lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Warhammer (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-warhammer/)
-   -   [Wewnętrzny Wróg] Wróg Poniżej (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-warhammer/12594-wewnetrzny-wrog-wrog-ponizej.html)

Eleanor 26-10-2013 17:56

Irmina zastanowiła się:
- Ciało zabrała straż. Nie powiedzieli nam jednak gdzie zostało zaniesione. Podejrzewam, że kapitan będzie wiedział co się z nim stało. Dowiem się i powiadomię cię o tym panie. Jeśli pozwolisz chciałabym się później dowiedzieć jakie są twoje wnioski na jego temat.

Wychodząc Irmina natrafiła ponownie na młodą służkę polerującą drewnianą poręcz balustrady przy schodach prowadzących na piętro. Uśmiechnęła się do niej i ruszyła w kierunku drzwi wejściowych, Już miała chwycić za klamkę i je otworzyć, gdy ciekawość ostatecznie przegrała z poszanowaniem cudzych tajemnic. Wróciła do dziewczyny i zapytała cicho:
- Co chciałaś wtedy, przed budynkiem powiedzieć o moim ochroniarzu?
Dziewczyna zarumieniła się i opuściła spojrzenie, wyraźnie speszona.
- To było niegrzeczne, przepraszam. Tylko nagle mi się przypomniał, że chodził do karczmy i dużo pił, jakby chciał o czymś koniecznie zapomnieć. Różne plotki chodziły, ale wiadomo jak to jest z plotkami. Nie powinnam się odzywać...
- Muszę przyznać, że twoje słowa bardzo mnie zaskoczyły. Nigdy nie widziałam, by Hans nadużywał mocniejszych trunków. Rozumiem twoje wahanie przed powtarzaniem plotek
- Czarodziejka posłała służce zachęcający uśmiech - Muszę jednak przyznać, że bardzo pobudziłaś moją ciekawość. Proszę pozwól mi ją teraz zaspokoić i powiedz co słyszałaś.
Blanka potrząsnęła głową, po czym ogarnęła z twarzy włosy, które przez ten energiczny gest tam trafiły.
- Nie mogę powiedzieć za dużo, niewielu zna prawdę jak sądzę. Ja nie jestem jedną z nich. W tych plotkach jednak zawsze chodziło o jego rodzinę. Niech mnie panienka nie wypytuje o szczegóły.
- Oczywiście rozumiem
- panna Brehm skinęła głową - Dziękuję za to co mi powiedziałaś.

Po tej rozmowie udała się do głównej siedziby straży, by wypytać o odebrane przez nich ciało. Okazało się, że zostało ono umieszczone w jednej z cel, więc poinformowała strażników o prawdopodobnej, wizycie arcymaga i posłała mu wiadomość przez wypatrującego okazji ulicznika, sama zaś ruszyła na umówione spotkanie.


***


Usłyszawszy propozycję przewoźnika Irmina milczała przez pewien czas wyraźnie się nad czymś zastanawiając, W końcu jakby podjąwszy decyzję powiedziała do Weissa.
- Nie mam najmniejszego zamiaru przywdziewać waszej liberii. Kłóci się to całkowicie zarówno z moim powołaniem jako maga jak i urodzeniem. Jeśli jednak chcecie bym wzięła udział w tej wyprawie mogę to zrobić, ale we własnym stroju, na przykład jako dama towarzysząca hrabinie w podróży.
- Nie widzę problemu
- odpowiedział Curd po chwili namysłu. - Pani ochroniarz nie powinien się jednak rzucać w oczy i jeśli nie nasza liberia, to chociaż ta należąca do pani.
Najwyraźniej odrobił lekcję i dowiedział się trochę o każdym z nich.
- Myślę, że prościej byłoby, gdyby przywdział strój, który przygotowaliście. Nie jest jednak zobowiązany, by towarzyszyć mi w tej wyprawie, więc jeśli jednak weźmie w niej udział, będzie jej równoprawnym uczestnikiem i dostanie od was takie samo wynagrodzenie jak my wszyscy.
Dziewczyna spojrzała przy tych słowach pytająco, na jak zwykle cicho stojącego obok niej mężczyznę.

Bounty 27-10-2013 10:59

- Aapsiuuuuuuuuu! - Almos kichnął potężnie i pociągnął nosem. Zamierzał właśnie wysmarkać się w rękaw, gdy Curd podał mu chusteczkę. Zaskoczony nomada przyjął ów kawałek białego materiału i wydmuchał weń zawartość nosa. Przyjrzał się temu co wydmuchał, zwinął chusteczkę i schował do kieszeni.
- Psia mać - powiedział - chyba przeziębiłem się wczoraj.
Rozejrzał się jeszcze po kompanach i zwrócił do Weissa.
- Zapłata, jeśli o mnie chodzi, jest uczciwa - rzekł. - Kiedy wyruszamy?

VIX 27-10-2013 12:27

Thomas stał w jednej z komnat Curda Weiss'a, w tej w której przywitano całe towarzystwo i spoglądał na czekające na nowych właścicieli liberie. Było to bardzo nie w smak akolicie by odziewać się w coś co nosiło barwy kapitalistycznych wyrwigroszy, a do tego takich co to są na liście podejrzeń o współpracę z Czarnym Kapturem. Właśnie, Czarny Kaptur to słowa które ostatnio mniej obijały się o uszy Thomasa i przez myśł przeszło, dlaczego, czyżby Zły Averheim zszedł do podziemia... jeszcze bradziej? Czy było to w ogóle możliwe?

Do tego członkini rodu Alptraum'ów miała być centrum tego co miało się wydarzyć. Goethe nie był pewien do końca, ale czy to nie był przypadkiem ród który miał ogromną ochotę by przejąć władzę w mieście? Dużo pytań, myśli. Trzeba było to zostawić i zabrać się do pracy, która starszemu słudze świątynnemu pasowała tak ja pies uwieszony nogawki.

