lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Science-Fiction (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-science-fiction/)
-   -   Sen o Warszawie (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-science-fiction/14977-sen-o-warszawie.html)

Pipboy79 23-04-2015 01:00

Paweł Jasiński - grawitacja to sugestia



Jeden z dachów przy Parku Moczydło



Paweł był dość zadowolony z przebiegu akcji u Sudajewa - kozojeba... ~ No dobra, prawdziwie kaukaskiego miłośnika koziego mleka... ~ poprawił się w ducho co go rozbawiło jeszcze bardziej. Wykonali najbardziej ryzykowną część zadania, współgrali się z Modestem, włamali się, podłożyli świnię i zwinęli się nie wzbudzając podejrzeń ani alarmów. Teraz już jakby się kto uparł to byli zwykłymi turystami. Albo freerunnerami. Albo kibicami. A było czemu kibicować! Bo cała masa drużyn gospodarzy i gości wszelakich prała się nawzajem i z pełnym, szczerym, ideologicznym zaangażowaniem i ulicznym oddaniem, że aż miło było popatrzeć. A z dachu pięciopiętrowca mieli świetny i daleki wgląd na wiele improwizowanych boisk jednocześnie. Paweł jednak dość szybko zaczął przeczesywać uliczny zgiełk, hałas, dym, tłum i czasem płomienie w poszukiwaniu "tego cholerstwa". Noo coo... Byli już po robocie a chociaz raz jakimś brukiem czy płytką w ten jeżdżący piekarnik chyba zasługiwał dla relasku i psychicznej zdrowotności se rzucić no nie?

Jednak gdy huknął strzał a Oleg zaalarmował go od razu zapomniał o swoich planach aktywnego relaksu z wielonarodowościowymi drużynami z całek kontyentu na dole i zerknął na to co mu pokazywał kumpel. ~ O kurwa! To ON! ~ nozdrza Pawła poruszyły się a źrenice rozszerzyły z zaskoczenia i wahania. Jak zawsze gdy wiedział, ze oczekuje go starcie na macie z wymagającym przeciwnikiem. Jak z Olegiem albo samym Koniewem. Lub wyścig ze świetnym runnerem. Jak z Magdą. Albo niebzepieczny teren. Jak ostatnio w zimie, te śliskie oblodzone rusztowania. No albo jak kumulacja tego wszystkiego w postaci Szalonego Gliny...

Paweł można by rzez miał do niego dziwnie osobisty stosunek. Po pierwsze pojawił się jakoś niedługo po numerze Black Horse'a w-wiadomo-jakiej ambasadzie. Po drugie już sam Paweł scigał się z nim. Dwa razy. I wcale nie wyszło mu tot ak różowo. Za pierwszym razem był to jeden z pierwszych występów tego nietypowego gliny i szczerze mówiąc Paweł podszedł do sprawy dość nonszalancko i lekceważąco. No co mu, bohaterowi z ambasady i przejecia flagi, mógł zrobić jakis nawet rochę bardziej udziwniony pączkożerca? Na jego terenie? Pośród hopsań i podniebnych lotów? Podczas jawnego kpienia z praw fizyki a zwłaszcza grawitacji? Ha!

No ale jednak o dziwo glina nie tylko wytrzymał tempo i te całe tuziny przeskakiwanych metrów ale jeszcze w niepojęty dla Pawła sposób skracał dystans jak parkourowiec pierwszej wody! Gdy to pojął i ocenił prawidłowo skalę zgrożenia ze strony tego nietypowego gliny było już jednak za późno. Nieopatrznie wpakował się w teren bez wyjścia a glina okazał się za szybki by mu się przesliznać między łapami a ścianą. I wówczas stało sie coś co jeszcze nigdy nikomu wcześniej się nie udało. Nawet połączonym siłom jankeskich marines i ich agentów ochrony i kolejnych kordonów polskiej policji: Black Horse został złapany. Gdy poczuł obręcze kajadanek na nadgarskach był po porstu w szoku, że to się stało. Dał się prawie bez oporu poprowadzić na dół czekał grzecznie na radiowóz i dał sie do niego zapakować. Dopiero w jego wnętrzu szok zaczął mu schodzić. Pomogły mu w tym prześmiewcze uwagi pary krawężników i ich chełpienie się przez radio z kolegami z komisariatu kogo to wreszcie złapali i i wiozą. Zupełnie jakby już było po wszystkim. Jakby złapali Black Horse'a. ~ O nie! Jeszcze się taki nie anrodził co by złapał Black Horse'a! To jeszcze nie koniec! ~ postanowił walczyć nadal. Nie miał zamiaru dać się obwozić w klatce po komisriatach i gazetach jak jakiś cieniasowaty diler!

Wyczekał aż radiowóz zatrzyma się przed komisariatem i gliniarze owtorzą drzwi. Mimo, że był skuty a im się wydawało, że są ostrożni to para zwykłych pączkożerców nie byla dla niego równorzędnym przeciwnikiem. Zwłaszcza gdy był zdeterminowany zwiać i pomścić tę zniewagę i ujmę na honorze jaką doświadczył z ręki tego nowego gliny w mieście. Więc zwiał spod komisariatu mimo skutych nadgarstków i całego komisariatu gliniarzy za oknami. - Jestem Black Horse kmioty! Nikt mnie nie zatrzyma! - wrzasnął im wsciekle na pożegnanie.

Drugie spotkanie z dziwnym gliną odbyło się parę miesięcy później. Już wówczas miał opinię szalonego Nemezis runnerów. Jego postać pojawiała się prawie przy każdym spotkaniu w ich grupce bo albo właśnie kogoś złapał albo ktoś go widział albo słyszał o nim kolejną niewyobrażalną plotę. Bowiem do parkour był popularnym sportem i nie był hermetyczny. Spotykali się wiec tu różni ludzie z różnych warstw społecznych, narodowości i dzielnić. A mimo to ten dziwny glina wciąż pozostawał dla nich zagadką. Nikt nie wiedział skąd się wziął ani kto to jest ani który komisariat jest jego bazą ani czy mimo uniformu rzeczywiscie jest to glina. Pojawiały się bowiem plotki, ze to ktoś z maną jakiegoś superbohatera czy co co się przebiera. Albo, że to jakiś eksperymentalny gliniarski cyborg czy android. Albo, że jakiś eksrunner lub wręcz ktoś z nich. To ostatnie najbardziej przekonywało Pawła. Gdzieś ten glina w końcu tak fikać musiał się nauczyć no nie? A takiego poziomy to w jeden czy dwa sezony by na pewno nie osiągnął. Ale myśl, że ktoś kogo znał miałby sie psom zaprzedać torpedowało jego zaufanie do innych runnerów. To chyba było nawet groźniejsze od samego łapania poszczególnych skoczków. Po co ktoś się zawziął właśnie na skoczków to też pozostawało niezrozumiałe. Zwłaszcza, że zdecydowana większość reprezentowała na standard Jasińskiego "niedzielny" poziom i sobie fikali po jakiś poręczach czy parkach tak jak uliczni spiewacy czy tancerze. Co to komu szkodziło? No chociaż glina raczej "gustował" w tych z wyższej pólki takich jak Paweł czy Oleg.

Drugie spotkanie jednak poszło Pawłowi zdecydowanie lepiej. Black Horse udowodnił, że Szalonemu Glinie da się jednak zwiać. Choć był jednym z nieiwelu komu się to udało w pościgu na solo. Tym razem podszedł poważnie do sprawy i dał czadu na pełnych obrotach. Mimo to wyścig prawie do końca się ważył na ostrzu noża. Paweł wybierał trasę, dokonywał skoków na granicy swoich fenomenalnych możliwości, wybierał najtrudniejsze trasy a mimo to wciąż nie mógł zgubić gliniarza. W końću zdecydował sie na zasadzkę i gdy na moment zniknął glinie z oczu zaczaił się na niego. Tamten pewny, że zbieg popedził dalej jak zawsze dał się zaskoczyć. Paweł korzystając z tego próbował przede wszystkim zedrzeć z niego maskę by się dowiedzieć co to za cholernik na co glina oczywiście nie miał zamiaru mu pozwolić. Wówczas podczas szarpaniny glinie podwinął się rekaw i Paweł zobaczył na jego ramieniu...

Taaak... To co wówczas zobaczył na ramieniu tego gliniarza zaskoczyło i zdumiało go jednocześnie mimo, że wcześniej widział coś podobnego tylko raz, na jednym starym zdjęciu z takiego jednego pudełka wiele lat temu. Zdumiony sprzedał parę brutalnych kopniaków gliniarzowi i skorzystał z okazji by urwać mu się wreszcie. Ale od tamtej pory nie mógł przestać myśleć nad tym by szukać okazji do rozwikłania zagadki tego dziwnego gliny.

---

Wszystko to jednak przwinęło się w głowie Black Horse'a błyskawicznie gdy zidentyfikował sylwetkę, w charakterystycznym uniformie na sąsiednim dachu. Wreszcie się spotykali ponownie! Paweł błyskawicznie szacował sytuację. Właściwie do otaczającego tłumu poniżej to z Olegiem byli grzeczni jak baranki. Ha! Nawet nic nie zwinęli! Więc co mógł im zrobić ten glina? Obecnie nawet za runnerów trudno by ich było wziać bo co? Hopsali? Nie. Ot podziwiali aktywny wypoczynek nocą z udziałem służb porzadkowych.

Na oko Pawła nie była to zła sciema. Ale nie był pewny czy to tak teraz przypałętał się tutaj czy śledził ich od początku. - Kurwa ktoś nas wystawił czy mamy nasze zasrane szczęscie? - warknął zastanawiajac się nad tą opcją. Koniew raczej by ich nie wystawił chyba. Nie był pewny jego funfla dlaktórego robili ten numer. I był jeszcze ten Kocur. No a może jeszcze ktoś? Albo na serio przypadek?

Ściema może i była niezła i miałą sens ale Paweł był freerunnerem z urodzenia a Oleg jak każdy bywający na bakier z prawem też jakoś nie palił się z natury do gadek z glinami. Do tego Black Horse chciał znów się zmierzyć z Gliną i wygrać! Nawet pomimo zaskoczenia i nietypowej sytuacji. ~ Ja jestem najlepszym skoczkiem w mieście! Ja, Black Horse a nie jakiś podrasowany krawężnik! ~ duma zaczęła nakręcać mu adrenalinowe gruczoły rozsiewajac agreswynwotórcze i wytłumiające strach i ból enzymy po całym ciele. Własnie dlatego zdeycdował się na ucieczkę a nie walkę. Bo pod względem bojowym to razem z Olegiem stanowili naprawdę mordercze kombo dla jakiegokolwiek solisty. Ale chciał wygrać i zwiać w swoim firmowym numerze a nie jakoś inaczej.

- Oleg! Spadamy! Za mną! - rzucił krótko do kumpla. Szalonemu Glinie pokazał jeszcze gest Kozakiewicza na pożegnanie i by też miał jasność sytuacji, że Black Horse kapitulować nie zamierza. W biegu uruchomił komunikator i wybrał połączenie z Pierunem i jego "Black Dwarf'em". - Pierun?! Zrobiliśmy swoje na czysto! Ale na zewnątrz czekał na nas Szalony Glina! Zasuwaj na Magistalską i zgarnij nas! - tyle zdążył wrzasnąć nim zbliżajaca się błyskawicznie krawędź dachu sudajewki nie zmusił go do przerwania rozmowy.

- Spróbuję, ale nic nie obiecuję! - Odkrzyknął Pierun. To było to na co czekał Paweł. Miał nadzieję, że i im i Pierunowi z jego supermaluszyskiem uda sie wykonać swoją część roboty. Zdawał sobie sprawę, że łatwo nie mieli. Oni mieli Glinę na karku a Pierun tę wesołą sytuację na ziemi.

Jako lepszemu runnerowi podobnie jak przy wspinaczce cbardziej doświadczoenmu wspinaczowi ciążyło na nim dobór trasy. Najbliżej do Pieruna było powtórzenie drogi tak samo jak się tu dostali. Jednak tam czekał na nich ich Pan Niespodzianka. Mogli również przeskoczyć na sąsiedni, północny blok który był prawie równoległy do ich pierwotnego zespołu bloków ale taktycznie nadal niewiele by to zmieniało. Krzywa poscigu Gliniarza sprawiłaby, że również mógł tam przeskoczyć i stanąć im na drodze. Co więcej wówczas straciliby choćby tę chwilowa przewagę kilkudzieisęciu kroków jaką w tej chwili mieli. Więc nie. Droga na zachód była raczej odcięta. Na wschód i południe nie bardzo było dogodne połączenie. Mogli co prawda użyć lin jakie obaj mieli ale wynik był niepweny i jak na tą sytuację dość czasochłonny. Więc realnie pozostawała tylko północ. Ku centrum Talibanu...

Rozpędzili się i skoczyli na dach prostopadłego trzypiętrowego budynku. Byli teraz trochę niżej niż na bloku Sadulajewa, ale niefortunny upadek z wysokości czwartego piętra również mógł się źle skończyć: jeżeli nie śmiercią to kalectwem. Tym razem znów się udało, choć Oleg głośno zaklął, gdy ledwo dosięgnął podeszwami butów przeciwległej krawędzi. Gawriluk był cięższy od Pawła i nie lubił hopsać między dachami bez asekuracji. Nie był tak dobrym skoczkiem jak Black Horse. Ani tak szybkim biegaczem.
Łamany dach poprowadził ich sto metrów na północ. Nie oferował wielu osłon, gdzieniegdzie wystawały tylko klapy lub kominy. Na szczęście Szalony Glina nie użył nigdy przeciw freerunnerom broni innej niż paralizator – a w tym celu musiałby skrócić dystans do kilku metrów. Póki co skrócił do dwudziestu paru, licząc od pleców zostającego w tyle Olega.
Paweł skierował wzrok z powrotem przed siebie i przeskoczył bez trudu na dwupiętrowy blok przed nimi. Ten również nie miał balkonów, lecz można było pokusić się o zejście po parapetach. Skok na ziemię z wysokości dziesięciu metrów wciąż był trochę ryzykowny.
- Kurwa! - usłyszał za sobą urwany krzyk kumpla a chwilę potem głuche uderzenie.
Obejrzał się, lecz wpierw nie dostrzegł niczego a dopiero po chwili parę dłoni w czarnych rękawicach. Oleg wisiał na skraju dachu.
Byli w samym sercu Talibanu. Poniżej znajdowały się ciemne, obskurne podwórka, wąskie osiedlowe uliczki, parkingi i zarośla. Po lewej, zachodniej stronie, gdzie noc rozświetlał płonący samochód, grupka skinheadów wycofywała się przed przeważającymi siłami wroga. Z okien sypał się nich istny grad różnych przedmiotów.
Tymczasem Szalony Glina zbliżał się sprintem do krawędzi dachu trzypiętrowca i było jasne, że za chwilę wyskoczy.

- Jadę Czorsztyńską – odezwał się Pierun przez głośnik zapiętego na nadgarstku Pawła holofonu. - Gdzie dalej?

- Magistralska! Dawaj w Magistralską! Spróbujemu dobiec przy tym punktowym dwupiętrowcu! Naprzeciw Dobiszewskiego! - krzyknął na szybkiego, w biegu Paweł patrząc na niższy budynek po swojej prawej i jeszcze przed sobą. Ale dla Pieruna który nadjedzie powinien być po jego lewej. No i dwupietrowiec był tylko jeden, zwłaszcza punktowiec przy tej ulicy.

Paweł rozejrzał się próbując ocenić sytację. Udało im się dotrzeć do budynku z którego i tak planował dostać się po ziemi do ulic gdzie powinien nadjechać lada chwila czarny supermaluch kierowany rajdową, pieruńską ręką ale pojawiło się pewne "ale". Tak dokładnie to jakies takie umięśnione ponad 100-kilowe ale z kozacka kitą na czubku łysej głowy zawieszone na krawędzi dachu. Drugie "ale" pędziło na nim tempem godnym olimpijskich sprinterów po dachu z którego skakali i lada chwila miało spaść wśród nich. Trzecim "ale" było to, że jak na razie ich czarnego środka ewakuacji na razie z dachu nie dostrzegał choć w sporej mierze widok na Magistralską zasłaniały mu bloki.

- Oleg, zostaw to! Drałujemy po parapetach na glebę! - adaptował plan więc natychmiast. Nie widział sensu upierania się przy starym planie skoro w wykonaniu pojawiły się takie komplikacje. Poza tym zamierzał zeskoczyć po parapetach właśnie po tym budynku tyle, że po drugiej stronie. Teraz więc sam doskoczył obok ruszającego w dół kumpla i również podążył jego śladem. Śpieszył się jak tylko mógł. Jak zawsze podoczas takich gnitw. Czuł przyspieszony oddech, słyszał go u kumpla obok, czuł mieszaninę strachu, ryzka, kalkulacji, instynktowengo wręcz szukania miejsca na następny chwyt, te wszystkie drobne skaleczenia, otarcia i uderzenia przemieniajace się później w mniejsze lub większe siniaki które zawsze się przytrafiały w takich sytuacjach no to wszystko przemieszane adrenaliną, testosteronem i poczuciem rywalizacji. Pościg i wyścig akurat z tym przeciwnikiem podchodził wręcz pod jakaś ideologię. Paweł uważał się za przedstawiciela wolnego świata. A dokładniej świata wolnego dla wolnych freerunnerów. A przeciwnikiem był przedstawiciel reżimu i wręcz ucieleśnienie munduru, kajdan i bata jakie wszelakie undergrundowe towarzystwa w jakich Paweł się obracał i wywodził żywiły wręcz podskórną niechęć i odrazę. Poza tym nie zamierzali dać się złapać. A na razie sytuacja była interesująca i poważna ale jeszcze pod kontrolą. Wciąż mieli mniejszą ale jednak przewagę nad ścigajacym. Była szansa, realna szansa, ją utrzymać. A do miejscówy potkania z Pierunem niewiele im już brakowało. Oby tylko Pierun się nie spóźnił... Czekać nie zamierzał bo straciliby przewagę. Do Pawła docierało, że muszą pozostać w ruchu.

Wilczy 23-04-2015 11:35

Klinika Nano-Rev, Arciechów

Siodłowski był pod wrażeniem. Rzadko zdarzało mu się zakosztować trochę luksusu, a klinika... cóż, gdyby nie nieszczęśliwe okoliczności, w których się tu znalazł, pewnie zadomowiłby się na dłużej. Najbardziej spodobała mu się przystań i sam Zalew Zegrzyński. Musieli wpakować mnóstwo kasy, żeby go odpowiednio oczyścić i nadać mu należycie malowniczy wygląd.

Igor raczej unikał innych pensjonariuszy, chociaż zauważył, że wszyscy tutaj raczej szanują swoją prywatność - może to jakaś niepisana umowa. Kilka razy zauważył jak jakaś dziewczyna się na niego gapi. Nawet mu się podobała... ale tylko przeszedł koło niej spuszczając wzrok. Cóż, nie bez powodu wolał spędzać czas w Sieci.

***

Igor wyłączył przeglądarkę na holowyświetlaczu w swoich oczach - w wolnej chwili sprawdzał serwisy informacyjne. Lubił być na bieżąco z tym co się dzieje na świecie. Media wciąż nie wiedziały nic konkretnego o wczorajszym "wypadku". To dobrze... Za to inne informacje były gorsze. Podobno panowały coraz większe nastroje anty-muzułmańskie. Każdy radykalizm jest niedobry dla Karawany... taka mieszanka kulturowa zawsze trochę rzuca się w oczy. Igor zdziwił się też, kiedy nieco przypadkiem natrafił na zdjęcie swojego lekarza - Korbowicz był najwidoczniej jakąś większą szychą. Siodłowski spojrzał na Kałasznikowa.

- Ten apartament to jeszcze nic... musiałbyś zobaczyć mój nowy jacht. No i mam nadzieję, że przyniosłeś mi medal od Aldony.
Siodło uśmiechnął się do wchodzącego Iwana i usiadł na łóżku. Choć byli bardzo od siebie różni, Igor lubił towarzystwo Rosjanina. Poza tym, Kałasznikow cenił sobie jego zdanie, co miło łechtało ego Igora. Zastanawiał się przez chwilę i odpowiedział na pytanie przyjaciela, przybierając mentorski ton... jakiego używał właściwie tylko wobec Iwana.
- Zależy o czym rozmawiamy. Jeśli o ewidentnie spapranej akcji... to ja winię twoją fankę, Brusiłową i Kombinat. Błąd musiał być po ich stronie. Pytanie tylko czy informator po prostu zawalił sprawę, czy zostali wprowadzeni w błąd celowo. Ale to jest pytanie, które musimy zadać Aldonie...

Igor zastanowił się przez chwilę
- Wiesz, wczoraj odniosłem wrażenie, że ona jakby bardziej się... zżyła z Karawaną niż z "górą". Rozumiesz? Zachowywała się prawie jak jedna z nas, zauważyłeś? - zapytał, trochę retorycznie.
- Według mnie zachowała się bardzo w porządku - odparł po namyśle Smirnow - To wredny babsztyl, ale ma swój honor. I chyba czuje się za nas... odpowiedzialna.
Zamilkł, drapiąc się po wielkim, płaskim nosie. Igor kiwnął głową na słowa towarzysza.
- Coś między wredną ciotką, a starszą siostrą… - powiedział, po czym uśmiechnął się, gdy coś mu przyszło do głowy - Może ciągnie ją do naszego życia? Może pogadaj z nią? Wiesz, tak sam na sam…
Igor zaśmiał się cicho, widząc minę Iwana i podniósł się z łóżka. Spróbował przejść się kilka razy po pokoju. Trochę lepiej mu się wtedy myślało.

- Dobra, widzę, że nie o tym chcesz gadać... - prawa ręka Igora odruchowo powędrowała do jego twarzy, jak często gdy myślał. Zauważył opatrunek i opuścił dłoń - Jest źle, stary. Potrzebujemy sojuszników. Sprzętu i, przede wszystkim, ludzi. Gazel i Fatalista byli nam potrzebni, jak zresztą każdy ze starej gwardii. Sami trzymał równowagę, wiesz? Pracowaliśmy dla Kombinatu, ale nie byliśmy w Kombinacie... i myślę, że teraz to się zmieni. Będzie trzeba się zdecydować na jedno albo drugie. Wiesz, że teraz już nie mamy miejsca na półśrodki, prawda? - Igor zatrzymał się i spojrzał prosto na Iwana - Chciałbyś zerwać z Kombinatem?

