Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-01-2011, 01:02   #97
Kovix
 
Reputacja: 1 Kovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znany
Robert podniósł ciężko głowę. Jedyną myślą, jaka pulsowała mu teraz w głowie, bijąc jednostajnie niczym źródło, były walizy, ‘te’ walizy. Czekał na ich otwarcie, jak na zbawienie. Czekał już zdecydowanie za długo na ułożenie wszystkich kawałków układanki. Wszystko miało się już teraz ułożyć. Wszystko?
Lafayette nie przestawał mówić…
Mamy jeszcze kwestię ciała waszej towarzyszki. Mogę wam je teraz oddać, albo...Jeśli sobie życzycie, w imieniu gubernatora zorganizuję pochówek w jedynym miejscu godnym cywilizowanego człowieka. Mamy tu niedaleko obozu nasz cmentarz wojskowy, a czego jak czego ale miejsca w dżungli nie brakuje...
W milczeniu, które zapadło, sekretarz popatrywał to na jednego z mężczyzn, to na drugiego, oczekując wyartykułowania decyzji.

- Gdyby to ode mnie zależało - wydyszał Vincent - kazałbym ją pochować na miejscu. Jednak nawet jej nie znalem. Więc decyzję pozostawiam panom - skierował wzrok na Bluma i Roberta.

Sekretarz ze zrozumieniem pokiwał głową na jego słowa. W tym czasie w drugiej części namiotu dwóch żołnierzy w rozchełstanych koszulach mocowało się, sapiąc i pocąc się, z ustawieniem waliz należących do profesora Watkinsa. Na pierwszy rzut oka wyglądały one na nienaruszone.

- Pochowajmy ją tutaj. Idiotyzmem byłoby noszenie jej ciała. Chyba że Pan - spojrzał na Bluma - ma coś przeciwko.
Brak odpowiedzi, choc oczy zdawały się normalnie obserwowac scenę. Stężała, nieruchoma twarz. Mucha, znikająca na moment w jego dziurce nosowej, po chwili opuszczająca otwór by kontynuowac wędrówkę po policzku. Robert odwrócił z niejakim trudem wzrok.

- Ale najważniejszą kwestią - odwrócił się od mężczyzn - są te walizy.
Po tych słowach podszedł do przedmiotów i zaczął je oglądać z każdej strony. Po minucie przeprosił towarzyszy, oddalił się w kierunku swoich tobołów i wrócił z parą skórzanych rękawiczek. Następnie założył je i nie pytając nikogo o zgodę, zabrał się do otwierania waliz.

Pocił się ostro...Cholerne gorąco...Było mu dziś nawet goręcej niż zazwyczaj, ale nie przestawał pracowac. Zaczyna się gorączka? Rana - pomyślał, zabierając się do pierwszego z tobołów - No tak. Rana daje znac o sobie. To nic, wytrzymam...Nikt go nie zatrzymywał. Lafayette również z ciekawością przyglądał się temu, co robił Voight. Robert spokojnie i metodycznie zaczął rozpinać zatrzaski, segregować zawartość bagaży. Jedne rzeczy wyjmował i kładł obok, inne odkładał na klepisko by dostać się do głębszych części waliz. Niektóre rzeczy oglądał uważnie w rękach i odkładał zaraz z powrotem.

Widać było, że pakował to ktoś z głową. Większość bagażu stanowiły rzeczy, które były niezbędne lub chociaż przydatne na dłuższą wyprawę. Nic nadzwyczajnego. Może niekoniecznie do dżungli, ale pozwalały wygodnie przetrwać kawałek czasu w warunkach podróżnych. Ktoś, kto pakował, pomyślał prawie o wszystkim - na ile dało się to zmieścić w dających się unieśc walizkach.
Było parę bibelotów wartych uwagi. Ot, choćby taki wspaniały kompas, leżący na samej górze idealnie uprasowanych i poskładanych ubrań. Robert uniósł go do góry, gdy zaczął oglądac niektóre rzeczy po raz drugi. Działał, wskazując lekko drżącą wskazówką kierunek północny. Voight odłożył go ostrożnie...Teraz ta duża paczka...Szeleszczący papier pakowny krył w sobie sporo książek. W większości prace naukowe - ocenił przeszukujący. Jeden tomik poezji...Robert przerzucił pierwszą stronę.

