lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Warhammer (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-warhammer/)
-   -   [Warhammer] Wewnętrzny Wróg (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-warhammer/16711-warhammer-wewnetrzny-wrog.html)

hen_cerbin 01-03-2017 21:21

Im bardziej Lothar szukał kancelarii, tym bardziej jej nie było. Powoli zaczynało go to irytować. Rozumiał czemu mutanci przed nim uciekli. Wiedział, czemu ludzie wynajęci przez człowieka w zielonej opończy zrobili to samo. Ale cała ulica z kancelarią? Tego już było za dużo.
Wrócił więc na targ, gdzie umówił się z resztą grupy. Tam jednak zauważył, że zamiast zebrać się do kupy, raczej się rozleźli po targach. Sam więc też przeszedł się od halflińskiej kapeli szlakiem degustacji win i ciast (pasztecików wolał unikać z pewnych względów, o których szlachetnie urodzeni nie dyskutują) aż do miejsca, gdzie transparent głosił, że turniej jakowyś się tu odbywa.

Lotharowi wydawało się, że grupa się "rozlezie" po targu. Mylił się. Gdy zorientował się, że idą w kierunku Gabinetu osobliwości, dołączył do nich.

Gdy byli już razem, zapytał:
Nie macie wrażenia, że to wszystko się jakoś łączy? Może to paranoja, ale ten cały Liberung jechał tutaj objąć spadek. Ktoś przecież ten list musiał do niego wysłać. Ten ktoś chciał go tu mieć. Albo wykończyć po drodze. Jak wynajął Zieloną Opończę to łatwo zgadnąć, ale on i mutantów napuścił na powóz wcześniej. Obawiam się, że jakieś pułapki i tutaj na imć Liberunga mogą czekać. Bernhardt nie powinien chodzić sam, skoro tak podobny do niego. Ciekawe w sumie kim on był...

Reinhard 01-03-2017 23:42

Leopold udał się razem z Bernhardtem na zakupy, szedł jednak od niego w pewnym oddaleniu. Taki targ, to była okazja dla złodzieja. Chociaż, teraz pewnie tylko najbardziej narwani rzezają mieszki - ci doświadczeni czekają, aż poleje się więcej trunków, które stępią czujność a w razie czego spowolnią ofiary.
Szkiełko nie uprawiał obecnie swego procederu także z innych powodów. Miasto takie, jak Bogenhafen, musiało mieć swojego księcia złodziei, a zanim się nie przedstawi władcy gildii, która nie istnieje i nie złoży Ranaldowi dziesięciny za ostatnio uzyskane drogą kradzieży dobra, nie zamierza ściągać kłopotów na swoją głowę. Rozglądał się za złodziejskimi znakami, określającymi rewiry paserów i złodziejskich mistrzów, za pośrednictwem których mógłby wypełnić swój obowiązek.
Nie sposób było się oprzeć nastrojowi chwili: Szkiełko nabył słodką bułkę, maczany w miodzie rabarbar, a nawet, w chwili narodowej dumy wywołanej pięknem, ludnością i dostatkiem miasta, wypisany na papierze pobożny cytat z "Żywotów Sigmara", który przyfastrygował do kurtki świeżo nabytą igłą i nicią. Ostatnie przygody wykazały, iż przyrządy do łatania garderoby będą mu niezbędne - pamiętne wiadro zardzewiałym gwoździem rozpruło mu nogawkę na łydce. W końcu mógł się doprowadzić do porządku.

Kerm 02-03-2017 10:24

Jak się okazało, wielki spadek, który miał przypaść świętej pamięci Lieberungowi, nie istniał. Skoro nie istniała kancelaria Loch i spółka, to z pewnością i dwór, i tysiące koron, i baronet - wszystko to istniało tylko na papierze. Trzeba się było pożegnać z myślą o tym, że ma się bogatego kompana z bogato zaopatrzoną piwniczką, z myślą o wygodnym życiu - przynajmniej przez jakiś czas.
Axel jednak nie narzekał - mimo pewnych niedogodności odbyli udaną podróż, zdobyli nieco złota. Czysta przyjemność. A to, dlaczego ktoś chciał ściągnąć Lieberunga do Bogenhafen i dlaczego ktoś zaczął na niego polować - to już nie była jego sprawa.
Najlepiej było zapomnieć o wszystkim, odpocząć po podróży, a potem poszukać jakiegoś ciekawego zajęcia.

