lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Warhammer (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-warhammer/)
-   -   Faktoria "4 mila" (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-warhammer/6981-faktoria-4-mila.html)

baltazar 29-09-2009 12:07

Jak każdy, Kurt nienawidził niespodzianek przed walką. Jako weteran niejednej kampanii, wojny, bitwy czy chuj wie czego jeszcze był przyzwyczajony, że najemnicy dostawali zawsze najwięcej w dupę. Taki los, nie ma co się na niego skarżyć. Do szewskiej pasji doprowadzały go zdrady, knowania i negocjowanie gdy wróg jest na horyzoncie. To co usłyszał nie mieściło mu się w głowie. Te brodate skurwysyny od samego początku wiedziały, że nie ma po co iść do tej przeklętej jaskini. Jednak nic nie pisnęli. Gdyby Flucher zobaczył taki papier w faktorii już dawno byłby gdzieś daleko. Mając w rzyci tych niewdzięcznych konusów.

Popatrzył uważnie na młodszego z rodu tych owcojebców potem na starszego. Nie wiedział czy to jakiś kawał. Reakcja Ekharda wskazywała, że nie. Krew niebezpiecznie szybko zaczęła mu krążyć.

- Wam chyba jakieś kamienie na te brodate pały pospadały. Ty, w dupę chędożony przez ślepego muła pokurczu. Myślisz, że tak to sprytnie wymyśliłeś? Przyprowadzę ich tutaj, stąd nie będą mieli już odwrotu… zgodzą się na moje warunki…

Najemnik był cały czerwony na gębie. Nie starał się spokojnie i racjonalnie, jak Ekhard zaprezentować swoje racje i dojść do porozumienia. Nie! Miał wielką ochotę dać ujść tej złości. I to jak najszybciej.

- Taaak, wy małe skurwysyny taki zajebisty plan! Mi tam za jedno gdzie mam ginąć, czy tu czy tam. I powiem szczerze mam kurweskie obawy czy ty będziesz mieć na tyle szczęścia aby nacieszyć się widokiem tego pieprzonego skarbu.

Zielonoskórzy przypomnieli o swojej obecności. Zbliżali się. Czasu na negocjacje nie było.

Kurt podszedł do konia i ściągnął kuszę. Z pomocą korby naciągnął cięciwę i założył bełt.

- I pamiętaj Snogar, nie ruszysz się stąd póki nie usłyszę od ciebie czegoś co byłby bardzo przyjemne dla mego ucha. Chyba rozwiał wątpliwości wszystkich przeciw komu zamierza wykorzystać broń.

Revan 29-09-2009 22:51

Erica maszerowała spokojnie obok dziewczyn Madame Herty, nie mogąc się nadziwić, jak w tych czasach, a bardziej, jak w takim miejscu można narzekać na brak możliwości poprawienia makijażu, na wszechobecny ziąb, i na te nieszczęsne odciski. Kiedy jedna z nich zwróciła jednak jakąś kąśliwą uwagę na temat urody Lizzie, ta zbyła je wzruszeniem ramion, po czym z błyskawiczną prędkością wyciągnęła nóż z rękawa, i rzuciła go przed twarzą, zdaje się, Marty, ucinając kilka włosów z grzywki. Dziewczyny popatrzyły na nią zszokowane, po czym nie odzywały się już przez kilka dłuższych chwil.

Erica została trochę w tyle, próbując odnaleźć swój nóż w zaspie śniegu. Po dłuższej chwili w końcu udało jej się znaleźć zgubę, jednak omalże nie odmroziła sobie przy tym rąk. Dziękowała sobie jedynie za to, że zdążyła przed wyjazdem natrzeć skórę swoich butów i ubrań dziegciem, co w sumie zawsze czyniła, ale nie musiała teraz przejmować się mokrą odzieżą.

