Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 31-12-2010, 02:09   #93
Kovix
 
Reputacja: 1 Kovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znany
Informacja o śmierci Sophie sprawiła, że przeszedł mnie straszliwy, zimny dreszcz… Nie żyje! Zamordowana? Najprawdopodobniej tak – nie wierzę w przypadki. Natychmiast zerwałem się i kazałem się prowadzić na miejsce zdarzenia. Szedłem razem z Vincentem – mimo, że go nie widziałem, bo pozostawał nieco z tyłu, to czułem jego obecność.

Czułem się bardzo słabo – upał, pośpiech, myśli krążące w głowie, przyspieszone bicie serca, pulsowanie w głowie… Spróbowałem się wyciszyć, powrócić myślą do starych czasów, kiedy pobierałem nauki z zakresu kryminalistyki – daktyloskopii i innych nauk… Pamiętam, że mój podręcznik „ Podstawowe zagadnienia teorii kryminalistycznych” J. Value’go był znacznie bardziej zużyty niż innych studentów…

Jesteśmy na miejscu, widzę już ciało Sophie… Zawahałem się. Czy na pewno chcę znowu się w to bawić? Może nie powinienem, może już nie jestem uprawniony… Ale w tym mieście chyba nie ma takiego pojęcia jak ‘uprawniony’. Spojrzałem więc na ciało. To na pewno był upadek z dużej wysokości, miałem już kilka takich przypadków. Śmierć naprawdę w wyniku skręcenia karku i jego złamania. Żadnych innych ran lub śladów przemocy… Co nie oznaczało, że jej nie było, oczywiście. Brak ubrania w które sie owijała. Czyli spadła.

Spojrzałem na Vincenta, kiwnął nieznacznie głową, dając mi znak, że oddaje mi całkowicie pole manewru przy tym ‘śledztwie’. Byłem mu za to wdzięczny, aczkolwiek nie zdziwiło mnie jego zachowanie.

Piramida, z której spadła Sophie, była miejscem kultu religijnego miejscowych, używanym tylko w czasie świąt. Wspiąłem się po stopniach, bardzo ostrożnie oczywiście, lustrując wzrokiem całą okolicę, żeby niczego nie przegapić. Przez chwilę wysiłek i odbijające słońce zamroczyły mi wzrok. Przystanąłem i oparłem ręce na kolanach, zbierając siły i myśli.

Ze śladów obtarć na kamieniach widać było, że spadła z najwyższego stopnia, taka wysokość nie dawała żadnych szans na przeżycie… Na szczycie znalazłem resztki śladów w kurzu. Nagle robi mi się zimno… Ślady butów. Butów białego człowieka. I to nie jeden; kilka. Układają się dość regularnie… Ten ktoś musiał chwilę chodzić w miejscu, zanim dokonał mordu. Bo to, że Sophie nie zrzuciła się sama, było oczywiste od początku.

Jeżeli to był biały człowiek, i był tam z nią, to być może rozmawiali, być może się znali. Nie zrobiłby tego żaden żołnierz, więc możliwości było kilka. Albo ktoś nasłany przez gubernatora, chociaż gdyby jemu naprawdę zależało na rozbiciu delegacji, to po prostu aresztowałby wszystkich. Albo… ktoś z delegacji? Lub Carrington? Jeżeli ktoś z delegacji? Blum? Zaginiony Watkins? Potrzebna była jeszcze jedna rozmowa. A właściwie dwie.

Najpierw skierowałem kroki do żołnierzy stacjonujących przy bramie koszar. Ten sam dystans, co wcześniej, przebyłem już o wiele krócej. Dwóch wyrostków, których trudno było zaliczyć do armii, na mój widok przystanęło w bardziej wyprostowanej pozycji i czujnie obserwowało, co zamierzam.

- Nazywam się Robert Voight, jestem z delegacji jadącej do Samaris – przedstawiłem się, choć chyba nie było to konieczne – Moja przyjaciółka właśnie spadła z jednej z piramid w mieście i muszę się dowiedzieć, czy… nie był w to ktoś zamieszany. W związku z tym, musicie sobie przypomnieć, czy ktoś z delegacji dzisiaj przechodził przez bramę koszar.

