Zaklęcia miały swoje zalet, ale miały i wady, a z jedną z nich Axel i jego towarzysze właśnie się spotkali. Na szczęście podmuch wiatru nie zepchnął ich na kratę, w objęcia uwięzionego tam stwora. Ogr zapewne obawiał się ognia, bo zamiast ratować swych panów rzucił się w stronę wyjścia. Nie zwracał uwagi na nic i na nikogo, tylko uciekał. A Axel doszedł do wniosku, że to najmądrzejsze wyjście, szczególnie że jedna z wież runęła z hukiem. - Uciekamy! - Tymi słowami zachęcił kompanów do wybrania tego samego rozwiązania, czyli pójścia w ślady ogra. Sam też ruszył w stronę bramy. |
|
Lothar, rozrywany lojalnością wobec członków drużyny, a wdzięcznością i poczuciem odpowiedzialności wobec Leonarda, który bezinteresownie im pomagał nie wiedział co robić. Gdy podniósł się poszukał w miarę bezpiecznego miejsca, z którego mógł obserwować wejście do wieży i głównego budynku. Takiego, gdzie nic nie mogło mu spaść na głowę, a grunt nie wyglądał jakby się miał rozstąpić. |
Leonard Geldmann Na piętrze wieży nie było barona von Wittgenstein. Całą powierzchnię piętra zajmowało jedno pomieszczenie. Podłoga i część ścian oblezione były przez niezliczone karaluchy, ale i tak było ich tutaj zdecydowanie mniej niż na parterze. I przede wszystkim nie spadały już z sufitu. Na zaokrąglonych ścianach znajdowało się mnóstwo portretów. Były przeróżnej wielkości i kształtu, od owalnych do kwadratowych. W zdobionych, złoconych ramach. I na wszystkich widnieli przedstawiciele jednego rodu: von Wittgenstein. Wszyscy mieli podobne rysy, szlachetne i dostojne. Jednak przyglądając się im, można było zauważyć pewną degenerację. Szczególnie na najnowszych portretach. Leonard przechodzący przez pomieszczenie rozpoznał na jednym z obrazów zamordowaną w towarzystwie kotów baronową Ingrid. Obok znajdował się portret jakiejś młodej dziewczyny, bardzo przypominającej trafioną błyskawicą czarodziejkę. Podpis głosił: Margritte Rudolpha von Wittgenstein, 11 lat. Obok był obraz dwóch młodzieńców, bardzo do siebie podobnych, ale nie bliźniaków: Kurt i Gotthardt, Schalbsthoff, 2501. Był jeszcze jakiś dziwak, odziany w wytworny frak, z muchą i dewizką na łańcuszku. Z tym było coś wyjątkowo nie tak. Sportretowano go w klasycznej pozie, ale frak jakoś dziwnie opinał się pod pachami, skóra była zbyt błyszcząca, oczy wyłupiaste, na czole widać było dwa spore wybrzuszenia, a z kącików ust wystawały jakieś czarne wyrostki… Podpis nie pozostawiał wątpliwości: Głowa Rodziny: Ludwig Johann baron Wittgenstein. Poza obrazami były tu jeszcze dwa regały pełne książek. Tytuły wskazywały na botanikę, ogrodnictwo, architekturę, teatr i muzykę. Tylko te ostatnie wyglądały, jakby od czasu do czasu ktoś je czytał. Pozostałe tomy były zakurzone i zaniedbane. Z góry, z kolejnego piętra wyraźnie było słychać dźwięki instrumentu klawiszowego, na którym ktoś z wprawą grał, a do tego śpiewał jakąś niezrozumiałą dla Leonarda pieśń. Banita wspiął się wolno po schodach, ignorując trzaskające mu pod butami karaluchy. Kiedy wszedł na górę, oniemiał. Naprzeciw niego, za olbrzymim klawesynem, na którym grał siedział karaluch wielkości człowieka, odziany w zniszczony frak. Axel Mayer, Wolfgang Techler Ogr pędził jak szalony w stronę bramy. Zniknął w niej, a chwilę potem rozległy się jego szybkie, ciężkie kroki na zniszczonym moście. Potem jakieś krzyki. Kiedy Axel i Wolfgang wbiegli na kamienny przyczółek mostu, olbrzyma nie było już widać. Ktoś, prawdopodobnie