Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-10-2010, 14:59   #57
Kovix
 
Reputacja: 1 Kovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znany
Czułem się naprawdę źle. Jeszcze nigdy z nikim nie walczyłem na poważnie. Po całym zajściu byłem roztrzęsiony i było mi bardzo głupio, zwłaszcza, że moi towarzysze wszystko to oglądali. Jednak z drugiej strony zżerała mnie ciekawość, co zawiera tajemnicza karteczka i czy Lexington mnie okłamał. A takie właśnie miałem podejrzenia.

Vincent odszedł wtedy zniesmaczony całym zajściem. Zdawał mi się wrażliwym człowiekiem, u którego takie sceny budziły odrazę, może nawet politowanie. Szkoda, że tak to wyszło. Zależało mi jednak na tej informacji bardzo mocno. Jeżeli nawet Armand mówił prawdę, to i tak byliśmy w niebezpieczeństwie. Wszyscy

Gdy tylko ochłonąłem, postanowiłem złożyć ze skrawków całą wiadomość. Było to jak puzzle, choć dużo trudniejsze - skrawki informacji pomieszane z kawałkami jakiejś innej karteczki. Zajęło mi to chwilę czasu. Ale lubiłem zagadki.



To, co przeczytałem, sprawiło, że zakręciło mi się w głowie. Lexington nie powiedział całej prawdy, a to znaczyło, że miał coś do ukrycia. Być może to on był szpiegiem, ale możliwe, iż miał wspólnika. Na pewno COŚ wiedział. Szkoda, że nie zdążyłem go przesłuchać…

Pytania mnożyły w zastraszającym tempie, a moja wiedza nadal była przyzerowa. Nie wiedziałem, czy mam się z kimś dzielić obserwacjami, czy wszystko zachować dla siebie i prowadzić śledztwo na własną rękę. I właśnie wtedy, gdy próbowałem doprowadzić myśli do ładu i składu, nadszedł Vincent. Znowu nadeszła fala wyrzutów sumienia…




Vincent czekał aż Robert Voight będzie tutaj sam. Po tej awanturze o podartą karteczkę miał zamiar zamienić z Robertem kilka słów. Kiedy upewnił się, że nikogo nie ma w pobliżu podszedł i zapytał:
- Robercie, czy możemy chwilę porozmawiać?

- Tak, właściwie to chciałem cię złapać. Przykro mi z powodu Lexingtona, nie przyszło mi na myśl rozpoczynać z nim bójkę. Broniłem się - Robert zwiesił głowę, posmutniał. Zależało mi jednak na tej kartce, na tym, co naprawdę na niej pisało. Niemniej, było to gorszące wydarzenie. Przepraszam.

- Nie ma o czym mówić Robercie - uśmiechnął się Vincent - Chciałem ci pogratulować tak męskiej postawy. Ten prostak zasłużył sobie. Intryguje mnie jedynie skuteczność z jaką udało ci się obezwładnić tego aroganta. Mogę spytać, kiedy i gdzie nauczyłeś się takich sztuczek? Oczywiście zostanie to pomiędzy nami, a jeśli uznasz, że moje pytanie było zbyt śmiałe, to nie odpowiadaj. Zrozumiem i nie będę miał ci za złe. Zwróciłeś może uwagę jak powietrze stało się jakby czystsze a widoki bardziej soczyste, kiedy ów cały Lexington dostał nauczkę - Vincent pozwolił sobie na dość toporyny w gruncie rzeczy żart, ale miał dobry humor. Cała ta sprawa z karteczką w zasadzie nie obchodziła go za bardzo.

- Właściwie to nie była sztuczka, zwyczajny cios. Kiedyś uczyłem się podstaw techniki walki, ale to naprawdę nie było dużo. Na szczęście jestem jeszcze młody - Robert uśmiechnął się. Było to... związane z zawodem, jaki wykonywałem. Mam nadzieję - Voight spojrzał na VIncenta- że mogę ci zaufać w tym względzie - nie rozpowiadaj o nim nikomu.

Po chwili milczenia Voight wziął głęboki oddech i powiedział - W przeszłości pracowałem jako śledczy i to dlatego interesowała mnie ta karteczka tak bardzo. Wiem, że może cię to mniej zajmować niż mnie, ale muszę ci powiedzieć, co naprawdę zawierały te skrawki. Nie myliłem się co do nich. - Robert wydawał się bardzo roztrzęsiony.

