Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 29-04-2015, 01:35   #1
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Hans Manstein - Sigmar tak chce!


Kapłan ruszył do boju pełen uniesienia, wierząc w słuszność sprawy o jaką walczyli. Mieli uratować niewinnych ludzi, w większości dzieci, które czekała rzeź z parchatych łap zielonoskórych. A była to w końću jeden z tych wrogów których sam ich patron i opiekun przykładnie pokarał milenia temu.

Był też pełen gniewu i rządzy zemsty widząc rozświetlany mrok nocy łuną pozaru jaki trawił Alynd. Miejscowość która do dziś jawiła się jako przystanek, ostoja, źródło zapasów i wytchnienia dla wędrowóc którzy wyznawali dobrych bogów obecnie, na ich oczach przemieniała się w kupę zgliszcz i popiołów. Przez takie najazdy żyzne i urodzajne tereny przemieniały się z powrotem w opuszczoną dzicz gdzie hulały tylko dzikie zwierzęta, banici, zielonoskórzy i inne tego typu plugastwo. Przez takie bitwy i walki krainy ludzi kurczyły się a Wróg wszelakiej maści zyskiwał kolejne tereny. Dlatego trzeba było je zwalczać i przeciwdziałać z całą mocą bowiem zagrożone było dzieło całej ludzkiej cywilizacji. Choć Mansteina interesowało głównie Dziedzictwo Sigmara to jednak rozumiał, że ma to także i szerszy aspekt. Takie nauki przynajmniej wyciągnął z pobutu w seminariach i od swoich mistrzów i nauczycieli. Należało mieć szerszą perspektywe jak mawiali i nie koncentrować się jak maluczcy jedynie na tym co dookoła i co się stało dziś czy jutro.

W tym akurat wypadku nie mieli szans uratować samego Alynd ani żywotów większości jej mieszkańców. Jednak skapłan uznał, że Sigmar poddaje ich próbie dając szansę uratowania choć drobnej jej części. Grzechem i zniewagą byłoby poozstać slepym i głuchym na jego nauki i przykazania. Zwłaszcza jeśli było się jego kapłanem i orędownikiem na tej ziemi.

Idąc do boju pomodlił się o opiekę do Morra na wypadek gdyby sprawy przybrały dla niego fatalny obrót na tym ziemskim padole i musiał stanąć jeszcze dziś przed jego ogrodami oraz do Sigmara Obrońcy by łaskaw zezwolić im na uchronienie tej przestraszonej dziatwy o jakich mówili zwiadowcy.

Ustawił się na skrzydle tak by być najbliżej miejsca zgromadzenia małych alyndczyków oraz mających ich uwonić Eleny. Jego zdaniem ta odważna dziewczyna wzięła na siebie najcieższe brzemię i odpowiedzialność. Modlił się za nią by jej misja sie powiodła ale w razie potrzeby chciał mieć szansę wesprzeć ją bardziej przyziemnie. Tak dokładniej to swoim dwuręcznym młotem.

Do walki zsiadł z konia bowiem nie czuł sie kawalerzystą i zdecydowanie pewniej czuł się na własnych nogach. Zazdrościł Gottfriedowi jego gracji i pewności siebie jaką okazywał w siodle. On sam musiał zadowalać sie tym, że bez mniejszych czy większych przygód udawało mu się przez wiekszość dnia utrzymać w siodle. Dlatego poważnie nie rozważał nawet walki w siodle. Ponadto operować z siodła swoją ulubioną, dwuręczną bronią byłoby niezbyt wygodnie.

Ruszył wiec rozsypany w linię razem z innymi atakującymi. Razem z nimi trzymał linię najpierw idąc, potem przechodząc w bieg. W miarę jak się zbliżał, detale tych śmierdzących pokrak rosły i to co one wyczyniały na tym zasnutym, zadymionym i oswieltonym przez płomienie pobojowisku rosła jego wsciekłość i gniew. - Sigmar tak chce! - ryknął co sił w płucach widząc, że pierwszy ork spojrzał wprost na niego. Talentów do bezszmerowego poruszania się nie miał a i ich zadane polegało na jak największym rwetesie. Do tego było to jego zawołanie bojowe i czuł się zaszczycony mogąc iść z imieniem jego patrona na ustach. A do tego miał zadawnione porachunki z zielonoskórymi od czasów Bitwy na Wzgórzu Rzeźnika.

Odległość od orka była zbyt duża by wziąć go z zaskoczenia. Orczy wojownik ryknął własny zew bojowy i również ruszył wprost na Hansa. Para wojowników, nienawidzących się od zarania dziejów ras pedziła na siebie z wzajemną rządzą unicestwienia przeciwnika. Było pewne, że tylko jeden z nich wyjdzie z tego pojedynku żywy. Odległość między nimi malała błyskawicznie.

Hans wykorzystał to, że był lżejszy i szybszy od swojego przeciwnika. W ostatniej chwili zamiast zderzyć czy zaatakować na wprost swojego wroga odsunął się trochę na bok i z całej pięknym łukiem jego mordercza broń poszybowała zatrzymując się dopiero na orczym kolanie. Rozpędzony ork nie miał szans uniknąć tak zdradliwego ataku i ryknął z rozdzierajacego bólu. Hans nie zamierzał się patyczkować z tak groźnym przeciwnikiem. Wiedział, że siła a przede wszystkim wytrzymałość na urazy orków jest więc przysłowiowa. Dlaetgo nie dał mu żadnej szansy się pozbierać i gdy rozpędzony ork przyklękł na ocalałę kolano powracającym ruchem trzasnął go w potylicę wgniatając, wśród rozbryzgu krwi, czaszki, kawąłków topornego hełmu i mózgu obuch swojego młota wgłąb czaszki wroga.

Pierwszy pojedynek był krótki i odniósł w nim szybkie i zdecydowane zwyciestwo. Zatrzymało go to jednak na chwilę a to wystarczyło by reszta jego towarzyszy również zwarła się z orkami. Od razu powstał typowy bitewny chaos i hałas jaki Hans znał tak dobrze. Nie tracił jednak czasu i dalej konsekwentnie parł ku miejscu gdzie powinny być dzieci i ratujaca je Elena.

Następny ork już był gotowy do walki. Ten miał w swych wielkich łapach ten orczy, ciężki, toporny rębak oraz topór. Wyglądał na potężnego, świetnie uzbrojonego i opancerzonego wojownika co Hans oszacował jednym rzutem oka. Przejawiał też widoczny brak strachu i wręcz pogardę dla ludzkiego wojownika. Ale w końću Ostermarczyk choć nie należał do watłych jak na przedstawiciela swojej rasy to przy ogromnym orku faktycznie wyglądał dość mizernie i wręcz mikro. - Sigmar tak chce! - warknął z uporem przez zaciśniete zęby wiedząc, że czeka go ciężka walka. Ten ork może i był mu pisany by zakończyć jego żywot tutaj ale nie był w stanie zatrzymać jego drogi jaką wyznaczył mu Sigmar.

Nie było mowy o zaskoczeniu którejkolwiek ze stron. Ork ryknął wojowniczo i rzucił się na człowieka z młotem. Hans parował, zbijał i unikał jego ciosów z co raz większym trudem. Ork tymi wielkimi i nieporęcznymi dla człwoieka brońmi, i to dwoma na raz, posługiwał się z morderczą sprawnością. Powstawała lawina i grad ciosów które człowiek nie był w stane na dłuższą metę sprostać. Hans czuł, ze jego ruchy są co raz bardziej desperackie, oddech co raz szybszy i płytszy a ramiona słabną po każdym uderzeniu które przyjął na swą broń. Wiedział, że długo takiej walki nie zdzierży. Ork charczał, opluwał i siebie i swojego przeciwnika oraz dyszał pewny zwyciestwa. Widział, ze przecwnik słabnie i tylko kwestia czasu gdy w końcu jego potężna broń rozpruje mu bebechy zabierając ze sobą co najnmiej połowę z nich. Hans też to wiedział. Więc wiedział, że musi coś wymyslić.

Zaatakował nagle. Gdy uchylił się w dół po kolejnym ciosie który z trudem minął zaryzykował i kopnął przeciwnika kolano. Cios nie miał szans uczynić krzywdy przeciwnikowi ale tak jak przypuszczał Manstein wybił go z rytmu i na moment zastopował. To dało mu czas na kontratak. Zamachnął się młotem ale ork przyjął cios na skrzyżowane bronie. Wówczas człowiek niespodziewanie odwrócił się wokół własnej osi znajdujac się nagle bok w bok z orkiem dżgając go przy okazji łokciem w bok. Bok był co prawda pokryty toporną płytą pancerza ale znów nieco to wybiło orka z rytmu i zmusiło do stapnięcia w bok by odzyskać równowagę. Teraz Hans miał już niezłą pozycję i uderzył trzonkiem swojego młota od dołu, prosto w niechroniony pancerzem podbródek orczego wojownika. Czubek trzonka wbił się boleśnie przebijajac się aż do podniebienia co wywołało ryk wsciekłosci i bólu nawet tak odpornego stworzenia.

Teraz Hans obrócił się wokół własnej osi na moment sparaliżowanego bólem i zaskoczeniem orka i przygwoździł swoim obuchem pod kolano. Cios od tyłu w nogę spowodował, że obolały i niespodziewający się ataku z tej strony ork stracił równowagę i z łoskotem wywalił się na plecy. Od razu pojął grozę sytuacji i mimo bólu próbował wstać. W końću ani atak w podbródek ani kolano tak naprawdę nie były zaskakujace i bolesne ale jego zdolność bojowa ucierpiała na tym tylko chwilowo. Niestety dla niego kapłan Sigmara nie zamierzał czekać i nagle ogarnięty widokiem zbliżającej sie błyskawicznei zagłady w postaci poswieconego młota ork wrzasnął w panice. Wrzas zaraz ucichł gdy młot z loskotem zagłebił się w jego paskdnym ryju i zatrzymał dopiero na owiewanej pyłem i poopiołem ziemi Alynd.

