lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Warhammer (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-warhammer/)
-   -   Faktoria "4 mila" (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-warhammer/6981-faktoria-4-mila.html)

Gob1in 16-08-2009 22:01

Kiedy Joachim odwrócił się i odszedł kilka kroków, Hugo pokazał mu język.
"Pan Mądrala..." - pomyślał wesoło i bez cienia urazy.
Wyciągniętą z buzi łopatę zaraz schował, przybierając niewinną minę, gdy na odgłos chichotania jakiegoś mieszkańca faktorii Heitzenberg odwrócił na chwilę wzrok od oporządzanego konia.

- Chodźmy coś zjeść! - zawołał, gdy tylko usłyszał pomysł przeniesienia narady do gospody. Był głodny jak... jak wilk - porównianie skądinąd trafne, spowodowało jednak, że wzdrygnął się na wspomnienie wielgachnego wilka, który o mało go nie zjadł. Niemiłe wspomnienie prysło jednak, kiedy pomknął za innymi do jadłodajni.

Posiłek, który musiał zaserwować sobie sam, gdyż gruby Kurt brał udział w naradzie mieszkańców, mógłby być lepszy, jednak lekko czerstwy chleb, gomółka koziego sera i zimne piwo (nic dziwnego, w końcu była zima...) pochłonął we właściwym sobie tempie. Błyskawicznie... Pełen powagi nastrój w izbie jadalnej, przerywany co chwilę podniesionymi głosami i ciężkimi westchnieniami dyskutujących zupełnie nie udzielił się niziołkowi. W ostatniej chwili powstrzymał się od donośnego beknięcia po skończonym posiłku. Dziwnym trafem uznał, że jakoś nie wypada... Nie odmówił sobie jednak zamaszystego oblizania okolic ust z piany po odstawieniu cynowego kufla.

Dobrze zapowiadająca się impreza i jego nadzieje na znalezienie odpowiedniej publiczności gotowej wysłuchać opowieści o tym, jak sam rozprawił się z setką, nie - dwoma setkami zielonoskórych, rozwiały się jednak, gdy towarzystwo zaczęło się rozchodzić.
Nie minęło wiele czasu, a rozłożony na jednej z ław Hugo beztrosko pochrapywał z głową wspartą o swoją torbę i przykryty podróżnym płaszczem.

* * *

Poranną podróż poprzedził sowitym śniadaniem.
"Nie wiadomo, kiedy nadarzy się kolejna okazja, by dobrze pojeść.." - pomyślał, a jego brzuch potwierdził cichym burczeniem. Poklepał go na pocieszenie.

Swoim zwyczajem, podskakując przemieszczał się wokół pochodu, zupełnie nie zdradzając objawów zmęczenia. Ciekawość właściwa niemal wszystkim halflingom dawała im niespożyte siły. Jedynym minusem wyprawy było to, że nikt nie był w nastroju do rozmowy. Po początkowym zbywaniu go burknięciami i machaniem ręką, nagabywani mieszkańcy 4 Mili po prostu przestali zwracać na niego uwagę, co prawdziwie smuciło niziołka.
- Pewnie są głodni. Ja zawsze się tak zachowuję, kiedy jestem głodny. - powiedział do siebie. Po chwili jednak zastanowił się, drapiąc się trzonkiem procy w okrytą czapką z kolorowej wełny głowę.
- Wcale nie, jak jestem głodny, to zaczynam gadać jak przekupka na targu! - wydusił z siebie w końcu, robiąc przy tym wielkie oczy. Faktycznie, objawem głodu malca był soczysty słowotok, który zatkać mógł tylko posiłek. Cokolwiek do jedzenia.
- Od tego myślenia o głodzie naprawdę zgłodniałem... - rzucił nieco głośniej, czując napływającą do ust ślinkę. - Pora na drugie śniadanie. - ocenił, patrząc na blade słońce widoczne nad szczytami.

Na szczęście postój zarządzono po akuratnym, jak na gust niziołka, dwugodzinnym marszu.
Nastrój biwaku musieli jednak popsuć nieokrzesani ludzie, ględzący i ponaglający do dalszej drogi. Nie pomogły nawet pioruny ciskane z oczu Hugo i dziewczyn od Madame Herthy. Biedny niziołek jadł tak szybko, że poparzył sobie gorącymi kiełbaskami język.
- Ale i tak były pyszne... - mruknął z zadowoleniem, oblizując palce.

