Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-06-2011, 00:13   #163
Kovix
 
Reputacja: 1 Kovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znany
Początek podróży do gubernatora zapowiadał się świetnie. Dla Roberta, rzecz jasna. Postanowił nie mówić dużo, przysłuchiwać się, wyłapywać informacje. Mówienie zostawiał Vicentowi, on miał lepsze wyczucie i temperament do tego. Nic nie wskazywało na to, że podczas spotkania dojdzie do jakiś zgrzytów, albo że ktoś będzie próbował ich skrzywdzić.

Zanim jeszcze usiedli stołem i zaczęła się, z początku oporna, rozmowa, Robertowi… coś się stało. Nie chodziło o to, że zamilkł, że tylko siedział, ale… w ogóle się nie ruszał. Pogrążony jakiś czas w całkowitym marazmie, przewracał mętnie oczami i dłubał widelcem w jedzeniu, zupełnie nic się nie odzywając. Trwało to nie wiadomo ile czasu, niczym trans. Chyba długo… chyba za długo. Początkowo nikt niczego nie zauważył. Ale w końcu musiał przyjść ten moment, kiedy gubernator odezwał się wprost do niego:

- Został Pan przedstawiony z funkcji jako “kapitan”. - gubernator zwrócił się do Voighta - Czy mam rozumieć, że reprezentuje Pan w delegacji resorty siłowe rządu Xhystos?
Przez chwilę stukały tylko sztućce, potem i one umilkły...
Cisza. Wzrok Voighta spoczął na gubernatorze, ale tylko na moment i tak jakby… nieobecnie?

- Pozwoli pan, gubernatorze, że wyjaśnię moją pomyłkę - milczenie Roberta zanipokoiło Vincenta i pozwolił sobie na wtracenie się do rozwmowy władcy Samaris z jego przyjacielem. - Dawno temu mój towarzysz był pracownikiem służb mundurowych. Jakich, to jego osobista sprawa i jeśli zechce to pochwali się przebiegiem swojej służby, ale o ile go znam, to człowiek nader skromny i niechętnie szczycący się swoimi zasługami. Wiem, że większość, jak to pan zgrabnie ujął, resortów siłowych, kiedy wysyła swoich pracowników na zasłużony odpoczynek, nadaje im tytuły oficerskie, stąd moja nadinterpretacja stopnia mego towarzysza. To tytuł honorowy, określający dawną pozycję, nie koniecznie mający odzwierciedlenie w rzeczywistości. Jak tytuł profesora, dla niższego stopniem naukowym pracownika Akademii, nadawany grzecznościowo przez jego studentów. Proszę o wyrozumiałość w stosunku do tego tytułowania, ale działając jako oficjalna delegacja winniśmy zaprezentować się najlepiej i najkorzystniej, takie są zasady xhysthańskiej dyplomacji, które wpojono mi podczas nauk. Wasze zdrowie, szanowny gospodarzu.

- Rozumiem...- pokiwał głową - Zatem...w stanie spoczynku. Tak. Mimo to, Panie kapitanie, z pewnością dobrze było mieć kogoś takiego w podróży. Droga jest pełna niebezpieczeństw...

- Został Pan przedstawiony z funkcji jako “kapitan”. - gubernator zwrócił się do Voighta - Czy mam rozumieć, że reprezentuje Pan w delegacji resorty siłowe rządu Xhystos?
Przez chwilę stukały tylko sztućce, potem i one umilkły...




Kapitan? Jaki? Komu przedstawiony? Vincent coś mamrocze. To chyba gubernator. Jest Blum, Watkins… Chwila, o co on pytał… Ach tak, czy jestem z resortów siłowych. Vincent mówił o tytule honorowym…

Spokojnie, zachowaj zimną krew. Może zasłabłeś, może omdlałeś, wyłączyłeś się na chwilę. Trzeba coś koniecznie dodać od siebie, powiedzieć jakąś bzdurę.