- Sigmar jest wielki... - wystękał z trudem Hans wyciągając obuch młota z czerepu zabitego orka. Tą krótką pochwałą swojego patrona chciał okazać mu wdzieczność bowiem zdawał sobie sprawę, że musiał on patrzeć na niego łaskawym okiem skoro udało mu się pokonać tak groźnego przeciwnika. Na więcej sobie jednak nie pozwolił. Do miejsca gdzie powinny byc dzieci było już niedaleko a nie miał pojęcia jak sprawy się toczą. Planował, że jeśli ida mu się tam przebić wóczas stanie na drodze każdego ścierwa które póbowąłoby sie do nich dostać. Plan był zdaniem kapłana cąłkiem przywoity. Jednak okazało się, że wróg ma inne spojrzenie na ten temat.

Hans zdołał dobiec już na miejsce, już widział dzieci gdy zobaczył szarżującego na siebie orka. Ten miał oręż jemu podobny czyli ciężki dwuręczny masywny topór. Długość i ramion i broni przemawiała za tym, że zasiegowo ork miał przewagę nad człowiekiem. Pod względem siły uderzenia i wytrzymałości również. Teraz jednak kapłan widząc sój cel w zasięgu wzroku był wręcz uskrzydlony determinacją niesienia posługi niewinnym w aspekcie zachowania swojego stadka wiernych przy życiu. Tak samo jak i pies pasterski walczy z wilkami broniąc stada owiec tak i teraz kapłan był gotów przyjąć podobną rolę.

- No Pasaran! - krzyknął prastary tekst w klasycznym jakiego się nauczywł z legend i pieśni o dawnych bitwach, wojnach, wodzach i bohaterach. Nie śmiał nigdy równać się z tak doskonałymi postaciami jednak jak słusznie zauwazył jeden z jego nauczycieli gdy go spytał czy nie będzie to próżnością lub zbędnym trudem usiłując podążac ich śladem. Jednak wówczas usłyszał, że nikt nie jest zbyt marny by próbować podążyć za ideałem. Zwłaszcza tak zacnym. Więc Manstein, mentalnie niewiele różniący się od swoich współplemieńców z prowincjonalnego miasta usiłował podążać. Tu i teraz, wsród płonących ruin, wsród ryku płomieniu, gryzącego dymu i wrzasków walki. Podążał stając na drodze tego pędzącego na niego orka.

Walka dwóch wojowników uzbrojonych w podobną broń była bardzo zacięta i wyrównana. Człowiek górował precyzją i szybkoscią zaś ork zdawał się być niewrażliwy na wszystkie dotychczasowe ciosy i mieć wręcz niespozyte siły. Tak było póki przypadkowo nie sieknął swoim olbrzymim toporem a ten w pełnym pędzie wbił się w ścianę płonącego budynku przy którym walczyli. I człowiek i ork byli tym równie zaskoczeni. Hans jednak uznał, że Pan mu sprzyja i zamierzał wykorzystać okazję. Zamachnąl się swoim młotem ale ku jego zdumieniu ork złapał jego trzonek w obie łapy unieruchomiając go w potężnych łapach. Hans wrzasnął z bólu gdy potężne orcze łapy zacisnęły się na jego dłoniach wgniatajac je w trzonek jego własnej broni. Jego dłonie były wciskane pomiędzy orcze łapy a drewno z których na tą chwilę oba zdawąły się mieć konsystencje skały.

Wrzeszczał z bólu i wiedział, że wpadł w pułapkę. Ork zaś już szczerzył się złosliwie i z wyraźnym na brzydkiej mordzie rozbawieniem zaczął bez wiekszego trudu podnosić z do góry uwięzionego człowieka. Ten zaś poczuł jak ziemia ucieka mu spod nóg i już może tylko gorączkowo przebierać nogami w powietrzu czując jak or rozgniata mu stopniowo dłonie.

~ Sigmar pomaga tym którzy radzą sobie sami... ~ nie wiadomo skąd wpadła mu do głowy taka sentencja. Tak! Tak własnie było! Nie można było skamleć! Przynajmniej nie kapłanowi Sigmara. W końću Sigmar był wojownikiem, na pewno by się nie poddał i nie jęczał! Hans był w końcu kapłanem a zamierzał uzyskać kiedyś święcenia na kapłana bitewnego. Nie mogł przecież się zbłaźnić jakimś mazgajtwem, musiał dawać przykład. Do ostatniego tchu! No i śmierć dość znacznie przeszkodziłaby mu w osiągnieciu tego celu. - Sigmar tak chce! - warknął nagle wściekle w dół orczej gęby. Ten zdołał go już podnieść całkiem wysoko jak jakieś trofeum. Ork coś podejrzewał słysząc nagle odmienną od bólu reakcje człowieka ale nie zdążył już nic zrobić.

Hans wciąż miał nogi wolne i teraz tego użył podwijając nogi pod siebie i nagle obydwoma butami wystrzeliwujac przed siebie prosto w odsłoniętą szyję orka. Ten zaksztusił się nagle i odruchowo przycisnął swoje łapy do krtani puszczając wreszcie człowieka. hans upadł ciężko i niezgrabnie na ziemię. Planował dobyć broni ale w bolałych łapach w ogóle w tej chwili nie miał czucia by cos chwycić nie mówiąc o walce. Kopnął z ziemi przeciwnika trafiajac go w pancerz na brzuchu zrobiony chyba z jakiejś tarczy przypasanej linami z typowo orczą improwizacją. Kopnięcie posłało orka w tył ale nic poza tym. Teraz już otrząsnął sie z ataku na szyję i zaryczał wściekle. Jego topór wciąż tkwił w ścianie, broń cżłowieka leżała na ziemi więc sięgnął po jakieś ostrze wyglądajace żałosnie i krzywo ale zapewne świetnie nadajace się do wsadzenia Hansowi w trzewia. Manstein zaś mimo, że miał własny nóż, topór a nawet zdążyłby sięgnać po leżący młot to wciąż nie miał jak nimi operować. Więc był zmuszony walczyć bez broni bowiem ucieczki nawet nie rozważał. No pasaran!

Hans pochylił się lekko przyjmując typową postawę do walk bez broni. Stanowił wówczas mniejszy cel a i ciało było w naturalny sposób spięte do skoku czy ataku jak ściągnięta sprężyna. Ork nie silił sie na fantazje czy finezję. Wrzasnął i ruszył na nieuzbrojonego człowieka usiłując sięgnąć go swoim nożem. Hans nie zamierzał się siłować czy stać na drodze tej rozpędzonej kupie orczych mięśni o sile i gracji żywego tarana.

Odskoczył lekko w bok póbując podciąć przeciwnika. Udało się częściowo bowiem rozpędzony ork się zachwiał ale nie upadł. Hans zdążył go dopaść a więc zbliżyć się poza krytyczny zasięg gdzie tamten mógł go już sięgnać ostrzem a on jeszcze nie miał jak go nawet złapać czy uderzyć ale ork zdołał się odwrócić do niego swym paskudnym ryjem. Dłonie kapłana wystrzeliły nagle w górę łapiąc za tył hełmu wroga. Nie był to tak precyzyjny chwyt jaki był wymagany do płynnego operowania bronią więc jego odrętwiałe dłonie nadawały sie do tego. Zaraz też szarpnął z powrotem na dół kierując tam zalsinioną i wrzeszcząca morde orka. Tam zaś na spotkanie wyskoczyło mu kolana Hansa trafiajac je i łamiąc mu ten płaskie nozdrza i wystajace kły. A potem trafiło jeszcze raz i jeszcze i znowu! Aż Hans poczuł, że wreszcie ork słabnie i traci koordynację. Wówczas szarpnął nim wywijać go tak, że upadł na ziemię wciąż oszłomiony ciosami w twarz i gulgocząc przez rozbite kolanem narządy mowy i oddechu. - Sigmar tak chce! - wrzasnął triumfalnie kapłan unosząc i nagle opuszczając na szyję i krtań orka swój ciężki bucior. A potem jeszcze raz. I jeszcze. Aż z gardła orka przestały wydobywać się charkoczace dźwięki a ciało przeszła seria niekontrolowanych, smiertelnych drgawek.

Westchnął z ulgą a zaraz potem jeknął z bólu gdy czucie wracało mu do odrętwiałych dłoni. A wraz z nimi wzmagało sie uczucie bólu. Rozejrzał się i zauwazył, że dzieci już nie ma. Ani ich ciał. Oznaczało to, że Elena wykonała swoje zadanie. - Dzięki ci o Panie za twe wielkie dary. - rzekł z wyraźną ulgą w głosie. Przynajmniej wiedział już, że nie walczyli na darmo. Zresztą okazało się, że gdzie indziej walka też już dogasa. Ostatnie ścierwo było dorzynane a chba jak szacował kapłan obyło się bez strat w ich szeregach.

- Zaiste dobrzy bogowie byli nam dziś łaskawi. - rzekł uśmiechając się do nich i wznosząc wzrok ku mrocznemu niebu. Był już w stanie trzymać z powrotem własny młot ale jednak cieszył się, że to koniec walki. Wątpił by zdołał sprawnie w tej chwili operować bronią a jakoś nie chciał wystawiać łaski swojego patrona na próbę czy zdołałby następny raz pokonać jakiegoś orka bez własnej broni.


---


- Pan Gottfried w swoje prawości i mądrości ma rację Eleno. To był chwalebny i bardzo odważny czyn. My tylko rozdaliśmy smierć ale ty dałaś szansę na nową nadzieję tej ziemi. - poparł słowa rycerza widząc jak rozmawia z ciemnowłosą dziewczyną. I to całą i zdrową. Niebiosa naprawdę były im łaskawe tego dnia.