- Jesteś dla mnie jak poezja. - głosiła dedykacja pisana odręcznie znajomym już skądś Voightowi pismem - Nie mogę się zdecydować, czy za tym, co robisz, rzeczywiście coś stoi, czy to jednak tylko słowa. Mojemu przyjacielowi...
Nathan Clark.

Zamarł. Vincent wychwycił tę nagłą emocję na jego twarzy. Voight na moment przestał się poruszać, a potem po dłuższej chwili zastanowienia odłożył niewielką książkę na bok, na pniak robiący tu za stoliczek. Ręce znów zaczęły pracować w walizce.
Na samym dnie znajoma koperta. Koperta z Le Chat Noir...List polecający...Robert obrzucił wszystkich przelotnym spojrzeniem, a potem też odłożył ją na bok - na książkę z dedykacją.

- Coś, co mogłoby pomóc nam w poszukiwaniach...? - przerwał milczenie sekretarz. Pytając, odszedł parę kroków dalej z jedną z książek profesora w dłoni. Usiadł na pniakach, niemal tyłem do wszystkich, pobieżnie przerzucając kartki pokaźnego, zczytanego tomiska.

Robert ważył akurat w dłoni gustowną laskę Watkinsa, z którą to wiele razy każdy z podróżników go widział. Przybyła tu przytroczona sznurem do jednej z waliz. Ciekawe, to wygląda jak... Ręce Voighta, badając laskę, w pewnym momencie szarpnęły zręcznie - i nagle, za cichym szczęknięciem - oczom Roberta, Bluma oraz Vincenta ukazał się fragment ukrytego w lasce lśniącego ostrza...

Voight wymienił z nimi szybkie spojrzenia. Blum nawet nie drgnął. Vincent niespokojnie spojrzał na siedzącego dalej Lafayette’a, ale sekretarz chyba nic nie zauważył ani usłyszał, pogrążony w lekturze jakiegoś fragmentu. Następne szybkie, porozumiewawcze spojrzenia...Voight ostrożnie, bez hałasu domknął laskę i oparł ją o podporę namiotu, udając że stracił nią całkiem zainteresowanie...

- No więc...- nie podnosił wzroku znad księgi Lafayette - ...znalazł pan może jakiś nowy trop...? Słyszałem od kapitana, że ma pan niejakie doświadczenie w takich sprawach. Na marginesie, Couberte przyjdzie tu za jakiś czas również rzucić okiem na bagaże. Mógł pan coś przeoczyc...

Myśli Roberta pracowały bardzo szybko, szybciej nawet niż zazwyczaj podczas takich spraw. Miał kilka możliwości. Mógł skonsultować z Vincentem odkrycia i razem powziąć decyzję, czy ujawnić profesora, mógł też to zrobić sam, bez pytania o zdanie towarzysza. Mógł też bez słowa zabrać rzeczy i nie mówić nic. Albo też mógł wybadać, co wie sam Lafayette. Teraz było oczywistym, że profesor, Clark, wywrotowiec na statku mieli coś wspólnego... Kimkolwiek byli i jakikolwiek mieli cel.

Zastanawiał się długo, za długo, żeby Lafayette nie dostrzegł jego wahań...
Musiał coś powiedzieć...
- Czy słyszał pan o wywrotowcach, panie Lafayette? Ludziach, którzy próbowali obalić ustrój Xhystos? Co pan o nich sądzi? Wiedział, że to co mówił było glupie i nie miało związku z bagażami. Ale kupi mu trochę czasu zanim podejmie decyzję...

