lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu Fantasy (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-fantasy/)
-   -   A Może By Tak...?? (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-fantasy/9866-a-moze-by-tak.html)

Kejsi2 18-06-2011 15:31

Magini żyła. Jeszcze. Kiti wiedziała że nie obejdzie się bez wsparcia. Szrama zaginęła gdzieś na mieście i Kiti została sama z dwójką rannych. Zaczęła taszczyć maginię przez korytarz, ciągnąc ją po ziemi na kocu. Nie udalo się jej znaleźć innego sposobu trasportu rannej. Wokół było pełno krwi, pełno zapachu krwi!

To zadziwiające, w jaki sposób wojownicy Bieli traktują ranych towarzyszów. Cieleśnie ranny to istota której trzeba za wszelką cenę pomóc, ale jest to też istota która „jeszcze jest żywa, ale jeszcze nie martwa”. Podczas tych wszystkich epickich bitew, pojedynków i walk, niewielu obserwatorow zastanawia się co dalej dzieje się z tymi, którym zdarzy się oberwać. Bo dla wojowników Bieli są przeciwnicy „zbyt potężni”, ale żaden ojownik nie jest „zbyt słaby”. To, że ktoś odniesie ciężkie rany to się „zdarza”, to nie jest „wina” czy „słabość”. Brak umiejętności być może, Alek ogoś bez umiejętności wojownicy Bieli ie nazywają „wojownikiem”. Tak więc jak ciężko jest patrzeć na wojownika, który nie jest w stanie ustać na nogach o własnych silach...? Na istotę tak poranioną i osłabioną, że nie może się podnieść, choć próbuje? I wszyscy wojownicy wiedzą, że tak właśnie może skończyć się każda ich walka, a ci co patrzą milczą wiedząc, że tak właśnie kończy się żywot tych którzy chwytają za broń. Ranny towarzysz jest odbierany niemal jako wicelenie świętości, ponieważ im bliższy jest śmierci, tym bliższy jest scalenia ze Światłem. Nic nie jest ważniejsze od służenia rannemu towarzyszowi broni.

Ostatecznie, należy się zastanowić, czy „bezsensowna” śmierć na polu walki jest lepsza od śmierci ze starości w domowym zaciszu. Czy umieranie za idee w które się wierzy, za braci i Światło jest marnowaniem zdrowych, silnych, zdolnych młodzieńców, czy też chwalebnym bohaterstwem? Można się zastanowić, czy lepiej żyć z dnia na dzień z mężczyzną, który każdego dnia może zginąć od cyzjegos miecza, czy uczepić się spokojnego faceta z farmą czy warsztatem i zrobić mu gromadke dzieci. Można się wreszcie zastanawiać, co było lepsze – teraźniejszośc czy przyszłość? Czy lepsze będą czasy, gdzie mężczyźni w wieku 26 lat mieszkają jeszcze z mamusią i są tchórzliwymi wymoczkami, starającymi się zaimponować kolegom cwaniackim strojem i drogimi gadżetami kupionymi za pieniądze rodziców...? Czy lepsze będą dni kiedy zamieszka się z mężem, będzie widywać się go przez kilka godzin dziennie z powodu zapracowania? Czy mężczyźni przyszłości będą lepsi – czyści, schludni, wyedukowani, cwaniaczkowaci, znudzeni kolejnymi zabawkami ich świata? Nudni? Bez jaj? Jedyne co będą potrafili zrobić dla kobiety i rodziny to przynieść do domu pieniądze? Czy w całej idei „kobiety i mężczyzny oraz ich ról” lepszy będzie dzień dzisiejszy, gdzie kobieta nie ma zbyt wielu praw i czycha na nia wiele niebezpieczeństw, jej wojownik może pokazać jej w każdej chwili co sądzi o jej „bólu głowy”, ale... w zamian jej brudny, nieschludny i niewyperfumowy mężczyzna jest w stanie poświęcić zdrowie i życie w obronie swojej rodziny. Czy mężczyźni dzisiaj, samczy bez zahamowań, odważni, twardzi, odważni, odważni, odważni, nie są tym co naprawde nazywa się „mężczyznami”? I choć żywot kobiety która żyje od wojownika do wojownika, gdy poprzedni jej towarzysz ginie w bitwie, wydaje się tragiczny i jest bardzo ciężki, to... to jest zapewne głębszy i pełniejszy niż żywot kury domowej uwiązanej do samca bez jaj.

Kiti otrząsnęła. Zawsze nachodziły ją te dziwne myśli kiedy...!

W karczmie doszło do małej jatki. Nie był to przypadek kiedy potłukli się najemnicy bo ktoś przekonał ich że wojenka to dochodowy interes. Nie, w tym przypadku maczały swoje macki mroczne siły i jatka była spora. Na ziemi leżały niewinne ofiary zabawy jakiegoś mrocznego pomiotu, Kiti byłap przerażona. To jeszcze dzieci, dzieci, dzieci! Kobiety! Wokół było zbyt wielu rannych by jeden kleryk mógl to ogarnąc, zbyt wielu, zbyt wielu!!! Próbowała rozeznać kto bardziej i pilniej potrzebuje pomocy, ale w calym tym chaosie nie mogła się skupić. Rannych było zbyt wielu!

Z Maginią było trochę lepiej. Ursuson wziął ją na ręce, na co wilczyca odetchnęła. Nie chciała pokonywac schodów z ranną...
Zerkneła za Dirithem. Drow jak zawsze trzymał się dzielnie, ale jak długo...?
Postanowiła go uleczyc póki Magini nie była w stanie krytycznym.



Następnie zbiegła po schodach na dół, prowadząc Ursusona. Nie wiedziała czy w mieście jest jakaś świątynia i jakiego boga tu wyznają, czy kapłan jest w stanie pomóc magini. Wiedziała, że jeśli nie ma tu światyni Bieli, Chaos który zmajstrowal cały ten bałagan bardzo się wkurzy konkurencją ze strony innego bóstwa. Zmaierzała znaleź zwykły szpital albo medyka. Dla wilka było to stosunkowo proste, biec przodem i szukać zapachu lekarstw i chorób.. Niektóre paskudne choroby pachniały naprawde mocno... Kiti pobiegła przodem, by po chwili powrócić do Ursusona i zaszczekać. Prowadziła go dlaej, prosto pod szpital.