Voight, skonfundowany wcześniejszym pytaniem gubernatora, został zgrabnie wybawiondy przez Vincenta.

- Dodać należy jeszcze, ekscelencjo, że odpowiadam za bezpieczeństwo wyprawy. A trzeba przyznać że niebezpieczne momenty zdażały się częściej niż byśmy chcieli... Gdyby były z tym jakieś problemy - w co osobiście wątpię, bo jest tu, jak zdążyłem zobaczyć, bardzo spokojnie - proszę w miarę możliwości zwrócić się do mnie. Poznaliśmy już smak ‘przygody’ na sterowcu w środkowym etapie naszej podróży... - Robert znacząco spojrzał na Vincenta.

- Ach, przygoda? - zainteresował się gubernator.
- Szalony człowiek chciał strącić pojazd, którym podróżowaliśmy. Pan Voight ocalił nas wszystkich swoją zimną krwią i bohaterską postawą. Na szczęście wszystko dobrze się skończyło. Nie dla tego nieszczęśnika, który próbował ataku, co prawda, ale pasażerowie ocaleli.

- Mamy więc bohatera. - z niejakim podziwem powiedział gubernator. - Gratuluję postawy, panie Voight. Swoją drogą - do czego to może doprowadzić szaleństwo...Na szczęście w Samaris tacy się nie trafiają...
Voight nie skomentował. Patrzył się tylko to na Vincenta, to na gubernatora...
Nie rozumiał tego, co się z nim stało. Czemu zaniemówił, czemu w pewnym momencie wybudził się, jakby z transu… Musiał zasłabnąć, to pewnie ta rana.
Dużo go na pewno ominęło. Teraz trzeba będzie słuchać dużo uważniej…

- Tym samym...- patrzył głównie na Voighta - ...azylant Blum znajduje się obecnie pod opieką prawną udzielającego mu schronienia. Jakiekolwiek ruchy organów spoza miasta Samaris względem tego człowieka oparte na prawach miejsca pochodzenia tych organów, będą uznane na obecnym terytorium za bezprawne.

Robert prawie się zakrztusił, ale idealnie udało się to zamaskować. Azyl? Polityczny? Szybki rzut oka na gubernatora pokazał, że tamten nie żartuje. Co więcej, patrzył się właśnie na Voighta. Co oznaczało, że przedstawiciel ‘resortów siłowych’ będzie na cenzurowanym.

Nagły przypływ różnych myśli i teorii wytrącił Voighta z równowagi, na szczęście reakcja profesora dała mu czas na zebranie ich do kupy. Nic nie mówił - wwidać jednak było jego wściekłość i zaskoczenie. Był zły, że nie kontrolował sytuacji - teraz jakiekolwiek dziwne ruchy Bluma będzie musiał zostawiać bez zbadania. I jeszcze ten znaczący wzrok... Chodziło o niego, bez wątpienia. Koniecznie będzie musiał porozmawiać z Vincentem, nie tylko zresztą o tym, ale też o jego niefortunnym… zamilknięciu.

Azylant cholerny. Daleko nie ucieknie.

Dalszej rozmowy Robert oczywiście słuchał, ale tak, jak przewidywał, najciekawsze było już za nimi.




Podczas drogi powrotnej Robert z satysfakcją stwierdził, że udało mu się zachować postawę typu ‘nic się absolutnie nie stało’. Ale kiedy tylko udali się do swoich pokoi hotelowych, odczekał trzy minuty i popędził do Vincenta i energicznie zapukał do drzwi.

Odpowiedziało mu milczenie.

Wznosił rękę, żeby zapukać jeszcze raz, ale po chwili zreflektował się. Vincent mógł przecież spać. Z drugiej strony, po tak ważnym wydarzeniu kłaść się od razu?

Nie, lepiej odczekać jeszcze z dwie godziny.
 
__________________
Incepcja - przekraczamy granice snu...
Opowieść Starca - intryga w ogarniętej nową wojną Północy...
Samaris - wyprawa do wnętrza... samego siebie...
Kovix jest offline