Kałasznikow rozparł się na krześle, wyciągając przed siebie nogi i chowając dłonie w kieszeniach kurtki.
- Zerwać i co dalej? - zapytał - Jechać gdzieś w pizdu? Wschód to już nie to samo co kiedyś. W Rosji wojna, na Ukrainie i Białorusi panoszy się Frontex. W całej Europie jest jedna wielka chujnia. Nikt już nie wita z otwartymi ramionami nomadów, wszędzie mają własnych biedaków i handlarzy złomem - prychnął, lecz w jego głosie dało się wyczuć gorycz. "Handlarze złomem"... to określenie, niestety, dobrze dziś pasowało do nomadów - Tu przynajmniej mamy robotę i zaczynają się z nami liczyć. Żal mi Samiego i Diego, ale wtopy się zdarzają. Wszyscy wiedzieliśmy na co się piszemy. Odchodzić teraz przez tą jedną wtopę to głupota.
- Zgadza się: głupota. Karawana ma przyszłość tylko tutaj. W podróży czeka nas znowu to samo co dawniej… przynajmniej do czasu aż w końcu Frontex nas dopadnie - odpowiedział Igor. Ulżyło mu, kiedy usłyszał, że Iwan podziela jego opinię. Trochę się bał, że będzie chciał się wycofać, tak jak rodzice. Mówił dalej. - Dlatego od jutrzejszego spotkania zależy więcej niż nam się wydaje. Halny jest w porządku, ale sam wiesz, że to narwaniec. Wywołałby wojnę o byle pierdołę. Marzy o wolności w drodze, ale zapomniał, że życie nomada jest romantyczne tylko w durnych holovidach. Potrzebny nam ktoś kto się zastanowi zanim przypierdoli… Może Brisbois? Kojarzysz go, nie? Trochę cichy, ale łebski...

Urwał na moment. Myślał też o Gisel. Miała charakter, to prawda, ale… czy będzie potrafiła dogadać się z Rosjanami? Kiedy uprze się przy swoim, jest prawie tak nawiedzona jak Dziki Wicher, a nie potrzebowali konfliktów wewnątrz Kombinatu. Potrzebowali… ogniwa pośredniego. Siodłowski coraz poważniej myślał o Iwanie, jako dobrym kandydacie… ale miał nadzieję, że wielkolud sam poruszy ten temat.
- Daniel to mega kumaty koleś – pokiwał głową Iwan – Ale inni go zakrzyczą… chyba, że ktoś z większą siłą przebicia stałby za nim. Albo na odwrót, on stałby za kimś, kto by go słuchał. Wiesz co, Siodło? Gadałem dzisiaj z nim i Anną. Daniel chce zostać tutaj a ona, sam wiesz, pójdzie tam gdzie on. Tylko się nie śmiej, stary. Powiedzieli, że jeśli mielibyśmy brać dalej zlecenia od Kombinatu to ja powinienem dowodzić. Bo umiem się postawić Aldonie, jestem Ruski, jak krzywo spojrzę to ludzie srają w portki i takie tam pierdoły. Najpierw się roześmiałem, bo nigdy nie myślałem o tym, ale potem zacząłem rozkminiać: kurwa, Kałach, czemu nie? Gdybym miał za doradców takie mózgi jak ty i Brisbois… Powiedz szczerze Siodło, myślisz, że bym się nadawał?

Igor spojrzał poważnie na Iwana. W tej chwili milion różnych myśli na temat przyszłości Karawany - i przyszłości jego, Igora Siodłowskiego - przemknęło mu przez głowę.
- Szczerze? Myślę, że jesteś jedynym sensownym kandydatem. Przynajmniej dla nas, wiesz, tych którzy chcą zostać przy Kombinacie. Możesz się z tego śmiać… i założę się, że niektórzy z naszych też będą się śmiać, kiedy o tym usłyszą… ale taka jest prawda. Potrzebujemy równorzędnej współpracy z Kombinatem. A nikt z pozostałych nam tego nie zapewni… - westchnął i usiadł na krawędzi łóżka - No i ktoś przecież mnie wyratował z wczorajszej akcji, nie? Tylko musisz od razu wiedzieć, że nie będzie łatwo. W razie czego pomogę ci jak tylko będę umiał. Kilku innych też na pewno pójdzie za tobą. Nie będziesz sam - zapewnił wspaniałomyślnie Igor. Uśmiechał się do swoich myśli. Jeśli jutro wybiorą Iwana, to nikt w Karawanie już nie podskoczy ani jemu, ani Siodłowskiemu. Koniec bycia popychadłem. To było na rękę Karawanie... a przy okazji jemu osobiście.
- Ale decyzja należy do ciebie, stary - dodał Igor.
- Właśnie pomogłeś mi ją podjąć, bracie - wyszczerzył się “Kałasznikow”, podnosząc się z krzesła i klepiąc go po zdrowym ramieniu. - Jesteś łebski gość, dlatego z tobą trzymam. Poszerzasz mi te no...horyzonty - tego typu słownictwo brzmiało dziwnie w ustach wielkoluda, ale Iwan ostatnio szlifował swój mocno potoczny polski w jakimś serwisie edukacyjnym w sieci - Dasz radę wyrwać się stąd jutro wieczorem na kilka godzin na zgromadzenie czy będziesz z nami tylko wirtualnie? Mógłbym po ciebie podjechać.

Igor najpierw się ucieszył, a potem trochę zmarkotniał. Owszem, chciał tam być, pewnie powinien tam być, na wszelki wypadek, ale nawet krótki spacer po ośrodku trochę go dziś zmęczył. Tylko tego jeszcze brakowało, żeby nowa ręka się nie przyjęła dobrze, bo zachciało mu się wycieczek. Pokręcił więc powoli głową.
- Dzięki, ale załatwię to stąd. Tylko ustaw kamerę i holoprojektor jakoś sensownie, bo nie chciałbym przegapić fajerwerków, kiedy już ogłoszą cię nowym przywódcą - uśmiechnął się Igor. Nagle jakby coś mu przyszło do głowy, zbliżył się do szafki z rzeczami. Szukał chipu gotówkowego, który przynieśli mu rodzice - Właściwie... wiem, że nie lubisz takich rzeczy, ale myślę, że powinieneś zainwestować w e-glassy. Na początku trudno się przyzwyczaić, ale przydają się. W razie czego mógłbym wtedy widzieć dokładnie to co ty. No i… zawsze możesz je zdjąć - zakończył wskazując wymownie na swoje wszczepione lustrzanki. Podłączył do decka chip od Aldony i jeden z pustych, które trzymał w zapasie i przelał 200 eurodolców. Powinno wystarczyć na przyzwoity model.
- Potraktuj to jako prezent z okazji spodziewanego awansu - Siodło uśmiechnął się głupio.
- Dzięki - Iwan roześmiał się, przyjmując chip. Z pewnością stać go było na holokulary, ale odmowa przyjęcia podarunku była wśród jego rodaków obrazą.
- Muszę lecieć - podał Igorowi dłoń na pożegnanie - Wracaj do zdrowia, Siodło. Myślę zresztą, że nam wszystkim przyda się trochę odpoczynku. Nie mówiąc o tym, że powinniśmy się teraz trochę przyczaić.
Obrócił się jeszcze nim otworzył drzwi.
- I pozdrów tego swojego ducha - powiedział. - Też miał w naszym ocaleniu swój udział.
- Do usług - odezwał się w głowie Igora Connor, który cały czas słuchał, ale bez projekcji awatara, żeby nie przeszkadzać w poważnej rozmowie. Teraz latający łeb terminatora wyświetlił się znów na środku pokoju, swoją ubogą mimiką wyrażając chyba dumę. Słowa “Kałasznikowa” widać mile połechtały jego cyfrowe ego.
- Podziękuj wielkiej rosyjskiej górze mięsa - wyszczerzył metalowe zęby - i powiedz mu, że jest moim trzecim ulubionym homo sapiens zaraz po tobie i Emilii Clarke.
Przeszło sześćdziesięcioletnia aktorka wystąpiła kiedyś w dwóch częściach sagi Terminatora i była jego ulubioną odtwórczynią roli Sary Connor.
- Dzięki, on też cię pozdrawia - zwrócił się Igor do Rosjanina. Resztę przekazu sobie darował, ale nie mógł powstrzymać się od uśmiechu. - Do jutra, stary.

Siodłowski szczerzył się sam do siebie. No, proszę… jeszcze niedawno nawet by nie pomyślał o tym, że jego najlepszy kumpel może zostać szefem. To może wiele zmienić - na lepsze.
- Miałbym w takiej chwili opuszczać Kombinat? - zapytał sam siebie i prychnął. Usiadł spokojnie i napisał szybkiego maila do taty. Nie chciał, żeby jutro rodzice byli zaskoczeni… zdecydowaną kandydaturą Iwana. No i liczył, że się z nim zgodzą. Krótko streścił wnioski, do których doszedł z Iwanem. Na koniec dopisał, że zostaje w szpitalu i będzie na spotkaniu tylko wirtualnie.
“Zdrowie ważniejsze” - odpisali. “Poprzemy Iwana, ale tylko dlatego, że załatwi nam lepsze warunki odejścia. Pozdrawiamy i do zobaczenia jutro.”

Igor przeciągnął się kilka razy, przechadzając się po swoim apartamencie.
- Widzisz, Connor? Tak nadchodzi przyszłość! - mówił. Rozmowa z Iwanem wprawiła go w dobry humor - Nadchodzą zmiany... a my będziemy w samym ich środku.
Connor zastanawiał się przez chwilę
- To dobrze, tak? - zapytał, drocząc się z Igorem - Od dawna ci powtarzam, że zmiana jest zawsze dobra. Tak jak z Kombinatem, tak jak z twoją ręką... ale czy mnie słuchasz? Nieeeee,bo po co, mam przecież moc obliczeniową tylko kilka milionów razy większą niż twój mięsny mózg!
Igor pokręcił tylko głową i nie dał się wciągnąć w przekomarzanki. Był zmęczony, ale zadowolony.

Noc minęła spokojnie. Mniej więcej od dziesiątej nad Arciechów nadciągnęła burza i szalała za oknem do północy, ale lepsze grzmoty piorunów niż strzały i śpiew syren.

***

Doktor Korbowicz odwiedził Igora punkt dziesiąta rano.
- Dzień dobry, panie Igorze - przywitał się i usiadł na krześle - Jak samopoczucie? Słyszałem, że podjął pan decyzję.
- Dziękuję, w porządku - odparł krótko Igor. Życzliwość lekarzy zawsze wydawała mu się udawana - Tak. Zdecydowałem się na refundowaną opcję. Standardowa dłoń z pokryciem ze sklonowanej skóry, jak pan mówił. Bez dodatków.
Kombinat Kombinatem, ale Siodło wolał nie zaopatrywać się tutaj w mniej legalny sprzęt. To miejsce wydawało mu się zbyt… oficjalne.
- Jest pan pewny? Łatwiej je zamontować od razu niż dodawać później.
- Tak, przemyślałem to, doktorze. Chcę po prostu mieć znowu sprawną dłoń.
- Zaręczam, że będzie sprawniejsza od prawdziwej - pocieszył go Korbowicz - Dostanie pan oficjalną pięcioletnią gwarancję. Mogę? - Wskazał na zagipsowane przedramię Igora i sprawdził odczyty.
- Rana ładnie się zasklepia - oznajmił. - Myślę, że operację moglibyśmy przeprowadzić pojutrze lub w sobotę.

Igor przyglądał się Korbowiczowi bez słowa, gdy ten sprawdzał jego rękę.
- Zdaje się, że pobyt jest opłacony do niedzieli… - powiedział Siodło - Ale chyba im wcześniej tym lepiej, prawda? Czy od razu po operacji będę mógł jej sprawnie używać, czy… ? - dopytał Igor. Pewnie chwile mu zajmie oswojenie się z nową… to znaczy z nowym sprzętem.
- Pobyt jest opłacony do przyszłego wtorku - poprawił Siodłowskiego lekarz. W klinice, jak w każdym szpitalu, wszystkie dni zlewały się w jeden - Po operacji przedramię dwie doby musi być unieruchomione. Potem sprawdzimy czy wszystko działa, a jeśli trzeba będzie dokonać poprawek zrobimy to już w ramach gwarancji. Jeżeli wszystko będzie w porządku odbędzie pan sesję z rehabilitantką i będzie gotów do drogi… - Korbowicz zamyślił się, po czym spojrzał na Igora ciekawie. - A propos drogi, jest...był pan nomadą, prawda?

Siodło zjeżył się. To pytanie zdecydowanie wykraczało poza zwykły wywiad lekarski. Ale to nie był też tak całkiem zwyczajny szpital.
- Jestem, tak. Ale pewnie już pan o tym wiedział, dzięki mojemu zleceniodawcy. Czy to ma jakieś znaczenie?
Korbowicz uśmiechnął się, widząc reakcję Igora.
- Wyłącznie osobiste - odpowiedział - Mój syn przeszło dwie dekady podróżował z karawaną nomadów po Stanach. Sam nigdy nie umiałem zdobyć się na takie coś. Jesteście bardzo ciekawymi ludźmi, których, można tak rzec, darzę pewnym sentymentem. Wspominam o tym bo mam pewną sprawę, którą chciałbym zlecić komuś nie całkiem obcemu a jednocześnie nie należącemu bezpośrednio do szeregów pewnej znanej nam obu organizacji.
- “Ciekawi” to słowo, którym mało kto nas określa - powiedział Igor. Historia o synu-włóczędze brzmiała zbyt fałszywie, żeby była kłamstwem - Przyznam, że to dość dziwna prośba, biorąc pod uwagę powiązania kliniki z pewną organizacją… ale zamieniam się w słuch.
Miał nadzieję, że Connor też tego słucha.
- Te powiązania są dosyć luźne - wyjaśnił doktor - To tylko kontrakt biznesowy. Wychodzę z założenia, że oni nie muszą wiedzieć o wszystkim co robię. Z tego prostego powodu, że ze wszystkiego chcą wyciągnąć dla siebie jakąś korzyść, często ze szkodą dla nauki. Czy jest pan gotów zachować dyskrecję?

Igor wiedział co nieco o korzyściach, które Kombinat wyciąga z innych - miał okazję się o tym przekonać. Dobrze byłoby dla odmiany wiedzieć o czymś, o czym oni nie wiedzą… zwłaszcza w kontekście jego wczorajszej rozmowy z Iwanem.
- Tak, o ile pan też jest na to gotów - odpowiedział krótko.
- Oczywiście - Korbowicz skinął głową - Nikt inny nie będzie wtajemniczony. Zresztą to nic nielegalnego. Chodzi o obserwację i ochronę pewnej mojej pacjentki po opuszczeniu przez nią kliniki. Tak się składa, że ma być wypisana równocześnie z panem. Być może pan ją nawet kojarzy, młoda, miła dla oka szatynka.
Siodło przypomniał sobie ładną dziewczynę widzianą w holu kliniki. Zastanowił się przelotnie kim mogła być dla Korbowicza. Córką? Wnuczką? Partnerką? Jeśli weźmie to zlecenie, szybko się dowie.
- Nie muszę wiedzieć kim jest... - powiedział Igor wbrew ciekawości - … ale przed czym potrzebuje ochrony?
- Przed niczym konkretnym - odpowiedział tajemniczo - Przed światem, to niebezpieczne miasto. Być może przed samą sobą. Chciałbym by meldował mi pan co robi i o jej ewentualnych nietypowych zachowaniach. Jedyne co mogę zdradzić, to że przeszła bardzo eksperymentalną operację neurochirurgiczną. Nie mogę ani nie chcę trzymać jej tu na siłę a chciałbym w celach naukowych prowadzić dalszą obserwację bez jej wiedzy o tym. Przynajmniej przez kilka pierwszych dni po opuszczeniu kliniki. Bardzo mi przy tym zależy, by nic złego się jej nie stało.

Siodłowski milczał przez chwilę. To nie różniło się dużo od zleceń, które czasem dostawał od Lisy - może tylko ta dodatkowa ochrona… I nutka tajemnicy. Szczerze mówiąc, Korbowicz go zaintrygował. Skinął głową.
- 500 eurodolarów za każdy tydzień, jak długo pan chce. Po moim wyjściu z kliniki kontaktujemy się tylko mailowo, chyba że w wyjątkowych przypadkach - powiedział - No i przyda mi się każda informacja o niej, której może mi pan udzielić, bez zdradzania… powiedzmy, tajemnicy lekarskiej.
Doktor zastanawiał się przez chwilę, podpierając dłonią brodę.
- Pięćset tygodniowo - zgodził się - lub ekwiwalent dwukrotności tej sumy w moich usługach medycznych, jeśli zdecydowałby się pan jednak na dodatki do dłoni. Plus oczywiście zwrot wszelkich kosztów.
Wyglądało na to, że stawkę zaproponowana przez Igora uznał za niewygórowaną. Dlatego właśnie Siodło na ogół załatwiał takie sprawy przez Sieć - tam lepiej mu szły negocjacje. Ale teraz mógł tylko pluć sobie w brodę.

- Jeśli zajdzie potrzeba opowiem panu o niej - mówił dalej doktor - Ale sądzę, że najlepiej by było gdyby pan osobiście ją poznał. To nie powinno być trudne, tutaj jest nudno, a jest pan jedyną wśród pacjentów osobą w jej wieku. Zaprzyjaźnienie się z nią ułatwiłoby też panu dalszą pracę.
Łatwo mu mówić, myślał Igor. Gdyby doktor znał go trochę lepiej - a nie zna i raczej nie pozna - wiedziałby, że Siodło nie jest kimś, kto łatwo znajduje sobie przyjaciół. Postanowił się jednak nie wykłócać. Przyjął zlecenie, jego w tym głowa, żeby się wywiązać.
- Tak, faktycznie - powiedział trochę dla świętego spokoju - W takim razie mamy kontrakt. Uścisnąłbym panu dłoń, ale… sam pan wie.
- Ja jestem mańkutem, więc akurat pasuje - uśmiechnął się Korbowicz wyciągając do niego lewą dłoń. Siodło uścisnął ją nieporadnie - on nie był mańkutem. I miał nadzieję, że szybko będzie mógł znów być praworęczny.

- Czasem ciężko powiedzieć co kobietami kieruje - rzekł sentencjonalnie doktor - Laura, bo tak się nazywa moja pacjentka, to bardzo otwarta osoba, ale gdyby nie pasowało jej pana towarzystwo dam panu holomaskę i będzie pan musiał dyskretnie ją śledzić. Zna pan Warszawę?
- Tak, zdążyłem już trochę poznać miasto - odparł krótko Igor. Myślami był już przy Laurze, jego klientce, z braku lepszego określenia.
- To dobrze się składa - ucieszył się Korbowicz - Ona nie jest stąd, ale wiem od pielęgniarek, że chce zostać tu kilka dni, pozwiedzać. Więc może zaproponować się pan za przewodnika - zasugerował, zerkając na staroświecki zegarek. - Muszę się zbierać. Gdyby chciał pan ze mną mówić proszę przekazać pielęgniarkom. Jestem cały tydzień na miejscu.

Igor westchnął, kiedy Korbowicz wyszedł. Jeszcze wczoraj Siodłowski miał tylko odpoczywać i wracać do zdrowia, a dzisiaj... dzisiaj miał dodatkową robotę na boku, co też nie było złe. Poza tym, Igor doszedł do wniosku, że nawet odrobinę polubił doktora. Może za staroświecki wygląd, może za troskę o pacjentów... nawet trochę przesadną, jak w przypadku Laury. A może za ledwo wyczuwalne cwaniactwo. Korbowicz był profesorem i właścicielem kliniki implantologicznej - musiał więc mieć nieskazitelną opinię - a jednak też miał co nieco za uszami, jak każdy. "Nic nielegalnego", co?

- Mam nadzieję, że słuchałeś uważnie, Connor- odezwał się cicho do ducha - Przerzuć zapis tej rozmowy na mój deck, dobrze?
To była jedna z zalet posiadania cyberoczu i towarzysza AI.
- I sprawdź jakich zabezpieczeń tutaj używają do ochrony danych pacjentów... ale tylko dyskretnie sprawdź i na razie nic więcej.

Igor wstał z łóżka i przebrał się ze szpitalnej piżamy w coś bardziej reprezentatywnego: Wytarte jeansy (- Skąd mama je wzięła? Byłem pewien, że je wyrzuciłem...) i czarny t-shirt. Gips trochę mu przeszkadzał, ale w końcu udało mu się ubrać. Planował spędzić dzień na luzie - do najważniejszego wydarzenia wieczora miał mnóstwo czasu. Najpierw zakręci się chwilę koło bufetu - jedzenie mieli tutaj świetne - a potem pójdzie porobić zdjęcia nad zalew. Widział jedno fajne ujęcie już wczoraj... świetnie by się komponowało na ścianie jego mieszkania.

A Laura? Cóż, z tego co mówił doktor, była dosyć ciekawska i słabo znosiła nudę. Igor nie zamierzał być nachalny - zresztą, nawet nie za bardzo potrafił - ale może się okazać, że wcale nie będzie musiał.

Sekal 24-04-2015 18:47

Neximę odwiedzał nawet chętnie, choć jak do prawie każdego miejsca nie przywiązywał się do niej zanadto. Niewiele znaczyły dla snaXa symbole na drzwiach i tajniackie szepty. Był z tej nowej generacji. Nie miał też problemu z ludźmi, kontakty z nimi nie należały zwykle do przyjemnych, ale nie znaczyło to, że nie umie załatwiać spraw. Różnica była taka, że w przeciwieństwie do tego ciapatego pajaca, nie fundował sobie operacji plastycznych i nie błyskał ząbkami jak metroseksualny pedał.
"Cywilizacja, snaX, cywilizacja!"
Nie zareagował na mrugnięcie Alladyna, te gesty aż takie dziwne nie były. Opanowanie netrunnera było jednakże tak duże, że w zasadzie prawie zawsze po nim spływały, motywując za to do skopania mu dupy w przyszłości. E-bow odmachnął przyjaźnie, nie była jeszcze stroną w tym konflikcie interesów. L00k wybrał dobrze, ale był zbyt typowym hakerem ze zbyt typowymi uprzedzeniami i brakiem w takich przypadkach jaj, aby się do dziewczyny zbliżyć.

Uwagę odciągnęła naga wróżka. Takie bajery od początku holografii były w modzie, niektóre lokale specjalnie na tym zarabiały korzystając na ustawach o Ochronie Dobrego Smaku i innych blokujących dostęp do erotyki i pornografii. Gdyby tu wpadły gliny to też wlepiliby kilka mandatów. Nexima i gliny.
Uśmiechając się do siebie snaX podszedł do baru i kiwnął na barmana.
- To co zwykle, na rachunek l00ka - netrunner rzadko pił alkohol, w realu przynajmniej, dlatego to co zwykle oznaczało po prostu drina z małą ilością procentów. Kumple nazywali to barwioną, bąbelkowaną wodą. Ze szklanką w ręku poszedł do trójki.

