lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Sesje RPG - Postapokalipsa (http://lastinn.info/sesje-rpg-postapokalipsa/)
-   -   [DEG] Błogosławiona Krew [18+] (http://lastinn.info/sesje-rpg-postapokalipsa/18650-deg-blogoslawiona-krew-18-a.html)

Ketharian 18-02-2020 21:00

ROZDZIAŁ V
OSTATNIE HONORY


"W świecie wielkiej polityki i bezwzględnej gry o supremację nie ma miejsca na przypadek. Czasami maluczcy mogą odnieść wrażenie, że to zupełnie przypadkowy ciąg wydarzeń owocuje zmianami wstrząsającymi biegiem historii, my jednak wiemy, że za każdym takim wydarzeniem ukrywa się prawda, której ujawnienie wprawiłoby ziemię w drżenie.

Gdy w '95 nasz świat obiegła wieść o śmierci Altaira Benesato, jednego z Ośmiu, Neognostyka i wybitnego generała armii Złamanego Krzyża, dalekowzroczni ludzie z miejsca pojęli, iż wieść ta niesie ze sobą poważne konsekwencje. Ukryci wśród alpejskich szczytów Helweci jęli z niepokojem spozierać na północną Purgarię, słusznie lękając się niepokojów u swych bram, na początku dróg wiodących do Borki i Pollenu. Neolibijczycy poczuli przypływ nadziei na wielkie profity, wietrząc w zmianie układu sił w regionie mnóstwo intratnych okazji dla swoich dyplomatów i kupców. Krew bitnych anabaptystów zatętniła szybciej, gdy w umysłach orgiastyków pojawiły się wspomnienia krwawych bojów sprzed lat o żyzne ziemie Nizin Adriatyckich. Rady patriarchów kultu Pasterza jęły gromadzić się na niespokojnych naradach szukając rozwiązania mogącego zapewnić dalszy pokój na spornych terenach.

Do Lucatore ruszyli wysłannicy z cywilizowanych stron Europy i Afryki, niosący słowa współczucia i pokrzepienia oraz liczne dary mające ukryć prawdziwy cel ich rzekomo kurtuazyjnych wizyt.

Jak się rychło okazało, największą rolę w nadchodzących wydarzeniach mieli odegrać ci, którzy dotarli do miejsca spoczynku Neognostyka pierwsi
" - Casimir Lavelle, Pamiętniki cichego doradcy.



Wrzosowiska Lombardzkie, 29 czerwca 2595

Delegaci z Franki słyszeli co prawda, że aura u podnóża Alp bywała zmienna i kapryśna, ale błyskawiczna zmiana pogody i tak okazała się dla nich zaskoczeniem. Pogodne niebo i promienie letniego słońca dalece uśpiły ich czujność, kiedy więc w środku nocy o płótno namiotów zabębniły znienacka wielkie krople deszczu, a do śpiworów wdarł się uciążliwy ziąb, humory wielu Franków znacząco się zwarzyły.

Deszcz padał nieprzerwanie również po nadejściu bladego świtu, wcale nie zamierzając ustać. Towarzyszący Frankom przewodnicy z Bergamo jęli wymieniać między sobą niespokojne komentarze. Wyraźnie przesądni, gotowi byli przyjąć, że to same niebiosa opłakiwały śmierć Altaira Benesato - bądź co gorsza roniły łzy w zapowiedzi czasu nieszczęść i niepokojów, jakie niechybnie miały nadejść.

Podróżując w deszczu i chłodzie, który wyjątkowo dokuczał nawykłym do dusznego ciepła delty Frankom, członkowie delegacji znaleźli się w porze popołudniowej w miejscu, gdzie porośnięte z rzadka trawą połacie skalistego gruntu opadały mocno w dół przechodząc w sięgające niemal po horyzont wrzosowiska, tu i ówdzie naznaczone połyskliwymi oczkami mokradeł i rozlewisk.

- Droga biegnie ku północy aż po miejsce, gdzie grunt jest dość stały, aby można było pokonać Wrzosowiska suchą stopą, wasza miłość - powiedział dowodzący eskortą Gianni Lombardi, jadący w mokrym od deszczu siodle obok powozu Abdela i konwersujący z dziedzicem przez okienko - Tam musimy was opuścić. Nie chcemy wkraczać na ziemie anabaptystów w tak niespokojnych czasach. Jestem pewien, że w tak licznym gronie będziecie bezpieczni również na wzgórzach po drugiej stronie.

Zawinięty w gruby koc Abdel pokiwał smętnie głową. Faktycznie, po zjeździe na rzadko uczęszczany szlak wiodący ku Lucatore Frankowie tylko sporadycznie natrafiali na innych wędrowców, w większości przypadków ubogich handlarzy i rzemieślników, czasami myśliwych, czasami ludzi trudniących się sprzedażą łatwopalnego torfu. Jedynie patrolujący te ziemie jeźdźcy w barwach Lombardich obnosili się z bronią, a i ich liczebność trudno było uznać za znaczącą. Wyglądający za okno dziedzic najczęściej widział zatem skaliste pagórki i połacie odkrytej przestrzeni porośniętej z rzadka kępami krzewów i zagajnikami liściastych drzew. Nawet ktoś tak nieobyty z tematem rolnictwa jak Abdel musiał szybko pojąć, że wschodnie granice Lombardich pod żadnym pozorem nie mogły uchodzić za żyzne i urodzajne.