Nie oddalili się zbyt daleko. Maszerowali właśnie wąwozem, idąc po wznoszącym się, i opadającym na przemian terenie. Erica niczym zwinna łania podbiegła do ogona, kiedy to Joachim oddał miejsce na wierzchu Marcie, tej ze zwichniętą kostką. Ich droga zaczęła się robić coraz cięższa, w końcu dotarli do miejsca, gdzie koniec wąwozu kończył się dość szeroką półką skalną, z której to prowadziła w górę jakaś ścieżynka, z dwoma sosnami, niczym strażnikami przy wejściu.

Ludzie zaczęli się rozkładać. Krasnoludy, jak to miały w zwyczaju, zaczęły się kłócić i wyzywać, a panowie przyjezdni, z których kilku zdawało się być najemnikami, zaczęli naradzać się we własnym gronie. Lizzie popatrzyła po uchodźcach, niektórzy zaczęli rozpakowywać wóz, inni krzesali ogień, a jeszcze inni usiedli w kółeczkach, i nic nie robiąc łypali oczyma po wszystkich.

Lizzie popatrzyła w górę. Można by się wspiąć na ściany tego wąwozu, jednak będzie trochę trudno. Wzięła swoją linę, którą rzuciła na wóz, wzięła także jakiś czekanik, widać ktoś o nim zapomniał. Miała nadzieję, że nikt nie będzie miał jej tego za złe, jak go sobie przygarnie na jakiś czas. Panowie dyskutowali przy wejściu do jaskini, kłócąc się w najwyższe tony.

Dziewczyna wspięła się na skałę, gdzie zaczynała się ścieżka. Minęła świerki i szła jeszcze przez chwilę pod górę, gdy droga wydała się być nie możliwa do przejścia, gdyż zaczynała iść pionowo. Nie jest tak wysoko, stwierdziła. Zostawiła linę, kapelusz, i naciągnęła rękawice. Wyjęła zza pasa znaleziony czekanik, i wypróbowała go na pierwszej szczelinie. Nada się, lepiej iść z czymś takim, niż bez, pomyślała. Początkowo nie musiała używać tej siekierki, mogła spokojnie się wspinać, prawie jak po drabinie. Ale potem zaczynało być znacznie mniej występów skalnych, i niezbędne stało się podciąganie. Dziewczyna spojrzała w dół, i z lekkim niepokojem dostrzegła, jak mali wydawali się być ludzie stojący przy jaskini. Musiała być naprawdę wysoko.

Podciągnęła się jeszcze trochę. Skalna półka nad nią była zbyt daleko wysunięta, a Lizzie nie czuła się pewnie po tej męczącej wspinaczce. Przeszła kilka metrów w bok, wzdłuż jednej szczeliny, i uniosła wysoko czekan, chcąc zahaczyć o jakąś skałę. Omalże nie spadła, gdy czekan nagle wyślizgnął się jej z ręki i został w skale. Wisząc na jednej ręce patrzyła w dół, myśląc, jak długo życia jej zostanie, nim spadnie na sam dół. W końcu, ostatkiem sił, chwyciła się jakiejś skały, i z trudem podciągnęła. Jakie było jej zdziwienie, gdy zobaczyła, że jest na samej górze wąwozu. Z tego miejsca było widać wszystko jak na dłoni. Położyła się, oddychając ciężko. Gorzej będzie zejść, pomyślała, uśmiechając się przy tym. Chwilę trwało, zanim zechciało jej się wstać. I wtedy zamarła. Gdzieś na początku wąwozu, jakąś milę przed nimi, widać było kilka wilczych sylwetek z jeźdźcami. Stąpały ostrożnie, jakby szukając tropu. Jednak ten trudno było zgubić, prowadził aż do celu. Ci przy jaskini wciąż się kłócili, a jedyne co chciała teraz zrobić Erica, to zejść na dół i powiedzieć każdemu w twarz, że mogą sobie wsadzić tą umowę, kiedy zieloni są o 2 kwadranse drogi stąd. Wzięła jakiś kamień, i cisnęła nim w dół, w ścianę nad jaskinią, aby zwrócić na siebie uwagę. Nie chciała krzyczeć, aby nie zwrócić na siebie uwagi nieprzyjaciela, echo odbijające się od skał miało zatrważającą moc.

