Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-09-2010, 11:41   #17
Kovix
 
Reputacja: 1 Kovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znany
„Watkins” … „koperta” … pojedyncze słowa docierały do Maurica. Zamrugał oczami.
Zaraz, zaraz, gdzie ja jestem … Le Chat Noir … stolik numer siedem, Samaris, jutro brama B, teraz kolacja, koperta, ach tak … miałem ją otworzyć.
Wyrwawszy się z odrętwienia Maurice Watkins delikatnie otworzył kopertę, sięgnął do środka. Wyciągnął wielki arkusz, podobny do zwoju. Osoby siedzące obok Maurica mogły zauważyć bogatą ornamenturę pięknej papeterii. Rozwinął papier, przeleciał pobieżnie wzrokiem, po czym przeczytał na głos treść. Spokojny, głęboki, nieco nostalgicznie nastrajający głos Watkinsa płynął nad stołem.

Był to oficjalny list polecający, rodzaj noty dyplomatycznej. Adresowany do władz Miasta Samaris. Rada Xhystos w uprzejmych dyplomatycznych sformułowaniach zwracała się o odpowiednie przyjęcie delegacji obserwatorów, udzielenie jej gościny i pomocy w trakcie mającej trwać dwa lata obserwacji.
- Sygnowano...- kończył Maurice -... z upoważnienia - Alv W.McRivs, Pierwszy Sekretarz Kancelarii Rady Xhystos.
Watkins zamilkł, podniósł wzrok znad pergaminu, ku innym.
- To wszystko jeśli chodzi o nasze plenipotencje. - powiedział. - Koperta zawiera jeszcze jeden dokument - dodał po chwili. Maurice starannie złożył list polecający i umieścił go w kopercie. Jednocześnie wyciągnął małą kartkę papieru. Oczom pozostałych ukazał się niewielki liścik, na gustownym, dość twardym papierze przypominającym bilecik wizytowy, ale nieco większych rozmiarów. Ponownie omiótł pobieżnie wzrokiem tekst i przeczytał głośno:
- “Szanowni Państwo! Spieszę donieść, iż Pan Ludwiq Roubaud nie będzie mógł wziąć udziału zarówno w kolacji, jak i całej ekspedycji, w związku z czym skład grupy zostaje ograniczony do czterech osób.”
Maurice popatrzył na współbiesiadników, a potem na chwilę jeszcze wrócił do tekstu:
- “Życzę powodzenia. Proszę na siebie uważać.”. Podpisano inicjałami : “A.M.”

Po słowach dotyczących Ludwiqa Roubalda Armand odłożył widelec. Może zbyt gwałtownie, aby wyglądało to całkowicie naturalnie i sięgnął po wino. Po prostu potrzebował chwili przerwy, aby przeanalizować na spokojnie nowy fakt; oraz nową zagadkę. Kim był tajemniczy A.M.?
Maurice odłożył wiadomość na kopertę. Przeniósł wzrok na zebranych, rozejrzał się naokoło stołu po twarzach gości. Kobieta i trzech mężczyzn … miał być ktoś jeszcze. Niestety, albo szczęśliwie, Ludwiq Roubaud pozostanie w Xhystos. Jutro ta czwórka wyruszy, najpierw do bramy B, potem pociągiem …
Watkins sięgnął po kartę dań, otworzył po czym natychmiast zamknął. Od razu pojawił się kelner.
- Królik w sosie borowikowym.
- Już podaję monsieur. Świetny wybór.
- Dla mnie poproszę dziczyznę z sosem myśliwskim - Vincent do tej pory przysłuchiwał się z uwagą rozmową współbiesiadników. Nie chciał wyjść na grubianina czy milczka, jednak jego obecny stan ducha nie czynił z niego dobrego kompaniona przy stole. Liczył na to, że towarzystwo, a szczególnie dama, wybaczą mu te zamkniecie w sobie. Vincent wiedział, że pierwsze wrażenie robi się tylko raz. Przełamał się i postanowił zacząć niewinną konwersację;
- Zatem, następne dwa lata będziemy spędzać w swoim małym gronie. Jako jedyni mieszkańcy naszego miasta w Samaris. Dobrze byłoby dowiedzieć się czegoś więcej o sobie. Nazywam się, jak już wspomniałem wcześniej, Vincent Rastchell i jestem... - chwila zawahania w głosie - .. byłem negocjatorem. A Państwo?
- Niezmiernie mi miło Panie Rastchell. W sumie to nikt nie wie czy jedyni, jeśli wierzyć plotkom, to miały już miejsce nazwijmy to wyprawy do Samaris. Niestety nikt stamtąd dotychczas nie powrócił. – Watkins zamyślił się przez chwilę i lekko posmutniał. - Jeśli będziemy mieli szczęście to być może natkniemy się tam na mieszkańca Xhystos. Co do mojej profesji ... jestem skromnym pracownikiem uniwersytetu.
- Myślę, że spokojnie możemy przyjąć, że jestem kronikarzem wyprawy... - stwierdził Lexington.

- Co do mnie, mogę powiedzieć, że pracowałem kiedyś na służbie miasta. Raczej papierkowa robota. Obecnie pracuję w fabryce, żadne odpowiedzialne stanowisko. Proponuję państwu skosztować tej sałatki - wskazał Robert na półmisek przed nim - jest naprawdę wyborna.
Lekarstwo wreszcie zadziałało. Z minuty na minutę ból zniknął, ale Robertowi zawirowało w głowie. Musiał odłożyć widelec lekko drżącą dłonią i nalać sobie wody. Kończyła się.
Nie odliczyłby nawet do dwudziestu, gdy już nie wiadomo skąd przemknął koło niego chudy młodzieniec w liberii, zamieniając niczym sztukmistrz pustą karafkę po wodzie na pełną. To oczywiste, przemknęło mu przez myśl. Jesteśmy cały czas obserwowani...

Robert obejrzał się za siebie. Nieco nerwowo. Zdawało mu się, że kelner przy drzwiach natychmiastowo się odwrócił. Zatem to tak... jeżeli nawet nikt z towarzyszy nie jest szpiegiem, to i tak są pod obserwacją... Po chwili wrócił do swojej sałatki, ale nie miała już tego smaku co wcześniej.

Przy okazji prezentacji Watkins wodził wzrokiem po każdym przy stole. Dłużej zatrzymał wzrok na Armandzie Lexingtonie. Próbował odkryć na nowo w zakamarkach pamięci coś co według niego zostało kiedyś zarejestrowane. Niestety z twarzy współbiesiadnika, podobnej do wielu innych, lub żadnej zarazem nie mógł odkryć żadnego podobieństwa. Ale głos? Pozbawiony wszelkich emocji, wiejący pustką i te mówione z wyższością słowa? Czyżby to był … Niestety, chociaż Maurice czuł, że jest blisko, nie potrafił stwierdzić czy ich drogi już się kiedyś nie spotkały.
 
__________________
Incepcja - przekraczamy granice snu...
Opowieść Starca - intryga w ogarniętej nową wojną Północy...
Samaris - wyprawa do wnętrza... samego siebie...
Kovix jest offline