Była noc więc nikogo nie było pod szpitalem, a drzwi były zamknięte. Kiti zaczęła głośno ujadać i biegać wokół, aż z okna wyjrzała jakaś kobieta. Popatrzyła na ranną maginię dźwiganą przez wojownika i zawołała;
- Medyka nie ma, mieszka dwie ulice stąd!... – wskazała ręką.
Kiti pobiegła dalej. Wątpiła, żeby zwykłe pielęgniarki mogly poradzić sobie z tak poważną raną. Znów tropiła. Modlitwy do Bieli bardzo jej w tym pomagały. Biegla przodem rozeznać sytuację i wracała do Ursusona. Wreszcie znalazła szyld i zaprowadziła wojownika pod drzwi. Zaczęła szczekać i drapać w drzwi aż w domu zapaliły się światła. Po chwili uchyliły się i stanął w nich zdziwiony mężczyzna, w samych spodniach.
Cleric by ~SaiFongJunFan on deviantART

- Co się... stało...? Oh, znowu...?! – wyjęczał, zmeczony i zaspany. – Dlaczego nie zabraliście jej do szpitala, jest środek nocy...
Westchnał cieżko.
- Wnieś ją na korytarz... Potrzebuję swojej torby... – poszedł czegoś szukać.

MatrixTheGreat 19-06-2011 15:34

„W mordę ghula! Uciekł skurczybyk!” Almartelur nie słyszał go, ani nie czuł. Zaczął rozglądać się za pochodnią, której jednak nie znalazł. Z ciągle napiętym łukiem zaglądał we wszystkie ciemne uliczki, gdy nagle z warsztatu wybiegł ten tajemniczy półelf.
„Gdzieś był jeszcze chwilę temu?”

- Gdzie on jest? - warknął widocznie zdenerwowany.
- Rozpłynął się - odpowiedział tak spokojnie jak tylko potrafił elf - Nie uciekłby tak szybko, bym nie zdążył go wytropić. To znaczy, przynajmniej tak sądzę. Może ktoś mu pomógł…

Spojrzał w tym momencie na półelfa. Jego oczy wydały mu się demoniczne, jednak nie zdążył nawet otworzyć ust, gdy nagle w karczmie nastąpił wybuch. Almartelur odruchowo przykucnął i obrócił się w tamtą stronę. „Niezła jazda, nie zdziwiłbym się, gdyby ghul był właśnie tam”.

- Chyba nie pozwolimy im bawić się bez nas, nie, przyjacielu? - powiedział podekscytowanym głosem półelf.

„Przyjacielu”. Jakże fałszywe potrafiło być to słowo. Zupełnie jak ludzie je wypowiadający. Almartelur nie pałał zbytnią miłością do swego towarzysza, jednak zgadzał się z nim w tym momencie w stu procentach. Pozwolić, żeby rozpierducha przeszła mu koło nosa? Niedoczekanie. Uwielbiał być łowcą, nienawidził roli zwierzyny, którą z pewnością by zagrał, gdyby czekał na ghula tutaj, gdzie w każdym momencie mógł go zajść od tyłu.

- Ba! Pytanie… Wpadamy, uspakajamy towarzystwo, a później stawiasz piwo. Co ty na to? Przyjacielu? - ostatnie słowo ledwo przecisnęło mu się przez gardło.
Ruszył biegiem w kierunku karczmy, by nie dać się prześcignąć półelfowi. Jak mu to było? Raitei? Reitai? Rairei? Coś w ten deseń…

Almena 20-06-2011 18:53

http://blog.kyletunneyphotography.co...ise-96-102.jpg

http://blog.kyletunneyphotography.co...-sandycove.jpg

Po raz kolejny wstało słońce...

http://blog.kyletunneyphotography.co...nrise-1134.jpg

Magini;
YouTube - ‪Burn halo - save me‬‏

DW IV Final Illustration by ~kidkidkidkid on deviantART

Uhhggg... Najdziwiejszy sen jaki miałaś...
Otworzyłaś oczy – leżałaś na łóżku, ale zdecydowanie nie było to łóżko, w którym zasnęłaś w karczmie. Byłaś w jakimś... szpitalu...?
- Aaaaahoi! – wydarła się znajoma ci papuga.
Roger siedział przy brzegu łóżka, skubał szponami znany ci amulet...
- Ocknęła się! – w progu stanęła pielęgniarka w średnim wieku, wpatrująca się ciebie ze zdumieniem. – Jak się czujemy? – podeszła do łóżka, z niedowierzaniem się w ciebie wpatrując.
Zrozumiałaś, że brzuch miałaś grubo i fachowo obwiązany bandażem, miałaś spory opatrunek.
- Byliśmy pewni, że już się panienka nie obudzi!... – wyznała cicho zatroskana pielęgniarka. – Straszna rana, strasznie dużo krwi poszło z ciała!... Cud jakiś magiczny! – uśmiechnęła się. – panienki rzeczy... – wskazała na twój strój, złożony na krześle obok.
Leżałaś w jakiejś śmiesznej białej piżamie-koszuli-worku.
- Ostrożnie, nadal jest panienka bardzo osłabiona...
Na dworze było już jasno. Długo spałaś...

Kiti, Ursuson;
Działo się zeszłej nocy... Kiedy zanieśliście Maginię do medyka, opatrywał ją w swoim domu, na ile mógł jej udzielić pomocy doraźnej. Stale powtarzał że „ona umiera” i nie wyglądał na optymistycznie nastawionego. Posłał po powóz i zawiózł maginię do szpitala, powiedział wam wprost, że rana jest bardzo ciężka, straciła dużo krwi i zdziwiłby się, gdyby przeżyła, ale skoro jest zaznajomiona z magią, to jest i taka szansa...
Ostanowiliście nie wracać do zdemolowanej knajpy, ponieważ zrobiło się „trochę więcej” straży na ulicach i obawialiście się że narobicie sobie więcej kłopotów. Zostaliście zatem w szpitalu, w wolnej sali, i tam spędziliście noc. O dziwo strażnikom nie przyszło do głowy szukać „czarownicy” ani uciekinierów z karczmy w szpitalu.
Rankiem odwiedziliście maginię... nie tylko żyła, ale i była przytomna!

