|
Dowiedział jako Arno tylko się, że z Jostem Edmund nie wyszli, zrazu zastanawiać zaczął się godziny połowa małą zbyt czasu ilością nie było dla towarzyszy jego. W chwili pierwszej zastanawiać zaczął się jak towarzyszy wyciągnąć swych, ale inaczej może wyjść zdołali. Godzina minie jeśli, a towarzyszy dalej uświadczyć mógł nie będzie nad wejściem zastanowić będzie trzeba się. Tym spokojniej odetchnąć udało się mu, kiedy Josta w Głupiej zobaczył Gęsi. |
Kundel, przeklęty biały ulubieniec pani z wyższych sfer, nie raczył zareagować ani na wołanie, ani na machanie kawałkiem smakowicie pachnącej kiełbasy. A bestia zżarta była, co Jost na własne oczy widział, no i do polowań nienawykła. Na własne łapy z pewnością by niczego nie upolowała, chyba że byłby to ślepy i kulawy królik. Powinien się więc Fufu na smaczny kąsek się skusić... chyba że sam skusił jakiegoś drapieżnika i sam stał się kąskiem dla tamtego. Dowodem na to ostatnie byłby z pewnością strzęp białego futra, lecz tego Jost nie znalazł. Pochodził więc jeszcze po skraju lasu, tudzież kilka metrów w głąb, zawołał psa parę razy po czym z poszukiwań zrezygnował. Dwie setki chłopa mogłyby po lesie łazić i szukać... i nie znaleźć psa, dopóki ten nie zechciałby wrócić. Jak więc miałoby się to udać jednemu Jostowi? Pozostawało tylko wrócić do kompanów i zdać relację. Nie z poszukiwań oczywiście, tylko z wizyty w kiełbasiarni. * * * Śniadanie... Dobre śniadanie to coś, co lubi każdy. Dobre śniadanie z kiełbasą produkcji Heintza... Jost poczuł, że jego zamiłowanie do mięsiwa wszelakiego rodzaju ucieka gdzieś daleko, daleko... Ograniczając konsumpcję do zapiekanych owoców i popijanych piwem przepysznych bułeczek Jost zdał kompanom relację z wizyty w kiełbasiarni. Gdy w jego oko wpadł kroczący przez Franzenstein Gerrti, Jost obrócił się tyłem do okna i sięgnął po kolejną bułeczkę. - Idzie Gerrti - szepnął do kompanów. Sam nie miał zamiaru mieszać się w awanturę - po żadnej ze stron. No, chyba że los go do tego zmusi. Wtedy... zapewne pomoże uciec kiełbasiarzowi. |
Ile czasu spał? Mogło to być i pół dnia, tak jak kilka chwil. Nie wiedział i nie obchodziło go to, całą jego uwagę zaprzątała... pustka w głowie. Ale nie, że postradał rozum, co to, to nie. Pustka w znaczeniu czystość, klarowność, jasność umysłowa. Spokój. Ten stan, gdy o nic się nie martwisz, nigdzie się nie spieszysz, a wszelkie twoje potrzeby przestają mieć jakiekolwiek znaczenie. Zaiste, sam Sigmar musiał swą mocą Heintzowy trunek natchnąć. Zorientował się, że klęczy w promieniach słońca, lecz nie stropił się tym. W owej chwili był w tak bliskim kontakcie z Młotodzierżcą, że nie przejmował się takimi błahostkami. Wiedział, że znajduje się w zajeździe i że ma jeszcze trochę czasu do rozpoczęcia pracy, ale wiedział też, że zachowałby ten sam spokój, gdyby znalazł się gdzie indziej. Pełne oddanie Sigmarowi i bezgraniczna wiara w słuszność jego planów przepełniały teraz jego całą istotę, wybiegając daleko poza granice ciała. był bliżej niego niż kiedykolwiek, i jeszcze bardziej pragnął mu służyć. Przez moment chciał zacząć się modlić, ale zdał sobie