- Ty padalcu! - Gerhart potraktował bańkę komplementem nie bardzo pasującym do wyglądu skomplementowanej, ale to akurat słowo nasunęło mu się na język. - Spalimy cię, wytworze piekła! - Do wątpliwej jakości komplementu dorzucił obietnicę, w której spełnienie nieco wątpił. Rzucił w bańkę jednym z trzymanych płonących polan. Drugie trzymał w pogotowiu na wypadek, gdyby bańka zmieniła plany i powędrowała w jego stronę. - Sprawdźcie, co z tą dwójką, co ich bańka wypluła - dodał. - Nie pozwólcie, by się zamienili w jakieś potwory! |
Albrecht nie miał już żadnego sprytnego pomysłu - dlatego, zamiast tkwić dalej bezczynnie, pomknął za Gerhartem, po drodze uzbroiwszy się w płonącą szczapę. Liczył, że uda mu się chociaż lekko przysmażyć bańkę. |
|
Najbliżsi ludzie, posłyszawszy wołanie Gerharta poczęli miotać polana w spacerującą bańkę. Strażnik wycofał się w popłochu, podobnie jak Ulli i Aslaak. Tylko ten ostatni stał się nieszczęśliwie celem niekompetentnego miotacza. Krasnoludowi przypaliło nieco włosów co zasygnalizował smród dochodzący jego nozdrzy. Tymczasem ciecz, z której zbudowana była bańka zaczęła sycząc znikać z dymem w atmosferze. Po kilku kolejnych płonących pociskach nie został z niej choćby smród. Kilku mieszkańców stało pospołu z grupą chwatów w miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą przebywał demon. Niektórzy, jak nakazywał przesąd, czynili ochronne znaki na sobie i otoczeniu. Panowało zadowolenie podszyte niedowierzaniem, że oto faktycznie udało się pokonać prawdziwego demona! - Trzeba kapłana, jeszcze gotowe co z ziemi w przyszłości na nas wyleźć. - Jak będziesz spał to od razu wyjdzie, zaśnij tylko - parsknął ktoś z półmroku. - Bo ty akurat wiesz! Trzeba i koniec - zgromił tamtego ktoś inny. Stanowisko społeczeństwa było jasne. Szkoda, że kapłan tego nie słyszał. Bo nie żył. Albrecht pochylał się nad obrzydliwą, porozrywaną wzorem sześciokątnych komórek mieszaniną skóry i mięśni. Od ciała również martwego nieznajomego nieszczęśnika odpadła ręka, która wciąż chwytała szatę morryty. Można było więc zażartować, że na koniec życia Herman stracił swe kalectwo. Znów miał dwie ręce. Nie było jednak komu żartować. W trakcie gaszenia pożaru niewielu w ogóle spostrzegło jaki los spotkał tutejszego nowicjusza. Ogień udało się ugasić w ciągu niecałej godziny. Dowodzący akcją gaśniczą zarządca półgębkiem jedynie dał znać Albiemu, że niezwłocznie oczekuje jego wizyty w „Tańczącym minstrelu”. Tymczasem zielarka Erna wraz z kilkorgiem ludzi niosła doraźną pomoc poszkodowanym. Choć była mocno zajęta przy schładzaniu oparzeń nie odmawiała wsparcia nikomu. * * * Bardag dyszał ciężko. Czas mijał wybitnie powoli. Zdawało się, jakby zaraz miał nadejść świt lecz na zewnątrz wciąż panował nocny mrok. Krzyki nadchodzące z dworu przycichły. W izbie zielarki zrobiło się wybitnie gorąco. Wielokrotnie wcześniej ranny krasnolud spodziewał się w swoim stanie gorączki. Nie spodziewał się natomiast, że ramiona spuchną mimo obandażowania i zmienią kolor na purpurowy. Czuł nie tylko żar wokół siebie ale także płomienie wewnątrz ciała i ten widok go nie uspokoił. |