Magini;
Czy to...? na korytarzu zauważyłaś Ursusona i białego wilka!

Drzewo;

Strażnik którym machnąłeś histerycznie wywijał mieczem by cię odpędzić. Kiedy wreszcie cofnąłeś gałąź, rzucił się do ucieczki przez korytarz i po schodach w dół.

Vivaldus;
Kiedy dobiegałeś do karczmy wybiegł z niej strażnik miejski, poharatany, poturbowany i przerażony, z liściem dębu przyczepionym na hełmie. Mężczyzna rozejrzał się histerycznie, zastygł spoglądając na ciebie i ostrze jakie trzymałeś. Przyjął obronną pozycję, ale ponieważ nie zaatakowałeś ze śmiałością, obejrzał się za siebie jakby coś go ścigało i rzucił się do ucieczki, zniknął w mroku pogrążonej w nocy uliczki.

Almartelur;
Zauważyłeś strażnika miejskiego, uciekające z karczmy. Dosłownie, uciekającego. Uciekł.

Vivaldus, Almartelur;
Wokół zrobiło się cicho. Ludzie zapalali światło w oknach i niektórzy wyglądali na zewnątrz, sprawdzić co to były za hałasy i wybuchy. W karczmie było już cicho. Weszliście ostrożnie do środka. Na końcu schodów leżał ranny mężczyzna, nie ruszał się. słyszeliście, że ent stoi za oknem, przy budynku – skrzypiał, jego korona szeleściła liśćmi, gdy się poruszał, a i jak chodził to czuliście jak się ziemia trzęsie. Na górze, przy schodach, stał drow, Dirith. Wyglądał na niezadowolonego z całej sytuacji. Jedno z okiem na piętrze było wybitą w ścianie dziurą, na podłodze leżało potłuczone szkło po szybie.
Do knajpy wpadł po chwili zdyszany biały wilk. Podbiegł do leżącego przy schodach mężczyzny, obwąchał go i z piskiem pobiegł na górę.

Dirith;
Po ranie ani śladu... ale jakoś nie miałeś ochoty wracać do pokoju by spać dalej. Szlag. A zapłaciłeś za ten pokój! Bałeś się jednak z jeśli wróci straż miejska, zgodnie z obietnicą „zapłacisz głową” za to co zrobiłeś. Zobaczyłeś na dole elfa i półefla. Hmpfh. Zebrałeś się, wyszedłeś z knajpy i przykładnie „zniknąłeś w mroku”. Zaszyłeś się w ciepłym, w miarę bezpiecznym i przyzwoitym kacie, gdzie zasnąłeś w końcu.

Vivaldus, Almartelur;
Drow wyszedł. Z piętra tymczasem błysnął naraz oślepiający snop białego światła. Gdy zgasł, po schodach zbiegła biała wilczyca. Pomachała do was ogonem, zaszczekała nerwowo. Oparła się głową o nogi elfa i pchała go do wyjścia. Zrozumieliście, że musicie stąd iść. Opuściliście budynek, wilczyca wyprowadziła was do uliczki obok, po czym pobiegła gdzieś.
Ruszyliście za nią, woleliście nie wracać do knajpy gdzie leżały trupy... A i gnom pewnie jest wściekły bo ghul dalej mu hula po warsztacie... Za wilczycą dotarliście do szpitala. Drzwi były już jednak zamknięte i nikt nie kwapił się by was wpuścić, wiec zostało wam nocowanie na ławce w ogrodzie...

Drzewo;
...Mieszczanin który ci towarzyszył zniknął ci z oczu w całym zamieszaniu! Gdzieś wsiąkł!!!
... reszta drużyny rozpłynęła się w mroku, a ty?! Poszedłeś [na paluszkach!] za nimi. Na szczęście przy szpitalu gdzie zniknęli był ogród! Po prostu wmieszałeś się w tłum ziomali i zasnąłeś, pozując na niewinne drzewo.

* * *
- Co się stało? – Silversting, wezwany przez kapitana straży wszedł do koszarów.
- Mówią, że miasto nawiedziła wiedźma! – wyjaśnił poważnie. – Magia to twoja dziedzina. Znajdź ją i zgładź ją!
- Wiedźma? – powtórzył, znudzony i wściekły, że wezwano go w środku nocy.
- Moi ludzie zabezpieczyli teren. Mamy dwa trupy, chyba miały posłużyć za ofiary do jakiegoś rytuału. Jedna dziewczyna ocalała. Mówi, że nic nie pamięta, że zawładnęła nią jakaś siła. Jeden ze strażników był przy całym zajściu, widział jak wiedźma czarowała i przyzwała ducha kobiety z jakiegoś klejnotu. Zaatakował ją, twierdzi że ugodził ją i zabił, ale jej ciało zniknęło. Sprawdź to, znajdź ją lub jej ciało! Ten klejnot z duchem także zniknął z miejsca zbrodni...
- Rozumiem. Zajmę się tym. Opowiedz mi o szczegółach.
- Karczmarz mówi, że wiedźma nie była sama. Był z nią wojownik i drow, najemnik...
Silversting znieruchomiał.
- Drow? – powtórzył.
- Tak. Zarówno drow jak i ten wojownik zniknęli. Karczmarz mówił też, że siedzieli przez moment przy stoliku z elfem, który miał białego wilka, i półelfem...
- Drow... – powtórzył w zamyśleniu Silversting.
* * *

Drzewo, Vivaldus, Almartelur, Magini, Kiti, Ursuson;
Rankiem obudziliście się... żywi [niespodzianka!...] Kłopoty jednak was dogoniły – widzieliście już z okien szpitala, z ogrodu przy szpitalu, że po ulicach krążą nerwowe patrole straży miejskiej.

one_worm 21-06-2011 17:10



Drzewo było dumne z tego, że jeżeli drużyna miała kłopoty, to on mógł im pomóc. Co prawda bolało go trochę to, że zaatakował strażnika, który jeszcze nic nie zrobił...ale mógł! Mógł zrobić! A wtedy? Na przykład wziąć łapówkę! A tak przynajmniej unikną strasznego losu...co prawda omal nie zginął ale przecież to nie o to chodzi!
Drużyna bardzo szybko przegrupowała się na tyłach tak jak i Drzewo myślało, że to uczynią... ale... Zaraz...What the... A gdzie mieszczanin?

