Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-11-2010, 11:59   #81
Kovix
 
Reputacja: 1 Kovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znany
Siedzieliśmy nadal w sali u gubernatora, rozmawiając o nas i Trahmerze. Nie garnęliśmy się do wyjścia, prawdopodobnie dlatego, że gubernator był miłym człowiekiem oraz dlatego, że jego pomieszczenie było najprzyjemniejszym – bo najchłodniejszym – miejscem w mieście.

…- Samaris to tylko zwykłe miasto, po którym wszyscy z niewiedzy obiecują sobie nie wiadomo czego. Jedyne, co odróżnia go od innych, to jego niedostępność. – podjął zarządca.

- Zapewne ma pan rację, gubernatorze - powiedział spokojnie Vincent obserwując gospodarza. Ta wylewność zdawała się podyktowana czymś zgoła innym, niż troska o życie nieznanych mu ludzi. - Jednak Rada powierzyła nam misję dotarcia do Samaris. Nie możemy zawieść Xhystos, tak jak pan, gubernatorze, nie wahałby się zrobić wszytko, by wykazać się przed swoją Ojczyzną. To świadczy o sile charakteru i harcie ducha, którego jak widzę panu nie brakuje. Nawet gdybyśmy musieli naszą misje przypłacić życiem, to zrobię to, co do mnie należy. Nie mam nic do stracenia. A wszystko do zyskania. Mówi pan, gubernatorze, że to droga przez dżunglę. Śmiałbym prosić o jeszcze jedną przysługę. Pomoc w poszukaniu godnych zaufania przewodników. A czy jesteśmy normalnymi ludźmi? Jakimi byśmy byli obywatelami Xhystos, gdybyśmy byli normalni. Normalni, oznacza zwyczajni. A zwyczajnym człowiekiem nikogo przy tym stole bym nie nazwał. - Usmiechnął się uprzejmie do pozostałych mężczyzn.

Nieoczekiwanie gubernator wybuchnął śmiechem.
- Wreszcie ktoś, kto odważa się powiedzieć ci prosto w oczy, że trzeba być wariatem by rządzić tym zapomnianym przez ludzkość miastem w dżungli! Jednakowoż wy nie wyglądacie mi na szalonych, a pana prośba wynika, proszę wybaczyć, z nieznajomości tego zakątka świata. Przejście na drugą stronę dżungli to coś, czego nie dokonuje nawet większość dzikich. Ci tubylcy, którzy tu żyją mają kontakt jedynie z plemionami zewnętrznymi, które mieszkając na obrzeżach lasu utrzymują kontakt z miastem. Dalej mieszkają plemiona wewnętrzne, które nie życzą sobie jakiegokolwiek kontaktu z obcymi - nawet ze swoimi braćmi z plemion zewnętrznych. Białego czeka tam tylko szybka śmierć, przy założeniu że najpierw nie wykończy go sama dżungla.

Zamilkł na moment i popatrzył na nich poważnie.
- Gdy więc prosi pan o przewodnika, który was tam wprowadzi, to odpowiadam - przykro mi, ale nie przyłożę niestety ręki do waszego samobójstwa. Jeśli chodzi o możliwość wysłania raportu...- skupił wzrok na Robercie odnosząc się do jego pytania - ...to każę, by w obozowisku czekał na was pergamin i pióra. Zalecam pośpiech, aby pilot sterowca zdążył zabrać wiadomość przed swoim odlotem. Następnego altiplanu spodziewamy się...- popatrzył na zapiski w innym miejscu stołu - ...za jakieś trzy miesiące.

- Dziękuję za komplement Vincencie, zapamiętam sobie - nieoczekiwanie roześmiał się Robert, który poczuł się naprawdę wyluzowany w towarzystwie gubernatora, zdającego się być porządnym człowiekiem, nie traktującym chyba wszystkiego na poważnie.
A może po prostu chciał dać upust wcześniej nagromadzonemu stresowi? W każdym razie zdradzał podekscytowanie i wesołość, tak bardzo obce mu w czasie podróży sterowcem...
- Musi być jakiś sposób, gubernatorze! Niech pan na chwilę zapomni o delegacji, Xhystos, funkcji, jaką pan sprawuje i po prostu powie nam, jak biały człowiek, który zna okolicę, białym ludziom, którzy jej nie znają - jak możemy tam dotrzeć?

