lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Warhammer (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-warhammer/)
-   -   Faktoria "4 mila" (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-warhammer/6981-faktoria-4-mila.html)

Revan 11-07-2009 22:29

To było szalone. Jeźdźcy wpadli z pełna szarżą w zielonoskórych, a Lizzie, zamiast odbić w bok, jak planowała, wpadła razem z nimi. Nim się zorientowała, że koń wcale jej nie słuchał, coś potężnie poruszyło zwierzęciem, i wypadła z siodła do przodu, prosto przed jakiegoś wyszczerzonego orka, który już czekał ze swoim toporem, aby przybić ją do śniegu. Na szczęście któryś z jeźdźców odrąbał mu głowę, która to wciąż szczerząc się, wylądowała obok powstającej z ziemi dziewczyny. Odgarnęła biały puch, który mroził jej twarz, i złapała za miecz, który wylądował niedaleko.

Obejrzała się. Ork, który podciął zwierzę, właśnie próbował zepchnąć je z własnych nóg. Widziała, jak za jego plecami śnieg powoli przybierał karminową barwę, a w oczach grało dzikie szaleństwo, połączone z bezsilnością. Nie zastanawiając się wiele, dopadła do niego i cięła po ramionach. Ork tylko zaryczał groźnie, próbując odpędzić się muskularną dłonią, grubszą niż jej noga. Po chwili Duncan, niziolek, z którym jechała, walnął czymś tępym w hełm zielonoskórego, wprowadzając go w jeszcze większy amok. Ork machnął łapą, zahaczając o cholewę buta dziewczyny, i przyciągając do siebie. Z pewnością zgniótłby ją w swoich ramionach, gdyby Lizzie nie korzystając z przypadku nie dźgnęła go swoim mieczem pomiędzy szparę w żelaznym hełmie. Naparła na miecz, który wszedł z trudem po połowę ostrza.

Wrzaski i szczęk żelaza zniknął szybciej, niż się zaczął. Popatrzyła się za siebie, odgarniając rude loki. Przed nią górowała na swoim rumaku czarnowłosa Tileanka, wykrzywiając twarz w dziwnym grymasie. Wszyscy przeciwnicy leżeli martwi, zginęły też dwa konie i mężczyzna z faktorii, Andreas chyba. Niech Morr świeci nad jego duszą.

Z trudem wyciągnęła swój krótki miecz z czaszki potwora. Czarna krew spływała aż po rękojeść. Z obrzydzeniem spostrzegła, że sporo tej juchy ma na kurtce i nogach. Miecz wytarła o jakąś szmatę, i włożyła z powrotem za pas.

Zimno zaczęło znowu jej dokuczać, po walce.

- Nie mamy czasu do stracenia! – zagrzmiała Franceska, wciąż chyba uniesiona po walce. Jak powiedzieli, tak zrobiła. Nie miała w końcu ochoty spacerować z buta, a trzeba było jeszcze ocalić karawanę. A raczej jej resztki.

Arango 12-07-2009 09:59

Miedzy Brodem Umarlaka, a Brodem Wilka, wczesne popołudnie, około 7 mil (13 kilometrów) od Faktorii.


Jak uradzono tak zrobiono. Ciało Andreasa spoczęło w skalnej rozpadlinie przykryte narzuconymi naprędce kamieniami. Nie był to godne pochówek, ale wiedzieli że muszą się spieszyć, by i ich ciał nie nie rozwłóczyły zimą wilki, lub co gorsza, nie stali się posiłkiem dla nadciągającej watahy.

Tur i Flucher (Tur mimo wszelkich namów dalej pieszo) skierowali się w stronę karawany. Nie ujechali jednak zbyt daleko (może jedną milę) gdy z naprzeciwka dobiegł ich łoskot pędzącego wozu.
Przezornie skierowali się za majaczącą na poboczu skałkę przygotowując broń.
Kto wie jakie diabelstwo zdolne były wymyślić orki ?

Ich oczom ukazał się pędzący na złamanie karku zaprzęg. Powoził nim stojący na koźle krasnolud bez ustanku wywijający batem i ponaglający parę mułów do zda się niemożliwego wysiłku by biegły szybciej.



Grob

-
Na Ulryka ! - wrzasnał Tur - to przecież stary Grob ! - i nie czekajac na nic wypadł na drogę rozkładajac szeroko ramiona.
Jedmnak nawet wszystkie demony Chaosu nie mogly zatrymac pedzacego na złamanie karku wozu i meżczyzna musiał ratowac sie w ostatniej chwili rozpaczliwym skokiem na kamieniste pobocze drogi.

Krasnolud widac był jednak mistrzem w swym fachu nie lada, bowiem ryzykujac połamanie osi zatrzymał zaprzeg kilkanascie metrów dalej.
Tur podniósł sie i pedził nie bacząc na nic w kierunku nowoprzybyłych

- Co z Waldo ? Co z mym bratem ? Ocalał ?

Z wozu podniósl się jeden z pasażerrów z głowa obwiazana brudna szmatą.
- Ulryk jeszcze nie dal zginać braciszku, choc wielu dziś trafilo przed oblicze Morra.

Obaj bracia uściskali się serdecznie.



Tur





Waldo


Miedzyczasie Flucher rozmawiał zGrobem.
-
Orkow jest kilka druzyn, to nie przypadkowa bieranina. Mają Czarne orki, przy brodzie zostalo ich okolo 10, kilku pognalo za jakimś jezdzcem, dziwne że ich nie spotkaliście.
Do tego dwie grupy po 20 zwykłych zielonoskórów, z dwie dziesiątki goblńskich łuczników i pól tuzina wilczych jezdzców. Bylo ich wiecej, ale paru posmakowalo naszych ostrzy -
wyszczerzył w usmiechu poczerniałe pieńki zębów.

W tym momencie zblizyli się do nich człowiek i krasnolu. Pierwczy miał rozszarpany na boku kaftan, drugi przewiazane lewe ramię, co nie przeszkadalo mu w prawej dzierzyc solidny topór.

- Franz Burghoff i Tori Trogsund - przedstawili się.
- Udo i Bloggerd nie żyją. Obaj dostali strzałami. Niektórzy z tych przekletych zielonoskórych chyba je zatruwają - pokazali czarnopióra strzałę, na brzechwie ktorej zachowaly się resztki zielonej mazi.
- Reszta jest zdolna do walki, choc poza halflingiem wszyscy są ranni.



Franz
Grob zasepił się.
- Miałem w sumie ponad dwudziestu ludzi. Teraz zostało (wraz ze mną ) dwóch krasnoludów, dwie człeczyny i halfling.
- Na Grugniego -
wykrzyknął wściekły - a bylismy juz tak blisko !
- Ilu ludzi jest w Faktorii ? Zdołamy się obronić ? Zieloni są tuż, tuż za nami...