Drzewo nie lubił, gdy ktoś komu pomaga to ucieka, nie pija herbatki... oj nie lubił tego cholernie
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=PDxvb8Lk-NE[/MEDIA]

Gdyby drzewo miało skórzaną kurtę, winchestera i może do tego jeszcze okulary przeciwsłoneczne i...a, szkoda gadać. Nie miał motoru. O ile z innymi rzeczami nie byłoby problemu, o tyle nie posiadał motoru, a to już brało cały misterny plan w łeb. Plan B. Zaczął na korzeniuszkach skradać się za drużyną, tak jak go drzewiej szkolono. Szybko przemieszczał się, jak na osobę która się skrada, oczywiście.

Ujadanie...

Tak to wilczyca! Zatem gdzieś za tymi domami. Ktoś kto by stał za nim usłyszałby zapewne "A pieprzyć skradanie". Ale nie było nikogo i nim nadszedł przed, jak się okazało szpital, jego towarzysze zniknęli i ponownie poczuł się pominięty i niepocieszony. Zauważył za to inne drzewa. Tak...
-Przepraszam, drogi Pani ale...nie będzie źle, jeżeli się tutaj prześpię? Jestem na...jakby to powiedzieć...misji... mam licencję, oczywiście i nie ma co się bać z mojej strony-Wyjaśnił drzewom z kłamanym uśmiechem, szczególnie lipie, te potrafią być wredne, ale cóż, takie są lipy już i na nie się nie poradzi-Zatem...ja się wmieszam-dodał i zapuścił korzenie na noc. Teraz to mnie mogą pocałować w miejsce gdzie kończy się konar, a zaczynają korzenie-pomyślał sobie i z tą myślą Drzewo poszło spać.

Kejsi2 25-06-2011 18:52

Kiti znalazła sobie miejsce do spania u boku Ursusona. Zwinęła się w kłębek.
„Ten człowiek jest bardzo odważny, dobroduszny i mądry! – pomyślała jeszcze. – Czasem brak mu tylko szczęścia i pewności siebie.”
Ziewnęła i podrapała się za uchem.
„Mam nadzieję że wszystko potoczy się dobrze. Ta rozróba w knajpie była zupełnie niepotrzebna, niepotrzebna, niepotrzebna! Ciekawe co się tam stało... Dirith był ranny ale czy to on zaczął jatkę? Znając go całkiem możliwe... Z drugiej strony podpita magini też nie jest oazą spokoju... Źle się stało, źle źle źle! I gdzie jest Szrama, ta druga pani kleryk!? Zostałam sama z tą nieokrzesaną bandą!? No nie nie nie! A na dodatek Dirith znowu wsiąkł gdzieś!”

Nie miała sił szukać go tego nocy. Była zmęczona wydarzeniami i rzucaniem czarów. Miała nadzieję że drow się zjawi niebawem ale nie zjawił się.

Rankiem obudziła się nadal zwinięta w kłębek przy Ursusonie. Wstała, otrzepała się, przeciągnęła łapy, wylizała nieco futro.
http://sztuka.blox.pl/resource/wilk4599ds.jpg

„Mam nadzieję że magii ma się lepiej”
Poszli sprawdzić co z nią i faktycznie, miała się wręcz dobrze, żyła! Kiti odetchnęła w duchu. Odnaleźli się też panowie elfowie i pół-elfowie!
„Diritha nadal nie ma... Muszę sprawdzić co knuje ten drow!!! W końcu przyszłam tu głównie w tym celu, podążać za Stadem! Sprawdzić co knuje ten drow! Mam złe przeczucia”.
Wyruszyła z powrotem pod knajpę, z zamiarem wytropienia Diritha. Starała się uważać na strażników miejskich, chować się gdzie się da, chodzić bocznymi uliczkami, w razie czego uciekać i schować się gdziekolwiek, w krzakach, piwnicy, za uchylonymi drzwiami.

Ryo 25-06-2011 20:06

Uf, co za dziwny sen. Magini musiała mieć niezłą jazdę po tej libacji, skoro w tajemniczy sposób, w nieodpowiednim czasie, znalazła się w... szpitalu.
Detoksykacja czy może efekt tzw. małej apokalipsy, autorstwa pani R.?

Magini nie mogła uwierzyć własnym oczom.
Znalazła skarb w zasięgu swojej ręki.
Znalazła wódkę do przemycia ran.
Zdatną do spożycia. Najlepiej spożyć przed... lekarzem lub farmaceutą, gdyż każdy alkohol niewłaściwie stosowany... Blablabla... - Jak dają, to trzeba pić!
Sięgając po skarb Magini o mały włos nie zwaliła się z łóżka. Bowiem tak pani czarownik była osłabiona. Ale widok trunku najwyraźniej dodał jej nieco sił.
- O jaaa... To dla mnie? - nadal nie wierząc własnym oczom zdołała wziąć butlę z trunkiem i napić się z niej parę łyczków.
- YAaaHOOO! - zaskrzeczał Roger, nieustannie bawiąc się amuletem. - RrrRRAAa, RooAR na BRRrrRaMKee i GOOOOOL! - papuga wrzasnęła uradowana.

Roger vs. ???
1 : 0


A jeszcze bardziej pokrzepiająco zadziałała na nią obecność kompanów z drużyny. Ursuson wraz z wilczkiem!