Sekretarz zamknął z trzaskiem tom i podniósł się od razu. Gadzi pysk pojawił się w polu widzenia Roberta.
- Wywrotowcach...?! Proszę wybaczyc, ale niestety nigdy nie byłem w Xhystos...Tak czy owak, to pewnie bardzo niebezpieczni ludzie... Jeśli ktoś o takiej przeszłości pojawił się w Trahmerze, gubernator musi o tym wiedziec! Czy te książki tutaj może...- zawiesił zdanie - Proszę mówic dalej.

Robert spojrzał na Vincenta. Nie było już odwrotu. Czasami działał za szybko...
- Człowiek, który zaatakował sterowiec, był niewątpliwie członkiem przestępczego podziemia. Jak Pan widzi, ludzie Ci nie chcą pokojowo wpływać na władzę, lecz używać aktów terroru... takich jak zniszczenie sterowca lub... zabójstwo członka delegacji dyplomatycznej - Robert nieco udramatyzował ostatnie zdanie.
- Rozumiem... - wzrok sekretarza dosłownie go świdrował - ...że sugeruje Pan, iż zamachowiec nie był sam...

- Ja to wiem. W rzeczach zamachowca znalazłem książkę z dedykacją od człowieka o nazwisku Clark. Tutaj pojawia się podobne nazwisko. Poza tym, w trakcie podróży, profesor próbowal ukryć przede mną przesyłkę adresowaną do nas od Policji Xhystos. Dla mnie to wystarczające dowody. Chciałbym, żeby wydano list gończy za tym człowiekiem. - ostatnie zdanie Voight podkreślił bardzo stanowczo.
- W tej sytuacji Pana wniosek wydaje się uzasadniony...- powiedział powoli sekretarz. - Przedstawię te informacje gubernatorowi. Nie zmienia to faktu, że musimy szukac Watkinsa dalej. Tyle że trzeba ostrzec patrole, że ten kogo szukamy może byc ekstremalnie niebezpieczny.
- On sam w sobie raczej nie będzie groźny - Robert zamyślił się. - Jest z nim jeszcze jedna kobieta, Iris Casse. Jest najprawdopodobniej obłąkana. Jednak profesor zdaje się darzyć ją jakimś szczególnym... uczuciem? Jeżeli schwytacie ją, to… Watkins na pewno sam przyjdzie.

Robert zasępił się, westchnął. Wiedział, że to co robi, jest w pewnym sensie niemoralne. Ale schwytanie Iris dawało im przewagę. Po chwili podjął:
- Jednak ona nie jest z nim w zmowie, więc niech patrole nie robią jej krzywdy.
Lafayette przyglądał mu się jakiś czas.

- Coubert będzie musiał zabrac książki Watkinsa i zabezpieczyc jego rzeczy. - powiedział - Jeśli ma Pan rację, wszystko to może stanowic materiał dowodowy.
Sekretarz z poważną miną poświęcił po jednym spojrzeniu wszystkim, którzy byli w namiocie. Potem znów zwrócił się do Roberta, a jego tempo mówienia spadło o połowę:
- Proszę wybaczyc moje pytanie do Panów...Jaki jest właściwie cel misji dyplomatycznej, z którą was wysłano...?

- Wolałbym jednak, jeśli Pan pozwoli, zachować część rzeczy... Książkę chciałbym dokładnie oglądnąć, natomiast laska... wydaje mi się, że już gdzieś taką widziałem, ale muszę ją obejrzeć, zanim sobie przypomnę. Proszę pozwolić mi je jeszcze zatrzymać.
- Przykro mi, ale jeśli prowadzący śledztwo kapitan będzie chciał je zabezpieczyc, nie będę ingerował w jego pracę. W obliczu tego, co mu przekażę z tej rozmowy, wątpię by tego nie zrobił. Książki mogą przecież zawierać treści wywrotowe, które i w tym mieście mogą narobic przecież szkody... Proszę obejrzec sobie wszystko, zanim się tu zjawi. Ma pan sporo czasu, Couberte będzie tu po zmroku...

