Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-12-2011, 22:24   #17
Kovix
 
Reputacja: 1 Kovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znany
Na drewnianym stoliku leżały: laptop, kupka papierów, dwie strzykawki i glock. Laptop otwarty był na stronie Google Earth, glock miał do połowy wyjęty magazynek, a papiery walały się właściwie po całym biurku – rysunki i notatki mieszały się z jakimiś planami i oficjalnymi pismami. Właściciel tego dziwacznego zestawu przedmiotów, jak i całego mieszkania wyglądał właśnie przez duże przeszklone okno wieżowca. Po szybie spływały krople rzęsistego deszczu, ulewy, która właśnie toczyła się przez całe miasto.

I dobrze, pomyślał ów człowiek, nikt nie będzie pierdolił, żebym teraz gdzieś lazł.
Lało już drugą godzinę; nie zanosiło się na wypogodzenie. W taką pogodę trzeba było planować. A Christohper Ruhl miał co planować.

Nie dalej jak tydzień temu porwali Marta. Wiadomo mniej więcej, kto to zrobił. Wiadomo mniej więcej, gdzie trzeba było szukać odpowiedzi. Wiadomo mniej więcej, komu trzeba było przyłożyć spluwę do ryja, żeby zechciał współpracować. A jednak Ruler nie potrafił nic zrobić. I to właśnie zajebiście go frustrowało. Koleś, który najprawdopodobniej stał za tym wszystkim, Morton, był nietykalny. Ruler nie potrafił sobie wyobrazić żadnych znajomości, które mógłby uruchomić, żadnych ludzi, którzy mieliby u niego dług, zdolnych do zrobienia czegokolwiek temu skurwielowi.

Po raz pierwszy w swoim życiu, Christopher poczuł się całkowicie bezsilny. Jebnął z hukiem pięścią o biurko, aż stosik papierów zleciał na podłogę. Mógł sobie pozwolić na tę przyjemność natychmiastowego rozładowywania napięcia na rzeczach – mieszkał sam i wszystko, co rozwalał, było jego.
Wziął do ręki leżący na parapecie kubek z kawą. Wreszcie skończył cykl kreatynowy; mógł się napić normalnej, dobrej kawy. Kreatyny oczywiście nie można było łączyć z kofeiną, bo cały cykl mógł szlag trafić…

Myśli Christophera uleciały gdzieś w kierunku jego zainteresowań; wzrok powędrował za okno. Nie potrafił teraz znaleźć rozwiązania na najbardziej palący problem, więc uciekał od tego. Stał tak przy oknie nie wiadomo ile czasu, kawa już trochę przestygła. Z rozmyślań wyrwało go dopiero pukanie do drzwi.
Sięgnął po broń, ładując magazynek. Z nikim się nie umawiał, w taką ulewę nikt by go nie odwiedzał, więc mogli to być tylko ludzie Kałamarnicy. Idiotyzm z tym wypadem do rezydencji Jacka – teraz przyjdzie mu zapłacić za głupotę.

Wolno podszedł do drzwi - pukanie powtórzyło się. Wyjrzał ostrożnie przez judasza – zdarzały się już przypadki, że koleś był obwarowany jak w twierdzy, wyglądał jednym okiem i lądował nieżywy na ziemi. Widok zza szkiełka zaskoczył jednak Rulera – przed drzwiami stał jeden mężczyzna. W dodatku niezbyt okazały. Nie wyglądał jak nikt ważny.

- Nie znam Pana, czego Pan chce? – zapytał Ruler dość spokojnie, jak na niego oczywiście.
- Porozmawiać. – odparł mężczyzna głosem pozbawionym emocji. – Mamy trochę wspólnego, tak mi się zdaje. Ty, ja… i Mart.

Kurwa.

***

- Nie musi pan znać na razie wszystkich szczegółów zlecenia, panie Ruhl. – mężczyzna siedzący z Rulerem przy stoliku w kawiarni dziwnie wymawiał jego nazwisko. Tak jakby silił się, żeby je zniemczać. Było to trochę wkurzające.
- Dostanie pan wkrótce maila z potwierdzeniem, że pana bierzemy. Będzie też tam informacja o niektórych członkach… ekspedycji. A nuż pan kogoś zna. – uśmiechnął się dziwnie.