- HELLo there, Ursuson. I wilczku - powitała Magini gości. W dłoni dzierżyła butelkę wódki, która służyła do odkażenia rany. - Ale fajnie, żeście przyszli! Roger też się cieszy, widzicie? - wybełkotała to; widać, że jeszcze nie czuła się na siłach, by wstać z łóżka, ale dawała jeszcze radę na nim usiąść oraz przywitać serdecznie towarzystwo.
Roger bawił się amuletem.
- SszCZuRY LĄddoWeee, RAaaAA! - zaskrzeczała papuga, która najwyraźniej nikomu tu nie zawadzała. Po chwili ara zagwizdała w kierunku puszystego czworonoga. - COMe Here! - i powtórzyła tą komendę jeszcze raz.
Kiti zaszczekała i pomachała ogonem. Nie miała jednak ochoty na wódkę, więc tylko usiadła z wywieszonym zabawnie jęzorem i przekrzywiając głowę obserwowała papugę.
Ta nadal zawzięcie grała z niewidzialnym przeciwnikiem w kiwanki amuletem, w którym “spoczywała” przepiękna zjawa. Wszystko to działo się na stoliku niedaleko łóżka, w którym leżała czarodziejka.

Pielęgniarka wypatrzyła coś podejrzanego.
Wyczuła coś groźnego.
Zauważyła, że środek odkażający w magiczny sposób znalazł się w rękach ekscentrycznej pacjentki...
- Powinnaś leżeć, byłaś ciężko ranna!... Na pierwszy rzut oka widać, jak magia pomogła ci przetrwać - uśmiechnęła się. - Jeśli czegoś trzeba będę obok... I oddaj proszę ten destylat, nie był za darmo, nie jest do picia... - wydukała z westchnieniem i niedowierzaniem, że pacjentka tankuje z flaszki jak rzeka ze źródła.
To było zbyt piękne, żeby trwało długo...

- Ale to to przecie tu stało o.O - wydukała Magini, ledwo przytomna. - To ja myślała, że to dla mnie...
- Nie, to nie dla ciebie! - “siostra” zabrała bezczelnie flaszkę.
O nie! Nie oddam!” - odmawiała Magini. Dodawanie "po moim trupie" nie wchodziło w rachubę; jejmość nie zamierzała kusić losu spełnieniem jednej z jego zachcianek. A jednak się wydało, dlaczego trzeba pić przed lekarzami, farmaceutami i tymi innymi. Chcieli jej ukraść flaszkę z alkoholem. Trzeba się bronić przed tym bandytyzmem, wyzyskiem, złodziejstwem i...
- I zdecydowanie nie do picia!!! Byłaś bardzo ciężko ranna, możesz mieć gorączkę i halucynacje... Mam nadzieję że nie będzie trzeba wiązać cię do łóżka - westchnęła.
Była raczej zmęczona swoją pracą.
- Ale... ale...! - jednak splot okoliczności tym razem wygrał spotkanie z Maginią, która straciła nadzieje na odzyskanie "skarbu".

Magini vs. Pech
0 : <vodka>

- Zdaje się też że nie zabawisz tu na długo, skoro tak zdumiewająco szybko dochodzisz do siebie.
Teraz już na pewno tak szybko nie dojdę do siebie” - mruczała w myślach i złorzeczyła Magini. Zabrali jej magiczne pićku, teraz już na pewno tak szybko nie wyzdrowieje. Już równie łatwo mogli ją przywiązać do łóżka.
Choć oczywiście Magini nie poddałaby się dobrowolnie takiemu procesowi ubezwłasnowolnienia...