- Na Wrzosowiskach bywają czasami ludzie, którzy wydobywają tam torf - opowiadał dalej Gianni, najczęściej spozierający przy tym w stronę szczelnie opatulonej kocami Angeline - To prostacy, którzy najpewniej uciekną na sam wasz widok.

- Jestem pewien, że nie będzie potrzeby zawierania z nimi bliższej znajomości - odpowiedział Jacques Perrault, który siedział w powozie obok przyrodniej siostry Abdela - Ale dziękujemy za przestrogę, panie Lombardi.

Kilka godzin później eskorta pożegnała się z delegatami rodu Sanguine, ku wyraźnemu rozczarowaniu Gianniego. Wymieniwszy pozdrowienia, życzenia bezpiecznej drogi, ukłony i uściski dłoni, Lombardi zawrócili z powrotem na zachód. Trzy zaprzężone w konne czwórki powozy - sprezentowane Abdelowi wraz ze zwierzętami przez dwór Bergamo i powożone przez najemników Bartheza - potoczyły się w przeciwną stronę, na wschód ku rysującym się na horyzoncie wzgórzom na ziemiach Neognostyka.


Na pożegnanie wszyscy gracze otrzymują jeszcze po 1 PD za przygody w Bergamo. Opuściliście już ziemie Lombardich i jesteście po stronie anabaptystów. Szlak jest praktycznie opustoszały, co stanowi widoczny kontrast w porównaniu z tłokiem panującym na gościńcu z Bergamo ku Alpom. Dobre tempo pozwala żywić nadzieję, że czeka Was jeszcze tylko jeden nocleg w drodze, a następnego dnia znajdziecie się w Lucatore!




Droga do Edenu, 30 czerwca 2595

Zgodnie ze słowami Gianniego, odludne Wrzosowiska przyniosły podróżnym jedynie nudę oraz zmęczenie monotonią widoków, które Frankom szybko się przejadły. Jeden ledwie raz gdzieś w głębi torfowisk pojawili się jacyś dźwigający wielkie pakunki ludzie, momentalnie jednak zniknęli nie przejawiając najmniejszej ochoty do spotkania z pasażerami konnych zaprzęgów.

Przenocowawszy w namiotach na wschodnim krańcu Wrzosowisk, Sanguine pojechali po skąpym śniadaniu ku północy i kilka godzin później znaleźli się w pozornie innym świecie, gwarnym i tłocznym. I pełnym widocznych na pierwszy rzut oka przejawów żałoby.

Kiepsko utrzymany trakt wiodący przez Lombardzkie Wrzosowiska łączył się w owym miejscu ze sławną Drogą do Edenu - gościńcem łączącym terminal graniczny Moreno z Lucatore, Vivaco, Santiago oraz dalej położonymi miastami anabaptystów na Nizinach Adriatyckich. To właśnie tym szlakiem przybyli niegdyś do Purgarii pierwsi misjonarze Złamanego Krzyża i tędy ciągnęli borkańscy orgiastycy zmierzający na adriatyckie pola bitewnych zmagań. Śladami ich obecności były dostrzegalne wszędzie symbole krzyży, metalowe i drewniane, wbijane w ziemię, wieszane na gałęziach drzew, malowane na bryłach skał.

A ich spuścizną gromady ubranych na ciemne kolory ludzi, ciągnących na wschód ze smutnymi pieśniami na ustach, pobrzękujących żałobnymi łańcuchami i rozdzierających pośród płaczu swe szaty. Wszyscy oni schodzili na widok nadjeżdżających powozów na boki, przepuszczając podróżującą szybko kawalkadę przodem ku Lucatore.

- Zaiste przerażająca biedota - zauważył wyglądający za okno Guido Dumas - Spójrzcie tylko, co oni na sobie noszą. Oni te stroje chyba sami sobie szyją!

- Tutejszy lud ma na głowie inne zmartwienia niż szlachetnie urodzeni w Montpellier - odparł z ledwie wyczuwalnym, ale jednak obecnym w głosie przekąsem Nathan Barthez - Miejscowi są znacznie słabiej rozwinięci cywilizacyjnie od społeczeństwa frankańskiego, ale to pokłosie stuletniego konfliktu. Wojna pochłaniała wszystkie zasoby.

- My również walczymy - wtrącił kapitan Perrault - Nasza wojna trwa od zamierzchłych czasów i jej końca nie widać, a mimo sowitej ceny krwi staliśmy się ośrodkiem nauki, sztuki i myśli oświecenia na całym południowym wybrzeżu.

