|
Moduł w Ferrallies, Tulon |
|
Targowisko w Ferrallies, Tulon |
Rezydencja rodu w Terres Putain, Po północy; Tulon Helweta pożegnał dziedzica i odetchnął z ulgą. Był pełen obaw przed wyruszeniem w miasto z Abdelem. Bał się, że spuszczony z ojcowskiej smyczy arystokrata postanowi zabawić się na całego i że noc może okazać się nie tylko długa, ale i niebezpieczna. Nieobeznany ze zwykłym życiem Abdel, mógł swoją ignorancją zbyt łatwo sprowadzić kłopoty. Dlatego też Barthez przygotował tylko względnie bezpieczne przybytki w marszrucie, bo nie miał zamiaru ciągać Sanguine'a po miejscach, które oferowały zabawę, równie przwdziwą, co i niebezpieczną. Gdyby jednak Abdel nalegał, to musiałby jakoś zręcznie spić Franka do nieprzytmoności i odstawić do domu. Yuran nadawał się do obu zadań znakomicie. Nikt, kogo kiedykolwiek poznał Helweta, nie był w stanie przepić wielkiego Polanina, a przyniesienie Abdela też byłoby dla niego dziecinną igraszką. Na szczęście obyło się bez tego. Arystokrata bardzo szybko znudził się rynsztokami Tulonu i zażyczył sobie powrotu do rezydencji, co Nathan przyjął ze sporą dawką skrywanej skrzętnie radości. Najemnicy upewnili się, że nie byli śledzeni i w końcu klucząc i nadkładając drogi udali się do willi. Nathan zapalił papierosa i obszedł rezydencję sprawdzając posterunki na dachu budynku. Dragan i Christina czuwali, pilnując perymetru rezydencji. - Nic się nie dzieje szefie. - spokojnie stwierdził Polanin, wzruszając ramionami. - Nikt się nie kręcił po waszym powrocie. Ten cały Sang też rozstawił swoich ludzi, ale, albo pilnują swoich, albo chuja się znają. - dodała szorstko kobieta. - Dzięki. - Barthez wiedział że ludzie Perraulta mieli trzymać straż osobistą, skinął głową z aprobatą i poczęstował papierosami. Spokojnie wypalił z najemnikami, tak jak oni obserwując nocne miasto. Potem zszedł do siebie, na niewielkim stoliku rozłożył kawałęk płótna i wyciągnął broń z kabury. Zamknął oczy. Ręce same zaczęły wyuczoną wprawą zaczęły rozkłądać pistolet. - Przysięgam, że będę mieć swoją broń zawsze w sercu... - zaczął szeptać słowa, które już nic nie znaczyły, a po policzku najemnika popłynęła łza. |
Rezydencja rodu w Terres Putain, Tulon Abdel nie czuł wielkiego zmęczenia kiedy wrócili do rodowej rezydencji. Czuł nadal lekkie podekscytowanie miastem. Apokaliptyczy oferowali wiele ciekawych dóbr, jednak tej nocy nic nie mogło przebić siły z jaką odcisnął się na ma umyśle młodego panicza Toulon, miasto tysięcy możliwości. Wielobarwny korowód ludzi, świateł i miejsc. Wchodząc do rezydencji czuł lekki zawód, jaki bił od szefa ochrony. Czyżby liczył, że Abdel pójdzie w miejsca skryte i zakazane, by czynić rzeczy bulwersujące i niemoralne? Czyli stosownie do otaczającej jego osobę aury nihilisty i utracjusza właśnie z nim, z Barthezem? Nie, tego być nie mogło. Abdel nie był do końca pewny w czyjej kieszeni jest ten Helweta i uznał, że do dopóki tego nie odkryje, nie mogło być mowy o podobnej zażyłości. Dziedzic ziewnął, wchodząc przez bramę do rezydencji. Tu był już bezpieczny, podziękował zatem uprzejmie ochroniarzom i ruszył powoli w głąb korytarza. Przez chwilę zastanawiał się czy godzinę temu nie zrobił błędu, podczas ulicznych walk które mijali. Zatrzymali się tylko na chwilę by popatrzeć. Zbyt krótko by się nasycić cierpieniem jakie zapewniali okładający się po twarzach dwaj walczący na pięści. Ale wystarczająco długo, by Abdel zdołał rzucić grosiwo podbijając efektywność walki o parę oktaw w górę. O tak, rzucony na bruk pieniążek wzbudził mocne zainteresowanie kiedy przez chwilę kręcił się onieśmielając zgromadzonych blaskiem swego nominału. Już po chwili to nie on się kręcił, a cały świat wkoło niego. Świat wirował wokół kruszcu, a w tym swoim wirowaniu, chlapał wkoło świeżymi kroplami krwi, ku radości dziedzica. Zdecydowanie. Źle wtedy zrobił. Trzeba było kazać Polaninowi bronić rzuconego złocisza przed chętnymi by go wziąć w posiadanie. Wówczas być może Abdel dowiedział by się ile faktycznie znaczy słowiańska krew, jeśli w ogóle coś znaczy. Było