To jak zareagował Almos na wieści o zapłacie za towarzyszenie i ochronę hrabiny z rodu Alptraum'ów, zainteresowało Thomasa. Odwrócił wzork i spojrzał na Weiss'a, był ciekaw jego reakcji, a ciekawa owa reakcja była. Zapłata, a raczej jej propozycja była sowita, trzeba było przyznać. Thomasowi nie chodziło o same monety, ale bardziej o to jak daleko był w stanie posunąć się Weiss by opłacić towarzystwo za owe zlecenie. Z jego wypowiedzi wynikało że to nie on był tym kto za wszystko płacił, ale Verena jedna mogła wiedzieć ile w tym prawdy. Thomas obawiał się że ktoś może chcieć pozbyć się z miasta grupy śledczych i że to mogła być pułapka. Ostatnio stary akolita węszył zasadzki na każdym kroku, przyprawić to mogło o ból głowy i paranoję, cóż jednak można było począć.

Jeśli coś miało się stać w Averheim podczas nieobecności Thomasa i jego kompanów, byłby to ewidentny dowód na to iż ktoś z ich otoczenia jest Czarnym Kapturem i takie zadania jak dotrzymanie towarzystwa harbinie są tylko sposobami na wywabienie grupy z miasta. To było ryzykowne by grać w tą grę, ludzkie życia były na szali, ale tylko tak można było przekonać się o tym czy było to poprawne rozumowanie. Thomas poszedł przykładem panny Irminy. Chwycił liberię i uniósł ją. Odzienie było ładnie ozdobione ale i nowe szaty kapłana były niczego sobie, a wyraźnie informowały o jego funkcji i przynależności.

- Herr Weiss. Jeśli pozwolisz i ja pozostanę przy swoich szatach świątynnych. Obecność oficjalnego sługi Vereny różne może mieć efekty, a wielu ludzi nie uniesie ostrza na głosicieli słowa Najświętszej Panienki. Chciałbym podróżować bezpośrednio z hrabiną jeśli to możliwe. Stary człowiek mego pokroju wygląda lepiej jak radca niż jak lokaj, a i siodło nie jest mym bratem w podróży. - Thomas ukłonił sie lekko, miał nadzieję że Curd się zgodzi. Goethe nie miał zamiaru już niczego mieszać, chciał to mieć za sobą. Wykonać zadanie i wrócić do Averheim, byle szybciej.

Eliasz 27-10-2013 21:56

Plan Weissa wydawał się interesujący, Klaus aż nazbyt dobrze zdawał sobie sprawę, że mógłby równie dobrze sam być po tej drugiej stronie zaskoczony przez nieprzewidzianą obstawę karocy. Czy fucha rzeźimieszka zawsze musiała się nieszczęśliwie kończyć? Przypuszczał, że nie, ale jakoś nie potrafił sobie przypomnieć żadnego wieloletniego bandziora, który pokruszony siwym piórem dożywałby reszty swych dni z nagromadzonych przez lata pieniędzy... Nie … w tym fachu pieniądze szybko przychodziły i jeszcze szybciej się rozchodziły, nie było sensu trzymać ich przy sobie wiedząc, że niebawem może umknąć okazja do ich wydania... umknąć wraz z życiem posiadacza. Im większa zgromadzona gotówka tym większe ryzyko skrócenia takiego żywota. Kalkulacja nie pozostawiała złudzeń, Treser wiedział, że albo się zupełnie przekwalifikuje, albo któregoś dnia skończy jak ci bandyci którzy planują napaść niewłaściwy wóz...

Nie przeszkadzał Almosowi w negocjacjach, choć dobrze wiedział, że bez względu na ich wynik on i tak w to wejdzie. Ewentualny napadł stwarzał możliwości zniknięcia na dobre i ukartowania własnej śmierci... a przynajmniej stwarzał takie możliwości. Wystarczyło się dogadać z kamratami, choć nie wiedział czy będą dla niego kłamać... Być może okazja sama się nawinie, Treser wiedział, że czasami wystarczy być po prostu czujnym.

Tak czy inaczej dziesięć szylingów za przejażdżkę było wystarczającym argumentem aby ją odbyć, a ryzyko … ryzyko zawsze bywało wkalkulowane w działania Klausa. Gdy usłyszał kolejne kwoty postanowił chwycić kota za ogon... czy jak to się mówiło...

- Przypuśćmy , że powiedzie nam się złapanie bandytów, a nawet odnalezienie powiązań. Każda akcja rodzi reakcję a ja … cóż powoli przymierzam się do opuszczenia Averheim. Nie chciałbym podróżować z ogonem mściwych zbójców, zwłaszcza sam... wystarczyłoby jednak przydzielić mnie do eskorty jednej z karawan, wysłać mnie tymczasem z inną. Czy w przypadku sukcesu w ujęciu bandytów mogę liczyć na taką pomoc? Zapytał Treser powoli finalizując swoją działalność w mieście.

- A także na referencje? - dodał nieco nieśmiało, po raz pierwszy ubiegając się o takowe.

Tom Atos 28-10-2013 21:29

Nie bez przyczyny Rigel milczał chcąc poznać zdanie współtowarzyszy.

Jakkolwiek Ekhart miał spore zastrzeżenia co do uczciwości zleceniodawcy, myśl że miałby porzucić kompanów była mu zdecydowanie niemiła.

Podjął decyzję.
- I ja jadę. - stwierdził po prostu.

Sekal 28-10-2013 22:03

Wellentag, 1 Jahrdrung
Wczesne popołudnie.