Mała kawalkada po okolo trzech kwadransach dotarla do bram Faktorii.
Przywitali ich wszyscy mieszkańcy zgromadzeni przy palisadzie i czatowni. Zarzucono przybylych pytaniami, domagając się szczegolów potyczki z czarnymi orkami.
Byli tam wszyscy :
Snogar wraz z siostrzeńcem Snorrim, Gruby Kurt, Harry Pencrofft (co niezwyczajne) obok Paula, Dietrich i Georg, madame Hertha z Amelia, Martą i Hanną swym "personelem", wreszczie Hans Upherr.

Ten ostatni powiadomil reszte, że tropiciel Martin mimo iz zdawalo sie że był pijany w trupa przed dwoma kwadransami zniknal wraz z dobytkiem z faktorii.

Wszystkich jednak dreczyla jedna mysl.

Czy zdołaja sie oprzec orczej hordzie ?

baltazar 14-07-2009 16:12

Dla starego najemnika widok, który ukazał się oczom nie był imponujący, wręcz żałosny, ale mimo to ucieszył go. Oczywiście nie tak jak Tura, natomiast już z daleka można było poznać, że z pogromu uratowali się doświadczeni w walce członkowie karawany. A to może wiele pomóc w przeżyciu kilku kolejnych dni.

Flucher czując na plecach śmierdzący oddech zielonoskórych nie miał zamiaru wdawać się w długie pogawędki z Grobem.

- Miałem w sumie ponad dwudziestu ludzi. Teraz zostało (wraz ze mną) dwóch krasnoludów, dwie człeczyny i halfling.
- Na Grugniego - wykrzyknął wściekły - a byliśmy już tak blisko!
- Ilu ludzi jest w Faktorii? Zdołamy się obronić? Zieloni są tuż, tuż za nami...

- Nie ma, co strzępić języka. Zobaczymy, z kim przyjdzie nam jutro wieczerzać. Póki, co chyba nie czas na zamykanie listy straconych towarzyszy! Tur na wóz i ruszamy!!

- A nie oszczędzajcie tych chabet panie Grob!


Kurt ukuł wierzchowca ostrogami i skierował się do Faktorii. Nie zmuszał konia do szaleńczego biegu – rozsądek odradzał taką brawurę, puszysty śnieg skutecznie ukrywał różne dziury czy kamienie mogące być przyczyną utraty kolejnego wierzchowca. Poza tym nie chciał zostawiać daleko z tyłu terkoczącego wozu, na wypadek gdyby okazało się, że goblińscy jeźdźcy spróbują dopaść uciekinierów.

Dzięki Sigmarowi bezpiecznie dotarli do faktorii. Po drodze najemnik miał niemało czasu, aby wszystko sobie ułożyć w głowie. Niby była palisada, niby niejeden dzielny mąż… ale i tak to było najrozsądniejsze, co mogli zrobić. Bronić się w faktorii. Jeżeli dobrze ocenił Webera ten już powinien mobilizować ludzi do przygotowań do obrony.

Pierwsze, o czym pomyślał to o zablokowaniu tej nieszczęsnej bramy. Trzeba będzie zastawić ją jakimiś obciążonymi wozami albo czymś podobnym. Kwestia rozwalenia jej przez te silne zielone śmierdziele to tak naprawdę chwila. A takie zastawienie powinno dać im trochę więcej czasu. Natomiast nie sądził, że powstrzymają orki przed sforsowaniem palisady. Potem, kto wie, może obrona w gospodzie.

Widząc resztę grupy, z którymi dzisiejszego wieczora opuszczał faktorię podjechał do omawiających jakieś zagadnienia Joachima i Ekharda. Zeskoczył przy nich z konia rozprostowując stare kości.

- Zieloni raczej nie ominą faktorii. Zostajecie czy wolicie się stąd ulotnić? Ja skłaniam się do obrony tutaj. Wydaje mi się, że lepiej tu się z nimi spotkać niż na trakcie czy w lesie.


- Ale i tak mamy przejebane. Trzeba zebrać mieszkańców do kupy i się przygotować na wizytę nieproszonych gości. Coś się już podziało, jakieś pomysły?

Kerm 16-07-2009 20:16

Kiepsko szła ta powrotna podróż.
Wierzchowce odczuwały już powoli zmęczenie i droga do faktorii jakby nie nie miała końca.
Ekhard uśmiechnął się niewesoło.
Z jednej strony towarzystwo, w jakim się w tej chwili znajdował, było całkiem przyjemne.
Z drugiej... Towarzystwo, które w znacznej liczbie podążało w tę samą stronę nie należało do tych, których zapraszało się na popołudniową herbatkę w gronie dobrych znajomych. Takich jak tamci życzyło się wrogom.
Niestety... W okolicy jedynymi wrogami orków, goblinów i kto tam jeszcze pędził w stronę faktorii byli tylko oni. Pechowcy, którzy w nieodpowiednim momencie i w nieodpowiednim czasie znaleźli się w faktorii '4 Mila".
W końcu jednak wyrosła przed nimi palisada...


Ekhard zaklął w duchu, widząc mizerne grono osób - mieszkańców faktorii. Cztery kobiety i kilku mężczyzn...

"Orki przejdą po nas nawet nas nie zauważając..." - pomyślał ponuro.

- Co z Grobem? Co z karawaną? - spytał, z wyraźnym niepokojem w głosie, Snogar.

Na twarzach innych również malował się niepokój, wywołany widokiem znacznie uszczuplonej 'ekspedycji ratunkowej'.

Ekhard pomógł zsiąść Francesce, a potem sam zeskoczył z konia.

- Nie wiemy - powiedział. - Spotkaliśmy pięć orków i straciliśmy Andreasa i dwa konie. Kurt i Tur ruszyli dalej, by sprawdzić, co z tamtymi.

- Masa orków dopadła tabor u Brodu Wilka! Dwadzieścia czarnych, kilkunastu łuczników i kupa zwykłych. Tak ze dwie drużyny. Nie wspominając o kilku jeźdźcach wilków! - Yuri powtórzył to, co już raz powiedział przy wcześniejszym spotkaniu. - Ja się wyrwałem, by sprowadzić pomoc...

- W dupę nam dadzą! - mruknął pod nosem Snorri.

Bez wątpienia Snorri miał rację. Trzymetrowa palisada mogła powstrzymać, na parę minut, rozzłoszczonego dzika, ale nie znacznie bardziej wściekłych orków. Nie mówiąc o tym, że orkowie mogli zaatakować z dowolnej strony, a im po prostu brakło ludzi, do obsadzenia palisady.