minęło. Napił bym się przed snem. To by mi dobrze zrobiło na nerwy. Pomyślał idąc w skrytym w półmroku korytarzem. Zatrzymał się przed pokojem dla służby w którym jak mniemał spała córka gospodarza domostwa i cicho zastukał. Skrzywił się kiedy mu otworzyła, nazbyt wolno jak na jego gust. - Przynieś mi wina do pokoju, nie mogę zasnąć. I kieliszki... Długo nie musiał czekać zdjął płaszcz i z dużą ulgą ciasne eleganckie oficerki. Wpuścił ją do pokoju z przyniesioną srebrną tacą, by rozstawiła kordiał jak należy. - Nie zwykłem pijać sam... - powiedział odwrócony do niej plecami kiedy nalewał. Dziewczyna zatrzymała się w pół kroku. Niemal słyszał jak w jednej chwili rytm jej serca przyspieszył, a szum krwi, zwykłej prostackiej krwi nabrał większego tempa w młodych żyłach. W powietrzu niemal czuł jej zapach jej lęku. - Chyba nie odmówisz mi po tej impertynencji jaka nastąpiła dzisiejszego wieczora na kolacji. Wszak do teraz nie mogę przez nią oka zmrużyć. Ale... cóż, napijmy się na zgodę, a potem mi wszystko wytłumaczysz i może puścimy ten sromotny nietakt w niepamięć... Zatem solidny łyk na odwagę. - Abdel wzniósł puchar. Dziewczyna niechętnie wychyliła a potem zaczęła nieskładnienie się tłumaczyć ze swego zachowania. Jeden... dwa... trzy.... Bla, bla, bla kolejne głupoty padały z jej ust, a dziedzic starał się nie parsknąć śmiechem albo nie krzyknąć by zamilkła. Ćwiczył odporność na kobiece dźwięki, zerkając dyskretnie na ciekawsze rzeczy w otoczeniu, a to na księżyc za oknem, a to na swoje odbicie w lustrze. Tłumaczenia dziewczyny zupełnie go nie interesowały mimo, iż udawał inaczej. czterdzieści pięć... czterdzieści sześć... - Przepraszam, że przerwę na moment twój wywód, ale... ile ważysz? - Co?... ja, jakieś pięćdziesiąt pięć kilo panie, to znaczy około... - Rozumiem, kontynuuj. - powiedział z przyjaznym uśmiechem dziedzic. ...pięćdziesiąt jeden.... pięćdziesiąt dwa... Nie posiadając czasomierza odliczał dalej w myślach. W pewnej chwil dziewczyna dotknęła wierzchem dłoni czoła jakby je chciała otrzeć i rozejrzała się dziwnie po pokoju. No w końcu.... siedemdziesiąt dwa! Na pięćdziesiąt, no może sześćdziesiąt kilogramów, bo jak każda dziewka tak i ta pewnie odjęła sobie kilka. Zatem wystarczy półtorej minuty by zadziałało. - Mam nadzieję, że się nie obrazisz ale musiałem przetestować coś, co może mi przynieść sukces w misji a nie miałem żadnej innej myszki doświadczalnej. Nie obrazisz się? Nie... chcesz naprawić błąd swego ojca przecież, zatem skoro już tu jesteś... Moja droga, ból jaki spowodował mi twój nieudaczny ojciec tą paskudną kolacją zostanie zaraz odkupiony... również bólem, ale znacznie zacniejszym. Wyglądało na to, że do dziewczyny te słowa już jakby nie docierały, rozglądała się dziwnie po pokoju jakby go nie mogła poznać. Abdel popchnął więc młódkę za twarz, na łoże i pogwizdując cicho zasłyszane dzisiejszego wieczoru rigoletto zaczął z wolna wyzbywać się swego ubrania. Pasek odłożył na bok. Miał się mu zaraz mocno przydać... Pogwizdywany song: La Donna Mobile (Rigoletto) |
Rezydencja w Terres Putain; Wczesny ranek Helweta wstał wcześnie. W miejscu takim jak wynajęta rezydecnja mógł sobie pozwolić na odrobinę innej rutyny. Wiedział, że w trasie nie będzie miał możliwości takich luksusów jak poranne ćwiczenia. Wykonał zestaw pompek, wznosów, podciągnięć i przez kilkanaście minut pobiegał w górę i w dół długich schodów na dziedzińcu willi. Potem obmył się i ubrał w to co miał na sobie poprzedniej nocy. Na sniadanie do kuchni zszedł mimo wszystko pierwszy. Rezydencja zdawała się byc wciąż pogrążona we śnie, poza jej stałymi domownikami rzecz jasna, choć najemnikowi nie umknął fakt, że brakowało córki Daniela. Początkowo chciał zignorować ten fakt, ale gdzieś z tyłu głowy ukłuła go myśl, że dziewczyna być może donosiła komuś. W tym przekonaniu utwierdził go fakt, że Daniel - zarządca domu był bardzo nerwowy, jakby coś ukrywał. Co i rusz nerwowo zaciskał pięści a na twarzy wykwitał pąsowy rumieniec złości lub poruszenia. Gdy jednak tylko zbliżał sie do Helwety na twarz mężczyzny wracał sztuczny uśmiech. Gdy mężczyźnie podano do stołu sytą jajecznicę i kubek gorącej kawy, spytał wprost: - Zacny Danielu, a gdzie podziewa się Jeanne? |