Oddzielone od głównego pomieszczenia półprzezroczystymi kotarami loże zapewniały prywatność, tak cenioną przez klientelę Neximy. Oraz wygodę w postaci miękkich kanap w kształcie półksiężyca, ze stolikiem pośrodku. l00ke siedział w trójce sam nad w połowie pustym kuflem ciemnego piwa. Lub w połowie pełnym, rzekłby optymista, ale l00ke wyglądał dziś na bardzo dalekiego od optymizmu. Zgarbiony nad stolikiem sprawiał wrażenie jeszcze bardziej wątłego niż był. Szczupły i średniego wzrostu snaX wydawał się przy nim pakerem. Pod tym względem nic zmieniło się od gimnazjum. Od tamtego czasu l00kowi nie udało się wyhodować nawet porządnego zarostu. Zapuścił tylko długie proste włosy, które nosił rozpuszczone, starając się pod nimi ukryć wtyki tanich neurowszczepów. Jednego nie dał rady schować pod jasnobrązowymi kosmykami holoprojektor wychodził mu ze skroni na czoło.
Już przy powitaniu snaX mógł ocenić, że jego kumpel wypił już dziś znacznie więcej niż tą połowę piwa, której brakowało w kuflu.
- O czym ona z nim tak gada, pedałem jebanym? - wysyczał, patrząc na widoczne przez materiał kotary sylwetki Alladyna i E-bow. - O kosmetyczkach czy żelach do włosów?
- Idź i się spytaj - roześmiał się netrunner, zwalając się na kanapę naprzeciwko kumpla. Nie należał do empatycznych osób, zresztą tego typu śpiewkę słyszał nie pierwszy i nie ostatni raz. Podzielał za to określenie "pedała jebanego".
- W końcu gościa załatwimy. Jakbyś miał trochę więcej jaj, to moglibyśmy zrobić to tak, żeby po tym jeszcze rzuciła się ci w ramiona.
- Jaasne - prychnął l00ke, ocierając dłonią usta z piwa. - To musiałoby być w chuj spektakularne.

Kiedyś już, w sieci rzecz jasna, całkiem śmiało poczynał sobie z E-bow i wszystko szło w dobrym kierunku, póki ktoś przypadkiem nie przedstawił ich sobie w Neximie. W realu E-Bow okazała się całkiem niezłą i w dodatku pewną siebie laską zaś l00ke, no cóż...l00kiem. Koleżeński flirt trwał jeszcze trochę aż niemal całkiem wygasł. Nic nowego pod słońcem. Wiele wirtualnych par świadomie rezygnowało z poznawania się na żywo, żeby oszczędzić sobie rozczarowań. Nic tak skutecznie nie zabijało magii jak nieestetyczna fizyczność w szarej rzeczywistości.
- W dodatku nie mam, kurwa, na czym czegokolwiek zrobić - dodał smętnie l00ke. - Pamiętasz ten napad na pociąg sprzed tygodnia?
snaX pamiętał, wszystkie media dobrych kilka dni o tym trąbiły. Na zatrutym pustkowiu po wyeksploatowanym złożu gazu łupkowego za Nowym Dworem Mazowieckim ktoś zatrzymał i zaatakował towarowy z Gdańska, wiozący ładunek wietnamskich ciuchów. Na miejscu znaleziono pięć trupów, zniszczonego androida w mundurze maszynisty, bojowego robota kroczącego i dwa przeładunkowe. W związku z tym sprawę przejęła IAICA, ale snaX akurat osobiście się nią nie zajmował.

- Ostatnio robiłem dłużej dla Vietkongu - podjął l00ke, który pracował już chyba dla wszystkich warszawskich mafii. - Ich spec się zaćpał i potrzebowali kogoś na szybko. Szyfrowałem i chroniłem ich komunikację dotyczącą transportów tajskiej koki. Wiem, że chujowa robota, w razie wycieku mogłem zostać kozłem ofiarnym. Ale ruskie od pół roku nie zatrudniają nikogo z zewnątrz, kozacy to, kurwa, informatyczne średniowiecze a ja potrzebowałem kasy. No i dziesięć dni temu ktoś nieproszony się wjebał na pilnowany przeze mnie kanał. Miałem instrukcję, żeby nie zdradzić się z wykryciem szpiona, więc go nie śledziłem. Tylko cichy alert. I żebyś widział jak go pięknie załatwiłem! - uśmiechnął się na to wspomnienie. - Ni chuja nie wiedział, że ja wiem. Wietnamce zmienili najbliższy transport w zasadzkę, chcieli mnie nawet wsadzić do tego jebanego pociągu, ale się nie dałem i dobrze, bo to była jakaś pierdolona obustronna rzeźnia. Anyway, żółtki ze mnie byli zadowoleni, dostałem tyle kasy, że z oszczędnościami kupiłem sobie wreszcie takiego kompa jak twój.

Moc obliczeniowa prywatnego sprzętu snaXa od dawna była przedmiotem zazdrości kumpli. l00ke nerwowo przepłukał gardło porterem, rozlewając trochę na siebie i kontynuował:
- Myślałem, że tamten więcej nie wróci na kanał żółtków, bo po chuj, nie? Już nawet nic ważnego nim nie przesyłali. Ale wrócił, wczoraj. Tym razem miałem pozwolenie, więc poszedłem za nim. Musiałem sam, bo załatwił mi boty. I powiem ci, że wtedy nawet dobrze nie wiedziałem co mnie pierdolnęło, ale to musiała być wirusówka drugiej a może i trzeciej generacji... dla nas z żelastwem we łbie to prawie za jedno... Powiem ci, stary, że gdybym łączył się bezpośrednio przez wszczepiony router, a nie przez bufor kompa, to byś ze mną nie gadał - gdy kończył opowieść ręce trzęsły mu się już tak, że przewrócił pusty kufel, który sturlał się na wykładzinę.
- Wiem i czym mówisz - snaX spoważniał i podniósł kufel. Tym razem nie była to sztuczna empatia, rzeczywiście wiedział. - Pamiętasz Woroszka? Skurwiel mnie wtedy prawie nie usmażył. Dlatego się zabezpieczamy.
Tak po prawdzie to l00ka nigdy nie uważał za tak dobrego jak on sam, ale głośno tego nie przyznawał. Kumpel to kumpel.
- Myślisz, że ktoś chciał się zemścić? Babranie się w te gangi to tak samo bezpieczna robota jak wejście do tego baru dla skinheadów przy Wileńskim. Tacy jak my nie musieliby nawet tam nic mówić. Walenie wirusami brzmi jak zemsta, bez zasad i mózgu. Może mam poprosić E-Bow, żeby ci masaż zrobiła? - zażartował dla rozluźnienia.
- Ha ha - l00ke uśmiechnął się krzywo, wystukując zamówienie na holomenu. - Dzięki, jeszcze parę piw i będzie git. Do jutra. Kurwa, nasza robota robi się coraz bardziej niebezpieczna. Powiem ci szczerze co mi chodzi po łbie, choć wiem, że zaraz mnie zjebiesz: rozkminiam czy sobie nie sprawić AI. Programujesz taką i odwala za ciebie robotę, może nie każdą, ale większość. A ty obserwujesz wszystko bezpiecznie na monitorze i wkraczasz tylko w razie potrzeby. Coraz bardziej myślę, że Alladyn może mieć rację w tym co mówi... że sztuczniaki to przyszłość a my jesteśmy tylko pośrednim ogniwem pieprzonej cyfrowej ewolucji! - podniósł głos, gestykulując teatralnie rękami.

- Ten chuj i racja? - prychnął snaX i nie trzasnął l00ka po łbie tylko dlatego, że mu się nie chciało ruszać z kanapy. - Ta pizda co i rusz wysługuje się AI, a przydupasy udają, że to jego osiągnięcia. Zdobył kontakty, teraz z tego korzysta. Pewnie ma w tym interes jakaś firma produkująca ten syf - netrunner wzruszył ramionami. On nie wierzył ani trochę w to, że ograniczona AI jest w stanie zastąpić kogoś takiego jak on. - Pozostałych jej rodzajów wyjebiście się obawiam, więc ręki do tego nie przyłożę - ta opinia była u niego znana, nie musiał udawać, że świadomość niczym nie ograniczonego AI działała mu na nerwy i samoświadomość. Lata pracy w IAICA zrobiły swoje.
- Chcesz robić małe robótki to bawisz się AI. Dlaczego nie? Chcesz coś osiągnąć, to musisz mieć łeb i jaja jak ja lub gładziutki język i gładką dupę jak Alladyn. Prosta sprawa.
Gąsiennicowy robocik wjechał właśnie do ich loży i z pomocą wysięgnika postawił na stoliku pełny kufel ciemnego piwa, zabierając pusty. l00ke od razu przyssał się do trunku, chłepcząc długo nim odstawił szkło na blat.
- Na chuj ja ci to mówiłem? - zastanowił się na głos. - Ale dobra, jeszcze to przemyślę, to chyba nie jest dobry moment na podejmowanie takich decyzji. - Podrapał się po głowie. - Dzięki za zjebę, potrzebna mi była. - zaśmiał się i zamyślił. - Nie chcę być popierdółką ani golić dupy. I wiesz co, kurwa? Dorwę chuja co mnie załatwił! - chudy kumpel snaXa przeżywał najwyraźniej pijacką huśtawkę nastrojów, bo teraz dla podkreślenia swych słów walnął kuflem o stół, rozlewając trochę spienionego piwa. Gąbkowaty nanoplastik blatu wchłonął błyskawicznie wilgoć.
- Ale żeby wrócić do gry, muszę naprawić sprzęt - l00ke strapił się znowu. - Nie miałbyś chociaż z tysiaka pożyczyć?

- Zemsta smakuje lepiej na zimno - ostudził kumpla snaX. - Podobnie naprawa kompa. Pożyczę jak wytrzeźwiejesz i zaczniesz gadać z sensem. Trochę mnie ciekawi kto się tak brzydko bawi. Prócz niedorobionych zjebów bez talentu niewielu tu działa niezgodnie z netykietą.
- Każdy miałby przesrane gdyby taki smród się za nim rozszedł - chudzielec nieoczekiwanie przytomnie podjął temat, kiwając przy tym głową. - Chyba, że kryłby się za AI. - Upił łyk piwa, marszcząc blade czoło.
- Za chuja nie wiem kto stał za napadem na pociąg, ponoć jeden żółtek z ochrony przeżył, ale pierdolił coś od rzeczy, że napastnicy mówili po polsku, niemiecku i hiszpańsku. Poza tym rozmach najbardziej pasi do Ruskich, ale oni nie zatrudniają już nikogo, kto bywa w Neximie. Trochę popytałem, jeśli to prawda to nie tylko mi to źródełko wyschło.
l00ke, zwłaszcza wstawiony, bywał czasem źródłem pożytecznych informacji. Wiedział, że snaX nie wykorzysta ich w żaden sposób, który mógłby mu zaszkodzić. Zresztą nie powiedział wiele nowego: sprawę pociągu wiązano już oficjalnie z Wietkongiem.

Gadali jeszcze jakiś czas, przy czym temat nieuchronnie znów zszedł na E-bow: to jak seksowne ma usta, jak fajne nosi ciuchy w realu i awatary w sieci, co zabawnego ostatnio powiedziała i jak zajebiście odgrywała postać gdy robili razem questa w Cyberpunku 2120.
O wilczycy mowa. Dochodziła dwudziesta pierwsza gdy l00ke, który miał już mocno w czubie, ze swojego miejsca z widokiem na bar dostrzegł jak nieświadoma jego wiernopoddańczej miłości dziewczyna żegna się uściskiem dłoni z Alladynem i kieruje do wyjścia z klubu.
Pod wpływem nagłego impulsu l00ke poderwał się z miejsca, zostawiając niedopity browar.
- Muszę jej wreszcie wyznać co czuję - oznajmił, poprawiając dłonią fryzurę przed opuszczeniem loży. - Mówię ci stary, muszę to z siebie wyrzucić, bo ocipieję. Tu i teraz. W realu, nie w sieci.
Netrunner miał niewielu kumpli, dlatego dbał na swój sposób o tych co byli. Wypuszczenie najebanego l00ka prosto na tę laską skończyć mogło się w jeden tylko sposób. Wstał więc i zdecydowanym ruchem usadził przyjaciela ponownie.
- Po pijaku to skończysz w tempie. W tym jego zakątku, do którego nikt nigdy nie zagląda. Kumasz? Jak wytrzeźwiejesz, gdy dalej będziesz taki chojrak to naprawimy twój sprzęt i napiszemy do E-bow.
Amant próbował się jeszcze wyrywać, ale jego anioł stróż był silniejszy i w dodatku dużo bardziej trzeźwy. W końcu l00ke poddał się i opadł ostatecznie na pufę w głębię romantycznej rozpaczy.
- Nic nie rozumiesz - westchnął kręcąc głową. - Chcę ją mieć nie tylko w wirtualce. Łatwo ci to wszystko mówić, stary - spojrzał na snaXa. - Masz swoją N1nę, ale co byś zrobił, gdybyś ją poznał w realu i okazałaby się taką laską jak E-Bow? No nie chciałbyś?

- Bogowie brońcie! - snaX roześmiał się, niezrażony zachowaniem kumpla. Sądząc po jego stanie, następnego dnia i tak nie będzie nic pamiętał. Nawet wszczepy we łbie niewiele tu pomogą. - Te niezręczne sytuacje, gdyby coś od ciebie chciała. Nagle wpadnie jej do głowy rodzinka, dziecko, ciąganie cię po sklepach, a na koniec nawrzeszczy. Tak jest lepiej. Przeżycia są nawet lepsze - wzruszył ramionami.
L00ke nigdy nie wsiąkł w pełni w wirtualny świat, to był jego podstawowy problem. Nigdy nie osiągnie przez to doskonałości w tym co robił. Niedługo potem przyszedł Karol, spóźniony i zalatany jak zwykle, chociaż zgodził się wypić to jedno chociaż piwo.
- Widzisz co robią z człowieka cielesne kobiety? - pokazał go palcem snaX. - Nawet nie może się wyrwać kiedy chce.

merill 27-04-2015 00:58

Jerzy szedł na spotkanie ze swoją byłą żoną wyraźnie zaniepokojony. Ostatnio ich stosunki się pogorszyły i to mocno, a ona z całych sił starała się odebrać mu resztę praw rodzicielskich jakie mu zostały. Widzenia ograniczała do absolutnego minimum, nie zgadzając się na żadne modyfikacje.

Wszedł do mieszkania, wpuściła go do przedpokoju. “Jak zawsze elegancka i seksowna” - musiał przyznać, że nawet po rozwodzie fizycznie go pociągała. Niemniej czuł się jakby wchodził do legowiska jadowitej kobry. Kiedy zaproponowała mu coś do picia, normalnym, spokojnym tonem poczuł mrowienie na karku. “Coś było cholernie nie tak…”

- Chętnie. Gdzie Adaś? I co się stało, że chciałaś mnie widzieć? - ton jego głosu stwardniał przy ostatnim zdaniu.
- Nie rób sobie żadnych nadziei, Jurek – odparła chłodno Natalia. - Mam sprawę do ciebie jako do agenta IAICA. – Nalała Wilamowskiemu szklankę soku jabłkowego, stawiając ją na stole w ultranowocześnie urządzonej kuchni i skinieniem głowy zapraszając go tutaj. Widocznie kobra nie planowała wpuszczać byłego samca dalej w głąb legowiska. Kuchnia sprawiała wrażenie sterylnej. Metal, czerń i biel. Było tu doskonale czysto a w kącie stał wyłączony domowy android.
- Adaś jest u siebie - dodała Natalia. - Gra. Nie przeszkadzaj mu, nie lubi jak się go odłącza.

- Nigdy nie lubiłaś gotować - skrzywił się na widok androida stojącego za blatem kuchennym - nie lubiłaś sobie ubrudzić rączek, nie? - rzucił ironicznie. - Nie pozwalasz mu za dużo czasu spędzać przy tych grach? W jego wieku ruch by mu się przydał i trochę więcej kontaktów międzyludzkich, niekoniecznie wirtualnych. Pójdę do niego później - bardziej stwierdził niż poprosił o pozwolenie. - Skoro masz sprawę do IAICA, to mogłaś to zgłosić bezpośrednio do Firmy, przysłali by kogoś - głos stał się suchy. Chciał być miły, obiecywał sobie to całą drogę, ale jej impertynencja sprawiła, że to postanowienie uleciało bardzo szybko w eter.

Była żona zamknęła za nim drzwi kuchni.
- To sprawa nieoficjalna i wymagająca dyskrecji - odrzekła, nie odnosząc się do jego uwag na inne tematy. - Miejmy ją jak najszybciej za sobą. Ja jestem tylko pośredniczką, wyświadczam przysługę znajomemu z centrali. Wiem tyle: miesiąc temu ktoś włamał się do bazy danych ośrodka badawczego w San Francisco i wszystko wskazuje na to, że była to AI. Zarząd postanowił tego nie zgłaszać, bo wtedy musieliby się przyznać do tego co zostało wykradzione. Nie mam pojęcia co to było, ale wiesz czym się zajmuje Umbrella.

Jerzy wiedział tyle co wszyscy. Najbardziej tajemnicza z megakorporacji, za którą ciągnęła się zła sława od czasu epidemii Wirusa X. Zajmowała się głównie biotechnologią, nanomedycyną i genetyką. To po części dzięki badaniom Umbrelli życie ludzkie wydłużyło się przeciętnie o piętnaście lat, zaś dla ludzi naprawdę zamożnych nawet o trzydzieści. Bogaczom zaś programowanie genowe umożliwiło płodzenie idealnego potomstwa. Jednocześnie wokół korporacji nagromadziła się masa teorii spiskowych i mrocznych plotek: była posądzana o doświadczenia na nieświadomych ludziach a nawet całych społecznościach w trzecim świecie, tajne prace nad bronią biologiczną i genetyczną oraz masę innych ciemnych sprawek. Część z tego bez wątpienia była prawdą.
Natalia była karierowiczką i oportunistką, nie korpo-patriotką. Jeśli miała w tym interes mogła zrobić coś nawet wbrew przełożonym.
Teraz, przerywając na chwilę, weszła na stołek i z najwyższej półki w kuchennej szafce wyjęła cienki zeszyt, z rysunkiem Iron Mana na okładce, taki jakich od dwóch dekad już nie używano w szkołach. Zamknęła szafkę i zeszła ze stołka, wręczając mu zeszyt. Zapisany był drobnym maczkiem w języku angielskim. Sporą część tekstu stanowiły informatyczne detale.

- Mój znajomy stwierdził, że sprawa jest zbyt poważna i postanowił opisać ją w anonimowym donosie - podjęła Natalia - ale obawiał się zrobić tego w Kalifornii albo przez sieć. Ślad tamtej AI prowadził do Rosji, ale Rosjanom mój znajomy nie ufa, więc zwrócił się do mnie. Kiedyś mu mówiłam, że jesteś Łowcą Duchów, więc poprosił mnie o przekazanie tego tobie. Przy wszystkich twoich wadach, wiem, że w sprawach zawodowych jesteś uczciwy. Przekaż to dalej, tylko nie wspominaj nic o mnie. No - uśmiechnęła się krzywo, pocierając o siebie dłonie, jakby strzepywała z nich brud - spełniłam swój obywatelski obowiązek.

Rzucił podany mu zeszyt na blat biurka, tylko pobieżne oglądając zawartość.
- Wszystko świetnie, tylko powiedz mi, dlaczego ja miałbym Ci pomóc? Za co niby? Żebyś Ty nie musiała pobrudzić sobie rączek? Ty i ten twój kumpel boicie się, znaczy, że to poważna sprawa. - Wyciągnął z kieszeni lateksowe rękawiczki, które każdy szanujący się detektyw nosił przy sobie. I zapakował zeszyt do foliowego woreczka. Uśmiechnął się nieprzyjemnie: - Spełniłaś swój obywatelski obowiązek, twoje odciski palców zaświadczą o tym, aż nadto. Kochanie.

Otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale zaraz zamknęła je z powrotem. Patrzyła na niego dłuższą chwilę, jakby dopiero dotarło do niej co się właśnie zdarzyło. Zacisnęła dłonie na kuchennym parapecie, o który się opierała, aż zbielały jej knykcie. Widoczna za oknem podświetlona tarcza zegara na Pałacu Kultury wskazywała osiemnastą.
- Zamierzasz mnie szantażować? – spytała Natalia z niedowierzaniem. – Przed moimi przełożonymi? Wiesz czym ryzuję, przekazując ci to? Masz pojęcie co mogą mi zrobić?
W jej głosie zaskoczenie ustępowało z wolna miejsca złości. Musiała być na siebie wściekła. Korporacyjna intrygantka dała się złapać za rączkę jak mała dziewczynka.

Użył całej swojej siły woli, by nie roześmiać się jej w twarz.
- Nie wiem czy będę Cię szantażował. A mam powody? - ironicznie zapytał. - Boisz się swojej ukochanej korporacji, a ja myślałem, że tam taka sielanka i twórcza atmosfera współpracy? - Wbił w nią twardy wzrok, w oczach paliła mu się nienawiść, jaka zbierała się przez te wszystkie rozprawy sądowe i szarpaninę o opiekę nad synem: - Zobaczę co się da z tym zrobić - potrząsnął zeszytem - a Ty w tym czasie pomyśl, czy nie ma rzeczy które chciałabyś naprawić. Bądź zadośćuczynić. - skierował się ku drzwiom, zostawiając ją zdziwioną. Miał jeszcze sporo na głowie, a nie chciał się synowi pokazywać tylko na chwilę. Tylko by sprawił wrażenie ojca, który nie ma dla niego czasu. Ściskał w ręku potężny atut, którym mógł szachować swoją ex. Najpierw chciał sprawdzić co to za afera. Odda go później znaX-owi, albo komuś zaufanemu z wydziału. Póki co, chciał, by przyjrzała się temu notatnikowi Iza.

Była żona Jerzego słuchała w milczeniu, mierząc go tylko coraz bardziej nienawistnym wzrokiem. Czy była zbyt przemęczona korporacyjnymi intrygami i niszczeniem mu życia czy po prostu zbyt pewna siebie - dość, że sama mu się podłożyła. Nie ulegało wątpliwości, że wygrał tą partię. Wilamowski był już przy drzwiach, gdy zrobiła coś czego się zupełnie po niej nie spodziewał. Poczuł uderzenie i mało co nie stracił równowagi, wpadając na drzwi - rzuciła się na niego!
- Oddawaj! - krzyknęła wściekle, zrozumiawszy poniewczasie swój błąd i próbowała wyszarpnąć mu zeszyt. - Oddawaj to, ty śliski draniu!

Zasłonił dowód rzeczowy swoim ciałem, tak by odgrodzić się od wściekłej idiotki w jaką zamieniła się jego żona: - Mam przy sobie radio, mam zgłosić czynną napaść na funkcjonariusza? Nie zapominaj, że pracowałem w stołecznej komendzie. Mam tam kilku znajomych, jeszcze - “Braci się nie traci” dorzucił w myślach. Nie czekał na odpowiedź kobiety tylko ruszył i otworzył drzwi.

- Nie groź mi swoimi psami! - syknęła, uczepiona jego płaszcza próbując sięgnąć zeszytu, ale bez większego trudu zdołał odgrodzić się od niej ramieniem, odpychając bez robienia krzywdy. Gdy otworzył drzwi na klatkę puściła go wreszcie, widocznie krępując się robić scen, które mogliby usłyszeć sąsiedzi, pomimo, że korytarz był pusty.
- Idź do diabła! - rzuciła, zatrzymując się w progu mieszkania, po czym...wybuchła płaczem, siadając na stołku w przedpokoju, nim zamknęła za Jerzym drzwi.
Ich syn pozostał najwyraźniej nieświadomy krótkiej wizyty swojego ojca i całej tej sceny, przebywając w wirtualnej rzeczywistości.