Curd przyjrzał się mówiącym i chrząknął, uśmiechając się nieznacznie. Pokręcił wolno głową, wskazując na stroje.
- Nie do końca się zrozumieliśmy. Te stroje są dobrej jakości, lecz jeśli dobrze pójdzie, nikomu nie będą się musieli państwo pokazywać. Dyliżans będzie podróżował samotnie, a jedyną możliwością, byście nie zostali odkryci, jest umieszczenie was w środku. Hrabina raczej nie życzyłaby sobie jednak nieładnego zapachu czy brudnego ubioru. Bandyci, jeśli faktycznie zaatakują, nie powinni zdawać sobie sprawy, że ktokolwiek więcej będzie na nich czekał w środku. Nie sądzę, by w tym przypadku zadziałały szaty świątynne - tu uśmiechnął się do Thomasa. - Jeśli jednak będą w odpowiednim stanie, nie sądzę, by hrabina sprawiała problemy. Chcielibyśmy wyruszyć jak najszybciej, by powrót nie musiał wypadać na godziny po zmierzchu. Także proszę o to, by państwo przygotowali się szybko i wrócili tutaj. Zanim podjedziemy po hrabinę, muszą państwo znaleźć się już w środku.
Dopiero po zakończeniu tych spraw, gdy część osób już nawet wyszła, wrócił do sprawy Klausa, przeglądając jakieś dokumenty.
- Tak, myślę, że nie byłoby z tym większego problemu. Mamy tu dwie karawany wyruszające niedługo do Altdorfu oraz Talabheim. Za pomoc tutaj myślę, że bez problemu przekonam kogo trzeba, byś został zatrudniony i opłacony jako strażnik. Natomiast referencje… prawdopodobnie najlepiej będzie, jeśli wrócimy do tego po waszej wycieczce. Być może pan Kauffman sam zechce je podpisać, jeśli dobrze się sprawicie.
Chwilowo nie było już nic do dodania. Curd wrócił do swojego zajęcia, czekając aż załatwią swojej sprawy i wrócą do niego, gotowi do akcji.


Nie trwało to długo, gdy wrócili. Najdłużej oczywiście zajęło to Irminie, która musiała przebrać się w ładną, wyraźnie wskazującą na jej pozycję w społeczeństwie suknię. Nawet Hans przyglądał się jej dłużej niż miał to w zwyczaju, zanim zajął się ponownie obserwacją otoczenia. Thomas wrócił w swojej szacie, przez co, gdy pozostali ubrali liberie Czerwonej Strzały, bardzo się wyróżniał swoim wyglądem. To nie było obecnie ważne. Podjechał bowiem duży, piękny dyliżans w kolorach purpury i złota, bogato zdobiony ornamentami i zaprzężony w cztery piękne, czarne rumaki. Na koźle siedział prosto ubrany, młody mężczyzna, lecz Kurd szybko to wyjaśnił.
- Pojedzie z wami woźnica hrabiny, ten chłopak tutaj tylko doprowadzi dyliżans pod jej rezydencję.
Teraz podjechał tuż pod drzwi biur Czerwonej Strzały, pozwalając im wejść do bogato urządzonego środka, bez ściągania na siebie uwagi. Okna zasłonięte zostały grubymi kotarami, przez co nikt z zewnątrz nie miał szans zajrzeć do wnętrza. Ruszyli i niedługo potem zatrzymali się. Wyglądać było można wyłącznie przez wąskie szczeliny w kotarach, lecz mimo tego udało im się zobaczyć bogato zdobiony, duży budynek należący do rodziny von Alptraum.

Wyszła z niej trójka ludzi. Dwóch niemłodych mężczyzn w barwach swojej pani, z których jeden miał przypasany miecz i pistolet w kaburze z drugiej strony biodra. Trzymał się prosto, trochę przypominając kapitana Baerfausta, lecz mógł już mieć dobrze ponad pięćdziesiąt lat. Drugi z mężczyzn niewiele był młodszy, szybko jednak zniknął im z oczu, wchodząc na kozioł - nie mogli się więc bliżej przyjrzeć. Ochroniarz otworzył drzwiczki przed swoją panią i wpuścił do środka najbardziej wpływową, niezamężną i najpiękniejszą w wyższych sferach Averheim kobietę. O dziwo, miała na sobie prostą suknię, a na jej ustach pojawił się ciepły uśmiech zaraz po tym, jak drzwiczki się zamknęły, a ona przesunęła spojrzeniem po wszystkich obecnych, bez wahania wybierając miejsce tuż obok Irminy, siadając pomiędzy nią a oknem. Nie miała na sobie także biżuterii, nie licząc pięknego pierścienia z wielkim kamieniem szlachetnym, który nosiła na ręce. Z tego co wiedzieli, nie miała jeszcze trzydziestu lat, lecz brak męża w tym wieku był co najmniej dziwny. Z drugiej strony dzięki temu to ona kierowała polityką rodu w tym mieście.
- Witajcie. Jak pewnie wiecie, jestem hrabina Klotylda von Alptraum. Cieszę się, że zdecydowaliście się na tę szaloną wyprawę. Pan Kauffman mówił, że dobrze się spisaliście kilka dni temu.
Uważnie przyjrzała się wszystkim. Miała miły dla ucha głos, teraz milczeniem dając im czas na przedstawienie się. Gdy ta formalna część się zakończyła, pokazała na okno.
- Porozmawiamy po opuszczeniu miasta. Na razie postanowiliśmy zachować pozory.
Odsunęła nieco kotarę, tak by ludzie widzieli tylko ją, ewentualnie co bystrzejsi mogli jeszcze zobaczyć głowę Irminy. Machała do tłumu, uśmiechając się. Zdali sobie sprawę, że woźnica nawet celowo robi dodatkowe okrążenia wokół placu.
Prawdziwe przedstawienie, na które wielu zwykłych mieszkańców miasta zatrzymywało się i odmachiwało ulubionej szlachciance.