Penny 04-10-2009 15:09

Dla lubującej ciepło Tileanki marsz poprzez białą krainę chłodu, jaką teraz była dolina, w której utknęli, był niemal jak marsz przez piekło. Przez całą drogę nie odezwała się do towarzyszy ani słówkiem, ale jej mina świadczyła o nieludzkim wręcz udręczeniu jej duszy. Monotonność krajobrazu wiodła ją na skraj depresji, a każda wzmianka o zbliżających się orkach sprawiała, że na żołądku zaciska się jej stalowa obręcz.

Gdy weszli do wąskiego wąwozu poczuła się trochę jak w potrzasku, a jej dusza z całej siły krzyczała by stamtąd uciekała. Tylko siła woli sprawiała, że szła dalej wpatrzona w plecy poprzedzającej ją osoby. Pod stopami czuła każdą wypukłość ścieżki, każdy ostry kamyczek, na który niechcący nadepnęła.

Gdy pierwszy etap ich wędrówki dobiegł końca nie miała nawet siły by usiąść. Stanęła więc z boku dyskutującej grupki mężczyzn ni to się przysłuchując, ni to ich ignorując. Nie odzywała się ani słowem do momentu, kiedy podszedł do nich Snorri.

Jego słowa sprawiły, że jej południowa krew zagotowała się w jej żyłach. Początkowo zacisnęła tylko usta i wysłuchała innych. W tym momencie musiała poprzeć Kurta. Nie mieli czasu na takie pierdoły. Jednak jej wściekłość musiała znaleźć ujście. Francesca miała po prostu dość.

- Ty psi zwisie – wysyczała w stronę Snogara. – Ty kupo końskiego gówna. Jak śmiesz w tym momencie mówić o pieniądzach? W tym pustym chciwym łbie ci się poprzestawiało?! Wsadź sobie ten papierek w dupę, jak najgłębiej, by ci gardłem wyszedł! Nie będzie żadnych układów! To nie jest piknik, do jasnej cholery, jesteśmy w potrzasku! Jeśli nie wejdziemy do jaskiń Fregara to wszyscy zginiemy i tyle będzie z twojego gównianego zysku!

Francesca dodała jeszcze w swoim ojczystym języku kilkanaście przekleństw, jakich nie powstydziłby się żaden wojenny wteran, po czym zrobiła w stronę krasnoluda kilka niepewnych kroków i uniosła rękę jakby chciała uderzyć krasnoluda. W jej niebieskich oczach tliła się rządza mordu i krwi.

- Powiem ci jedno, Snogarze. W rzyci mam ciebie i twój skarb. Możesz się nim udławić, wyświadczysz tym przysługę nie tylko mi, ale i innym. Ja chcę przeżyć kilka następnych dni. I nie obchodzi mnie jak wielkie rubiny tam znajdziemy. Więc schowaj tą swoją śmieszną umowę i zrób coś pożytecznego, bo inaczej przysięgam – stracę panowanie nad sobą.

Trzask spadających kamieni odciągnął jej uwagę od krasnoluda. Zadarła głowę i zobaczyła, że w czasie, gdy przeklęty pokurcz wykłócał się o hipotetyczny skarb, Lizzie wspięła się na ścianę by zobaczyć więcej… i chyba zobaczyła.

- Zbliżają się!Francesca powiodła wzrokiem po zebranych. – Szybka decyzja, moi drodzy.

John5 04-10-2009 15:36

Joachim ze spokojem przyglądał się wściekłemu wręcz Kurtowi i co najmniej rozzłoszczonym Ekhardowi i Francesce. W gruncie rzeczy wcale im się nie dziwił, umowa, która starno im się podsunąć była tak absurdalna, że wręcz śmieszna. Między innymi dlatego właśnie parsknął śmiechem ściągając na siebie spojrzenia bez mała połowy zgromadzonych. Dookoła nich zgromadziło się już kilka osób, reszta w tym czasie starała się wykorzystać chwilę przerwy na odpoczynek i rozgrzanie przemarzniętych kości.
Krótki przebłysk wesołości minął równie nagle, jak się pojawił, a jego miejsce zajął ironiczny uśmieszek i zaciętości malująca się w oczach szermierza.