Jerzy będąc już na korytarzu wyciągnął z kieszeni holofon i wybrał numer Izy, odczekał chwilę zanim dziewczyna odebrała.
- Jurek! Cześć, co słychać? - W tle jej przyjemnego głosu usłyszał funkową muzykę.
Poważny głos Dowgirda, kontrastował z wesołą muzyką w tle: - Mam robotę, trochę prywaty. Pomożesz? - zapytał.
- Jasne - Modrzyńska zgodziła się chętnie - ale jeśli chcesz się spotkać to teraz jestem trochę zajęta. Będę na Ochocie przed dziesiątą, no chyba, że chcesz mnie odebrać z Mokotowa koło dziewiątej - zasugerowała figlarnie.
- Będę - odpowiedział krótko - baw się dobrze młoda - zażartował. Wiedział, że Iza nie lubi kiedy ją tak nazywał. - Gdzie podjechać na ten Mokotów?
- Batorego 2, taki szary brzydki biurowiec. Puść sygnał jak będziesz dojeżdżał, to wyjdę. Buziak i do zobaczenia!

kanna 27-04-2015 18:54

Ida uśmiechnęła się do kobiety. Oczywiście, medycyna działała cuda, ale są pewne rzeczy - niedostrzegalne dla mężczyzn - które dla kobiet są oczywiste. Jak na przykład to, że nowa znajoma Brunona była od Idy młodsza, niedużo, ale kilka lat na pewno. Czyli pomyliła się, to nie nią chciał się pochwalić, a Dianą. Cóż, trzeba przyjąć ustalone przez niego reguły gry.
- Ida - wyciągnęła dłoń do kobiety. - Bardzo miło mi Cię poznać, Diano - użyła bezpośredniej formy, żeby ustalić hierarchię. Nie skrępowana tym blondynka wstała na chwilę z fotela by odwzajemnić uścisk dłoni. Uśmiechnęła się przy tym przyjaźnie, lecz Ida najlepiej wiedziała, że kobiety doskonale potrafią udawać przyjazny uśmiech.
- Bruno - przeniosła spojrzenie na mężczyznę i pogroziła mu palcem - Ładnie to się spotykać z pięknymi kobietami za moimi plecami?
- Mon coeur zawsze przypisuje mi niecne intencje - jej narzeczony teatralnie rozłożył ręce w wyrażającym bezradność geście. - Lecz któż jeśli nie ona zna mnie najlepiej?
Diana zachichotała.
- Dziękuję za komplement, ale nie śmiałabym wchodzić w paradę tak groźnej kobiecie. Widzieliśmy w holowizji jak ścigasz motocyklem tą bioniczną bestię - wyjaśniła. - Odważna i piękna. Kobieta-wojowniczka to odwieczna fantazja mężczyzn, czyż nie? Bruno to prawdziwy szczęściarz.
- Bez dwóch zdań - potwierdziła Ida przytulając się do ramienia mężczyzny.
- Którego ta wojowniczka przyprawi kiedyś o zawał serca. - Bruno wzdychając przysunął Idzie fotel, wyjął z kredensu kieliszek i nalał jej wina, opróżniając tym samym do końca butelkę.

Ida usiadła i wzięła kieliszek.
- Bruno naopowiadał ci o mnie, oglądaliście pościg.. Wszystko już więc wiesz na temat mojej osoby, jak rozumiem. Czas na rewanż. Cóż więc sprowadza Cię, Diano, do naszego kraju? - zapytała uprzejmie.
- Mój polski wciąż nie jest zbyt dobry, prawda? - zmartwiła się Oboleńska. - Wychowywałam się w różnych miejscach, ale mieszkam tu z przerwami już wiele lat. Powinnaś raczej zapytać co sprowadza mnie do Bruna - przeniosła wzrok na mężczyznę.
- Brunona - Ida poprawiła kobietę, uśmiechając się samymi kącikami ust. - Nie chciałam być zbyt obcesowa...
Bruno spojrzał na nią krzywo.
- A jest to tylko interes, wbrew twoim głęboko niesprawiedliwym posądzeniom, Idalio - zaakcentował pełną wersję jej imienia, po czym podszedł do głównego stołu i przyniósł stojący na nim przedmiot. Była to szklana gablotka, uzupełniona elektronicznymi zabezpieczeniami. Diana zestawiła na podłogę kieliszki i Bruno postawił gablotkę na stoliku. Wewnątrz znajdowała się niewielka, może dwudziestocentymetrowa figurka, przedstawiająca skrzydlatą kobiecą postać z oplecionym wokół ramion wężami.



- Etruska, chtoniczna bogini Vanth - wyjaśnił Bruno. - Zwiastunka rychłej śmierci. Piąty wiek przed naszą erą. Ściągnąłem cię pomyślawszy, że chciałabyś ją zobaczyć. Diana chce ją sprzedać za moim pośrednictwem.
- Mhm - Ida pochyliła się nad gablotką, tracąc natychmiast zainteresowanie kobietą i zabawą w drobne złośliwości. W pełni podzielała upodobanie narzeczonego do antyków. - Piękna. Mam nadzieję, że nie zwiastuje śmierci nikomu z nas - zażartowała. - Można ją wyjąć?
- Oczywiście. - Diana wstukała kod w terminalu gablotki a ta otworzyła się z jednej strony. - Ale dotykanie jej ponoć przynosi pecha. Dlatego wolimy, by przynosiła pecha komuś innemu a nam pieniądze, które choć szczęścia nie dają to ułatwiają dążenie do niego - uśmiechnęła się.
- Skoro tak… - Ida przykucnęła, aby móc dokładniej obejrzeć figurkę. Oczywiście, nie wierzyła w pecha, ale rozumiała, że choć Diana nie odmawia jej wprost, to nie jest zadowolona z pomysłu. Ida nie była potencjalną kupującą, ta miała by niezaprzeczalne prawo do podziwiana przedmiotu z bliska. - Jest doskonała. - powiedziała z wyraźnie słyszalnym w głosie zachwytem, siadając na powrót. - Długo jest u ciebie?
- Nie, ale w mojej rodzinie od bardzo dawna – odparła swobodnie Oboleńska, po czym na chwilę pogrążyła się w myślach. – Chociaż ile dokładnie, nie wiem. Prapradziadek, jeśli dobrze pamiętam, uciekł wraz z nią z Rosji po bolszewickiej rewolucji. Osiedlił się w Londynie i zdeponował figurkę w British Museum, gdzie znajdowała się ponad sto lat. Po upadku komunizmu mój dziadek patriotycznie wrócił do Rosji a figurkę odziedziczył jego brat, który został w Anglii i przekazał w spadku swojemu synowi. Ten kuzyn mojego ojca, dla mnie wujek Viktor, po wyjściu Wielkiej Brytanii z Unii obraził się na Anglików za psucie mu biznesu i przeniósł do Polski, bo jego firma dużo tu inwestowała. Po długim procesie udało mu się odzyskać figurkę z muzeum a krótko potem splajtował i umarł. Ponieważ nie miał dzieci to ja dostałam etruską boginię w spadku – wzruszyła ramionami. – Musicie mi wybaczyć brak gustu, ale dla mnie nie ma w niej nic nadzwyczajnego. Nie lubię starożytnych bóstw i nie cierpię węży – uśmiechnęła się krzywo.
Widząc, że Ida nie jest zainteresowana testowaniem prawdziwości tezy o klątwie Vanth, zatrzasnęła gablotkę.
- Wolę nowoczesność – podjęła - choć czasem mnie przeraża. Mechaniczne psy…po co ktoś trzyma coś takiego? – wzdrygnęła się. - Całe szczęście, że go złapaliście – rzekła z ulgą w głosie, podnosząc z podłogi kieliszek i przepijając do Idy. - Mam nadzieję, że to jakiś samotny szaleniec.

Ida, powoli, napiła się wina. Ile razy była w takich sytuacjach, ze rozmaici znajomi – jedni powodowani czystą ciekawością, inni zupełnie odmiennymi względami – próbowali wyciągać od niej szczegóły odnośnie jej pracy? Nauczyła się sprawnie omijać temat, co zwalniało ją z konieczności dochodzenia do prawdziwych intencji pytającego.
- Tak, ja też czasem obawiam się AI. Co pewnie wydaje się dziwne, biorąc pod uwagę miejsce, gdzie pracuję – powiedziała, a potem wskazała kieliszkiem figurkę, zmieniając temat:
- Czemu się z nią rozstajesz? Rozumiem, że jesteś zmuszona… Ma imponującą historię, ale przede wszystkim jest świetną lokatą kapitału.

- Kochanie – Bruno położył dłoń na dłoni narzeczonej - wiem, że przesłuchiwanie wchodzi w krew, ale bądź pewna, że z zawodowej konieczności indagowałem już Dianę o wszystko co związane ze statuetką.
- Nic nie szkodzi – uśmiechnęła się do niego blondynka. – Korona mi z głowy nie spadnie jak powiem coś dwa razy. Tak, niestety jestem zmuszona ją sprzedać – przyznała, nie okazując jednak zbytniego zmartwienia. – Inaczej zmuszona byłabym pójść do pracy lub znaleźć bogatego męża – zaśmiała się. - Obawiam się, że należę do nieuleczalnej klasy próżniaczej. Podziwiam ludzi, którzy pracują chociaż nie muszą – dodała, najwyraźniej mając na myśli Idę, bowiem na nią przy tym patrzyła.
- A ja zazdroszczę tobie Diano. To musi być wspaniałe uczucie móc zajmować się tylko tym, na co człowiek ma ochotę.
- Podobno bycie pożytecznym dla społeczeństwa też daje ludziom satysfakcję - powiedziała Oboleńska.
- Podobno - zgodziła się Ida uprzejmie. - Ale dość już o pracy. Umieram z głodu, mam nadzieję, że będziemy coś jeść, Bruno. Czy tylko ucztę duchową miałeś w planach?
- Oczywiście, że nie - odpowiedział, po czym sprawdził coś na noszonym na przedramieniu holofonie i oznajmił z entuzjazmem: - Zaraz powinno być gotowe. Wybaczcie, sam nie umiem przyrządzić niczego co nadawałoby się do podania gościom a moja Ukrainka ma wolne. Gdyby nie mój Gessler umarłbym tu z głodu.

Domowy android jak na zawołanie wszedł na koślawych nogach do salonu, niosąc na tacy talerze i sztućce i zaczął rozkładać je na dużym stole. Na talerzach znajdowała się ładnie podana taggiatella z boczniakami.
- Wiem, że to nic wyszukanego - Bruno złożył samokrytykę odsuwając im krzesła. - Ale Diana sama wybrała z menu.
- Mam niewyszukany gust - blondynka uśmiechnęła się, wzruszając ramionami. - Zresztą nie zapowiedziałam wizyty odpowiednio wcześnie.
- Ida świetnie gotuje, jeśli ma wolną chwilę - rzekł Bruno. - Ale nie mogłem jej kazać przerywać pościgu i zakładać fartucha. Jeszcze nie jestem jej panem i władcą - zaśmiał się, puszczając do Idy oko.
Ida usiadła pierwsza, aby po chwili pochylić się w stronę kobiety.
- Bruno jest nieco despotyczny - powiedziała konspiracyjnym tonem. - Gdyby mu pozwolić, zamknąłby mnie tu na stałe. Świetny wybór, Diano, trafiłaś w mój gust. Nie przepadam za mięsem.
- Ja w ogóle go nie jem – odrzekła w odpowiedz na wcześniejsze słowa Idy, tylko porozumiewawczo się uśmiechając. W końcu sama, jak wcześniej powiedziała, wolała sprzedać rodzinną pamiątkę niż znaleźć bogatego męża. Wyglądało na to, że nawet bardziej od Idy ceniła sobie pewną niezależność.


Jedzenie było smaczne, ale nic dziwnego. Gessler był jednym z najdroższych modeli kucharzących droidów. Jedynym minusem było to, że zawsze przyrządzał daną potrawę identycznie. Nawet na talerzu była zawsze ułożona tak samo, co sprawiało wrażenie gotowego dania z marketu Idzie to akurat nie przeszkadzało, przeciwnie – świadomość, że zupa szpinakowa zawsze będzie smakowała dokładnie tak samo, była na swój sposób kojąca.. Droid tubalnym męskim głosem o akcencie francuskiego szefa kuchni życzył im smacznego i oddalił się do kuchni.
- Bez urazy, ale wegetarianizm nie jest dobry dla mężczyzn - wtrącił Bruno. - W naszej naturze leży polowanie oraz pożeranie serc wrogów - wyszczerzył zęby robiąc drapieżną minę, co rozbawiło Dianę. - Nie daj Boże, żeby socjaliści wygrali wybory - podjął. - Kryzys przydał im argumentów za tym szalonym pomysłem zastąpienia mięsa syntetykami.
- I cały czas polujesz, kochanie. Tyle, że na antyk – wtrąciła Ida.
- Ciężko je upolować – powiedział Bruno. – Niezwykle rzadko trafiają mi się takie skarby jak dzisiaj.

Prowadząc coraz bardziej luźną rozmowę, zahaczającą o small talk, skończyli posiłek i opróżnili kieliszki z wina. Bruno wcisnął przycisk z boku stołu i z wmontowanej w niego chłodziarki wysunęły się na wysięgnikach dwie butelki. Ramón Bilbao Crianza i lżejszego polskiego Marszellusa. Ocieplenie klimatu miało swoje dobre strony – w Małopolsce i na Śląsku postało wiele winnic, z których parę produkowało naprawdę niezłe trunki.
- Ja już dziękuję – oznajmiła blondynka. – Wybaczcie, ale muszę was już opuścić. Nie chcę wam zająć całego wieczoru. Niezmiernie miło było cię poznać, Ido.
Diana nie dała się zatrzymać grzecznościowymi prośbami Bruna, od deseru wymawiając się dietą.
Wezwała przez złoty holozegarek szofera, który przyszedł po figurkę. Sądząc po posturze (czarny garnitur tego olbrzyma musiał być szyty na miarę) pełnił też funkcję ochroniarza.
- Odezwę się, gdy wyszukam potencjalnych nabywców i ustalimy termin aukcji – rzekł Bruno do Diany. – To może potrwać kilka tygodni. Oczywiście będą chcieli przeprowadzić własne ekspertyzy.
- Oczywiście - blondynka skinęła głową. – Uzbroję się w cierpliwość.

Po kolejnej, nieco mdłej wymianie uprzejmości pożegnali się i hrabina Oboleńska odjechała. Ida z narzeczonym zostali sami. Bruno nalał wina i uniósł kieliszek jak do toastu.
- Dwa miliony, złotko – uśmiechnął się szeroko. – Przy tej cenie wyjściowej moja prowizja to sto tysięcy.
Ida ujęła kieliszek i również uniosła go do góry
- Za powodzenie. I za twój talent łowiecki.
Wypiła, a potem odstawiła kieliszek na blat. Usiadła na kanapie, zrzucając szpilki i podwijając nogi pod siebie. Powoli schodziło z niej napięcie i zmęczenie
- Wystarczy, jutro pracuję. Jak ją poznałeś? - w jej pytaniu nie było wyrzutu, tylko czysta ciekawość.
Usiadł obok niej, obejmując ramieniem.
- Zadzwoniła w piątek i odwiedziła mnie w biurze - odpowiedział. - Mówiła, że ktoś znajomy mnie polecił. Zależy jej na dyskrecji a ja słynę z dyskrecji. Dlatego przyszła do mnie, nie do Desy czy Bukowskis. Sam byłem trochę zaskoczony, większość mojej klienteli to stuletni staruszkowie.
- Rzeczywiście, dziwne - oparła się wygodniej o mężczyznę. - Pytałeś, kto cię polecił? Kojarzysz tą osobę?
- Jak zawsze podejrzliwa. - uśmiechnął się Bruno. - Nie wypada pytać o takie rzeczy - pouczył ją. - To mogło być wiele osób, książę Czartoryski na przykład. Tabloidy pisały, że miała z nim romans. Sprawdziłem naszą znajomą, jeśli o to ci chodzi. Zawodowa ciekawość. Diana raczej dba o swoją prywatność, ale bywała na balach arystokratów. Te ich tytuły są strasznie zabawne w połowie dwudziestego pierwszego wieku.
- Nie wypada pytać, mówisz... Choć z drugiej strony - kontrahentowi wypada zadbać o swoją wiarygodność, prawda? A takim zadbaniem byłoby powołanie się na wspólnego znajomego. Ale może ona po prostu jest ponad to.
- To ciekawa osóbka. Nie przywiązuje wielkiej wagi do pochodzenia i konwenansów. Wiarygodność na tym etapie nie ma nic do rzeczy. Ilość niezależnych ekspertyz i dokumentacji własności w przypadku takich antyków jest nie do obejścia. Sam pobrałem dziś mikropróbki ze statuetki i zlecę ich zbadanie laboratorium. Poza tym myślałem, żeby zlecić ekspertyzę twojej matce. Byłaby wniebowzięta, nie sądzisz?
- Myślę, że byłaby zachwycona - przekręciła się nieco, żeby móc spojrzeć w twarz mężczyzny. - Zapałałeś nagle do niej sympatią, czy raczej liczysz na moją wdzięczność? - dopytała z lekkim uśmiechem.
- Nawet teściowej się czasem coś od życia należy - zażartował. - Poza tym zwyczajnie uważam, że jest świetną ekspertką.
- I na pewno. umierasz z niecierpliwości, żeby ją jak najszybciej o tym powiadomić. - podchwyciła jego ton. - Połączyć Cię od razu?
Zaśmiał się krótko.
- Dziś już jest za późno. – Zerknął na zegar rodem z obrazów Dalego . – Zadzwonię do niej jutro, chyba że sama chcesz jej przekazać radosną nowinę.

Upił łyk wina i nagle spoważniał, gładząc ją delikatnie po włosach.
- Wiesz… - zaczął po dłuższej chwili milczenia, patrząc Idzie w oczy – skoro już jesteśmy w temacie twojej rodziny, zastanawiałem się nad czymś. To sto tysięcy prowizji za statuetkę starczyłoby akurat na operację, która mogłaby przywrócić do życia twojego ojca. Posłuchaj, czekaliśmy na przełom w medycynie i wygląda na to, że ten przełom właśnie nastąpił. Czytałem ostatnio tym.
Bruno poczuł, jak opierające się dotąd miękko i ufnie o niego ciało Idy napina się i sztywnieje. W jej oczach mignęło przerażenie.

Nie dało się ukryć, że Bruno pretendował do bycia współczesnym człowiekiem renesansu. Szczególnie zaś interesował się tym na co szły jego pieniądze. Narzeczony Idy dopłacał jej prawie dwa tysiące eurodolarów miesięcznie, by zapewnić Henrykowi Kwiatkowskiemu odpowiednie warunki w renomowanym szpitalu należącym do Frontexu. Samej Idy i jej matki nigdy nie byłoby na to stać a ubezpieczenie pokrywało tylko publiczny szpital - przerabiali to przez krótki czas: odleżyny, wiecznie nieobecny, źle opłacany personel i przestarzały sprzęt do podtrzymywania życia, który w każdej chwili mógł wysiąść. Medyczny horror.

- I wiesz, że nawet nie trzeba jechać za granicę? - kontynuował Bruno coraz bardziej entuzjastycznym tonem. Wydawał się nie dostrzegać reakcji Idy. Lub nie chciał jej dostrzec.
- Robią to w jednej klinice w Polsce. Jej szef nazywa się Stanisław Korbowicz i podobno jest kimś w rodzaju geniusza. To wciąż na wpół eksperymentalna terapia, ale przeprowadzili już kilka udanych operacji. Jedno wiem, ci się nie spodoba, ale spróbuj proszę zachować otwarty umysł. - Westchnął. - Wykorzystują tam technologię używaną do programowania duchów. Specjalna AI zastępuje funkcje uszkodzonych partii mózgu. Wiem, że polujesz na sztuczne inteligencje i twój ojciec to robił, ale przecież tylko na nielegalne, nie te wykorzystywane do pożytecznych celów?

- Kochanie... - odezwała się w końcu. Była tak mocno poruszona, że formułowanie myśli przychodziło jej trudem. - Doceniam, co chcesz zrobić, wiesz, że nie ma chyba niczego, co ucieszyło by mnie bardziej niż wybudzenie ojca.. ale... to jest przeciwko wszystkiemu, w co wierze. W co on wierzył. Wierzy. Co innego kończyna, jakiś narząd, kości,, ale mózg?! Wszystko, co czyni nas ludźmi, myśli, emocje, wspomnienia, tożsamość... chcesz zastąpić oprogramowaniem. To już nie będzie on. To będzie AI w ciele mojego ojca. To...jak kradzież. Jak gwałt. To przemoc. To wbrew naturze.
- Na litość boską - Bruno wydawał się zdeterminowany, żeby ją przekonać. Tak już miał, że gdy się do czegoś zapalił to ciężko było mu to wybić z głowy. – Przecież nie zastąpią twojego ojca jakimś udającym go duchem, tylko sprawią, że będzie w stanie chodzić, myśleć, oddychać i może przywrócą mu sztucznie brakującą część wiedzy i wspomnień. Wiemy, że on nadal gdzieś tam jest, Ida, inaczej nie byłoby sensu utrzymywać go przy życiu. Każdy przypadek jest inny a z tego co wiem leczyli tam już gorsze. Wybierzmy się chociaż na konsultację, dowiedzmy jak w jego przypadku to by wyglądało.
Uciekła spojrzeniem.
- Daj mi czas, muszę się oswoić z tą myślą… Poza tym, póki nie sfinalizujesz transakcji, rozmowa jest i tak bezprzedmiotowa, prawda?
- Prawda – przyznał, kiwając lekko głową. – Tyle że…w niektórych sprawach jesteś tak uparcie uprzedzona – zawyrokował z lekką irytacją w głosie. – A ja nie mogę już patrzeć jak się męczysz. Prawie co dzień siedzisz przy jego łóżku, czekając na cud. A jeśli nie w szpitalu to jesteś w pracy, szukając zemsty. Prawie się już nie widujemy.

Opuściła głowę i zakryła twarz dłońmi. Przez chwilę się nie odzywała.
- To takie trudne, Bruno… tyle czasu minęło, powinnam się ogarnąć, a ciągle… to wszystko wraca. Nie szukam zemsty, chcę zrozumieć, to wszystko.. Ale muszę coś robić, inaczej zwariuję.
Podniosła głowę.
- Nie miałam pojęcia, że tak to odbierasz. Nigdy nie chciałam, żebyś poczuł się odsunięty.
- Wiem. – Empatia nigdy nie była jego mocną stroną, ale teraz objął ją mocniej, nachylił głowę i pocałował w czoło. – Ale nie jestem już pewny czy dam radę dłużej ciągnąć to w ten sposób. Potrzebuję kobiety, nie ducha - wyszeptał.
Spojrzała mu w oczy.
- Bruno... Kocham Cię i chcę z Tobą być. Nie mam co do tego żadnych wątpliwości. Jest mi z Tobą dobrze. Ale mam swoje życie, pracę, przyjaciół... Nie umiem z tego zrezygnować. I chyba... nie chcę. Nie umiałabym zajmować się tylko domem. Jeśli Ty... Chcę być z Tobą. A Ty chcesz… powiedz mi...
Położyła dłoń na policzku mężczyzny, przesunęła palcami, wyczuwając znajome rysy.
- Powiedz, czy chcesz walczyć o nas? O nasz związek?
- Tyle lat, prawda? - położył swoją dłoń na jej dłoni. Nachylił twarz bliżej ku kobiecie, która nie była słaba i krucha, lecz taką wydawała się być teraz w jego ramionach.
- Wiesz, że cię kocham - przemówił Bruno łagodnie - ale musisz pozwolić mi sobie pomóc, w ten czy inny sposób. Jak mógłbym nie chcieć walczyć? - zapytał, gdy ich usta niemal już się spotkały i uśmiechnął się samymi kącikami ust, jakby odrobinę smutno. - W końcu jestem twoim Fantazym.
Ida nie odpowiedziała już nic, przesunęła tylko dłoń na tył głowy mężczyzny i przyciągnęła go do siebie. Druga ręką zaczęła rozpinać mu koszulę. Ich ciała zaczęły błyskawicznie reagować na bliskość, tak znajome, a ciągle spragnione siebie nawzajem. Przyspieszone oddechy Idy i Brunona wypełniły ciszę panującą w salonie.
- Kochanie, mamy całą noc - szepnął Bruno, próbując zahamować jej niecierpliwie dłonie mocujące się z jego paskiem od spodni, ale Ida nie chciała czekać.

