Kuchnia, którą Atanaj szacował niczym pole zbliżającej się bitwy, była niezwykle kontrastowa. Częściowo przypominała zwykłe pomieszczenie – palenisko, szafki, pełno brudu i zakrzepłego tłuszczu. Z drugiej strony nie mógł pozbyć się wrażenia, że wstąpił do namiotu Mądrej ze swojego plemienia, która na dodatek mieszkała z jakimś alchemikiem z dalekiego Kataju – te zauważone wcześniej flakony i dziwacznych kształtach, rurki, wiszące wszędzie pęczki ziół, zioła w słojach, zioła w wazonach, szklane słoje z kolorowymi substancjami i intensywny zapach kompostu, alkoholu i piołunu. Piołun dominował wszystko, szczególnie po chwili, gdy zapach przeradzał się w cholernie gorzki smak na podniebieniu.
–
Do roboty, leniu capem śmierdzący! – pogoniła Atanaja kobieta, a ten poczuł się tak, jakby był kobyłą, która ktoś batem pogania. Ani się spostrzegł, a już dłonie miał tłuste od garnków, a całe ręce, aż po łokcie uwalane w mydlinach.
–
Nie wyglądasz mi na tępaka, choć pewnie takim jesteś – zagaiła nagle Ada. –
Chociaż to, że jednak tyś się do mnie zgłosił, a reszta poszła na nieumarłych jest przejawem wielkiego intelektu. Mam jednak nadzieję, że dadzą sobie radę. Nie chciałabym mieć tutaj plagi trupów. – Splunęła na posadzkę i zaciągnęła się fajką, wypuszczając gryzący kłąb dymu. Śmierdział piołunem…
Atanaj skończył zmywanie i zielarka zmusiła go kolejno do umycia podłogi w całym domu, a potem do starcia kurzy. Atanaj urobił się nie mniej, niż gdy poprzedniego dnia zbierał sprzęt martwych pechowców z plaży. Gdy myślał, że to już koniec, Ada zaprowadziła go z powrotem do kuchni i posadziła na krześle.
–
Opowiedz mi teraz, coście za jedni. Bo słyszałam dość niepokojące plotki na wasz temat i chciałabym je albo potwierdzić, albo obalić. I opowiedz mi o sobie i swoich problemach, może coś na nie zaradzę...
W oczach Ady pojawił się błysk szczerego zainteresowania, sam zaś Atanaj w końcu przyjrzał się porządnie kobiecie. Była przed czterdziestką, jednak na pierwszy rzut oka wyglądała na starszą. To przez pył na twarzy, który tworzył bruzdy przypominające zmarszczki. Gdyby ją tak umyć, to nawet byłaby urodziwa. No i była odpowiednio pulchna, ma się rozumieć. No i bogata. Tyle piękna!
Pod karczmą zjawiła się cała szóstka zebranych przez Żyletę mężczyzn. Gdy Brenton przekazał im swoje warunki, popatrzyli po sobie, po czym najstarszy z nich prychnął głośno.
–
Widzicie, chłopaki? Mówiłem, że to zwykli bandyci. Chcą dwójkę z nas zabrać, bezbronnych, i pewnie gdzieś po drodze w krzakach zabić, a potem wydupczyć. Jebcie się, tak wam powiem!
Poparły go pomruki poparcia i echo głosów: „jebcie się”. Na co Żyleta spojrzał rozbrajająco na Brentona i powiedział do szóstki:
–
Spierdalajcie zatem. – A potem zwrócił się do Brentona: –
Jako rzekłem.
Na propozycję wspólnej wyprawy do statku i wypicia tajemniczej mikstury, Griswold wycofał się parę kroków, starając się zniknąć za Amalyn. Gdy Ulli miał już powiedzieć, że pójdzie, wtedy odezwał się ponownie Żyleta.
–
Pójdę z tobą, Franz. Mały grubas się nie nada, szlachcic dobrze walczy, ale może się przydać na zewnątrz. Poza tym sądzę, że dla naszej dwójki dostanie się jakiś mały dodatek w zamian za wielkie zasługi. Odpalcie też coś więcej Atanajowi, bo się najbardziej dzisiaj zmęczy – zaśmiał się na koniec.
Droga w stronę statku również okazała się być przyjemna, chociaż momentami był problem z wozem, który musiał objeżdżać co gęstsze laski czy gdy trzeba było wspomóc muła pod większe pagórki. Brenton, który nadzorował wóz, wszak to on go załatwił, zastanawiał się ile problemów może im sprawić, gdy będzie wyładowany po brzegi.
Amalyn trzymała się blisko giermka. W połowie podróży i pod sam jej koniec zdała krótki raport z obserwacji Żylety:
–
Chyba się normalnie zachowuje. Trochę ze wszystkimi pogadał, ze szlachcicem obmyślał plan przeżycia na statku, potem obgadał go jeszcze z Franzem. Nic niepokojącego.
W międzyczasie Żyleta faktycznie rozmawiał z Franzem.
–
Chcesz podejść od wschodu, gdy reszta będzie robiła dywersję – to jest dobry plan. Ale jak tam wejdziemy? Chcesz się wdrapać, czy znaleźć jakąś dziurę i nią do środka wpłynąć? Czy może masz jeszcze jakiś inny plan? Niby, tak Ulli przeczytał, mamy być nieco martwi – zachichotał nerwowo –
po wypiciu tego specyfiku. Damy radę się wspiąć na burtę?
Gdy grupa dotarła na miejsce, Griswold zagaił Ragnara.
–
Panie krasnoludzie… Zdaje mi się, że nas jakiś spory zwierz obserwował, gdyśmy szli przez ten ostatni las. Coś dużego przemknęło nam za plecami. Nie jestem pewien, ale jakoś takim zdenerwowany. Ale może to przez tę plażę, co nie?
Cała grupa mogła obserwować z klifu, z którego po raz pierwszy obserwowali statek, całą scenerię w zupełnie odmiennym klimacie. Morze pięknie skrzyło się w południowym słońcu, które miło grzało plecy awanturników. Niestety powodowało także nasilenie się smrodu ciał i unoszenie się wyziewów z gnijących trupów. Jasne światło padało na wypalony stos, na którym można było dostrzec szczątki ekwipunku Mungaeria (i chyba jego szczątki także). Poza śladami na piasku nie można było zauważyć, że cokolwiek działo się tutaj poprzedniego dnia...