- Drogi panie...- odpowiedział uprzejmym uśmiechem Francois - ...nie można tak po prostu zapomnieć, że jest się gubernatorem. Innymi słowy, nie mogę działać we własnym tylko imieniu, bo jeśli z mojej winy coś wam się stanie - mogę mieć problemy natury...powiedzmy...dyplomatycznej. Z miastem Xhystos. Jestem nie tylko sobą. Jestem Trahmerem i muszę stale o tym pamiętać.
Wstał z szurnięciem siedziska i przeszedł wolno parę kroków z założonymi z tyłu rękoma. W rozżarzonym powietrzu stukot butów zdawał się wręcz wisieć, nie rozchodzić się jak przystało na dźwięk.

- Mówiąc, że znam okolicę, trafił pan w sedno. - mówił równie wolno jak się przechadzał - ...znam miasto i jego tylko najbliższe okolice. Wszystko poza, czyli dżungla, stanowi dla mnie zagadkę taką samą jak dla panów. Swego czasu boleśnie przekonałem się, że białym nie dane jest tę zagadkę odkrywać. Nie wiem jak dotrzeć do Samaris. Jak mówiłem, znam tylko dwa sposoby wiodące w s t r o n ę tego miasta. Z tych dwu sposobów, proszę mi wierzyć, droga przez dżunglę jest tym najbardziej szalonym czy beznadziejnym. Jeślibym musiał wybierać, wolałbym już zabić się wsiadając do jednej z tych pokracznych, próbujących latać trumien.

Stanął znów przy nich i popatrzył to na jednego, to na drugiego.
- Oficjalnie nie powiedziałem nigdy żadnego z trzech moich ostatnich zdań. - zaznaczył gubernator - Pozostańmy przy: “nie wiem jak dotrzeć do Samaris”.
Chwilę trwał wyprostowany, mierząc ich zdecydowanym wzrokiem, a potem nieoczekiwanie usiadł w swobodnej pozie, machając ręką jakby odganiał muchę.
- Zresztą...Tak czy owak, wybieranie sposobu dotarcia tam pozostanie tylko dywagacją. Dlaczego? Ponieważ, moi drodzy panowie, nie znajdziecie w tym mieście absolutnie nikogo, kto zgodziłby się tam z wami udać. Jeśli czegoś można być w Trahmerze pewnym, to jest właśnie ta rzecz.

- To wiele wyjaśnia - Vincent słysząc słowa gubernatora poczuł, że opuszcza go wiara w szansę powodzenia zadania. Szybko jednak otrząsnął te myśli, które jednak zagnieździły się gdzieś w jego umyśle, niczym szczury w zaniedbanym domu. - Skoro fakty wyglądają tak, jak pan gubernator nam przedstawił, nie pozostaje nam chyba nic innego, jak odszukać resztę delegacji i rozmówić się w naszym gronie. A ów Carrington? Wie może gubernator, czy jego ekspedycja wyrusza w stronę Samaris? Pana pomoc okazuje się nieoceniona i nie omieszkamy zapewne przygotować oficjalnej noty dla radcy Xhystos oraz Trahmeru, w podziękowaniu za pana bezgraniczną uprzejmość. Aż strach pomyśleć, co by było, gdyby na tym zaszczytnym stanowisku, które zajmuje pan gubernator, siedziała osoba pozbawiona empatii. Poszlibyśmy prosto w dżunglę na śmierć. A tak …. Dziękuję za troskę. - Victor skłonił się z powagą gospodarzowi wyrażając tym gestem szacunek i wdzięczność.

- Ależ nie ma absolutnie o czym mówić...- odwzajemnił ukłon gubernator -...w tak trudnych warunkach, my, ludzie cywilizowani musimy trzymać się razem. Również zebranie waszej delegacji w jednym miejscu i poruszanie się razem to mądra decyzja, tak jest zawsze bezpieczniej wśród dzikich, samotny biały narażony jest na o wiele większe ryzyko.
Przełożył machinalnie jakieś papiery z jednej strony stołu na drugą.

- Przynajmniej jeszcze jedną rzecz mogę panom wyjaśnić. Gustav Carrington bynajmniej nie wybiera się wcale w stronę Samaris. Za oficjalnym pozwoleniem władz Trahmeru udaje się na wyprawę badawczą do jednej z wiosek plemion zewnętrznych, po raz drugi już zresztą. O ile się orientuję, zamierza żyć wśród dzikich przynajmniej przez całą porę deszczową. Podziwiam, aczkolwiek nie zazdroszczę.

