|
|
|
Droga do Lucatore, 30 czerwca 2595 Dwa dni w podróży miały być dla Bartheza w zasadzie niczym wypoczynek. Większość pobytu w Bergamo spędził próbując bezskutecznie werbować miejscowych. Rzadko uczęszczny szlak i rutynowe obowiązki miał być przy tym zaprawde miła odmianą. I Helweta wiedział, że z każdą milą jak przybliżała ich do matecznika Anabatystów zbliżała go znów do powrotu do pracy na wzmożonych obrotach. W końcu nie jechali tam na pogrzeb i nie trduno było się domyśleć, do czego zaprzężeni zostaną uczestnicy wyprawy. Dlatego Barthez próbował korzystać jak mógł żeby odsapnąć nieco psychicznie nim wróci w wir roboty. Szkoda tylko, że pogoda nieco krzyżowała szyki. Rzęsisty deszcz powodował, że Nathan większość czasu musiał spędzić w wozie wraz z dziedzicem i jego rodziną, najczęściej wysłuchując marudzenia zmanierowanego Abdela. Pewnie gdyby nie to, że pół drogi przy oknie jechał młody Lombardi, powodując, że dziedzic trzymał fason, to Helweta byłby już bezrobotnym najemnikiem, po tym jak utopiłby w łyżce wody pierworodnego Sanguine. Na szczęście natarczywe coraz bardziej gdybania przerwał sierżant Sangów obwieszczając, że karawan jest już niemal u wrót Lucatore. Teraz pozostawało już tylko znaleźć jakiś kąt w jednym z domów gościnnych czy zajazdów, wysłuchać kolejnego kazania Abdela na temat upokarzających warunków zakwaterowania i zająć się kwestiami zabezpieczenia perymetru, ustalenia setki detali jakie mogł mieć znaczny wpływ na bezpieczeństwo Sanguinów w Lucatore. Sama przyjemność w porównaniu z horrorem podróży. Barthez wydał rozkazy swoim ludziom. |
Lucatore, 30 czerwca 2595 Zimna i mokra aura była przez ostatnie dni głównym utrapieniem dziedzica i źródłem wszelkiej nienawistnej nuty jaka brzmiała mu w sercu. Szybko dołączył do niej głód, tworząc iście wspaniale dramatyczną symfonię, godną do zagrania w teatrze Montpelliere. Abdel myślał o tym, w takiej właśnie konwencji rozpatrując swoje ostatnie cierpienia i niedostatki. Postanowił, że kiedy nadejdzie odpowiedni czas, spisze swoje dzieje z tej części wyprawy ubierając ją ramach dzieła, które będzie wystawione na deskach teatru. Zagrają w nim oczywiście same frankońskie sławy estrady. W myślach dobierał już aktorów do poszczególnych ról. Pocieszając się tymi obrazami Abelowi mijały smętnie kolejne dni podróży. Mijali kolejne krzyże po drodze. To zapłodniło dziedzica kolejnym dziwnym pomysłem. Nie dalej jak dzień drogi temu, nakazał przygarnąć sobie jednego z tych pielgrzymów zmierzających do Lucratore na pogrzeb swego wielkiego nauczyciela i mistrza. Było ich całkiem sporo ale mimo to i tak trudno było coś rozsądnego wybrać. Koniec końców uznał że jest mu wszystko jedno A skoro być może będzie mu dane wystąpić z publiczną przemową i kondolencjami, dobrze by było nie palnąć jakiejś gafy nie znając podstaw ich religii. I tak właśnie wieczorami i w przypływach nadmiernej melancholii pogłębiał swoją wiedzę. Wpierw robił to nieco na siłę, na przekór sobie i swojemu światopoglądowi, jednakże z czasem zaczął widzieć pewną synergię w cierpieniu, pomiędzy religią Złamanego Krzyża i swoim własnym położeniem. Różnica był jednak znacząca jeśli się głębiej zastanowić nad źródłem obu cierpień. Pomijając ten nieistotny fakt, dziedzic postanowił dopisać do planowanego w głowie dzieła teatralnego, jeszcze jeden czy dwa passusy na ten właśnie temat. Ostatecznie, droga do tak zwanego Edenu doprowadziła ich do lepiej lub mniej ale jednak cywilizacji. To wprowadziło go w wyjątkowo dobry nastrój, a na pewno najlepszy od czasu wyruszenia z Bergamo. - Panie Barthez może, wyślemy w przód jakiegoś gońca by zaaranżował nam stosowne lokum na naszej godności. Jeśli się nie mylę, będzie to nader obskurne i obleśne miejsce, pełne wszy i wszelkiego innego plugastwa, ale jestem gotów oddać niemal wszystko za gorącą kąpiel i porządną strawę. Mógłbym za to zabić. - Ostatnie zdanie wypowiedział niebezpiecznie chłodnym tonem. |
Droga do Lucatore, 30 czerwca 2595 |
|
|
|