Gdy złapał oddech zdjąl rękawice by obejrzeć swoje dłonie. W sumie nie wyglądąły tak źle a i z każdą minutą wracało mu czucie. Choć było to dość bolesne czucie. Był jednak kapłanem i uważał, że to drobiazg w porównaniu do zyć które udało im się ocalić tej nocy oraz tych którcyh choć częściowo pomscili.

Pomógł również odprawić nabożeństwo za zmarłych, poległych i pomordowanych odmawiajac modlitwę za zmarłych oraz zadbać by ich ciała nie leżały tam gdzie je złapała śmierć od ognia, dymu czy orczej ręki. Widząc kolejne ciała znów budził się w nim gniew i rządza odwetu na całej orczej rasie.

Przy naradzie co robić dalej gdy dowiedział sie, że najbliższa osada w której i oni i ci uchodźcy mogliby się zatrzymać jest zaledwie o dzień drogi namawiał Wolfa by był posłuszny prawom i ludzkim i boskim przede wszystkim i zabrał uchodźców ze sobą. Przecież i tak mieli po drodze a i dobro zasiane wyda kiedyś owoce. A zło i obojętność tak samo. A praktykologicznie ani zbytnio czasu ani drogi by nie stracili.

Pochalił też Wolfa który okazał się być sprawnym przywódcą i w decydującej chwili zadbał i o rozpoznanie i o taktykę walki. W samej walce też i on i wszyscy inni okazali sprawność w wojennym rzemiośle skoro nikt z nich nie padł a orki padły wszystkie jakie przeciw nim stanęły. Kapłan interpetował to jako wyjątkową łaskę dobrych bogów widać ta walka była im miła.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić

Ostatnio edytowane przez Pipboy79 : 29-04-2015 o 01:52.
Pipboy79 jest offline  
Stary 28-04-2015, 23:56   #2
 
piotrek.ghost's Avatar
 
Reputacja: 1 piotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie coś
Cała grupa rusza w stronę wioski, cały niepotrzebny sprzęt pozostał skrzętnie ukryty w krzakach, tak aby możliwie najbardziej zmniejszyć obciążenie. Wolfgrimm wyrwał się na przód, na plecach przytroczony miał dwuręczny kilof, w ręku zaś dzierżył topór. Wioska znalazła się w zasięgu wzroku, gorąc płonących chat uderza w twarz, a krzyk mordowanych ludzi wpija się w mózg niczym drzazga. Wolfgrimm splunął w dłonie uchwycił mocniej topór i ruszył w stronę zielonoskórych, którzy już smakowali zwycięstwo, w niektórych przypadkach dosłownie. Szybki atak zaskakuje orków, którzy zajęci są dobijaniem mieszkańców wioski, do huku płomieni i krzyku mordowanych dołącza świst topora a potem głuche łupnięcie. Głowa z zastygłym wyrazem zdziwienia na twarzy przeszybowała na tle ognia, ale khazad już tego nie oglądał, stawał naprzeciw kolejnym pokrakom, które zdążyły się zorientować co się dzieje. Pociski wystrzeliwane zarówno przez orków, jak i sojuszników krasnoluda raz po raz przecinają powietrze, nieomalże raniąc walczących w zwarciu. Khazad przebija się przez kolejne grupy orków, starając się odciągnąć jak najwięcej napastników od niewinnych cywilów. Nagle topór odbity przez zakrzywioną szablę jednego z orków wbija się w belke stropową rozpadającego się budynku, na twarzy zielonoskórego da się dostrzec wyraz triumfu, wierzy że krasnolud jest w sytuacji bez wyjścia, jednak głupi wyraz paskudnej mordy zastyga, w momencie kiedy ostrze kilofa odnajduje drogę przez łeb pokraki i wychodzi przez czaszkę. Cały pokryty czarną krwią orków krasnolud w pewnym momencie zdaje sobie sprawę, że odgłosy walki cichną, większość zielonych leży martwa, ci którzy mają jeszcze siłę starają się uciekać. Poziom adrenaliny opada, ciśnienie krwi powoi maleje, oddech zwalnia i nagle krasnolud mdleje. Czasem tak ma po walce.
 
piotrek.ghost jest offline  
Stary 29-04-2015, 10:42   #3
 
Asderuki's Avatar
 
Reputacja: 1 Asderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputację
Z początku Youviel dała się ponieść emocjom. Była uniesiona gniewem i niedawną utratą. To z jej łuku poleciały pierwsze strzały w kierunku zielonoskórych. Pierwsi dostali ci szykujący się do jatki nad dziećmi. Zaraz potem był ostrzał od reszty strzelców i atak walczących wręcz.

Nie chcąc ryzykować trafienia któregoś ze swoich elfka postanowiła pomóc dzieciakowi ratującego innych dzieciaków. Czarnowłosa dziewczynka całkiem sprawnie unikała zamieszania. Przynajmniej do momentu kiedy dotarła na miejsce. Przytłoczona reakcją dzieciaków zaczęła być nieostrożna. Nawet nie zauważyła, kiedy jeden z orków wrócił aby dokonać krwawej jatki. Zapewne chciał pokazać śmiałym ludziom ich bezsilność wobec mocy zielonych. Jakże się zdziwił widząc spory kawałek dalej uciekające dzieci. Cokolwiek planował zostało udaremnione. Strzała wypuszczona z cięciwy celnie trafiła zielonego prosto w jego mały móżdżek. Dobrze, że zgubił hełm gdzieś po drodze.

Walka dobiegała już końca. Którykolwiek z wrogów żył jeszcze, właśnie był dobijany. Wojownicy sprawnie sobie poradzili. Elfka zaś pośród zgliszczy szukała swoich strzał wyciągając je, bądź wyrywając z ciał poległych. Jakież było jej zdumienie gdy usłyszała pochwały dla dziewczynki od dwójki mężczyzn. Akurat stała nad tym ostatnim orkiem, którego ubiła. Zaśmiała się głośno.

- Proponuję, żeby następnym razem była bardziej uważna - wtrąciła się do rozmowy mocno przy tym wyszarpując strzałę z głowy zielonego. - Bo następnym razem może nikt jej nie pomóc - podniosła grot do twarzy aby sprawdzić czy nie uszkodziła go specjalnie.

- Poza tym jesteście w błędzie. Nawet będąc mocno opancerzonym trzeba mieć w sercu wiele odwagi, aby stanąć naprzeciwko potencjalnie silniejszego wroga. Zauważę też, że poza dziećmi udało się nam uratować też dorosłych. Była to zasługa każdego z nas. Wszyscy daliśmy szanse tym ludziom na dalsze życie, czy to ubijając, czy wyprowadzając ofiary za wioskę. Dodam jednak, że właśnie przynosząc śmierć tej grupie orków daliśmy nową nadzieję dla tej ziemi, jak to ująłeś człowieku. Bez nich wszyscy mają szansę na dalsze życie. Nie tylko grupka dzieci, która bez pomocy dorosłych długo by nie przeżyła

Gdy opadła już adrenalina i złość Youviel dostrzegła, że to były tylko ludzkie dzieci. A tych ludzie tworzyli na pęczki. Nawet jeśli było to życie, to łatwo było je odnowić jeśli tylko znaleźć ludzką kobietę.

- Także nie, nie macie racji. Każde z nas poczyniło równie szlachetny i odważny czym. Razem. Bez wyjątku.

Po tych słowach kobieta udałą się do Wolfa, który już zaczynał rozporządzać co dalej.
 
Asderuki jest offline  
Stary 29-04-2015, 13:26   #4
 
Jaracz's Avatar
 
Reputacja: 1 Jaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputację
Drużyna zebrała łupy i ocalałych. Wolf pokiwał głową zadowolony widząc pięć dodatkowych koni. Przestraszone od wszechobecnego ognia, ale żywe i zdrowe. Były ważniejsze od sprzętu, który udało się odzyskać ze spalonej osady. Dzięki nim mogli zabrać ocalałych do Arnalos nie narażając się na opóźnienia. Rycerz uśmiechnął się. Bogowie im naprawdę sprzyjali, a i przekonał się, o męstwie i umiejętnościach nowych drużynników.

Przysłuchał się krótkiej wymianie zdań pomiędzy drużynnikami. Był świadom tego jak dobrze walka podziałała na ich morale. Potrzebowali tego. Sam tego potrzebował. Nie włączał się jednak do rozmowy. Pochwałę od Hansa przyjął skinieniem głowy.

Naładował pistolet, z którego oddał podczas walki jeden strzał, zanim sięgnął po miecz. Krótsze lufy okazywały się być poręczniejsze od strzelby. Był zadowolony z wymiany, jakiej dokonał. Miał nadzieję, że wystarczy mu prochu i kul aż do Tilei. Tam ceny powinny być niższe niż w Księstwach. Z początku też chciał zostawić sobie pamiątkę po tej walce w postaci kła przywódcy, albo jego ucha. Zaniechał jednak tego pomysłu. Nie był kolekcjonerem, a pamięć nosił w głowie, nie na rzemieniu.

Zarządził opuszczenie wioski. Pięć dodatkowych koni niosło ocalałych. Wolf pomógł im dosiąść wierzchowców. Kolumna kierująca się traktem na zachód była długa i narażona na atak. Zwłaszcza teraz, gdy mieli dodatkowe osoby pod swoją opieką. Dlatego też rycerz skrócił formację. Rozkład zbrojnych pomiędzy przednią, tylną strażą oraz rdzeniem, był taki jak wcześniej, ale tym razem mieli jechać trójkami. Zwiadowcy mieli trzymać się blisko.

