Erica wytarła krew z miecza o szmaty napastnika. Mimo jej młodego wieku, potrafiła zabić, gdy było to konieczne, a przynajmniej zabijała w obronie własnej. No, czasem też podczas włamań, ale to inna historia. Brzydziła się przemocą, choć jeżeli świat miałby się składać z 12 masek Tzeentcha, to jedną z nich z pewnością jest przemoc. Z trudem przyszłoby się jej borykać z przeciwnikiem w pojedynkę, przynajmniej z takim brzeszczotem. Strażnicy jednak też pomagali sobie w potrzebie, a przynajmniej w tej części świata, co ją zaskoczyło dosyć. Zresztą, to chyba naturalne, że skoro oni zaatakowali ich, to musieli się siłą rzeczy ich pozbyć, prawda? A ta okazja była specjalnie dla niej. Zupełnie, jakby ten człowiek nie wiedział kim była. Z chęcią by uciekła, ale nie miała dokąd. Z jeszcze większą chęcią zabiłaby tych przeklętych skurwysynów, co ośmielili się ją tknąć wczorajszej nocy. - Co jest do cholery. - usłyszała nagle. Ciekawa, podeszła bliżej, by zobaczyć zza pleców sierżanta co takiego znalazł. |
Dotarłszy przed 'Bakałarza' najpierw się dokładnie rozejrzał. "A tak na wszelki wypadek sprawdzę, czy nikt inny nie interesuje się moim celem, albo mnie śledzi." Corum widząc jak kolejny raz ci sami strażnicy wchodzą w tą uliczkę postanowił zakupić pęk kwiatów od przechodzącej obok kislewitki, której nawet dał sobie powróżyć. Miał zamiar udawać amanta-studenta czekającego na swoją ukochaną. Tym łatwiej mu to przyszło gdyż często rzeczywiście czekał na swe śliczne przyjaciółki. Lecz spotkanie z Izoldą odmieniło dotychczasowy tryb życia. Stał oparty o ścianę jakiegoś domostwa co jakiś czas rozglądając się tak jak by kogoś oczekiwał i wypatrywał, a trzymane w ręku kwiaty sugerowały na kogo tak niecierpliwie czeka. Gdy elf opuści przybytek, Corum ruszy za nim zachowując maksymalną ostrożność, starając się być jak najbardziej naturalnym w danym otoczeniu. Dobrze wiedział jak się zachowywać aby nie wzbudzać podejrzeń i specjalnego zainteresowania. Nie obawiał się straży, obawiał się innych bandziorów, dlatego pozornie beztroskie , pełnie zniecierpliwienia rozglądanie się było kamuflażem dokładnej obserwacji okolicy i wszystkich, którzy się w niej znajdowali. Od 20 lat wyjechał jedynie trzy razy do Altdorfu w interesach, resztę życia spędził w mieście, można by rzec, że był częścią tego miasta, solą tej ziemi. |
- Cieszę się, że miasto zaczyna dbać o bezpieczeństwo obywateli. O potworze słyszałem, to jednak mnie nie zraża, aby cierpliwie poczekać na miłość mojego życia, która powinna niebawem się tu pojawić - po chwili dodał. - Nazywam się Thomas Shultz, jestem kupcem. - Nie zamierzał kłamać bez potrzeby, posługiwał się tym nazwiskiem jako kupiec, a nawet tak nazwał swoją szwalnię. - Przed napadem parszywego pomiotu - Szczur siarczyście splunął na ziemię, otarł usta haftowanym kawałkiem płótna, po czym kontynuował - straciłem dwa magazyny pełne materiałów, wszystko spłonęło. - Spuścił głowę szczerze zasmucony, bo rzeczywiście stracił swoje magazyny, lecz pełne znacznie cenniejszego materiału. - Dziękuję, za ostrzeżenie, będę się miał na baczności, a nawet postaram się niebawem złapać jakiś powóz, aby zobaczyć czy czasem potwór czy coś tam nie zakłóca spokoju damie mojego serca. - dodał z powagą i niemal zawadiacko. |