- Chyba was kurwa do cna popierdoliło, jeśli teraz zamierzacie się wykłócać o zasrane złoto, o którym na dobrą sprawę nikt nie jest pewien, że istnieje. Jakiś dziad proszalny wymyślił chwytliwą historyjkę o wielkim skarbie, a wy w te pędy gotowi jesteście się za niego posiekać. Nic tylko dać wam bron do rąk i nie trzeba będzie orków. Sami się wyrżniecie.Snogarr spochmurniał na twarzy, a jego bratanek jakby skurczył się w sobie. Joachim byłby nawet z tej reakcji zadowolony, gdyby nie zauważył chytrego uśmieszku na twarzy Paula, który do tej pory krył się za plecami większych od siebie, czekając najwyraźniej, aż krasnolud pogrąży się do reszty. – A ty nie ciesz tak mordy skarlała pokrako, z tobą mam jeszcze porachunki, tylko…
W tym momencie wszyscy chyba usłyszeli stukot spadającego kamienia, wielokrotnie pogłośniony przez ściany wąwozu. Joachim zdziwiony i nadal zdenerwowany spojrzał w górę, gdzie dostrzegł …

No właśnie jak ona miała imię? Hmm Lisa? Nie… Lizzie. A w ogóle jak ona do cholery tam wlazła… i ciekawe jak zejdzie.

Nawet nie próbował krzyczeć. Wiatr z łatwością zmieniłby każde słowo w niezrozumiały bełkot i jedyne co by osiągnął, to zdarcie gardła. No i ewentualnie ściągnięcie jakiejś niewielkiej lawiny. Zamiast więc drzeć się bezproduktywnie spojrzał tylko pytająco na kobietę, która zamachała gwałtownie ręką w kierunku, skąd przyszli. Nie był to zbyt zrozumiały komunikat, ale sądząc po jej wyrazie twarzy nie było to nic przyjemnego.

- Zbliżają się!Francesca powiodła wzrokiem po zebranych. – Szybka decyzja, moi drodzy.

Zaklął ze złością i kopnął drobny kamyk, który przeleciał kilka metrów i wpadł w zaspę śniegu, wzbijając mały obłoczek białego puchu.

- Schowajcie ten świstek, o pieniądze będziecie się kłócili, jeśli przeżyjemy. Jeśli rzeczywiście zieloni są już na naszym tropie, to pewnie tylko paru zwiadowców. Mimo wszystko to trochę za szybko, żeby cała grupa ruszyła za nami, zwłaszcza, że nie wiedzą dokładnie, gdzie jesteśmy. Proponuję zastawić pułapkę i wybić skurwieli z kuszy, łuków, czy co tam jeszcze mamy, jak nam się poszczęści to zyskamy trochę czasu i będzie paru zgniłków mniej. Skoro mówicie, że w tej jaskini nic nie ma to tym lepiej, mniej roboty, więcej czasu. Zorganizowanie tej całej hałastry, która już zdążyła się rozleźć i rozłożyć zostawiam wam.

Ostatnie słowa skierował do Snogarra i jego siostrzeńca, którzy stali wpatrując się w niego niepewni i rozzłoszczeni. Tak ostra odmowa podpisania papieru z pewnością nie spodobała się starszemu krasnoludowi i szermierz przewidywał, że jeszcze dziś jeśli bogowie pozwolą im żyć, przyjdzie mu rozmawiać o niej z kupcem.

Gob1in 04-10-2009 21:06

Duzi znowu zaczęli się kłócić. Zdawać by się mogło, że to właśnie potrafią robić najlepiej. Niziołek nie rozumiał tego.
- Skoro wokół jest tyle jedzenia, to po co tracić czas na czcze pogaduchy? - zwykł mawiać, w dowolnym zresztą kontekście.

