Jeszcze tego samego dnia, zgodnie z propozycją Hochmeistera, on i Falkenberg poszli szukać domu Oldenhallera. Zdobyte informacje wskazywały na dzielnicę kupiecką, która znajdowała się na wzgórzu pałacowo-świątynnym, we wschodniej jego części. Musieli przejść przez inną bramę niż dotychczas, i o tak późnej porze zostali mocno otaksowani wzrokiem i niemal zatrzymani do wyjaśnień. Sygmarycki habit i porządne odzienie szlachcica zatrzymały jednak strażników, którzy przepuścili ich bez zbędnych pytań. Jak się okazało, mieli też szczęście później, bo dość szybko któryś z bogato ubranych mieszczan pokiwał głową w odpowiedzi na ich pytanie. - A tak, gdzieś tu niedaleko. Zdaje się, że druga przecznica w lewo. Nie da się nie zauważyć tej rudery. Najwyższa pora, żeby miasto coś z nią zrobiło, sprawia naprawdę ponure wrażenie, jakby człowiek znalazł się nagle w najpodlejszym zaułku Labiryntu. Miłego wieczoru, panowie!
Nowobogacki złapał krawędź szerokiego ronda kapelusza ozdobionego piórkiem i skinął nim na pożegnanie. Instrukcje, których udzielił były dokładne. Już po krótkiej chwili zauważyli mroczną, prawie nieoświetloną, trzykondygnacyjną kamienicę z poddaszem. Stała w długim rzędzie połączonych budynków, wąską i wysoka, zaniedbana, z niskim, zniszczonym płotkiem oddzielającym ją od ulicy, zatrzaśniętymi okiennicami i sypiącym się w wielu miejscach tynkiem. Jedynie w jednym pokoju, gdzieś na pierwszym piętrze, przez deski prześwitywało światło lampy. Kamienica odróżniała się od innych budynków w tej ulic, jakże zadbanych, i wyglądała niczym jeden zepsuty ząb w szerokim, białym uśmiechu. * * *
Następnego dnia, już wszyscy razem, wybrali się do świątyni Shallyi. Zaczerwienienie i świąd w tym samym miejscu, u kilku osób naraz, budziło zaniepokojenie. Nic dziwnego, że chcieli to sprawdzić. Okazało się jednak, że nie oni jedni mieli sprawę do sióstr Shallyanek. Przed budynkiem świątyni zgromadziło się ponad tuzin osób, z niższych warstw społecznych, czekających grzecznie w kolejce. Sporo z nich pokasływało, zakrywając - bądź nie - usta. Tutaj ich pochodzenie nie grało roli, kapłanki nie zwracały uwagi na bogactwa, urodzenie czy pozycję społeczną chorego. Leczyły każdego, kto zgłosił się po pomoc. Odczekali więc swoje, a nim zostali wezwani za nimi ustawiło się już kilku kolejnych ludzi. Kapłanka, kobieta w średnim wieku z pulchnymi, zarumienionymi policzkami wysłuchała ich prośby. Przyjrzała się uważnie znamieniom i wydęła usta. - Ojcze... Panowie... To istotnie niespotykany zbieg okoliczności, ale nie widzę tu nic podejrzanego. Udajcie się proszę do aptekarza i zakupcie jakąś maść. To powinno szybko usunąć objawy. A teraz wybaczcie, jak sami widzicie mamy w tych dniach nawał roboty.
Na pytanie o Katrinę pokręciła tylko głową. - Mamy za dużo chorych. Naprawdę nie pamiętam każdego z nich. * * *
Rozdzielili się potem. Konrad i Peter udali się najpierw do dobrze im znanego budynku straży miejskiej. Kapłan na wszelki wypadek został na zewnątrz, ale niewiele to pomogło. Strażnik, do którego Falkenberg zwrócił się o możliwość spotkania z kapitanem, był najpierw przyjaźnie nastawiony, ale gdy zszedł już z piętra, miał zaciętą minę. - Niestety, kapitan jest bardzo zajęty. Nie wie, kiedy będzie mógł się z panem spotkać.
Wizyta w gildii kupieckiej również nie przyniosła wielu efektów. - Oldenhaller? Handlowali kiedyś zbożem, zdaje się. – Urzędnik chrząknął jednak i podrapał się po łysinie z zakłopotaną miną, jakby już powiedział za dużo. – Tak, no właśnie, ale nie udzielamy jednakowoż informacji na temat członków gildii. Możecie panowie złożyć odpowiedni wniosek z uzasadnieniem prośby, ale z doświadczeniem wiem, że mistrzowie rzadko rozpatrują je pozytywnie.
Para krasnoludów w tym czasie udała się w stronę odlewni, kuźni i warsztatów. Spodziewali się spotkać tam swoich pobratymców i nie zawiedli się. W mieście było duże zapotrzebowanie na krasnoludzkich inżynierów i rzemieślników. Bladin nie dowiedział się niczego o Katrinie i Oldenhallerze, ale jeden z rozmówców kojarzył nazwisko Huydermanów. - To jakiś tutejszy gang, jeden z wielu. Nie kontaktuję się z przestępcami, więc nie wiem dokładnie gdzie możecie ich znaleźć. Pewnie gdzieś w biedniejszej części Nuln albo w dokach.
W temacie kapłanów potwierdzono opinię Anzelmusa. Nie było tu stałych świątyń, a jedynie wędrowni duchowni pojawiający się co jakiś czas i zostający na krótki okres przed ruszeniem w dalszą drogę. Gladenson z żalem przyjął wiadomość, że rzadko byli to kapłani Grimnira, a częściej patroni rzemieślników.
Snorriego mniej interesowały sprawy związane ze śledztwem. Skavenów, jak się okazało, nie widział w Nuln nikt od czasów Burzy Chaosu. - Pewnie jednak wyjdą ze swoich jam, prędzej czy później. To miasto ma pecha, jeśli chodzi o szczuroludzi. A syf w tym mieście? – Węglarz przetarł swoją twarz, co jedynie rozmazało czarne ślady po nosie i czole, po czym wbił łopatę w kupę węgla leżącą pod ścianą. – Popatrz bracie na te kamienie. Więcej tu zanieczyszczeń, niż w kanałach pod nami. Źle się tym pali, ciężko uzyskać odpowiednią temperaturę w piecach. Ludzi to jednak nie obchodzi, produkcja ma iść pełną parą, niezależnie od jakości. |