W ten sposób, Wolf zamierzał ujechać godzinę, zanim nie zarządzi nowego postoju, by rozbić obozowisko na noc. Następnego dnia chciał przed zmierzchem osiągnąć Arnalos, by tam zostawić alyndczyków pod opieką starosty, burmistrza, czy inszego lokalnego władyki. Należała się im też karczma, w której będą mogli się wyspać przed podjęciem wędrówki do Zvorak.
 
Jaracz jest offline  
Stary 01-05-2015, 12:40   #5
 
valtharys's Avatar
 
Reputacja: 1 valtharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputację
26 Vorhexen 2522

Droga jaką najemnicy przebyli była długa i ciężka. Od Arnalos, po Zvorak, przejście Nano prowadzące do Tilei aż do Luccini. Czternaście długich dni i nocy podczas których widzieli, zniszczenia jakich dokonywali orkowie, opuszczone wioski czy ludzi migrujących do większych miast by tam znaleźć ochronę. Księstwa Graniczne ogarniała wojna, która z każdym dniem pochłaniała coraz więcej ofiar. Góry pełne hord zielonoskórych, których wzywał zew Waahg. Siały przy tym śmierć i zniszczenie, a rozbrzmiewające w nocy rogi i bębny, wdzierały w serca pospolitych ludzi strach i grozę.

Po drodze mijali zastępy rycerzy i ich oddziałów, Tileańskich najemników, krasnoludzkich wojowników, które zaczęły przybywać na pomoc. Ich motywacje były różne. Od szlachetnych pobudek, po chwałę i glorię czy dla zarobku. Dziesiątki, setki wojowników ruszyło bowiem w tej wojnie jeśli pokonają wroga, każdy będzie zwycięzcą.

Tilea. Słoneczne państwo, które sąsiadowało z Imperium, Księstwami czy Estalią, a jej ciepła i gościnna ziemia równin i wzgórz witała każdego z otwartymi ramionami. I choć wszystko na pozór wydaje się tutaj być przyjazne to jednak są to tylko pozory. Tutaj kupcy walczą o bogactwo handlu, utytułowani książęta walczą ze sobą za pomocą wojsk, oszustw i zdrady, ale zagrożenie tutaj nie pochodzi także od ludzi. Bowiem w głębi przeklętych moczar kryją się Skaveny, w górach i głębokich lasach czają zielonoskórzy i inne niezliczone gatunki morderczych istot czyhających na nieuważnych podróżników. A to tylko zagrożenia od strony lądu. Prawdziwe zagrożenie kryje się tutaj od strony morza, skąd Mroczne Elfy przypuszczają ataki na społeczność nadmorskich miast. Kobiety, dzieci i każdy kogo uznają za wartościowego jest brany do niewoli, a Ci którzy mają więcej szczęścia umierają. Drugie zagrożenie jakie pochodzi od strony morza to Piraci. Ich rajdy przeszły już do legendy, i nie jedna wioska, statek padł łupem tej zorganizowanej hordy, której siedzibą jest osławiona Sartosa.

Pomimo panującej zimy, klimat był łagodny i suchy, jedynie poranki były chłodne i nie przyjemne. Wtedy to mgła delikatnie unosiła się nad ziemią, a z nieba spadał zimny i nieprzyjemny deszczyk. Im jednak bliżej było południa, to słońce wznosiło się coraz wyżej i wyżej. Póki nie chowało się za chmurami, to jego ciepłe promienie, przyjemnie umilały podróż. Śnieg jedynie można było dostrzec na szczytach gór, gdzie biały puch przykrywał ich szczyty.


Luccini, miasto-państwo znajdujące się na południu Tilei, uznawane było za centrum kultury, a także za główną siedzibę wyznawców Morra - Boga śmierci i snów. Oddaje ono duszę swoich mieszkańców - zadziornych, mających za złe każdego kto na nich krzywo spojrzy. Luccyńczycy są dumni i uparci, wierząc że są jedyni w swoim rodzaju i że to oni są prawdziwymi Tileańczykami. Miasto zbudowane przez pierwszych mieszkańców, na ruinach elfickiego Akropolu, chronione przez kultystów Morra, którzy zakazują wszelkich wejść do jego komnat. Są to tak ciemne miejsca, których świętość i tajemnica o śmierci, nie może być ujawniona. Jego budynki są wykonane z kości, z białego marmuru, terakoty ,a dachy z ciemnych i czarnych łupków. Choć miasto wydawać się może ciemne i ponure, to jednak stanowi idealny kontrast dla charakteru jego mieszkańców, którzy posiadają spore poczucie humoru, są gwałtowni i żywiołowi.

Luccini jest największym portem na południu Tilei, co sprawiło że jest główną siedzibą eksportu do innych krain. Kupcy Luccini mają dostęp do upraw na południu, oliwy z oliwek,drewna z lasu i drobnych innych towarów z południowych miast. Dominacja handlu obejmuje również egzotyczne towaru z Lustrii, a spora flota galer stanowi dobre zabezpieczenie przed Korsarzami z Sartosy.

Miasto jest również rajem dla uczonych. Sklepienia Akropolu zawierają wiele tekstów rzekomo napisany przed powstaniem Imperium Remana. Biblioteki pełne są szczegółowych pisma, woluminów ksiąg spisanych przez kapłanów Vereny dotyczących starożytnej Tilei. Wiele jednak dzieł, zwojów zostało zrabowanych lub leżą gdzieś w katakumbach, nieodkryte i czekające na dzień, gdy ponownie ujrzą światło dzienne.

Także potęga militarna tego miasta miała już swoją sławę. Pikinierzy, których zdolność do szybkiego poruszania się po górzystych terenach Tilei, strzelcy z Miragliano których rusznice, garłacze i muszkiety siały zamęt i postrach wśród innych armii, drużyna Alcatanii, czy psy wojny Leoparda były znane nie tylko w Tilei ale i w całym Starym Świecie. Jednak oni wszyscy nie służyli dla idei, honoru ale dla pieniędzy. Ambitni kupcy, przyszli tyrani w ten sposób właśnie załatwiają sobie ochronę swoją i swoich dóbr. Umowa zwana Condotta do Condittiére zawiera zawsze określoną ilość ludzi jacy są oddelegowani do służby, a także dokładny spis obowiązków do jakich są zobowiązani najemnicy oraz długość służby jaką mają pełnić. Podpisana umowa zawsze przechowywana jest w świątyni Vereny lub w neutralnym miejscu, a obie strony dostają po egzemplarzu do ręki.

Było wczesne popołudnie, gdy drużyna Wolfa dotarła do mostu, prowadzącego do miasta. Na nim stało kilku wartowników pobierających drobną opłatę za wejście [10 srebrników]. Po uiszczeniu opłaty zostali oni wpuszczeni do środka. Było wiele do zrobienia, od wynajęcia pokoi do noclegu, po uzupełnienie zapasów, które się skończyły czy wynajęcie środka transportu do dalszej podróży. Miasto tętniło życiem. Ulice były pełne przybyszów, mieszczan czy pilnujących porządku kondotierów. Gwar, hałas i tłumy wewnątrz miasta sprzyjały ulicznym kieszonkowcom i skrytobójcom.
 
__________________
Dzięki za 7 lat wspólnej zabawy:-)

Ostatnio edytowane przez valtharys : 15-06-2015 o 20:19.
valtharys jest offline  
Stary 05-05-2015, 20:41   #6
 
Jaracz's Avatar
 
Reputacja: 1 Jaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputacjęJaracz ma wspaniałą reputację
Wolf w duchu zdumiał się wysokością opłaty za wejście. Dziesięć szylingów od osoby to była nie lada kwota. Miasto musiało widać chronić się przed biednymi, stawiając tylko na ludzi interesu. Z drugiej strony, dobrze że płacili od głowy, a nie od stopy jak było w Talabheim, czy też od kopyta w co poniektórych miastach Averheimu.
Zatrzymał się na dziedzińcu i nie schodząc z konia machnął ręką na drużynników by zebrali się wokół niego.
- Trzeba nam załatwić kilka rzeczy. Gromadnie w każde miejsce jechać nie będziemy. Trzeba nam tłumacza, noclegu, statku, handlarza końmi, coby luzaków się pozbyć oraz wypadałoby odwiedzić kapłanów Morra. Ci ostatni mogliby wesprzeć naszą misję… oraz mogą mieć dla nas tłumacza. Co prawda, karczmarze i kapitanowie powinni mówić po naszemu, ale jak to mówią, strzeżonego bogowie strzegą… a i będzie to lepiej odebrane.

- Rozumieć to z pewnością rozumieją - odparł Lotar - ale zawsze lepiej cudzy język znać. W interesach to się przydaje, podczas targowania. A najęty tłumacz pewnie bardziej by krajanom sprzyjał, niż obcym, nawet jeśli ci ostatni złotem płacą. Tak że z tymi kapłanami to pomysł dobry i może warto by od tego zacząć. Dużo czasu by to nie zajęło, a korzyści znaczne by być mogły.

-A ja bym proponował zacząć od znalezienia karczmy i wynajęcia noclegu. - Powiedział Manfred. - Można by wtedy na spokojnie omówić kolejność działań, podzielić się obowiązkami. Dobrze było by poruszyć kwestię wspólnych zapasów na podróż.

- W karczmie się spotkamy gdy załatwimy to co trzeba załatwić. Polecono mi “Złotego Pawia” - powiódł spojrzeniem po towarzyszach. - Przy okazji organizowania noclegu można odwiedzić targ i opchnąć zbędne konie. Złoto i towar przemawia do każdego, więc tu tłumacza raczej nie trza. Ja w tym czasie będę się rozglądać za okrętem, a i kiepsko się targuję… więc kto chce się tym zająć?