- Wątpię – odparł Christopher – mój krąg znajomości jest, wbrew pozorom, wąski. Ale dziękuję, że się ze mną skontaktowaliście – powiedział, podając rękę rozmówcy i szykując się do wyjścia z lokalu.

– Nasza współpraca będzie przebiegać owocnie, jestem tego pewien.
- Ja też, panie Ruhl – uśmiechnął się znów facet. – Ja też.
Ciekawe, czy wszyscy są tacy dziwni. I mają śmieszne ksywki. Extractor, też mi coś, pomyślał Ruler, wychodząc na ulicę. Po raz pierwszy od kilku dni nie padało.

***

Współpraca z Antonią będzie bardzo trudna, skonstatował Ruler, gramoląc się do taksówki, która miała ich zawieźć na lotnisko. Ta laska była totalnym przeciwieństwem Christophera, włącznie z zamiłowaniem do seksu, którego to Christopher prawie nie potrzebował. Do tego jej chęć dominacji nad wszystkim… Jednak raczej nie zanosiło się na jakiś większy konflikt między nimi. Prawdopodobnie po tej misji każde z nich pójdzie w swoją stronę. Antonia miała go raczej za nudnego i zmulonego, co całkowicie odpowiadało Rulerowi. Tym lepiej, jeśli go nie doceniała…

Taksiarz mknął bardzo szybko przez miasto; na lotnisku byli jeszcze sporo przed czasem. Ciekawe, że kazali im lecieć do Europy. Przecież to w chuj daleko, nie mogli się spotkać w Stanach? Może, jeśli to właśnie Kałamarnica jest ich celem, to jej macki działają słabiej w Europie niż w USA? Może tam trudniej jest ich śledzić?

Przypomniał sobie jeszcze raz słowa swojego pracodawcy oraz Antonii o wchodzeniu do snu. Przecież to niedorzeczne, niewykonalne. Nie słyszał jeszcze o takich rzeczach, a wiele już w życiu doświadczył. Gdyby komuś się to udało, na pewno już trąbiliby o tym w telewizji, radio, pisali w gazetach, pewnie nawet na Youtube wrzuciliby jakiś filmik…

A jeśli…

Jeśli gdzieś istnieli ludzie, o których nie nadawały media, ludzie, którzy żyli w ciągłym cieniu, niewidzialni dla reszty świata, a jednocześnie wpływający na niego, zmieniający go z ukrycia? Chociażby właśnie wchodząc do snu? Kształtując wyobraźnię, myśli… wspomnienia? Niszczący państwa i korporacje nie w prosty sposób; zabijając, ale tak, by krzywdzeni nawet nie wiedzieli, że ktoś im szkodzi? Może nawet ja…?

Dosyć! – skarcił siebie w myślach Christopher. – Rozwodzenie się nad pierdołami teraz nic nie da. Przyklepałem robotę, nie ma, że boli. Każdy rozkaz trzeba wykonać.

Każdy.

***

- Ruler!!! Baczność kurwa!!! – przekrzykując zachęcające gwizdy więźniów ryknął Malcolm.

Paru więźniów ryknęło śmiechem. Gwizdy stawały się ogłuszające. Oszołomiony Ruhl stał jak wryty, przyglądając się coraz uważniej próbującemu się podnieść z pyłu zakrwawionemu człowiekowi. Nagle przez jego umysł przeleciało wspomnienie, krótki przebłysk. Wenecja... Pełne przepychu wnętrze, mamiące zmysły światła lamp...Twarz witającego się z nim Colda...Nie! Nie nazywał się Cold. Teraz Ruler dopiero pamiętał swoje zdumienie, gdy na miejscu okazało się że facet okazał się być nie nikim innym jak samym Ekstraktorem i naprawdę nazywał się...

Zdezorientowany Ruler przez chwilę stał z opuszczonymi rękami, jednak zaraz potem wyprostował się i przyłożył ręce do boków. Ten człowiek... to niemożliwe! Dlaczego nie podał mu swojego prawdziwego nazwiska? Co to była za głupkowata gra i za co ich wsadzili? Czuł się dziwnie, jakby... pasował do tego więzienia?