eTo 25-06-2011 23:04

Dirith zdecydowanie nie należał do mocno zagorzałych zwolenników picia. Bynajmniej nie chodziło tu o smak alkoholu, tylko efekty jakie za sobą niosło spożywanie trunków w większych ilościach, przez które albo nie trafiał w cale, albo jak już trafił to tylko zarysowując strażnikowi zbroję. Oczywiście ten nie pozostał dłużny i dalej drąc się najgłośniej jak tylko mógł postanowił dać przykład jak w tym mieście wymierzana jest sprawiedliwość. A tak do końca sprawiedliwa to ona nie była, bo zamiast zasad "rysa na zbroi za rysę na zbroi" wymierzane tutaj były "sztych miecza w bebechy za rysę na zbroi". Na dokładkę drugi strażnik zwietrzył okazję do przywalenia komuś i także zamierzał potraktować mrocznego elfa mieczem. Brakowało tylko jakby krzyczał "ja, ja, jeszcze ja mu chce przyłożyć!". Na szczęście nie zdążył wykonać tego planu, ponieważ został ciśnięty w stronę którejś ze ścian.. przez gałąź. A widząc to Dirith po raz kolejny przeklął się w myślach, że znowu dał się Magini podpuścić i wypił za dużo bo już był na kacu, a nadal widział jakieś dziwne halucynacje.
Nie mniej jednak latajacy strażnik postanowił nie czekać na dalsze lekcje latania i zaniechał dalszych prób przywalenia drowowi po czym zaczął uciekać. Czyli został tylko jeden, który jakże odważnie wziął przykład z kolegi zapewniającego mu wsparcie i także zwiał. Dirith na to zabluźnił pod nosem przeczuwając jakie to czekają go dalsze perypetie związane ze strażą kiedy to dwaj uciekinierzy podzielą się wrażeniami z nocnego patrolu z innymi strażnikami.
Ale to będzie później, teraz trzeba coś zrobić z tą cholerną raną i się ewakuować zanim pojawi się więcej straży miejskiej. Dlatego mroczne elf zastanowił się przez chwilę czy nie udałoby mu się chociaż zmniejszyć krwawienia dzięki przemianie, jednak doszedł do wniosku, że to nie najlepszy pomysł, bo po przybraniu postaci tygrysa albo tygrysołaka rana miałaby się tylko gorzej. Zamiast tego zbliżył prawą dłoń do rany i nakazał swojej broni aby wchłonęła się w lewą dłoń po czym w brzuch korzystając z dziury w zbroi. Następnie utworzył z niej swego rodzaju szwy zakotwiczone w skórze na około rany aby dzięki temu nie musieć martwić się coby nie zgubić gdzieś po drodze któregoś z jelit. Kiedy bardzo prowizoryczny opatrunek był już na miejscu, trzeba było zacząć się z tej knajpy ewakuować. Kiedy wracał do swojego pokoju po płacz wiszący niedbale na jakimś krześle snop białego światła oplótł mrocznego elfa, który odwrócił się gwałtownie aby zobaczyć kto jest sprawcą tego zjawiska i czy jednak nadal ktoś jeszcze chciałby próbować atakować czy też oberwać. Na szczęście okazało się, że była to biala wilczyca, a światło w cale nie było efektem ataku lecz jakiegoś zaklęcia leczniczego, które zadziałało dość dobrze i po ranie nie było ani śladu. Co prawda Dirith nie miał do końca pojęcia czemu ten wilk trzyma się tej grupy, albo czyj to podopieczny, ale trzeba było przyznać iż takie leczenie było całkiem pomocne.
Tak więc teraz już na prawdę trzeba było się z tąd zwijać, jednak zanim mroczny elf opuścił karczmę podszedł do łóżka, i wytarł szybko ręce z krwi oraz z grubsza zbroję, aby nie chodzić z taką wizytówką mówiącą straży "patrzcie, kogoś zasiekałem" po czym założył płaszcz i przesłał swoją broń z brzucha do prawej ręki. Co prawda uczucie poruszającego się pod skórą płynnego metali nie było najprzyjemniejszą rzeczą, jednak dzięki przyzwyczajeniu we władaniu tą specyficzną bronią bylo ono całkiem znośne oraz tak na prawdę nie było wygórowaną ceną za możliwości jakie posiadał ten oręż. Kiedy wyszedł już z karczmy rozejrzał się tylko szybko i ruszył w kierunku który wydawał się cichszy i nie było dużego prawdopodobieństwa, że tam znajduje się siedziba straży. Na szczęście w mroku nocy nie było problemów z unikaniem gorączkowo latających po mieście patroli gdyż Dirith czuł się w nocy prawie jak w domu, tym bardziej, że często strażnicy tylko zaglądali w boczne uliczki. Dlatego to właśnie bocznymi uliczkami przemieszczał się likantrop aby nie pakować się patrolom pod nogi. Kiedy już karczma była w mirę daleko przyszedł czas na znalezienie sobie jakiejś kryjówki, gdyż łazić przez całą noc i unikac patroli drowowi się po prostu nie chciało. Trudne to z resztą nie było i już po chwili jakiś w miarę przyzwoity opuszczony dom z niezamkniętymi drzwiami miał nowego właściciela. Co prawda wpierw trzeba było zrobić dokładny obchód, czy aby na pewno dom był pusty, jednak jak się okazało oprócz paru zakurzonych mebli nie było w nim nic. Dlatego Dirith postanowił przejąć go jako tymczasową kryjówkę i spędzić tą noc w pokoju na piętrze, w którym położył się do prostego łóżka po tym jak przetrzepał je trochę z kurzu.
Co prawda mroczny elf spał dość czujnie, jednak udało mu się jeszcze trochę przespać. Kiedy wstał, rano, nadal czuł skutki wczorajszej libacji w postaci suszenia w gardle i lekkego bólu głowy, lecz na szczęście tym razem na korytarzu było spokojnie. Jedynie z za okna dobiegały głosy strażników niezbyt zadowolonych z faktu, że musieli przez całą noc latać po mieście w poszukiwaniu sprawców karczemnej demolki. Nie mniej jednak trzeba było w końcu wstać i udać się aby przetłumaczyć kolejną porcję z księgi Riktela. nie marnując więc czasu drow spokojnie zszedł na dół i wyszedł dopiero gdy upewnił się, że na zewnątrz nie było już strażników. Następnie ruszył szybkim krokiem dalej poruszając się bocznymi uliczkami i starając się unikać patroli. Co prawda przed jednym musiał uciec na dach jakiegoś budynku, po którym na szczęście udało się sprawnie i cicho wspiąć, ale liczył się efekt i uniknięcie kłopotów.
Kiedy dotarł już na miejsce rozejrzał się czujnie, po czym stanowczo zapukał w drzwi i nadal uważając na ewentualnych strażników.

Bartosh 26-06-2011 14:54

+HELLo there, Ursuson!+

Otworzył oczy.

„Wydawało mi się, że słyszałem głos Magini…”

+- SszCZuRY LĄddoWeee, RAaaAA!+

„I tego dziobatego cwaniaczka…”

- Spisałaś się na medal, wilczyco

Ursuson pogłaskał Kiti po głowie i karku. Wstał, uśmiechnął się i z wdzięcznością przyjął od Magini butelkę przedniego destylatu. Łyk alkoholu skutecznie zagłuszył skutki ostatniej popijawy. Teraz czuł się jak nowo narodzony. Pomacał się po boku, zauważywszy że ktoś profesjonalnie zajął się jego raną. Szwy trzymały mocno. Na wszelki wypadek nalał sobie w dłoń trochę ognistej cieczy i posmarował zaognione miejsce. Będzie dobrze.

- Dobrze widzieć Cię wśród żywych. Żem myślał że już przyjdzie mi szykować dla Ciebie stos pogrzebowy.


Ze smutkiem przyglądał się pielęgniarce, która bezpardonowym atakiem odebrała Magini butelkę cennego płynu.

Roger bawił się dziwnie znajomym amuletem. Ursuson odebrał mu błyskotkę , narażając się przy tym na bolesne dziobnięcia i kilka ciekawych cytatów na temat wątpliwego prowadzenia się jego matki, ojca, bliższej i dalszej rodziny, zwierząt domowych i tamtejszego ptactwa.

- To moje? I co udało Ci się odkryć?


Dziobaty rzezimieszek przyglądał mu się wrogo.

Almena 27-06-2011 21:39

Magini, Ursuson, Drzewo, Almartelur, Vivaldus;

Nastał nowy dzień. I o dziwo wszyscy żyliście! Magini dobrzała w zastraszającym wręcz tempie, a wy mieliście czasem wrażenie, że powietrze wokół jej zgrabnej sylwetki jest o kilka stopni chłodniejsze niż w okolicy. Wkrótce podniosła się o własnych siłach i zeszła z łóżka, a już za moment krzątała się wokół, poszukując czegokolwiek flaszko-kształtnego. Personel rad że ma problem z głowy nie zatrzymywał was jakoś specjalnie. Tym bardziej że sceptycznie podchodzili do magii [zwłaszcza tej wyżerającej zapasy spiritu!]

