Srebro i Błękit. To chyba jedno z moich pierwszych opowiadań.
Nie jest one związane z żadnym konkretnym światem, miejscem, powstało w mojej wyobraźni podczas wczesnoletniego spaceru po lesie.
***
Młode gałązki potężnego dębu zatańczyły lekko w powiewie wiatru.
Kilka liści zaczęło miękko opadać w dół, do ziemi.
Polśniewały soczystą zielenią w smugach słońca, jakie zdawały się przedzierać przez gęstwinę gałęzi lasu, jak palce swawolnego dziecka.
Kilka z nich spadło na taflę niewielkiego leśnego jeziorka w którym kończył bieg strumień płynący wartko przez gęstwiny.
Na niewielkiej polance z jeziorem, prócz naturalnych odgłosów lasu słychać było spokojne chrupanie trawy.
Smukła, siwa jak dym klacz z gwiazdką na czole po chwili zanurzyła pysk w wodzie.
Niesforny promień słońca zatańczył najpierw jak złocista plamka na czole, by zsunąć się na nos, usta, by po chwili zagościć na smukłej szyi młodej dziewczyny śpiącej u stóp dębu.
Zmrużyła nieco ciągle przymknięte powieki i skuliła się lekko, jakby chcąc uciec od słońca.
Po chwili jednak czując coś niespodziewanie mokrego na karku, poderwała się z cichym okrzykiem.
To klacz najwyraźniej chciała pakując jej pysk na kark dać do zrozumienia, że trzeba wstawać.
Spod koca którym otulona była tak niespodziewanie obudzona śpiąca dziewczyna, z gniewnym fuknięciem wychylił się najpierw czarny ruchliwy nos, potem wąski pyszczek hojnie obdarzony wibrysami , by po chwili wynurzył się łepek o ciekawskich paciorkowatych oczach należący do łasicy.
Dziewczyna tym czasem stanęła pod dębem, przeciągając się.
Gdyby ktokolwiek mógł teraz, prócz zwierząt podglądać tą leśną polankę, mógłby zostać uraczony dość interesującym widokiem.
Osóbka tak beztrosko przeciągająca się była zbudowana nad wyraz proporcjonalnie, czego praktycznie nie ukrywała dość kusa płócienna koszulka sięgająca nieledwie do pół uda.
Gęste kasztanowo- rudawe włosy opadały niesfornymi falami na ramiona i plecy otaczając twarzyczkę o subtelnych rysach, ogromnych, nieco skośnych oczach, pięknie zarysowanych kościach policzkowych i pełnych ustach.
To było dość niecodzienne u elfów, gdyż wyraźnie spiczaste uszy i ogólnie elfie rysy nie pozostawiały wątpliwości co do rasy dziewczyny, mimo dość znacznego wzrostu
Jej smukła budowa sprawiała, ze zdawała się ona jeszcze wyższa.
Jasna, lekko złocista skóra oprószona gdzieniegdzie drobniusieńkimi piegami była i w promieniach słońca zadawala się lekko polśniewać.
Niezwykła były jej oczy, dominujące w drobnej twarzyczce, intensywnie zielona z maleńkimi złocistymi plamkami, jakie zdawały się odbijać najmniejszy promień słońca.
Po chwili zrzuciła ten nader skąpy przyodziewek jaki na sobie miała i z piskiem wbiegła do jeziorka.
Gdyby był tu jakiś obserwator, mógłby tylko potwierdzić swe zamysły o budowie dziewczyny.
Mógłby tez dostrzec tatuaż na jej plecach, przedstawiający pęd dzikiej róży który wyglądał jakby oplatał dookoła jej kręgosłup od podstawy, by zakwitnąć na łopatkach i tuż pod karkiem. Tatuaż wykonany został bardzo precyzyjnie , róże wydawały się żywe na pokrytej kropelkami wody skórze dziewczyny.
Po skończonej ablucji elfka spokojnie pozwoliła słońcu osuszyć wilgoć ze skóry i włosów, poczym z wyraźnym ociąganiem zaczęła się ubierać.
Prócz bielizny, która wyglądała jak upleciona z jedwabnych nici wdziała na siebie spodnie z doskonale wyprawionej, miękkiej skóry farbowanej na intensywną zieleń, miękkie wysokie buty do jazdy konnej, białą koszulę z delikatnego batystu, pięknej roboty gorsecik o ton ciemniejszy od barwy spodni, który starannie zasznurowała z przodu. -Iskra, nie patrz tak na mnie. Dziewczyna zwróciła się do łasicy spozierającej na nią z jednej z niższych gałęzi dębu. -Musimy jechać dalej. Nie możemy tu zostać dalej, wiem, tak samo jak ty kocham las.
Ale musimy ;nie możemy stracić już ani chwili…
Głoś dziewczyny wydawał się lekko wibrować w powietrzu, był niespodziewanie niski, lecz niezwykle miękki, zdawał się dobywać z jej ust jak płynny jedwab.
Zwinęła koc pod jakim spała, poczym zdjęła juki zawieszona na gałęziach dębu.
Wypłukała obie manierki i napełniła je świeżą wodą.
Zaczęła metodycznie oporządzać konia. -No, Mgła. Jak dobrze pójdzie, dziś czeka cię ciepła, sucha stajnia.
Pogładziła klacz pieszczotliwie po białej grzywie.
Sięgnęła do woreczka przy pasie i wyciągnęła z niego mały kawałek suszonego mięsa.
-No chodź. Łasica na widok mięsa śmignęła w dół drzewa, by po chwili wspinać się już po nogawce dziewczyny. Siedząc jej już na ramieniu z ukontentowaniem wbiła spiczaste ząbki w kawałek mięsa trzymany w łapkach.