* * *

Miast odpoczywać po trudach podróży Axel postanowił wybrać się, wraz z pozostałymi, na festyn. Co prawda zwabione różnymi pokusami towarzystwo wnet się rozeszło na wszystkie strony, ale Axel nie narzekał. Spróbował tu i ówdzie to kawałek pasztecika, to to trochę wina, to kawał ciasta, a potem stanął z boku, przysłuchując się rozmowom i koncertowi w wykonaniu niziołczego zespołu.

kymil 02-03-2017 20:15

- Nie może być! - wrzasnął Zingger na wieść, że spadek, ba!, że nawet kancelaria prawna Złodziej i Syn nie istnieje.

- Noż, kurwa, ja, pierdolę! - ze złości rzucił na bruk swój kapelusz z piórkiem. Przechodnie odsuwali się na bezpieczny dystans widząc furiata.

Bernhardt poczerwieniał cały na gębie, jakby miał zaraz wybuchnąć. Zakołysał się na nogach. W oczach zamigały mu niebezpieczne ogniki. Wreszcie z trudem oparł się na ramieniu Leopolda i rzewnie zaszlochał.

- Kurwa, Ranaldzie, jakże Ty mnie doświadczasz - wypłakiwał swe żale w rękaw kamrata.

Zrezygnowany kupił sobie garniec pitnego miodu i wydudnił w niecały kwadrans. Zapijając smutki poszedł w ślady Szkiełka i pożarł ze trzy rabarbary.

- Dobra. To chodźmy do tego Parku Osobliwości, czy jak mu tam. A później nachlejemy się wińska na krzywy ryj.

Ostatnie zdanie wyłapała przypadkowa stara matrona, która ze zgorszeniem spojrzała na Berna i Leopolda.

- No i czego się raszplo patrzysz - warknął Zingger. - Zwiedzaj, baw się, póki możesz. Twój stary i tak Ci rogi dorobi.

Stara kobieta czym prędzej podreptała w swoją stronę. Zingger splunął za nią odganiając złe moce. Gdy zniknęła za rogiem budynku Bern spojrzał kwaśno na kompana.

- Biorę Cię na świadka. Tego, kto mnie na dudka wystrychnął, zajebię. Niech stracę, tępą łyżką zajebię - złożył uroczystą przysięgę. - Tak mi dopomóż boże złodziei i rajfurów. A teraz bawmy się.

Hakon 03-03-2017 08:40

Wolfgang spodziewał się, że sprawa ze spadkiem może być lipna. Oczywiście miał nadzieję, że może się myli no ale wyszło jak zawsze.
Teraz ruszyli na targ i festyn. Trzeba się trochę wyluzować po tylu problemach które ostatnimi dniami przeżyli.

- Bym poszukał jakiegoś kramu z medykamentami.- Rzucił do kompanów rozglądając się za kimś godnym uwagi. Zamierzał nabyć eliksir leczenia.
Podczas przechodzenia przez targ pilnował sakiewki i z zaciekawieniem szukał jakiś ciekawych rzeczy.
- No idźmy do tych osobliwości. Ciekawi mnie czym są.- Kiwnął głową na propozycję Zinngera.
- Twoja przysięga chyba jest zbędna, lub zbyt późna. Zielony łowca już na dnie Boggen jest.- Dodał uspokajająco do kompana.

xeper 05-03-2017 19:17

Skierowali się ku Teatrowi Osobliwości Doktora Malthusiusa. Po drodze zarówno Axel, jak i Wolfgang wypatrywali stoisk, na których można by się zaopatrzyć w magiczne medykamenty. Takich kramów było kilka, ale uczeń czarodzieja nie dawał się nabrać na gładkie słówka i retoryczne figury sprzedawców oferujących Wszystkoleczący Tonik Doktora Bauma, Elfie Krople Uzdrowienia Allariela Naidearnealleaneesa, Ziołowe Remedium Starej Schalke i Cuchnący Kocim Moczem Ale Wielce Skuteczny i Sprawdzony Superuzdrawiacz Gustavusa Neidera Holpke. W końcu jednak trafili na kram, gdzie poza ziołami z prawdziwego zdarzenia, wyglądająca na zielarkę z prowincji kobieta oferowała leczące dekokty. Za jedną porcję zielonkawego, musującego płynu zamkniętego w szklanej fiolce liczyła sobie sześć złotych koron, co nie było wcale wygórowaną ceną. Kramarka okazała się osobą dość gadatliwą i podczas dokonywania transakcji awanturnicy dowiedzieli się, że nazywa się Elvyra Kleinestun i jest zielarką z Weissbrucku, gdzie prowadzi mały, acz dobrze prosperujący warsztat zielarsko-apteczny.