Revan 23-08-2009 22:34

W końcu opuścili faktorie. Nie przyszło jej to specjalnie ciężko, w końcu nie zostawiła tutaj niczego godnego uwagi, ale też nie mogła się powstrzymać, by nie skorzystać z zamieszania, jakie trwało w osadzie, i nie pokręcić się po okolicy, wchodząc raz to do sklepu Paula, albo składu Snogara. Nikt w obliczu takiego zagrożenia nie przejmował się specjalnie swoimi pieniędzmi, a te 4 dodatkowe złote monety, jakie udało jej się w sumie zdobyć z pewnością się jej przydadzą. Jeżeli oczywiście przeżyje tą wyprawę, ale dziwnym trafem nie martwiła się o to. Wydawało się jej, że świat stoi przed nią otworem. A za nimi orki depczące po piętach…

Miała wszystko, czego potrzebowała. Prowiant na te kilka dni, zdołała nawet „znaleźć” jakąś butelkę wódki. Przyda się do odkażania ran. Tylko ta lina ciągle piła ją w ramię, toteż wsadziła ją w juki jednego z mułów Groba, i z ulgą mogła maszerować dalej. Nikt się nie odzywał, wszyscy byli zafrasowani tą wędrówką, i obawą o własne życie. Teraz, gdy sobie to uświadomiła, zauważyła, że odkąd opuściła rodzinną Tileę, nigdzie tak naprawdę nie była bezpieczna. Ciągle wplątywała się w kłopoty, i tak naprawdę cudem wychodziła z nich z życiem. Ale jej wcześniejsi przeciwnicy nie mierzyli dwóch metrów, nie byli zieloni oraz dało się ich przekonać innymi argumentami.

Nadszedł czas na postój. Dopiero teraz większość mogła odetchnąć z ulgą, można było usłyszeć ciche rozmowy wokół małych ognisk, jakie zdołali rozpalić. Erica poczuła się conajmniej dziwnie. Czy ci ludzie sobie żartują? Zieloni depczą im po piętach, i małe są szanse, aby je przegonić, a oni się zwyczajnie ociągają. Nie tylko ona zresztą była niezadowolona z tego faktu. Panowie dali upust swojej złości w słowach. Dziewczyna popatrzyła na przestraszoną kobietę, z której dłoni Joachim wręcz wyrwał polano, zanim wrzuciła je do ogniska. Nie od teraz wiadomo, że cały ten orszak Madame Herty, z nią na czele będzie spowalniać wszystkich. Krasnoludom zaś należy po prostu wybaczyć brak dłuższych nóg.

- Opanuj się, jeszcze zdążysz się najeść. – mruknęła Lizzie do Hugo, widząc wyraz jego twarzy. Dziewczyna siedziała, i z obojętnością na twarzy obracała w dłoniach swoje dwa noże do rzucania. Przesuwała je pomiędzy palcami, nawet ich nie kalecząc. Nie miała czym zająć czasu, a przecież nie miała zamiaru rozmawiać z dziewczynami Herty o ich odciskach, jakich zdołały się nabawić po tym kilku godzinnym spacerze.
- Z pewnością ktoś niedługo odpadnie. – powiedziała do siebie.

Penny 28-08-2009 23:31

Zgodnie z usilnymi (i gniewnymi) żądaniami po krótkiej chwili odpoczynku ruszyli dalej.

Droga zaczęła wznosić się lekko, a świerki zaczęły robić się coraz to okazalsze. Było zimno, pomimo że słońce leniwie wspinało się po nieboskłonie. Korony najwyższych drzew bujały się na wietrze strącając z gałęzi czapy śniegu. Po niemal godzinie marszu po lewej stronie mieli łagodne zbocze, a ich ścieżka stała się węższa i wiła się pomiędzy niewielkimi pagórkami. Przewodnicy skierowali ich teraz trochę bardziej na zachód, u stóp górskiego pasma.

Nie słyszeli nic poza zwykłymi odgłosami lasu. Można by powiedzieć, że panuje idealna cisza. Cisza przed burzą, która zawisła nad doliną. Posuwali się w całkowitej ciszy przerywanej tylko rżeniem koni. Nikt nie wierzył, że zostawili orków daleko za sobą, choć nigdzie ich nie słyszeli.