- Temu nie mogę zaprzeczyć - zgodził się spolegliwie Alpejczyk, który od jakiegoś czasu ograniczał swe konwersacje z oficerem Sangów do minimum. Abdel nie znał przyczyny tego nagłego ochłodzenia relacji pomiędzy parą ludzi bezpośrednio odpowiedzialnych za jego bezpieczeństwo, toteż zamierzał prędzej czy później rozgryźć i tę zagadkę.

Droga do Edenu biegła pomiędzy łagodnymi wzgórzami, na których rosło wiele pięknych starych drzew o rozłożystych koronach. Wysokie trawy syciły oczy bogatą zielenią i nawet kapryśna aura w końcu znudziła się dręczeniem podróżników. Burzowe chmury zniknęły przepędzone wiatrem, a słońce ponownie skąpało w swoim blasku ziemię.

- Zupełnie inna kraina od ziem Lombardich - zauważył Leon Thibaut - Wydaje się znacznie żyźniejsza. Gleba musi tu dawać znaczące plony.

- Tak też słyszałem w Bergamo - skwitował uwagę kuzyna Abdel - I zapewne dlatego Biały Wilk spogląda we wschodnią stronę z zazdrością. Mam nadzieję, że szybko dotrzemy do tego całego Lucatore, bo szczerze mi zbrzydła pospolita natura tych krajobrazów. Czas ponownie zakosztować przywilejów przynależnych ludziom o naszym statusie. Jak długo jeszcze potrwa ta podróż, panie Barthez?

- Jeśli mapy Lombardich miały zachowane odpowiednie proporcje, a nas po drodze nie spotka żadna nieprzewidziana niespodzianka, będziemy na miejscu dzisiaj późnym popołudniem, wasza miłość - odpowiedział Alpejczyk.


Dwa dni w powozie to oczywiste wyzwanie dla szlachetnie urodzonych, dlatego zrozumiem, jeśli zechcecie teraz srodze ponarzekać w postach na warunki podróży! :P


Kargan 18-02-2020 21:32

Droga do Edenu, 30 czerwca 2595

Pogoda nie dopisywała. Guido Dumas zdecydowanie nie lubił takiej mżawki. Przenikliwego chłodu, wilgoci w powietrzu. I kolejnej podróży.

Nocowania w namiocie. I dżdżu. Kopanych latryn. Jedzenia w polowych warunkach. Braku poduszek. I towarzystwa, do którego można otworzyć swobodnie usta, i zaimponować wiedzą o bankowości. Kontach, saldach, procentach.

Guido nie cierpiał klaustrofobicznego pojazdu, na jaki został skazany.

Konta, salda, procenty.

Czy ktoś z jego oddziału miał tutaj kontakty? Czy jakiś klient z odległych krain faktycznie zawędrował do banku Guido? Umysł zaczął intensywnie pracować, negując niewygodę i sztywniejące kończyny. Kiedy bankier analizował, świat zewnętrzny czasem cierpiał na tym, tracąc jego nieocenioną obecność.

A gdyby tak, nawiązać własne kontakty? Weksle między dwoma krainami? hmmm. Współpraca, jakieś rzadkie przyprawy, surowce. Może te dzikusy mają coś czym można zawojować Franków? Taaaak. - Guido poczuł przypływ optymizmu. - Może nadarzy się szansa.

Ketharian 18-02-2020 21:38

Lucatore, 30 czerwca 2595

Im słońce dalej wędrowało po nieboskłonie, tym bardziej Abdelowi dokuczał głód. Dziedzic Sanguine od dwóch dni nie miał możności zjedzenia porządnego posiłku - umieszczonego w odpowiedniej zastawie, zróżnicowanego i wyrafinowanego. Potrzeba zaspokojenia kulinarnych doznań sprawiała, że szlachcic coraz bardziej cichł i coraz częściej pogrążał się w posępnej zadumie. Tęsknota za wygodami pobytu w Bergamo rysowała się tak wyraźnie na jego przystojnym dystyngowanym obliczu, że pozostali pasażerowie też umilkli, najpewniej z szacunku dla emocji pierworodnego.

Cisza ta ciągnęła się pozornie w nieskończoność, znienacka jednak została przerwana, kiedy powóz wiozący najważniejszych członków delegacji stanął w miejscu.

- Co tam znowu? - sarknął nieco rozdrażniony dziedzic, z wielką niechęcią spoglądając ku okienku, za którym pojawił się sierżant Bonnet.

- Wasza miłość, dotarliśmy do celu - oświadczył sierżant salutując sprężyście ambasadorowi. Abdel wyprostował się raptownie na dźwięk tych słów, odrzucił na kolana kuzyna swój koc i wysiadł czym prędzej z powodu.

Jak się rychło okazało, sierżanta nieco poniosły optymistyczne emocje, do Lucatore wciąż bowiem trzeba było dojechać. Mimo to dziedzic rozpromienił się widząc z wysokości wzgórza panoramę niedalekiego już miasta.

A raczej miasteczka o kuszących ciepłymi barwami dachach, ukrytego za solidnymi wałami, wzdłuż których rosły połacie zboża.