- Dupa w troki - stwierdził, nie zważając na obecność pań, Hans Upherr - i zmywamy się jak najszybciej i jak najdalej. Martin już to zrobił.

"Jeden mniej do obrony" - przemknęło przez głowę Ekharda - "i więcej orków na tak zwany pysk."

- Też sądzę, że nie ma co tu tkwić - powiedział. - Lepiej stracić majątek, niż życie. Zabierzmy, co się da i znajdźmy miejsce, gdzie można stawić opór tej zielonoskórej bandzie.

- Snogarze - spojrzał na wymienionego - znasz tu wszystkie zakamarki. Gdzie znajdziemy odpowiednie miejsce?

Oczywiście nie było mowy o tym, by zdołali uciec. Jednej, dwom osobom może by się i udało, ale nie takiej dużej grupie.
Snogar podrapał się po głowie.

- Moglibyśmy schronić się do kapliczki Sigmara - zaczął. Ekhard skinął głową na znak, że wie, gdzie to jest. Krasnolud mówił dalej. - Jest co prawda zniszczona, ale kamienna. Orki by jej nie spaliły, a my zmieścilibyśmy się wszyscy...
- Jest też wąski kanion skąd wypływa Struga. Do obrony bardzo dobry, ale kończy się stromą ścianą. Ucieczka stamtąd...


Jasne. Musieliby się wspinać po stromych, skalnych ścianach... A szanse wyrwania się stamtąd...

- Jar, który prowadzi do Urwiska Wilkołaka - wtrącił Paul. Snogar spojrzał na niego wściekle, ale nie przerwał mówiącemu. - Nadaje się jak najbardziej do obrony, ale... ale jak sama nazwa wskazuje zakończony jest urwiskiem. Żeby się z niego wydostać inaczej niż przebijając się przez szeregi zagradzających drogę orków trzeba wspinać się na prawie pionowe ściany.

- Jar do Wdowiego Urwiska również nadaje się do obrony - ponownie głos zabrał Snogar - szczególnie na odcinku przed odkrytą jaskinią. Tam został zniszczony dość długi fragment drogi. Ale w sumie też nie wiadomo - ponownie podrapał się po głowie - czy jest z niego drugie wyjście. Może dalsza droga jest zatarasowana. Albo zniszczona. - Wzruszył ramionami.

- W takim razie proponowałbym Wdowie Urwisko... - powiedział Ekhard. - Tylko tam jest cień szansy, że znajdziemy drugie wyjście... A na razie trzeba wziąć się do roboty - zebrać całą broń, całe jedzenie i rzeczy niezbędne do przetrzymania zimy. Broń musimy mieć pod ręką na wypadek ataku, a reszta... przyda się podczas - uśmiechnął się niezbyt wesoło - pospiesznego odwrotu na, jak to mówią przemądrzali wojskowi teoretycy, z góry upatrzone pozycje...

Gob1in 20-07-2009 10:37

Hugo wjechał na wozie niczym zwycięzca wyścigu. Duma wypinała mu pierś tak mocno, że prawie wypadł z pojazdu, kiedy koło najechało na jakąś grudę ziemi. Siedział teraz na jakimś ocalałym worku, majtając kulasami przewieszonymi przez burtę i lustrując faktorię, mrugając ślepkami, jakby mu jaki paproch wpadł do oka.
Gdzieś w innym świecie, czy wymiarze ktoś porównałby go do japońskiego turysty. Brakowało tylko aparatu z fleszem.

W każdym razie nizioł był szczęśliwy. Zważywszy na fakt, że w każdej chwili mogło ich zeżreć kilkadziesiąt zielonych bestii, to jego beztroska była przerażająca. Co zrobić - taki właśnie był.

Gdy w mroźne powietrze wzbił się gwar rozmów i przestano zwracać uwagę na niziołka, ten zlazł z wozu i przepchnął się pomiędzy obecnymi by znaleźć się w środku kręgu dyskutujących.

Rozmawiano o najlepszej formie obrony przed niemal przesądzonym atakiem zielonoskórych.
Hugo ze swojego przepastnego worka-torby-plecaka (czort wie co to tak naprawdę było) wydobył skórzaną tubę na dokumenty, z której wyciągnął poszarpaną i poplamioną mapę okolicy. Tę samą, która stała się przyczyną jego wyprawy w te strony. Czy ją kiedyś od kogoś kupił, dostał, czy raczej "pożyczył" - tego już nie pamiętał (chociaż najprawdopodobniejsza była ta trzecia opcja...). Zresztą kto zawracałby sobie głowę takimi szczegółami.
Na mapie zaznaczono kilka punktów orientacyjnych, wliczając faktorię i brody. Był tam również wielki i równie koślawy "X" postawiony w miejscu, gdzie z opowiadań Snogara miało znajdować się Wdowie Urwisko. Obok iksa ktoś dorysował również trupią czaszkę.

- Ja wiem! Ja wiem! - zaczął się wydzierać, jednak nikt nie zwracał na niego uwagi. Podskakiwanie również nie przyniosło rezultatu. Oczy wszystkich zwróciły się w jego stronę dopiero wówczas, gdy nabrał powietrza w pucułowate policzki i zadął z całej siły w trąbkę. Nie trzeba dodawać, że poza zamierzonym efektem, jakim było zwrócenie na siebie uwagi, dźwięk trąbki zjeżył wszystkim włosy. Szczególnie w przypadku stojącego blisko niziołka Groba, którego nastroszona broda wyglądała tak komicznie, że Hugo mało się nie udusił, próbując powstrzymać napad wesołości.

- Trzeba uchodzić w góry. Orkowie mogą nie wiedzieć o tamtej jaskini... - jego paluch stukał w bliżej nieokreślone miejsce na mapie, co według malca miało dodać powagi jego słowom. - A w faktorii można wykopać kilka wilczych dołów, zostawić sidła i takie tam. Nich zielone brzydale mają trochę zabawy - dodał, błyskając białymi ząbkami. - Jakiś zwiadowiec, czy dwóch mogliby pozacierać ślady, zresztą... - wzruszył ramionami - padajacy śnieg i tak zrobi swoje.

- Poza tym, może tam mieszkają jakieś ogry...? - rzucił z nadzieją pod nosem jednak na tyle głośno, by stojąca za nim piersiasta lalunia (Amelia) jęknęła rozpaczliwie i byłaby gruchnęła o ziemię, gdyby jej któryś z mężczyzn nie podtrzymał. Nie bez seksistowskiej przyjemności zresztą.