któryś z banitów znajdujących się w dolnym zamku coś krzyczał. Dwóch awanturników szybko przeszło przez nadwyrężony most, aby znaleźć się w osamotnionej wieży znajdującej się na skalnym występie pomiędzy dwoma zamkami. Z wysokiego zamku znów dobiegły odgłosy walących się murów. Lothar von Essing, Bernhardt Zingger Stali we dwóch obserwując to wejście do stopniowo zapadającego się zamku, to zamurowaną wieżę, w której zniknął Leonard. Co rusz zamek rozbłyskał płomieniami i w akompaniamencie szalejących eksplozji iskier walił się kolejny jego fragment. Równocześnie cały dziedziniec dygotał. Dygotał tak mocno, że momentami trudno było ustać. Widać było jak trzęsą się mury głównego budynku, z którego w pewnym momencie wybiegła w osmalonym ubraniu, z dymiącymi się włosami i płaszczem kobieta. Natychmiast rozpoznali w niej młodą dziedziczkę von Wittgenstein, Margrittę. Powiodła dzikim, oszalałym wzrokiem po dziedzińcu. Zobaczyła gramolącego się z kraty potwora Franka i dwóch ukrytych, ale niezbyt dobrze mężczyzn. - Pożałujecie! – wrzasnęła. – Zabij ich, Frank! – krzyknęła do potwora, który na dźwięk jej głosu wydał delikatny, czuły pomruk i skierował się w stronę Berniego i Lothara. Kobieta natomiast pognała w stronę przeszklonego budynku o potrzaskanej kopule, znajdującego się tuż obok bramy. Tego, którego jeszcze nie zdążyli zwiedzić. |
- W co się zamieniłeś baronie? – szepnął cicho Leonard, patrząc na obraz przedstawiający głowę rodu i przyświecając sobie uniesioną latarnią. Rozglądając się wokół nabrał pewnych podejrzeń. – W robala takiego jak te? Zeżresz mnie na wieczerzę czy może to ja rozdepczę cię na miazgę, jak twoich braci. Pomieszczenie piętro wyżej było dobrze oświetlone, Geldmann zostawił więc latarnię na progu. Zmutowana ponad miarę postać barona z jakiegoś powodu nie budziła w nim ani strachu, ani obrzydzenia, jeno współczucie. Smutna melodia wygrywana na klawesynie tylko wzmacniała to uczucie, jakby Wittgenstein próbował zachować w ten sposób resztki swojego człowieczeństwa. Leonard potrząsnął głową, jakby budził się z głębokiego snu. Nie przyszedł tu ze współczuciem, tylko pragnieniem zemsty, a to mógł zaspokoić tylko w jeden sposób. Zrobił krok w przód, potem kolejny, zbliżając się do instrumentu i muzyka. Uniósł kuszę i bez słowa nacisnął spust. Złapał za miecz, gdyby była potrzeba dobicia barona. * * * Schodząc w dół, przyjrzał się jeszcze raz portretowi braci Wittgenstein. - Podobnyś do Kurta, Gotthardzie. I znajdę cię w Middenheim. Ruszył w dół z naładowaną kuszą, pomóc innym w miarę możliwości w zabiciu baronowej Magritty i jej potwora. |
Jakimś cudem most się nie zawalił pod ciężarem uciekającego ogra, a Axel nie miał żadnych obiekcji by iść w ślady wielkiego humanoida. Miał zamiar czekać po drugiej stronie na kompanów... ewentualnie, gdyby tamci bardzo potrzebowali pomocy, ruszyć im w sukurs. |
- Rozdzielmy się, zdezorientujemy Franka - zaproponował Bernhardtowi Lothar. Szybszy i zręczniejszy niż szlachcic, mógł pobawić się z potworem w ganianego i wymanewrować go w czasie kiedy von Essing będzie biegł na przechwycenie Margritty. |
|