W końcu teren po obu stronach ścieżki zaczął się unosić, co było pierwszym znamieniem, że właśnie przekraczają próg jaru, prowadzącego do Wdowiego Urwiska. Drzewa rzedły, pojawiło się więcej wiatrołomów i karłowatych krzaczków przykrytych śniegiem, rozpaczliwie czepiających się każdego skrawka ziemi w szczelinach. Śnieg sięgał tu ludziom niemal do kolan, choć zdarzały się miejsca, gdzie było go mniej. Wkrótce wszyscy mieli przemoczone buty i przemarznięte stopy. W jarze wiatr się wzmógł gwiżdżąc pomiędzy skałami i w szczelinach. Tutaj droga nie była już tak komfortowa jak w lesie. Pełno było ukrytych w śniegu uskoków, kamieni rozsadzonych przez wodę i rośliny, co utrudniało poruszanie się koniom.

Ściany wąwozu przybierały kształt litery V, gdzieniegdzie śnieg obsunął się na sterczące półki odsłaniając plamy ciemnego kamienia i ziemi. Tu i tam dno jaru wysypane było większymi głazami, które najwyraźniej podczas wiosennych roztopów i jesiennych ulew oderwały się od zbocza i potoczyły na dół. Droga to wznosiła się to opadała dostosowując się do ukształtowania terenu.

Po niecałej mili jar zaczął się zwężać, a ściany robiły się pionowe, jak gdyby chciały zamknąć się nad idącymi. Właśnie takie wrażenie odnosili, gdy spoglądali w górę na obniżające się niebo. Ściany zdawały się przysuwać do siebie coraz bardziej, a między nimi pozostaje tylko wąziutka szczelina, przez którą przecisną się tylko ludzie. Oczywiście było to tylko wrażenie, stara droga, teraz zapuszczona i nieprzejezdna, była wciąż na tyle szeroka by mógł przejechać nią wóz. Widać tu było zniszczenia dokonane przez czas. Coraz trudniej było wyszukiwać dogodną drogę dla koni i wołów. W końcu droga zakręciła ostro, rozszerzyła się nieco i opadła nieco, by po chwili wspiąć się wyżej. Stojąc na szczycie wzniesienia miało się doskonałą widoczność na drogę. Tutaj ich droga się skończyła. Trafili na dość szeroką półkę skalną, pomiędzy ścianami jaru, która kończyła się wąską ścieżynką wznoszącą się w górę.

Po lewej stronie woda wydrążyła w skale coś na jakby płytką jaskinię, która częściowo osłaniała od wiatru i śniegu. Prawa strona była pofalowana i porżnięta małymi półkami skalnymi. Większość z nich pokryta była śniegiem, ale gdzieniegdzie błyskał zielony mech albo jakaś pokraczna roślinka. Po obu stronach początku wąskiej ścieżki rosły dwa młode świerki. Tutaj właśnie było idealne miejsce do rozbicia obozu, przynajmniej do czasu aż nie dowiedzą się w jakim stanie jest owa ścieżynka.

John5 17-09-2009 14:17

Joachim mrużąc oczy zmusił wierzchowca do dalszego wysiłku. Słońce mocno dziś świeciło i wszystko skąpane było w jego promieniach. Gdyby nie wizja ścigających ich zielonoskórych dzień można by nazwać rześkim i wcale ładnym.

Obejrzał się za siebie i dostrzegł sznur postaci idących z tobołami, szmatami i bogowie wiedza czym jeszcze. Obraz nędzy i rozpaczy, a nie wiadomo było czy w ogóle uda im się z tej całej afery wynieść głowy na karkach. Pokręcił głową ze złością, po czym zsiadł ostrożnie z konia, zapadając się od razu aż po kolana. Śnieg był tu już zbyt głęboki by jechać, trzeba było iść, prowadząc zwierzę za uzdę. Dobrze, że przynajmniej ono zachowywało się spokojnie.
Nie trzeba było długo czekać, by droga stała się utrudniona przez zakryte śniegiem kamienie, dziury. Na szczęście pokrywa śnieżna była tu płytsza, ale nie zmieniało to faktu, że nietrudno było tu okulawić wierzchowca. Niespodziewanie jakaś kobieta krzyknęła, krótko i urwanie a po chwili rozległ się cichy jęk bólu. Jeden rzut oka na spuchniętą kostkę starczył by stwierdzić, że jest skręcona. Przeciągłe westchnienie mimowolnie wydobyło się z jego piersi. Bez słowa ruszył w tamtym kierunku, ciągnąc za sobą zwierzę.
Kobieta spojrzała na niego z lekkim strachem w oczach, po czym syknęła z bólu, gdy inna ostrożnie dotknęła jej kostki.