Hugo nawet tego ne zauważył - rozglądał się po twarzach tych wszystkich wielkoludów, zachowując się trochę jak mały psiak, który dobrze wykonawszy polecenie czeka na nagrodę. Z tą różnicą, że nie merdał ogonem i nie wywalił jęzora. Zaiste cudownym zrządzeniem bogów nizioły nie mają czym merdać. I niech tak zostanie.

John5 20-07-2009 17:39

Sytuacja w jakiej się znalazł wyglądała nawet gorzej, niż kiedy przyjechał do faktorii. Wtedy miał na głowie tylko kilku ludzi, których wcale nie tak trudno było zgubić. Z zielonoskórymi sprawa wygląda kompletnie inaczej, u nich nie można liczyć na taryfę ulgową ani na to, że dadzą się przekupić.

Już sama mina Joachima wystarczyła, by mieszkańcy faktorii omijali go zadając pytania innym uczestnikom tej tak zwanej "misji ratunkowej". W ich głosach słychać było napięcie i strach. Mężczyzna pokręcił głową i zsiadł z wierzchowca, po czym oparł się o ścianę budynku stojącego o kilka kroków dalej.

Z ciekawością obserwował jak Snogar i Paul przerzucają się propozycjami miejsc dobrych do obrony i niemal wybuchnął śmiechem, kiedy okazało się, że z żadnego z nich nie ma ucieczki.

Kiedy niziołek zadął niespodziewanie w trąbkę Joachim niemal podskoczył. Zapomniał kompletnie o tym malcu, który teraz tak dobitnie zwrócił na siebie uwagę wszystkich.
Joachim westchnął i odepchnął się od ściany. Powoli i pozornie bez nerwów podszedł do grupy i bezpardonowo przepchnął się w stronę niziołka. W końcu stanął przed nim i spojrzał w dół.

- Wygląda na to, że umiesz myśleć... ale w paru sprawach według mnie się mylisz. Nie mamy zbyt wiele czasu, a już na pewno nie tyle, by przygotowywać jakieś pułapki, nie wspominając o tym, że ziemia jest zamarznięta i wykopanie dołów jest niemal niemożliwe. Co do zacierania śladów, to możemy na tym zyskać trochę, ale niezbyt wiele. W grupie, która zaatakowała karawanę były gobliny i jak sami mówiliście miały ze sobą kilka wilków. Może to i nie są psy myśliwskie, ale węch mają wystarczająco dobry, żeby nas wytropić, a zapasy jedzenia i broń obciążą nas na tyle byśmy stali się dla nich łatwym kąskiem. Zresztą jak sam powiedziałeś pozostaje nam liczyć, na to, że śnieg choć w niewielkim stopniu ukryje nasz trop. Jednak przychylam się do opinii Ekharda i twojej. Wdowie Urwisko to najlepszy i chyba jedyny rozsądny wybór. O ile dopisze nam szczęście, będzie stamtąd wyjście, jeśli nie... to pozostaje liczyć na łaskę bogów, bo zieloni nam jej nie okażą. -

Uśmiechnął się cynicznie, po czym odwrócił się i podszedł do wierzchowca, na którym wrócił do faktorii. Bez pośpiechu zaczął dokładnie i systematycznie sprawdzać wszystkie pasy i klamry. Nie uśmiechała mu się wizja samego siebie uciekającego, ze zgrają wściekłych orków za plecami i nagle pękającym popręgiem.

Penny 05-08-2009 01:45

Jako MG
 
Wszyscy zebrani pod główną bramą przenieśli się do gospody, by rozgrzać trochę zmarznięte członki i przedyskutować jeszcze parę kwestii związanych z opuszczeniem faktorii w kierunku Wdowiego Urwiska. Wdowie Urwisko. Te dwa słowa oznaczał dla wszystkich mieszkańców i gości faktorii tylko jedno – nadzieję. Cała ich przyszłość zależała od tego wąskiego jaru.

Paul, Snogar i Gruby Kurt szybko podliczyli zapasy jedzenia zgromadzone w faktorii. Nie było tego zbyt wiele, gdyż, jak co roku, resztę zapasów miał dowieźć Grob, ale z jego karawany nie została nawet jedna dziesiąta towarów. W każdym razie jedzenia, przy ostrożnym racjonowaniu, powinno im wystarczyć na kilka dni.

Oprócz braku jedzenia musieli też rozstrzygnąć kwestię transportu. Do Wdowiego Urwiska nie prowadziła żadna droga, którą mógłby przejechać wóz Groba. Wyglądało na to, że całą drogę muszą przejść pieszo prowadzeni przez Upherra i Snorriego, którzy najlepiej znali okolicę.

Wszystkie te dyskusje potrwały co najmniej godzinę. Nie brali w niej udziału jedynie ci, którzy nie musieli zostawić w faktorii dorobku całego życia. Ci zgromadzili się przy stole najbliżej okna i zostali uraczeni przez Kurta kuflami piwa. Lizzie i Francesca w miarę swoich możliwości zajęły się ranami ludzi Goba, choć, prawdę powiedziawszy, ich pomoc ograniczyła się do przemycia ich ran i założeniem czystych opatrunków. Żadna z nich nie znała się na leczeniu. Potem przyłączyły się do milczącego kółka pod oknem.

Dla nich wszystkich stało się wiadome, że przygotowania potrwają kilka godzin, a w drogę wyruszyć będą mogli dopiero o świcie, i że tak naprawdę nikt dziś nie zmruży oka. Jeśli nawet to tylko na kilka godzin płytkiego, niespokojnego snu.

***

Po owej naradzie w karczmie zrobiło się nagle cicho i pusto. Wszyscy rozeszli się, żeby jak najszybciej rozpocząć przygotowania do wymarszu. Nad faktoria unosiła się atmosfera napięcia oraz gorączkowego pośpiechu.

Na zapleczu gospody Gruby Kurt wynosił do głównej sali wszystkie zapasy z spichlerza i pakował je do worków, które ze swojego magazynu przyniósł Snogar. Wszystkie wikłały miały być zapakowane (w miarę możliwości) zapakowane na grzbiety dwóch wołów z wozu Groba. To co się nie zmieści zostanie rozdzielone po równo między nich.

W kuźni panowało wielkie poruszenie. To Harry i jego pomocnik, Bruno, przy mdłym świetle lampy oliwnej przetrząsali każdy kąt warsztatu w poszukiwaniu narzędzi lub broni zdatnej do użytku. Oglądali uważnie każdą sztukę broni, a ta, którą uznali za dobrą odkładali na stos.

To samo poruszenie panowało zarówno w sklepie Paula jak i w magazynie Thordwalsonsona. Wszystko, co mogło być użyteczne lądowało na środku kantorka by później zostać popakowane w zgrabne i poręczne pakunki. Obu krasnoludom pomagał Grob oraz jedna z dziewcząt madame Herty, Hanna. Niziołkowi zaś w czystkach w jego magazynie pomagała reszta personelu przybytku „Pod Różą”.