sprawę, że nie musiał. Wszystkie myśli przepływały przez niego, pędząc do boga Imperium, zarówno te czyste, pochlebne, jak i przyziemne i ułomne. I nie było ani gromów i gniewu, ani pokrzepiającego ciepła, tylko zrozumienie. Nie znaczyło to, że Eryk postąpił słusznie, raczej tyle, że nie stracił w oczach bóstwa. Uznał, że już pora zejść na dół. Przed wyjściem upewnił się, że obie księgi, które miały stanowić ewentualne dowody na winę Heintza, oraz złoto, które znalazł w grocie mutantów, spoczywają bezpiecznie na dnie plecaka. Wszystko było na miejscu, przebrał się więc, przytroczył pas z mieczem, i udał się do karczmy, zakładając, że tam spotka towarzyszy. Założył słusznie, chociaż brakowało tam Edmunda, który zniknął zaraz po wypełnieniu szpiegowskiej misji w kiełbasiarni. To, co tam znaleźli, tylko potwierdziło ich domysły, jednak niewiadomą zostawiło sprawę masowej mutacji. Owszem, brak kiełbas czy mięsa można było zinterpretować w sposób pasujący do tej teorii, jednak to było za mało. Bauera zastanawiało dlaczego Heintz poczęstował ich tym altdorfskim eliksirem. Po sobie wiedział, że faktycznie miał on moc stawiania na nogi rannych. A oni właśnie pozbawili kiełbasiarza lukratywnej umowy, a raczej osób, z którymi ową umowę zawarł. Czyżby zauważywszy w nich potencjał chciał ich zatrudnić na stałe, aby odpracowali zyski, jakich go pozbawili? Bo w innym przypadku, dlaczego miałoby mu zależeć na ich zdrowiu? Obecność Gertiego wewnątrz palisady wymuszała działanie - jeśli nic nie zrobią, Heintz po prostu zginie, a wtedy ciężej będzie im coś znaleźć. A może łatwiej? Może straże opuszczą posterunki, skoro nie będzie im miał kto pieniędzy wypłacać? Ale jednak żywy i wystraszony Heintz, z groźbą topora Gertiego wiszącą nad głową, w przenośni tudzież dosłownie, mógłby wygadać się, jeśli faktycznie dodał spaczeń do kiełbasy. Co jak co, ale groźba śmierci dość skutecznie zachęca do mówienia. Ale jaki skutek to przyniesie, jeśli Heintza umysł przeżarł już Chaos? Mogli nie mieć okazji się o tym przekonać. W oknie karczmy zauważyli bowiem Gertiego szykującego się do szarży na nic nie podejrzewającego, zabawiającego klientelę, Heintza. Wcześniej nowicjusz miał nadzieję, że krasnolud uderzy, gdy tylko kiełbasiarz oddali się od postronnych osób, ten jednak planował wpaść na ofiarę, zrobić swoje, i niczym taran przebić sobie drogę poza palisadę. A może chciał zostać, nie przejmując się strażą? Nie, najpewniej w ogóle nie myślał, co zrobi jak już zabije kiełbasiarza... Jakiż naiwny był Bauer, skoro myślał, że gdzieś na uboczu staną między tymi dwoma i wyciągną z Heintza wszystkie grzeszki, strasząc spuszczeniem Gertiego z łańcucha. On nie miał łańcucha, a i Heintz łgałby na potęgę. Nie kontrolowali niczego, a ich wpływ ograniczał się do tego, czy tę masakrę obejrzą z wnętra karczmy, czy z bliska. Ruszyli mechanizm w ruch i nie było możliwości go zatrzymać. - Może go tylko rani, może zdoła coś wyznać przed śmiercią - powiedział Eryk, ni to do towarzyszy, ni do siebie, nieobecnym głosem, wpatrując się w biorącego rozpęd krasnoluda. Chwilę zajęło mu przetrawienie