Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-10-2010, 22:08   #70
Kovix
 
Reputacja: 1 Kovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znany


Albo śmierć. Albo śmierć lecąca z wysoka, ostra, błyszcząca i niezwykle jasna. Oślepiająca wręcz. Czuję już chłód, czuję również bezradność, jak dziecko, które puściło się ręki matki, tracąc wszystkie zmysły i nie mogąc się ruszać. Tak, nie mogłem się ruszać. Na ułamek sekundy byłem kamieniem.

Potem… nogi odrywają się od konstrukcji, kiedy sterowiec wykonuje zwrot w bok… Zarówno moje, jak i tego mężczyzny. Łapię się ostatkiem sił, tamten nie miał tyle szczęścia.
Być może również utrzymałby się, gdyby właśnie wtedy nie zadawał ciosu. Paradoksalnie, moja niezdolność do ruchu, przywarcie do zimnej, stalowej konstrukcji, mnie ocaliło.

Patrzę w oczy człowieka, widzę pustą wściekłość mordercy. Wielokrotnie widziałem twarze, które nie znały innych emocji niż wściekłość, ale ta była wyjątkowa. Gdyby nie to, że właśnie spadał w dół, na spotkanie pewnej śmierci, skuliłbym się ze strachu. Teraz jedynie zwiesiłem wzrok. Nie musiałem go już oglądać, to koniec.

Przypominam sobie, że wciąż mam przy sobie laskę. Przypominam sobie o innych szczegółach, o Vincencie, o tym, że muszę zejść, wreszcie przypominam sobie o palącej ranie na piersi, o krwi. Na koniec przestaję myśleć o szaleńcu, wypadam z transu. Potykam się; w uszach wciąż dzwoni.

Docieram do Vincenta, jest skrajnie wyczerpany. Chyba nie rozumie nic, z tego, co mówię – każę mu wstawać i trzymać się mnie. Chyba moją złość na siebie, że prawie pozwoliłem mu tu umrzeć, przelałem na niego. Ktoś wreszcie wezwał windę.

Vincent mdleje, nie może utrzymać się na własnych nogach. Podtrzymuję go, ale tracę sporo krwi, a co za tym – siły. Pochylam się, opierając o drzwi windy. Mi również niewiele brakuje do omdlenia.
Wreszcie winda zjeżdża na dół, drzwi się otwierają. Wytaczam się z Vincentem, łowię wzrokiem kogoś z obsługi. Natychmiast podbiega dwóch mężczyzn, biorą Vincenta, patrzą na mnie pytająco.
- Nie ma żadnych ran, oddycha, połóżcie go, dajcie mu koc – mówię. Każde słowo kosztuje mnie bardzo dużo, ale nie ma jeszcze czasu na odpoczynek.
Podchodzę do człowieka, któremu wyrwałem laskę, wyciągam ją i oddaję.
- Przepraszam za zajście, wyższa konieczność, rozumie Pan. Jeżeli konieczne odszkodowanie, to – łapię oddech – będę w barze za 2 godziny, proszę nie krępować…

Więcej już nie mogę wypowiedzieć, ktoś podbiega, łapie mnie pod ramię, czuję ulgę. Niosą mnie do baru, widzę, że za nami idzie ktoś, ktoś podbiega z apteczką. Sadzają mnie i zdejmują koszulę, wszystko jest we krwi.

Odwracam wzrok, nie chcę na to patrzeć. Chciałbym zemdleć, jak Vincent, mieć to za sobą.
Czuję potworny, palący ból, kiedy rana jest dezynfekowana, zaciskam zęby, ale krzyk, niczym autonomiczny byt, sam wyrywa się z mojej piersi. Zamykam oczy, mogę już tylko czuć, jak zakładają bandaże i koszulę, chyba czystą. Wszystko dzieje się tak szybko.

Jak przez mgłę słyszałem słowa ‘bohater’, ‘odwaga’, ‘szalony’. Komentarzy było dużo, ale większość rozmów toczyła się szeptem, jakby mówienie o wydarzeniach sprzed kilku minut było czymś haniebnym albo zabronionym.

A potem… Zasnąłem.



- Ile spałem? – Zerwałem się z fotela; rana odezwała się piekącym bólem. Zgiąłem się lekko.
- Proszę się położyć, pana stan nadal nie jest najlepszy, sir. Spał pan prawie godzinę – odpowiedział mi ktoś z obsługi.
- Mój… – zacząłem się rozglądać.
- Pański płaszcz jest tutaj – dopiero teraz zauważyłem, że płaszcz leży na oparciu fotela. Sięgnąłem do kieszeni. Wszystko się zgadzało, leki, trochę drobnych…

- Proszę opowiedzieć mi, jak doszło do tego incydentu. Jak mogliście dopuścić, ze coś takie może w ogóle mieć miejsce? I czemu nie było łączności z kabiną?

-Sir, proszę się nie denerwować, to może panu zaszkodzić
To prawda, byłem zdenerwowany. Ale to był ten rodzaj zdenerwowania, w którym brakowało irytacji – zastępowała ją chęć działania. Wiedziałem że to dopiero początek. Początek kolejnego śledztwa, które być może naprowadzić mnie na trop wcześniejszego zabójstwa, powiąże je z osobą Armanda Lexingtona i w jakiś sposób da odpowiedź na chociaż część pytań…

Słuchałem historii mężczyzny. Łatwość, z jaką Jerome Lautrec – bo tak, jak twierdził dokumenty lotu, nazywał się ów szaleniec – mógł dopiąć swego, poraziła mnie. Wystarczyło obezwładnić jedną kobietę, zerwać jeden kabel… Gdyby miał wspólnika, albo lepiej dopracowany plan, wszystko potoczyłoby się najprawdopodobniej dużo gorzej dla nas.

Jerome Lautrec… nie przypominam sobie, bym z tym człowiekiem miał wcześniej do czynienia. Członek obsługi nie potrafił mi wiele powiedzieć o nim.
Prawdopodobnie ktoś z pasażerów mógłby powiedzieć mi więcej… Tylko kto?
Stwierdziłem, że dobrze będzie dla pewności przesłuchać kobietę, która została poturbowana. Jednak na razie to mijało się z celem, ponieważ jej stan nadal był ciężki.

Pozostaje jeszcze odpowiedź na pytanie, kto włączył alarm? Mężczyzna, z którym rozmawiałem, nie potrafił mi tego wskazać. Tego również musiałem się dowiedzieć. Postanowiłem udać się do baru, gdzie i tak miałem za jakiś czas spotkać się z bogatym jegomościem w sprawie odszkodowania za laskę. Pogrzebałem chwilę w bagażach w poszukiwaniu jakiejś większej sumy pieniędzy oraz świeżych rzeczy do przebrania się, nałożyłem czyste ciuchy i, kuśtykając, ruszyłem do baru.
 
__________________
Incepcja - przekraczamy granice snu...
Opowieść Starca - intryga w ogarniętej nową wojną Północy...
Samaris - wyprawa do wnętrza... samego siebie...

Ostatnio edytowane przez Kovix : 25-10-2010 o 22:11.
Kovix jest offline