Jedynym miejscem, gdzie było w miarę spokojnie była czatownia. Tam przy wygaszonej lampie siedział Dietrich wpatrując się czujnie w śnieżny mrok. Czasem wydawało mu się, że coś porusza się w ciemności, a raz czy dwa usłyszał jakiś szczególnie niepokojący odgłos. Jednak nic nie podeszło pod bramę na odległość strzału z łuku, więc nie było żadnej potrzeby by bić na alarm. Choć wiedział, że na pewno gdzieś tam są, czają się w mroku, otaczają ich…

Ale czy naprawdę jest sens popadać w aż taką paranoję?

***

Nad faktorią wstawał szary świt. Niebo wciąż zasnute było ołowianymi chmurami zwiastującymi śnieg. Gdy tylko trochę pojaśniało uliczki faktorii zaroiły się od zmierzających tam i z powrotem ludzi. Wynoszono wszystko, co przez noc udało się zgromadzić. Wszystko co mogło okazać się im potrzebne do przeżycia.

Ostatni posiłek przed wyruszeniem w drogę zjedli w jedynym miejscu, gdzie zebrać się mogli wszyscy razem. Oczywiście, że w gospodzie „Pod Tłustą Gęsią”. Nie brakowało nikogo. Nikt przez noc nie uciekł.

Przyjezdnych, którzy zatrzymali się w pokojach u Grubego Kurta budziła Francesca mocnym waleniem do drzwi. Z niektórych pokojów dobiegały ją ciche przekleństwa, z niektóre otwierały się zaraz po jej „pobudce”. Widać niektórzy tak jak ona nie mogli zmrużyć oczu tej nocy.

Śniadanie zjedli w pośpiechu, niewiele mówiąc. Zebrali się później na placu przy głównych wrotach „4 mili” teraz już zabezpieczonych przed frontalnym atakiem orków. Wszyscy mieli nadzieję, że kupią sobie tym czas potrzebny im do przebycia drogi do Wdowiego Urwiska.

- Trzeba jeszcze zabrać konie ze stajni – przypomniał niziołek Paul wstając od stołu. Zaraz potem wyszedł na zewnątrz, gdzie powoli zbierali się mieszkańcy, dźwigając na plecach, to co dadzą radę unieść z prywatnego majątku. Na słowa kupca Flucher poderwał się z miejsca i ruszył w kierunku stajni, a w jego ślady poszedł Ekhard, Joachim i Yuri. W stajni czekały już przygotowane do drogi wierzchowce. Te, które należały do Paula objuczone zostały lżejszymi pakunkami. Jak mogli zauważyć wśród nich były futra, które zgromadził Hans Uppher oraz kilka prześcieradeł z przybytku madame Herty, które mogły posłużyć za bandaże.

Francesca i Lizzie na widok swoich towarzyszy prowadzących konie za uzdy spojrzały na siebie porozumiewawczo i niemal jednocześnie ruszyły w ich kierunku.

W końcu opuścili faktorię południową, niemal nie używaną bramą. Na przedzie ich przewodnicy, dalej wszyscy piechurzy, następnie objuczone woły i konie. A jako ostatni pochód zamykał Grob i jego krasnoludowie oraz Snorri, ciągnący skonstruowane naprędce sanie obciążone skromnym ładunkiem drewna.

Upherr poprowadził ich dawną drogą prowadzącą do Wdowiego Urwiska, teraz już nieistniejącą. na horyzoncie mieli pokryty śnieżną czapą las, który Francesca i Ekhard widzieli będąc na cmentarzu. Nad nimi górowały majestatyczne Góry Krańca Świata. Na razie mijali kępy krzaków i samotnie stojące drzewa spowite w odcienie bieli, czerni i szarości.

Mieli przed sobą co najmniej dwie godziny marszu w śniegu, sypkim i niezbyt choć głębokim. Godzinę po wymarszu z faktorii usłyszeli to, czego bali się usłyszeć od powrotu „grupy ratunkowej” spod brodu. Wilcze wycie i ujadanie. Stanęli, odwracając głowy w stronę faktorii, ale tylko ci obdarzeni bystrzejszym wzrokiem mogli zobaczyć poruszające się na trakcie sylwetki. Z duszami na ramieniu podjęli mozolną wędrówkę naprzód.

Krajobraz zaczął się zmieniać. Byli coraz bliżej lasu, drzewa występowały gęściej, zbite w kępy, a następnie zagajniki. W końcu całą kolumnę skryły wysokie świerki okryte wczesnozimowymi czapami śniegu.

Pierwszy postój zrobili po blisko dwóch godzinach nieustannego marszu. Wybrali sobie w tym celu niewielką polanę tuż przy starej drodze. Rozpalono trzy ogniska, przy których grzano zmarznięte ręce i prowadzono ciche rozmowy. W wielu głosach czuć było strach i przygnębienie. Niektórzy mówili o możliwościach obrony w jarze, a niektórzy (to znaczy madame Herta i jej dziewczęta) utyskiwały na bolące nogi, co Francesca kwitowała pogardliwym prychnięciem, a Lizzie próbowała ukryć śmiech.

Kerm 07-08-2009 09:37

Decyzja, szczęśliwie, zapadła.
W dodatku orki najwyraźniej doszły do wniosku, że im również należy się troszkę odpoczynku, a co się odwlecze... Albo też zajęły się tym, co zostało z karawany.
Co było równie przygnębiające, jak oczywiste.


W gospodzie nie było po co zbyt długo siedzieć.
Nadmiar piwa miał zwyczaj nieprzyjemnie chlupotać w brzuchu, a ile czasu można było stracić na planowanie przyszłych działań.
Lepiej było działać, by zabezpieczyć przyszłość.

- Rzucę okiem do kuźni - powiedział. - Oni - skinął głową w stronę 'majętniejszej' części tego malutkiego społeczeństwa - dadzą sobie radę bez moich pomysłów.

Bo i co mógł im doradzić? Żeby prowiant zabrali? Albo koce czy futra?

- Ja zostanę tutaj - powiedziała Francesca. - Nigdzie się nie ruszam.

Ekhard skinął głową, a potem podszedł do 'miejscowych'.

- Jedno tylko... - powiedział. - Jeśli we Wdowim Urwisku nie ma choćby paru drzew, to trzeba będzie zabrać zapas drewna, bo inaczej nawet orki nie będą potrzebne... I, jeśli się da, jakieś siano czy obrok dla koni. Co prawda i tak je w końcu zjemy - Paulem aż wstrząsnęło - ale lepiej by było, żeby wcześniej nie padły z głodu...