|
|
Rezydencja w Terres Putain, Tulon - Dzień dobry. - powiedział Abdel z uśmiechem wkraczając do jadalni. Odziany był w gustowną zdobioną czerwoną nicią kamizelkę pod którą znajdowała się koronkowa koszula spięta u góry delikatnym żabotem. Dziedzic promieniał dobrym nastrojem od samego przekroczenia progu. Podkład muzyczny:Luigi Boccherini - Minuetto - Uuu... czyżbyśmy mieli lepszy dzień? - skwitowała wejście brata nieco kąśliwie Lea. - O w rzeczy samej... zdecydowanie, moja droga. Ta noc, jak to mawia nasz szlachetny kuzyn Leon, mocno podładowała mi baterie... - zachichotał głośno, szczerym perlistym śmiechem. - Ale nie spoczywajmy na laurach. Cóż dzisiaj na śniadanie? Oby nie ryba, mam dosyć tego zapachu, przynajmniej na jakiś czas. - rzucił zerkając przy tym na rządcę - O! Jajecznica jak widzę, wprost kapitalnie. Proszę o nieco skromniejszy talerz niż otrzymała moja siostra, muszę dbać o linię. Abdel wbił złośliwe spojrzenie śmielej w rządcę, dopóki ten usłużnie nie podał mu pod nos zasłużonego posiłku, po jakże upojnej nocy spędzonej z jego ukochaną córką. Och bogowie, niechże ten idiota ma choć raz w życiu jaja i zrobi jakąś głupotę, po której Barthez będzie go musiał zastrzelić. Tu na miejscu, na oczach wszystkich. To znacząco mogło by poprawić mi dzisiaj apetyt. A na pewno go zaostrzyło, na jego córkę. - zachichotał w duchu upajając się przygnębieniem sługi - Ale to dopiero kiedy będę wracał z Bergamo. Naturalnie, jeśli ta mała suczka nie zrobi sobie czegoś wyjątkowo głupiego i na ten przykład nie zdechnie do tego czasu. Właściwie, to jedna z kilku opcji jakie teraz to dziewcze ma. Oczywiście może jeszcze znaleźć sobie jakiegoś gacha i uciec z nim zanim wrócę, ale biorąc pod uwagę jak łkała o poranku, nie jest to ten typ. Może też potulnie czekać na mój powrót u boku swego ojczulka a wtedy... wtedy, przeszkolę ją raz jeszcze. Tym razem mniej brutalnie. Tak by tym ból przemieszał się z przyjemnością jaką każda kobieta potrafi doznać. Niech się pogubi co boli, a co sprawia ekstazę. Wówczas ją ukształtuję. Ulepię ją na nowo, jak bym z gliny rzeźbę formował. A kiedy owa lubieżna rzeźba będzie skończona, kiedy będzie gotowa dawać mężczyźnie wyuzdaną lub li bolesną przyjemność, wówczas... wówczas stanie się nudna, i ją odrzucę. Oczywiście może też skorzystać z najgłupszej opcji i spróbować teraz się zemścić za splamioną dumę. Rękami swymi lub swego głupawego ojczulka... Spojrzał na podstawianą właśnie jajecznicę, zastanawiając się czy rządca czego nie dorzucił od siebie do tego dania przy jego nakładaniu. - Ta jajecznica... - powąchał podstawioną mu potrawę nie spróbowawszy nawet - chyba.... raczej nie mam na nią ochoty. - Odsunął wielkopańskim gestem talerz i z wyraźną odrazą. - Ale proszę, na pewno będzie panu smakować, proszę się do nas koniecznie przysiąść rządco. Wszak nasze wspólne posiłki stają się już tradycją. Ja zamiast tego, poproszę o owoce. Świeże i jeszcze nie wymiętoszone. Takie właśnie lubię mieć najbardziej... - pstryknął palcami na innego służącego. Z uprzejmym uśmiechem wciąż śledził reakcję rządcy, na jego dwuznaczne słowa. I przez chwilę zastanawiał się jakie to uczucie spożywać wspólny posiłek z kimś, kto tak potraktował jego własną córkę. Abdel nie mógł nie zauważyć jak kłykcie rządcy pobielały od silnego zaciśnięcia na uchwyconych sztućcach. Ten widok połechtał jego pychę jeszcze bardziej. No dalej zrób coś. Skoro ja mam umrzeć na jakichś rubieżach, niech ginie cały świat. Spalę i zniszczę wasze małe światy, będziecie pamiętać że przechodził tędy nie lada pan. Razem z tymi śmierdzącymi jajami albo przełkniesz teraz dumę, stary capie, albo połkniesz kulkę. Twój wybór. - Smacznego.... - powiedział cicho uśmiechnięty Abdel spoglądając z wesoło na owocowe danie. |
Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 08:30. |
Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0