Wyjechali z miasta, gdy minęło kolejne pół dzwonu. Ostatecznie zostawili za sobą most i przedmieścia, podążając drogą na wschód, zatłoczonym brukowanym traktem przemierzanym przez masy kupców i wędrowców. Nie trwało jednak długo, gdy skręcili na południe, na znacznie mniej uczęszczaną, utwardzaną. drogę. W tym czasie hrabina ponownie zwróciła całą swoją uwagę na nich.
- Sporo słyszałam o waszej działalności, również o tym co robicie w dokach. To bardzo zacne z waszej strony, że pragniecie pomóc naszemu miastu w trudnej dla nas godzinie - przemawiała pogodnym tonem, przyjaźnie, lecz z wyczuwalną nutą potwierdzającą jej przynależność społeczną. Nie zamierzała się zbytnio spoufalać, choć był także wyjątek. Irmina, oczywiście.
- Nie słyszałam nigdy o twoim rodzie. Pochodzisz z północy, prawda? - być może była dobrą obserwatorką, być może trochę się dowiedziała przed tą podróżą. - Ciekawa jestem co skłoniło kogoś takiego jak ty do uczestnictwa w tych wszystkich… przygodach - mrugnęła do niej wyraźnie, tak jakby tylko one dwie wiedziały o co chodzi.
- Opowiedzcie mi o tym, co odkryliście w ostatnich dniach. Miasto czasami wydaje się takie nudne. Już się nie mogę doczekać przyjęcia na cześć powrotu zamorskiej wyprawy sponsorowanej przez Grafa Friedricha.
Pogawędka trwała jeszcze dobre pół godziny, gdy dyliżans zwolnił, a potem zatrzymał się. Dobiegł do nich głos jednego z ludzi hrabiny.
- Drogę zagradzają przewrócone drzewa. Ja i Werther poradzimy sobie z przeciągnięciem ich, ale to chwilkę zajmie.
Zasadzka? Motyw wydawał się strasznie oklepany, o czym wiedział najlepiej Ekhart. Klotylda zatrzymała ich gestem.
- Pamiętajcie, że nikt nie może się o was zbyt wcześnie dowiedzieć. Inaczej nasz plan się nie powiedzie! - syknęła. Wyglądając ostrożnie na zewnątrz niewiele dostrzegali. Dookoła znajdowało się sporo krzaków, żywopłot posadzony wzdłuż drogi i sporo drzew, choć zdecydowanie nie był to las, raczej pojedyncze ich grupy. Ciężko tu było o wielką zasadzkę, lecz kilka osób? Kto wie. Sprawny rozbójnik mógł schować się w każdych krzakach.
Irmina dostrzegła jakiś niewielki ruch za żywopłotem po lewej stronie drogi. Szybko ustał, więc nawet nie zdążyła pokazać tego innym. Ludzie hrabiny, sądząc po odgłosach, już zabrali się za drzewa. Poza tym słychać było tylko parskanie koni i śpiew ptaków.

Tom Atos 30-10-2013 09:50

Gdy tylko opuścili Averheim od razu lepiej mu się oddychało. To nic, że Ekhart siedział w dyliżansie, a okna były przysłonięte kotarami. Sam fakt, że opuścił duszne miasto sprawiało, że nabierał głębiej powietrze w płuca. Prócz przedmiotów, które miał zwykle za sobą zaopatrzył się w niewielki tłumok, w którym schował swoje stare ubrania, koszulkę kolczą, oraz łom i niewielką siekierkę. Może było to oznaką chorobliwej podejrzliwości, ale wychodził z prostego założenia, że skoro Weiss chciał by byli w liberiach i siedzieli zamknięci w dyliżansie należało się przygotować na pokrzyżowanie jego planów.

Czuł się dość dziwnie będąc wiezionym. Wolałby sam siedzieć na koźle i powozić. Czuł się jak w pułapce. W zamkniętym pomieszczeniu zdany na plan Weissa, którego miał za podejrzanego o konszachty z Czerwoną Koroną. Zachodził w głowę co też ten Curd kombinuje. Wydawało się logiczne, że będzie starał się ich pozbyć, ale w takim razie dlaczego dał im do towarzystwa hrabinę von Alptraum? I te śmieszne liberie? Skoro i tak nikt miał ich nie widzieć? Pogrążony w domysłach, z których każde następne stawało się coraz bardziej fantastyczne powrócił myślami do ostatniej rozmowy z Adele. Na jego twarzy mimo woli pojawił się dziwny grymas ni to sarkazmu, ni to rozbawienia. Dobrze odegrał swoją rolę skoro łowczyni zaproponowała mu parę chwil w swoim pokoju. Na szczęście udało mu się ukryć obrzydzenie, gdy się kurtuazyjnie wymawiał pod pozorem spotkania z kimś ważnym dla śledztwa. Jak nisko musiałby upaść, by spędzić noc z łowczynią czarownic. Z kimś, kto poświęcił życie na ściganie i zabijanie takich dziewczyn, jak jego Etelka. Na szczęście nauczył się ukrywać swój ból i nienawiść. Inaczej Adele wypatroszyłaby go tym swoim hakiem.
Z zamyślenia wyrwały go słowa Klotyldy do Irminy. Przysłuchiwał się im przez chwilę, nim sam zdecydował się zabrać głos.

Konwersacja w pewnym momencie przerwało zatrzymanie dyliżansu i oświadczenie jednego z ludzi hrabiny, iż na drodze leżą przewrócone drzewa, które trzeba usunąć.
- Szykujmy się. – powiedział do Almosa sprawdzając pistolet – Zaraz się zacznie.
Przesunął się do dźwiczek i chwycił za klamkę, by w miarę szybko móc wyskoczyć na zewnątrz. Jeśli to był podstęp Weissa, nie będzie to zwykły napad, a szybkie opuszczenie dyliżansu może być kluczowe dla przeżycia.

Eleanor 31-10-2013 21:50

Ubieranie eleganckich sukien nie było proste, na szczęście dziewczyna mogła skorzystać z pomocy służącej, która bez większego problemu poradziła sobie z wiązaniem gorsetu, układaniem halek, a także z uczesaniem włosów Irminy w bardziej cywilizowaną fryzurę niż warkocze, które nosiła na co dzień.
Po spotkaniu z pozostałymi towarzyszami miała okazję się przekonać, że jej nowy wygląd zrobił na nich pewne wrażenie.