- Spójrzcie na tę twierdzę - rzucił pełnym ekscytacji głosem Leon Thibaut, wyciągając przed siebie rękę i celując nią w wyrastającą ponad Lucatore bryłę górskiego klasztoru - Cóż za posępne piękno! Szara groza wisząca nad dachami prostych ludzi!

- A te srebrzyste kule to co takiego? - zadziwił się Guido Dumas.

- Zbiorniki wody pitnej, przynajmniej tak mi się wydaje - odpowiedział po krótkiej chwili namysłu Nathan Barthez.


Mam nadzieję, że nieco nadgoniłem spowalniającą fabułę. Teraz wstrzymam się z własnymi postami, chciałbym bowiem poczytać wstawki z opisami wrażeń z podróży oraz demonstrację zadowolenia z przybycia do celu podróży!


8art 18-02-2020 21:52

Droga do Lucatore, 30 czerwca 2595


Dwa dni w podróży miały być dla Bartheza w zasadzie niczym wypoczynek. Większość pobytu w Bergamo spędził próbując bezskutecznie werbować miejscowych. Rzadko uczęszczny szlak i rutynowe obowiązki miał być przy tym zaprawde miła odmianą. I Helweta wiedział, że z każdą milą jak przybliżała ich do matecznika Anabatystów zbliżała go znów do powrotu do pracy na wzmożonych obrotach. W końcu nie jechali tam na pogrzeb i nie trduno było się domyśleć, do czego zaprzężeni zostaną uczestnicy wyprawy. Dlatego Barthez próbował korzystać jak mógł żeby odsapnąć nieco psychicznie nim wróci w wir roboty. Szkoda tylko, że pogoda nieco krzyżowała szyki. Rzęsisty deszcz powodował, że Nathan większość czasu musiał spędzić w wozie wraz z dziedzicem i jego rodziną, najczęściej wysłuchując marudzenia zmanierowanego Abdela. Pewnie gdyby nie to, że pół drogi przy oknie jechał młody Lombardi, powodując, że dziedzic trzymał fason, to Helweta byłby już bezrobotnym najemnikiem, po tym jak utopiłby w łyżce wody pierworodnego Sanguine. Na szczęście natarczywe coraz bardziej gdybania przerwał sierżant Sangów obwieszczając, że karawan jest już niemal u wrót Lucatore.

Teraz pozostawało już tylko znaleźć jakiś kąt w jednym z domów gościnnych czy zajazdów, wysłuchać kolejnego kazania Abdela na temat upokarzających warunków zakwaterowania i zająć się kwestiami zabezpieczenia perymetru, ustalenia setki detali jakie mogł mieć znaczny wpływ na bezpieczeństwo Sanguinów w Lucatore. Sama przyjemność w porównaniu z horrorem podróży.

Barthez wydał rozkazy swoim ludziom.
Dobra, to kto idzie szukać kwater dla ekspedycji? Ja bym sugerował Bartheza, Perraulta i Dumasa. Dwóch pierwszych oceni walory bezpieczeństwa. Trzeci sypnie groszem;)


Surelion 21-02-2020 22:29

Lucatore, 30 czerwca 2595

Zimna i mokra aura była przez ostatnie dni głównym utrapieniem dziedzica i źródłem wszelkiej nienawistnej nuty jaka brzmiała mu w sercu. Szybko dołączył do niej głód, tworząc iście wspaniale dramatyczną symfonię, godną do zagrania w teatrze Montpelliere. Abdel myślał o tym, w takiej właśnie konwencji rozpatrując swoje ostatnie cierpienia i niedostatki. Postanowił, że kiedy nadejdzie odpowiedni czas, spisze swoje dzieje z tej części wyprawy ubierając ją ramach dzieła, które będzie wystawione na deskach teatru. Zagrają w nim oczywiście same frankońskie sławy estrady. W myślach dobierał już aktorów do poszczególnych ról. Pocieszając się tymi obrazami Abelowi mijały smętnie kolejne dni podróży.

Mijali kolejne krzyże po drodze. To zapłodniło dziedzica kolejnym dziwnym pomysłem. Nie dalej jak dzień drogi temu, nakazał przygarnąć sobie jednego z tych pielgrzymów zmierzających do Lucratore na pogrzeb swego wielkiego nauczyciela i mistrza. Było ich całkiem sporo ale mimo to i tak trudno było coś rozsądnego wybrać. Koniec końców uznał że jest mu wszystko jedno A skoro być może będzie mu dane wystąpić z publiczną przemową i kondolencjami, dobrze by było nie palnąć jakiejś gafy nie znając podstaw ich religii. I tak właśnie wieczorami i w przypływach nadmiernej melancholii pogłębiał swoją wiedzę. Wpierw robił to nieco na siłę, na przekór sobie i swojemu światopoglądowi, jednakże z czasem zaczął widzieć pewną synergię w cierpieniu, pomiędzy religią Złamanego Krzyża i swoim własnym położeniem. Różnica był jednak znacząca jeśli się głębiej zastanowić nad źródłem obu cierpień. Pomijając ten nieistotny fakt, dziedzic postanowił dopisać do planowanego w głowie dzieła teatralnego, jeszcze jeden czy dwa passusy na ten właśnie temat.