Po pewnym czasie były już na trakcie. -Mamo, już jadę…myśli dziewczyny biegły ku matce. Do Ivoryness jeszcze trochę drogi. ..
Ostatnie wiadomości od jej matki nieco ją zaniepokoiły. May’leen nie czuła się zbyt dobrze.
Tak naprawdę wydawało się, że powoli od jakiegoś czasu gaśnie.
Tylko czemu?
Dni w podróży mijały jeden za drugim.
Jej głos i jej smukłe pace tańczące po strunach harfy, czy po gryfie lutni jak zwykle oczarowywało ludzi jak wszędzie.
Kilka razy przydały się też jej inne zdolności.
Nie chciała nawet myśleć, co by się stało, gdyby nie przejeżdżała wtedy przez tę wioskę.
Mały chłopiec spadł z drzewa…z wysokiego drzewa.
Jak zwykle krótkie osłabienie po uzdrowieniu nie było ważne, gdy widziała łzy radości w oczach rodziców, którzy już tracili nadzieję.
To było warte wszystkiego.
W końcu dotarła na miejsce.
Z źle ukrywanym przerażeniem obserwowała siwe pasma w intensywnie dotąd płomiennych włosach matki, to niezwykłe znużenie w oczach, gdy próbując udowodnić, że wszystko jest dobrze krzątała się po kuchni.
Nocą ciche wołanie dobiegło ją z sypialni matki. -Tisshalulle moje dziecko kochane.
Włosy matki rozsypane na poduszkach, to niezwykłe zmęczenie w pięknych fiołkowych oczach. -Lull, ja czuje że słabnę, że odchodzę. Ale chciałam ci coś dać, coś ważnego
Uniosła się nieco i sięgnęła do niewielkiej szafki stojącej koło łóżka.
Wyciągnęła stamtąd drewniane puzderko.
Zabłysło ono lekko w świetle świec.
-To dla ciebie. Tylko otwórz to gdy słońce będzie zachodzić.
I chciałam ci coś rzec. Nigdy mnie nie pytałaś, a ja nigdy nie mówiłam na ten temat..
-Mamo, ale nie musisz. Nie muszę wiedzieć kim on był, naprawdę
-Chce żebyś wiedziała, ze go kochałam, i on mnie też kochał. Ciągle go kocham….
W oczach matki zabłysły łzy. -I wiem, że go spotkam. Może już nawet na mnie czekał, tam po drugiej stronie. Starsza elfka przymknęła oczy, zdawała się być lekko rozmarzona.
I już ich nie otworzyła, mimo próśb i łez córki.
Odeszła.
Kilka dni później, po smutnym pogrzebie, po tym, jak popioły rozwiał wiatr, wróciła do domu.
Wydawał się teraz taki pusty.
Jak skorupa.
Iskra jak żywy kołnierz owinęła się jej wokół szyi.
Siedziały tak razem, w pustym, cichym domu.
O zachodzie słońca wyszła na taras na dachu domu.
Niebo nabierało niezwykłych kolorów, takich jak nabiera wyłącznie o tej porze.
Otworzyła powoli stojącą przed nią na macie szkatułkę.
Na ciemnoczerwonym aksamicie leżały niezwykłej roboty pierścień i wisior.
Pierścień był jakby zrobiony z splecionych cieniutkich srebrnych nici.
Wyglądał bardziej jak część jakiejś niezwykłej, ażurowej rękawicy.
Gdy go włożyła na próbę na wskazujący palec lewej dłoni, sięgał jej od podstawy palca aż do pierwszego stawu. Uniosła dłoń do słońca pragnąc przyjrzeć się mu lepiej, jeden z promieni przemknął po metalu, odbijając się skrząco od załamań plecionki, która zdawała się na chwile przejąć od barwy słońca kolor głębokich płomieni. Przez chwilę pierścień zdawał się zaciskać dookoła jej ciała, lecz po chwili wrażenie minęło.
Zaś wisior miał kształt okrągłej tarczy z jakiegoś srebrzystego, twardego metalu, w środku której, widoczny z obu stron tkwił intensywnie błękitny kamień, o romboidalnym szlifie, szlifie środku którego zdawało się coś ciągle wirować, jak mały, błękitno- biały płomień.
Powierzchnia wisiora była pokryta spiralnie ułożonym pismem , jakiego znaków nie była w stanie rozpoznać. Obie strony były nim pokryte, gęsto wygrawerowanymi znakami.
Więc to matka dostała od niego….
Kim on był?
Lub kim był, lub jest mój ojciec?
Z wahaniem pogładziła wisior, był ona zaskakujący ciepły, wzięła go w dłonie, błękitny kamień na chwile rozbłysł intensywniej, najwyraźniej w ostatnich promieniach zachodzącego słońca.
Kierowana dziwnym impulsem, zbiegła wraz z nim na dół, poczym zawiesiła wisior na znalezionym długim srebrnym łańcuszku. Łańcuszek zawiesiła na szyi.
Wisior spoczął pomiędzy jej piersiami, piersiami ona już wiedziała, co dalej.
Dowie się co znaczą te znaki.
Dowie się kim jest , lub był jej ojciec.
I czemu jej matka przez te wszystkie lata na niego, na tego, który opuścili je obie zanim się urodziła czekała, wierząc, że znów go spotka. | Autor artykułu | | Zarejestrowany: Mar 2006 Miasto: Bydgoszcz
Posty: 1 353
Reputacja: 1 | |
Oceny użytkowników | | Brak ocen. Dodaj komentarz aby ocenić. | | | | |
Narzędzia artykułu | | | | |