własnych słów, po czym ruszył do drzwi. Nie zamierzał ratować Heintza, ani wołać Gertiego (Jemu już nie ma do czego przemawiać, wszelkie prośby z góry skazane są na powodzenie. Wpatrzony w swój cel nawet by Eryka nie usłyszał.). Chciał po prostu znaleźć się przy kiełbasiarzu zaraz po tym, gdy ten otrzyma cios. Ciężko było liczyć, że wojownik pokroju Gertiego nie jest w stanie zabić mężczyzny jednym uderzeniem, ale istniała szansa, że nie będzie chciał tego robić. Może utrzyma go przy życiu tylko po to, żeby go zwyzywać, jak wtedy gdy pod mury podszedł. Wtedy byłaby szansa spojrzeć Heintzowi w oczy i spytać go o grzechy - czy z mutantami w konszachty się wdał, czy ludzkim mięsem kiełbasy doprawiał, oraz, wreszcie, czy jego nowa kiełbasa trucizną aby nie jest. |
|
|
Dziękuję wszystkim za dialog... Niemal kompletna ekipa zajadała w najlepsze specjały karczmarza. Do południa mieli jeszcze jakieś dwa kwadranse, a zatem mogli zdążyć nie tylko z jedzeniem, ale i krótką, konkretną naradą. Ta była bardzo dyskretna - szczególnie w czasie gry skocznej, głośnej, wesołej muzyki, tańców i beztroskiej zabawy. Taca z pysznymi talarkami wśród owoców i micha pachnących, świeżych bułeczek nie ułatwiały skupienia się na detalach sprawy jakiej dotyczyć miała rozmowa Arno, Berta, Josta oraz - pojawiającego się na końcu zbieraniny - Eryka. Pumpernikiel stawiając piwo na stole podróżników wyglądał na naprawdę wdzięcznego. W tamtej chwili Winkel był w stanie uwierzyć, że karczmarz nie był w chaotyckim spisku z kiełbiasiarzem i myśliwym. Chociaż czy aby na pewno? Poza podróżnikami w karczmie był cały wachlarz gości - starzy weterani, rodziny kupców, kilku wieśniaków, młynarz i kowal. Heintz w tamtej chwili zajmował się swoimi gośćmi. Cokolwiek można było powiedzieć o kiełbasiarzu to o swoich klientów dbał on niesamowicie... Eryk wszedł do karczmy dziarsko. Nijak nie przypominał siebie jeszcze sprzed kilku godzin, kulejącego i bladego na twarzy. - Witajcie. - powitał towarzyszy siadając przy stole, zdołał się nawet uśmiechnąć szeroko. - I jak, udało się wam coś ustalić? Gdzie Edmund? - Dobrym pytanie jest to. - pociągnął nosem Khazad. - Bardzo nieprzyjemnie to wygląda. - odparł Jost, po czym po cichu, stale sprawdzając, czy nikt obcy przypadkiem nie słyszy, opowiedział o odkryciach w kiełbasiarni. - Nieprzyjemnie, ale nie ukrywajmy, że nie tego się spodziewaliśmy. - powiedział równie cicho Bert spoglądając po swoich towarzyszach. - Ja również nie widziałem Edka. Musimy na niego uważać, bo nierozsądny chłopina jeszcze w coś się wpakuje… - uśmiechnął się krzywo Winkel. - Nie wiem, dokąd poszedł. Nie widziałem go od chwili, gdy rozdzieliliśmy się po opuszczeniu kiełbasiarni. - stwierdził Schlachter. - Czyli co, teraz czekamy, aż Gerti wykona swój ruch? - spytał Bauer. - Pozostaje sprawa domniemanego spaczenia, ale skoro nie znaleźliście nic podejrzanego - spojrzał na Josta - ja bym to odczytał jako dobry znak. - Ja się na spaczeniu nie znam, ale nie widziałem tam nic, co mi by się z tym skojarzyło. - odparł Jost. Arno skrzywił się paskudnie. - Niepotrzebnie całkiem nagadałem się. Z