Ostatecznie, droga do tak zwanego Edenu doprowadziła ich do lepiej lub mniej ale jednak cywilizacji. To wprowadziło go w wyjątkowo dobry nastrój, a na pewno najlepszy od czasu wyruszenia z Bergamo.

- Panie Barthez może, wyślemy w przód jakiegoś gońca by zaaranżował nam stosowne lokum na naszej godności. Jeśli się nie mylę, będzie to nader obskurne i obleśne miejsce, pełne wszy i wszelkiego innego plugastwa, ale jestem gotów oddać niemal wszystko za gorącą kąpiel i porządną strawę. Mógłbym za to zabić. - Ostatnie zdanie wypowiedział niebezpiecznie chłodnym tonem.


Czy jakieś słowo na niedzielę o religii Krzyża będzie, w technicznym lub przez pw?


Nanatar 22-02-2020 13:49

Droga do Lucatore, 30 czerwca 2595

Entuzjazm rozpierający młodego szlachcica, okraszony dodatkowo białą chusteczką na pożegnanie, wśród zdziwionych oczu dwórek i rubasznych uśmiechów towarzyszy, podsycany podczas podróży wielką butelką vina, zniknął przed wieczorem razem z zawartością butelki. Wydawałoby się jakby ktoś spuścił z Leona powietrze. Szybko znużył się konną jazdą, wcisnął z kwaśną miną i błędnym wzrokiem do powozu, zrzuciwszy w przody zupełnie przemoknięty czerwony płaszcz, nakrył kocem zmęczone, dygoczące ciało i zapadł w niespokojna drzemkę.

Przespawszy wieczór, nie mógł zasnąć w nocy, marzł, wiercił się i złorzeczył na kolejny niespodziewany etap podróży. Kiedy zaczęło blednąć zapadł w spokojniejszy sen.

Na ołtarzu pośród zgromadzonego tłumu spoczywały szacowne zwłoki Altaira Bensato, ludzie szeptali tworząc zgodny pomruk niczym pszczoły w ulu. Z tłumu wyłonił się on sam Leon Thibaut Sanguine przywdziany w białą togę z czerwonymi lamówkami, w ręku zaś trzymał piorunnik. Skłonił się obecnym kuzynowi i kuzynce, wzniósł piorunnik w górę nad głowę niczym liturgiczną włócznię, pomruki zebranych przerwał odgłos grzmotu. Leon - kapłan podszedł do nagle cudem obnażonych zwłok neognostyka, obróconych teraz twarzą ku dołowi. Wielkim zamachem wbił swą rozdwojoną włócznię w sam środek anusa martwego człowieka, zagłębiając go tak bardzo, jak to tylko w snach możliwe. Leon Thibaut wykrzykiwał niezrozumiałe słowa, a tłum wtórował mu wznosząc je pod niebiosa. Przez otwarte sklepienie wdarł się jasny piorun uderzając w piorunnik spowił w płomieniach martwe ciało, a następujący po błyskawicy deszcz ugasił pożar. Nic nie zostało z Altaira i wynalazca był szczęśliwy. Wtem z tłumu wyłoniła się kobieta, której wieku frankijski szlachcic nie umiał określić, niosąc na rękach dziecię, zwróciła się do niego.
- Udało się Mistrzu. Odrodził się!


Wtedy Leon obudził się nad wyraz jednak wypoczęty jak tak ciężki dzień i noc. Zmysły miał wyostrzone, ale wzrastała też podejrzliwość, szczególnie wobec Lombardich, którzy wyprowadzili Franków na zwodnicze mokradła. Od tej pory szlachcic stale miał w zasięgu ręki karabin i lornetkę. Chętnie zaglądał przez ramię Barthezowi na otrzymane od Lombardich mapy. Nie mogąc przyciągnąć rozmową uwagi kuzyna, czy Angeline, choć ta przynajmniej odpowiadała na jego słowne zaczepki, zwrócił się do skarbnika.

- Mówił Pan coś o wekslach, czy myśli pan że w tych barbarzyńskich krainach uznają takie zabezpieczenie? Obawiam się, że chętniej przyjmą bobrowe skórki, albo muszelki. A proszę wybaczyć ciekawość, handlował Pan kiedyś z Neolibijczykami? - na takich rozmowach zeszło nieco czasu.

Zobaczyli wreszcie odległe Lucatore, na ten widok Abdel wyraźnie podrumieniał, już wydając dyspozycje o szukaniu kwater i potrzebie kąpieli. Leon podzielał entuzjazm kuzyna, ale zdrowy rozsądek podpowiadał mu, że może to być dużo trudniejsze niż się Frankom wydawało.

Co dalej? - kłębiło się w jego głowie. Kuzyn spodziewał się zdaje, że tylko wyglądają jego przybycia i gładkiej mowy kondolencyjnej, a w mniemaniu wynalazcy nikogo nie obchodzili przybyli Frankowie. Spodziewał się upokarzającego ustawienia w kolejce żałobników. Tak czy inaczej nie należało tracić nadziei na kąpiel.