Leonard Geldmann Potwornie zmutowany arystokrata zauważył Geldmanna. Jego fasetkowe oczy odbiły refleksy światła z latarni. Ludwig przestał grać i wstał, żeby przywitać się z gościem. Zdołał jedynie skłonić się nieznacznie, kiedy bełt z kuszy Leonarda z chrzęstem ugrzęzł w klatce piersiowej mutanta. Z przeobrażonej wpływem spaczenia gardzieli nestora rodu Wittgenstein wydobył się zamiast słów niewyraźny ni to krzyk, ni skrzek. Mutant zachwiał się, złapał za krawędź klawesynu i przez moment bez zrozumienia patrzył na swojego zabójcę. A potem osunął się na podłogę. Martwy. Kiedy obleziony przez karaluchy, na krańcu wytrzymałości z powodu nieustannego łaskotania i drapania niezliczonych karaluszych odnóży i czułek pod ubraniem wyszedł z wieży, która stała się grobowcem Ludwiga von Wittgenstein, ogarnął wzrokiem sytuację na dziedzińcu. Lothar von Essing, Bernhardt Zingger Z zamkiem działo się coś niedobrego, pomijając trawiący budynki pożar wywołany przez Leonarda. Drżenie dziedzińca narastało. Trzęsła się skała, na której postawiono fortecę. Co rusz z fasady odpadały kolejne kawałki kamieni i cegieł, z hukiem uderzając w kocie łby poniżej. W pewnej chwili cała ściana wolno odchyliła się i runęła w dół, pogrążając się w ciemnych wodach Reiku. W tym chaosie, dziedziczka i prawdopodobnie ostatnia żywa ze znajdujących się w zamku Wittgensteinów biegła ku przeszklonemu budynkowi, który również z wolna rozlatywał się. Kopuła, już wcześniej pęknięta rozleciała się i wpadła z łoskotem rozbijanego szkła do wnętrza budowli. Coraz więcej szklanych płyt tworzących ściany pokrywało się pajęczyną pęknięć. Z wnętrza dobiegały ptasie wrzaski, a kilka kolorowych, powykręcanych wpływem spaczenia okazów fauny latającej krążyło nad ruiną. Berni przytaknął Lotharowi i skierował się ku Frankowi, który już wygramolił się na stały grunt. Jego obwody elektryczne umieszczone na zewnątrz głowy trzaskały i błyskały wyładowaniami. Kiwając się ruszył na Zinggera. Tymczasem szlachcic pognał za Margrittą, po drodze jednak musiał nieco zboczyć z najkrótszej trasy, żeby uniknąć lecących z góry fragmentów muru. Już widział, że jest zbyt daleko od kobiety. Że nie zdoła jej dopaść, nim ta nie zniknie wewnątrz piętrowej szklarni. Axel Mayer, Wolfgang Techler Axel i Wolfgang stali w bramie strażniczej zlokalizowanej na skalnej iglicy między zamkami. Ogr gdzieś uciekł, bo podniecone krzyki banitów ucichły. Co ciekawe, obaj mężczyźni nie czuli wibracji. Wszystko wokół nich było nieruchome, tak jakby tylko ta część skały, na której wznosił się główny zamek ulegała zniszczeniu. Przez otwarte wrota w budynku bramnym po drugiej stronie mostu widzieli swoich uganiających się po dziedzińcu kompanów. Deszcz i panujące ciemności nie pozwalały jednak dojrzeć szczegółów. Z tyłu, od strony dolnego zamku rozległy się kroki. Ocaleli banici zbliżali się, aby dołączyć do oglądaniu spektaklu. |
Koniec wieńczy dzieło... Tak powiadano. Nawet ślepy by zobaczył, że koniec zamku Wittgensteinów zbliża się wielkimi krokami, bowiem cała budowla trzęsła się w posadach i rozsypywała. Najwyraźniej jednak niektórzy towarzysze Axela byli ślepi i głusi na wszystko i, zamiast wziąć nogi za pas, bawili się w berka z mieszkańcami zamku. - Uciekajcie stamtąd! - zawołał Axel, szykując się, w razie konieczności, do zmierzenia się z Frankiem, który wykazywał niezdrowe zainteresowanie osobą Zinggera. Ale najpierw warto było spróbować pomóc Lotharowi, który uganiał się za hrabianką. Co prawda Axel nawet nie pomyślał, by biec w jej stronę, ale ścigana przez Lothara przedstawicielka przeklętego rodu była w zasięgu możliwości jego kuszy. Axel starannie wycelował i strzelił do hrabianki. |
Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 01:04. |
Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0