Vincent spojrzał i oczy rozszerzyły mu się wyraźnie z przejęcia.
- Okłamał nas - wyszeptał pobladłymi wargami patrząc na Roberta z wyraźnym przestrachem. - Trzeba było mu przyłożyć mocniej, Robercie. Jestem przeciwny przemocy, lecz w tej sytuacji sam bym ...
Westchnął nie kończąc zdania.

- Dziękuję za zaufanie, jakim mnie obdarzyłeś. Możesz być pewnym, że nie zawiodę cię. Klnę się na pamięć mojej żony i synka.
Vincent wyciągnął rękę do tego człowieka, który okazał mu tyle zaufania. W jakiś sposób poczuł się wyróżniony. To otrzeźwiło go nieco.
- Masz jakiś plan, Robercie. Względem tego ... wszystkiego? Mogę ci jakoś pomóc?
Robert odwzajemnił uścisk. Czuł, że dobrze zrobił, dzieląc się spostrzeżeniami z tym mężczyzną, choć przyszło mu to ciężko. Po chwili odezwał się:
- Wbrew pozorom nie jestem do końca pewny, czy kłamał. Na pewno nie mówił całej prawdy. Według mnie, dwie pierwsze linijki mówią o zamordowanym niedoszłym członku wyprawy. Potem “Istnieje podejrzenie”... Podejrzenie, że co? “Toż” Tożsamość? Przejęcie tożsamości? Ostatnie słowa na pewno zalecają ostrożność... - Robert wyraźnie był w swoim żywiole - Co o tym sądzisz?

- Wydaje mi się, że możesz mieć rację. Tylko rodzi się inne pytanie. Kto popełnia tak ohydny czyn i po co? Czyżby Samaris kryło w sobie coś więcej? Coś, czego nie przypuszczamy. Kto wie. Może temu komuś chodzi o .. dywersję. Ostatnio rozmawiałem z pewnym człowiekiem. Nazywa si,e Blum. On i ty, Robercie, w zasadzie to jedyne osoby, z którymi konwersowałem o czymś więcej niż pogoda i kolekcje porcelany. O ile ty zrobiłeś na mnie naprawdę dobre wrażenie o tyle ten Blum. Nie chciałbym go obrazić, ale zdawał się skrywać jakąś tajemnicę. Z tym, że on chyba nie pasuje do schematu, bo zdaje się, nie jest członkiem delegacji. Zatem zostają ... ty, ja, pan Watkins, panna Casse no i ów irytujący Lexington. Ja i pan - chyba możemy się wykluczyć wzajemnie - powiedział Victor z uśmiechem. - Reszta. Nie znam ich za dobrze. To może być którekolwiek. Stawiałbym na Lexingtona ale te podarcie kartki zdaje się niestety go uniewinniać.

- Nie do końca go uniewinniają, podarcie kartki wskazuje, że chciał coś ukryć. Być może to on był mordercą. Ale bardzo prawdopodobne jest to, że może mieć wspólnika. Najmniej prawdopodobna wydaje się pani Casse, nie wydaje się w pełni władz umysłowych. Z Watkinsem nie rozmawiałem, ale jest profesorem, chyba nawet dość znanym - nie orientuję się w tym towarzystwie - więc jego raczej też nie podejrzewam. Powinienem porozmawiać z tym... Blumem. Gdzie on się wybiera? - spytał Robert.

- Szczerze mówiąc to nie wiem. Nie skreślałbym też panny Casse ta łatwo, Robercie. Ten brak władz umysłowych może być zwyczajna grą pozorów. Ale mi brakuje doświadczenia w tej materii, więc oczywiście mogę się mylić. Jakiś plan działania. Robercie?

- Ja nie skreślam nikogo, włącznie ze mną i z tobą - powiedział Robert. - Nie oznacza to jednak, że wszystkich powinniśmy traktować jako podejrzanych w równym stopniu, ponieważ są przesłanki, by kimś interesować się bardziej lub mniej -Voight zamyślił się. - Musimy być przede wszystkim ostrożni i obserwować wszystkich uważnie. Postaram się porozmawiać z człowiekiem, o którym mówiłeś, ale musisz mi go wskazać. Gdybym miał moją licencję, po prostu przesłuchałbym wszystkich. Chociaż, tak daleko od Xhystos, jakikolwiek aparat przymusu jest daleko mniej skuteczny... - Robert wbił wzrok w ziemię. - Chciałbym dowiedzieć się także, kto został zamordowany. Tak, to jest kluczowa informacja - dodał po chwili.