wypłaty nici całej. Darmośmy pracowali, skoro wewnątrz Gertti jest już. A i gębę topór w czaszce zamyka skutecznie. Męczennikiem zostanie teraz, sprawiedliwym jedynym zbrodniarzem miast. Na szkaradnika dowody pierw znajdować mieliśmy. - pokręcił głowa brodacz. - No i to, zobaczyli coście miarą nie podoba żadną mi się. Kiełbasy dużo było tej? Na osób tyle i dwa dni całe jeszcze wystarczyć może jej? - zapytał Josta. - Dziwnym nie wydaje wam się, że ochrona osobna zatrudniona jest szczególnego nic skoro nie ma tam? - Aż tyle tego dobra tam nie ma. - odparł Jost. - No i mięsa żadnych zapasów. Mam wrażenie, że na dobre wiejskie wesele by nie starczyło. Hammerfist pokiwał głową. - Specjalna do niczego ochraniania ochrona, w kiełbasiarni kiełbas na lekarstwo jak i mięsa żadnego. Dla mnie jak to właśnie znakiem jest najgorszym. A jeśli myśmy kiełbasami być mieli za mutantów sprawą? Do Heintza domu sposobem jakim dostać wypadałoby się i kiełbasiarnię raz jeszcze. Do Schwarza faktorii i Pumpernikla przetrząsnąć karczmę. Kislevici chronić muszą coś, a Schwarz i Pumpernikiel zamieszanymi chybi ani są w proceder cały. - mówił cichcem Arno. - Nie wiem czy to dobry pomysł Arno. - powiedział cicho Bert. - Dom pracodawcy nachodzić, karczmę i warsztat myśliwego? Nie mamy tyle czasu przyjacielu i to zakrawa już na zbyt poważny proceder. - dodał Winkel. - Tak i ja uważam. - poparł Berta Jost. - Nie możemy szperać w każdym domu. - Kislevici pilnują, aby nikt zejścia do piwniczki nie znalazł. To, co tam robił to wystarczający powód dla takiej obstawy, nie musi znaczyć, że coś innego tam jest. - odpowiedział nowicjusz krasnoludowi. - A na włamania również się nie godzę, nawet nie wiemy, czego szukać. Niepokoi mnie jednak fakt, na który zwróciłeś uwagę. Brak nie tyle mięsa, co przede wszystkim kiełbasy. Nie zrobi jej w godzinę, nawet jakby miał mięsiwo, a przecież interes po festiwalu na pewno się rozkręci, ludzie odjeżdżając będą chcieli się obkupić, a on… Tak, jakby to wszystko miało stracić znaczenie po festiwalu, jakby twoja wizja była prawdziwa… Może faktycznie będzie poczekać, aż Gerti się ujawni i spróbować siłą wyciągnąć prawdę z Heintza lub Schwartza. Może udałoby nam się pokierować gniewem Gertiego, powstrzymać go na tyle, żeby Heintza przestraszyć i wypytać? - zaproponował Bauer nieśmiało, jakby sam nie był pewien swoich słów. - To bardzo dobry pomysł Eryku. - odparł Bert kiwając głową. - Jeden z nas może w chwili pojawienia się zabójcy ocalić Heintza zabierając go gdzieś na bok i pytając dlaczego on tak bardzo chce jego śmierci. Można mu podpowiedzieć, że krasnolud mówił coś o mutantach, niegodziwych planach Heintza. Może podpuszczony kiełbasiarz się wyda. W nerwach ludzie robią takie rzeczy… Ja mogę to z niego spróbować wyciągnąć. - Plan całkiem niezły. - zgodził się Jost. - Jeśli tylko uda się odciągnąć Heintza. Bo gdy go Gertie rozkawałkuje, to nikt już z kiełbasiarza nie wyciągnie ani jednego słowa. - Na z Gerttim rozmowy późno zbyt jest już. Bert nawet zdaniem moim zatrzymać nie da rady go. Śmierć zatrzymać może go już. Od początku samego prawiłem, że Gerttiego