Augustus Black najlepiej wiedział, że palenie zabija. Dzień w dzień na stosie palił heretyków i wiedźmy w oczyszczającym ogniu. Jednak pewnego dnia, a był to 21 maja 1470 roku, w lochach zabrakło niewiernych.
Przyzwyczajony do codziennego swądu palonej skóry natychmiast ruszył w poszukiwania herezji.
Wielomiesięczne wędrówki zaprowadziły go do Szkocji. Zmęczony koczowniczym życiem postanowił przerwać tropienie zła. Pozostał w wiosce Axburgh. Swego czasu w wiosce tej rządzili niewierni. Przez trzysta lat nikt nie odwiedział pobliskiego kościoła, nikt nie wzniósł modlitwy do Pana.
Jednak gdy zagraniczny gość przybył do pobliskiej gospody, wioska wyglądała jak każda inna. Na tle wielkiego kościoła zdobionego licznymi witrażami i dębowymi ławami, rosło olbrzymie drzewo. Miało przynajmniej piętnaście metrów wysokości, prawie tyle, co świątynia.
Augustusowi wydało się cudem, że takie drzewo nie zostało ścięte mimo tego, że zasłaniało prawie cały kościół.
Oprócz tego dziwacznego widoku zobaczył kilkanaście domów, rozległe pola pszenicy oraz twierdzę, wysoko w górach.
Był to zamek zbudowany w nieznanym dotąd stylu. Kamienne mury zdawały się zwisać ze skały, na którym znajdował się stołp oraz kilkanaście wysokich baszt. Na pierwszy rzut oka twierdza wydawała się pusta. Jednak w oddali zobaczył kilku strażników chodzących tam i spowrotem po murach.
Mimo, iż nie był to zabytek, Augustus zdecydował się zwiedzić tą fascynującą budowlę. Chwycił swój potężny, półtoraręczny miecz oraz wielk kuszę. Tarczę założył na plecy. Po kilku minutach ruszył w kierunku stromego wzgórza, na którym znajdował się zamek.
Twierdza znajdowała się dużo dalej i wyżej, niż przypuszczał łowca heretyków. Przez pół godziny wspinał się po stromych ścieżkach, czasami zmuszony był rzucić kotwiczkę i wciągać się po linie. Do wrót zawitał późnym popołudniem.
Niewielkie drzwi otworzyły się kilkanaście metrów w prawo od żelaznej bramy. Natychmiast znalazł się na celowniku trzech żołnierzy. Czwarty podbiegł, związał go, i wprowadził do środka. Augustusowi aż dech zaparło, gdy zobaczył wnętrze zamku. Tak naprawdę to nie był zamek. Wewnątrz murów znajdowała się kolejna, większa wioska.
Co to ma... - wykrztusił, ale żołnierz zatknął mu usta palcem. Rozwiązał Augusta i wprowadził do gospody.
W karczmie siedziało pięciu mężczyzn i trzy kobiety, w tym jedna w zaawansowanej ciąży. Dwóch facetów było już porządnie wstawionych. Kiwali się wesoło na krzesłach, co chwilę z nich spadając.
W tym momencie do karczmy wpadł zakrwawiony strażnik wrzeszcząć:
ATAKUJĄ!
Augustus wybiega z gospody. Na całych murach widać szczyty drabin oblężniczych. Wyciąga kuszę. Strzela w najbliższego przeciwnika. Wchodzi na mury razem z kilkoma innymi obrońcami. Wyciąga miecz. Strąca kolejnego wroga z drabiny. Kopniakiem zrzuca drabinę w dół. Patrzy poniżej. Z wsi, którą niedawno opuścił, nadciąga kilkaset ludzi z pochodniami. Ktoś strąca go z muru. Krztusi się własną krwią.
Obudził się w lochu. Oddychało mu się już lżej. To nie loch! Zobaczył kilkunastometrowe drzewo, dębowe ławy... Brakowało ołtarza. Zamiast niego zobaczył wielką klatkę. Wewnątrz niej leżeli zakrwawieni ludzie, jeszcze w zbrojach. Obok niego leżały dwie kobiety, obie widział w karczmie.
Do kościoła wparowała olbrzymia, brodata postać. Jednak to nie był człowiek. Augustus zobaczył długie na pół metra pazury, wielkie kły... Znał tą postać z opowieści. To musiał być Marcus Silberstein, legendarny wampir, który miał zamieszkiwać te tereny trzysta lat temu.
Z twarzy spływała mu krew. Machnął ręką, na co kraty otworzyły się, a wszyscy razem z Augustusem zostali przyparci do dębowych ław. Kolejny ruch ręki, a do budynku weszło dziesięciu sługów, podobnych do Silbersteina, tyle że ze świeczkami i księgami w rękach.
Augustus zaczął krzyczeć... Ogarnia go ciemność, na oczy spływa mu wosk. Wielka postać mówi coś nad nim trzymając prawą rękę na księdze. Na czole ma wytatuowany pentagram... Pomodlił się w duchu...
Ciąg dalszy nastąpi