Szkiełko wytężał wzrok i słuch, wypatrując znaków. Sam starał się też je dawać, aby zostać rozpoznanym. W pewnym momencie zobaczył siedzących przy jednym z kramów dwóch wyrostków, którzy grzebali patykami w pyle. Symbol jaki jeden rysował Leopold rozpoznał niemal natychmiast - oznaczał on "bądź czujny, ktoś się z Tobą skontaktuje". Gdy tylko ulicznik zobaczył, że Szkiełko rozpoznał znak, zatarł go nogą i wrócił do kreślenia bazgrołów.

- Chodźcie! Chodźcie! - w miarę jak zbliżali się do celu, ponad gwar wznosił się donośny głos. - Za niespełna godzinę będziecie mieli niepowtarzalną okazję ujrzeć na własne oczy najbardziej oryginalne i niesamowite ciekawostki zoologiczne, jakie kiedykolwiek wystawiono w całym naszym wspaniałym Imperium!

Półkolisty teren został odgrodzony sznurem rozciągniętym między wbitymi w ziemię palikami. Wewnątrz wydzielonego terenu, stykającego się z miejskim murem stały dwa wozy i powieszony na drewnianym koźle plakat:

MENAŻERIA DOKTORA MALTHASIUSA
DZIWNE STWORZENIA Z ZE WSZYSTKICH ZAKĄTKÓW ŚWIATA
CUDOWNE - NIESAMOWITE - OBRZYDLIWE
ZDOBYTE NIEWYOBRAŻALNYM KOSZTEM!
JEDYNE NA ŚWIECIE!

- Menażeria doktora Malthasiusa! Zgromadzona niewyobrażalnym kosztem ku waszemu oświeceniu, rozrywce i wiedzy z najdalszych krańców Znanego Świata! - krzyczał stojący na beczce mężczyzna w kolorowym stroju. Na głowie miał trójgraniasty kapelusz. Twarz przyozdabiała mu siwiejąca broda i długie, spiczaste wąsy. Do czerwono-zielono-niebieskiego kaftana przyszyte miał cekiny, wstążki i wyglądające na złote, ordery. Bufiaste spodnie w żółto-fioletowe pasy wpuszczone miał w wysokie, spinane na kilkanaście klamerek pomarańczowe buty. - Jeśli będziecie żyć sto lat, to drugi raz czegoś takiego nie zobaczycie!

Wozy wyładowane były klatkami, które pieczołowicie zasłonięto szarym suknem, aby postronni zawczasu nie mogli zobaczyć co jest wewnątrz. Płótno na jednym wozie zostało jednak nieco przesunięte podmuchem wiatru i widać było lokatora skrajnej klatki. Był to zielobury goblin i nie było w tym nic nadzwyczajnego, bo gobliny widywano dosyć często, ale ten okaz miał trzy nogi. Wokół wozów kręcił się krasnolud, odziany na tą samą modłę co zachęcający do obejrzenia spektaklu mężczyzna. W pewnym momencie, gdy khazad był w sporym oddaleniu od wozu, goblin przegryzł sznur, wypluł jego resztki i przecisnął się przez kraty, lądując na ziemi i rozglądając się wkoło. Ktoś krzyknął, jakaś dama zapiszczała. Goblin, nie czekając na odwracającego się ku niemu krasnoluda, w którego ręku pojawiła się pałka zakończona kolcem, skoczył do przodu i zabawnie przebierając trzema nogami pognał przed siebie. Wprost na zbliżających się bohaterów.