Zostawiwszy na ladzie niedopity kufel piwa ruszył do kuźni.



Wyprawa do kuźni okazała się mało owocna.
Oczywiście znalazłoby się tu parę rzeczy, które cieszyły oko wojownika. Parę solidnych włóczni, idealnych do nadziewania na nie atakującego całym impetem wroga, z dwa-trzy niezłe miecze, jakiś topór, z którego z pewnością cieszyłby się krasnolud, parę tarcz...

- Więcej takich nie ma? - Ekhard z pewnym żalem spojrzał na dość starą, ale sprawną kuszę. - Tylko to?

Harry wzruszył ramionami.

- Nic na to nie poradzę - powiedział. - Nikt nie przypuszczał, że trzeba będzie odpierać ataki orków. Spytaj u Paula. Albo u Snogara.

Tyle to Ekhard też wiedział.
Skoro Paul miał bełty, to może i kusze by się znalazły. Albo łuki, chociaż te były mniej praktyczne.
Skinął głową.

- Sprawdzę. A potem wrócę i wam pomogę - zaproponował.

- Szkoda zachodu - Harry pokręcił głową. - Za niecałą godzinkę skończymy, więc pomoc nam niepotrzebna.



Wyglądało na to, że u Paula pakowanie idzie nad wyraz sprawnie. Właściciel, z miną zadowolonego z siebie dozorcy niewolników, kierował poczynaniami dziewcząt od madame Herty. A te, choć z pewnością bardziej były biegłe W układaniu bielizny na półkach szafek, dawały sobie nad wyraz dobrze radę.
Stosy tobołków rosły w oczach, a na dodatek Paul doskonale wiedział, w której paczce co się znajduje. Procentowało wieloletnie doświadczenie...

- Kusze? - powtórzył, zgoła niepotrzebnie. - Mam tylko to... - podszedł do lady i wyciągnął kuszę pistoletową. - Dobre na złodzieja, na zielonoskóre paskudztwo nieco mniej. A bełty? Niewiele tego zostało. Wszystkie są w tamtym, szarym worku. Razem ze strzałami. Natomiast łuki, tylko trzy, niestety, zawinięte w koc położyłem tam... Futra też spakowałem. Oliwa? ktoś już wspomniał o oliwie... A, prawda, wszak to ty, Amelio, pytałaś. Oliwę przelaliśmy do takich specjalnych bukłaków. I, oczywiście, zabieramy wszystko. Orkom zostawimy pustą beczkę. A po co ci proch? Chcesz skonstruować machinę piekielną?...



Mimo wszystko Ekhard wolał nie pozostawiać przedmiotów przydatnych do walki w rękach Paula i jego wesołej gromadki. Obawiał się, że panie będą wolały zabrać dodatkową belę materiału niż im nieprzydatne łuki. Obciążony dwoma pakunkami ruszył w stronę faktorii Snogara.

- A mamy trzy kusze. Ale my - wskazał na swego pomocnika - wojenny naród i posługiwać się nimi umiemy. Tak że nie musisz się o to martwić. Za to gdybyś chciał, to garłacz mam przedni. Zainteresowany?

Nie był zainteresowany.
Rzecz jasna widział, jak inni ładują garłacze i muszkiety, ale sam nigdy nie interesował się tego typu bronią. Prędzej sam by siebie zabił. Albo dotkliwie pokaleczył.

- Jak kogoś znajdę, to go przyślę - powiedział. - Ale na wszelki wypadek zabierz. Takim garłaczem, jak za lufę chwycisz i walniesz, to i guza nabić można.

Roześmiali się wszyscy, choć dowcip najprzedniejszy nie był.

- Do zobaczenia rano - powiedział na odchodnym.



Franceski nie było. Albo poszła spać, albo, jak typowa kobieta, zmieniła zdanie i wybrała się do któregoś ze składów...

- Kolacja? Mamy jajecznicę...

Gruby Kurt
był chyba na etapie pozbywania się najtrudniejszych w przewozie produktów spożywczych, bo do miski trafiło dość dużo jaj. Ciekawe tylko, czy pomyślał...

- Jasne - karczmarz skinął głową. - Mamy cały worek gotowanych jaj. Nawet jeśli spadnie na ziemię, to i tak nic się nie zmarnuje.

Jajecznica nie tylko świetnie wyglądała, ale i smakowała wybornie.
Chociaż równie dobrze na smak ów mogła mieć wpływ świadomość, że następna kolacja - jeśli jej dożyją - z pewnością taka pyszna nie będzie.

- Dzięki - powiedział, oddając pusty talerz. - Było świetne. Gdyby mnie ktoś szukał, będę u siebie.



Nikt go nie szukał. Nikt nie miał zamiaru spędzić z nim nocy na rozmowach. Lub w innym celu.
Ekhard spał w miarę spokojnie. I coś mu się śniło...
Chyba, bo gdy otworzył oczy, nie potrafił sobie nic z tego snu przypomnieć. Z pewnością jednak nie było to nic nieprzyjemnego, żaden koszmar, który wyrwałby go ze snu w środku nocy.
Kończył się ubierać, gdy na korytarzu rozległ się głos Franceski, a chwilę później drzwi zatrzęsły się od uderzenia pięścią.

- Co za barbarzyńskie metody - powiedział. - Już wstałem - dodał głośniej. - Dzień dobry...



Imponująco z pewnością nie wyglądali.
Kilkanaście osób brnących przez śnieg, szóstka objuczonych koni, woły. Ukoronowanie wszystkiego stanowiły ciągnięte przez krasnoludy sanie...
Wypisz wymaluj - grupka nieszczęśników szukających lepszego losu. Albo uciekających przed złym.
Ekharta denerwowało nieco to powolne tempo.
Powinni jak najszybciej dotrzeć do Wdowiego Jaru, zorientować się w możliwościach obrony..., zbudować jakąś barykadę, która powstrzymałaby pierwszy impet nacierających orków...
A tu postój...
Jakby nie wiedzieli, ze orkowie poruszają się dwa razy szybciej, niż oni, zaś po pozostawionym przez wędrujących śladzie nawet ślepy by trafił.
W końcu nie wytrzymał.

- Proponowałbym wziąć du..., wstawać - poprawił się, uwzględniając fakt, że w towarzystwie znajdują się kobiety - i ruszać, chyba że chcecie skończyć w brzuchach orków jako śniadanie.

baltazar 11-08-2009 12:46

Wyjście naprzeciw niedobitków z karawany Groba i harce z czarnymi orkami dały się we znaki starym kością najemnika. Dodatkowo perspektywa nierównej walki, nieprzespanych nocy i chłodu jaskini motywowała go do jak najszybszego poczynienia niezbędnych przygotowań. A potem już tylko zasłużony odpoczynek w ciepłym pokoju.