- A kiedy się już wykąpiemy i zjemy coś więcej niż suchary i wędzonkę, cóż dalej? - odważył się zapytać spoglądając na kuzyna. Czy będziemy w tym tłumie...-chciał spytać, czy będą wyglądać Galii, ale spostrzegł przy boku dziedzica jakiegoś anababtystycznego obdartusa i ugryzł się w język. Kiedy wreszcie do jasnej cholery będzie mógł swobodnie porozmawiać z Abdelem - zadawał sobie pytanie. Zaczął się nawet zastanawiać, czy przypadkiem kuzyn nie unika takiej rozmowy. W jednej chwili ściągnął brwi, przyglądając się bez skrywanej nagany na przygarniętego fanatyka.

Ketharian 22-02-2020 15:42

Lucatore, 30 czerwca 2595

- Droga biegnie zakosami w dół wzgórza, dopiero u jego podnóża zakręca ku miastu - zauważył rozglądający się bacznie Nathan Barthez - Zwolnijcie nieco tempo, żebyśmy zyskali na czasie. Zejdziemy na przełaj ku tym polom, skrótem, żeby znaleźć się przy wjeździe do Lucatore przed waszą miłością.

Abdel Sanguine spojrzał w dół na porośnięte drzewami i trawą zbocze wzgórza, na rozciągające się dalej łany dojrzewającego zboża i jasne mury Lucatore.

- Kogo zamierza pan ze sobą zabrać, panie Barthez? - zapytał dziedzic - Mam nadzieję, że nie wszystkich członków eskorty. Nie chciałbym pozostać tu zdany na łaskę i waleczność tego pobożnego człowieka.

Wzrok Franka przeskoczył na postać przygarniętego dzień wcześniej obdartusa, na przemian żałościwie lamentującego i wybałuszającego oczy na dekolt Angeline Lei.

- Pójdę ja, kapitan Perrault oraz jego miłość pan Dumas - zadecydował Alpejczyk poprawiając obciążony kaburą pas - Zapowiemy wjazd delegacji do miasta i poprosimy o skierowanie do zajazdu o odpowiednio wysokim standardzie.

Abdel skinął z aprobatą głową, przeniósł spojrzenie dla odmiany na szare kształty fortecy na wzgórzu po przeciwnej stronie Lucatore.

- Jak mniemam, czcigodna wdowa zechce się czym prędzej spotkać z tak znamienitymi żałobnikami. Nie od rzeczy byłoby wcześniej zadbać o kąpiel i pielęgnację. Trudy podróży odcisnęły zauważalne piętno na całej naszej rodzinie. Niech pan się pośpieszy, panie Barthez. My tymczasem zajedziemy do miasta z godnością i majestatem emisariuszy Montpellier.


Byłem pewien, że Leon Thibaut zechce się wcisnąć na szpicę, ale skoro nie, do miasta skrótem pomknęli Barthez, Perrault i Dumas. Reszta jedzie w powolnym tempie wozami.



Kargan 22-02-2020 19:14

Lucatore, 30 czerwca 2595

Angeline starała się dotrzymać kroku narzekającemu bratu i kuzynowi, ale wychodziło jej to niemrawo i chyba nie wypadała w swych narzekaniach na okropności podróży wiarygodnie skoro już drugiego dnia namówiła jednego z sierżantów by odstąpił jej swojego wierzchowca. Zadowolona z siebie Lea ciągnęła się w ogonie eskorty by co jakiś czas pogonić kłusem doganiając wozy i ponownie zwolnić czekając na pozostałych Sangów.

Chociaż aura zupełnie nie przypominała tej z bagien Franki to warunki podróży były wciąż nieco lepsze od tych jakich doświadczyła biorąc udział w terenowych szkoleniach Sangów. Dziedziczka czy nie była tam traktowana jak każdy z żołnierzy a chęć udpowodnienia wszystkim dokoła, że potrafi znieść tyle co oni lub więcej nie pozwalała jej na narzekania większe niż te jakie tradycyjnie przysługują niższym szarżom. W czasie tej podróży przynajmniej jedzenie było lepsze a z powodu niskiej temperarury nie dokuczały owady. I chociaż tyłek bolał ją od siodła jej przymrużone oczy słały dokoła radosne błyski a z ust nie schodził delikatny uśmiech, który przyprawiał o zdumienie kuzyna Leona i o chęć wymiotowania jej ukochanego brata.

Dopiero gdy ujrzeli Lucatore i Barthez wraz z Dumasem i Perraultem pokłusowali na przełaj ku miastu Angeline zdecydowała się oddać wierzchowca sierżantowi i sama zajęła miejsce w wozie.

- Śmierdzisz koniem siostrzyczko - rzucił z przekąsem Abdel unosząc do nosa naperfumowaną chusteczkę i lustrując okolicę przez okno powozu.