hen_cerbin 05-03-2017 23:07

Nie był to może demon czy smok atakujący bezbronną niewiastę, ale na bezsmoczu i trójnogi goblin smokiem. Czy jakoś tak. No i damosela w dystresie też była. Lothar nie zamierzał przegapić szansy. Pamiętając niedawną przygodę, gdy za śmierć atakującego go zbója musiał zapłacić 5 złotych koron, tym razem nie próbował zrobić nikomu żadnej krzywdy, a jedynie złapać goblina. Zresztą, to pewnie ta "osobliwość" generowała zapewne większość zysku "Teatru Osobliwości Doktora Malthusiusa", który to doktor zaciekawił szlachcica. Metody wpływu na ludzi, także inne niż te wynikające z przyrodzonych praw jakie miał z racji szlachectwa, coraz bardziej go ciekawiły...
~Dobrze, że mam rękawice, gołą dłonią to lepiej czegoś takiego nie dotykać, oparszywieć pewnie można... - pomyślał jeszcze nim zastąpił drogę uciekającemu stworowi.

czajos 06-03-2017 16:18

~Eh, wielkomiejskie atrakcje ~ pomyślał z przekąsem Maximilian słuchając słów pstrokato ubranego naganiacza. Łowca nie przepadał za pokazami dziwadeł, co tam niby może być w tej klatce, siedzący w własnym gównie szpetny grubas? Cuchnący oszalały mutant ? Czy świat musiał aż tak bardzo spaść na psy ? Nie lepiej by było za tą kotarą skryć jakiejś arabskiej piękności na atłasowych poduchach. Która to by pięknem swych kształtów wzbudzała by pobożne myśli nad pięknem stworzenia Bożego. Taki pokaz to by Maximilian z radością obejrzał.

I właśnie gdy był on pogrążony w takich pobożnych rozmyślaniach pokraczny trzynogi goblin musiał się zerwać ze sznura. Łowca z boleścią przegnał z myśli obraz piękności o skórze barwy dobrze wypieczonych bułeczek i powrócił do rzeczywistości, a ta była taka, że z racji tego, że właśnie schodzili ze statku sieć łowcy wisiała przy jego boku pięknie zwinięta i gotowa do akcji gdy tylko pociągnie się za rzemień. Maksym wziął ją więc w dłonie i cisnął w stronę zielonoskórego patrząc jak ta rozwija się w powietrzu.

kymil 06-03-2017 16:55

Zingger ciekaw był okazów menażerii Doktora Malthusiusa. Tylko w taki sposób można bezpiecznie obejrzeć okropieństwa puszczy Starego Świata bez konieczności walki z nimi. Tyle w teorii.

- Trójnogi goblin, ciekawym czy inne części ciała też ma zdublowane, ha, ha! - zaśmiał się z własnego kiepskiego dowcipu już lekko podchmielony młodym winem. - Ejże! Co jest? - wrzasnął wniebogłosy, gdy zielonoskóry wyrwał się z uwięzi. - Panowie, uwaga! Szarżuje, skurwiel!

Sam wyszarpnął miecz zza pasa i odgrodził się nim od biegnącego goblina.

- Won mi stąd! Poszedł ode mnie!- akolita nie zamierzał wcale łapać mutanta. Raczej wolał odgonić paskudztwo, byle dalej od niego.

Reinhard 06-03-2017 21:12

I to są właśnie chwile, kiedy najbardziej boli. Tak idealna okazja, że nawet Sigmar by skorzystał. Perfekcyjne odwrócenie uwagi, podczas którego można urzezać i z tuzin sakiewek, jak kto wprawny. A Szkiełko był wprawny. Ale bez pozwoleństwa od starszego cechu złodziejskiego mógł się co najwyżej w dupę podrapać. Nawet głupiej bułki nie mógł zawinąć, bo a nuż akurat ten stragan protekcję opłacił.
"Najpierw wiadro, teraz ta okazja. Obiecuję, jak tylko spotkam kapłana Ranalda, uiszczę dziesięcinę." błagał bezsilnie w myślach Szkiełko.
Instynkt łowcy jednak nie próżnował i błyskawicznie przeniósł się z pożyczania sakiewek na uciekającego goblina. Szkiełko miał zamiar potraktować szkaradę pałką, jeżeli się z sieci wywinie. Zawsze to jakiś materialny wyraz wdzięczności może przynieść.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 04:45.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172