- Pójdę z tobą. Chociaż przyszło mi korzystać z waszych pieniędzy, to wciąż nie umiem do końca pojąc ich potrzeby - elfka poprowadziła Woeddenid aby stanęła bliżej wierzchowca Wolfa. Prawdą było, że mimo dość długiego, jak dla ludzi, korzystania z tych metalowych kawałków wciąż wydawało jej się, iż przysługi oraz barter są znacznie bardziej wiarygodne i praktyczne. Być może był to powód, że nie potrafiła się nimi porządnie zainteresować. W tym momencie akurat ciekawsze były lejce co i rusz napinane pomiędzy dłońmi, zawijane na palcach, rozpuszczane, zawiązywane…

- Pojadę do kapłanów, lecz chciałbym zauważyć że twoja obecność sir Wolfgangu byłaby tam pożądana, podobnie jak każdego z tych którzy mieli styczność z tym nieumarłym. Ojciec Severus będzie miał zapewne wiele pytań, a wasze relacje zapisze.

- Też nie jestem mistrzem w prowadzeniu interesów ale za to z wielką chęcią posłucham słów i rad kapłanów dotyczących naszej misji. Oprócz tego mógłbym poszwędać się po tutejszych bibliotekach, przejrzeć księgozbiory może natrafiło by się na jakieś przydatne informacje czy wskazówki. A skoro mamy się rozdzielić to gdzie i kiedy mamy się spotkać? - zapytał czarodziej wodząc wzrokiem po dziedzińcu na którym urządzono chwilowy postój.

- “Złoty Paw” - odpowiedział Wolf. - Nawet jeśli znajdziecie lepszą gospodę, niech w “Złotym Pawiu” czeka na wszystkich informacja, gdzie nocujemy. Co prawda wspomniana karczma będzie darmo, dzięki uprzejmości jednego z domów kupieckich, które wspierają naszą sprawę. Jednak jestem człowiekiem ostrożnym i z natury nieufnym. Dlatego warto żeby ktoś tam pojechał przy okazji załatwiania spraw na targowisku i sprawdził czy aby na pewno warto tam się zatrzymać.
Przeniósł spojrzenie na czarnego rycerza.
- Sir Gottfriedzie, nie jestem człowiekiem mocno uduchowionym. Lepiej będzie jak kapłani porozmawiają z wami. Pojedzie z wami Galvin. On doskonale wie jak wygląda… lub też wyglądał Bragthorne. Skoro zaś Manfred już wspomniał o bibliotekach to i ty pewnie się tam z chęcią przejdziesz? - te słowa skierował do krasnoluda, lecz następne już do wszystkich. - Załatwcie to po rozmowie z kapłanami.
 

Ostatnio edytowane przez Jaracz : 05-05-2015 o 20:44.
Jaracz jest offline  
Stary 05-05-2015, 20:44   #7
 
Asderuki's Avatar
 
Reputacja: 1 Asderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputację
Ze skinieniem głowy Galvin przyjął słowa dowódcy.
- Aye. Postaramy się wywiedzieć jak najwięcej, coby w imię Gazula i Morra Bragthorne’owi gnijący czerep urwać i wsadzić do niemniej przegniłego zadka. Wpadłbym też do moich ziomków, jeżeli mają tutaj jakąś swoją komunę. Tak czy tak, może i ktoś spontanicznie nas wspomoże w naszej wyprawie.

- Jesteś drugi po mnie przyjacielu - odrzekł Wolf. - To jak postąpicie i gdzie pójdziecie po rozmowie z kapłanami zostawiam na twojej głowie. Prócz sir Gottfrieda i Manfreda, weź ze sobą Hansa.
- Dobra ludzie. - zwrócił się piwowar do rycerza, kapłana i czarodzieja -[i] Czas dowiedzieć się tego i owego. Jeżeli nie ma nic więcej do dogadania to ruszajmy.[i]

-[i] Na handlu samym w sobie się nie znam. Ale mam smykałkę do wyceny rzeczy[i] - odezwała się Elena. - Tak więc chętnie przejdę się na targ i rozejrzę się za noclegiem dla nas jeśli rzeczywiście Złoty Paw z różnych względów nie będzie odpowiedni.
Co prawda dziewucha nie do końca znała się na zagranicznych zwyczajach. Miała jednak smykałkę do poruszania się w mieście.

Wolf kiwnął głową. Był rad, że dziewczyna wykazuje inicjatywę.
- Dobrze ale przyda ci się pomoc. Lotar, pójdziesz z Eleną. Dopilnuj sprzedaży koni i znajdźcie karczmę. Weź też Karla i Wolfgrimma.
W takiej sile raczej nie powinni się obawiać doliniarzy i awanturników. Gdyby zaś ktoś próbował ich orżnąć, Karl umiał “negocjować”. Rycerz sięgnął do juków i grzebał w nich przez chwilę, póki nie wyciągnął skórzanego pokrowca z listami. Wyciągnął z niego jeden z nich, przeczytał i mruknął coś pod nosem zadowolony.
- Masz - pochylił się w siodle i wyciągnął list w kierunku Lotara. - To list polecający oraz weksel od domu kupieckiego Jaegera. Zobowiązują się pokryć nasz pobyt w “Złotym Pawiu”. W razie problemów masz głos decydujący.
Wolf w swej zgoła prostej naturze wolał wyznaczyć kogoś przy decyzji. Lotar wielokrotnie dowiódł swej wartości i trzeźwości oceny, toteż rycerz uczynił to bez wahania.

Karl tylko przytaknął na wyznaczone mu zadanie. Znał się na negocjacjach, tych twardych i tych miękkich. Problemem był tylko język, ale od czego były gesty i obrazowanie? Uśmiechnął się zadowolony i żartobliwym tonem powiedział do Eleny niczym poeta.
- Jesteśmy dobrani Eleno. Twoja wycena, moje targowanie, na rynku pisane nam panowanie.
Lotar stłumił uśmiech. “Poetyckie” wyczyny Karla nieco go rozbawiły.
- Wszystko pozałatwiam - powiedział. - A skoro o bankierach mowa... Zapewne warto by i w jakimś banku języka zasięgnąć. Kto jak kto... Oni też o podróżach do Arabii coś powinni wiedzieć.

- To jak się wyrobicie możecie pójść - Youviel wtrąciła się wciąż bawiąc się lejcami.

Lotar uśmiechnął się, słysząc to łaskawe pozwolenie.
- W takim razie ci, co idą dalej pieszo, niech powierzą swe wierzchowce naszej pieczy - powiedział. - Jak wszystko pozałatwiacie, to pokoje już będą czekać.

- Ja idę do świątobliwych z Manfredem i Gottfriedem. - oznajmił Gomez Wolfowi, bez wdawania się w szczegóły, jego sny były jego osobistym problemem.

Elena uśmiechnęła się na słowa Wolfa. Nie lubiła siedzieć bezczynnie. A, prawdę mówiąc, wolała sama zadecydować, czym się zajmie, skoro miała taki wybór. Chyba by ją skręciło, gdyby się okazało, że posłano ją na ten przykład, żeby studiowała jakieś księgi. Jeszcze tego by brakowało... Dlatego też wcale nie ubolewała nad tym, że czeka ją wycieczka. Kiwnęła głową Wolfowi, a potem odwróciła się w stronę Karla. Jej mina mówiła wiele. Chwilę trwało zanim dziewucha odzyskała rezon. Odchrząknęła i wykrzesała z siebie uśmiechając się półgębkiem:
- Lepiej za mocno nie rzucać się w oczy i nie panować za bardzo... Tak sądzę.
Potem spojrzała na Lotara. No tak, czas było ruszać w miasto.
Karl uśmiechnął się szeroko i powiedział śmiejąc się oczami
- Szarymi Eminencjami będziemy, bo spotkać złodziei nie chcemy. - Poklepał delikatnie głownię młota u pasa - Kto po sakiewki nasze sięga, temu upierniczona będzie ręka.

Wolf kiwnięciem głowy przyjął deklarację Gomeza.
- Laura zatem idzie z nami do portu - spojrzał na fanatyczkę. - W razie gdyby ktoś się połasił na nasze sakiewki, a nie będziemy mieli w zanadrzu wierszyka.
Uśmiechnął się do Karla, który najwyraźniej odkrył w sobie duszę poety.
- Wszyscy wiedzą co robić?

Fanatyczka obrzuciła jednookiego pełnym politowania spojrzeniem.
- Ja tym kurwim synom cały poemat zadeklamuję -prychnęła widocznie rozbawiona, gładząc odruchowo rękojeść korbacza. Podeszła do nożownika i zaciskając palce na jego szyi, szarpnęła lekko ku dołowi dzięki czemu ich głowy prawie sie zetknęły.
-Tylko się zachowuj - wycedziła lodowato uprzejmym tonem, a w jej oczach zatańczyły wesołe ogniki -Inaczej kara boska cię nie ominie.
 