Po szybkim spełnieniu przenieśli się na górę do sypialni, aby tam – już spokojniej i wolniej – dalej cieszyć się sobą nawzajem.

Baczy 29-04-2015 11:28

- Wiesz – odezwał się Dorian. - Myślę, że rodzicielstwo to jedna z tych rzeczy, których duchy potencjalnie mogą zazdrościć ludziom. Nie ja akurat. Mi wystarczy, że mam brata. Ale przekazanie swoich genów to jeden z ludzkich sposobów na nieśmiertelność a jednocześnie boski akt stworzenia, czyż nie?
- Jaka to nieśmiertelność? - Kocur spojrzał na Ducha, unosząc brwi? - Tak się mówi, oczywiście, i tymi słowy wielu nadaje sens swojej marnej egzystencji. Czują się spełnieni, bo chociaż ich osobiste marzenia nigdy się nie ziszczą, to jednak biorą udział w przedłużaniu gatunku, czymś wzniosłym i działającym na korzyść całej ludzkości. I mimo iż faktycznie ich geny zostaną przekazane dalej, to jakie to ma znaczenie? Któregoś dnia umrę. Przestanę widzieć, słyszeć, odczuwać czy myśleć. Zniknę. I to, że Kamil ma moje geny niczego w mojej sytuacji nie zmieni. A ty - ty będziesz żył, dopóki ktoś Cię nie skasuje. Ty, mój drogi, możesz naprawdę osiągnąć nieśmiertelność.
Dorian przekrzywił lekko głowę, na usta wypełzł mu grymas zaciekawienia.
- Boisz się śmierci?
- Można tak to ując - odparł Modest bez skrępowania. - To mało pociągająca wizja. Przestajesz się rozwijać, tracisz możliwości poznawcze, wszytko nagle się kończy, bezpowrotnie znika, a raczej to ty znikasz, w nicość.
- Nie wierzysz...
- Nie, nie wierzę, że coś nas czeka po śmierci. - Kocur nie dał mu dokończyć. Dobrze wiedział, dokąd prowadzi ta rozmowa. - To koniec, definitywny. Teraz mamy szansę żyć, uczyć się, doświadczać, i ma to swój koniec właśnie w śmierci. I dlatego to wszystko na znaczenie, bo nie jest wieczne.
- Czyli nie pragniesz nieśmiertelności? Popatrz, a zdawało mi się, że do tego właśnie dążą ludzie. Przez ten strach przed śmiercią.
- Nieśmiertelność nie - odpowiedział wolno, zamyślił się na chwilę. - Chcę mieć po prostu wystarczająco dużo czasu.
- Czyli w gruncie rzeczy, nie zazdrościsz mi? - spytał Dorian udając zdziwionego, uśmiechnął się jednak po chwili. - Wiem, po kim mam imię. A skoro wyglądam jak ty, to myślałem, że właśnie tego pragniesz najbardziej. Nieśmiertelności.
- Raczej długowieczności. Bo wiesz, on w końcu ginie - zripostował Modest, również się uśmiechając.
- Ale nie z przyczyn naturalnych - odparł Dorian.
Kocur przytaknął mu.
- Czyli był długowieczny, nie nieśmiertelny. Ten drugi termin pojawia się nader często, przede wszystkim w opiniach i recenzjach, ale faktycznie bardziej pasuje tutaj długowieczność.

Milczeli przez kilka minut, była to trudniejsza rozmowa, niż się spodziewali.
- Możesz mi obiecać, że nie skończymy jak oni? - spytał w końcu Dorian.
- Bez obaw. W książce zginął tylko ten prawdziwy, obraz pozostał nienaruszony - Kocur uśmiechnął się gorzko.
- Nie umieraj, byłoby nudno.

Modest myślał już o tym, jak mógłby samemu zyskać namiastkę nieśmiertelności, przekazać samego siebie dalej. Złamanie zabezpieczeń Gui Gōnu nie będzie proste, ale za odpowiednią cenę zdejmie blokady i pozwoli Dorianowi wypłynąć permanentnie do sieci, w momencie jego własnej śmierci. Marna to pociecha, wszystko co mówił było prawdą - nie liczyło się nic, co po jego śmierci, gdyż nie będzie w stanie tego doświadczyć. Jednak świadomość, że jest ktoś, kto wygląda jak on, ma jego wspomnienia, poglądy i doświadczenie (przynajmniej częściowo) i nadal żyje, choćby w wirtualu, sprawiała, że już teraz się uśmiechnął. Duch nadal się mu przypatrywał i najwidoczniej uznał ów grymas za reakcję na swoje słowa. Również się uśmiechnął.

***

Z jednej strony Modest rozumiał, że mogli się zaniepokoić jego nagłym zainteresowaniem swoim "nowym" synem, ale tak naprawdę, to czego się bali? Że wywiezie go do lasu i sprzeda jego organy? Że będzie chciał im go odebrać? Litości... Ludzie się zmieniają, to prawda, ale nie aż tak, Julia powinna to wiedzieć. Chociaż, czy nawet te kilkanaście lat temu znała go wystarczająco dobrze?

- Czy jak ludzie nie mają sąsiada dosłownie za ścianą to uważają, że nie muszą ściszać głosów podczas prywatnej rozmowy? Przecież nawet osoba, o której mówią mogłaby ich usłyszeć - rzekł sarkastycznie Dorian. Stali przed furtką. Mężczyzna w czarnym garniturze z domieszką inteligentnych nanowłókien, które co jakiś czas tworzyły jasne niteczki, przypominające wizualizację transportu danych, przemykające prawie niezauważalnie przez cały strój, i białej koszuli, luźno rozpiętej pod szyją, Duch zaś jeszcze bardziej oficjalnie, w klasyczny smoking, z muchą.

Modest zmierzył wzrokiem nowy image kompana.
- W sumie to dobrze, że tylko ja Cię widzę.
- Ponoć Marko ceni sobie tradycję i klasyczne wzory.
- Nie chcę nawet wiedzieć, po czym to wywnioskowałeś, i dlaczego akurat smoking. - Zaśmiali się obaj cicho, Duch nie zmienił jednak manifestacji. - Pomagaj mi trochę z młodym, ok? Nie mówię, że masz ściągać kursy ojcostwa z sieci, ale, wiesz. Będę wdzięczny za jakieś porady.
- Wymagasz ode mnie bardzo szerokiego wachlarza umiejętności, Modeście. Ale mimo tego postaram się nie zawieść - odpowiedział zaczepnie.

***

- Posłuchaj, Modest. – Już przy pierwszym spotkaniu pod presją Julii przeszli na nieco wymuszone „ty”. – To była nasza wspólna decyzja, żeby młodemu powiedzieć. Przez pewną sytuację i tak się domyślał. Jest prawie dorosły i ma prawo poznać biologicznego – zaakcentował to słowo - ojca. Wydajesz się w porządku, ale chcę tylko byś miał wzgląd na jedno. Młody jest w takim wieku, że łatwo mu zaimponować. A tobie łatwo odgrywać starszego kumpla i dobrego glinę, podczas gdy ja, musząc utrzymać w ryzach zbuntowanego nastolatka, będę tym złym. Nie wykorzystuj tego, dobrze?
- Bez obaw, nie będę go nazbyt rozpieszczał - odparł Modest uśmiechając się delikatnie, zaraz jednak spoważniał. - I dziękuję, że się na to zgodziliście. Ja wiem, że to musiało być trudne - podniósł ręce, uciszając tym gestem Adama- i chcę, żebyś wiedział, że to doceniam. Nie sądziłem, że to będzie dla mnie takie… Sam nie wiem, jak to wyrazić. Ważne, na pewno, ale to zbyt delikatnie powiedziane. - Zrobił pauzę, niech sobie te wszystkie gładkie słówka przetrawi. - Dziękuję.
Adam westchnął.
- Julia ci ufa, więc ja też - powiedział, lecz tego zaufanie nie czuć było w jego głosie. - Ale masz go odwieźć przed północą. I chcę wiedzieć gdzie idziecie, ok?
- Syn wuja zarezerwował stolik w Pierestrojce. W końcu to Ukraińcy, będą tam jego starzy znajomi - odpowiedział po chwili namysłu Kocur. - I, tak, wiem, Kamil ma pić najwyżej sok żurawinowy - zaśmiał się lekko, chcąc rozluźnić nieco Adama, chociaż wątpił, żeby było to możliwe. - Nie martwcie się tak, jakby co będziemy obaj pod fonem. Wysłać wam wiadomość jak będziemy wracać?

Nazwa Pierestrojki najwyraźniej wiele Adamowi nie mówiła. To dobrze.
- To na Pradze Południe? - zapytał, a Modest potwierdził.
- Ok, napisz, jeśli możesz - Adam skinął głową i nie powiedział nic więcej, bo Julia a wraz z nią Kamil w bluzie z nadrukiem jakiegoś nieznanego Kocurowi zespołu właśnie zszedł z góry, stając w drzwiach kuchni.
- Cześć Modest! - przywitał się z Darskim wesoło, lecz z pewną rezerwą, może na użytek męża swojej matki, po czym spojrzał na Adama: - Dzięki tato, że możemy jechać.
- Nie ma za co - odpowiedział Adam nieodgadnionym tonem. - Bawcie się dobrze. I pozdrówcie ode mnie...dziadka Kamila. W końcu teraz jesteśmy jedną wielką rodziną.
- No co Ty, nie uściskasz chłopaka? - spytał, wręcz teatralnie zdziwiony, Dorian.
- Jasne, pozdrowimy. Trzymajcie się - rzucił Modest w odpowiedzi Adamowi, ignorując złośliwości Ducha.

Wyszli. Nikt ich nie odprowadził, jednak Darski czuł na plecach ich spojrzenia aż do momentu, jak zniknęli za żywopłotem.
- Łał, nie mówiłeś, że jeździsz mercem - zachwycił się Kamil, wchodząc do auta.
- Skromny jestem, a co.
- Ta, jasne. A, tego... - spojrzał na marynarkę ojca. - Mogę tak iść? Nie wiedziałem, że to będzie takie sztywniackie spotkanie - rzucił bez pardonu. - Jakby co mogę się szybko przebrać, mam nawet garnitur...
- Nie, nie trzeba. Nie będzie aż tak sztywno, zapewniam Cię - uśmiechnął się. - Wuj na pewno doceni, jak będziesz po prostu sobą.
- Czyli teraz ja siedzę z tyłu? - odezwał się Dorian. "Jeśli na tym ma polegać Twoja pomoc, to Cię wyłączę" pomyślał, jednak Duch nie mógł tego słyszeć. Kocurowi pozostało rzucić groźnym spojrzeniem we wsteczne lusterko i mieć nadzieję, że ten zrozumie. A raczej, że się zastosuje. Modest przeżywał to wspólne spotkanie bardziej, niż chciałby przyznać. Nie wiedział, czego oczekuje Wujek, ani czemu w ogóle przyjeżdża do Warszawy. Nie wiedział, jak ma się zachowywać w stosunku do Kamila, żeby nikomu nie podpaść, ani czy chłopak nie rozgryzie czasem przynależności Kosacza do Siczy.

- Masz Ducha? - spytał Kamil z fascynacją w głosie. - Masz łącznik SC170 z e-glassów do wtyczki Sense/netu - wyjaśnił widząc zdziwioną minę Modesta - więc musisz mieć hostować Ducha, i to bezpośrednio, na wszystkich zmysłach. - Uśmiech nie schodził mu z twarzy. - Ja też bym chciał, ale rodzice mówią, że montowanie gniazda do Sense/netu jest niebezpieczne w moim wieku, i w ogóle nie chcą słyszeć o żadnych wszczepach. I muszę czekać do osiemnastki, żeby móc samemu wszystko załatwić. Chyba, że...
- No dobra, to już konkretna rada - nie. Lepiej unikać montownia wszczepów które nie ratują życia u osób poniżej 21 roku życia. Wtedy już zawsze wzrost jest wyhamowany i szansa na powikłania, odrzuty czy nieprawidłowy wzrost jest minimalna. Jest masa artykułów o tym - odparł, na reszcie rzeczowo, Duch.
-... ty byś poświadczył, jesteś w końcu moim biologicznym ojcem. I nie jesteś zacofany, wiesz, jakie to daje możliwości.
- Tak, i znam też zagrożenia. Nie powinieneś sobie montować nic dopóki nie skończysz 21 lat. Poczytaj, w sieci jest pełno artykułów i badań na ten temat. - Modest postanowił być twardy. Chłopak mógł być inwestycją, mógł wyrosnąć na dobrego bioinżyniera, jeśli tylko nie spieprzy wszystkiego na starcie.
- Nie do końca, u zdrowych osób, do których się zaliczam, wystarczy monitorować na bieżąco stan wszczepu, tkanek i połączeń nerwowych, no i aktywność mózgu, żeby w razie potrzeby interweniować. O tym też jest w sieci. Zaraz, czy to Twój Duch Ci o tym powiedział?
- ... Tak.
- Super! Widzisz? Przydałby mi się taki ktoś, pomógłby mi w nauce.
- Okej, racja, Duch nie jest złym pomysłem. Ale wszczepy to co innego. Nie ma się co spieszyć, ryzyko nadal jest większe, niż jak gdybyś poczekał parę lat.
- To pogadasz o Duchu z moimi rodzicami? - spytał, po chwili dopiero zauważając pewną niestosowność takiego stwierdzenia. - W sensie, wiesz... Przepraszam, ale wiesz, o co chodzi.
- Jasne, nic się nie stało. - Za bardzo przejmujesz się innymi, pomyślał. Żebyś tylko przez to nie stracił swojego celu z oczu. - Pogadam, ale nie dziś. I nie jutro. Musisz uzbroić się w cierpliwość, dobra?
- No dobra. Niech będzie. To gdzie jedziemy?

Właściwie byli już blisko, w środku tygodnia o tej porze nie było już zbyt dużego ruchu na ulicach.
- Pierestrojka. Bo wiesz, że płynie w nas ukraińska krew, no nie?
- Pamiętam, pamiętam - uśmiechnął się. - Ktoś jeszcze będzie poza Twoim wujkiem-dziadkiem?
- O, ważna sprawa. Przy Wujku Marko nie używasz słowa "dziadek", w ogóle. Dla mnie to Wuj Marko, dla Ciebie to Wuj Marko, dla Julii i Adama też, na wszelki wypadek powiem im o tym, jak Cię odwiozę, przed północą.
- Co? Przed północą? Ale mówiłeś, że...
- Twój tata jest lepszym negocjatorem niż mama, muszę Cię odstawić przed dwunastą. Wybacz, młody.
- Kurde...
- Zapamiętasz? Żadnego dziadkowana.
- Dobra, dobra, zapamiętam.

W tak zwanym międzyczasie Modest odebrał na holooksach wiadomość od rzeczonego Wujka Marko.
"Taras załatwił nam lożę VIP, czekam na Wam w środku, młodzieży".

- Widzisz? Napisał "młodzieży". Nadal uważasz, że nie spodobałby mu się mój smoking? - spytał Dorian, uśmiechając się z satysfakcją. Modest zostawił to bez odpowiedzi, i to nie przez wzgląd na Kamila.

Bounty 29-04-2015 23:47

PIĘĆ DNI WCZEŚNIEJ: ŚRODA, 18 PAŹDZIERNIKA 2050 ROKU


Czas leczy rany, tak mówią. Po dobie odpoczynku Siodłowski czuł się wciąż osłabiony, ale już znacznie mniej niż wczoraj. Nie bez znaczenia był fakt, że nafaszerowano go całym mnóstwem witamin i lekarstw. Powiadają też, że człowiek szybciej dochodzi do zdrowia mając jakiś cel lub zadanie a Foto właśnie jedno uzyskał.

Okazało się jednak, że Laura nie będzie tak łatwa do upolowania jak sugerował to doktor Korbowicz. Zagadanie ot tak do obcej dziewczyny było trudnym zadaniem dla kogoś cierpiącego na trochę chorobliwą nieśmiałość. Tym bardziej kiedy ta dziewczyna była całkiem ładna. Szczupła szatynka o długich prostych włosach była mniej więcej wzrostu Igora i wyglądała na trochę od niego młodszą. Ku uldze Igora nie okazała się być głośna ani krzykliwa, raczej po prostu pogodna i miła dla ludzi. Biła od niej naturalność i łagodność, żadnej wyzywającej wulgarności. Było w niej coś eterycznego i tajemnica, którą chciało się odkrywać.

Siodło zdążył póki co poznać mniej więcej rozkład dnia Laury. Przedpołudnie upływało jej na indywidualnych i grupowych zajęciach z rehabilitantką , zarówno w siłowni jak i na dworze. Dzięki zoomowi w cyberoczach Igor zauważył, że ruchy dziewczyny bywały trochę chwiejne i niepewne. Sprawni pacjenci mogli jeść posiłki w stołówce i Laura tak robiła. Po obiedzie znikała gdzieś, zapewne na zabiegi, zaś o zachodzie słońca spacerowała sama z kijkami po plaży nad zalewem. To był potencjalnie niezły moment, żeby zagadać, ale na ten wieczór Siodło miał już inne plany.
Przez sporą część dnia Laurze dotrzymywała towarzyszyła mała, może dziesięcioletnia dziewczynka, z którą Laura się bawiła. Małą tego dnia odwiedzili akurat rodzice i Siodło mógł stwierdzić, że raczej nie były spokrewnione. Po prostu dziewczyna się nią zaopiekowała.
Laura wydawała się być esencją życia.

Dziś jednak Siodło miał doświadczyć tchnienia śmierci – spotkanie nomadów miało być bowiem zarazem pożegnaniem Samiego i Diega. Jeden był muzułmaninem, drugi katolikiem, ale żaden nie grzeszył religijnością. Obaj zawsze życzyli sobie odejść na sposób nomadów.
O zmierzchu Igor zamknął się w pokoju, położył na łóżku, po czym nawiązał przez bioport połączenie VR z holoprojektorem i nowymi e-glassami Iwana. Szpitalny pokój zniknął ustępując miejsca zupełnie innej lokacji.


Ruiny dawnej szkoły cyrkowej w jakiś sposób pasowały na miejsce dzisiejszego spotkania. Cyrkowcy przecież tak jak oni byli ludźmi drogi…kiedy jeszcze byli. Kolejny zawód na wymarciu w czasach gdy wszystko można było zobaczyć w VR. Przypominające trochę baśniowy dwór zabudowania w Julinku w Puszczy Kampinoskiej, oddalone o dobre pół kilometra przez las od najbliższych zabudowań wsi, ziały obecnie pustką i ciemnością, rozświetlaną tylko przez migoczący ogień. Po środku półotwartego na puszczę dziedzińca rozpalał się powoli stos pogrzebowy z ciałem Diega Fatalisty. Wokół, trzymając się za ręce, zgromadziło się czternaścioro mężczyzn i kobiet oraz trójka dzieci. Część nomadów miała w uszach słuchawki translatorów. Ponieważ najwięcej, bo aż pięcioro z dorosłych było Polakami a większość znała już ten język w stopniu komunikatywnym, narada miała odbywać się po polsku.
Tylko pomyśleć, że gdy przed dekadą opuszczali Śląsk była ich blisko setka. Wielu zginęło, wielu odeszło gdy popadli w otwarty konflikt z prawem. Jednak przez to wszystko co przeszli, więź między tymi co zostali była wyjątkowo silna. Za każdym tu ciągnęła się inna historia, nierzadko tragiczna. Niektórzy, jak Daniel Brisbois, nigdy nie zdradzili, czemu opuścili dom. Ale Karawana akceptowała prawie wszystkich, na podstawie czynów a nie przeszłości weryfikując czy ktoś do niej pasuje czy nie. Jeszcze inni, jak Siodło, po prostu się w niej wychowali.

Naturalnej wielkości hologram Igora zajął miejsce między matką a Iwanem, którego oczami patrzył. Błękitne, holograficzne dłonie przenikały przez ich wyciągnięte ramiona.
Mikul, nie mając bioportu i nie mogąc założyć kombinezonu, nie mógł połączyć się w ten sposób, ale obserwował wszystko przez hełm połączony z holokularami Grzegorza Siodłowskiego. Na prawo od ojca stali Daniel, Anna oraz Gisela Gazel w długiej do kostek żałobnej szacie, z synkiem i córeczką po obu stronach. Ciemna chusta zakrywała jej twarz. Czarna Wdowa.

Zazwyczaj to Gisela przewodziła obrzędom, ale tym razem rolę mówczyni przejęła Dzubenko. Gdy trzaskający ogień trawił już ciało Katalończyka, ubrana w czarny sweter Ukrainka wystąpiła na środek. Płomienie odbijały się w jej oczach.
- Żegnamy cię, Diego Fatalisto – powiedziała. - Prorokowałeś swą śmierć i wywróżyłeś sobie nią. Walczyłeś o niepodległość swojego kraju, za co odpłacono ci wygnaniem. Jednak znalazłeś nową ojczyznę wśród nas i na zawsze pozostaniesz w naszej pamięci.
Anna zbliżyła się do stosu i otworzyła urnę z symbolicznymi prochami Gazela, wysypując je w ogień.
- Żegnamy cię, Sami Gazelu. Przewodziłeś nam dwa długie lata, troszcząc się o nas jak o swoje dzieci. Przeprowadziłeś nas przez trudy naszej ostatniej podróży i pomogłeś urządzić nowy dom. Niechaj twój duch dalej opiekuje się nami.
Ogień buchnął w górę i reszta prochów uleciała wraz z dymem, niesiona wieczornym wiatrem ku gwieździstemu niebu.
- Z pyłu powstaliście, pył towarzyszył wam w drodze i w pył się obróciliście. Odejdźcie w pokoju, zjednoczeni z drogą. Obaj odcisnęliście na niej oraz w naszych sercach swój ślad.
Anna wróciła do kręgu a Gisela zanuciła żałobną turecką pieśń. Potem wszyscy długo stali w milczeniu, nim stos nie zaczął wygasać. Wówczas nomadzi przenieśli się do okrągłego, udającego cyrkowy namiot budynku bez obu drzwi i z zawalonym częściowo dachem. Tu również płonęło ognisko, które teraz podsycili, rozsiadając się na spróchniałych drewnianych ławkach. Rozlali w kubki alkohol i wznieśli uroczysty toast za zmarłych.