Lucatore, 30 czerwca 2595 Abdel odsłonił firanę zasłaniającą okno powozu i wielkopańskim gestem białej szlacheiej dłoni przywołał idącego obok wyznawcę Złamanego Krzyża. Jan XIII bo tak mu było na imię, podbiegł truchtem do powozu. Był delikatnie mówiąc osobliwym człowiekiem, poczynając od imienia które jak wywiedział się Abdel nadano mu w związku z tym, że był trzynastym synem swojego ojca. Dziedzic zastanawiał się jak tez mogą nazywać się jego bracia. Jan wyglądał na styranego życiem czterdziestolatka, którego życie nie szczególnie oszczędzało. Odziany w łachmany, które wyglądały jakby uszył je sobie sam, o włosach sklejonych w kłącza za pomocą błota i trudno powiedzieć jakich jeszcze dodatków, przypominał dziedzicowi skrzyżowanie paranoicznej, wiecznie rozglądającej się neolibańskiej surykatki i postrzelonego religijnego fanatyka o niepokojącym wzroku. Szlachcic nie był pewien, czy człowiek ten nie jest aby przypadkiem obłąkany. Ale nawet jeśli było to prawdą, to i tak nie miało to znaczenia, póki obok była jego ochrona gotowa zastrzelić agnostyka jak tylko powziął by wyraźny zamiar skrzywdzenia dziedzica. Abdleowi nawet pasował ten szaleniec albowiem był szczery, a w dzisiejszych czasach była to wyjątkowa rzadkość. - Powiedz mi drogi Janie, czy byłeś kiedykolwiek w Lucratore? Czy możesz coś nam powiedzieć więcej o tym miejscu? Czy są tam miejsca godne polecenia, głownie chodzi mi o takie, w których mogli byśmy się zatrzymać w godziwych dla nas warunkach? Pozornie wyglądający na prostaczka z plebsu, pielgrzym władał całkiem nieźle czystą purgaryjską mową, a nie jednym z niezliczonych miejscowych dialektów. Abdel był losowi niezmiernie wdzięczny za ten przejaw łaskawości, inaczej pewnie popędziłby obdartusa precz - nie słynął bowiem z przesadnej cierpliwości do ludzi pośledniejszego sortu. - Niechaj spłynie na ciebie boska Pneuma, Królu Franki! - Jan od chwili podniosłej introdukcji swego mecenasa upodobał sobie szczególnie ów tytuł nawiązujący do dziedzictwa Montpellier, a ponieważ traktując Abdela jak koronowanego monarchę sprawiał wrażenie uszczęśliwionego, dziedzic w przebłysku łaskawości postanowił nie wyprowadzać go z błędu - Lucatore to miejsce obdarowane wielkimi łaskami Boga. To tutaj czcigodni święci mężowie studiują święte księgi i nauczają prostaczków. A największym z nich był uświęcony Miecz Adriatyku, wielki i wspaniały Neognostyk! Zamordowany, ani chybi przez tych przeklętych na wieczne czasy kozojebców! Poruszony wspomnieniem nieodżałowanego Altaira Benesato, anabaptysta jął okładać się pięściami po głowie jęcząc przy tym żałośnie i zalewając się łzami. Obserwując go z nieudawaną ciekawością z wysokości powozu, Abdel z perwersyjną przyjemnością zaczął fantazjować na temat swego własnego pochówku, oczami wyobraźni widząc już nieprzeliczone tłumy rozdzierających szaty i szlochających Sanglierów. - Łączę się z tobą w tym nieopisanym cierpieniu - powiedział po chwili przerywając lamenty wędrowca - Wszelako nie odpowiedziałeś na pytanie, gdzie w tym świętym mieście może się zatrzymać dostojnik mego pokroju. - Och, królu Franki, są w Lucatore gospody i domy pielgrzymów i nawet rolnicy czasami pozwalają swym braciom i siostrom w wierze spać w zagrodach, ale taki czcigodny i pobożny mąż jak wy, taki cnotliwy i mądry i niemożebnie wspaniały to jeno w klasztorze na górze. Są tam cele w kamieniu kute, do kontemplacji i postów i ustawiczne modlitwy, coby Bóg takiego modlacza natchnął swym duchem, a pokierował ku jeszcze większej wspaniałości. - Ale oprócz klasztoru na pewno są inne miejsca do odpoczynku, tak? - upewnił się zdjęty lodowatym dreszczem dziedzic - Takie, gdzie mogliby przenocować moi słabej woli i grzeszni słudzy? - Tak, królu Franki! - Jan złożył ręce niczym do modlitwy, co miało zapewne poświadczyć o prawdziwości jego słów - W Domu Olejów albo w Wypatroszonym Koźle albo w innych dormitoriach. A woda, co ją piją w Lucatore pobłogosławiona jest i cuda sprawia, chorych leczy, grzesznych oczyszcza. To może król napoi nią tych grzesznych poddanych? Rozparty w okienku powozu Abdel nie omieszkał zauważyć, że wzrok wypowiadającego życzliwą radę Jana pobiegł od razu w kierunku jego moszczącej się na siedzeniu siostry. - Zapewniam cię, że rozważę w myślach rozliczne pokuty oraz ścieżki nawrócenia dla tych w mej świcie, którzy nie są dość pobożni. A o owych wodach i ich cudownej mocy słyszałem nawet moich stronach - skłamał gładko Abdel - Podobno nawet parę łyków poprawia kobietom urodę. - Powiedział czując jak siostra mimowolnie nadstawia uszu - A kąpiel nawet cnotę przywrócić potrafi. Garnitur białych zębów błysnął w szyderczym uśmiechu szlachcica. Na siostrę nie spojrzał. Tak to oto decyzja o miejscu noclegu zapadła. Jedynym lokum godnym Abdela, nieoficjalnego króla wszystkich Franków, był oczywiście klasztor. oczywiście była to jego prywatna opinia, którą jak zwykle zamierzał za chwilę narzucić reszcie wyprawy. |
Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 00:35. |
Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0