- Wsiadaj na konia, z taką nogą będziesz opóźniać całą grupę
Rzuciła mu wściekłe spojrzenie.
- Tak jakbym zrobiła to celowo. Myślisz, że kim do cholery jesteś … -
- Nikim szczególnym a teraz właź na siodło, jak dojdziemy na miejsce zgłoszę się po rzeczy i wierzchowca.

Nie interesowała go dalsza dyskusja, więc po prostu się odwrócił i spojrzał na Snogara, który właśnie drapał się po plecach znalezioną gdzieś gałązką. Krasnolud najwyraźniej wyczuł to spojrzenie, bo odwrócił się z lekkim zdziwieniem w oczach. Szermierz wzruszył lekko ramionami i skinieniem głowy wskazał na gramolącą się na wierzchowca kobietę. Kupiec od razu zrozumiał o co chodzi i szepnął coś do jednego z drwali, który szedł obok. Najwyraźniej nawet w tak trudnych chwilach miał wśród mieszkańców faktorii spory posłuch, bo niemal dwa razy większy chłop od razu zawrócił by pomóc przy koniu.

Dalsza droga chociaż uciążliwa i męcząca upłynęła już bezpiecznie. Jedynym problemem okazało się oczyszczanie raz na jakiś czas drogi, gdy leżące na niej głazy groziły połamaniem osi, lub po prostu blokowały zupełnie trasę. Ostatecznie udało im się dotrzeć do celu i to dość szybko jeśli by brać pod uwagę, że w kolumnie marszowej mieli kobiety i połowę dobytku faktorii.

Po lewej jaskinia, po prawej nierówna, stroma ściana skalna, a na wprost wąska, prowadząca diabli wiedzą gdzie ścieżka.

Podrapał się po głowie. Jak na razie wszystko szło w miarę gładko, ale przecież to była ta najprostsza część – dotrzeć do jaskini. Ludzie już zaczęli się rozkładać. Głupsi zaraz przy wyjściu z wąwozu, mądrzejsi pod dwoma świerkami, gdzie nie było zbyt wiele kamieni ani śniegu.
Joachim podszedł do wozu i zaczął przekładać rzeczy.
- Czego szukasz? – lekko ochrypły od mrozu głos krasnoluda zaskoczył go, ale nie na tyle by to po sobie pokazać
- Pochodni. Trzeba sprawdzić jak ta jaskinia wygląda od środka, poza tym przydało by się wysłać kogoś, żeby sprawdził jak jest tam. – machnął ręką w stronę ścieżki – Im szybciej to zrobimy, tym szybciej będzie można to wszystko wyładować i wziąć się za przygotowanie do obrony. -
Snogar skinął głową - Wyślę kogo trzeba, żeby sprawdził okolicę, a pochodnie są w tam.

"Trzy powinny wystarczyć"

-Ekhard, Kurt! Macie ochotę sprawdzić co jest w tej jaskini? -

blaz11 17-09-2009 19:04

Dankan szedł razem z wszystkimi mniej ważnymi mieszkańcami faktorii gdzieś po środku karawany. Przez cały czas nie uczestniczył za bardzo w pomocy krawanie, bo nie miał do tego po prostu predyspozycji. Mały i słaby Niziołek nie może sobie pozwolić na przemęczenie, szczególnie przy tak małych i nie smacznych racjach żywnościowych. Kiedy droga zaczęła coraz bardziej przypominać jakąś zaspę śnieżną Dankan wdrapał się na sanie, jakiś człowiek próbował go wywalić jednak po namowie pozwolił mu zostać. Przez parę godzin jechał tak praktycznie bez ruchu, rozmyślając o niebieskich migdałach. Zmarzł okropnie ale przynajmniej nie musiał przedzierać się przez śnieg który sięgał mu do oczu.