Całe zdarzenie zakończyło się równie szybko jak sie zaczęło. Mieliśmy troche szczęścia - pomysłał - ale nie wszyscy... Podbiegł do leżących Elfa i dziewczyny. Celahir nie dawał znaku życia, Otto próbował cucić Chloe, jednak bezskutecznie. Rana była ciężka jednak nie beznadziejna. Postanowił skusić los i jeszcze raz spróbować magii. Co za dzień- nie naczarował się tyle przez ostatni miesiąc. [ukryj=Cedryk] Uzdrowienie ze splataniem [/ukryj] - jhaer si shyl tyri eil taes [Rzut w Kostnicy: 16] [Rzut w Kostnicy: 12] Krwotok ustąpił, ale ranna wymagała pomocy medycznej. Rozejrzał się po pobojowisku. Skaveny. Starzy mieszkańcy czy też nowo przybyli po ostatnich wydarzeniach? - Sierżancie, mamy ciężko rannych potrzebujemy transportu Rozpoczął uważne przeszukiwanie zwłok szczuroludzi. [Rzut w Kostnicy: 19] Po stworach jakie widział podczas oblężenia te wyglądały niemal swojsko, było w nich coś ludzkiego, bardziej niż w psie, który swym zachowaniem często człowieka przypominał. Spojrzał na Amosa, inteligentna bestia pilnowała wylotu z kanałów - jedyny, który o tym pomyślał. |
Ericę przeszedł dreszcz obrzydzenia, gdy spostrzegła okropną mordę szczuroczłeka. Co tak okropnego mogło stworzyć takie istoty? Słyszała, że całe zło tego świata jest przez Chaos, itd. Ale jeszcze nigdy nie spotkała się z tak namacalnym obrazem. Truchła tych mutantów wręcz tryskały okropieństwem. Gdyby nie oni ich powstrzymali, strach pomyśleć, co by się dalej działo. Gdyby nie oni… gdyby nie my, ja… Gdyby nie wstąpiła do tego cholernego miasta, nie musiałaby się o tym przekonywać na własnej skórze. Medyczka i elf leżeli w kałuże krwi, i tylko ta pierwsza jeszcze dychała. Erica na miejscu Felixa ulżyłaby jej w cierpieniach. W tej chwili była jednak zbyt zajęta oglądaniem trupa. Skoro to szczury, to… Odwróciła się w kierunku kanału, przy którym stał pies. Odruchowo podeszłą do niego, i zajrzała w dół otworu. |
- Jakże miło mi poznać. Elf przysiadł się do właściciela. Gestem ręki wstrzymał jednak służącą nim odeszła z zamówieniem. Zwrócił się jednak do Adama – Proszę wybaczyć, ale czeka mnie dziś jeszcze ważne spotkanie. Po tym obrócił się do Emmy i poprosił - Dla mnie jedynie herbatkę. - Co do szach to obawiam się, że nie będę mógł zbyt długo pograć dzisiejszej nocy, no chyba, że umówione spotkanie w Gildii Magów nie potrwa tak długo jak przypuszczam, wówczas z chęcią wrócę, aby dokończyć partyjkę, jaką jak mniemam dziś zaczniemy. Elf uśmiechnął się do Adama Dresza. - Możemy dziś rozpocząć grę i kontynuować ją w chwilach wolnego czasu. Zaiste jest to doskonałe miejsce na tego typu rozrywkę. Elf po chwili, jak gdyby przypomniał sobie dopiero o pytaniu z ciekawością przyjrzał się Adamowi. Powiedział wprost to co leżało mu na duszy. - Gratuluję spostrzegawczości, mało kto dostrzega pewne subtelne różnicę między elfami morskimi a naszymi braćmi z lasu. Pochodzę z Elvantarium znajdującym się daleko za wodami mórz. Podróżuję po Waszym jakże barwnym Imperium, choć