- Zapewniam Cię braciszku, że ty również nie pachniesz szampanem z truskawkami - roześmiała się Angeline - Mam nadzieję, że nasza szpica znajdzie nam jakieś miejsce z ciepłą kąpielą.


Jedźmy zatem. Dupa boli



Ketharian 22-02-2020 19:16

Lucatore, 30 czerwca 2595

Zbocze wzgórza nie było aż tak strome jak Barthez początkowo sądził, a na dodatek gęsto porastające je drzewa ułatwiały schodzenie oferując wygodne oparcie dla rąk. Zawinięty w swój czerwony płaszcz Jacques radził się wcale nie gorzej od Alpejczyka i tylko dyszący nieco Guido już po kilkunastu metrach zaczął się obnosić z policzkiem naznaczonym czerwoną szramą po kolczastej gałęzi jakiegoś krzewu.

Pachnące żywicą i ziemią chłodne powietrze przywołało wspomnienia dawnych czasów. Duszna wilgoć delty Rhone po pewnym czasie przestała być dla Nathana utrapieniem, ale wdychając tutejsze powietrze, patrząc przy tym na pobliskie góry i porastające je wiecznie zielone lasy Helweta poczuł niezwykłe w swej intensywności wrażenie powrotu do domu. Pamiętny ciążących na sobie obowiązków, zdusił je czym prędzej, przeskoczył biegnący wzdłuż podstawy wzgórza płytki rów melioracyjny i ruszył poprzez łany zboża ku miastu.

Nigdy wcześniej nie odwiedził Lucatore, chociaż już w dzieciństwie widywał tę nazwę na mapie. Miasteczko tranzytowe, jedno z wielu na Drodze do Edenu. Przebywając tak długo we France zupełnie stracił z oczu tę część Europy nie sądząc, że z woli dworu w Montpellier kiedyś będzie tu musiał zawitać.

- Żyzne ziemie - mruknął Jacques Perrault wodząc spojrzeniem po okolicznych polach, po zbudowanych z drewna i kamienia farmach rozrzuconych wokół Lucatore - Ludzie raczej tu nie głodują.

- Nie samym chlebem tu żyją - odparł Barthez wskazując dłonią na widziane w oddali namioty, rozbite wzdłuż traktu. Wiele namiotów, zajmowanych niechybnie przez ściągających do Lucatore żałobników. Widok tego prowizorycznego obozowiska nieco Alpejczyka zaniepokoił, mógł bowiem sugerować brak miejsc noclegowych w samym mieście.

Gdyby zaś podejrzenie owe się ziściło, Bartheza czekałaby nielicha przeprawa z rozczarowanym dziedzicem.

Obecność sunących przez zboże wędrowców nie uszła uwadze miejscowych, chociaż nikt nie próbował się do niecodziennie odzianych obcych zbliżać. Obserwowani z bezpiecznej odległości przez grupki podejrzliwych rolników, podróżni zmierzali zatem dalej ku otwartej wschodniej bramie miasta i widocznym w jej gardzieli domostwom Lucatore.

Raz czy dwa Barthez obejrzał się ponad ramieniem na wzgórze przecięte Drogą Do Edenu, uspokojony widokiem prześwitujących między drzewami wozów delegacji. Pierworodny Sanguine nadjeżdżał w ospałym tempie, dając swym emisariuszom dość czasu na zaaranżowanie uroczystego powitania.

- Nathan, to chyba do nas - odezwał się znienacka Jacques, w obecności jedynie Dumasa odstępując od formalnej konwersacji. Podążając za jego wyciągniętą ręką Barthez ujrzał sześciu konnych, którzy wyjechawszy z bramy Lucatore ruszyli poprzez pole wprost ku przybyszom, bezceremonialnie tratując kopytami wierzchowców zboże.


Zbliża się do Was sześciu jeźdźców. Skoro bez wahania wjechali w uprawy, najpewniej reprezentują tutejsze władze. Powinienem coś wiedzieć, zanim dojdzie do bezpośredniego spotkania?



Surelion 23-02-2020 19:05

Lucatore, 30 czerwca 2595

Abdel odsłonił firanę zasłaniającą okno powozu i wielkopańskim gestem białej szlacheiej dłoni przywołał idącego obok wyznawcę Złamanego Krzyża. Jan XIII bo tak mu było na imię, podbiegł truchtem do powozu. Był delikatnie mówiąc osobliwym człowiekiem, poczynając od imienia które jak wywiedział się Abdel nadano mu w związku z tym, że był trzynastym synem swojego ojca. Dziedzic zastanawiał się jak tez mogą nazywać się jego bracia. Jan wyglądał na styranego życiem czterdziestolatka, którego życie nie szczególnie oszczędzało. Odziany w łachmany, które wyglądały jakby uszył je sobie sam, o włosach sklejonych w kłącza za pomocą błota i trudno powiedzieć jakich jeszcze dodatków, przypominał dziedzicowi skrzyżowanie paranoicznej, wiecznie rozglądającej się neolibańskiej surykatki i postrzelonego religijnego fanatyka o niepokojącym wzroku. Szlachcic nie był pewien, czy człowiek ten nie jest aby przypadkiem obłąkany. Ale nawet jeśli było to prawdą, to i tak nie miało to znaczenia, póki obok była jego ochrona gotowa zastrzelić agnostyka jak tylko powziął by wyraźny zamiar skrzywdzenia dziedzica. Abdleowi nawet pasował ten szaleniec albowiem był szczery, a w dzisiejszych czasach była to wyjątkowa rzadkość.