W końcu nadszedł moment, by ktoś rozpoczął właściwą część spotkania. Tym kimś był Piotr Skobel, Polak z Lublina, barczysty, brodaty harleyowiec. Wystąpił na środek, rozejrzał się po twarzach nomadów i chrząknął donośnie.
- Oddaliśmy hołd poległym – rzekł niskim głosem, skoro zapadła cisza. – Ale musimy też pomyśleć o żywych. Potrzebujemy nowego, silnego przywódcy, który poprowadzi nas dalej. Wszyscy dobrze znacie kogoś takiego. Jest z nami od dziesięciu lat, na dobre i na złe. Walczył z Frontexem i walczył przedwczoraj. Ma jaja ze stali. Ma też głowę na karku i nie pochyla jej, kurwa, przed nikim. To Halny! – wskazał na siedzącego za nim długowłosego trzydziestoparolatka i ustępując mu miejsca.

Dziki Wicher wstał, pobrzękując indiańskimi koralikami. Zrazu nie rzekł nic, tylko przechadzał się wokół ogniska, patrząc mijanym nomadom w oczy.
- Musimy wybrać dziś nie tylko lidera – przemówił z góralskim akcentem. – Ale przede wszystkim zdecydować co dalej. Jedno z drugim się wiąże, nie? Zadajcie sobie kilka pytań. Czy jesteście wciąż nomadami? Czy tylko kolejnym zmotoryzowanym gangiem na żołdzie mafii? Czy kochacie bardziej wolność czy pieniądze? Wiedzcie, że zginiecie, jak Diego i Sami, nim się ich dorobicie. To przeklęte miasto – wyciągnął ramię w kierunku Warszawy - wyssie z was wszystko co zarobicie a przy okazji życie. Nie podpisywaliśmy z Kombinującymi zasranego cyrografu. Odsłużyliśmy swoje, czas ruszyć znów w drogę. Na zachód i południe, jak najdalej od Kombinatu. Ja ruszam – oznajmił. – Kto chce, może ruszyć ze mną. Tylko i aż tyle.

Rozległy się pomruki i głosy aprobaty, gdy Halny siadał na miejscu a Skobel poklepywał go po plecach.
Zapadła pełna oczekiwania cisza, lecz nikt inny nie wystąpił. Gisela siedziała z dziećmi, ponura i milcząca.
Iwan przygryzał wargę. Wyraźnie wahał się, nigdy nie był wielkim mówcą a słowa górala zrobiły i na nim wrażenie. Kandydat mógł wystąpić sam, ale utarło się, że ktoś powinien go zgłosić.




PONIEDZIAŁEK, 23 PAŹDZIERNIKA 2050 ROKU



Mgła. Mgła. Mgła.
Cała Warszawa to mgła.
Cała Polska to mgła.
Pyta przechodzień przechodnia,
jak wczoraj, jak dziś, jak co dnia:
- Kiedy się skończy mgła?
- ...Piotrze, to ty?
- To ja.
- Czy idziesz ze mną?
Mgła...


- Konstanty Ildefons Gałczyński „Noc listopadowa”


Modest


Mgła unosiła się znad Wisły, puchową kołdrą otulając prawobrzeżną Warszawę do snu. AI mercedesa zwolniła, dostosowując prędkość do warunków, szare bloki i kamienice z dachami ginącymi we mgle przesuwały się za szybami.
„Pierestrojka” znajdowała się w tej lepszej, chociaż nie najlepszej części Pragi Południe, przy wieczne ruchliwym Rondzie Wiatraczna i zarazem ostatniej stacji zielonej linii metra, na którą dojeżdżały pociągi. Lokal zajmował całe skrzydło przebudowanego Uniwersamu Grochów, upstrzonego krzykliwymi hologramami oraz neonami po polsku i ukraińsku. Trzy poziomy: klub, restauracja i kasyno a po sąsiedzku hotelik, do którego można było zamówić dziewczyny, sex-droidy czy co kto lubił. Klub, jak to w poniedziałki, był ciemny i cichy.
To, że „Pierestrojka” była własnością i pralnią pieniędzy Siczy wiedzieli wszyscy co wiedzieć powinni, jak Modest Darski na przykład. Dla innych, nieświadomych klientów, był to zwykły, choć trochę podejrzany lokal. Dziś wzmacniali te podejrzenia stojący tu i ówdzie przez Uniwersamem kozacy, mający baczenie na okolicę.

Do restauracji prowadziło osobne wejście po szerokich schodach. Na parkingu bezpośrednio przed nimi stała opancerzona limuzyna a przed drzwiami palił papierosa facet w garniturze, w którym Modest rozpoznał starego ochroniarza wuja Marko. Ochroniarz niemal niezauważalnie omiótł ich spojrzeniem, profesjonalnie nie dając po sobie zauważyć, że poznał Kocura.
Restauracja była niemal pusta, ale coś się tu szykowało: obsługa przesuwała stoły, zestawiając je w rzędy, jak na duże przyjęcie. Jeden z kelnerów poprowadził Modesta z synem do loży.

Marko Kosacz na ich widok oderwał wzrok od holomenu i podniósł się z krzesła a szeroki uśmiech przyozdobił jego surowe rysy. Nic dziwnego, że nie pozwalał nazywać się dziadkiem: to słowo po prostu nie pasowało do niego w żaden sposób. Podobnie jak syn był potężnym mężczyzną i mimo podeszłego wieku trzymał się wciąż prosto, stylową laskę (teraz opartą o ścianę) nosząc dla fasonu. Zawsze dbał o szyk, nosząc wyłącznie szyte na miarę garnitury a na palcu złoty sygnet. Siwe włosy miał nadal bujne, co było już raczej zasługą medycyny, ale nie poszedł tak daleko by wygładzać sobie zmarszczki. Człowiek jego pokroju musiał wzbudzać respekt, nie politowanie.

- Kocur! - Wuj Marko objął serdecznie Modesta i poklepał go po plecach. W zachrypniętym głosie było jednak słychać sędziwy wiek. – Sprawiliście mi wielką radość, że daliście radę. Ciągle zajmują mnie interesy i nigdy nie wiem z wyprzedzeniem, kiedy będę mógł przyjechać.
Stary Kosacz puścił Darskiego i zawiesił spojrzenie na Kamilu.
- Ogromnie miło mi cię poznać, młody człowieku – wyciągnął do niego dłoń.
- Mi również, wuju Marko. – nastolatek, trochę onieśmielony, odwzajemnił uścisk.
- Poinstruował cię, co? – zaśmiał się Kosacz a Kamil, nie wiedząc co powiedzieć, skinął tylko głową.
- Nie szkodzi – rzekł Marko. – Więzy krwi są ważne, ale to co naprawdę nas łączy to wspólna historia. My trzej nie mamy jej wiele, ale wszystko da się nadrobić. Siadajcie, moi drodzy. Ja stawiam, zamawiajcie co chcecie.


__________________________________________________

Jerzy

Mgła czyniła miasto nierzeczywistym, przywołując duchy przeszłości. Czasem miało się wrażenie, że reflektory auta uchwycą je, przemykające po opustoszałych ulicach. W podobną, mglistą noc, przed dwustu dwudziestu laty spiskowcy-podchorążowie szli na niedaleki Belweder. W podobne, mgliste noce działy się w tym mieście rzeczy piękne oraz straszne. Stulecia historii.
Ile jeszcze pokoleń będzie przemierzać te ulice? W co będą wierzyć i w jakim języku mówić? W jakim świecie przyjdzie żyć jego synowi? I ile czasu minie nim jakiś szaleniec stworzy wreszcie AI trzeciej generacji, która potraktuje ludzkość tak, jak ludzie traktowali stojące niżej na drabinie ewolucji gatunki? Gdy zabraknie ludzi, miasto pozostanie tylko ich martwym nagrobnym pomnikiem.

Ludzie definiowali życie.
Również życie Jerzego.
Los sprawił, że miał jednego dnia widzieć się z trzema najważniejszymi (w ten czy inny sposób) dla siebie kobietami.
Tą trzecią była Iza Modrzyńska. Gdy Wilamowski poznał ją siedem lat temu, była klasycznym przypadkiem porządnej dziewczyny, która wpadła w złe towarzystwo. Jej ówczesny chłopak należał do Siczy i nie omieszkał wykorzystać jej komputerowych talentów do działań przestępczych. Młodzieńcze zadurzenie, życie na krawędzi oraz łatwe pieniądze to kusząca i uzależniająca mieszanka. A gdy zechciała odejść, nie mogła już tego zrobić. To między innymi dzięki jej pomocy Wydział Przestępczości Zorganizowanej Komendy Stołecznej Policji, w którym „Dowgird” wówczas pracował, odniósł swój ostatni spektakularny sukces. Aresztowano i skazano ówczesnego atamana oraz wielu innych kozaków. Ich miejsce zajęli inni, ale w całym zamieszaniu, z pomocą Jerzego Iza zdołała wyrwać się z łap Siczy, zarazem nie rzucając na siebie podejrzeń. Kozacy przed długi czas mieli zresztą na głowie inne rzeczy niż szukanie młodej netrunnerki. Wilamowski załatwił jej pierwszą legalną pracę i mieszkanie. A ona, nie tylko z wdzięczności, poczuła coś do starszego, żonatego gliny, który później miał romans, lecz nie z nią a z córką swojego przełożonego.
Jerzy wiedział, że Iza czuje to do tej pory. Życie bywa skomplikowane. Ludzie są skomplikowani.

Biurowiec pod adresem Batorego 2, prawie przy Placu Unii Lubelskiej, był rzeczywiście szary i brzydki. Przynajmniej dolna część, bo czubek tonął we mgle. Budynek był ciemny, jedyne słabe światła paliły się w kilku przyciemnionych oknach na piętrze, chyba był tam jakiś klub.
Jerzy zwolnił, szukając miejsca parkingowego (na południe od Trasy Łazienkowskiej była już strefa dopuszczająca manualne prowadzenie) gdy w świetle latarni zauważył stojącą na chodniku Izę. Chuda, wytatuowana dziewczyna z wygoloną po bokach głową paliła papierosa, czekając na niego. W tej samej chwili dostrzegł jak dwóch barczystych mężczyzn w czapkach z daszkiem, którzy wysiedli z zaparkowanego auta podchodzi do dziewczyny a ta cofa się przestraszona.


__________________________________________________


Paweł

Wszystko co daje oparcie stopom i dłoniom jest dobre: dziury w murach starych budynków, okiennice, zardzewiałe blaszane parapety. Wystarczyło zresztą postawić stopy na parapecie drugiego piętra, by stamtąd już w miarę bezpiecznie zeskoczyć. Chwilę przed tym jak skoczyli nad ich głowami przemknął cień – Szalony Glina znalazł się na dachu, z którego schodzili. Gdy lądowali na ziemi z dachu wychyliła się głowa w kasku i dzierżące taser ramię.
- Stać, policja! – usłyszeli a wystrzelone elektrody dosięgnęłyby Pawła jak nic, gdyby akurat nie był przykucnięty po lądowaniu. A tak minęły go o włos. Policyjne tasery miały zasięg nawet do dziesięciu metrów. Mało brakowało a sparaliżowany miotałby się w drgawkach po ziemi.
Zerwali się do biegu a Szalony glina zszedł na ziemię i popędził za nimi ku Magistrackiej. Ich przewaga zmniejszyła się do zaledwie kilkunastu metrów i widmo trafienia taserem było coraz bliżej dyszącego ciężko za plecami Pawła Olega. Policjant musiał mieć jakieś wspomaganie wzroku, bo podążał za nimi pewnie mimo ich maskujących kostiumów.

Zgiełk narastał i już przez prześwit między dwoma blokami widzieli, że na Magistrackiej dzieje się, że ho ho. Na całej północnej połowie długości ulicy trwała uliczna bitwa na kamienie, kije, pałki, kastety a niekiedy i noże. Kilkudziesięciu żydowskich bojówkarzy w zasłaniających twarze białych chustach z namalowanymi Gwiazdami Dawida wdarło się w samo serce Talibanu, gdzie napotkali tężejący opór mieszkańców islamskiego getta. Muzułmańskie posiłki napływały głównie bocznej uliczki na wschodzie, z okrzykami „allahu akbar!” włączając się do walki. Zaś na północy, od Ożarowskiej, skręcił właśnie Magistracką znienawidzony przez wszystkich zadymiarzy wóz z emiterem mikrofal. Za nim podążał mur tarcz oddziałów prewencji.

Poprzez walczący tłum dostrzegli jak rozpędzony maluch wyłania się zza zakrętu ulicy, gwałtownie hamuje przed przesuwającą na południe zadymą i wrzuca wsteczny. Mimo to rzucony przez kogoś kamień zdołał dosięgnąć przedniej szyby Czarnego Karła, na szczęście chyba nie raniąc kierowcy, bo cofał dalej. Mogli sobie tylko wyobrazić rozpacz kochającego swe autko niczym kobietę Pieruna.

Paweł i Oleg nie mieli jednak czasu na współczucie ani zastanawianie się co robić: próbować przemknąć obrzeżem zadymy wzdłuż bloku, ryzykując że Szalony Glina dopędzi słabnącego Gawriluka czy próbować zgubić policjanta w tłumie walczących. W termowizji ich sylwetki łatwo zmieszają się z innymi, ale wkraczając na pole bitwy łatwo było przypadkiem oberwać.
Na decyzję była sekunda, nie więcej.


__________________________________________________


snaX

Rosiński roześmiał się na słowa snaXa. Jego drugi kumpel nie miał wyglądu typowego nerda, ale nie był też metro-seksualnym lalusiem jak Alladyn. Ot, całkiem zwykły koleś. Przeciętnej budowy i wzrostu, czarnowłosy, fryz na jeża. Żadnych widocznych wszczepów. Ale Karol był w końcu „tylko” hakerem.
- Ze mną to jest tak jak z ludźmi, którzy idą na ochotnika do wojska, żeby się ogarnąć – rzekł, uśmiechając się. – Nie mam tak silnej woli jak wy i gdyby nie Gośka pewnie całkiem bym się stoczył. Poza tym oboje mamy bioporty, więc mogę mieć wirtualny i prawdziwy seks, zależnie na co mamy ochotę. Ha! Deal with it! A ten co taki zamulony? – wskazał palcem na l00ka marszcząc czoło, po czym klepnął się w nie dłonią i westchnął. – Nie mówcie, już wiem, przecież minąłem się na schodach z E-Bow.
- To też – przyznał niechętnie l00ke. – Ale nie tylko.
Powtórzył Karolowi całą historię, zakańczając ją prośbą o pożyczkę.
- Niezła chujnia. Przeleję ci jutro parę stów. - Rosiński zawsze miał miękkie serce. - Więcej nie mam, Gośka kupiła ostatnio komplet mebli balkonowych. Jedyne pięćset jurobaksów - westchnął głośno. - A co u ciebie, snaX?


__________________________________________________


Ida

Cielesność.
Uderzenie gorąca.
Uczta zmysłów. Zapach i dotyk.
Spełnienie pierwotnego instynktu.
Drapieżna natura narzeczonego uzewnętrzniała się najlepiej i najprzyjemniej dla Idy w sypialni. Potrafił sprawić, że czuła się pożądana jak żadna inna na świecie. Wzięta w posiadanie i ubóstwiana jednocześnie.
Niektórzy twierdzili, że to wszystko, a nawet więcej, można osiągnąć w VR. Być może mieli rację. Gdy młoda studentka medycyny Idalia Kwiatkowska zachłysnęła się Wirtualnością i wpadła w nią jak w studnię nie było jeszcze Sense/netu, Netropolis dopiero powstawało a sieć można było odczuwać tylko wzrokiem i słuchem. Teraz wirtualny seks rzeczywiście mógł doskonale imitować prawdziwy, ale o ile można było oszukać zmysły to z pewnością nie dało się całkiem zagłuszyć drzemiącej gdzieś głęboko świadomości, że to tylko awatar a nie własne ciało doznaje rozkosznych pieszczot.

Uniesienie minęło. Pozostała fizyczna bliskość, dająca poczucie bezpieczeństwa. Prawie każdy potrzebuje kogoś przed kim mógłby obnażyć ciało i duszę. Dusza Brunona Jasińskiego była dla Idy wciąż nieodgadniona, ale jego ciało należało do niej. Przynajmniej tej nocy.
Miał rację w tym, że takie noce były zbyt rzadkie.
Zasnęli szybko, w skłębionej pościeli, zmęczeni wrażeniami dnia, winem i wysiłkiem.

***

Ida obudziła się, gdy biała wskazówka zegara w sypialni wskazywała pięć minut do północy. Obudził ją jakiś hałas, była tego prawie pewna. Bruno spał twardo na boku, jego pierś unosiła się i opadała miarowo. Oto dziedzictwo ewolucji, która wyposażyła kobiety w czujny sen, by mogły czuwać nad potomstwem. Geny nie dały sobie wytłumaczyć, że Ida żadnych dzieci nie ma i na razie mieć nie będzie.
Myślała już, że tylko coś się jej przyśniło, gdy hałas powtórzył się. Teraz całkiem wyraźny, dobiegał z parteru domu, jakby ktoś tam chodził.

Baczy 05-05-2015 22:23

Czy Kamil zdawał sobie sprawę, dlaczego byli jedynymi gośćmi w całym lokalu? Czy nie pomyślał choć przez chwilę, że do dziwne, wpuszczać klientów podczas gdy właściwie cały lokal jest przygotowywany do jakiegoś dużego przyjęcia? Może uznał wuja Marko za kogoś ważnego, a może w ogóle nie widział tu żadnych nieprawidłowości - był młody, zapewne bywał w lokalach nieco mniej renomowanych. Chociaż, po kilku głębszych zabawa oznacza to samo, co w świecie młodych - tylko alkohole droższe, a kobiety bardziej wyrachowane. Chociaż, może to wszystko jeszcze przed Kamilem? Modest nie wiedział, jak teraz bawią się młodzi, i co ważniejsze, jak bawi się jego syn. Wychowany przez Adama nie miał zapewne zbyt wiele swobody, ale i na cnotliwego młodzieńca wyrosnąć nie mógł. Nie z tymi genami.

Na widok opancerzonego wozu rozdziawił na moment usta, i póki nie odzyskał nad sobą kontroli widać było tylko podziw. Żadnego strachu, czy niepewności, nie miał pojęcia co tak naprawdę mogła ze sobą nieść obecność tego typu pojazdu. A oznaczała, po pierwsze, że Wuj Marko jest cholernie ważny, po drugie zaś, że niebezpieczeństwo ataku na niego jest powyżej normy. Albo coś się stało, albo niebawem stanie. Dlatego przyleciał do Warszawy. Modest jednak nie mógł pogodzić się z faktem, że nie wie, co i z której strony.

Marko Kosacz zrobił na Kamilu wrażenie, tak jak na każdym, kto pierwszy raz go spotkał. A co ważniejsze, to przeświadczenie o jego wyższości nigdy człowieka nie odstępowało, niezależnie jak bliscy i równi sobie by nie byli. To jest prawdziwa charyzma. Na pogrzeb wujka Marko przyjdą jego wrogowie, nawet jego zabójcy, ale nie żeby kpić czy napawać się zwycięstwem, tylko żeby okazać mu szacunek. A człowiek, który pozbawi go życia, przeprosi go na chwilę przed wykonaniem wyroku, i będzie mu naprawdę przykro. Na tyle, że się popłacze, albo zostanie na miejscu tylko po to, żeby zostać schwytanym, bo w tym momencie jego życie się dopełni, a on sam nie będzie w stanie dokonać już niczego straszniejszego, ale i donośniejszego, niż zabójstwo Marko Kosacza. Tak będzie. Takim typem człowieka był właśnie Marko Kosacz. Nie dało się być wobec niego obojętnym.

- Dołączy do nas ktoś jeszcze? - zaczął Modest po przywitaniu wuja, przeglądając leżącą przed nim kartę dań.
Pierestrojka miała bogate menu, oferujące głównie potrawy polskie, ukraińskie i z całego szeroko rozumianego dawnego bloku radzieckiego.
- Taras jest teraz zajęty - odpowiedział Kosacz. - Ale zobaczę się z nim później, dołączysz do nas mam nadzieję. Niestety mamy dziś wiele czasu, o jedenastej zaczyna się tu jakaś impreza. Zresztą nie możemy przetrzymywać naszego młodego gościa zbyt długo.
Kamil nie potrafił ukryć rozczarowania na te słowa. Wizja długiego, zakrapianego męskiego wieczoru oddaliła się jeszcze bardziej.
Modest zaś miał wrażenie, że Marko doskonale wie, co to za impreza się w Pierestrojce szykuje.
- Jak podróż z… No i właśnie, gdzie właściwie byłeś ostatnio, Wuju?
- Przyleciałem prosto z domu, z Kijowa. Mniej teraz podróżuję a tutej już całe wieki nie byłem. Warszawa zmienia się tak, że za każdym razem z trudem ją poznaję. Ale, ale. Przywiozłem coś dla ciebie - zwrócił się z uśmiechem do Kamila. - Mały upominek z okazji naszego zapoznania.
Otworzył walizkę i wyjął z niej małe pudełko z komputerem, wręczając je chłopakowi. Pudełko miało pięć na dziesięć centymetrów - sprzęt był całkiem spory jak na dzisiejsze realia, co z reguły przekładało się na moc. Ten, sądząc po parametrach, bez wątpienia mógł udźwignąć płynnie najbardziej wysublimowane graficznie światy VR a nawet programy do bioinżynierii.
- Dziękuję. Nie trzeba było, wuju…- Kamil wydawał się onieśmielony tym hojnym upominkiem, ale gdy czytał specyfikacje na pudełku oczy mu się świeciły.
- Żaden problem - machnął dłonią Kosacz, po czym skłamał z wprawą: - moja firma takie importuje. Czekaj no, mam jeszcze coś.
Wyciągnął zza wieszaka pochwę z szablą i wyjął z niej broń.
- Szaszka, kozacka szabla - wyjaśnił. - Jak byłem w twoim wieku to trenowałem szermierkę, więc pomyślałem, że może ci się spodoba.

Modest przypomniał sobie, jak Wuj ćwiczył jego i Damiana, jak walczyli na drewniane repliki, a potem na tępe szable. Był w tym dobry, lepszy od starszego brata, który z czasem skupił się na hopaku bojowym. Kocur przypomniał sobie, że ma obie szaszki w mieszkaniu. Dbał o obie, mimo iż nieużywane ostrze nie wymaga tak starannej pielęgnacji, a same szable trzymał w szafie. Krył się w tym sentyment, pamięć o wspólnie spędzonych chwilach. Nie mógł odrzucić brata. Nieważne, jak bardzo się starał, po prostu nie mógł.

