Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-12-2010, 00:37   #88
Kovix
 
Reputacja: 1 Kovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znany
Raport był krótki, zupełnie inny niż planowałem pierwotnie pisać. Zamierzałem dokładnie przedstawić naszą sytuację, plany, możliwości i moje przeczucia co do skutków naszych dalszych działań. Ale w miarę jak zabierałem się do pisania, opuszczała mnie pewność, że przesyłka dotrze do właściwych rąk, a nawet jeśli, to czy w ogóle przeczytają rozwlekłe i bardzo nieurzędowe pismo. Ostatnio umiałem pisać tylko emocjonalnie.

Pobyt w Trahmerze nieco przytłumił moje emocje. Po pierwsze, czułem na sobie dużą część odpowiedzialności za wyprawę, zwłaszcza po incydencie ze spiciem się Bluma (bo co do tego, że się spił, nie było oczywiście wątpliwości). Po drugie, nie bardzo chciało mi się myśleć i rozmawiać z kimkolwiek przez upał. Mogłem właściwie tylko leżeć i pić wodę, to jednak nie sprzyjało braniu odpowiedzialności.

W ramach organizacji spraw logistyki i przetrwania jedyne, na co się zdałem, to potargowanie się z sekretarzem o jedzenie. Jednak nic z tego nie wyszło – nie dość, że nie dostaliśmy żadnych upustów, to jeszcze ‘jedzenie’ okazało się tak niedobre, że osobiście wolałbym już zjeść te papierowe pieniądze.

W ogóle, czułem się źle. Ogarnęło mnie potworne lenistwo, zupełnie nie licujące z naszym zadaniem. Chciałem przejść się na targ i kupić broń, parokrotnie odkładając to na potem. Wreszcie któregoś dnia ruszyłem się z posłania i, zaopatrując się wcześniej w odpowiednią ilość wody, poszedłem w stronę centrum miasta.

Poziom hałasu na targu zdumiał nawet mnie, człowieka przecież przyzwyczajonego do miejskiego zgiełku. Bardzo dużo osób, towaru, wszyscy mówili donośnym głosem, każdy próbował jakoś zachęcić do swojego stoiska. Wystawy broni były rzecz jasna mniej oblegane, choć i tu zdarzało mi się stawać na palcach zza jakiegoś rosłego tubylca, który wyglądał, jakby nie potrzebował ostrza do uśmiercenia jakiejkolwiek żyjącej istoty.

Szukałem odpowiedniego ostrza przez długi czas, czasami udając znawcę tematu, choć wiem, że słabo mi to szło. Wreszcie rozbolała mnie głowa, o dziwo, nie przez upał, ale przez setki spojrzeń, jakie czułem na plecach. Nie cierpiałem tego i szczerze mówiąc, trochę się ich bałem. Upatrzyłem sobie wręcz poręczną maczetę, która, choć niezwykle droga, zdawała się być naprawdę dobrze wykonana i przystosowana do warunków panujących w dżungli. Wcisnąłem zadowolonemu sprzedawcy garść papierków, czując się już drugi raz podczas pobytu tutaj bezczelnie obdzierany.

Już miałem zbierać się do odejścia, kiedy przypadkowo potrącił mnie jakiś tubylec, mrucząc coś pod nosem niezadowolony. Nie chcąc wszczynać awantury, wbiłem wzrok w buty… i tam czekała mnie niespodzianka. Dokładnie pod lewym butem leżał niewielki guzik, dokładnie taki sam, jaki nosił w swoim surducie Watkins.

Momentalnie rozejrzałem się. Nie wiem, czy oczekiwałem, że zobaczę profesora, lub pannę Casse. Rozglądałem się zawsze, gdy coś było nie w porządku. A teraz było – oni zaginęli. Ale czy był jakiś sens ich tutaj teraz szukać? Przecież chyba ktoś już wydał takie polecenie… A w tym tłumie… Poczułem irytację, ten typ irytacji, który wiąże się z tym, że wiesz, iż powinieneś coś zrobić, ale Ci się wybitnie nie chce, bo to nie ma sensu… Poczucie obowiązku kłóciło się z poczuciem rozsądku, zniecierpliwienia, strachu przed narastającym zainteresowaniem ze strony autochtonów.

Wreszcie pobiegłem w stronę koszar. Biegłem i biegłem, przystanąłem dopiero pod bramą. Nie mogłem złapać oddechu, musiałem na chwilę usiąść. Zawroty głowy, ból… Przez chwilę myślałem, że zwymiotuję…

- Wszystko w porządku, sir? – ujrzałem nad sobą żołnierza pilnującego bramy.

- Tak, już… tak… - musiałem dziwnie wyglądać z maczetą u pasa. – Przekaż swojemu dowódcy, że znalazłem dziś guzik od płaszcza profesora Watkinsa przy stoisku z bronią na targu. Prawdopodobnie tam się kręcili. Ja… muszę odpocząć.

Odchodząc, czułem na sobie zdezorientowany wzrok żołnierza. Zachowuję się nieracjonalnie… Samaris…
 
__________________
Incepcja - przekraczamy granice snu...
Opowieść Starca - intryga w ogarniętej nową wojną Północy...
Samaris - wyprawa do wnętrza... samego siebie...
Kovix jest offline