nie powiem aby dominowały tu przyjazne i łagodne barwy – jeśli mogę się tak wyrazić. To miejsce jest jednak jednym z licznych wyjątków, dla których warto podróżować po tej ziemi. Elf rozsiadł się wygodniej rozkoszując się chwilą. Było to zaiste doskonałe miejsce, dla kogoś kto przez większość czasu na obcym terenie MUSIAŁ się czuć nieswojo, oraz odczuwać ogólny brak akceptacji i zrozumienia przez pozostałe rasy – głownie ludzi o krasnalach nawet nie wspominając. - A teraz proszę zaspokoić moją ciekawość i powiedzieć jak powstał ten przybytek nauki i odpoczynku w jednym? Jest Pan z pewnością wykształconą osobą i myślę, że cały czas głodną wiedzy. A to – elf rozejrzał się wokół wprost wymarzone miejsce dla uczonego, połączenie przyjemnego z pożytecznym. Oczyma wyobraźni widzę okazjonalne dysputy, wysiłki intelektualne czy zwykłe przyjemne pogawędki w jakże przyjemnej atmosferze. Elf wyraźnie się relaksował w tym uroczym miejscu, miał powody aby cieszyć się z tej „przypadkowej” wizyty. Sam nie wierzył w przypadki, musiało więc tkwić w tym coś więcej – jak choćby realizacja jednego z jego pragnień. W spokoju sytuacji – jakże odległej od tej w jakiej znalazł się jego czujny obserwator, popijał herbatkę przy miłej rozmowie z Adamem. W tym czasie sokół krążył wysoko na swój sposób pracując – wyszukiwał ewentualnych drabów – głównie tych z którymi miał niedawno styczność, podczas walki którą elf stoczył wraz z magiem światła. Przyglądał się jednak najbliższej okolicy, elf wolał jak jego przyjaciel nie oddalał się zbyt daleko. Elf był przygotowany na długofalową rozgrywkę jak i na szybką partyjkę. W strategii elfów nie istniały jednak te szybkie partie, znali oni doskonale zagrania, które w kilku ruchach pozwalały na zwycięstwo – jednak znając je nie dawali się na nie nabrać. Nie stosowali ich też, gdyż zablokowane ruchy zmierzające do szybkiego zwycięstwa – stwarzały większy kłopot dla Pospieszalskiego, niż gdyby wciąż stały na pierwotnej pozycji…Choć też nie zawsze… |
Wojownik przeczesał włosy palcami i zaklął z bezradnością w głosie. Celahir był martwy niczym kamienie, na których leżało jego ciało. Chloe choć jeszcze żyła, to rany, które jej zadano nie rokowały najlepiej. Otto odsunął się, kiedy do rannej zbliżył się Felix, który szybko wypowiedział jakieś słowa. Krew przestała lecieć z rany medyczki, ale ta nadal nie odzyskała przytomności. Otto spojrzał na sierżanta i pokręcił wolno głową. -Celahir nie żyje, a z nią jest źle, bardzo źle. Jeśli zaraz nie zabierzemy jej do medyka, to prawdopodobnie nie przeżyje nocy. Te ścierwa raczej nie wrócą zbyt szybko. Ale przydałoby się sprowadzić tu jeszcze jakiś patrol, żeby przypilnowali tego włazu przez noc. – Wojownik spojrzał z ponura wrogością w ciemny otwór kanału. „Nie mam pojęcia czym do cholery jesteście, ale dobiorę się wam do skóry, przeklęte mutanty. Niech szlag trafi tych, którzy nie mają odwagi, by uśmiercić mutanta, jeszcze kiedy jest mały. Potem, gdy taki dorośnie efekty zawsze są te same. Zawsze.” Spojrzał smutno na ciało Celahira, zaraz jednak przypomniał sobie o medyczce. „Do diaska, ja tu sobie myślę nie wiadomo o czym, a ona tu umiera! Idiota ze mnie!” -Panie sierżancie, gdzie tu mieszka najbliższy medyk? Szybciej będzie ktoś pobiegnie i ściągnie go tutaj, niż nieść Chloe do niego. Poza tym ona i tak nie za bardzo nadaje się do transportu gdziekolwiek.- |