- Tylko Pan, sir… Pojawił się też sir Blum, ale nie przechodził przez bramę.

Ja? No tak, maczeta. Mam nadzieję, że nie uznają mnie za podejrzanego; targowisko było jednak w innej części miasta… Podziękowałem zdawkowo i oddaliłem się. Potrzebowałem jeszcze rozmowy z kimś, kto zajmował się oficjalnie tym śledztwem. Ciekawe, na ile władze Trahmeru skłonne były dociekać prawdy…

Kapitan Charles Couberte – tak przedstawił się człowiek odpowiedzialny za dochodzenie. I właściwie na tym mógłby poprzestać – po jego minie widziałem, że nie będzie dociekania prawdy, nic w ogóle nie będzie. Ten nieco śmieszny człowiek był nawet chyba zirytowany moją obecnością, choć dość skutecznie to maskował. Ale mimo to postanowiłem pociągnąć go za język.

- Panie Couberte... - podszedłem do najwyraźniej zajętego rozmową z jakimś żołnierzem kapitana, odczekałem chwilę, a gdy tamten sobie poszedł, podjąłem znowu.
- Panie Couberte, powiedziano mi, że to Pan tutaj prowadzi śledztwo... Nazywam się Robert Voight i jestem częścią delegacji do miasta Samaris, tak jak była nią ta dziewczyna...

Nie bawił się w grzeczności, takie, jak podawanie ręki, zależało mi tylko na konkretach
- Czy ustalił Pan już coś konkretnego? Może Pan mi zaufać, pracowałem w Wydziale Śledczym Xhystos...
- W Wydziale Śledczym Xhystos...? - podniósł wzrok kapitan. Uwadze mojej nie uszło wrażenie, jakie zrobiła na kapitanie Coubert ta informacja. - Tak, oczywiście...Jako inny członek delegacji ma pan zapewne prawo...

Przerwał, ale zaraz zebrał się w sobie i powiedział już pewniejszym tonem:

- Ciało znalazł jeden z naszych żołnierzy, Lambert. Pod jedną z piramid, nikogo na niej nie powinno być, bo to ziggurat tylko do uroczystości tubylców, w pozostałe dni stoi pusty jakby kamienie parzyły na nim bardziej niż na innych. Musiało przeleżeć już od upadku jakiś czas, wie pan, żaden z dzikich nigdy nie zaalarmuje o czymś takim, mają nas gdzieś. Do czasu mojego przybycia nikt nie ruszał ciała...Po przybyciu stwierdziłem skręcenie karku, złamanie prawej ręki i prawdopodobnie lewej nogi, ale to musiałby potwierdzić felczer. Trochę siniaków. Pozycja ciała wskazująca na upadek.�- Kazałem odciągnąć trupa do cienia, bo na tym słońcu to wie pan...

Przerwał ocierając pot z czoła, mimo że słońce zaszło już jakiś czas temu. Fakt, upał zelżał jedynie częściowo.

- Potem przyszedł pan Lafayette, wie pan, sekretarz. Powiedział, że natychmiast trzeba powiadomić pozostałych członków ekspedycji i sam się tym zajmie. Powiedział też, że gdy przyjdziecie - mamy was zapytać, co robimy z ciałem dziewczyny. Chcecie je wywieźć?

Zanim ogarnąłem w głowie to, co powiedział Couberte, mój rozmówca już nadawał dalej.
- Wysłałem ludzi, którzy najlepiej radzą sobie z językiem dzikich, by wypytali w okolicy czy nikt nic nie widział. Dosłownie przed naszą rozmową wrócili z relacją. Oczywiście...

Wydął nieco pogardliwie wargi.

- Oczywiście nikt nic nie zauważył. A była ich tu pewnie ze setka, stragany, przechodnie...Ale wie pan co...?

Popatrzył mi prosto w oczy, ale nie albo nie wytrzymał do końca mego spojrzenia, albo nie miał już ochoty utrzymywać kontaktu wzrokowego, bo odwrócił się znowu bokiem:

- Ale jeśli któryś nawet coś widział, to i tak by nie powiedział. To na nic. Tak już po prostu jest.