Nie okazując zmęczenia, zresztą jak większość uciekinierów zabrał się za kompletowanie niezbędnego sprzętu. Broni nie potrzebował, jak ta, którą miał mu nie wystarczy to już chyba nic mu nie pomoże. Natomiast w wyprawie do jaskini jakiegoś źródła światła i sprzętu wspinaczkowego nigdy dość. A pora roku przypominała o tym, iż jak zabraknie już drewna to dodatkowe ciepłe ubranie mu się przyda. Jeżeli chodzi o oliwę, świeczki czy płótno na pochodnie nie stanowiły problemu to już odpowiednia lina do wspinaczki nie dała się odnaleźć tak łatwo. Pomimo tego, iż przetrząsną cały kantorek Paula nie znalazł tego, czego szukał. Jak się okazało Snogar czyniąc przygotowania na wyprawę miał już, czego było im trzeba, pożyczka sznura nie stanowiła problemu. Dodatkowy komplet ubrań, kolejny koc i jakaś skóra dopełniły przygotowań.

W swoim pokoju starannie wszystko popakowałby graty zajmowały jak najmniej miejsca. Część będzie wiózł na koniu, ale te niezbędne załadował do plecaka tak by w razie śmierci wierzchowca nie marnował czasu na poszukiwanie czegoś, co może uratować mu życie.

- Eh ty stary durniu! Powiedział sam do siebie widząc, że zapomniał o żywności i alkoholu.

Zszedł do Grubego. W kuchni panował niezły rozpiździel. Uwijała się tu trójka personelu starając jak najlepiej zestawić racje. Oczywiście komenderował im Kurt.

- Potrzebowałbym jakieś, żarcie no i coś do popicia. Zwrócił się właśnie do niego.

- A co my to kurwa teraz robimy. Nie widzisz, że pakujemy? Odpowiedział zdenerwowany.

- Nikomu nie zaszkodzi, jak każdy przy sobie będzie mieć też trochę żywności.

- A bierz, co tam chcesz. Najemnik nie czekał na dodatkowe zachęty. No nie, tych flaszek nie tykaj. To są moje specjalne i nie nadają się dla takich ułomków jak ty! Weź te z lewej. Wódka, jeszcze jej nie… znaczy no weź tamte i się przeszkadzaj.

Na górze mógł dokończyć pakowanie. Teraz kolacja i do wyra.

W głównej sali mało było rozmownych i wesołych ludzi. Wszyscy pogrążeni w swoich myślach, jakby robiących rachunek sumienia. Zjadł w ciszy. Popił dwoma kuflami grzanego piwa i z miłym uczuciem sytości i ciepła w brzuchu poszedł spać.

Już pogrążał się we śnie, gdy usłyszał delikatne pukanie do drzwi…

- Kurt śpisz? To ja Marii. Mogę wejść?


Nie miał serca odmówić tej uroczej dzierlatce. Chociaż po uchylających się drzwiach nabrał pewności, że dodatkowa zachęta nie była konieczna. Podeszła i usiadła na skraju łóżka.

- Co z nami będzie? Boję się… Nie pozwolisz im mnie skrzywdzić, prawda?

Najemnik w to nie wątpił każdy odczuwa strach. Natomiast dziewczyna straciła dużo niewinności w jego oczach. Ale cóż każdy radzi sobie jak może… W sumie to chyba odłoży zasypianie na jakiś czas.

- Oczywiście, przy mnie nic ci nie grozi. Praktycznie wyszeptał jej to do ucha. Dziewczyna wiedziała, że nic nie ma za darmo na tym świecie. Stary wojownik nigdy nie był rycerzem w lśniącej zbroi ratujące damy za podziękowania i zapewnienie dozgonnej wdzięczności.

Ukontentowany zapłatą zasnął.


***

Wyglądali żałośnie. Zresztą jak wszyscy uciekinierzy, jakich Kurt miał okazję widzieć w swoim życiu. Posępne miny, zwieszone głowy bez nadziei w oczach na lepsze jutro. Wyglądali prawie jak banda trupów. Pochód zamykali dzielni strażnicy palisady…


To wszystko było obrazem nędzy i rozpaczy niesamowicie irytującym najemnika. Od czasu do czasu wyjeżdżał przed pochód by sprawdzić przejezdność drogi, a czasem zostawał za nimi by upewnić się, że odgłosy wilczych jeźdźców nie są zbyt bliskie. Nie bez znaczenie był również fakt, że po prostu nie mógł zdzierżyć tego widoku.

Z jednego z takich wypadów wracał z dobrą nowiną, jak mniemał. Bo przed nimi znajdował się odcinek drogi osłoniętej od wiatru, co znacznie zmniejszyło ilość śniegu i zasp jakie musieliby pokonywać. Ujrzał przygotowania do postoju. Kurwa jego mać – pomyślał – rozkładają jebany obóz po przejściu nędznych paru kroków.

Od razu dostrzegł poirytowanie osób mających z wojną więcej wspólnego niż sprzedaż oręża czy dawanie dupy żołnierzom. Werbalnym wyrazem tego było poganianie przez Ekharda, rzeczywiście mógł się wkurzyć ślimacząc się z nimi cały czas. Kurt miał przynajmniej okazję odpocząć od nich.

- Na śniadanie już pewno za późno. Już są dawno po! Z tego, co mi się zdaje dzisiaj stołowały "Pod tłustą gęsią”. Ale jak ktoś chce być obiadem to niech rozpala ogniska i już się zacznie piec.

- Dziesięć minut przerwy na złapanie oddechu powinno wystarczyć. Zgadzacie się ze mną? Popatrzył na Joachima, Groba i Ekharda. Na ich twarzach nie było widać wyrazu bólu typu tak krótko. Wręcz odwrotnie. Jednak nie chodziło o to żeby zamęczyć resztę przed dojściem do jaru. Już jesteśmy niedaleko. Chyba nie ma sensu z tymi moimi wycieczkami. Teraz po dwie panienki będą jechały na mojej klaczce. Trochę odpoczniecie i przyśpieszy to nasze tempo. Pierwsze Marii i Madame Herta.

Uśmiechnął się kurtuazyjnie. Ale nie zamierzał dać więcej wytchnienia nad te 10 minut.