wpuścić w każdej zdąży chwili się. Drabiną nawet. Teraz w ruch wszystko poszło już, a Zabójcy przeciw wystąpić zamiaru nie mam. - wzruszył ramionami Arno. - I dalej Kislevitów nie podoba ochrona mi się przed Heintza domem. Na temat nic nie wiemy ten. - dodał. - Jeśli Gerti uderzy, i jeśli narobi przy tym zamieszania, a szczerze mówiąc, subtelności się po nim nie spodziewam, ochrona popędzi w jego stronę, a jeśli nie, sami ich tam skierujemy. Wtedy można będzie wejść i rozejrzeć się. Ale tylko tam, myślę, że nie więcej, niż dwie osoby. Reszta postara się dotrzeć do Gertiego i Heintza. Jeśli ochrona będzie tam na czas, zajmą krasnoluda na tyle, żebyśmy mogli przycisnąć kiełbasiarza. I nie mówię tutaj o odwoływaniu się do jego sumienia - tu Eryk spojrzał na Berta - tylko o przyciśnięciu go do muru i jasnej deklaracji: prawda albo spotkanie z Gertim. - Teraz największa uwagę poświęcał Arno, to on najlepiej nadawał się do zastraszania, a i chęci ku temu miał największe. - Wiem, dużo zależeć będzie nie od nas, tylko od rozwoju sytuacji. Możemy zastać Heintza martwego, albo Gerti padnie pod ostrzem Manfreda, ale nic lepszego nie przychodzi mi do głowy. Pomyślcie, co można ulepszyć. - zmotywował towarzyszy. Słońce stało wysoko nad wioską skąpaną w blasku wypełniającej ją, bawiącej się szlachty i bogatego kupiectwa. Było ciepło, niemal bezchmurnie, liczne instrumenty grały za sprawą utalentowanych muzyków... a Gerrti z gotowym do ataku toporem ruszył w kierunku Heintza?! Bert przez sekundę zastanawiał się czy ktoś z gości czy obsługi widział krasnoluda. Sam kiełbiasiarz na pewno pominął zabójcę skupiając się na włażeniu w wielkie, tłuste dupska kupieckiego małżeństwa. Kiedy Eryk ruszył na zewnątrz Bert pognał tam również. Chciał to widzieć, słyszeć i być przy Bauerze gdyby cokolwiek miało mu grozić. Może ostatnio nie dogadywali się idealnie, ale nadal byli przyjaciółmi... Poza tym w chwili śmierci Heintza nikt nie potrafiłby zadać pytania tak celnie i skutecznie jak Bert. |
|
Heintz zginął zdecydowanie za wcześnie. To nie tak, że Erykowi było go żal, ale powinien on umrzeć wiedząc, że został zdemaskowany, i że śmierć jest bezpośrednią karą za jego chciwość i brak szacunku tak do ludzkiego żywota, jak i samych bogów. To oskarżycielskie wskazanie ich palcem, które Eryk chciał przedstawić przed ludźmi jako wyciągniętą po pomoc do duchownego dłoń... Może zrozumiał wtedy, że nie tylko zabili mutanty ale i zdołali dowiedzieć się szczegółów na temat ich współpracy, a może po prostu skojarzył ich z Gertim, raczej nikt inny za palisadę w nocy nie wychodził, więc i zetknąć się z krasnoludzkim berserkerem nie mógł. Jego gest pozostał raczej niezauważony, albo zinterpretowany zgodnie z intencjami Bauera. Chociaż ten naprawdę chciał dać mu jeszcze kilka chwil życia, aby wyciągnąć z niego prawdę, więc i w jego zaangażowanie nikt nie mógł powątpiewać. A że nie gonił za krasnoludem... Jak pokazał bretończyk, na Gertiego były lepsze sposoby niż dążenie do bezpośredniego starcia. Wystarczył jeden celny bełt, tyle wart jest krasnoludzki pogromca. Biberhofianie żadnego interesu