- No, siebie to chyba możesz wykluczyć z listy podejrzanych, Robercie - zaśmiał się Vincent szczerze. - Wskażę ci Bluma. Podejdę do niego wieczorem i zagaję jakąś rozmowę z drinkiem w ręku, powiedzmy o poezji Lyndalla, który wszak wielkim poetą był. Potem poproszę cię o rozstrzygnięcie naszego zakładu. A co do wiedzy, kto został zabity, myślę, że może uda ci się czegoś dowiedzieć podczas lądowania. Nie wiesz, czy nasza wyprawa ma też oficjalnego lidera? Wcześniej zapomniałem o tym, że na czele jakiejś misji zawsze powinien ktoś stać.
- Musimy jednak być ostrożni i nie spłoszyć tego człowieka. Być może nawet on nie ma z tym nic wspólnego. A co do lidera - myślisz, że potrzebujemy kogoś? Nie bardzo widzę, kto by był chętny podjąć się takiej roli...

- Nie podjąć, Robercie. Powinien zostać namaszczony nią przez Radę. Postaram się działać dyskretnie z Blumem. Jak już wcześniej powiedziałem, zrobił na mnie niepokojące wrażenie, ale ... polubiłem go. Wydaje się być inteligentny. I na pewno interesuje go Samaris. Wiesz, Robercie, powiem ci w zaufaniu. Podejrzewam go, ze jest wysłannikiem Rady. Kimś, kto ma na celu obserwować nasze poczynania. Oczywiście to tylko przeczucie. Propnuję nasz plan wcielić w życie za dzień, może nawet dwa. By nie można go było za szybko powiązać z dzisiejszą naszą rozmową.

Mocny podmuch wiatru był nagły i niespodziewany. W jednym momencie rozgrzane już dosyć rosnącą temperaturą dnia ciała pasażerów przeszył chłód. Sterowiec, cały pokład zakołysał się - znajdujący się na tarasie ludzie zachwiali się i gwałtownie chwycili najbliższe barierki...Pilot szybko i wprawnie wyrównał lot i uspokoił rozkołysany lekko altiplan. Mężczyźni popatrzyli na siebie poruszeni, przez chwilę milczeli zdziwieni niespodziewanym niebezpieczeństwem. Pierwszy zebrał się w sobie Voight, kontynuując rozmowę, bo też kolejne pytanie cisnęły się mu już na usta.

- On też wybiera się do Samaris? - Robert wydawał się być bardzo przejęty. - I nie zdradził, dlaczego? Na pewno nie znalazł się tutaj przypadkiem. Trzeba bardzo dokładnie przepytać go to. Nie wiem jednak, czy jestem tak dobry w wykrywaniu emocji, wydaje mi się, że Ty lepiej wyczuwasz różne niuanse emocjonalne... Koniecznie musimy zatem porozmawiać z nim we dwóch. Co z profesorem Watkinsem? Wolałbym na razie go nie wtajemniczać, nie wiem, czy można mu ufać...

- Pochlebiasz mi Robercie, ale spróbuję się wytłumaczyć. Nie wiem czy pan Blum wybiera się do Samaris. Powiedział, że nie, lecz był nim żywo zainteresowany. - Vincent zamyślił się, jakby próbując przypomnieć przebieg rozmowy. - Po drugie. Zgadzam się, że nie trafił tutaj przez przypadek, lecz już ci Robercie wyjaśniłem, co ja podejrzewam w tej kwestii. No i po trzecie - aż do dzisiaj intencje podróżujących nie bardzo mnie obchodziły. Sam rozumiesz dlaczego. Teraz jednak, kiedy wśród nas jest zabójca, czuję moralną potrzebę jego zdemaskowania. Jego, lub jej. Bo nie wiem czemu, lecz najmniej ufam pannie Casse. Z niewyjaśnionych przyczyn. I jak widzisz, to wcale dobrze nie świadczy o moim, jak to nazwałeś, wyczuwaniu różnych niuansów emocjonalnych. A rozmowa we trzech - to dobry pomysł.