Okropnie bał się zielonoskórych, nigdy nie przywykł do walki. Zawsze tylko ‘pracował’ w jednym zawodzie a walkę przeżył raz może dwa, i to bez większego swojego udziału. Ot co jakieś porachunki między glidlijne. Jednak kiedy zobaczył tego… Te potwory to postanowił ,że kiedy takiego zobaczy będzie uciekał, nie lubił ryzykować życiem a szczególnie tak cennym jak niego. Ileż by go smacznego jedzenia ominęło…

Kiedy ludzie zaczęli rozglądać się za jaskinią, oglądać miejsce pod świerkami Dankan usiadł pod jednym z owych drzew i wygrzebał z worka linę. Ta ciążyła mu cały czas, stała się przez mróz twarda i nie do zgięcia. Postanowił ją trochę ogrzać na wypadek gdyby musiał uciekać jakimś stromym zboczem jakich tu nie brakowało. Usiadł na nią, było to na pewno lepsze niż siedzenie na zimnej ziemi a dodatkowo spełniało swoje zadanie. Kiedy usłyszał głos ‘tych silnych’ ,że chcą zbadać jakąś jaskinię od razu się ucieszył. W jaskini można było rozpalić ognisko i spać wygodnie. Jednak jego marzenie przerwał krasnolud który nie wiadomo kiedy podszedł i wskazując palcem na linę i kotwiczkę wystającą z worka powiedział:

- Ty to masz i nic nie mówisz? Przecież do kurka idealne na ten teren! Będziemy mogli wejść na jakieś wzgórze i się rozejrzeć za zielonodupnymi.
- Ale… ale… ona jest mi potrzebna! Zresztą wątpię by ktokolwiek się ode mnie lepiej wspinał!
- Ahh, więc to tak. Nie chcesz nikomu dać swoich rzeczy ty mały chytrusie… Zaraz, zaraz czy to nie ty jesteś tym co ‘cudownie znalazł’ tę paczkę co Paulowi zgineła?


Niziołek przełkną ślinę, strach zajrzał mu w oczy. Myślał ,że to już koniec. Zostawią go tutaj przywiązanego do drzewa, umrze! Bez jedzenie! Wilki go zjedzą albo zielonoskórzy znajdą.
Ze strachu aż się nie mógł ruszyć i nic nie mógł powiedzieć, jednak po paru chwilach pełnych napięci po stronie Niziołka krasnolud powiedział:

- A więc, ja nic o tym chyba nie będę wiedział ale będziesz musiał nam pomóc… - Niziołkowi się zrobiło lżej na sercu i wątrobie. Wolał ryzykować życie w taki sposób niż dać się tutaj zostawić, sam głodny…
- Dobrze… Jednak musimy poczekać do ranka, teraz nic nie widać. A i muszę zjeść coś pożarnego przed wspinaczką bo może mi zabraknąć sił…

Krasnolud spojrzał się krzywo na Niziołka, zaklnął pod nosem i machnął ręka odwracając się do osoby z 3 pochodniami… Niziołek pełen nadziei na posiłek i zadowolony ze swoich umiejętności negocjatorskich ponownie usiadł na linie by mieć pewność ,że będzie przygotowana…

baltazar 18-09-2009 10:04

Wreszcie wszyscy się dowlekli. Kurt wpatrywał się w ten obraz marności nad marnościami. Nie wiedział, z jakiego powodu, ale na jego twarzy pojawił się uśmiech. Być może widział teraz jak bardzo mają przejebane. A może to coś innego.

Jak to było w zwyczaju, ci którzy tu mieli coś mądrego do powiedzenia zbierali się i coś postanawiali. A ci, których użyteczność w ich obecnej sytuacji była wątpliwa rozkładali się marudząc, jacy to są zmęczeni, jak już dłużej nie mogą, jak ich coś boli albo po prostu, że i tak wszyscy skończymy w brzuchach zielonoskórców.

Najemnik nie miał ochoty na marudzenie dlatego odszukał Groba, Ekharda, Joachima i Waldo. Nawet ten wszędobylski halfling Hugo się przykręcił jak na radę mędrców ze swoimi trzema groszami, dwoma anegdotami oraz garścią nutek. Rozejrzeli się, kto jeszcze byłby zainteresowany dołączyć do narady wojennej. Poczekali na chętnych i rozpoczęli. Właściwie to rozpoczął Kurt.

- Widzę to tak. Trzeba wyznaczyć jakiegoś bystrego obserwatora i przynajmniej odrobinę odpowiedzialnego – znacząco popatrzył na Hugo, który obserwowałby drogę. Widok z tamtej skały w parze z dobrymi oczami powinien zapewnić nam odpowiedni czas na reakcję. Głową wskazał jeden z większych kamieni. Wzniesienie, na którym się znajdowali dawało im świetną pozycję obserwacyjną. Droga, przynajmniej z dwa kilometry rozciągała się jak na dłoni. Nic tylko wypatrywać zielonej zarazy na białym śniegu.