Nie było czasu na rozmowy czy ustalanie planu. Zresztą i tak w końcu będą musieli zdać się na rozwój wypadków. szybko zapakowali się do dyliżansu i pojechali po hrabinę. Dopiero po wyjeździe z miasta arystokratka zaczęła rozmowę.
Słysząc słowa arystokratki Irmina uśmiechnęła się wesoło:
- Nic dziwnego, że nie słyszałaś pani nic o mej rodzinie. Mamy tylko niewielki zamek na południowy zachód od Dalberza. Za to w koło sporo ziemi. Głównie jednak pokrywają ją lasy. Niewiele jest pól uprawnych jak tutaj w Averlandzie. Co do mojego uczestnictwa w tej… - dziewczyna zawahała się szukając odpowiedniego słowa - w tym śledztwie. Zostałam tu wysłana przez mojego mentora z Altdorfskiego Kolegium Magów. Przyjaźni się z szacownym panem Hazelhoffem, który poprosił go o pomoc w odnalezieniu siostrzeńca. - Przy tych słowach posmutniała. - Niestety na odnalezienie go żywego od początku było za późno.
Klotylda delikatnie położyła swoją dłoń na przedramieniu Irminy, lekko ściskając w geście współczucia.
- Przykro mi z powodu twej straty. Mam nadzieję, że dzięki wam uda się zakończyć to wszystko i te jedne problemy naszego pięknego miasta się skończą. Musisz czasami tęsknić do domu, do gęstych lasów Middenlandu chociaż? - uśmiechnęła się ciepło do dziewczyny.
- Tak - Irmina skinęła głową - Nie byłam w domu już ponad dwa lata, ale bardziej niż za samym Midenlandem tęsknię za rodziną. Kiedy to się skończy, muszę tam pojechać w odwiedziny.

Były strażnik dróg przedstawiał iście oryginalny widok. Ni mniej, ni więcej wyglądał jak menel w liberii. Tym bardziej dziwiły pełne reweransu słowa jakie skierował do Klotyldy:
- Pozwól Pani hrabino, iż wyrażę swoje szczęście z okoliczności, iż mogę służyć Twojej Pani ochronie. – skłonił się na tyle na ile pozwalała, jego siedząca pozycja.
- Raczyłaś Pani wspomnieć, iż wyprawa grafa Kauffana wraca z egzotycznej wyprawy. Dokądż to się wybierali, jeśli wolno spytać? I kiedy są oczekiwani?
- Wyprawa już wróciła, oczywiście. Friedrich nie zdradzał mi zbyt wielu szczegółów, liczę, że pokażą coś ciekawego podczas przyjęcia. W końcu mamy bardzo egzotyczną menażerię, której przyda się kilka nowych okazów.
- Hrabina odpowiedziała mężczyźnie swobodnym tonem, lecz w oczach miała ogniki rozbawienia. Czy to tym co powiedziała, czy może samym pytaniem i wyglądem pytającego. Ciężko stwierdzić, zwłaszcza, że oczy były jedyną oznaką faktycznego rozbawienia. Usta wyginały się bowiem w lekkim, przyjacielskim uśmiechu. - Wyczekuję zaproszenia w każdej chwili. Nie dziś na pewno, ale może już jutro lub pojutrze.

Thomas siedział do tej pory w ciszy i tylko od czasu do czasu spoglądał przez szczelinę między kotarami, obserwował krajobraz który zmieniał się z wielką szybkością przed oczyma jako że -powóz pokonywał drogę w doskonałym tempie. Raz po raz rzucał ukradkowe spojrzenia na szlachciankę która znalazła się pod ochroną śledczych. W końcu zagaił do niej, pewna myśl warta była by ją głośno wyrazić.
- Wybacz Pani bark mojej znajomości etykiety, jestem wszak prostym klerykiem, ale pozwól sobie dać zadać pytanie. - Goethe poczekał na przyzwolenie lub choćby na wyczekujące spojrzenie Klotyldy, a gdy to nastąpiło, kontynuował.
- Znasz Pani naszą funkcję którą reprezentujemy sobą w Averheim obecnie, jednak nie sposób byśmy mogli zasięgnąć opinii możnych tego miasta, na pewno to rozumiesz. Czy mogłabyś zatem powiedzieć nam co mówi się obecnie na salonach o tym co dzieję się w mieście? Czy arystokracja zajęła stanowisko w tej sprawie i czy wytypowała kogoś jako personę odpowiedzialną za obecny układ sił i zdarzeń w mieście. Proszę wybacz jeśli to pytania zbyt bezpośrednie, ale tak trudno teraz o zdanie osoby która ma opinię tak wspaniałą i cechują ją taka odwaga jak ciebie hrabino. - Thomas postanowił od razu się wytłumaczyć i zamaskować za zasłoną komplementów. Pochylił lekko głowę by sprawiać wrażenie typowego starego, świątynnego klechy.
Niewiele dała po sobie poznać, oblicze Klotyldy pozostało przyjazne. Lecz jedna brew uniosła się delikatnie do góry.
- Skoro twierdzisz, dobry człowieku, że jesteś tylko prostym sługą świątynnym - wydawało się, że celowo nie użyła słowa "kleryk", jak sam się określił - to powiedz mi proszę, dlaczego interesuje cię ten temat? Z tego co mi wiadomo, nie pochodzisz z Averheim. I choć cenię sobie to co czynią dla nas słudzy Wereny, to czy wasza mądrość powinna zahaczać o… plotki z wyższych sfer?
Sposób w jaki się do niego zwracała pozwalał się domyślać, że o nim także trochę się dowiedziała i nie traktuje go jako pełnoprawnego kapłana, choć żadne jej słowo czy gest nie sugerowało, by próbowała go w jakikolwiek sposób urazić.

