Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-02-2011, 17:13   #118
Kovix
 
Reputacja: 1 Kovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znany
- To pan Voight – odezwał się Vincent.

Tak, nazywam się Voight. I żyję. Mruknąłem coś niewyraźnie do Vincenta i tej drugiej postaci i odwróciłem się, żeby cicho zwymiotować.

Skończyli rozmawiać, zanim zdążyłem cokolwiek zapytać. Byłem nieco zły na Vincenta, że nie dał mi uczestniczyć w konwersacji, ale z drugiej strony pewnie wyglądałem tak, jak się czułem. Kim była ta kobieta?
Vincent! – obudził mnie ten krzyk, wydobywał się ze mnie. Wyrwał się z mojej piersi praktycznie bez żadnej świadomości. Zobaczyłem tylko przyjaciela znoszonego przez wartowników po schodach, bladego jak papier…

- Jesteś wolny… - to mówił Vincent. Tak mówił. Opowiadał co zaszło w pałacu gubernatora. Opowiadał zwięźle, ale zachowując szczegóły. Kiedy skończył, łzy napłynęły mi do oczu. Nadal miałem gorączkę, ale zrozumiałem, że on uratował moją wolność, a najpewniej i moje życie.

- Dziękuję – wyszeptałem, nie wiedząc, czy nawet usłyszał – Dziękuję – powtórzyłem przez łzy. Nie byłem w stanie nic powiedzieć, wygłosić jakiejś mowy. Rozchwianie emocjonalne, które teraz stało się moim udziałem, spotęgowało gorączkę.

Wróciliśmy do obozu. Postanowiłem, już lepiej się czując, że porozmawiam z Vincentem, kiedy będzie okazja. Mając jednak gdzieś w sercu świadomość, że może się nie zdarzyć.

Czułem się zdecydowanie lepiej. Pakowałem się w ciszy, wszystkie rzeczy moje oraz znalezione w bagażu Clarka pakując do swojej torby. Swoją maczetę przytroczyłem solidnie do pasa w taki sposób, by można ją było wyjąć. Lekko z tyłu, by nie przeszkadzała w chodzeniu. Zdawałem sobie sprawę, że spotkanie Watkinsa było dziś realne. Wygrzebałem ze swoich zapasów przedostatnią dawkę leku. Przynajmniej nie zareaguję impulsywnie.
Kiedy skończyłem się pakować, uświadomiłem sobie, że nie wiem dokładnie, dokąd lecimy. Vincent nie powiedział zbyt wiele. Z jego rozmowy z tajemniczą postacią wywnioskowałem jedynie, że lecimy dwupłatowcem.
Najprawdopodobniej to był Wright, z którym Vincent rozmawiał zeszłej nocy. Chyba zgodził się nas podwieźć. Chociaż dziwny miał głos.

Otrząsnąłem się, na zewnątrz już czekali tragarze, spragnieni zapłaty. Przekazałem im swój bagaż i wręczyłem jednemu monetę, wygrzebaną z płaszcza. Zrobił duże oczy i spojrzał na mnie, ale nie uśmiechnął się. Kiwnąłem głową i wskazałem mu kierunek.

Leki zaczynały działać. Droga do lądowiska była dość długa i kręta. Zdawało się, że dżungla zwalała się nam na głowę, że chciała nas przygnieść. Było bardzo ciemno i mrocznie i taki też miałem nastrój. Wciąż nie byłem gotowy na rozmowę z Vincentem.

Kiedy doszliśmy na miejsce, momentalnie zrobiło mi się zimno. Kazałem tragarzom się zatrzymać, a ręka sama powędrowała na broń. Wziąłem głęboki oddech i wykonałem jeszcze kilka kroków wprzód, w kierunku tego, którego spodziewałem się zastać. Watkins.



- Pan jednak żyje... - rzucił po chwili -Jestem pełen podziwu, że uciekł Pan patrolom. Proszę mi podać jeden powód, dla którego miałbym teraz nie pobiec po żołnierzy. Proszę mi wytłumaczyć Pana zdziwienie, kiedy mówiłem o śmierci Sophie. Nigdzie nie polecę - z mordercą.

Widać było, że Robert był na prochach - nie tylko przeciwbólowych, ale także uspokajających. Do pasa miał przytroczoną swoją broń.
 
__________________
Incepcja - przekraczamy granice snu...
Opowieść Starca - intryga w ogarniętej nową wojną Północy...
Samaris - wyprawa do wnętrza... samego siebie...
Kovix jest offline