Joachim wyszedł naprzeciw jego oczekiwaniom z propozycją zbadania jaskini. Nie było się, nad czym zastanawiać trzeba się tam zbierać, ale najpierw musieli sprawdzić jak droga i co to za miejsce.

- O niczym innym kurwa nie marzę, krzywo uśmiechnął się do Joachima. Ja tam na jaskiniach się znam jak na uprawie roli, chyba lepiej jakby zamiast mnie poszedł tam Tori albo inny przedstawiciel szacownej górniczej rasy. No i może weźcie jakiegoś kurdupla ze sobą, znaczy Niziołka. Obaj wyglądają na zwinne chłopaki i chętne do penetrowania różnych zakamarków.

Polubił tego krasnala. Tori Trogsund był już niemłodym brodaczem, ale za to rubasznym i zaprawionym w boju skurczysynem. Takim jak powinni być ci kurduple.



- Myślę, że dobrze by było ściąć te świerki i zatachać do jaskini. Drwali mamy, konie też a z drewnem nigdy nie wiadomo jak będzie. Bo to, co mamy na saniach starczy nam może na dwa dni. A kiedy zielone nie zjawią się szybko to nam zadki po przymarzają jaskini. Chyba lepiej będzie jak tu zostanę i tego dopilnuję.

- Na wycince też się pewnie znasz jak na szydełkowaniu – wtrącił się Tur, ja się tym zajmę ty idź i zobacz jak ta nora nadaje się do obrony. A twoją dzierlatkę też będę mieć na oku.

Wysłuchał reszty, co mieli do powiedzenia, puszczając w obieg flaszkę z rozgrzewającym trunkiem. Przez niektóre twarze przebiegł grymas niesmaku, przez inny zadowolenia. A co poniektórzy nie zadowolili szacownego trunku jakąś reakcją – ot po prostu pozwolili mu się rozgrzać.

Zostawił tu większość klamotów, zabrał ze sobą najpotrzebniejsze rzeczy. Część broni zostawił, za to uzupełnił o czekan. Do tego lina i kotwiczka wydawały się niezbędne, tak samo jak lampa i jakiś czekan. Na drogę wziął kawałek jakiejś kiełbasy i ruszyli.

Widok porytych śniegiem szczytów nie napawał go optymizmem. Ale dzień był jeszcze młody i nie było czasu na opierdalanie się. Maszerowali z parę godzin. Może dwie może trzy. Do południa powinni się rozlokować w jaskini i czekać na gości.


Gob1in 22-09-2009 22:05

Dotarli do wąskiego wąwozu. Hugo już dawno zapomniał o smaku pieczonych naprędce kiełbasek. Nawet o tej, którą schował na później do kieszeni.

Nie wiedział, co ma ze sobą zrobić. Jedni się rozkładali, inni chyba gotowali do dalszej drogi. Ale nikt nie był na tyle rozsądny, by rozniecić ognisko... choćby najmniejszy płomyczek, na którym można by zagotować wodę na herbatkę, czy odrobinę rosołku z gołębi... zaatakowane wizją śmierci głodowej ślinianki zaczęły produkcję hektolitrów śliny, która kapała teraz z niedomkniętych ust niziołka. Przełknął tę powódź płynów ustrojowych, jednak te niezmordowane wzbierały dalej.

Na sugestię Kurta pokręcił przecząco głową.
- Nie da rady. - odparł poważnie. - Przecież się nie rozdwoję. A nawet gdyby, to nijak nie mógłbym się zdecydować która część ma być w jaskini, a która na górce... - dodał, niemalże krztusząc się śmiechem.
- Niech na górę wspina się ten tam... - wskazał paluchem na nie wiedzieć czemu wysiadującego linę Dankana.
- Ja muszę być w jaskini... - rzucił szybko - ... przecież tam mogą być O-G-R-Y... - zakończył sylabizując i robiąc wielkie oczy. Dla postronnego obserwatora musiał wydać się kompletnie ześwirowany. I byłoby to całkiem trafne stwierdzenie.