Bańka dymiła, dymiła, aż wreszcie rozpłynęła się w powietrzu. A Gerhart był cały szczęśliwy, że jego pomysł przyniósł odpowiednie efekty. Zjadająca ludzi sfera mogła wyrządzić niewyobrażalne szkody, a chociaż Gerhart nie znał prawie nikogo z mieszkańców miasteczka, to nie uważał, by zasługiwali na tak paskudny los jak stanie się pokarmem dziwnego czegoś z piekła rodem. - Trzeba ich spalić - powiedział, wskazując na dwa ciała. - Jeśli tego nie zrobicie, to nie wiadomo, czy nie zamienią się w jakieś potwory. Miał nadzieję, że posłuchają. A jeśli nie... On miał zamiar znaleźć się bardzo daleko stąd. |
Ulli stał zrezygnowany pośród biegających ludzi. Ramiona opadły mu tak nisko, że gdyby miał jeszcze ciut dłuszcze ręce szurałby nimi po ziemi. Przygnębiony i przybity wpatrywał się w zwłoki kolejnej osoby którą znał - Hermana. Nie był w stanie myśleć, a już tymbardziej mówić. |
Najlepsze plany myszy i ludzi mogą czasem się spieprzyć. Po takim dniu burmistrz nie będzie miał głowy do wypłaty nagród za wilcze uszy. Pozostało je odsprzedać jakiemuś kmiotowi za połowę ceny by wziął nagrodę za nie później, a potem się zmywać zanim znowu się coś spieprzy. Z tego co widział i słyszał, innym też takie myśli przewijały się przez głowę. |
|
Albrecht pokręcił głową. Kiedy tylko pozbywali się jednego problemu, spadały im na łeb kolejne. Pora była opuścić to przeklęte miasto. Popatrzył smutno w kierunku cmentarza. Będzie tu musiał wrócić i zabrać stąd brata i przyjaciela. Niedługo pora udać się rodzinną wizytą do Wissenburga - i wiedział, że winą za wszystko zostanie obdarzony on. |
Mieszkańcy zajęli się naprędce czynnościami pogrzebowymi dwójki poległych oraz dziecka wyciągniętego z pożaru. Gerhart miał w tym swój wkład bowiem po sukcesie w walce z przezroczystą bańką jego posłuch wśród ludzi wzrósł. I nie tylko on. Gorejąca i czerwona rana po ugryzieniu sprawiła, że prawa dłoń strzelca zwiększyła swoje rozmiary dwukrotnie. Najwyraźniej jednak nie tylko on cierpiał w ten sposób – na głównej ulicy pojawił się Bardag. Po zdjęciu bandaży nic już nie powstrzymywało kończyn krasnoluda przed puchnięciem. Jego ramiona mogły mieć w obwodzie nawet dwie stopy, wysmarowane brzegi ran porozchodziły się i napięły do granic wytrzymałości a purpurowa skóra stwardniała. Obaj ranni zgarnęli ze sobą Albrechta i udali się po pomoc do pracującej przy pogorzelcach Erny. Ta dość szybko rozpoznała i po powrocie do chaty orzekła infekcję ran. Zwierzę musiało być chore lub przeklęte bowiem rany przez nie zadane goją się dwukrotnie dłużej niż normalnie. Jedynym znanym zielarce lekiem na tę przypadłość jest maść z kwiatu o nazwie gesundheit, który występuje zimą i wiosną w lasach nad rzeką Reik. - Nie mam tej rośliny u siebie. I wątpię, że ktoś w okolicy ma. To nie najtańszy składnik. Postaram się nieco by pieczenie zelżało, ale więcej nie mogę pomóc. Kobieta zajęła się także ranami Gerharta, które opatrzyła i podsumowała ze smutkiem. - Nic nie poradzę, dłoń najpewniej ci uschnie. Strzelcowi pozostawało poszukiwać pomocy gdzieś indziej. Pośpiech był wskazany, gdyż jak mawiali starzy ludzie: dzień minie i po ręczynie. Grupa zaczęła szykować się do wyjazdu z Gladisch. Aslaak przygotowywał wóz, Ulli pomagał mu stojąc pod ścianą stajni i nie przeszkadzając, a Emmerich znalazł kupca na wilcze uszy, choć udało mu się wytargować cenę jeszcze niższą niż zakładał. |
Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 20:28. |
Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0