Przecież mieli jechać do tej Wenecji... Zaraz, dotarli tam, z Antonią. Antonia, ciekawe gdzie ona teraz była? Morton wpakował ich wszystkich do pierdla? Do jednego zakładu? Za proste to by było... A może urządził jakiś teatr? Ruler czuł narastające wkurzenie, jak zawsze, gdy czegoś kompletnie nie kumał.
Do świadomości mężczyzny dotarły wkrótce krzyki więźniów, śmiechy i gwizdy. Chcieli go rozzłościć, sprawić, by zaatakowal swojego szefa ponownie. Nie mógl sobie na to pozwolić, wypierdzielą go za to...
- Morda! - ryknął głośno do zgromadzonych w kręgu więźniów.

- Przepraszam, że zaatakowałem - zwrócił się do swojej niedoszłej ofiary, a jednocześnie zleceniodawcy, z szacunkiem w głosie, choć trochę sucho - Mam nadzieję, że nic Panu nie jest...

W kręgu zawrzało, ale nikt na razie nie poważył się wyładować swej złości na Ruhlu. Zresztą, dosłownie moment później uwaga więźniów skupiła się na czymś innym...
Ruler, rozglądając się pospiesznie dookoła, dopadł szybko do zakrwawionego Malcolma, dostrzegł bowiem, że ten nie reaguje - wręcz przeciwnie, po pierwszym sukcesie polegającym na wstaniu, znów osuwa się z półprzytomnym wzrokiem na ziemię. Musiał oberwać jednak porządnie. Ruhl przerzucił sobie przez kark ramię tracącego poziom szefa, który zawisł na nim jak szmaciana lalka, wodząc dookoła mętnym wzrokiem.

- Kurwa mać - ryknął Ruler; tak spontaniczny wybuch ze strony olbrzyma był oznaką, że bardzo się bał. Jego szef być może umierał, a jego robota wisiała na włosku!
To, na co wpadł, nie stanowiło może najrozsądniejszego rozwiązania, ale chyba nie było innego wyjścia...
- Pomocy, ten tutaj umiera! - krzyknął do najbliższego strażnika - Zabierzcie go do skrzydła szpitalnego!
Cold, czy jak mu tam naprawdę było, nie będzie zadowolony, jak się obudzi. Ale Ruler nie potrafił go przywrócić co stanu używalności....
- Gówno mnie to obchodzi! - warknął klawisz, przekrzykując harmider - Nie słyszałeś rozkazu? Bierz go na plecy i obaj na linię, rozumiesz?!

W Christopherze zawrzało. Jakiś gnój kazał mu ustawiać się na linię, kiedy jego szef nie dawał znaku życia. Co za pojebane miejsce! Ignorując klawisza, położył Colda na ziemi i sprawdził bicie serca, a potem oddech.
- Nie słyszałeś jełopie?! - strażnik zamierzył się pałką - Bierz go z gleby i na linię!

Tego już było za wiele. Cierpliwość Rulera została doprowadzona do granicy. Nie mógł ryzykować, że Cold teraz umrze, ale co stanowiło większe ryzyko - stawić się strażnikowi czy olać mocodawcę, być może doprowadzając do jego śmierci?! Gdy jednak zobaczył zamierzającą się na niego pałkę, zareagował odruchowo - wymierzył strażnikowi mocny i fachowy cios w szczękę. Był szybki, cholernie szybki - zaskoczony tym faktem klawisz oberwał i oszołomiony uderzeniem przyklęknął na jedno kolano... Ruler nawet nie patrząc na rezultat, porwał Colda na plecy i ruszył do wnętrza budynku. Za jego plecami zawrzało...Uginając się pod ciężarem bezwładnego ciała musiał dotrzeć do skrzydła szpitalnego, zanim... zaczną do niego strzelać! Tylko gdzie, do cholery, był tu jakiś szpital?! Biegnąc, rozglądał się nerwowo, widział wszędzie mury, oddzielone od dziedzińca wysoką siatką. Tumult ludzki narastał...
 
__________________
Incepcja - przekraczamy granice snu...
Opowieść Starca - intryga w ogarniętej nową wojną Północy...
Samaris - wyprawa do wnętrza... samego siebie...
Kovix jest offline