Na ostre reakcje ludzi i coraz bardziej marsowe miny krasnoludów zareagował wydęciem policzków. Buzia robiła mu się coraz większa i większa, odwrotnie proporcjonalnie za to zachowywały się oczy prawie niknące pod przypominającą mały balon facjatą. W końcu zgromadzone w ustach powietrze wystrzeliło z odgłosem przypominającym ten... no... obżartego fasolką drwala w wychodku. Co ciekawe, zbiegło się to z wybuchem wesołości Joachima, co Hugo wziął za dobrą monetę.
"Przynajmniej jeden z poczuciem humoru... A już się martwiłem." - pomyślał.

W kulminacyjnym punkcie, kiedy pięści i ostrza, zdawało by się, zaraz pójdą w ruch, chwycił ogryziony przez czas i szczury pergamin z ręki Snorriego wraz z kawałkiem węgla drzewnego.
- Gdzie to ma być? Tutaj? - zapytał. Nie czekając na odpowiedź zakreślił koślawy "X" na dole karty, nawet jej nie czytając. Nie, żeby sztuka kaligrafii i czytania była mu całkiem obca, bo coś tam nawet umiał, ale nie uznał za konieczne podpisywanie się na jakimś krasnoludzkim świstku.
Na nieco zdziwione spojrzenia zarówno ludzi, jak i brodaczy rzucił wesoło:
- Co tam skarb... - tam mogą być ogry... - utwierdzając wszystkich w swoim szaleństwie.

- Ja idę. Czekacie na zielonych, a zaręczam, że cuchną okropnie, czy szukamy... yyy... wyjścia? - zapytał, chociaż i tak było jasne, że chciał dodać "ogrów". Widać było, że ma na ich punkcie bzika, a już całkowicie niezrozumiałe było to, że wcale nie wyglądał, jakby obawiał się spotkania z tymi gigantami. Ten nizioł był zaiste porąbany.

Był też gotowy do drogi.

Arango 05-10-2009 11:18

Droga do Jaskini Fregara późne popołudnie

Gdy zdawało się, ze w łonie grupy uciekinierów nastąpi rozłam i w ruch pójdą pięści i być może ostrza ruch Hugo zdawał się rozładować sytuację.
Snorri, który wyraźnie boczył się na stryja zaczął mu coś szybko tłumaczyć, przyłączyli się do niego Grob i Tori.
Kupiec co prawda klął, spluwał, walił się w nabijany ćwiekami kaftan wielką jak bochen pięścią, ale w końcu łypiąc spod oka podszedł do ludzi.
- No dobrze, porozmawiamy później, ale prawo do poszukiwań w jaskini mamy tylko my - krasnoludy !

Jego mina świadczyła ze z tego stanowiska (skądinąd słusznego bo to Snorri ją odkrył) nie ustąpi. Widać było jak ciężką musiał stoczyć z sobą walkę, jego twarz nabiegła purpurą i w końcu by się chyba nie udusić wrzasnął :
- A w ogóle to w rzyci was mam !!! I ciebie panienko też !!! - brudny paluch wycelował w Franceskę.
- A teraz chodźmy wypruć flaki tym zielonym pokurczom !!!

Snogar zdaje się zdołał już ukierunkować swą wściekłość na goniące ich orki i widać było, że parę z nich srogo zapłaci za nastrój krasnoluda.

Do rozmawiających zbliżył się również Grob.
- Jeśli je już widać, to znaczy, że nasza przewaga jest niewielka. Do jaskini mamy godzinę drogi,z nimi dwie - wskazał dłonią na "panienki", madame Herte, Kurta i rannego Waldo - z nimi dopadną nas w w połowie drogi przed celem. Bronić się tu całą noc nie możemy, bo zamarzniemy. Nie zdążymy, zginiemy, albo mamy trzecie wyjście... - nie dokończył, ale wszyscy zrozumieli.

Z rannymi i wyczerpanymi nie mają szans na dojście do jaskini przed zielonoskórymi.