Robert zasępił się, nerwowo skubiąc wargę; ekscytacja ustąpiła zamyśleniu.
- No cóż, dziękujemy za radę, gubernatorze... Niemniej, czy mógłby chociaż Pan wspomóc naszą wyprawę poprzez odsprzedanie nam zapasów... czegoś nadającego się do zjedzenia, oraz wody? Może przydałyby się także jakieś leki i broń, nie wiadomo, co siedzi w tej dżungli... Mamy trochę oszczędności z Xhystos, jeżeli ta waluta ma tutaj jakiekolwiek znaczenie - Robert popatrzył na rozmówcę z nadzieją...

- Każdy pieniądz jest dobry. - odsłonił zęby w uśmiechu Francois - ...przynajmniej tu, w środkowym mieście. Tanią i dobrą broń dostaniecie na targowiskach, czego jak czego ale sprawności i fantazji w wykonywaniu broni dzikusom nie brak. Co do wody, chętnie wam pomogę - w koszarach będzie na was czekać kilkanaście solidnych bukłaków, jako podarek. Normalne jedzenie, a mówię tutaj o suszonym mięsie czegoś jadalnego, jest niestety towarem zbyt deficytowym bym mógł pozwolić sobie na rozdawanie go na oczach mojego wojska. Porozmawiam jednak z moim sekretarzem, monsieur Lafayette, jeśli uda mu się wyskrobać z magazynów jakąś rezerwę wyślę go do was byście porozmawiali o cenie. O takich luksusach jak leki zdążyliśmy już dawno w Trahmerze zapomnieć. Przykro mi, ale tak właśnie wygląda sytuacja. Mam nadzieję, że pomogłem choć trochę, choć bardzo żałuję że nie mogę spełnić wszystkich życzeń panów.

- Dziękujemy gubernatorze – Robert zastanawiał się, chwilę, czy wolno mu wstać, po czym odrzekł – Pana pomoc może okazać się kluczowa. Jeżeli Pan pozwoli, udamy się teraz do koszar, żeby przemyśleć wszystko na spokojnie. Mam nadzieję, że spotkamy się kiedyś jeszcze w bardziej sprzyjających okolicznościach. – Voight ukłonił się z szacunkiem rozmówcy, popatrzył na Vincenta i skierował się do wyjścia.

Podróż po schodach, a także przez całe miasto wypełniały mu myśli o tym, co powiedział ich rozmówca. Stanowczo odradził im podróż do Samaris, mówiąc, że nikt z miejscowych w tę stronę z nami nie pójdzie. W to akurat Robert nie wierzył – zawsze znajdowali się ludzie, którzy za odpowiednią cenę mogli zrobić prawie wszystko. Zmęczony już wrażeniami dnia postanowił, że jutro na mieście zagadnie kogoś o to. A także o broń i co jeszcze przyjdzie do głowy.

Szedł przez miasto, które wieczorem wyglądało zupełnie inaczej, zastanawiając się jednocześnie, gdzie podziali się towarzysze. Rozdzielili się dużo wcześniej, a nie mieli przecież jak się ze sobą skontaktować. Nonsensem było jednak szukanie ich po całym mieście, więc Robert założył, że na noc wrócą do koszar.

Trzeba będzie ustalić plan działania. Rozdzielić zadania, skompletować wyposażenie, ustalić trasę. To wszystko brzmiało prosto, ale skoordynowanie działań całej grupki już takie proste nie będzie. Sam nie wiedział nawet, czy wolał podróżować ziemią, czy powietrzem. Tak i tak niebezpiecznie, tak i tak mogą ponieść porażkę… A może już ją ponieśli? Może porażka z góry została wpisana w tę misję?

Vincent chyba bardziej wierzył w powodzenie misji od niego. Wydawał się być dość energiczny w rozmowie z gubernatorem, to pewnie z nim zapadnie większość decyzji dotyczących wyprawy.

Kiedy tak rozmyślając, przeszedł przez bramę koszar, od razu poczuł, że wszedł do innego świata. Wszystko było tu bardziej uporządkowane, bardziej kwadratowe, przewidywalne. Zapach był jeden i ten sam, ludzie wyglądali tak samo, nawet dźwięki, choć oczywiście wydawane przez różne źródła, brzmiały podobnie. Na Roberta działało to kojąco, do Trahmeru wciąż jeszcze nie mógł się przyzwyczaić.

Wciąż pełen niepokojów, starając sobie ułożyć w głowie, co napisze w raporcie, Robert stanął przy bramie i jął wypatrywać kogoś, kto wskaże im dalszą drogę; nie chciał kręcić się po wojskowym obozie na własną rękę.
 
__________________
Incepcja - przekraczamy granice snu...
Opowieść Starca - intryga w ogarniętej nową wojną Północy...
Samaris - wyprawa do wnętrza... samego siebie...
Kovix jest offline