Asderuki jest offline  
Stary 06-05-2015, 12:31   #8
 
valtharys's Avatar
 
Reputacja: 1 valtharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputację
Złoty Paw - Elena, Karl, Lotar, Wolfgrimm
Karczma, do której udał się Lotar wraz z innymi drużynnikami, nie wyglądała jak te, w których do tej pory przebywali. Wejścia pilnowało dwóch wykidajłów. Przystojniejszy uśmiechał się do wchodzących gości. Drugi, mniej urodziwy zerkał tylko spode łba i milczał. Obaj ochroniarze nie mieli przy sobie żadnego ostrza, a ich jedyną bronią była pałka, przypasana do boku. Patrząc jednak na nich, od razu miało się takie wewnętrzne przekonanie, że lepiej z nimi nie zadzierać i nie zmuszać ich do jakiejkolwiek interwencji. W środku panował pozorny spokój, tłumów nie było, flecista cicho przygrywał na fujarce, bardowie rzępolili na lutniach coś pośpiewując. Za blatem stał oberżysta, który co jakiś czas wydawał polecenia swoim dziewuchom. Te, co rusz biegały w tą i z powrotem, nosząc ciepłą, pachnącą strawę, dzbany wypełnione po brzegi winem, czy pieniące piwo, których gęsta piana wychodziła poza obrys kufla.
Przechodząc przez salę, pierwsze co rzucało się w oczy, to wystrój. Czyste stoły, brak skorup rozbitych w kuchni na podłodze. Palące się świece i lampiony, a firanki osłaniające okna były w miarę czyste, wszystko to powodowało, że w środku panowała przyjemna jasność. Goście ubrani byli dość dobrze, plasowało to ich wśród szlachty, lub przynajmniej dobrze prosperujące mieszczaństwo. Służące ubrane były dość schludnie, ich stroje nie były zbyt skąpe. Odsłaniały lub uwypuklały ich atuty, ale oczywiście wszystko w granicach dobrego smaku. Znaczna część stołów była zajęta, a goście zasiadający przy nich rozmawiali dość cicho, tak, by innym nie przeszkadzać. Widać było jakie standardy się utrzymywało w tym miejscu.
Gdy najemnicy znaleźli się przy barze, karczmarz podrapał się po swojej gęstej, ciemno brązowej brodzie i rzekł radośnie, jednocześnie czyszcząc szmatą ladę;
-Benvenuti amici. Che cosa si può Armando aiutare? - usta wydęły się w szeroki uśmiech tak, że można było zobaczyć wykałaczkę, którą trzymał między zębami.

Port - Wolf, Youviel, Laura
Droga do portu nie była skomplikowana, choć trzeba było przedostać się na sam koniec miasta, co zajęło najemnikom trochę czasu. Ulice były pełne kupców, mieszkanców czy nędzarzy, którzy co jakiś czas zaczepiali przechodniów, prosząc o koronę lub dwie. Ścisk, jaki panował na nich nie ułatwiał poruszania się i w końcu jedyną opcją było zejście z konia i prowadzenie go za uzdę. Mimo panującego harmidru i tłoku, strażnicy miejscy pieczołowicie pilnowali, by przyjezdnych nikt nadto nie nękał.
Portowe doki zajmowały około czternastu hektarów, ciągnących się wokół ust rzeki Trevere, która wpadała potem do Morza Tilei. Tam też stały magazyny, biura i sklepy, skupione wokół serii wielkich placów, gdzie członkowie gildii dobijali targów handlu z kupcami, sprzedając im swoje towary, oraz zatrudniali ludzi do załogi swoich statków. W dokach stały również młyny wodne, które napędzają branżę Luccini, oraz potężne maszyny, które produkują tekstylia, papier i metalowe części. Doki są także domem dla floty Luccini, która jest przedmiotem zazdrości innych Tileańskich portów. Nie od dziś wiadomo, że Luccini ma długą tradycję żeglugi morskiej, a jej wojskowe szkoły znane są w całym Starym Świecie.
Drużyna w końcu trafiła do sporego budynku, który wedle znaków na niebie i ziemi, miał być siedzibą Paolo Maldiniego. Na miejscu jednak nie zastali kapitana, a jedynie Aleksandro Verattiego, który piastował stanowisko zarządcy. Na nieszczęście dla bohaterów okazało się, że kapitan wypłynął przed dwoma tygodniami i wróci najwcześniej za miesiąc. Veratti oczywiście zobowiązał się pomóc przyjaciołom przyjaciół, tym bardziej, że Dom Kupiecki Jaegera jest ich ważnym partnerem handlowym. Paolo zamierzał polecić kilku kapitanów i oczywiście załatwić już wszelkie formalności, jeśli chodzi o pieniądze, sam wybór kapitana pozostawił już najemnikom.

Elhadron Amatieil według opisu Aleksandro, był właścicielem statku o wdzięcznej nazwie Królowa Mórz i Oceanów. Potomek szlacheckiego rodu był elfem, który od niedawna dowodził statkiem.Pomimo swojej ekscentryczności, był dobrym żeglarzem. Dobrze opisywało go krótkie, proste zdanie - “jeśli ktoś lubi chłopców, z pewnością powiesiłby go sobie na ścianie”. Sam statek należał do jednych z najszybszych, jakie cumowały obecnie w Luccini. Niestety kapitan miał swoje dziwactwa i pewne zasady, które nie wszystkim mogły pasować. Zarządca jednak nie chciał ich zdradzić, uśmiechnął się tylko tajemniczo.

Kolejnym kapitanem była Mariasole del Pierro. Jej Zeffiro był czteromasztowym galeonem. Załogę, wbrew przesądom w większości stanowiły kobiety, które według opowieści nie ustępowały w niczym mężczyznom. Mariasole pływała głównie do Arabii i po Czarnej Zatoce, przeprowadzając bezpiecznie statki handlowe do Barak Varr. Miała być osobą konkretną, bezpośrednią, choć czasem bywała dość obsceniczna i wulgarna. Jej charakter idealnie pasował do koloru jej włosów. Była ruda.

Następną poleconą osobą był Abed Hassan Jasir właściciel Ma'awija. Szybkiego i zwrotnego statku handlowego, trzymasztowca z ożaglowaniem łacińskim. Używanego głównie w celach zarobkowych oraz transportowych. Abed pochodził z Arabii i nikt nigdy nie skarżył się na niego i jego usługi. Był dość drogi, lecz za odpowiednią cenę popłynął by do samego Nagaroth. Hassan był cwanym lisem, który targowanie wyssał wraz z mlekiem matki. Część jego załogi stanowią niewolnicy.

Na samym końcu polecanych kapitanów był Norsmen Olaf Gotland.Był wodzem i dowodził Skeidem Oko Ulfira. przeznaczonym do dalekich rejsów. Nigdy nie pływał sam, raczej w eskorcie przynajmniej dwóch drakkarów i sneików. Olaf był twardym wojem i jeszcze twardszym żeglarzem. Podobno przed każdym wypłynięciem złorzeczy Stormfelsowi i grozi mu, że go dopadnie, o ile wiatry nie będą przychylne.
Po tym krótkim streszczeniu Veratti przekazał Wolfowi informacje, gdzie kogo można odnaleźć. Poinstruował także, by ten nic z nikim nie spisywał, tylko przekazał jemu z kim się dogadał, a on sam załatwi wszelkie formalności. Najemnikom nie pozostało więc nic innego, jak udać się do któregoś z kapitanów,...a może do wszystkich i wtedy podjąć decyzję, z czyich usług zamierzają skorzystać.

Świątynia - Galvin, Gomez, Gottfried, Manfred, Hans
Zbudowany na ruinach starego elfiego Akropolu, Kruczy Teatr dominuje nad panoramą Luccini. Świątynia wyznacza wschodnią granicę miasta zwaną Starym Kwartałem. Dawniej Kruczy Teatr nie był otoczony Murem Aureliana, który to chronił całe miasto przed zagrożeniami. Sama świątynia jest ogromna. Okrągły budynek z masywną, nieobsługiwaną już kopułą, zbudowany został na niespotykaną w innych miastach skalę. Jego powstanie obrosło w legendy, mówiące o tym, że jakaś nadludzka siła przyczyniła do jej stworzenia. Wielu ludzi uważa, że żadna ludzka ręka nie mogła by stworzyć czegoś tak wspaniałego, to prawda o tym jest bardzo zwyczajna. Budynek ten jest po prostu reliktem Pierwszego Imperium Remana. Do budynku prowadzi dwadzieścia osiem wejść i w żadnym z nich nie ma drzwi, tylko solidne, otwarte łuki. Księża, mnisi i rycerze krzątają się po bocznych pokojach świątyni, starając się pozostać jak najmniej widocznymi. Kompleks świątyni obejmuje również dwa klasztory, osobny budynek dla kobiet, księży i barak, w którym przebywają Czarni Gwardziści, którzy w milczeniu odbywają służbę ku chwale Morra. Kruczy Teatr jest sercem kultu Morra i do dziś pozostaje niezależny od władców Luccini. Jednakże świątynia nie posiada ustalonego odgórnie przywódcy. Zamiast tego przedstawiciele każdej świątyni w Starym Świecie, zbierają się na specjalnych konklawe, gdzie podejmowane są debaty w kwestiach teologicznych. Raz na dziesięć lat, podczas takiego soboru, w celu omówienia zagadnień w jakich polityka zakonu będzie podążać.
Ze względu na ważną rolę administracyjną, Kruczy Teatr stał się miejscem nauki, do którego przybywali sędziowie, uczeni w Mowie i Piśmie oraz skrybowie. Członkowie zakonu, którzy spędzają w Świątyni większość swojego życia, nazywani są pieszczotliwie Krukami, na cześć świętych zwierząt [Morra]. Ich niezliczone gniazda można było znaleźć w środku budynku.

Odnaleźć Mistrza Severusa nie było łatwo, jednakże stosując zasadę “kto pyta, nie błądzi” jeden z młodych akolitów zaprowadził drużynę długim, ciemnym korytarzem i kazał poczekać przed pomalowanymi na czarno drzwiami.Te miały kształt dwu skrzydłowej bramy, na której wyrzeźbiono ręcznie emblemat kruka. Po kilku minutach oczekiwania, w końcu młody akolita wpuścił czekających do środka. Pokój był niewielkim pomieszczeniem, w którym poza drewnianym, okrągłym stołem i sekretarzykiem, nie było innych mebli. Na krzesłach obitych czarnym aksamitem siedziały dwie osoby Pierwszą z nich był mężczyzna o pochmurnym wyrazie twarzy. Jego kruczo czarne włosy, sięgały mu do barków idealnie spajając się z czarną togą jaką miał na sobie. Wyglądał na ponad czterdzieści lat, a kamienna twarz, z jaką spoglądał na przybyszy, nie wiele mogła powiedzieć o jego emocjach. Mężczyzna wstał zwracają się ku zebranym:
-Jestem Mistrz Severus. Szukaliście mnie, Panowie - rzekł spokojnym, chłodnym tonem

Severusie bądź milszy, choć raz. Ci o to mężczyźni przybyli szukać rady i pomocy. Prawda Galvinie Migmarsonie, uczniu Bugmana? - zachichotała cicho kobieta by po chwili odwrócić się twarzą ku zebranym. Skórę miała niczym albinos, kontrastującą z jej krwisto czerwonymi ustami. Ale to jej oczy przykuły uwagę wszystkich. Duże, w kształcie migdałów, pozbawione tęczówek, jakby okryte mgłą. Delikatny uśmiech pojawił się na jej licu. Delikatny, wręcz matczyny.