- Nie zostawię brata - słysząc ostatnie słowa krasnoluda Tur poderwał się z miejsca gdzie doglądał rannego - wole zginać niż go porzucić !
Grob zatknął kciuki za szeroki pas i skinął głową.
- I tak się stanie gdy zostaniesz. Dziś straciłem tuzin, ludzi, a niektórych z nich znałem kilka dziesiątków lat - przemówił spokojnie - to góry człeczyno, tu nie ma miejsca na bohaterskie gesty. Żal mi twego brata - wzruszył ramionami - takie jest to pieskie życie - przy ostatnich słowach splunął na ziemie - nic nie poradzisz...

Choć mówił cicho co nieco musiało dotrzeć do odpoczywajacych, bo na twarzach kobiet odbiło się przerażenie, Kurt wyraźnie się wzdrygnął, jedynie Waldo jakby zgadzając się ze słowami krasnoluda wykonał potakujący ruch głową.
- Ma rację - wyszeptał - idź braciszku...

Gdzieś za nimi czai się prawie namacalna groza orczych ostrzy.



Kerm 05-10-2009 13:03

Snogar, na szczęście zmądrzał. Chociaż trudno było tak na pierwszy rzut oka ocenić, czy spowodowała to postawa pozostałych członków ich ekspedycji, czy wizja znajdujących się o parę kroków orków.
Porozmawiają na temat ewentualnego podziału później, jak już będą mieli zielone paskudztwo z głowy. A równie dobrze może się okazać, że nie będzie tych, co w owym podziale mogliby brać jakikolwiek udział. Siedząc w brzuchu orka czy goblina trudno się domagać swego udziału w łupach.

- Podyskutujemy później - Ekhard przytaknął słowom Snogara. - Jeśli będzie miał kto z kim dyskutować - dodał z ironią.

Snogar w oczywisty sposób miał prawo do lwiej części łupu, a raczej znaleziska. Jeśli skarb był choćby w połowie tak bogaty, jak to głosiły plotki, to w jaskini leżał niezły kawałek grosza. To z kolei oznaczało, że Snogar będzie dość bogaty, by sypnąć złotem za to, że ratowali mu życie.
Duża zapłata za dużą robotę. Odrobina sprawiedliwości.

- Wniosek jest jeden... Ktoś musi tu zostać, by przez jakiś czas powstrzymać orki, bo inaczej połowa z nas zginie, zanim dotrzemy do jaskini.
- Mamy konie i muły - kontynuował. - Zawalimy przejście z tamtej strony. Zostawmy cztery konie i czterech odważnych, co powstrzymają orki przez jakiś czas. Małe ognisko nie pozwoli nikomu zamarznąć do wieczora.
- Jak dotrzecie do jaskini, dacie znać. Wtedy ta czwórka dołączy. Na koniach będą szybsi, niż zielonoskórzy.

- Chciałbym wam zwrócić również uwagę, ża w jaskiniach każda para rąk będzie się liczyć, zatem pozostawienie kilku osób na pewną i bezsensowną śmierć mija się z celem. I mam nadzieję, ze nikt nie rozumuje w sposób "im więcej zginie, tym większa część skarbu mi przypadnie".
- Kto zostanie ze mną?

baltazar 05-10-2009 13:51

Był to czas, kiedy Kurt musiał wymazać z pamięci swoje poprzednie doświadczenia z krasnoludami. Jeszcze nie wiedział czy ci tutaj to jacyś wyjątkowi skurwiele. Czy tamci, którzy na Wdowich Polach wyryli mu w głowie swoje piętno byli jakimiś pieprzonymi bohaterami. Ale od tamtego dnia zawsze wolał mieć w boju po boku krasnoluda niż człowieka…


Stali w szyku. Jeszcze nieprzemieszani. Jeszcze przed krwawą jatką, jaką przyszło przeżyć tylko niektórym. Kruki z Talabheim były pomiędzy Strilandzkimi Lancknechtami, a krasnoludami. Wręcz doborowe towarzystwo…

Zdziwiło go, gdy przyglądał się krasnoludom, pierwszy raz przychodziło mu walczyć u boku tak licznego i dobrze zorganizowanego oddziału brodaczy. W pewnym momencie każdy z nich podawał rękę towarzyszowi obok siebie i wypowiadał kilka słów. Wyglądało to jak jakiś pieprzony rytuał. Zdanie wypowiadane z największą powagą, a potem męski uścisk dłoni i zwrot w kierunku drugiego towarzysza. Wtedy tego nie rozumiał.