Marko uniósł szablę do góry, po czym wykonał nią w powietrzu kilka cięć i pchnięć. Akurat w tym momencie kotarę loży uchylił kelner i oberwałby przez łeb, gdyby nie odskoczył. Szabla była wprawdzie tępa, ale mimo to bliskie spotkanie z nią nie wyszłoby nikomu na zdrowie.
- To ja zajrzę później… - wydukał kelner.
Wuj Marko zaśmiał się.
- Skądże, wracaj tu, chłopcze. - wręczył ubawionemu Kamilowi szablę. - Przynieś mi czernihowską Biłą Nić i czeburieki. A wy, zamawiajcie - zwrócił się do nich.

Chwilę to trwało, Kamil wypytywał o poszczególne dania, Marko zaś opisywał mu je swoim barwną, acz nie całkiem poprawną, polszczyzną, dzięki czemu każda potrawa wydawała się być arcydziełem, istnym rajem dla podniebienia i jedną z tych rzeczy, których trzeba choć raz w życiu zasmakować. Modest musiał przyznać, że brakowało mu wujowych opowieści, choćby i o jedzeniu. Nawet Dorian zdawał się być pochłonięty, chociaż równie dobrze mógł w tym czasie przeglądać sieć. Wielowątkowość, zaleta SI. Gdy zamówili, Marko zaczął opowiadać o sobie i o Ukrainie, która na tę chwilę była tym, co ich łączyło. Wspólna krew, wspólni przodkowie, wspólna historia. Ale nie cofał się za bardzo, opowiadał raczej o dziejach własnych i trójki braci, z których jeden był pradziadkiem Kamila. Ten z wypiekami na twarzy wysłuchiwał, jak to dzielnie bronili Ukrainy przed zakusami Rosji, zarówno podczas tak zwanego Euromajdanu w 2013 roku, jak i wojny w Donbasie, która nastąpiła rok później, i podczas której zmuszeni byli sięgnąć po broń i narażać własne życia w imię wolności. Obecnie również zdarzały się takie konflikty, i to całkiem blisko, ale co innego słyszeć w niusach, a co innego z relacji kogoś, kto sam coś takiego przeżył. Młody co jakiś czas zerkał na Modesta, jakby szukał potwierdzenia słów Kosacza, jakby nie do końca dowierzał jego słowom, a ten mógł tylko potakiwać głową - w końcu to wszystko było prawda.

Dorośli sączyli ciemne piwo, idealnie komponujące się z wołowiną, którą obaj, w różnych postaciach, spożywali, młody zaś musiał zadowolić się naturalnym podpiwkiem. Gdy Modest nie pozwolił mu zamówić alkoholu, Kamil uznał za sukces ten cały podpiwek, uznając, że to po prostu jakieś słabsze piwo. Szybko zorientował się w braku promili, jednak nie tylko dopił do końca nie krzywiąc się, ale i zamówił kolejne. "Całkiem niezły substytut" skomentował, gdy starsi zerknęli na siebie porozumiewawczo.

Gdy już Kamil wyluzował się całkowicie, Marko zaczął pytać o niego. Potrafił dogadać się z każdym, również kilkukrotnie młodszym nastolatkiem zainteresowanym bioinżynierią. Pytał, gdzie chce studiować, jak mu idzie w szkole, jak kontakty z dziewczynami, czy bił się już kiedyś, czy jeździł już samochodem, jakie holofilmy lubi i czy jak jego ojciec lubi kolekcjonować. Darski, słuchając, poznał swojego syna znacznie dokładniej, niż gdyby przesiedział z nim kilka takich wieczorów. Dobrze czuł się pośród ludzi, potrafił nie tylko kłamać, ale i rozmawiać z nimi, z tym, że brakowało mu tej ojcowskiej troski, której Marko miał aż nadto. Nie zależało mu na wchodzeniu do jego życia, mimo iż był jego ojcem. Ne chciał znać go na wylot. Czy to źle? Czy to czyni go złym człowiekiem? Bardziej, niż to, co robi na co dzień?

Krótko przed jedenastą, gdy Kamil poszedł do toalety, Wuj Marko nachylił się do Modesta przez stół, ten zrobił to samo.

- Udał ci się młody, Kocur, będą z niego ludzie - pokiwał z ciepłym uśmiechem głową, po czym spojrzał na Modesta poważnie. - Słuchaj, jak go odwieziesz, wróć tu jeszcze. Chłopcy ubzdurali sobie przyjęcie z okazji mojego przybycia. I pomyśl nad jedną rzeczą. Może być tak, że trzeba będzie odsunąć Nemyrię. Mam pełnomocnictwa. Wiem, że Taras chce być atamanem, ale obawiam się, czy on nie za gorącokrwisty do tego. Dałbym mu to...jeśli byłbym pewny, że ma ciebie u boku. On cię lubi i szanuje a ty zawsze miałeś chłodną, rozsądną głowę, byś go temperował. Jako wiceataman, Kocur. Masz łeb, jeśli byś się bardziej zaangażował, mógłbyś dojść do prawdziwej władzy i pieniędzy. Sicz potrzebuje takich ludzi. Jesteś pół Polak pół Ukrainiec, to też ważne. Nie odpowiadaj teraz, zastanów się, dobrze?
- Dobrze, Wuju, zastanowię się - odparł, chociaż wiedział już, co odpowie. Niemniej jednak, skoro wuj poprosił, wypadało to uszanować. Chciał to uszanować.
- Wiceataman? Muszę przyznać, że zaimponowałeś mi - Dorian pokiwał z uznaniem. Siedział teraz na miejscu Kamila. - Ja wiem, że konotacje rodzinne nie są tu bez znaczenia, ale nawet poza tym musi mieć o nas naprawdę wysokie mniemanie, skoro szykuje taką pozycję dla osoby spoza organizacji. Ale… - Jego twarz przybrała niepewny wyraz. - Czy my się tam odnajdziemy?
- Czy Taras przyjedzie? Jest coś, co chciałbym wam potem pokazać - spytał Modest, przywołując w myślach obraz domniemanego brata widzianego zaledwie kilka godzin temu.
- Tak, Taras oczywiście będzie, to w końcu jego pomysł – westchnął z lekkim rozbawieniem wuj Marko. No tak, zganił się Darski w myślach, przecież już Wuj o nim wspominał. Teraz, kiedy młody wyszedł, wspomnienie osoby sprzed apartamentowca napłynęło do niego ponownie. Musiał poznać opinię innych, ustalić jakiś plan. – Wszyscy będą. Ale dziś nie rozmawiamy o poważnych sprawach a zwłaszcza o naszych wewnętrznych kłopotach. Nic dobrego nie wynika z mówienia o takich rzeczach przy wódce i w zbyt szerokim gronie. Dziś bawimy się, po kozacku. Rozładowanie atmosfery wszystkim tu się przyda. Będzie okazja też pomówić we trzech - wskazał okrężnym ruchem dłoni lożę, w której siedzieli i urwał temat, bowiem syn Modesta wracał do stolika.
- Wuja Marko ciężko rozszyfrować - rzekł Dorian, przesuwając się i robiąc mu miejsce, by nie przenikać swoim wirtualnym ciałem przez Kamila . - Wydaje się lekko spięty, ale zarazem pewny siebie. Jak drapieżnik. Nie jestem w stanie ci jednak powiedzieć co tak naprawdę myśli. Dobrze się maskuje. To zapewne ważne w tym zawodzie.
Dorian nie miał do końca racji. Stary Kosacz myślał teraz o przyszłości Siczy. O tych wewnętrznych problemach, które go tu sprowadziły, o odpowiedzi Kocura odnośnie przyjęcia go w szeregi i o następstwach tej odpowiedzi, jaka by nie była. Musiał podjąć ważną decyzję, to w jego rękach leżała przyszłość warszawskiej Siczy. Był spięty, oczywiście że był. I był wyluzowany, bo to była jego chwila wytchnienia, zanim będzie musiał wydać wyrok i przyjąć całą płynącą z tym odpowiedzialność. On naprawdę traktował całą mafię jak rodzinę, a rodzinę jako coś najdroższego w świecie. Warszawa, przez wzgląd na krewnych tu mieszkających, była niemalże równie bliska, co Kijów.
Modest mógł mieć tylko nadzieję, że się nie myli i że faktycznie Marko nie kryje w sobie czegoś jeszcze.

- Dlaczego Kocur? - zapytał nieoczekiwanie Kamil. - Nazwałeś go tak przy powitaniu, wuju - wyjaśnił.
- Koledzy w szkole mu tak dali i zostało - skłamał Kosacz, nieznacznie, bo koledzy byli nie ze szkoły a z Siczy. - Pasowało. Twój ojciec zawsze łaził swoimi ścieżkami.
- Rzadko ludzie w tym wieku mają jeszcze ksywki - zauważył nastolatek. Faktycznie, dla niego Modest był...no cóż, w wieku jego prawnego ojca, zaś Marko, który właśnie się roześmiał, nieledwie Matuzalemem. Młody zorientował się poniewczasie, że popełnił lekką gafę. - To znaczy...w wieku, no wiecie…
- Pseudonimy zostają przy ludziach tak długo, jak tylko oni im na to pozwalają - odparł Modest, również śmiejąc się. - Niektórzy odrzucają je, żeby pokazać, że są już dojrzali. Ja nie widzę powodu, dla którego to miałoby coś o mnie mówić, za to moja ksywka - mówi wiele. To akurat się we mnie nie zmieniło, i będąc Kocurem, jestem sobą. - Uśmiech, raczej smutny, pojawił się na jego twarzy. Chciał spojrzeć na Wuja, ale nie mógł. Zorientował się, że niepotrzebnie sprowadził towarzyską rozmowę i gafę, która podtrzymywała luźną atmosferę, do życiowej rady, raczej sztywnej i nieodpowiedniej do chwili. Kosacz nie śmiał się już, tylko kiwał głową z uśmiechem, Kamil zaś nie poddał się poważnemu tonowi.
- To już wiem, dlaczego tak mało mnie obchodzi, co ludzie o mnie myślą, czy jestem zdziecinniały, czy nie. Chcę być sobą, jestem zbyt zajebisty, żeby opłacało mi się być kimś innym - uśmiechnął się.
- Matka pozwala Ci się tak wyrażać? - spytał podejrzliwie, acz ponownie z uśmiechem, Modest.

Ostatnie minuty upłynęły w wesołej atmosferze, i wszyscy zdawali się być zawiedzeni, że wybiła dwudziesta trzecia. Kosacz długo żegnał się z Kamilem, przeciągając tę chwilę anegdotkami, Modest w tym czasie powiadomił Julię, że zaraz wyjeżdżają. Gdy się rozłączył, Marko ściskał Kamila niczym stęskniony ojciec. Polubili się, bez dwóch zdań.

- Szkoda, że już wracamy - rzekł młody, gdy mercedes ruszył spod Pierestrojki. Przyglądał się zdobionej pochwie, palce błądziły po rzeźbionym motywie końskiego łba wygrawerowanym na szyjce. Naprawdę porządna robota.
- Myślałem, że będę musiał Cię siłą od niego odciągać - zaśmiał się Modest, opuszczając nieco fotel i moszcząc się w nim. Kamil również się rozpromienił, oderwał wzrok od szaszki.
- Świetnie opowiada historie, tyle przeżył, i w ogóle, tak wygląda, że... No nie wiem, człowiek sukcesu, i taki dostojny. To chyba pierwsza osoba jaką widziałem, która tak dystyngowanie wygląda z laską u boku - podsumował.
- A najlepsze jest to, że tej laski w ogóle nie potrzebuje.
- No, jak zaczął tą szablą wywijać, jak tego kelnera o mało nie zdzielił... - Obaj zaczęli się śmiać na wspomnienie całej sceny tak serdecznie, że i Dorian do nich dołączył.

***

Przyjechali o wpół do dwunastej. Dałoby się szybciej, ale rozmawiało im się na tyle dobrze, że Modest kazał zwolnić maszynie i obrać dłuższą trasę. Jednak on też potrafił dogadać się z własnym synem, spędzając miło czas. Ich znajomość miała szanse być bardziej owocna, niż się spodziewał.

Dobre wrażenie, które Modest wywarł przywożąc młodego wcześniej, zniknęło, gdy Adam zobaczył szablę. Kocur pospieszył z wyjaśnieniami, że nie jest naostrzona, że to egzemplarz kolekcjonerski, bogato zdobiony, który nawet nie służy do użytku, ot zwykła pamiątka z Ukrainy. I był pewien, że dotarło to do Adama, i że wszystko poprawnie zrozumiał, ale ten nadal był zdania, że jest to broń, a dawanie broni szesnastolatkowi to nierozsądny pomysł. Julia uspokoiła emocje, które zaczęły się niebezpiecznie gromadzić, uznając, że jako rękodzieło o niewątpliwych walorach estetycznych doskonale nada się do udekorowania salonu. Wybrała już nawet miejsce, brakowało tylko stojaka. Adam podchwycił pomysł, dzięki któremu będą mieli broń pod nadzorem i zaproponował, że w sobotę kupi niezbędne surowce i zam takowy stojak zrobi. Kamil zaś zachwycony pomysłem samodzielnego wykonania stojaka pod szaszkę zapomniał, że początkowo chciał powiesić ją na ścianie w pokoju, a Modest mógł pożegnać się i wyjść. Wszyscy dostali to, czego chcieli.

- Troskliwy facet z tego Adama - powiedział Dorian, siadając na fotelu pasażera.
- Chyba upierdliwy.
- No tak. A co ja powiedziałem?

Pipboy79 06-05-2015 22:56

Paweł Jasiński - grawitacja to sugestia



Wola; ul. Magistracka



Paweł nie myślał za długo. Wiedział, że musi... Muszą... Działać bez wahania. Ten suczykot co ich ścigał należał do najlepszej ligii i każda chwila zwłoki skracała początkową przewagę jaką nad nim mieli. Ledwo więc znaleźli sie na poziomie gruntu od razu puścili się sprintem, najkrótszą drogą, przez trawnikowe pobojowisko od przeszłych tędy róznorakich zamieszkowych ugrupowań wprost ku Magistrackiej. Tam powinien zgarnąć ich Pierun do swojego niesamowitego "maluszka". Ale był to tylko ogólny zamysł który zamierzał dosztukować na bierząco gdy dobiegną do tej drogi ewakuacyjnej dla nich i zorientują się jak zamieszki wpłynęły na możliwość jej wykonania. Biegnąc darł się w komunikator do Piruna dając mu znać, że już są na ziemi i zaraz dobiegną do ulicy.


Wpadli w walczący tłum. Kilkunastu żydowskich bojówkarzy walczyło tu o przetrwanie, odciętych od reszty swoich przez muzułmańskie posiłki. Nienawiść rasowa w najlepszym wydaniu. Paweł mimo wprawnych uników oberwał jakimś prętem w ramię, zabolało jak cholera.
Tu, w świetle policyjnego reflektora i latarń Paweł i Oleg nie byli niewidzialni. Maksujące kombinezony wariowały, ukazując walczącym ich rozmazane odbicia. Usłyszeli okrzyki zaskoczenia po arabsku i hebrajsku.

- Tajniacy! - zawołał ktoś po polsku. ~ Tajniacy?! No co za tępy chujek! ~ mimo powagi sytuacji Pawłowi jeszcze się gul podniósł gdy usłyszał tę wredną potwarz. Oh, żeby miał choć chwilę dłużej by się zorientować który to "geniusz" takim lotnym umysłem i sokolim spojrzeniem dysponuje. Zamieniłby z nim chętnie kilka słow. Ręcznie. Oleg na pewno też. Choć co prawda jego umysł zdawał sobie sprawę, że z ich speckostiumami nie ma się co dziwić, że zostali wzięci za policyjnych szpicli. Akurat tu się całkowicie pokrywał jego światopogląd z zadymiarzami bez względu do ktorej grupy należeli. No ale dla jego serca, gorącego, krewkiego, słowiańskiego serca, wzięcie za sługusa systemu, nawet w takiej sytuacji wołało o pomstę do nieba. No Black Horse i jego dzielny i silny kumpel na psiej smyczy... No co za zniewaga no... No ale ścigał ich Szalony Glina i ucieczka przed nim angazowała ich całkowicie.

Szalony glina nie podążył ich śladem. Mimo nietypowego stroju widać było, że jest policjantem a jako stróż prawa był naturalnym wrogiem obu grup huliganów. Ktoś rzucił się ku niemu i dostał z tasera, drugiego gliniarz obezwładnił wyciągniętą pałką. Musiał się cofnąć. Pościg był zatrzymany.
Pierun tymczasem wykręcił na drificie, podstawiając się najbliżej jak mógł. Ale to nie był koniec problemów.

Islamscy bojówkarze próbowali ich wychwycić wzrokiem i wreszcie udało im się. Kilku brodaczy zagrodziło im drogę, otaczając i przypierając do ciągu zaparkowanych równolegle wzdłuż ulicy aut. Oleg kopniakiem wytrącił jednemu z nich maczetę, ale nie mogli pozostać w miejscu i walczyć. Im mniej byli w ruchu tym bardziej byli widzialni. A przewaga wroga była zbyt duża. Od Czarnego Karła dzieliło ich wciąż ze trzydzieści metrów i kilkunastu brodaczy, którzy znaleźli sobie w nich nowy cel.

Robiło się groźnie. Glina na tyle odrobił straty, że nawet poruszajac się równolegle do nich i nie wbijajac się w tłum nadal mógł z grubsza utrzymać dystans. A o ile patafiany znad przeciwka wedle mniemania własnych mozliwościach bojowych w tego typu bijatykach pozwalały mniemać Pawłowi, że nawet ze starcia z całą tą rozochoconą rozróbą zbieraniną by sobie poradzili to jednak mogli oberwać a walka by ich związała na miejscu i dała czas i szansę krejzolowi na jakie głupie pomysły. Nie, walka nie była dobrym rozwiązaniem.

- Dawaj po dachach! - krzyknął i runął wprost na oczekujących na nich brodatych pałkarzy. Zoczył tę szansę bo gdy się zbliżyli i biegli tuż obok krawędzi drogi dla freerunerów pojazdy był niczym wyspowy pomost posród chaotycznego morza wrzeszczących głów i machających pałek. Samochody stały gęstym rzędem tak jak je pozostawili powracajacy z dziennej zmiany okoliczny mieszkańćy jeszcze przed rozruchami. Niektóre miały przebite opony, inne rozbite szyby, urwane lusterka czy z któregoś nawet dymiła rzucona petarda. Ale generalnie wedle potrzeb i standardów dwóch skoczków były całe. Nie nawykli do takiej perspektywy, przywiązani grawitacją normalsi w ogóle nie mieli takiego myslenia by traktować tego typu przeszkody jak drogę. Ale dla parkourowca to była jak wymarzona autostrada i most ku wolności.

Szacunkowe założenie Black Horse'a okazało się trafne. Wiedział to gdy tylko usłyszał zaskoczone okrzyki brodaczy i ujrzał konsternację w ich postawie. Niespodziewali się, że para "tajniaków" zamiast uciekać czy przebijać się wprost przez nich w ostatniej chwili, już gdy brakowało im z metrów dwóch czy trzech, paweł niespodziewanie dał susa w bok na maskę samochodu i od razu następnego na dach.

- Z drogi kmioty! - wrzasnął do nich i nie oparł się pokusie by nie pokazać swojej klasy. Mógł dość grzecznie odbić się od pierwszego dachu i przeskoczyć na maskę no może dach następnego. Tak. Tak mógł zrobić porządny parkourowiec. Ale Black Horse nie był porządnym parkourowcem, uwazał się, za należącego do elity wyznaczającej nowe trendy, podejścia, style i kierunek dla pozostałych skoczkowej braci. A to zobowiązywało. Więc zamiast przeskoczyć na maskę czy dach wybrał trudniejszy manewr, odbił się zdecydowanie silniej niż było potrzena do tego numeru i przeskoczył nad caluśkim samochodem lądując z hukiem i lekkim wgnieceniem dachu na nastepnym. No i po cichu liczył, że to odwróci uwagę od mniej lotnego Gawryluka, któy biegł za nim więc i przeciwnicy mieli ciutkę więcej czasu by wyciąć mu jakiś numer.

Początkowo, duet skoczków, dzięki niespodziewanemu manewrowi zyskał na czasie. W Pawła wstąpiła nadzieja. Gliniarz też miał swoje zajecie i zaczynali odzyskiwać stracone wcześniej metry. Biegli po samochodowym pomoście a z daleka wreszcie widział pędzącego ku nim czarnego maluszka kierowanego szaloną ale pewną ręką byłego kierowcy rajdowego. Otaczajace ich walczący ze soba ludzie zlewali mu się w zamazane wrzeszczące smugi i zostawali w tyle. Poruszali się zbyt szybko i dość nietypową drogą by mieli czas pochwycić czy choćby uderzyć uciekinierów których brali za część psiarni i to tej znienawidzonej powszechnie, tajniackiej części. Ale jednak nie byli całkiem neiwidzialni, tych samochodów do przechopsania trochę było a i demonstranci się zawzięli ściągnąć i dorwać parę tajniaków tak ładnie oddzieloną od sił głównych i proszącą się o solidny łomot.

Paweł widział jak próbują różnych metod. Każda miała jakieś szanse powodzenia a przy prędkościach i śliskich dachach i maskach po jakich skakali nawet drobne zachwianie równowagi mogło się skońćzyć runieciem w uzbrojony tłum o rewolucyjnych nastrojach. A z czegoś takiego to nie był już taki pewny czy by się im udało tak całkiem bezproblemowo wyślizgać.

Paweł przeskakiwał nad próbującymi go złapać na dachu rękami. Był dla nich zbyt szybki, lądował na dachu tylko na ułamek sekundy by dobić się do nastepnego skoku. Tak naprawdę to był jeden, ciągły, dość płynny ruch który przy odbiciach jedynie trochę zwalniał. Skakał z pewnością siebie i gracją zawodowego akrobaty czy cyrkowca swiadczącą o wysokim stopniu doświadczenia w tej materii. Brakowało mu jeszcze z pięciu ostatnich samochodów.

Hopsajacy za nim Oleg był mniej więcej o jedną maszynę do tyłu. To było ryzykowne bo gdyby Paweł dał sie złapać, poslizgnął się czy upadł Ukrainiec miałby minimalne szanse by coś zrobi i pewnie skońćzyłby podobnie. Ryzykowali sporo ale stawiali na swoje szczęscie, szybkość i zaskoczenie ograniczając margines bezpieczeństwa do minimum. Oleg też nie był tak skoczny ale miało to swój plus. Dzięki sporej masie, Paweł bez oglądania się za siebie słyszał każde jego dudniące lądowanie na dachu czy masce. Wiedział więc, ze jego kumpel jest tuż za nim. Cztery bryki...

