Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-10-2010, 21:30   #67
Kovix
 
Reputacja: 1 Kovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znany
Chwyt.

Mocny, pewny.

Druga ręka. Kolejny chwyt

Stopa. Druga.

Podciągam się, przestawiam stopę. Druga ręka już szuka uchwytu… Jest.

Szedłem tak nie pamiętam ile czasu, nie pamiętam w którym kierunku. Za to pamiętam za kim. I pamiętam, czym grozi moja porażka.

Nie wiem, czy czuję strach, nie wiem, czy tam na dole też go czują. Czuję ból, rozdzierający ból w sercu. Łzy ciekną mi ciurkiem po twarzy; płaczę. Z wściekłości, z rozpaczy, z desperacji.
Nie widzę innej drogi, nie mogłem zrobić nic innego. Musiałem iść tą samą drogą co ten mężczyzna, przejść tę samą ścieżką, poczuć to, co on. Poczuć jego zapał, jego wytrwałość, jego nienawiść, jego czystą furię. Tylko w ten sposób mogłem go pokonać.

Koło barierek nasze spojrzenia spotkały się. Myślałem, że rzuci się na mnie, był chyba w dogodniejszej pozycji, by mnie zaatakować. A jednak postanowił pobiec dalej, postanowił mnie zlekceważyć. Nie istniałem dla niego, istniał cel i istniała nienawiść, która go do tego celu pchała.

Miałem oczywistą przewagę – ja byłem dla niego niewidzialny, on był dla mnie wszystkim.

Ten jeden moment uświadomił mi, że w tym, co robię, nie może być pomyłki. Jeżeli zwolnię, potknę się lub chybię – przegrałem. Każda sekunda się liczyła, każdy mięsień, każdy ruch.

Z tego powodu nie mogłem pomóc idącemu za mną Vincentowi.
Jak bardzo żałowałem, że wtedy krzyknąłem jego imię, oddać mogły tylko łzy i to, co czułem w sercu. Jego oddanie mogło sprowadzić na niego śmierć, śmierć, za którą ja i tylko ja będę odpowiedzialny. Nie chciałem, by tak zinterpretował moje wezwanie. Kiedy krzyczałem, sam właściwie nie wiedziałem, jak chciałbym, by je zinterpretował.
Jeżeli nie wytrzyma, odpadnie, to nie będzie do niego ratunku. Ale jeżeli zostanę tu, by mu pomóc, nie będzie ratunku dla nikogo z nas. Szaleniec, którego ścigałem, nie bał się śmierci.

- Vinceeent! – głosem łamiącym się od płaczu i przerażenia starałem się przekrzyczeć huk wiatru. – Zooostaań tutaaaj! Nie iiidź! Jaaa wrócęęę! Przeeep…
Nie dałem rady wypowiedzieć ostatniego słow, głos mi się załamał.
Wiedziałem, że może nie wybaczyć mi tego, że wciągnąłem go w ten pościg. To była cena, jaką Samaris już teraz kazało mi płacić za nadzieje i marzenia, jakie wiązałem z wyjazdem.

Nie byłem w stanie się obrócić tak, by zobaczyć jego twarz. Odwagi starczyło mi na tę eskapadę, ale nie na to, by popatrzeć w twarz Vincentowi.

Przekroczyłem barierki i zacząłem biec za mężczyzną. Ta chwila ‘wytchnienia’ pozwoliła mi ułożyć plan. Jednak tego planu bałem się ja sam.

Szaleniec zaraz zacznie wspinać się po lżejszych konstrukcjach prowadzących wprost do kabiny. Dojście tam zajmie mu – spojrzałem na kabinę – jakieś trzy minuty; jeżeli przyspieszy, to mniej.
Podchodząc zbyt blisko narażałem się na sytuację, w której on jednym kopnięciem strąci mnie w przepaść. Ale gdybym trzymał dystans, on dotarłby do kabiny wystarczająco szybko, by mieć czas na zrobienie tam zamieszania. Musiałem idealnie wymierzyć odległość… Przyspieszyłem nieco kroku.

Chwyt. Druga ręka.

Skupiłem się na mierzeniu odległości. Mam jeszcze czas, uda się…
Sekundy mijały jak godziny. Szedłem teraz równo z jego tempem, starając się złapać najlepszy moment. W głowie miałem obrazek ze szkoleń…

‘Najlepszym sposobem, by pozbawić człowieka możliwości ruchu, jest cios w przyczepy kolanowe po wewnętrznej stronie kończyny, tak, by trafić dokładnie w zaczepienie mięśnia czworogłowego uda o kość. Powoduje to natychmiastowe zgięcie wyprostowanej kończyny oraz czasowe, a w skrajnych przypadkach stałe pozbawienie możliwości operowania nią.
Należy jednak pamiętać, że nawet jeżeli działamy w samoobronie, kwalifikuje się to pod trwałe uszkodzenie ciała, za co z artykułu 85…’

Ręce miałem teraz ze stali, sztywne i ciężkie, ale silne. W tej sile była moja nadzieja.

Postarałem się złapać najlepszy moment, wyjmując zza pasa laskę.
Musiałem uderzyć w to miejsce, musiałem kupić czas. Być może perspektywa załamania jego planu spowoduje, że wpadnie w panikę… Sama perspektywa.

Emocje nie nadeszły, nawet łzy uschły. Liczył się tylko on. I mój cios. Cios metalową gałką.
Wiedziałem, że szansa jest jedna na sto, że jeżeli mi się nie uda, to on zyska przewagę, której być może nie odrobię. Pomyślałem o Was. Skoro wybrałem Samaris, musiałem trzymać się planu.

Wiedziałem, że nie dosięgnę głowy, nie dosięgnę ręki bez narażania się.

Wymierzyłem, to zdecydowanie był ten moment
Cios.

Samaris…

albo śmierć.
 
__________________
Incepcja - przekraczamy granice snu...
Opowieść Starca - intryga w ogarniętej nową wojną Północy...
Samaris - wyprawa do wnętrza... samego siebie...
Kovix jest offline