- Co do celu... Jest nim nawiązanie kontaktu dyplomatycznego z miastem Samaris - Robert ostatnie zdanie wypowiedział patrząc w oczy sekretarzowi.
Lafayette rozchylił lekko usta, ale nie odezwał się od razu - jakby się rozmyślił z jakiegoś zdania. W końcu na jego twarzy pojawił się sztuczny, wystudiowany uśmiech.
- Samaris... Nawiązanie kontaktu z tym miastem jeszcze nikomu się nie udało...Podobno, kiedyś utrzymywano jakieś stosunki. Nie wierzę w to. Osobiście uważam istnienie tego miejsca za mit.

Robert miał wrażenie, że sekretarz chce szybko zmienic obecny temat.
- W sprawie pogrzebu...Milczenie pana Bluma odbieram jako brak obiekcji, więc zajmę się przygotowaniami. Na jutro powinniśmy być gotowi, gubernator pokryje wszystkie koszty. Jedno pytanie do Panów... Jakie nazwisko mam kazać wykuć rzemieślnikowi na nagrobku...?
Nagrobek… to słowo przytłoczyło Roberta. Ten nagrobek, nagrobe Sophie, mógł być przecież jego własnym. To on mógł stać na szczycie piramidy, rozmawiając z Watkinsem.
Ale on by się nie poddał. – pomyślał Voight, zaciskając palce u rąk, aż do bólu. Sophie nie walczyła, czuł to. Poddała się jego woli, on tylko pociągnął za dźwignię, która sprawiła, że Sophie poszybowała w dół. On by się nie dał, nie on…

Lafayette znowu mówił, tym razem o pilotach.

Robert w myślach już postanowił, że zajmie się tym Vincent, lepszy w kontaktach z ludźmi. On tymczasem przejrzy dokładnie książki, laskę – ostrze i poćwiczy ruchy maczetą.
Rozmowa między trojgiem mężczyzn toczyła się jeszcze chwilę. Zanim Vincent wyszedł, Robert zdążył rzucić do towarzysza:
- Uważaj na siebie tam, w mieście. Kup sobie najlepiej jakąś broń, poczujesz się pewniej – zdecydował się na słaby uśmiech. Nie był przekonany do tego, co mówił i Vincent dobrze o tym wiedział.

Kiedy przyjaciel opuścił namiot, Robertowi przyszła do głowy jeszcze jedna myśl. Skorzystać ze stanu, w jakim znajdował się Blum i przeszukać również jego rzeczy. Przez moment bił się z myślami – to mogło ich uratować, jeżeli Blum udawał. Jeżeli to tak naprawdę on? Pod maską twarzy tego człowieka kryło się bardzo wiele myśli i emocji, których ani Robert, ani chyba też Vincent nie potrafili rozszyfrować.

Postanowił z tą decyzją poczekać na Vincenta. Jeżeli uzna, że Blumowi można ufać, to Robert zostawi go w spokoju. Teraz zabrał się za oglądanie rzeczy Watkinsa – laski i książek. Upewniwszy się, że nikt nie obserwuje, wysunął ostrze i począł dokładnie studiować. Równie szczegółowo przeglądnął książki, skupiając się zwłaszcza na dedykacji.
Następnie ukrył te rzeczy tak, by nikt, szukając pobieżnie, nie mógł na nie trafić. Potem wyszedł na dziedziniec i natychmiast zalał go żar przedpołudniowego słońca. Jednak Robert zawziął się, chciał trenować ciosy maczetą.

Odwrócił się do najbliższego żołnierza, łysego osiłka, z pytaniem o manekiny. Tamten, ledwo chyba rozumiejąc pytanie, wskazał mu na barak kilkadziesiąt metrów od namiotu. Szkoda, że nie będzie mógł mieć rzeczy na oku. Ale jeżeli nie chciał mieć za szybko własnego nagrobka, musiał zacząć trenować się w używaniu broni…
 
__________________
Incepcja - przekraczamy granice snu...
Opowieść Starca - intryga w ogarniętej nową wojną Północy...
Samaris - wyprawa do wnętrza... samego siebie...
Kovix jest offline