Wpadł w pułapkę gdy nagle zamaist wylądować pewnie na dachu ten ugiął się nieco ale nie wydał z siebie huczącego metalem dźwięku tylko trzeszczący, materiałowy dźwięk a nogi prawie od razu zaczęły mu się zapadać wgłąb pojazdu. ~ Kabrio! ~ od powietrza nie mógł się odbić czy złapać nawet najlepszy freerunner. Więc Black Horse nawet nie próbował. Pozwolił by nogi zagłębiły mu się wraz z dartym brezentem w głąb bo musiały w końcu natrafić... Tak! Prawie od razu wyczuł pod butem oparcie siedzenia i odbił się od niego. Skok był bardzo krótki i o dość ostrej paraboliwięc wyladował na bagażniku tego kabrio. Ale dzięki temu nawet w tak zaskakującej pułapce wytracił prędkosć ucieczki minimalnie. ~ Co za nowobogacki, korpowy chujek jeździ kabrio po tym mieście?! ~ gdy skupienie na wykaraskaniu sie z opresji opadło choć trochę przeszła mu ta złośliwa myśl pod adresem bezimiennego właściciela tak podstępnej dla parkourowca bryki. Oleg, ostrzeżony widokiem zapadajacego sie w dachu kumpla, mniej zgrabnie ale nadal pewnie skończył jeden skok na masce pułapkowej maszyny wbijajac ją w ruch swoim cielskiem a potem podobnie do Polaka, skończył skok na bagażniku bujajac nią ponownie. Trzy maszyny...

Po prawie pechowym kabrio przyszła kolej na zadymiarza. Osobówka miała wybity szyberdach i część szyb a z tych wszystkich otworów unosił się gęsty dym od jakiejś petardy. Przez co prawie nie było widać co jest po drugiej stronie. Po krótkim skoku który na standard Black Horsa był ttochę większym krokiem z bagażnika na maskę obydwu pojazdów rodbił się i poszybował w nieznane. Nie chciał jednak ryzykowac lądowania na zamglonym i niewidocznym dla niego dachu. Przez dym peterdy tylko śmignął ale przez moment cała okolica zniknęła mu w jego kłebach a gdy wylądował po drugiej stronie... Okazało się, że to jakieś szmaciane coupe i bagażnika właściwie nie ma! Paweł do coupe nic nie miał tak na co dzień i w usportowionym modelom nadawało to kozackiego, drapieżnego wyglądu jaki lubił i cenił. No ale to tak normalnie a nie teraz gdy bagażnik miał byc planowanym miejscem lądowania do skoku! ~ Nosz kurwa co za debile jeżdzą po tym mieście?! Jakie kurwa oni maszyny kupują?! Jak tu kurwa po takich skakać co?! Chuje jedne... ~ kompleks teg typu myśli niczym wściekło - pretensjonalny flesz przebiegł przez głowę skoczka gdy zamiast na bagażniku wylądował troche niżej na moment stykajac się z asfaltem. Trochę stracił na płynności ale od razu odbił się do następnego skoku. Dwa samochody...

Odbić musiał się trochę silniej bowiem nie dość, że od asfaltu to się okazało, że za tym zadymionym coupe stoi jakis kamper... ~... Podłosć ludzka nie zna granic... ~ mruknął podwórkową sentencję rodowity warszawiak. Gdzie są kurwa gliny co? Od kiedy można parkowac kampery na osiedlowych uliczkach co? I to jeszcze z rowerami... Że tak duża bryka będzie zaparkowana za tym coupe się nie spodziewał. Ale dostosował się do terenu błyskawicznie. Odbił się od tylnego zderzaka, złapał za ramię roweru i już odbił się ku górze w przelocie odpychajac się dłońmi od krawędzi dachu i ladujac na jego dość wysokiej i płaskiej powierzchni. Odwórcił się bo Oleg...

- To coupe! - krzyknął do niego ale niewiele to pomogło. Ten tak samo jak Paweł przeskoczył nad coupe, tak samo zmachał zdziwonymi łapami próbując złapać równowagę nad dużo niższym niż się spodziewał lądowaniu i by nie upaść odbił się do przodu co spowodowało że gruchnął w tylną ściane kampera uzbrojonego w przyczepione rowery. - Auu, kurwa! - jęknął z zaskoczonej wściekłości Kozak patrząc z pretensją na zamontowane rowery. Wiedziony impulsem szarpnął nimi wściekle a uchwyty pojazdu nie były w stanie oprzeć się jego mięśniom. Moment później najpierw jeden a potem drugi jednoślad poszybował dalekim łukiem gdzieś w walczących bojówkarzy.

- Niezłe! - uśmiechnął się stojący na tyle dachu Paweł do stojącego poniżej Olega i pokazał mu przy tym dwa uniesione do góry kciuki. - Ale dawaj dalej, nie ma czasu! - dodał ponaglajaco machajac na zachętę ręką. Pusta ściana kampera, z wystajacymi nieco ułamanymi uchwytami po rowerach, dla Gawryluka była jak drabina więc wiedział, ze sobie poradzi. Ruszył sprintem po dachu. Została im do pohopsania ostatnia maszyna...

I tu znów pojawił sie problem. Byli już przy brzegu walczącego stada ale okazało się, że by ich przeskoczyć to nadal trochę za daleko. Musieliby wskoczyć między walczących a to było bardzo ryzykowne. Co innego gdyby się mieli od czego odbić tak jak do tej pory i przelecieć nad nimi. Ostatnia maszyna była ale w przeciwieńśtwie do poprzednich ucierpiała w rozruchach najbardziej, stała w poprzek drogi, miała wybebeszone fotele, wyrwane drzwi a i stała dalej. Widząc nadbiegajacych tajniaków którzy po pechowym styku coupe i kampera nieco musieli zwolnić dajac im czas na przygotowanie postanowili ich złapać ostatecznie. Obstawili obie strony pojazdu i podeszli po furgonetkę chcąc ich chyba złapać. ~ Złapać Black Horsa? Takie cieniasy? No bez jaj... ~ przemkło przez głowę biegnacego pawła gdy zbliżył się w pełnym pędzie do przedniego skraju kamperowego dachu i ocenił scenę rzutem oka.

Najgorsze było to, ze dwóch z tych debili wlazło na dach zdewastowanego pojazdu blokując im drogę dotychczasowej ucieczki. Musieliby skoczyć na ulicę a tam już czekali ich kumple. Paweł miał jednak inne plany. Nie zwalniając skoczył jakby nie zauważał tych dóch na dachu. Widział jak ci szykują swoje pałki i maczety, kulac się trochę najwyraźniej szykując się do zderzenia. Ale Paweł nie zamierzał się z nimi ściskać. Ku ich zaskoczeniu zaczął obniżać kilkumetrowy lot trochę wcześniej i wygladało na to, że wyląduje przed bryką. Tłum który własnie mijał już ruszał by go przyszpilic do ściany okaleczonej maszyny. Ale mieli do czynienia z Black Horse. Ani nie wylądował na dachu ani na ziemi ani w ogóle. W locie przebalansował nieco ciało tak by rece poszły do przodu i gdy już był tuż przy bryce złapał się krawędzi jej dachu i wrzucił nogi a potem cała resztę do środka. Przez ułamek sekundy przeleciał przez całe wnętrze rozbitej maszyny za i pod demonstratami i wyskoczył zgrabnie po drugiej stronie. Ku jego uldze byłą już prawie pusta i widział własnie zatrzymujacego się z piskiemopon Pieruna już całkiem blisko.

Olego jednak nie był ani tak zwinny ani szybki jak Paweł. Był za to zdecydowanie cieższy i bardziej odporny. Wykonał manewr więc wykorzystujac te atuty. - Caanoonbaaall! - wydarł się odbijajac się od krawędzi dachu kampera niejako zapowiadajac co zamierza zrobić. U Pawła wywołało to złosliwy uśmiech a u patafianów na dachu grymas niedoweirzania. Gdy jednak widzieli nadlatujacą żywą, umięśniona ludzką kulę mięśni o uroku blokersowego osiłka te szybko zmieniło się w obawę i strach. Ten z maczetą zeskoczył od razu, ten z kijem albo za ciut za długo się wahał albo niezbyt mądrze ocenił swoje szanse. Lądujący Oleg po prostu zmiótł go z dachu na zachęte jeszcze posyłając mu kopa w nery po którym wylądował na asfalcie poniżej a Oleg zaraz przy czekającym na niego Pawle. - Ej! To było niezłe! - wyszczerzył się Polak widząc te efektowne widowisko w wykonaniu swojego kumpla.

Tymczasem Pierun cofnął jeszcze w ich stronę, jak to się mówi, na pełnej kurwie, potrącając jakiegoś najbardziej zajadle ścigającego ich brodacza i omal nie rozjeżdżając samych freerunnerów.

Dlatego właśnie Paweł miał powód do szczerzenia się bo jednak tym wszystkim trudnosciom i pułapkom warszawskiej motoryzacji przebili się a Pierun też zrobił swoje i już na nich czekały otwarte drzwi jego podrasowanego "Black Dwarf'a". Paweł znów ruszył i wskoczył pierwszy wskakujac w wąską dziurę pomiędzy siedzeniem a dachem i lądując na tylnym siedzeniu. Zaraz za nim już do ruszajacej maszyny wskoczył Oleg a przyśpieszenie pieruńskiej maszyny było tak wielkie, że gdy zamykał moment później drzwi silnik za nimi już ryczał na wysokich obrotach a obraz za szybami zaczynał już smużyć.

Gdy wskoczyli do Czarnego Karła, w którego dach trafił kolejny kamień. - Pieprzoną wycieczkę krajoznawczą sobie urządziliście? – zapytał sarkastycznie kierowca, wciskając gaz do dechy, jeszcze zanim Oleg zdążył domknął drzwi.

Dali w długą, jadąc pod prąd i mijając chodnikiem pędzące ku zamieszkom policyjne furgonetki. Szalony Glina musiał nadać na nich coś przez radio, bo na Czorsztyńskiej ruszył za nimi w pościg radiowóz. Słysząc za sobą śpiew syren, Pierun wskoczył na trasę ekspresową i włączył turbodoładowanie pędząc slalomem między autami przez dwupasmowy wiadukt. Wcisnęło ich w fotele a strumień powietrza dostający się do środka przez dziurę w szybie owiał ich wieczornym chłodem. Radiowóz został z tyłu a gdy wjeżdżali w tunel pod Dworcem Zachodnim Pierun wyłączył turbo i wcisnął inny przycisk. Czarny Karzeł zmienił nagle kolor lakieru na czerwony a tablice rejestracyjne obróciły się, ukazując nowe numery. Jeśli ścigały ich jakieś drony to po wyjeździe z tunelu musiały zgubić trop. Zjechali z ekspresówki, okrężną drogą wracając na Pragę.

- Jeebaaać psyyy!!! - zawył opetańczo Paweł z tylnego siedzenia widząc jarusza, jedzie a ostatecznie gubi się gdzieś w tyle radiowóz który miał pochopną nadzieję ich złapać. - Jeeedzieszz, Pierun, jedzieszz! - kibicował ich kierowcy i jego maszynie skoczek. Czuł się szczęsliwy i przepłniała go adrenalina która wciąż buzowała mu w żyłach doprowadzając do euforii. Żył właśnie dla takich chwil których nie mogła zastąpić żadna chemiczno - elektorniczna symu- i stymulacja.

- Skąd ten dachowy pies się tam wziął? – głowił się Oleg, który pierwszy raz widział na żywo Szalonego Glinę. – Dobry, jest skubaniec, mało brakowało – dodał, masując udo, w które dostał kijem, gdy wskakiwał na zaparkowane auto. Trafione prętem lewe ramię Pawła również bolało, jak nic będzie miał solidnego sińca we wszystkich barwach tęczy.

Pytanie Olega, przemiana wizerunku maluszyska i by sie wtopić w tłum takze spokojniejsza jazda Pieruna uspokoiły nieco Pawła a raczej nakierowały jego entuzjazm na inne tory.

- Dobry? On jest świetny! Zobacz ilu z naszych dorwał i to na solo. I to nie jakichś amatorów! Ale Oleg, wiesz co Oleg? - zaczął swoją podekscytowaną nawijkę skoczek kończąc pytaniem jakby zmaierzał własnie zdradzić kumplowi wielki sekret. - My jesteśmy od niego lepsi! - wrzasnął triumfalnie unosząc w rewolucyjnym geście pięść do góry. Niechcący co prawda userzył przy tym w wykładzinę dachu niedużej w końcu maszynki ale nie poczuł nawet tego. - No ccoo??! No ilu z naszych udało mu się zwiać? Dwóch, trzech, pięciu? No tuzin? Nie wiecej w kazdym razie. A teraz my mu zwialiśmy, Oleg, zwialiśmy Szalonemu Glinie! - niesiony entuzjazmem Jasiński nie dawał kolegom prawie dojśc do głosu. Dopiero jak opadł na tylne siedzenie i zaczął dumać nad przebiegiem pościgu po ulicy, wcześniej po dachach a jeszcze wcześniej tym całym numerem na jaki zostali wysłani i dzięki czemu się tu w ogóle dzisiaj znaleźli. No taak... To mu przypomniało o to jak ten cały pościg się zaczął i wróciło do pytania kumpla.

- No fakt... Dziwne, że znalazł się właśnie tam zaraz jak żeśmy wyleźli od tego miłośnika kóz no nie? - zmrużył oczy i podtapał się po policzku. Ile mógł im zająć sam numer? Parę minut? Kwadrans? A wcześniej byli przecież właśnie na tym samym dachu i jakby tam był ten koleś to by go zauważyli. Czekali przecież trochę na sygnał od Kocura. Zresztą Paweł wątpił by jakoś specjalnie ten krejzol się czasił. Dotąd bazował na taktyce posokowca a nie jakiegoś skradacza. Pojawiał się, gonił i na ogół łapał. No i tylko runnerów. Dlatego traktowali go jak swojego osobistego wroga rasowego i zawodową nemezis. Co on tu dzisiaj robił? Dotąd pojawiał się tylko przy runenrach a innych prócz nich dwóch Paweł nie widział w okolicy. Wątpił by ściągnęły go tam same zamieszki. Używanie takiego speca byłoby marnotrastwem. Coś jakby jakiś emeryt miał użwyać podrasowane, sportowe lambo do coniedzielnych zakupów w tesco. Marnostrastwo. No i jeden glina, choćby najlepszy nie mógłby specjalnie jakoś zmienić układu sił w morzu walczących. Co innego jeśli był ta po jakichś runnerów. A z runnerów byli tam chyba tylko Paweł i Oleg.

- Skąd skubaniec wiedział, że dwóch runnerów będzie własnie na tamtym cholernym dachu właśnie dzisiaj i o tej porze no nie? Czekał na nas skubaniec... Czekał na dwóch runnerów... Musiał wiedzieć albo widzieć gdzie wchodzą i że wyjdą prędzej czy później. I być w okolicy już wcześniej albo zaraz po nas... No kurwa chłopaki kto jeszcze wiedział prócz nas, że tam będziemy co? - podsumował swoje wnioski na głos. I te wnioski cholernie mu się nie podobały. Może i był to przypadek ale do cholery jakoś cholernie małoprawdopodobny. Za to jakis przeciek już mu się zdawał dużo bardziej możliwy. Ale jeszcze nie widział czy świadomy czy nie. Bo cholera... Jeśli koś chlapał za dużo ozorem to już było źle ale kurwa, jak ktoś ich chciał wystawić... No ale może chodziło o spartolenie akcji Kosacza lub zdyskredytowanie ludzi Koniewa... Czyli ich trzech a zwłaszcza skoczków poleconych przez Iwana... Sprawa była mętna ale na pewno podejrzana.



---



Gdy przejeżdżali przez most Gawriluk zadzwonił do Koniewa, meldując o wykonaniu misji. Zamienił z Chownykiem kilka zdań i wyszczerzył się, rozłączając holo.
- Ej, ziomki, impreza będzie! Dziś na dwudziestą trzecią, z okazji przyjazdu starego Kosacza. Gruba biba w „Pierestrojce”, po sufit wyżerki i alko! A wiecie co najlepsze? Jesteśmy zaproszeni i to nie jako obstawa, ale jako goście, kumacie czaczę? – Odwrócił się do siedzącego z tyłu Black Horse’a. – Ty też, beju. Tylko ubierz się ładnie!

Wesoły głos kumpla przerwał odmęty raczej ponurych myśli Pawła. Zastanowił się chwilę. - Mam się ubrać? No nie wiem... Paski w moim ulubionym dresie mi się trochę nadpruły... - rzekł pozornie poważnym głosem warszawiak wywołując u pozostałej dwójki salwę śmiechu. W końcu też się roześmiał. - A czemu nie, chętnie się obeżrę i opiję za darmola z taka elyytą! - rzekł wesoło. - No i chyba będzie okazja zamienić słowo z tym czy tamtym... - dodał już poważniej najwyraźniej majac na myśli swoje podejrzenia co do dziwnego zbiegu okoliczności z pojawieniem sie w oklicy ich akcji Szalonego Gliny.

Bounty 08-05-2015 15:14


Godzinę przed północą miasto opustoszało, światła w oknach pogasły i tylko latarnie rozpraszały nieco mlecznobiałą mgłę. Rondo Wiatraczna przemierzali nieliczni przechodnie wychodzący na powierzchnię z końcowej stacji metra i rozchodzący po blokowiskach. Ciężko pracujący naród wybawił się w weekend a teraz szedł spać, utrudzony dniem roboczym. Tymczasem na ulice wypełzali ci, dla których noc była naturalną porą aktywności: rozmaita patologia, lumpy, złodzieje, gangsterzy i bumelanci. Wszystkie te gatunki były silnie reprezentowane na Pradze Południe.
Gmaszysko Uniwersamu Grochów było ciemne, nie licząc neonów oraz hologramu tańczącej panienki zdobiącego lewe skrzydło, gdzie znajdował się szemrany klub, całkiem elegancka restauracja i dwugwiazdkowy hotel. W „Pierestrojce” impreza dopiero się rozkręcała. Balowanie w poniedziałek wieczór było jednym ze sposobów okazywania pogardy szarym śmiertelnikom, niewolnikom korporacji i etatów. Wolni ludzie bawili się ile i kiedy chcieli, nie musząc rano się zrywać.

Na parkingu przed budynkiem stało kilka drogich aut a przed schodami prowadzącymi do restauracji zaparkowała opancerzona limuzyna. Ze stopni obserwowało okolicę dwóch młodych kozaków, pechowców wyznaczonych dziś do ochrony. Pewnie ktoś ich później zmieni. Samego wejścia do restauracji strzegł Pan Wpierdol, byczy i prawdopodobnie najpaskudniejszy koleś jakiego nosiła ta ziemia, w dodatku naładowany wszczepami, czyniącymi jego gębę jeszcze bardziej zakazaną.

W środku bawiło się kilkudziesięciu kozaków oraz paru bliższych współpracowników Siczy. Było też sporo atrakcyjnych kobiet. Większość Ukraińców stanowili zasiedzeni emigranci, niektórzy w drugim pokoleniu i z mieszanych małżeństw. Mówiono więc, z nielicznymi wyjątkami, po polsku. Polaków zresztą też było w szeregach kozaczyzny dużo. Tak jak siedemnastowieczna Sicz Zaporoska przygarniała zbiegłych polskich pańszczyźnianych chłopów, tak warszawska, dwudziestopierwszowieczna Sicz przyjmowała z otwartymi ramionami specyficznie przedsiębiorczych Warszawiaków z ciekawszymi, choć niekoniecznie legalnymi, pomysłami na życie niż odrabianie pańszczyzny w korporacyjnym kieracie.

Wypełnione jedzeniem i napitkami stoły zestawiono w dwa rzędy, pozostawiając miejsce na parkiet. Na scenie grała i śpiewała kapela. Kilka par tańczyło do skocznej muzyki, inni urządzali w jej rytm popisy hopaka bojowego. Ciosy i kopniaki były pozorowane, ale że nikt nie wylewał za kołnierz to ktoś dostał niechcący po gębie, zaklął i oddał, ale zaraz ich rozdzielono, po czym obaj wśród głośnych śmiechów się objęli i przeprosili.
Impreza niedawno się zaczęła, ale wielu gości było już nieźle ubzdryngolonych. Pijani kozacy byli wyjątkowo wylewni i głośni, salę wypełniały więc okrzyki, śpiewy i mnogi brzdęk kieliszków.

Na podwyższeniu stał osobny stół dla szefostwa Siczy. Tu nikt nie wyglądał na mocno pijanego i nikt nie nosił kozackiej kitki, która zbytnio rzucała się w oczy i była raczej znakiem rozpoznawczym młodzieży. Na honorowym miejscu zasiadał gość specjalny z Kijowa - Marko Kosacz. Dystyngowany, wysoki starzec nie sprawiał wrażenia jakby w ogóle potrzebował opartej o krzesło zdobionej laski. Właśnie odśpiewano mu po raz kolejny „dwieście lat” i wymienił pocałunki w policzki w stylu dawnych radzieckich przywódców z atamanem Bohdanem Nemyrią, przysadzistym, niewiele młodszym mężczyzną z finezyjnie zaczesanym wąsem. Obaj opróżnili kieliszki i podjęli rozmowę, która wydawała się przyjazna, lecz mogły to być jedynie pozory.
Obok siedziała trójka wiceatamanów:
Taras, syn Kosacza, mocarny brodaty blondyn.
Iwan „Koniew” Chownyk, czterdziestolatek ze spoconą łysiną. Trener Spartaka Praga wyraźnie źle się czuł w garniturze.
Julia Achmetowa, brunetka o drapieżnej urodzie, była w tym gronie najmłodsza. Władczyni nocnych klubów i burdeli Grochowa ubrała się dziś po męsku, w spodnie i marynarkę.
Na sąsiednim stoliku leżał cały stos podarków, którymi musieli obdarować się wzajemnie ze starym Kosaczem.

Paweł, Oleg i Pierun nie zważając na wierchuszkę przysiedli się do kilku znajomych chłopaków z sekcji sztuk walki Spartaka, stojących najniżej w hierarchii speców od wymuszania haraczy i egzekwowania długów. Wyżerka i trunki były naprawdę zacne. Gawriluk rozlał do kieliszków paprykowego Nemiroffa a chudy kierowca wciągnął z talerza ścieżkę koksu, popijając sokiem.

Modest Darski przybył do „Pierestrojki” spóźniony, za kwadrans dwunasta. Znał większość z obecnych, więc kolejne parę minut zleciało mu na powitaniach, pytaniach „jak leci?” i poklepywaniu po plecach.
Nim zdążył dotrzeć do połowy sali wyszedł mu na spotkanie Taras, nieco już zawiany.
- Słyszałem, że rodzinne spotkanie się udało. - wyszczerzył się. - Mnie też musisz kiedyś temu swojemu młodemu przedstawić. Postaram się nic nie wypaplać i zachowywać jak porządny obywatel, chociaż to będzie trudne. Może jak będę miał mniej na głowie.
Tymczasem Koniew zgarnął od stołu Olega i Pawła (Pierun akurat gdzieś polazł) i poprowadził ich do miejsca gdzie stali Kocur i młodszy Kosacz.
- Dobra robota, panowie – rzekł Chownyk, po czym obaj wiceatamani uścisnęli im dłonie zaś Taras wręczył im przy tej okazji wyjęte z kieszeni marynarki chipy gotówkowe.
- Zasłużona zapłata - powiedział. - Dałbym drugie tyle, żeby zobaczyć minę Sadulajewa jak niespodzianka wypali. Wyleciało mi z głowy, żebyście przy okazji zamontowali kamerkę.
– Znaliście się wcześniej? – zapytał trener Spartaka. – Nie bardzo? To się poznajcie. Oleg, Paweł „Black Horse”, Modest „Kocur” – przedstawił ich sobie nawzajem.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 08:08.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172