John5 11-08-2009 23:39

Joachim wszelkie przygotowania postanowił zrobić na własną rękę, resztę pozostawiając mieszkańcom faktorii. Zresztą jak sądził sprawiał by więcej problemu niż pożytku. Pierwsze kroki skierował do magazynu Snogarra, do sklepu Paula woląc nawet nie zaglądać. Postanowił, że o ile naprawdę nie zmusi go do tego sytuacja, durnemu niziołowi lepiej nie pokazywać się na oczy. Nie żeby się bał tego pokurcza… po prostu niezbyt uśmiechało mu się uspokajanie kupca i chaos jaki bez wątpienia by wywołał swoim pojawieniem. Skrzywił się mimowolnie na wspomnienie pierwszego dnia w faktorii. Z wyrazu jego twarzy można było wywnioskować, że kiedyś z pewnością odpłaci się w jakiś niezbyt przyjemny dla handlarza sposób.

Faktoria wyglądała, jakby zamieszkiwało ją co najmniej pięć razy więcej ludzi niż normalnie. Każdy szedł w swoją stronę i u każdego widać było lęk oraz troskę wypisane na twarzy. Lawirowanie między tą zbieraniną, nie należało do najprostszych zadań i w końcu musiało się skończyć na potrąceniu przez kogoś. Joachim zaklął plugawie i podniósł się z zimnej powierzchni tego, co z braku lepszej nazwy można było nazwać ulicą, lecz sprawca uciekł gdy tylko spostrzegł na kogo wpadł. Szermierz zaklął jeszcze raz i splunął na ziemię. Pozostały kawałek drogi przebył szybkim, gniewnym krokiem, po czym wpadł do wnętrza budynku jak kula armatnia, trzaskając drzwiami. Snogarr spojrzał na niego sponad sterty pakunków, po czym zmarszczył brwi.

- Możliwe, że jeśli uda nam się wrócić zastaniemy spalone zgliszcza, ale mimo wszystko to nie powód, żeby rozwalać wszystko już teraz. -
Joachim machnął tylko ręką w odpowiedzi.
- Dobra chłopcze, nie mam czasu czego chciałeś? -
Szermierz zjeżył się, nikt od bardzo dawna nie śmiał nazwać go "chłopcem" i bynajmniej nie spodobało mu się to jak został określony przez krasnoluda. Jednak przygryzł wargę i postąpił wbrew sobie, nie podszedł i nie trzasnął pięściom w brodatą twarz. Zamiast tego ponurym głosem zapytał o to, po co przyszedł.
- Przydały by się jakieś cieplejsze buty i ciuchy, bo to co mam na sobie choć na razie dobre, może nie wystarczyć na kilka dni na śniegu... Poza tym zastanawiałem się, czy dostanę proch i kule, do pistoletu? -
- No proszę, jak trzeba to wiesz jak się odezwać, co? Poczekaj chwilę. Chwilę przed tobą był tu Ekhard, oferowałem mu garłacz, ale odmówił. - krasnolud rozglądał się, nie przestając mówić - O tu jest! - Wyszarpnął niewielki pakunek, przytrzymując równocześnie inne, by nie skończyło się to stertą towaru rozsypanego na podłodze. - W środku, powinno być 15 kul i ładunki do nich, więcej chyba ci nie trzeba? -
- Raczej nie i tak pewnie nie wykorzystam wszystkich. A co z... -
- Ubraniami? Leżą na tamtej stercie, nie będziemy ich raczej brać, za mało warte a zbyt wiele miejsca zajmują. Bierz co chcesz. -
Joachim skinął głową i bez słowa zaczął szukać odpowiednich części odzieży. Znalezienie pasujących butów zajęło mu nieco więcej czasu, ale i tak był zadowolony. Załatwił to co chciał i miał jeszcze trochę czasu do zapadnięcia zmroku.

Sęk w tym, że nie za bardzo miał na co ten czas wykorzystać. Spakowanie się zajęło mu dosłownie chwilę, podobnie jak sprawdzenie czy broń jest w dobrym stanie. Szybka prosta kolacja i ostatecznie skończył we własnym pokoju, leżąc na pryczy z założonymi za głową rękoma i wpatrując się tępo w sufit.

"Przywiało mnie tu w złym czasie... chociaż od dłuższego czasu dla mnie panują "gorsze czasy" więc co za różnica. Przecież to czy zdychasz rozpłatany ostrzem orka czy człowieka niczym się nie różni prawda? Mimo wszystko... mimo wszystko wolałbym umrzeć w nieco innych okolicznościach, ale czego oczekiwać... jakie życie taka śmierć."

Obrócił się na bok i leżał tak długo, aż w końcu zapadł w płytki sen.

***

Zbudził się na chwilę przed świtem i pierwsze promienie słońca zastały go ubranego i w sumie gotowego do drogi. Otworzył drzwi niemal natychmiast po tym, jak zapukała do nich Francesca. Na jej zdziwione spojrzenie odpowiedział tylko lekkim skinieniem głowy, po czym wyszedł z pomieszczenia nie dbając nawet o zamknięcie drzwi. Nie sądził, żeby budynek gospody przetrwał wściekłość orków, kiedy ci odkryją, że ludzie opuścili faktorię.

Krótkie śniadanie, w czasie którego niemal nikt nie rozmawiał, a jeśli to robił to głosem ściszonym i nieśmiałym, tak jakby znajdowali się w świątyni a nie zwykłej karczmie. Na wzmiankę o koniach podniosło się kilka osób, w tym Joachim, który chciał tylko czym prędzej opuścić salę.

Zaledwie dwie godziny po wymarszu zarządzono postój, co wprawiło Joachima w osłupienie.

"I oni chcą uciec przed zielonymi? Nie dość, że wleczemy się noga za nogą, to jeszcze zamierzają sobie urządzać postoje co chwila?"

Najwyraźniej jego opinię podzielał Ekhard, choć ubrał to w słowa nieco milsze dla ucha niż zrobiłby to szermierz. Chwilę później ze zwiadu wrócił Kurt, dorzucając od siebie co nieco, zresztą wcale niegłupio.

Joachim pokręcił głową i zawrócił konia, by popatrzeć na trzy grupki ludzi skupione wokół niewielkich ognisk. Nagle spiął konia i podjechał do jednej z nich. Mocno wychylił się w siodle, po czym wyszarpnął z dłoni zaskoczonej kobiety suche polano, które w chwilę później pofrunęło w stronę sań z resztą drewna.

- Dziesięć minut to dziesięć minut, a nie pół godziny... Chcesz skończyć jako posiłek dla jakiegoś zgniłka? Drewna też zbyt wiele nie mamy, więc do ciężkiej cholery zacznijcie myśleć! Gdzieś mam wasze bolące nogi, taki ból wam przejdzie, a rozwalonej czaszki już raczej do kupy nie złożycie. -

Ostatnie słowa skierował już do wszystkich. Rozzłoszczony spojrzał jeszcze raz na przestraszoną kobietę, po czym pokręcił głową i wrócił na miejsce, gdzie stał poprzednio.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 15:07.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172