Magini i Ursuson stanęli w drzwiach szpitala, gdzie w ogrodzie przyległym do budynku zastali elfa, półefla i chrapiące Drzewo. Drzewa obok zdawały się wtykać gałęzie do dziupli i stroszyć liście w odpowiedzi na jego chrapanie.

A Może By Tak sprawdzić co porabia Dirith...? I gdzie znowu zniknęła ta biała wilczyca...?

I wtedy zobaczyliście coś... zielonego. Tak, to było zielone. Zielone do szpiku kości! Wyszło właśnie za wami i stanęło w progu szpitala, ze zdumieniem na was zerkając. Zielone wielkie coś nosiło półpancerz, karwasze, miało też... kołczan, nożyk do owoców. W łapkach [ok., to dość delikatne określenie tych wielkich zielonych grabek...] trzymało łuk wielkości balisty. I tak. Był to ork.

Przez moment patrzyliście na siebie w niedowierzaniu.

- ...ochotnicy mają zebrać się przed wschodnią bramą, skąd wyruszymy nad wybrzeże – usłyszeliście nagle, jak ktoś głośno przemawiał. – Zapewnimy im liny i narzędzia. Wkład własny mile widziany. Zaznaczamy, że wyprawa jest bardzo niebezpieczna, ale też ci którym się powiedzie zostaną sowicie wynagrodzeni...
- Mamy się wspinać na te skały do gniazd?! – ktoś z tłumu odezwał się z oburzeniem i niedowierzaniem.
- Poszukujemy ochotników!!! – powtórzył znów zezłoszczony posłaniec. – Tak, zadanie jest ciężkie. Zmontujemy linowe drabiny. Im więcej ludzi tym lepiej...
- Te bestie was rozszarpią! – odezwał się ktoś inny.
- Strażnicy i najemnicy będą utrzymywać je na dystans, ale potrzebują ochotników którzy zejdą na skały by zabrać drewno z gniazd.
- To samobójstwo... – odezwał się ktoś drwiąco.
- A ja się chyba zgłoszę... – mruknął ktoś inny. – Takie pieniądze na ulicy nie leżą!...

Hmmmm...

A tymczasem...
Dirith;

Dotarłeś punktualnie pod znajomy adres. Po drodze nikt cię nie zaczepiał, choć spodziewałeś się że Magini, o ile przeżyła ma większe kłopoty ze strażą. Chociaż... wiadomo – ją uniewinnią, drowa powieszą. Tak jest zawsze. W sumie swoje przeskrobałeś, ale czy tak wiele chciałeś od życia? Chciałeś tylko się wyspać! To przecież nie grzech!...
Tymczasem nikt nie powitał cię w miejscu gdzie miałeś się zjawić. Ktoś jednak był w środku, słyszałeś. Może nie usłyszeli jak pukasz do drzwi...? Lekko uchyliłeś drzwi i zajrzałeś do środka. Ktoś był w korytarzu po lewej... Wszedłeś tam, w końcu kazali ci przyjść... I wtedy z pomieszczenia na końcu korytarza wyłoniła się... ręka!
help.. by ~zyle on deviantART
Chwyciła się futryny, ale puściła, coś wciągnęło ją i resztę ciała w głąb tamtego pomieszczenia!
Coś jest zdecydowanie nie tak...!
Usłyszałeś odgłos szamotaniny, zdławione jęki...
Odruchowo cofnąłeś się o krok.

hollyorc 28-06-2011 22:28

http://www.youtube.com/watch?v=bAsA00-5KoI

Otworzył oczy. Przekrwione, zmęczone oczy. Snu ostatnio było jak na lekarstwo, a wydarzenia ostatnich, dni, tygodni czy wręcz lat nie ułatwiały sprawy. Był zmęczony. Chciało mu się spać. Gdyby mógł spał by rok… może dłużej. „Wyśpisz się w grobie”, tak mu mawiano, tego był nauczony. Teraz za to pokutował. Miał już swoje lata, jego młodość minęła bezpowrotnie. Wraz z nią przyszła mądrość, przyszło doświadczenie, przyszedł także ból i niemoc starzejącego się ciała. To nie było jeszcze tak stare, aby uniemożliwić swemu właścicielowi normalnej egzystencji. Kwestią czasu było jednak kiedy tak się stanie. Ale nie należało przecież z tego powodu płakać. Należało cieszyć się tym co przynosi kolejny dzień i dziękować za to co można było przeżyć, za wszystkie dobre chwile jakie nastały… za te złe również, ponieważ to właśnie one czyniły z nas takich.. jakimi naprawdę byliśmy.
Podniósł się łóżka. Kości zabolały, stawy strzeliły w proteście. Mimo, tego jednak ciało ważące dobre sto czterdzieści kilogramów podniosło się sprawnie. Usiadł na łóżku. Przetarł twarz dłońmi wielkimi jak bochny chleba. Wielkimi i zielonymi zarazem. Pociągnął nosem, przeczesał włosy, wygrzebał z pomiędzy kłów coś co tam najwyraźniej zostało, przyjrzał się temu krytycznie, wyrzucił za siebie. Westchnął.
Wstawał kolejny dzień. Trzeba było się ruszyć. Leniuchowanie w szpitalu miało się nieodzownie skończyć. Powód? Rany się wygoiły, a monety w mieszku niemiłosiernie szybko się kończyły. Każdy dzień spędzany pod okiem tych przemiłych pielęgniarek kosztował majątek. Jego już nie było na to stać, ale zapewne przybędzie tu ponownie na rekonwalescencję, jeśli tylko zarobi wystarczająco dużo… o tak.
Rozmarzył się na myśl o kolejnych nocach spędzonych w ramionach samic w białych fartuchach. Samic pewnych siebie, zdecydowanych… wiedzących doskonale czego chcą, mających świadomość jak to zdobyć. Jak zaznać rozkoszy i jak dać tę rozkosz… dlaczego tylko musiało to tyle kosztować? No nic.
Podszedł w kąt pokoju. W miejsce gdzie leżała na krześle, złożona w kostkę jego odzież, gdzie leżał jego ekwipunek. Przedmioty tak proste, tak codzienne dla niego… tak zwykłe i tak magiczne zarazem. Magiczne dla niego, przywodzące na myśl setki przygód, setki przyjaciół.
Szybkimi ruchami założył świeżą bieliznę. Spojrzał na te starą, uśmiechnął się i niewiele myśląc posłał ją lotem parabolicznym za okno. Potem skurzane spodnie, buty, znoszone i poprzecierane. Jednak wygodne i cały czas dobrze chroniące przed chłodem. Koszula i gruby bezrękawnik, będący podkładem dla identycznego, ale wykonanego z metalowych kółek. Chroniącego go przed wszystkim tym, co mógł przynieść dzień kolejny. Potem poszło już szybciej. Skórzany pas biegnący od lewego barku do prawego boku, z przytwierdzoną doń pochwą. Ork chwycił za rękojeść i dobył na próbę broni. Cichy syk żelaza i ostrze ukazujące się światu:
elven sword by ~merovech-navarre on deviantART
Nic nie normalnego, zwykły elficki scyzoryk. Dla korożercy służący głównie za broń jednoręczną, dla orka będący niczym więcej jak sztyletem, tudzież nożykiem do owoców. Przydatnym od czasu do czasu, bowiem jego cienkie ostrze dobrze wchodziło w niewielkie szczeliny… no i bardzo dobrze obierało owoce. Barbak dostał kiedyś to ostrze od jakiegoś Lembasa. Nie wiedział dokładnie za co, nie było to zresztą istotne miał je i tyle. Potem kołczan przytwierdzony do prawego uda. Duży, i ciężki. Nic dziwnego, mieszczący pociski długie na metr i osiemdziesiąt centymetrów. Grube i masywne, mogące służyć w zasadzie za pilla. Opatrzone jednak lotkami i pełniące role amunicji. Do czego?