-Tak samo jak Gottfried czy Gomez, który to przybył po odpowiedzi. Nietaktem było by z naszej strony zlekceważenie ich, a i Tobie Mistrzu - ostatnie słowo było wypowiedziane z lekką ironią -przyda się kontakt ze światem zewnętrznym. Wybaczcie, ale Severus od wielu miesięcy pozostawał poza kontaktem z innymi. Mówiłam Ci, że dodatkowe krzesła się przydadzą - całe zdanie było wypowiedziane w takim tonie, że żaden z przybyłych nie mógł poczuć się urażony. Kobieta wstała, delikatnie podrygując w ukłonie i podała każdemu dłoń na powitanie. -Nazywam się Delia Gregori - rzekła miękko.

Gottfried von Goethe zamarł, bowiem nazwisko zdawało mu się dziwnie znajome. Anna Gregori była najbardziej znaną i jedną z najstarszych służek Morra. Należy ona do kultu zwanego Wieszcze Zagłady (Doomsayer). Anna wywodziła się ze starej szkoły, która głosiła, że brak bożej ingerencji przy jakiejkolwiek okrucieństwach jest słuszny i prawy. Prowadzi ona pogrzeby dla zmarłych, a jako opłatę pobiera ząb zmarłego. Anna znana była również z tego, że ci którzy podnieśli na nią rękę, już dawno stali przed obliczem Boga Zmarłych, oczekując na sąd.Kim jednak była Delia, tego Gottrfied nie wiedział, lecz patrząc na nią, czuł jak ciarki przechodzą mu po plecach. Coś w głębi niego mówiło mu, by okazać tej kobiecie jeszcze większy szacunek, niż okazywał swojemu mentorowi.

Kapłan Morra niechętnie wskazał ręką krzesła, które znajdowały się wokół stołu i gdy już wszyscy zasiedli przy nim, zapytał wprost:
-Tak więc, w czym mogę wam pomóc..
 
__________________
Dzięki za 7 lat wspólnej zabawy:-)

Ostatnio edytowane przez valtharys : 22-05-2015 o 13:24. Powód: Linki nie działały.
valtharys jest offline  
Stary 10-05-2015, 19:30   #9
 
piotrek.ghost's Avatar
 
Reputacja: 1 piotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie coś
~***~Złoty Paw - Elena, Karl, Lotar, Wolfgrimm~***~


Wolfgrimm rozejrzał się po karczmie, różniła się od tych, w których przyszło mu bywać do tej pory, ale przeca karczma jest karczma i pod warunkiem, że mają w niej żarcie alkohol i wychodek, który elementem koniecznym nie jest, zawsze będzie dało się jakoś odnaleźć. Kiedy podeszli do szynku, a karczmarz wyśpiewał wyrazy w swoim dziwnym języku Wolfgrimm spojrzał po twarzach towarzyszy nie wiedząc jak zareagować.
- czy on mnie kierwa obraża? - szeptem spytał skołowany

Lotar trącił Wolfgrima pod żebra, chcąc go uciszyć. Słowa stojącego za barem mężczyzny wyglądały na powitanie. Z tonu przynajmniej można było tak wnioskować, bowiem Lotar nie pojął z przemowy tamtego ni słowa.
Trza się było języków uczyć, pomyślał z przekąsem.
- Chcielibyśmy wynająć pokoje - powiedział. - Na jedną noc na początek.
Miał nadzieję, że typ za ladą zna więcej języków, niż tylko swój. Albo zna kogoś, kto zna...

-Ach witam, witam - po chwili konsternacji ogarnął się karczmarz -Ile pokoi, na ile osób Panie? Same pokoje, czy też może od razu jakąś strawę, napitek a może dziewczynki?- padło pytanie, po którym można było już stwierdzić, że oberżysta zaraz zacznie liczyć zyski.

- Na początek pokoje dla dwunastu osób - odparł Lotar. - I stajnie dla tyluż wierzchowców. Będzie i strawa, i napitki, jednak nieco później, jak się już wszyscy zejdziemy. Najpierw jednak parę interesów trzeba nam załatwić, w tym i targ odwiedzić.

-Wspólna izba czy może same jedynki Panie? Targ, jeśli Panowie sobie życzą mój służący wam wskażę drogę, co byście nie zgubili się czy nie zabłądzili. Niektóre miejsca lepiej omijać z daleka.. - rzekł czekając na decyzję Lotara w sprawie pokoju.

- Pokoje... najlepsze by były dwójki i trójki - odparł Lotar. - Za przewodnika również będziemy wdzięczni, szczególnie jeśli zdołamy się z nim porozumieć.

-Antonio, Antonio- głos karczmarza robił się coraz bardziej doniosły, aż w końcu koło najemników stanął dwunastoletni chłopiec. Jego ciemno brązowe włosy opadały mu aż na oczy, przez co wyglądał dość komicznie. Chłopiec najwidoczniej mył podłogi, bowiem był cały mokry. Karczmarz surowym wzrokiem spojrzał na młodzieńca i rzekł-Zaprowadzisz gości do lewego skrzydła. Pokoje 2,3,4 są dla trzech osób. A pokoje 8 i 9 to dwójki. Rozdysponujecie Państwo wedle uznania. Rozumiem że opłatę uiścicie teraz? Antonio zaprowadzi was również na targ, jak i pokaże wszystko co byście chcieli zobaczyć. Mały zna to miasto jak własną kieszeń - zaczął na końcu zachwalać małego.

- Omijać z daleka psia jego mać, jakby mnie tutejsze wypacykowane zbiry zobaczyły to obiekt omijania by sie zmienił - stwierdził z przekąsem Wolfgrimm rozglądając się po sali. Tileańskie obyczaje i moda były dla niego równie obce co ten dziwny język, który brzmiał stosunkowo zbyt podobnie do elfickiego, przynajmniej dla takiego laika, jakim był zabójca.
- pokażcie no pan te pokoje, to sie rozgościmy, a pieniądze to na pewno nie wszystek z góry, naiwnych żeś pan nie utrafił - stwierdził krasnolud niezbyt chętnie chcąc rozstać się ze swoim majątkiem - powiedz jeszcze ile ten przewodnik nas kosztować będzie, bo wierzyć sie nie chce, że taki pazerny naród jak wy coś za darmo zrobi. Jak za drogo to dziękuje, po znakach trafie

Karl natomiast chłonął pomieszczenie w którym się znajdował jak gąbka wodę. Ten kraj i ta kultura była mu obca. Nie nawykł do tego przesadnego jego zdaniem przepychu. Kiedy skończył i miał już wyważone zdanie o przybytku, który de facto był zapewne ponad ich kieszenie, spojrzał na Lotara z pewnym zastanowieniem i zapytaniem nie mogąc pojąć dlaczego nie wspomniał o liście polecającym...
- Zakładam, że mamy ten list? - zapytał jeszcze dla pewności tymczasowego lidera podgrupy.

No to się dobrali... Taką grupą mogli pewnie wiele w mieście zdziałać, niekoniecznie zgodnego z prawem. Niemniej jednak Elena na razie się nie odzywała. W karczmie trzymała się raczej z boku. Obserwowała całe pomieszczenie. Ręce, jak zwykle, miała wsadzone w kieszenie. Tak było jej wygodnie, taki nawyk. Uśmiechnęła się tylko, kiedy Wolfgrimm marudził pod nosem.
- Mówisz, żeby trzymać się od ciebie z daleka? - zapytała żartobliwie ale i cicho, by w razie czego karczmarz nie wziął tych słów do siebie. Potem zerknęła na smarkacza, który chyba nie był przekonany, że to dobry pomysł bratać się z gośćmi.
- Cześć - rzuciła w jego stronę i wzruszyła ramionami. Była niewiele starsza od niego.

Płacić tak do końca z góry to Lotar nie zamierzał.
- Jesteśmy wypłacalni, jeśli o to chodzi - powiedział. Wyciągnął zza pazuchy otrzymany od Wolfa list. - Sądzę, ze to pokryje koszty - stwierdził, kładąc pismo na ladzie.

Karczmarz wziął list do ręki i spokojnym wzrokiem wodził po nim. Uśmiechnął się na koniec tylko i rzekł:
-Przyjaciele Herr Jaegera są moimi przyjaciółmi. O rachunek więc nie musicie się martwić, wszystko bowiem zostaje uregulowane przez Dom Kupiecki - klasnął w dłonie radośnie. Dał znak młodemu by zaprowadził gości do pokoi. Te nie były wielkie. Trójki bowiem miały dość blisko siebie łóżka, stół na którym stał już dzban z winem, kilka krzeseł ustawionych blisko siebie. Oczywiście w pokoju były dwie lampy oliwne, a także mniejszy pokój, w którym stała balia z wodą. Choć pokój był skromny, to jednak łóżka były wygodne, a pokój czysty i schludny.
Antonio dopilnował by wszyscy się rozgościli i rzekł w Reikspelu:
-Kiedy chcieli by Państwo ruszyć na targ ? - padło pytanie

Karl był gotowy ruszać w każdej chwili. Prawdę mówiąc chciał już mieć to wszystko za sobą. Spojrzał na swoich towarzyszy.
- Gotowy, kiedy wy jesteście gotowi. - po czym posłał Elenie przyjazny uśmiech.
- Zgaduję, że ruszasz z nami?