Nie bacząc na dalsze ustalenia i uważając swój udział w ekspedycji do groty za oczywisty, zabrał się za przetrząsanie swojego dobytku zgromadzonego w swojej torbie bez dna. Dla wyjaśnienia ewentualnej irytacji zgromadzonych należy dodać, że podśpiewywał coś przy tym wesoło.

Wygrzebał niedużą latarnię. Była w dobrym stanie, nie licząc jednej pękniętej szybki. Do tego zapas oliwy na trzy-cztery godziny świecenia. Znalezione przy okazji pokruszone sucharki zniknęły błyskawicznie (z towarzyszącym cichym okrzykiem: "Tu są! Znalazły się!"), a do uszu uczestników narady doszedł jedynie odgłos chrupania i mlaśnięcia od czasu do czasu.

Kiedy skończył przygotowania, poprawił ubranie i mocowanie reszty klamotów, po czym przesuwając nieco kolorową, wełnianą rasta-czapę na czoło tak, aby niemal zasłaniała mu oczy, przybrał groźną minę i czekał na resztę.
Przemożną chęć buchnięcia śmiechem zdradzał jedynie tik w prawym oku, które co rusz mrużyło się łobuzersko.

Kerm 23-09-2009 06:38

Spacerek dla przyjemności raczej to nie był.
Za zimno, za dużo wiatru, za dużo śniegu. I przemoczone buty. A raczej przemarznięte.
Na taki klimat zdałyby się bardziej futrzane, ale cóż. Nie miał takich pod ręką, a za późno było na składanie odpowiedniego zamówienia.

Zaklął cicho, gdy złośliwy podmuch wiatru zrzucił mu prosto w twarz sporą garść śniegu z gałęzi.
Gdyby czuł się senny, to z pewnością przydałoby my się coś takiego. W charakterze otrzeźwiacza. Ale do senności było mu daleko, a dodatkowa porcja zimna i wilgoci również nie sprawiała mu przyjemności.

Tempo jeszcze bardziej spadło.
Nierówny teren uniemożliwiał szybką jazdę, a niewygodne sanie co chwila klinowały się w jakimś węższym miejscu.
Zostawienie ich jednak było... mało rozsądne.

Droga zamieniła się w coś, co wypadało raczej nazwać ścieżką. Przynajmniej na pierwszy rzut oka. Przyroda, mimo średnio gościnnego klimatu, upominała się o swoje i powoli wracała na tereny odebrane jej przez ludzi.
I krasnoludy.


Wreszcie dotarli do jaskini.
Ta akurat nie interesowała Ekharda. Przynajmniej w tym momencie.
Lepszego miejsca na schronienie nie było i tak. Najwyżej mogli ruszyć dalej ścieżką i rozbić obozowisko pod gołym niebem, wśród śniegów.
Z dwojga złego jaskinia była chyba lepsza, chociaż stanowiła raczej ślepy zaułek. Zawsze jednak istniała szansa, że się obronią, szczególnie wówczas, gdy orki i ich sprzymierzeńcy nie mogli atakować całą kupą.

- Warto do jaskini zaciągnąć jak najwięcej drzew. Przydadzą się nie tylko na opał. W razie czego skonstruujemy jakąś barykadę - poparł Kurta. - Do przeniesienia większości rzeczy wystarczą kobiety.

- Jaskinię niech faktycznie zbada Hugo - skinął głową w stronę wymienionego, który właśnie szukał czegoś w plecaku. - Może wraz ze Snogarem, bo ten powinien się na jaskiniach znać.

- Ja bym się przespacerował wzdłuż tej ścieżki i zobaczę, co tam się kryje dalej.

Arango 27-09-2009 11:19

Obok grupki rozmawiających toczyła się równie zażarta dyskusja.
Snorri usiłował coś wytłumaczyć Snogarowi,ten zaś klął, ciskał się i pluł co chwilę na ziemię. Stojący obok Grob w milczeniu gładził brodę.
Do ludzkich uszu dobiegły strzępy zdań :
- Nie i jeszcze raz nie !!!... Nie możesz być synem mojej siostry !!!...W grobie się przewraca...
- Ale wuju przecież ona żyje...
- Milcz gówniarzu, mlekosysie jak mówię że się przewraca, to przewraca !!! A tak w ogóle to W RZYCI WAS MAM !!! -
ostatnie zdanie wykrzyczał z prawdziwą furią.
chwilę jeszcze trwała narada krasnoludów prowadzona tym razem szeptem, jakaś krzątanina, po czym do mężczyzn podszedł dziwnie niepewny Snorri.
-
Tej jaskini nie ma co sprawdzać - zaczął - znam ją. Poza tym zieloni wykurza nas dymem - zrobił pauzę, w końcu jednak przemógł się i kontynuował.
- To była dawniej droga, ale cześć jej zawaliła się, część była zasypana. Ostatnio jednak osypisko osunęło się w dół i można nią iść dalej... do jaskini... do jaskini Fregara - dokończył prawie szeptem.
- Ale wuj zanim tam pójdziemy żąda podpisania tego przez wszystkich - tu wyciągnął zza pazuchy stary kartelusz gdzie ktoś krwią nabazgrał parę koślawych zdań.