Stojąc przy włazie Erica nie była w stanie nic dojrzeć, było tam ciemno i śmierdziało, czyli nic nadzwyczajnego. Stojący obok niej pies lekko powarkiwał, ale po jego zachowaniu można było wnosić, iż stwór jest już daleko. Felix podleczył trochę Chloi. Wszystko wyglądało w porządku, lecz stan rannej był bardzo ciężki. Zwierzoludzie mieli przy sobie bardzo długie noże, ząbkowane, długością odpowiadające krótkim mieczom. U jednego z nich znalazł Felix ozdobę zrobioną z srebra z dziwnym symbolem. [ukryj=jaded]Co gorsze niektóre przedmioty miały kontakt ze spaczeniem, lecz nie na tyle długi, aby mogły zaszkodzić przy ich używaniu. Widoczne było to dla Felixa widział swym wiedźmim wzrokiem, nikłe zielone plamki na amulecie i na dwóch z mieczy stworów.[/ukryj] - Zawsze myślałem, iż skaveny są wymysłem starych bredzących ciotek i wsiowych idiotów, a Manfred Skavenobójca walczył z ogromni zmutowanymi szczurami, teraz mam dowód na ich istnienie. Klaus i Fryderyk wy niesiecie skavena, wy zajmiecie się medyczką, po resztę przyśle się patrol z kilkoma tragarzami. – sierżant wpatrywał się w truchła w zadumie. - Jakie skaveny, toć przecie zwierzoludzie, tylko innego gatunku, panie sierżancie. – ozwał się Młody Klaus. - Zawrzyj gębę i słuchaj, co mądrzejsi prawią, mi też zawsze coś nie pasowało w tych legendach. Przecież ludzie rozumni są i zabezpieczyć się przed nawet dużymi szczurami potrafią. – zgromił młodego Fryderyk. - Panie sierżancie, gdzie tu mieszka najbliższy medyk? Szybciej będzie ktoś pobiegnie i ściągnie go tutaj, niż nieść Chloe do niego. Poza tym ona i tak nie za bardzo nadaje się do transportu gdziekolwiek.- zdenerwowany Otto przerwał sierżantowi. - Głupiś zanim kogoś sprowadzisz to może umrzeć, nie deliberować mi tu brać i się i robić, co mówię. Jesteśmy blisko Placu, tam mieszaka doktor i tam ją zaniesiemy, prędzej. Co do włazu my musimy go pilnować, co ty sobie myślisz, iż są jacyś nadliczbowi strażnicy, będziemy mieli na niego baczenie w czasie służby. – powiedział zbierając jedną z latarni. - Erica ty niesiesz drugą, skavena na pawęż, Chloi na drugą i w drogę. ****** Sierżant przyjrzał się dziwnie Corumowi, poczym wzruszył ramionami jakby chciał powiedzieć „nie mnie decydować o głupocie bogatych.” Po dwóch małych klepsydrach zauważył znowu wychodzącego elfa. Tym razem udał się on jednak prosto do Gildii Magów. Szczur wiedział, iż niejako jest już spalony, może strażnicy nie zainteresują się nim przechodząc za jakiś czas, ale następny ich nawrót i na pewno wzbudzi ich zainteresowanie. ****** W kominku ogień trzaskał wesoło rany, których doznał w dniu dzisiejszym jednak dawały znać o sobie. Lilawander odprężył się, gdy podano herbatę. - Mości Lilawanderze skoro czasu nie masz możemy porozmawiać. Do szachów trzeba mieć dużo czasu, przerywanie partii po godzinie to ujmą dla tej szlachetnej rozrywki. Cóż to, więc sprowadziło pana do tego zniszczonego miasta. Czas miła szybko i mag nawet się nie spostrzegł, gdy musiał opuścić „Bakałarza”. [ukryj=kset]Rzut na spostrzegawczość.[/ukryj] Szybko przebył odległość od „Bakałarza” do Gildii. Po drodze napotkał tylko kilku spóźnionych przechodniów. Drzwi otworzył mu olbrzymi ochraniarz. - Czego – odezwał się zachrypniętym głosem. |