Ostatnim elementem wyposażenia był łuk. Zwykły, łamany łuk. Tyle, że większy. Łamańce miały to do siebie, że były mniejsze od dużych łuków. Powód był prosty. Przy mniejszych rozmiarach, dawały tę samą siłę rażenia co klasyczna, długa broń. Na specjalne zamówienie orka, wykonano klasycznego łamańca, tyle że w rozmiarach długiego łuku… co powstało? MALEŃSTWO.

Powstała broń wysoka na prawie dwa i pół metra, strzelająca z pillów, mająca przeszło sto pięćdziesiąt funtów naciągu. Niosąca śmierć, zagładę, ratunek, nadzieję… w zależności od okoliczności. Powstało MALEŃSTWO. Broń nie praktyczna dla każdego człowieka, czy elfa bowiem nie możliwa do poprawnego naciągnięcia. Nie, nie z powodu siły, jaką trzeba było włożyć w poprawne przygotowanie broni do strzału. Powodem były ograniczenia czysto fizjologiczne. Elfy i ludzie stworzeni byli tak nie inaczej, ich fizjonomia była taka, nie inna… mieli po prostu za krótkie ręce do tego aby poprawnie naciągnąć ten łuk. Ork jednak mógł tego dokonać bez najmniejszego problemu. Powód? Orki w porównaniu z ludźmi, czy elfami były stworzeniami lepiej zbudowanymi. Nie tylko ze względu na wrodzony urok osobisty, czy lepsze predyspozycje fizyczne. Miały po prostu dłuższe i mocniej umięśnione ręce. Ten drobny, a zarazem istotny fakt, powodował że ork był w stanie naciągnąć MALEŃSTWO i posłać z niego pocisk mogący przebić na wylot rycerza w zbroi płytowej.

Zielony sprawdził naciąg, przyczepy cięciwy. Prześlizgnął się palcami po gryfie broni, opuszkami przejechał po koślawie wygrawerowanych runach z imieniem broni, praz po elegancko wytrawionych symbolach platynowego smoka, wpisanego w okrąg.
Na tych ostatnich na chwilę się zatrzymał. Prawa dłoń, jakby instynktownie powędrowała w kierunku szyi w poszukiwaniu medalionu. Nic tam jednak nie znalazła. Zielone oczy zamknęły się na chwilę, a usta coś mamrotały. Po chwili smutny uśmiech pojawił się na facjacie.
Orc by ~ccymie on deviantART
Złapał klamkę swą zieloną ręką, otworzył drzwi i uśmiechnął się ponownie. Pewien Niziołek stwierdził kiedyś, iż należy uważać stawiając pierwszy krok, bowiem nigdy nie wiadomo dokąd nas zaprowadzą własne nogi.
Postawił pierwszy krok, zamknął za sobą drzwi i poszedł w kierunku wyjścia. Nim tam dotarł pożegnał się jeszcze z pielęgniarkami, regulując rachunek za pobyt, dostając głębokiego francuskiego buziaka w ramach gratisu i zaproszenia na kolejny seans rekonwalescencyjny…. Westchnął, zamknął oczy. Opanował się i sprawił, że krążenie wróciło do normalnego, „klasycznego” obiegu.
Podziękował. Narzucił na plecy niewielki tobołek z podręcznym ekwipunkiem i prowiantem na najbliższe dwa dni, a potem wyszedł ze szpitala.
Pogoda zdawała się był bardzo ładna. Słoneczny poranek z delikatnym powiewem wiatry napawał optymistycznie. Jego zmęczone oczy, oraz fakt iż wyszedł z ciemniejszego pomieszczenia, spowodowały iż musiał przesłonić dłonią twarz. Dopiero po paru chwilach zauważył na podwórzu dość kolorowe towarzystwo. Nie przejął się specjalnie ich obecnością. Nie raz widział już barwną inaczej zbieraninę. Rozejrzał się wokoło i zdecydował podążyć w kierunku wyjścia.
Gdy nagle zatrzymał go kobiecy głos. Przez chwilę miał nadzieję, że to któraś z pielęgniarek woła go, jednak po chwili dotarło do niego, że to nie możliwe.
Zatrzymał go kobiecy, znajomy głos…..


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 22:34.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172