Jednak, gdy pod koniec dnia ich oddziały skurczyły się tak, że po prawej miast kilkunastu swoich miał krasnoluda i dowiedział się, w czym rzecz.

Uthamir Vardirsson wyjaśnił mu, o co chodziło „Wypowiadamy przysięgę i tworzymy łańcuch z naszych braci, tak by każdy znał imię swojego sąsiada i je zapamiętał. Ci, którzy padną w boju nie zostaną zapomniani. Ci, którzy przeżyją będą wiedzieli, za kogo się mścić.”

Od tamtego dnia wielu musiało być pomszczonych, ale mimo wielokrotnej przewagi krasnoludy nie pozwoliły zajść nas z boku.



… powoli to się zmienia.

- Nie po to targaliśmy ich ze sobą, aby teraz mieli tu zginąć. A jak uważałeś, że nic na to nie poradzimy to mogliśmy siedzieć w ciepłej karczmie i schlać się na śmierć.


Wysłuchał Ekharda. Dobrze, że nie tylko on nie chce tutaj zostawiać najsłabszych na pewne pożarcie. Ale czegoś tu nie rozumiał. Nikt jeszcze nie widział orków, póki co to słyszeli wilki. A z tego, co pamiętał to jeźdźców na wargach nie zostało za wiele. Wręcz tylu, iż nie byli w stanie zagrozić „grupie ratunkowej”. Poza tym nie wierzył, aby te orki, które nie dopadły ich w osadzie, bo tak zamarudziły przy karawanie bez plądrowania faktorii ruszyli w pogoń.

- Póki, co nie ma potrzeby tu nikogo poświęcać. To pewnie tylko gobliński zwiad na wilkach, który się znacznie wysforował za nami. Z nimi sobie poradzimy, jeżeli w ogóle odważą się zaatakować. A nim orki dołączą my już będziemy w jaskini.

- Teraz zbierajmy dupy w troki i ruszajmy. Po drodze zgarniemy tą pieprzoną akrobatkę i dowiemy się, co widziała z tej skały. Poza tym przecież ten mały pasibrzuch szedł obserwować wąwóz. Zgarnę go i sam zobaczę, co tam widać a później was dopędzimy.

Czasu nie mieli wiele, więc chciał dosiąść wierzchowca i od razu ruszyć po Dankana, ale że kolejna osoba zabrała głos wstrzymał klacz.

Penny 12-10-2009 14:22

Francesca była rozdarta pomiędzy instynktem samozachowawczym, który kazał jej uciekać byle dalej od źródła niebezpieczeństwa, a zwykłą, wpojoną jej przez rodziców i nauczycieli, lojalnością wobec przyjaciół. Od dawna nie czuła się osaczona tak, jak teraz. Wtedy też miała przed sobą masyw górski i krętą drogę pomiędzy skałami.

Było już późno, słońce zaszło dawno temu, a temperatura gwałtownie spadła.. Jej koń nie miał już siły nieść ją dalej, z chrap leciała mu piana a on ciężko robił bokami. Wprawdzie od dawna nie słyszała odgłosów pogoni, ale to wcale nie znaczyło, że ich zgubiła. Stregoni był na to zbyt cwany. Nie pozwoliłby jej tak po prostu odejść, wyjechać. Musiała przestać oddychać by jego sekret był bezpieczny.

Zacisnęła pięści i zeskoczyła z konia potrącając kilka luźnych kamieni, które potoczyły się ścieżką w dół. Zabrała z siodła koc i zwróciła dzielnego wierzchowca pyskiem w stronę domu. Przez chwilę gładziła jego grzywę po czym z ostrym krzykiem popędziła go w dół ścieżki. Została sama na górskiej przełęczy, wśród kamieni i mroków. Zacisnęła zęby, odwróciła się na pięcie i zniknęła wśród ciemnych skał.