Thomas uradował się że hrabina była dostępną w rozmowach kobietą, to dużo upraszczało całą sprawę.
- To prawda Pani, nie jestem z Averheim, przybyłem z klasztoru w Marburgu, ale moja krew ma swe źródło w Nuln, a ma rodzina pochodzi z klasy wyższej, z rodu von Ehrilchmann’ów, ja jednak wybrałem proste życie akolity w służbie Panienki Vereny. Los przygnał mnie do twego pięknego miasta i uwikłał, w nie tak piękną już historię. - Thomas spuścił wzrok na chwilę i odchrząknął, po czym mówił dalej.
-Cóż hrabino, na pewno wiesz że służba dla Sprawiedliwej nakazuje mi poznanie wszelkich punktów widzenia, a każda informacja może okazać się cenna, nawet plotka, choćby i cichy szept z ust służki do stajennego chłopca… nic nie powinno zostać zignorowane przez sługę Vereny. - Goethe filozofował odrobinę, ale pochodząc ze szlacheckiego domu wiedział że arystokracja lubuje się w rozmowach ocierających się o teologię, mistycyzm i prawo. Po chwili ciągnął mowę dalej.
- Wiemy co o tym wszystkim myślą kupcy, mieszczanie, ludzie z doków, a nawet straż miejska. Po prostu ciekawym jak postrzegają to wszystko możni Averheim?
- Goethe nie miał zamiaru odpuścić, ale i pytanie zadał bardzo spokojnym i uniżonym tonem. To mogła być jedyna okazja by porozmawiać z kimś z wyższych sfer, nie można było jej zmarnować.

A zatem chodziło o tą samą wyprawę, o której mówił zielarz z placu Plenzerplatz. Ekhart już podejrzewał, że imć graf wysłał kolejną ekspedycję. Najwyraźniej sprowadził z dalekich krajów różne bestie i zamierzał je pokazać miejscowej śmietance towarzyskiej. Ciekawe jak arystokracja by zareagowała na zmutowanych skavenów. Zastanawiał się z niejakim ponurym rozbawieniem Rigel. Jeśli graf chciał przejąć władzę w mieście, to była to świetna okazja. Te rozważania sprawiły, iż Ekhart ledwo słyszał rozmowę Klotyldy z Thomasem. Jednak wychwycił sens ostatnich zdań i zaniepokoił się. Życzliwość hrabiny była im niezwykle przydatną. A nagabywanie jej mogło tylko ją urazić. Zaś sugerowanie, że Klotylda słuchała co służąca mówiła do stajennego, było wręcz obraźliwe.
Nie wiedząc co począć spojrzał błagalnie na Irminę, by ta ratowała sytuację.
Irmina zauważyła zaniepokojone spojrzenie Ekharta i postanowiła się wtrącić. Thomas zawsze był dla niej dziwną postacią. To że w podeszłym wieku nadal był tylko świątynnym sługą nasuwało przypuszczenie, że świadomie dokonał wyboru, by nie wspinać się po szczeblach kapłańskiej kariery, z drugiej strony często zachowywał się tak jakby był pełnoprawnym kapłanem. Może za jakieś czyny został zdegradowany? Czy to było możliwe? Po za tym teraz okazało się, że był szlachcicem to było jeszcze dziwniejsze:
- Nie wiedziałam, że pochodzisz ze szlachty Thomasie - powiedziała spoglądając na niego.

***


Zatrzymali się z powodu przeszkody na drodze. Powalone drzewa nie były niczym dziwnym, zwłaszcza po takich opadach jakie miały ostatnio miejsce, jednak nikt nie wierzył w przypadek. Byli przecież celem, po to zgodzili się na tę wyprawę. Nie mogli się jednak ujawnić, więc siedzieli w ciszy. Irmina spoglądając przez okno powozu odniosła wrażenie, że coś poruszyło się w krzakach. Nie była jednak pewna czy nie zmyliło jej poruszenie wiatru. Nie miała zamiaru mówić nic nikomu jeśli było to tylko przywidzenie. Może ktoś obserwował ich z daleka i tak mogliby się zdradzić. Postanowiła, ze do momentu, gdy nie zobaczy nic pewnego nie odezwie się. Teraz jednak z większą uwagą zaczęła obserwować pobocze drogi.

Bounty 31-10-2013 22:02

Almos nie potrafił gadać z arystokratami. Ze swym poprzednim pracodawcą, baronem Gezą Taksony, rozmawiał niemal wyłącznie o koniach. Tak, o koniach baron potrafił mówić bez końca. Jak każdy Aver kochał te zwierzęta. To był ich jedyny wspólny temat. W politykę nomada się nie wtrącał, bo zbyt łatwo było się komuś w ten sposób narazić. No chyba, że Taksony miał jakiś interes do klanu Ramocsa i prosił go pośrednictwo. Poza tym Almos powtarzał czasem baronowi zasłyszane w stepie wieści o koniokradach czy terytorialnych sporach o pastwiska. Albo ile krów się ocieliło. Tyle. Żonie i córkom barona koczownik jedynie się kłaniał. Widywał je zresztą rzadko, zwykle bowiem przebywał poza dworem, pilnując stad Taksonych.
Baron Geza był, mimo swej wyższej pozycji, podobnie jak Almos mężczyzną i konnym wojownikiem, co tworzyło między nimi pewną więź i nić porozumienia. Natomiast arystokratki w niczym nie przypominały kobiet Jeźdźców Równin. Choć były Averkami, mówiły tak, że ciężko je było zrozumieć. Ubierały się według obcej: nulneńskiej, tileańskiej, czy Morr wie jakiej mody. Nawet ich cera była niezdrowo blada.