- Mości Lilawanderze skoro czasu nie masz możemy porozmawiać. Do szachów trzeba mieć dużo czasu, przerywanie partii po godzinie to ujmą dla tej szlachetnej rozrywki. Cóż to, więc sprowadziło pana do tego zniszczonego miasta. - W ostatnim etapie podróży po Imperium przemierzyłem ziemie Nordlandu, jako członek karawany. Nieciekawe miałem widoki, najazd dał się niestety prowincjom we znaki. Elf zasępił się przez chwilę, przypominając sobie wszystkie okrucieństwa jakie napotkał po drodze. - To miasto wydaje się być dobrym miejscem na naukę i odpoczynek. – elf uśmiechnął się na myśl, że znalazł się w centrum tego czego poszukiwał. - Wizyta w Gildii zdaje się to potwierdzać. Choć nie powiem, zniszczenia jakie zostawił najazd widoczne są nawet wewnątrz miasta. Dla mojej rasy to co tu się dzieje jest niemal nie do pojęcia. Niezabezpieczona wiedza i pamiątka ludzkości narażona na zniszczenie. U nas się to często nie dzieje…w Imperium te najazdy, chaos, inwazje zdają się nie mieć końca. Jeszcze te wewnętrzne spory, aż czasem dziw bierze iż jeszcze temu wszystkiemu jesteście w stanie podołać. - Może to ostatnia okazja, aby przebadać wiedzę, doświadczenie które znajduje się w tym mieście po to aby wiedza ta nie zaginęła? Nie chodzi zresztą tylko o to miasto, moje losy bezpowrotnie związane są z ludźmi, gdyż jak na tak krótko żyjącą rasę wasze dokonania są często zdumiewające. Czasem aż żal patrzeć jak wiele cennych dokonań, myśli, twórczości ginie bezpowrotnie w łapskach chaosu… Moja długowieczność i niebywała pamięć, pozwoli zachować to co u Was najcenniejsze. Wiem, iż to niespotykane słowa, szczególnie z ust elfa…jednak to, że moi bracia ignorują często Waszą rasę, jak to mówicie „zadzierają nosa” to ich błąd nie mój. Przebywałem z ludźmi już zbyt długo by podzielać opinię większości elfów na temat ludzi. Wśród morskich, niewiedza wynika z arogancji i dumy – nie pozwalającej właściwie docenić dokonań innych. Ludzie swą różnorodnością cały czas mnie zaskakują, życie wśród Was z pewnością do nudnych nie należy, a jak na szmat czasu jaki przede mną pozostał życie ciekawe jest cenniejsze od życia nudnego. Elf rzeczywiście chyba się zagadał, [Rzut w Kostnicy: 64]gdy w końcu spojrzał na klepsydrę, podziękował gospodarzowi i udał się do gildii. Gdy tylko wyszedł przyśpieszył kroku, choć nie biegł. Powitanie nie należało do najprzyjemniejszych, elf jednak nie był tym zrażony. Uśmiechnął się nawet przyjaźnie, był tak zadowolony z pobytu w „Bakałażu”, że byle odźwierny nie był w stanie zepsuć mu nastroju. - Witam szanownego Pana. Nazywam się Lilawander i przybyłem na umówione spotkanie. |
Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 20:30. |
Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0