w jego zgonie nie mieli, chociaż wraz ze śmiercią zamachowca ludzie powinni być nieco spokojniejsi. Z jednej strony żal mu było krasnoluda, któremu w jawny sposób pomóc nie mogli, ale z drugiej ktoś tak porywczy i, powiedzmy sobie szczerze, szalony, sam prosi się o śmierć. I nadal nie wiedzieli, dlaczego tak bardzo pragnął śmierci Heintza. Niby Schwartz powiedział, że pracował kiedyś dla kiełbasiarza, ale nic konkretnego z tego wywnioskować nie można było. Władze wioski i współpracownicy kiełbasiarza starali się wprawić na nowo festiwalową machinę w ruch, nalegając, aby goście zostali do jutrzejszego wielkiego finału. I tutaj znowu wydarzenia biegły nie po myśli Biberhofian, którzy ciągle mieli gdzieś z tyłu głowy przerażającą wizję Arno. Nie mogli skorzystać z chaosu powstałego przez zabójstwo, ponieważ zbyt szybko doprowadzono służbę do ładu. Poza tym, ciągle brakowało Edmunda, oraz zamknięto wszystkie bramy do odwołania. Eryk zmył krew z rąk w strumieniu i wrócił do swoich obowiązków. Uważał, że warto pozostać przy obecnych włodarzach festiwalu i pomagać im w utrzymaniu porządku, może później uda się coś od nich dyskretnie wywiedzieć na temat finałowej kiełbasy. |
Jost przez moment wpatrywał się w rozgrywającą się przed jego oczami scenę. Nie do końca wiedział, co zrobić, a nie mógł przecież stać i patrzeć. - Strzelajcie! - krzyknął, po czym sięgnął po miecz i, niezbyt się spiesząc, ruszył w stronę Gertti’ego. Nie chodziło nawet o to, że nie miał zamiaru atakować szalonego krasnoluda, ale stawanie między Gerrtim a bełtami czy kulami wydało mu się mało rozsądne. A wszak sam zachęcił wszystkich do strzelania. Nie mówiąc już o tym, że sam by strzelał, gdyby nie to, że nie miał pod ręką łuku. Bo i po co komu łuk, we wsi... No ale okazało się, ze było w błędzie. Człowiek uczy się przez całe życie. Dotarcie do leżącego krasnoluda zajęło Jostowi znaczniej mniej czasu, niż wymagałoby dogonienie biegnącego. - Uważajcie, może jeszcze żyje! - Jost zachowaniem pewnej ostrożności podszedł do krasnoluda. Ta rasa była nad wyraz twarda... i odporna. Schlachter odkopnął na bok topór, który wypadł z ręki Gertti’ego. Chciał sprawdzić, czy bełt Bretończyka był tak skuteczny, jak to wyglądało na pierwszy rzut oka. I był. Strzał kapitana najemników skutecznie rozwiązał wszystkie problemy krasnoluda. Tudzież ewentualne problemy z nim związane. Piękny strzał, pomyślał Jost. Że też mi takie nigdy nie wychodzą... - Trzeba go wynieść - wskazał na truposza, odpowiadając w ten sposób na słowa kapitana najemników, tego samego, który ubił krasnoluda, potem machnął ręką w stronę stodoły. - Nie może tu leżeć, na oczach wszystkich. O tym, że imprezę już i tak szlag trafił, nawet nie warto było mówić. Ale jeśli ktoś chciał ratować choćby resztki festiwalu, to trup na środku placu raczej tego nie ułatwiał. A Jost, chociaż dalsze losy festiwalu wcale go nie obchodziły, miał zamiar robić to, do czego go wynajęto, chociaż wynajmujący spacerował już po ogrodach Morra. |
Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 18:57. |
Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0