Wróciła do rzeczywistości i podeszła do konia, którego wcześniej prowadziła. Spod derki wydobyła krótki łuk i pęczek strzał, po czym stanęła obok Ekharda. Minę miała zdecydowaną. Nie da odesłać się z innymi, nie pokaże, że jest tchórzem.

„Chyba zwariowałaś dziewczyno” pomyślała czując skurcz żołądka.
- Ja zostanę – stwierdziła stanowczo wysuwając podbródek. – Kto jeszcze?

Gob1in 19-10-2009 20:13

Marazm, jaki ogarnął towarzystwo, skądinąd uciekające przed zielonymi paskudami, zaczynał irytować niziołka. Chociaż nie - słowo "irytować" niezbyt pasowało do nastroju malca. Hugo po prostu się nudził.

"Na co oni wszyscy czekają?" - zastanawiał się, dłubiąc przy tym w nosie. Była to czynność, jaką zapełniał sobie czas w oczekiwaniu na tych niezdecydowanych ludziów. I krasnoludziów, rzecz jasna.
Wygrzebawszy nieco nieokreślonego bliżej koloru smarka, poturlał znalezisko pomiędzy kciukiem a palcem wskazującym prawej dłoni, po czym pstryknął zaimprowizowanym pociskiem. Nie patrzył jednak, gdzie upadnie, bowiem przyszło mu do głowy coś, na co powinien wpaść dawno temu.

Snogar właśnie pozdrowił kilka osób we właściwy sobie sposób, zaznaczając, jak są mu bliscy, kiedy koło jego głowy przeleciała śnieżna kula, by, minąwszy o dłoń hełm brodacza, z plaśnięciem rozbić się na skale kilka kroków za nim.

Na szczęście, wzburzony dyskusją (i gorączką złota...) pokurcz nie zauważył kto rzucił śnieżką - ba, nie dostrzegł nawet, że ktoś w ogóle rzucał.

Bezkarny hobbit nie zamierzał ustępować. Na dalszy ogień poszła Francesca, jednak kula trąciła tylko koniec jej kaptura, natomiast pierwszym skutecznie zaatakowanym celem okazała się klacz Kurta, trafiona śnieżką prosto w łatę na zadzie.
Niziołek wykonał kilka ruchów, z grubsza przypominających "Yes, yes, yes..." - sławnych za sprawą imperialnego ambasadora w Albionie, Karla Martzinkiewiczusa, zupełnie nie przejmując się oburzonym zwierzęciem patrzącym nań z wyrzutem w swoich wielkich oczach.

Należy przy tym zauważyć, że kompletnie nie zwrócił uwagi na sugestie brodaczy i tym bardziej nie zamierzał brać udziału w dyskusji. To był temat dla Dużych - niziołki nie były stworzone do takich spraw. Oczywiście, jak przychodziło do obrony swoich osad i małego wzrostem, acz wielkiego duchem ludku, to każdy wychowany w Krainie Zgromadzenia niziołek potrafił odnaleźć się choćby i na polu bitwy, jednak tak naprawdę rzadko angażowali się w sprawy innych mieszkańców Imperium. Poza tym - nikt go pewnie nie zamierzał o zdanie pytać.

Hugo czekał z niecierpliwością, aż ruszą dalej, jednak nie zrobi mu wielkiej różnicy, gdyby mieli przy okazji skopać zadki kilku zielonym brzydalom. A pomysł na rozdzielanie grupy miał przynajmniej jedną, aczkolwiek znaczącą w ocenie niziołka, wadę. Mniejsza grupa oznaczała mniej osób nie mogących się doczekać na kolejną porcję (tak, zaczynaną zawsze od początku!) genealogicznych opowieści o jego przesympatycznej i arcyciekawej rodzinie. Prawda?


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 22:11.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172