Po doktorku widać było, że ma swoje tajemnice, ale wydobycie ich z niego wymagałoby sił i środków, których Axel nie mógł użyć. Przynajmniej nie w tej chwili. - Dziękuję bardzo. - Wziął kieliszek i spróbował. - Świetny trunek. - Pokiwał z uznaniem głową. - Zaszczyt to dla nas, takie zaproszenie - powiedział. - Ale to chyba dla mnie za wysokie progi - dodał z żalem. Przynajmniej częściowo szczerym. |
Zingger przyjął kieliszek brandy od Russeaux i golnął zdrowo. "Wszak trzeba bawić się, gdy tylko jest okazja", jak mawiał Święty Szaławiła z Nuln. - Uhuhuha! - odkaszlnął kapłan w pięść, a drugą dłonią podstawił pusty kielich po dolewkę trunku. - W Quennelles macie tam, jak czuję na podniebieniu, piękne tradycje gorzelnicze. Ponoć i kobiety są niezgorsze w Bretonii? - Spotkanie na szlacheckim dworze będzie dla mnie zaszczytem, choć jestem człekiem pośledniego stanu. Ale wielu talentów, dzięki bogom - skromnie spuścił wzrok ku podłodze. - To kiedy możemy się spodziewać wizyty, jak sądzicie? |
|
- Och, dolegliwości wieku starczego trapią barona Ludwiga – odparł Russeaux, tłustym paluchem grzebiąc w tabakierze. – Zesztywnienie stawów, nietrzymanie moczu i takie tam… Nie za bardzo mogę o tym mówić, bo obejmuje mnie medicinae secreto – w końcu nabrał tabaki ile trzeba, sztachnął się i potężnie kichnął, tak mocno, że wokół jego twarzy zawirował biały proszek, który odpadł z policzków. – Już dziesięć lat tu jestem i z każdym rokiem mam mniejszą nadzieję, że da się coś zrobić. Ta okolica za kilka lat opustoszeje, mimo moich najlepszych chęci zmiany tego stanu rzeczy. Robię ile się da, leczę tych biedaków, pomagam im, a oni wciąż… chorują. Muszę Wam powiedzieć, że jestem zdruzgotany. - Doskonale – chwilę potem poweselał, gdy doszło do omawiania obiadu. – A więc jutrzejszy obiad. Baronowa Ingrid, ze względu na męża niechętnie widzi gości w Wittgensteinie, więc wizyta na zamku nie wchodzi w rachubę. Ale przecież możemy stołować się u mnie! Co powiecie na trzynastą jutro? Frau Blucher przygotuje jakieś popisowe danie. A ja w te pędy udam się na zamek powiadomić jaśnie panią Margrittę! |
Zingger uznając rozmowę z Russeaux za zakończoną, wstał i grzecznie podziękował za gościnę. Jedyne o czym marzył to łyknąć paru godzin snu na barce. Wcześniej chciał jeszcze nabyć komplet strzał do kuszy, toteż na odchodnym rozpytał łże-doktora o sklep, tudzież łucznika, który mógłby sprostać tak prostemu zamówieniu. Sprawę fałszywego doktora przedstawił pozostałym kompanom dopiero na barce. Liczył też, że Wolfgang zbada właściwości likierku i orzeknie co to za specyfik. Trapiło go, że nigdzie w domu Russeaux nie zauważył aparatury do pędzenia mikstury. Jutrzejsze popołudnie zapowiadało się ciekawie. Obiad z panią Magrittą Wittgenstein to nie w kij dmuchał! |
Im kto wyżej się znajdował na społecznej drabince, z tym większą pogardą spoglądał na tych, co się znajdowali niżej. Dlatego też Axel z zasady unikał tak zwanych wyższych sfer, nie widząc nic przyjemnego w kontaktach ze wspomnianymi. Dlatego też z przyjemnością by się z tej 'przyjemności' wykręcił, uważając na dodatek, że najwyżej dotrze do pomieszczenia dla służby. Ale jeśli mieli zdobyć jakieś informacje, to było to miejsce idealne. Co prawda on sam nie zaliczał się do takich, za którymi uganiały się służące, ale gdyby Bernhardt odrobinę się postarał, to z pewnością przygruchałby sobie jakąś panienkę, a potem wydobył z niej jakieś ciekawe informacje. Służba zawsze wiedziała o swych pracodawcach wszystko. - W takim razie zjawimy się o trzynastej - obiecał, żegnając się z doktorem. Wyszedł, rzuciwszy gospodyni okraszone uśmiechem "Do widzenia". |
|
|
Russeaux szybko oddalił się w kierunku zamku. Gdy był już wystarczająco daleko, Lothar, Wolfgang i Bernie pozostawiając Axela na straży, udali się do szopy stojącej za domem lekarza. Drzwi nie były zamknięte, więc zanim weszli zauważyli krzątającego się wewnątrz człowieka. Obsługiwał on pokaźnych rozmiarów destylarkę skonstruowaną z miedzianego kotła i plątaniny rurek. Pod kotłem znajdowało się zamknięte palenisko i miechy. Przez szparę w drzwiach widać jeszcze było stos niebieskich butelek i kilka otwartych kadzi, ociekających jakimś różowym, śluzowatym płynem. - Bum, bum, kalabum – gadał do siebie znajdujący się wewnątrz mężczyzna. – Rum pum-pum, fikum tykum! Tralala Twoja stara zła! – zdawał się nie zauważać awanturników przy drzwiach, gdy wielką drewnianą łychą mieszał zawartość kadzi. |
Wioska była najwyraźniej przeklęta przez któregoś z bogów Chaosu, ale mieszkańcy raczej nie wyglądali na agresywnych. Można by rzec, że przekleństwo nie tylko zamieniało ich w mutantów i odbierało zdolność realnego patrzenia, ale i wysysało z nich wszystkie siły i inicjatywę, zamieniając ich życie w niemal bezmyślną egzystencję. Zdawać się mogło, że zwykłe krowy w innych wioskach mają w sobie dużo więcej życia i energii. Dlatego też Axel nie obawiał się żadnych kłopotów, ale zwykły rozsądek nakazywał zachowanie ostrożności, bo, jak powiadało stare przysłowie, nigdy nic nie wiadomo i zawsze może się coś zdarzyć. Rozglądał się więc Axel dokoła i wypatrywał ewentualnych niespodzianek. |
Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 05:33. |
Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0