"Wszytcy tu zebrani zgadzają się, że co się znajdzie w Jaskini Fregara należy się w proporcjach :
Snogar Thordwalson - 50 %
Snorri Marksson 30 %

Grob Ewartsson 10 %
Tori Torgsund 2 %
pozostali 8 %
Przy czym oddaje się prawo do poszukiwań w jaskini na wieczny czas dla Snogara Thordwalsona, Snorriego Markssona i ich potomków"

Jedno spojrzenie na stojące w dumnych pozach krasnoludy mówił, że nie maja zamiaru ustąpić nawet na piędź od swych żądań.
Snorri dorzucił :
- Jaskinia jest bardzo głęboka i ma wiele korytarzy. To jakaś milę stąd. Sam nie zbadałem jej ale to na pewno Jaskinia Fregara... i jego skarb - przy ostatnich słowach zaświeciły się mu oczy i oblizał językiem spierzchniete od zimna i wiatru wargi.
- Tu możemy szybko zginać, tylko nie wiem czy wszyscy dojdą do tej jaskini...




Kolejny powiew zimnego wiatru przyniósł ze sobą echo wilczego wycia. Zaraz odpowiedziało mu kilka innych i choć góry uniemożliwiały uzyskanie odpowiedzi z jak daleka się niesie wszyscy odnieśli wrażenie że jest to stanowczo zbyt blisko.

Kerm 28-09-2009 17:51

Legendarna jaskinia. legendarny skarb.
I śmierć na karku.
Mało wesołe.


- A jak nie podpiszemy, to co? - spytał Ekhard. - Nie wpuścisz nas do środka? Nie żartuj sobie.

- Mamy orki na karku i, jeśli wam - wskazał na krasnoludy - nie pomożemy w obronie, wyciągniecie kopyta zanim zajdzie słońce. Zastanówcie się lepiej. Poza tym ta umowa jest mniej warta, niż papier, na której ją spisano. Jeśli ktoś nie chce dotrzymać umowy, to żaden podpis tego nie zmieni. A ja sam niedawno słyszałem, jak pewien krasnolud wydzierał się na całe gardło "Umowy nie było. Rozmowy nie było. Procentów nie ma!"

- Powiedz zatem swemu wujowi, że może sobie tym papierkiem zadek podetrzeć, bo umowy zawierać można z kimś, co dotrzymuje słowa, a on zdaje się zbyt szybko zmienia zdanie. Równie dobrze, jak orki odejdą, może powtórzyć swoją poprzednią wypowiedź. "Umowy nie było!"

Złowieszcze wycie przeszyło powietrze. Zdecydowanie za blisko, jak na gust Ekharda. Mimo tego nie zamierzał ustępować.

- Proponowałbym nieco inny podział. Połowa dla znalazcy jaskini, resztą dzielą się wszyscy. Bez względu na swój wkład w ocalenie nam życia. Bez względu na to, czy kto stał przy garach, czy walczył z orkami. Kto nic nie robi, nic nie dostaje. I nie będzie mi potrzebny żaden papierek. Wystarczy słowo.

- I szybko się decydujcie, bo tamtych już słychać. - Wskazał w stronę, z której przybyli. - Jeszcze parę chwil i zjawią się tutaj, a z nimi sobie nie porozmawiacie inaczej, niż przy pomocy oręża.

- Co prawda z nami chyba też chcecie tak rozmawiać - powiedział. - Bo to zdaje się była groźba. Te słowa, które padły z twoich ust. Każdy trup po naszej stronie, to krok do zwycięstwa orków. Pamiętaj o tym.

Ciekaw był, jak zareaguje reszta.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 21:45.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172