Zaś hrabina Klotylda von Alptraum nie dość, że dzieliła te wszystkie cechy, to pochodziła z rodu znacznie potężniejszego niż Taksony, którzy mieli w końcu tylko malutki zameczek i bardzo dużo trawy. Almos zatem, podobnie jak Klaus, całą podróż milczał onieśmielony. Natomiast Ekhart zdawał się mówić z hrabiną swobodnie. Musiał widocznie mieć kiedyś bliższą styczność z arystokratami. Ciekawe. Jeździec Równin przysłuchiwał się rozmowie, bo wierzył, że z każdej sytuacji można wyciągnąć pożyteczną naukę. Nie zaniedbywał jednak wyglądania przez okno, choć przez wąską szparę w zasłonie nie był w stanie zobaczyć wiele. Powinien być teraz na koniu! Do tego ten przeklęty pojazd podskakiwał wciąż na wyboistej drodze, że mało co Almosa szlag nie trafił. Jak można przedkładać takie… takie telepanie się nad wygodną podróż w siodle?

Koczownik nie miał jednak wyjścia. Siedział więc w tej idiotycznej liberii nałożonej na skórznię, z łukiem i kołczanem na kolanach i myślał już, że dojadą spokojnie do celu, gdy ludzie Alptraumów oznajmili, że drogę blokują drzewa.
- Więc jednak – przytaknął Ekhartowi. – Weiss zrobił dobrą reklamę naszej wycieczce.
Almos podobnie jak Rigel chwycił za klamkę, wcześniej wyjął i przygotował do nałożenia strzałę.
- Cholera – powiedział - nawet nie ma tu jak napiąć łuku.

Lady 31-10-2013 23:07

Thomasa zdziwiło że Irmina wtrąciła się w słowo z takim pytaniem. Jeżeli Klotylda była związana spiskiem, to nie było dobrze pokazywać że śledczy nie znają się od podszewki. Thomas na tym etapie podejrzewał już każdego, a najbardziej ludzi którzy mieli coś wspólnego z Czerwoną Strzałą i tych którzy dzierżyli już choćby odrobinę władzy. Akolita wyłapał spojrzenie Ekharta i potarł prawą skroń kciukiem, po czym zmrużył oczy.
- Tak panno Irmino. - Spojrzał na młodą uczennicę kolegium niebios. - Tak właśnie jest. Pochodzę z nulneńskich Ehrlichamnn'ów. Jednak na ścieżkę głębokiej wiary skierowała me kroki Przenajświętsza Verena. Dworskie życie zaś, zostawiłem za sobą hen, daleko. W wierze trwam już dłużej niż ty, panienko Irmino i panienka Hanna, macie wiosen razem. Jednak moje pochodzenie to odległa przeszłość, choć na zawsze związany będę krwią z mą rodziną. - Akolita uśmiechnął się do Irminy i obrócił pierścień na serdecznym palcu tak by można było dostrzec na nim zdobioną cargę i herb szlachecki.
W sumie Thomas poddał się chwili. Czekał odpowiedzi Klotyldy, ale nikła szansa by udzieliła jej skoro ktoś wszedł jej w słowo. Geothe zbył to w sobie, choć nie lubił poprawności politycznej, sztuki sztucznej etykiety, dwulicowych ludzi... nie miał czasu na zabawę, ci którzy umierali w Averheim go nie mieli, ale Thomas odpuścił. Znów spojrzał przez okno powozu i niepytany postanowił się nie odzywać, wszak był akolitą Vereny, z nim się albo szczerze i konkretnie rozmawiało, albo lepiej by żadna ze stron nie traciła czasu na jedwabne acz zakłamane dysputy.

Hanna zbladła znacząco, gdy słuchała słów Thomasa. Niewiele rozumiała z tych wszystkich tytułów i takich tam, ale wiedziała kim są kapłani Vereny. Sądzili, wykorzystując swoją wiedzę i obiektywność, nawet w publicznych sądach, na które zapraszani byli wszyscy, również zwykli plebejusze. Dlatego właśnie zbladła. Słowa i powoływanie się na sprawiedliwość sugerowały, że Thomas mógłby chcieć osądzać, a to brzmiało niemal jak przesłuchanie! Grzeczne, lecz przesłuchanie. Nawet jeśli to Thomas miał rację i to co wiedziała hrabina było ważne, to służka już znała pod pewnymi względami arystokrację. Frau von Manfield na takie pytania zareagowałaby… bardzo niedobrze. Bo przecież wypytując Klotyldę, nawet sam nie postarali się, by odpowiedzieć na jej pytania. To dziewczynę przerażało w tym najbardziej. Wychodzili na strasznych prostaczków, toteż sama postanowiła to naprawić, widząc, że kapłan odwraca się do okna, jakby nie miał ochoty na dalszą rozmowę. Delikatnie wtrąciła się do rozmowy, chrząknięciem ściągając uwagę na siebie i uśmiechając się nieśmiało.
- Wybacz pani, to pewnie przez to, że niewielu z nas miało okazję przebywać i rozmawiać na osobności z kimś takim jak ty, pani. Panna Irmina… może to niebezpieczne sytuacje i wzajemna znajomość trochę zmieniły nasze relacje. Lecz spieszę już z opowieścią o naszych… przygodach. Smutnych i strasznych. Zaczęło się od spotkania z kapitanem, ale tak naprawdę poczuliśmy to, ja zwłaszcza, gdy napadł mnie złodziejaszek i przy gonitwie za nim znaleźliśmy pierwsze ciało… - Hanna kontynuowała opowieść, nie zagłębiając się w szczegóły i pomijając kilka rzeczy, w tym szczegóły dotyczące ich samych a także ich podejrzeń odnośnie tożsamości Czarnego Kaptura. Manewrowanie tak, by nie kłamać, lecz i by zaciekawić słuchającego miała opanowane całkiem dobrze, dzięki swojej pani zresztą. Nie przedłużała też zbytnio, kończąc opowieść na wydarzeniach poprzedniej nocy.
- Sądzimy więc, że te… te potwory spróbują jeszcze raz. A bandyci, których próbujemy przy okazji tej wycieczki złapać, są z nimi jakoś powiązani.