- O to mi właśnie chodzi, o te... niewyjaśnione przyczyny. Empatia, przeczucia. To równie ważne, jak dedukcja - Voight spojrzał rozmówcy w oczy. Póki co, pani Casse jest z profesorem Watkinsem, więc chyba mamy ją na oku. Jej zachowanie jednak jest rzeczywiście bardzo dziwne, ale nie sądze, by było właściwym mordercy. A trochę ich niestety widziałem...
I... Dziękuję że mi pomagasz. Dobrze się czuję, nie będąc w tym sam - Robert uśmiechnął się po raz pierwszy od dłuższego czasu.

- To ja dziękuję - Vincent odwzajemnił uśmiech. - Dobrze czuć się znów potrzebnym. Szczególnie, jeśli na szali tryumfu stawiamy zdemaskowanie zabójcy. Ale musimy działać bardzo ostrożnie.
Vincent spojrzał na przesuwający się w dole krajobraz.
- Proponuję już zakończyć rozmowę, by nie wzbudzać niepotrzebnych podejrzeń.
Wskazał coś Robertowi w dole, jakby wypatrzył jakieś zwierzę lub ciekawostkę topograficzną, by po odpowiednio długiej chwili powiedzieć głośniej:
- Dziękuję za rozmowę, Robercie. Krajobraz faktycznie potrafi zaskakiwać. Jakbyś chciał jeszcze pogawędzić na tematy przyrodnicze, będę w moim zwyczajowym miejscu przy barze.

Ukłonił się i opuścił taras. W drzwiach szalupy minął się z eleganckim mężczyzną z wąsikiem, który zmierzał na zewnątrz. Ich spokojne, chłodne spojrzenia spotkały się na moment, a potem tamten był już na tarasie. Oglądając się, Robert widział jeszcze, że siada samotnie przy stojącym tam stoliku. Po kilku krokach natknął się następnie na Watkinsa. Profesor przystanął aby go przepuścić, skłonił głowę gdy się mijali a następnie ruszył najwyraźniej w kierunku tarasu widokowego.




I już. Vincent opuścił mnie… Nie byłem pewien, czy dzielenie się z kimkolwiek swoimi spostrzeżeniami było najlepszym pomysłem. Ale jeżeli z kimś miałem się dzielić, to właśnie z Vincentem. Bardzo się cieszyłem, że podszedł do sprawy poważnie. Szpieg, morderstwo – to rzeczy, przed którymi niejeden wolałby uciec, niejeden wolałby udać, że nie wie, że nie widzi… A to oczywiście było niedopuszczalne…

Miałem więc sojusznika, sprzymierzeńca – jak zwał tak zwał. Inteligentnego i posiadającego cechy, których mi brakowało – umiejętność wyczuwania emocji, pewną… świeżość spojrzenia, nieskażoną pracą w Wydziale. Uśmiechnąłem się w duchu – czasem jednak lepiej pracować razem.

Jednocześnie zacząłem się zastanawiać, czy to właśnie dlatego Rada wysłała mnie na tę misję. Może wiedziała o szpiegu, który będzie sabotował poczynania drużyny i chciała mieć kogoś, kto ujawni jego tożsamość? Może właśnie to było moje zadanie? Jeżeli tak, to trzeba będzie wziąć się do pracy, porozmawiać z Blumem i… z Watkinsem.
Zapomniałem kompletnie o jego dziwnym zachowaniu przed zajściem z Armandem, o tym, że próbował ukryć pudełeczko. A może wcale nie próbował, może to ja byłem już przewrażliwiony? Niemniej, ten fakt miał duże znaczenie i na pewno trzeba również będzie porozmawiać z profesorem…

Postanowiłem, że położę się na chwilę. Chciałem, żeby sen posprzątał nieco to, co działo się mojej głowie. Chwilę po odejściu Vincenta skierowałem swoje kroki do fotela, w którym zazwyczaj odpoczywałem.
 
__________________
Incepcja - przekraczamy granice snu...
Opowieść Starca - intryga w ogarniętej nową wojną Północy...
Samaris - wyprawa do wnętrza... samego siebie...

Ostatnio edytowane przez Kovix : 13-10-2010 o 15:03.
Kovix jest offline