Upił łyk wody z bukłaka, mnie także częstując.

- Moje wnioski...? Dziewczyna przeceniła swoje siły...Musiała sporo łazić po mieście mimo upału, bo wartownicy w obozie potwierdzili że przechodziła przez bramę wcześnie. Na koniec jeszcze wspinaczka na jedną z najwyższych piramid, słońce...Osłabienie organizmu, brak osłony przed promieniami. Zasłabnięcie, może tylko zawrót głowy...Albo jeden fałszywy krok na kamiennym stopniu...Na jedno wychodzi.

Usiadł ciężko, podniósł głowę jakby ważyła tonę.

- Dlaczego nie słuchacie nas, doświadczonych w życiu w tej dziczy, kiedy mówimy by nie chodzić beztrosko po mieście...? Zwłaszcza gdy jest słońce. Zwłaszcza samotnie...
Cały czas uważnie obserwowałem mego rozmówcę, starając się wybadać, czy mówi prawdę, czy wierzy w to co mówi... Najwyraźniej kapitanowi taki rodzaj 'prawdy' odpowiadał i postanowił nie drążyć tematu dalej... Ale ja musiałem znać prawdę.

- Nie podejrzewa pan działania osób trzecich, kapitanie? Jest pan absolutnie pewien, że spadła sama? Może mieliście tutaj niedawno podobne przypadki? Jeżeli ma pan jakieś wątpliwości, chciałbym, żeby to mi je pan powiedział, bo jeżeli inni zaczną tak nagle spadać sobie z piramid...

- Co do ciała, to myślę, że pochowamy ją, a jej rzeczy weźmiemy ze sobą...
- Czy jestem pewien? - powiedział dość twardo - Panie Voight...robię co mogę. W tym upale trudno czasem stwierdzić co dzieje sie naprawdę, a co się nam tylko zdaje. Tym bardziej trudno o prawdy absolutne.
Wiedziałem, że rozmowa jest skończona, nic więcej nie wskóram z tym człowiekiem, który dość nagle zmienił ton na twardszy, dając znak, że nie chce więcej przesłuchiwań. Zwłaszcza od cywila.
Podziękowałem i pożegnałem się. Czułem się źle, wybitnie źle. Niczego więcej się nie dowiedziałem, więc musiałem układać układankę z tego, co miałem. Znali się, ten ktoś i Sophie. Był to niewątpliwie biały człowiek. Skoro nie wychodził ani Blum, ani Vincent, to pozostawał… Watkins? Jakie motywy mógł mieć ten człowiek… Z drugiej strony, pamiętałem jego dziwne zachowanie z przesyłką, adresowaną do naszej delegacji… Może miał coś do ukrycia? Tylko gdzie, do cholery, on teraz był? Co zamierzał?
Miałem skierować się wprost do swojego pokoju, ale zatrzymały mnie krzyki dochodzące z pokoju Bluma. Krzyki rozpaczy. Jeżeli miałem jakieś wątpliwości, co do jego winy w tej konkretnej sprawie, to właśnie uleciały. Nie było wątpliwości – Blum poniósł osobistą, dotkliwą stratę. Postanowiłem wejść na chwilę do jego pokoju. Nie po to, by – jak się spodziewałem – zastać towarzysza w stanie katatonii, na podłodze, ale po to, by zabrać rzeczy Sophie. Blum nie stawiał oporu. Zwrócę mu je, gdy skończę… śledztwo…
Vincent już spał. Nie zdziwiło mnie to, ten dzień musiał wykończyć go nie mniej, niż mnie. Ja jednak długo nie mogłem zasnąć, dręczyły mnie dziwne wizje i fantazje. Myślałem, że może powinienem płakać jak Blum, może była to forma oczyszczenia, ale jednak nie potrafiłem. Nie potrafiłem nawet zwymiotować. Nic, nic nie potrafiłem…
 
__________________
Incepcja - przekraczamy granice snu...
Opowieść Starca - intryga w ogarniętej nową wojną Północy...
Samaris - wyprawa do wnętrza... samego siebie...

Ostatnio edytowane przez Kovix : 31-12-2010 o 02:12.
Kovix jest offline