Klaus skorzystał z okazji umożliwiającej mu milczenie, rozmowę z damulką pozostawiając innym. Jak na gromadę ochroniarzy, narażonych na atak, zwłaszcza po rozpuszczeniu wici, wszyscy zachowywali się mało ostrożnie więc Treser postanowił nadrobić braki.
Jeśli słowa Thomasa w jakiś sposób rozdrażniły hrabinę, ta nie dała niczego po sobie poznać. Prócz może tego, że bardzo dokładnie przyjrzała się akolicie, raz jeszcze analizując całą jego sylwetkę. Wnioskami się nie podzieliła, przenosząc spojrzenie na Hannę, która zaczęła opowieść. Klotylda przerywała tylko kilka razy, dopytując o jakiś szczegół. Słuchała uważnie i nie ekscytowała się tym jak frau von Manfield. Jej mina wyrażała raczej smutek niż cokolwiek innego.
- Biedni ludzie. Szkoda, że nikt nie był w stanie im pomóc wcześniej. Mam nadzieję, że teraz już sprawcy zostaną złapani. Tu wracamy do pytania, które zostało mi zadane wcześniej. Nie, nie zamierzam opowiadać o czym rozmawia się za kulisami wielu przyjęć i spotkań. Powinniście jednak zdawać sobie sprawę, że nie jest to tam istotny temat. Wszystko co robicie służy tym pojedynczym biedakom, którzy padają ofiarą. Nie zrozumcie mnie źle, ja osobiście jestem za wasze starania bardzo wdzięczna. Lecz ludzie, którzy obracają się w wyższych sferach myślą albo o sobie, albo o bardzo wielu jednocześnie. Ja nie interesuję się polityką w takim zakresie, nie biorę udziału w wyścigu o pozycję Elektora. Bardziej martwi mnie to, jak niewiele robimy w kwestiach biedy i ciemnoty trapiącej lud. Kulty Shallyi i Vereny niestety przeżywają… własne problemy, przynajmniej tu w Averheim.

Pytanie Irminy skierowane do Thomasa w kwestii szlachectwa tegoż zaintrygowało Ekharta, któremu umknęło wcześniejsze przyznanie się verenity do przynależności do tego stanu. Z nowym zainteresowaniem spojrzał na starszego mężczyznę. Zdecydowanie Goethe nie wyglądał na szlachcica, ba nie zachowywał się jak szlachcic. Był zbyt usłużny. Przychodziły mu do głowy myśli, które w swych rozważaniach poruszyła Irmina. Nieświadomie myśli młodej czarodziejki i strażnika potoczyły się w tym samym kierunku. Thomas pochodził ze znaczącego rodu, a był li tylko akolitą i to jak twierdził długo. Z takim pochodzeniem powinien być już arcykapłanem. Jedyne wyjaśnienie jakie przyszło Ekhartowi, to właśnie to, iż verenita musiał nieźle narozrabiać i to dawno temu. Zupełnie mu nie przyszło do głowy, iż mógł to być własny wybór Thomasa. Dla człowieka z nizin społecznych, jak Rigel, było rzeczą niepojętą iż można nie chcieć zaszczytów i władzy, tym bardziej gdy się było szlachcicem. Dobrowolna degradacja społeczna była czymś niepojętym dla byłego strażnika dróg.
Z owych rozważań wyrwała go Klotylda, która mimochodem rzuciła zdanie o kłopotach kultu Shallyi i Tereny. Niczym stary pies myśliwski Ekhart wyczuł nowy trop. Nową okazję do pozyskania wiadomości.
- Wybacz Pani mą niewiedzę, która z pewnością może być dla Ciebie irytująca, ale czy byłabyś łaskawa oświecić mnie co do tych problemów sług Pani Miłosierdzia i jej matki?
Rigel nie wiedzieć kiedy strasznie się wyrobił. Po człowieku jego aparycji raczej nikt się nie spodziewa elokwencji godnej dworaka. Jednak już przy rozmowie z Adelą udowodnił, że gdy chce potrafi schlebiać rozmówcy. I co ważniejsze ukrywać swe myśli pod osłoną słów. Nic nie świadczył o tym, że ten człowiek potrafi mordować z zimną nienawiścią.
- To głębsze problemy samych świątyń, jak sądzę - hrabina odpowiedziała po kilku chwilach. - Nie mi o nich mówić, zwłaszcza, że nie znam tematu dogłębnie. Uważam jednak, że można dla zwykłych ludzi robić więcej. Sama także staram się pomagać, właśnie przez kult Shallyi, stąd doszły do moich uszu pewne... sprawy - powiedziała i uśmiechnęła się kącikiem ust, delikatnie dając znać, że dyskusja o tym jest zakończona.

Nikt inny nie zabrał już głosu przez dłuższą chwilę. Hanna otwierała już usta, by się odezwać, gdy dyliżans niespodziewanie zatrzymał się. Służka skuliła się, popatrując na swoich towarzyszy. W obecnym stroju, w spodniach i jaskrawej tunice, czuła się równie niepewnie, jak w sukni, gdy została zaatakowana i ciągnięta na przedmieścia miasta. Teraz miała chociaż towarzyszy wokół siebie. Nie lubiła być nieprzydatna. Powoli wyciągnęła miecz i ustawiła go pomiędzy swoimi nogami, opierając o podłogę powozu. Gdyby coś zaczęło się dziać, a zachowanie wszystkich mówiło jej, że na pewno zacznie, zamierzała zostać przy hrabinie. W dyliżansie miała większą szansę na obronę, nawet dźgając na oślep.
- Niech bogowie sprawią, że rzeczywiście będzie ich bardzo mało… - zadrżała, szepcząc to bardziej do siebie niż innych.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 12:25.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172