- Im wcześniej, tym lepiej - powiedział Lotar, który rozlokował się w jednej z dwójek. - Różne przyjemności, jakie na nas czekają w gospodzie, możemy załatwić później, po powrocie z wycieczki na targowisko.

Elena zebrała wszystkie rzeczy, jakie powinna i ruszyła za kompanami. Nie odzywała się za dużo. Nie było takiej potrzeby. Po co więc strzępić język? Dopiero po pytaniu Karla otworzyła japę.
- O ile nie trzeba tutaj niczego dopilnować, to idę.
Wątpiła, by w karczmie coś się zadziało, wolała się jednak upewnić. Szczególnie po reakcji karczmarza na list, jaki dostał od Lotara. Licho wie, co tam było, jednak spowodowało, że karczmarz spojrzał na nich dużo bardziej przychylnym okiem. I, jeśli nie było przeszkód, dopowiedziała.
- Jestem, jakby co, gotowa..

- Chodźmy zatem - Wolfgrimm wprawdzie nie potrzebował nic z targu, ale samotne siedzenie w karczmie nie brzmiało jak dobra rozrywka, warto także obejrzeć miasto i popytać, może dowiedzą się czegoś ciekawego. - może znajdzie się coś ciekawego. Jakieś egzotyczne drobiazgi - stwierdził, zawsze istniała szansa, ze jakiś towar na targu wpadnie mu w oko. Rzucił swój dobytek do jednego z trzyosobowych pokoi i ruszył w stronę wyjścia.
 
piotrek.ghost jest offline  
Stary 11-05-2015, 15:11   #10
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Gdy wszyscy byli gotowi młodzieniec zabrał ich ze sobą, udając się w kierunku Starego Miasta. Antonio znał je jak własną kieszeń więc, zamiast prowadzić najemników głównymi, mocno zatłoczonymi alejami, poprowadził ich bocznymi alejkami. Ciasne, brudne, którymi lepiej nie chadzać po zmroku. Sam targ usytuowany był pomiędzy labiryntem małych warsztatów, zniszczonych kamienic, a także bazarów, które znajdowały się w starych budynkach. Idąc nimi najemnicy dostrzegli ludzi różnych narodowości, kultur i innej karnacji skóry. Z tego co dowiedzieli się od przewodnika, ta dzielnica wchłania dużo imigrantów, a powszechnie pogardzani Strzyganie jakiś czas temu osiedlili się tutaj. Oferują oni ciekawostki kulturalne, takie jak wróżbiarstwo, amulety na szczęście, eliksiry i egzotyczne rozrywki w dobrych cenach. To tutaj rodziny przestępcze, fałszerze mają swoje siedziby. Antonio uprzedził również, że warto trzymać swoje złoto blisko siebie i dobrze ukryte bowiem ilość złodziei dorównuje ilościom kupców. Ze względu na dużą różnorodność kulturową jaka tu przebywa, dzielnica ta nie cieszy się najlepszą opinią, choćby na stopień chorób i zarazków, które łatwo tu znaleźć.

Sam targ wyglądał imponująco, bowiem na kilkunastu hektarach ustawiono wielkie namioty, pod którymi kupcy oferowali swoje towary. Ludzie przeciskali się tutaj, nie było możliwości by ktoś na kogoś zaraz nie wpadł, popchnął czy przewrócił. Targ żył pełnią życia, o czym świadczyła nie tylko ilość kupujących, ale także hałas jaki tworzyli kupcy krzycząc jeden przez drugiego. Młodzieniec oczywiście poinformował, że jeśli by tutaj najemnicy nie znaleźli niczego, może on zaprowadzić ich do domów kupieckich, które za odpowiednią cenę wyposażą ich w potrzebne rzeczy.
Karl trzymał jedną rękę na sakiewce, tej jawnej o małej zawartości złota. Dwie inne miał ukryte pod ćwiekowaną skórznią na mocnych rzemieniach. Drugą dłoń miał zaciśniętą na rękojeści sztyletu.
- Antonio. Powiedz mi, znajdzie się ktoś kto za drobną opłatą obrobiłby wyjątkowo odporny kryształ na ostrze? - zapytał dzieciaka oprawca po czym zwrócił się do Lotara
- Właściwie to co mamy kupić?

Antonio spojrzał się na Karla jakby ten mówił w dziwnym języku i rzekł:
-Panie jest tu paru mistrzów ale czy coś takiego potrafią to nie wiem. Cóż to za kryształ? - zapytał z błyskiem w oku.

- Z tymi kryształkami to nieco poczekajmy - zaproponował Lotar. - Najpierw pozbądźmy się koników, tudzież paru drobiazgów, które udało się zdobyć po zniszczeniu orków. Warto by uzupełnić wyposażenie, a może i jakiegoś kupca z Arabii przyuważyć i z nim porozmawiać.

- Brzmi jak plan
- odparł z namysłem Karl po czym powiedział do chłopaka: - Antonio, zajmiemy się szkłem jak uporamy się z bieżącymi sprawami. Prowadź chłopcze do kowali, a potem do handlarzy końmi, tak by złodziei unikać, a jak jakiegoś przyuważysz ostrzeż. Srebro Cię nie minie Antonio.

Przewodnik kiwnął tylko głową i dał znak by ruszyli za nim. Prowadził ich wśród straganów, stołów i ław aż w końcu dotarli do namiotu mężczyzny. Ten wyglądał niczym pijana wersja jakiegoś grubego szlachcica, któremu Bogowie poskąpili urody. Odstające uszy i kulfonowaty nos, sprawiały że mężczyzna wyglądał po prostu śmiesznie, a całe wrażenie potęgowała czapka przypominającą szlafmycę. Na widok gości uśmiechnął się ukazując krzywe zęby i rozłożył radośnie dłonie wołając:
-Witajcie Państwo. Mam najlepsze lumaki i blonie. Nolmalnie towal najlepszej jakości. W czym mogę służyć? - zapytał

Lotar co prawda wiedział, czego chcieli, ale wolał zestawić te sprawy w rękach, czy też raczej w ustach, bardziej wygadanego Karla. Być może wara w to, ze dzięki temu do ich kieszeni wpadnie więcej złota, była bezpodstawna, ale jakieś szanse zawsze były.

- Witam, witam serdecznie! - równie jowialnym głosem przywitał handlarza Oprawca, ignorując seplenienie handlarza - Powiedz nam po ile i jakiej maści masz przyjacielu swe dobra, bo my w interesach przybywamy.

-Ach oczywiście szanowny Panie. A czegóż wam trzeba? - odpowiedział pytaniem na pytanie.

“Ciężki przypadek”, pomyślał Heinhopf
- Co powiesz na te dorodne klacze i ogiery, które ze sobą przyprowadzam? Czyż nie są piękne i zdrowe? - zapytał Karl

Kupiec podszedł do koni i zaczął je uważnie oglądać. Co jakiś czas mruczał coś tam pod nosem, krzywił się i kręcił głową:
-Takie to dorodne konie jak ze mnie syn Ranalda. Mogę dać za nie 40 złotych karli od łba. - rzekł
- Eleno, moja droga, Twoja ocena? - zapytał cyrulik towarzyszkę drogi, po czym zwrócił się do handlarza - Zdrowe i zęby mocne, do pracy nawykłe i wierzchem posłuszne.

Elena udała się z towarzyszami na targ. Obserwowała młodego dość uważnie. Dzieciak wyraźnie zainteresował się kryształem, a to nie było według dziewuchy właściwe. Stąd też postanowiła mieć na niego oko. Dlatego też szła lekko z tyłu i nie odzywała się za dużo. Mężczyźni mieli jakieś tam własne interesy. Jej zależało jedynie na tym, by spieniężyć godnie to, co dostali do zamiany na monety. Dlatego też, kiedy kupiec rzekł o czterdziestu monetach, uniosła jedną brew. Później odpowiedziała Karlowi.
- Czterdzieści karli za sam łeb to cena dobra.. Ale co z resztą? Zostaje tułów, zad i nogi.. - i wyszczerzyła się bezczelnie. Żartowała, to było wiadome. - W Altdorfie wierzchowca za dwukrotność tego kupisz.

- Nigdy nie zawiodłem się na Twoim oku moja droga - powiedział z uśmiechem Karl, po czym spojrzał na kupca - Zdrowe i podkute solidnie, kopyta nie zdarte i świeżym żywione, świeżym pojone. Siedemdziesiąt karli ode łba.

Kupiec pokręcił głową. Wyjął mieszek złota i rzekł:
- Sześćdziesiąt karli ode łba i to moje ostatnie słowo - mówiąc to podrzucał mieszek ze złotem do góry. Dźwięk monet był dobrze słyszalny. - A za resztę tego dobytku dorzucę wam dziesięć złociszy - podał ostateczną ofertę.

Karl założył ręce na piersi i spojrzał na Lotara. Decyzja ostatecznie należała do niego. Czy sprzedają u tego kupca, czy szukają innego o konkurencyjnej cenie.

Cena, przynajmniej według Lotara, była całkiem niezła. Wiadomo było, że kupiec chce również zarobić, a biorąc pod uwagę koszt zdobycia wierzchowców... Obie strony powinny być zadowolone.
- Zgoda - powiedział, wyciągając rękę na znak ubicia interesu. - Interesy z panem to czysta przyjemność.

Wziął od kupca ciężką sakiewkę, po czym przeliczył złoto.
 
Kerm jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 00:34.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172