- Powiedz mi drogi Janie, czy byłeś kiedykolwiek w Lucratore? Czy możesz coś nam powiedzieć więcej o tym miejscu? Czy są tam miejsca godne polecenia, głownie chodzi mi o takie, w których mogli byśmy się zatrzymać w godziwych dla nas warunkach?

Pozornie wyglądający na prostaczka z plebsu, pielgrzym władał całkiem nieźle czystą purgaryjską mową, a nie jednym z niezliczonych miejscowych dialektów. Abdel był losowi niezmiernie wdzięczny za ten przejaw łaskawości, inaczej pewnie popędziłby obdartusa precz - nie słynął bowiem z przesadnej cierpliwości do ludzi pośledniejszego sortu.

- Niechaj spłynie na ciebie boska Pneuma, Królu Franki! - Jan od chwili podniosłej introdukcji swego mecenasa upodobał sobie szczególnie ów tytuł nawiązujący do dziedzictwa Montpellier, a ponieważ traktując Abdela jak koronowanego monarchę sprawiał wrażenie uszczęśliwionego, dziedzic w przebłysku łaskawości postanowił nie wyprowadzać go z błędu - Lucatore to miejsce obdarowane wielkimi łaskami Boga. To tutaj czcigodni święci mężowie studiują święte księgi i nauczają prostaczków. A największym z nich był uświęcony Miecz Adriatyku, wielki i wspaniały Neognostyk! Zamordowany, ani chybi przez tych przeklętych na wieczne czasy kozojebców!

Poruszony wspomnieniem nieodżałowanego Altaira Benesato, anabaptysta jął okładać się pięściami po głowie jęcząc przy tym żałośnie i zalewając się łzami. Obserwując go z nieudawaną ciekawością z wysokości powozu, Abdel z perwersyjną przyjemnością zaczął fantazjować na temat swego własnego pochówku, oczami wyobraźni widząc już nieprzeliczone tłumy rozdzierających szaty i szlochających Sanglierów.

- Łączę się z tobą w tym nieopisanym cierpieniu - powiedział po chwili przerywając lamenty wędrowca - Wszelako nie odpowiedziałeś na pytanie, gdzie w tym świętym mieście może się zatrzymać dostojnik mego pokroju.

- Och, królu Franki, są w Lucatore gospody i domy pielgrzymów i nawet rolnicy czasami pozwalają swym braciom i siostrom w wierze spać w zagrodach, ale taki czcigodny i pobożny mąż jak wy, taki cnotliwy i mądry i niemożebnie wspaniały to jeno w klasztorze na górze. Są tam cele w kamieniu kute, do kontemplacji i postów i ustawiczne modlitwy, coby Bóg takiego modlacza natchnął swym duchem, a pokierował ku jeszcze większej wspaniałości.

- Ale oprócz klasztoru na pewno są inne miejsca do odpoczynku, tak? - upewnił się zdjęty lodowatym dreszczem dziedzic - Takie, gdzie mogliby przenocować moi słabej woli i grzeszni słudzy?

- Tak, królu Franki! - Jan złożył ręce niczym do modlitwy, co miało zapewne poświadczyć o prawdziwości jego słów - W Domu Olejów albo w Wypatroszonym Koźle albo w innych dormitoriach. A woda, co ją piją w Lucatore pobłogosławiona jest i cuda sprawia, chorych leczy, grzesznych oczyszcza. To może król napoi nią tych grzesznych poddanych?

Rozparty w okienku powozu Abdel nie omieszkał zauważyć, że wzrok wypowiadającego życzliwą radę Jana pobiegł od razu w kierunku jego moszczącej się na siedzeniu siostry.

- Zapewniam cię, że rozważę w myślach rozliczne pokuty oraz ścieżki nawrócenia dla tych w mej świcie, którzy nie są dość pobożni. A o owych wodach i ich cudownej mocy słyszałem nawet moich stronach - skłamał gładko Abdel - Podobno nawet parę łyków poprawia kobietom urodę. - Powiedział czując jak siostra mimowolnie nadstawia uszu - A kąpiel nawet cnotę przywrócić potrafi.

Garnitur białych zębów błysnął w szyderczym uśmiechu szlachcica. Na siostrę nie spojrzał.
Tak to oto decyzja o miejscu noclegu zapadła. Jedynym lokum godnym Abdela, nieoficjalnego króla wszystkich Franków, był oczywiście klasztor. oczywiście była to jego prywatna opinia, którą jak zwykle zamierzał za chwilę narzucić reszcie wyprawy.

Post pisany z Kethem.



Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 00:35.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172