Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-09-2014, 00:37   #30
Lord Cluttermonkey
 
Lord Cluttermonkey's Avatar
 
Reputacja: 1 Lord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputację
Starcie z gnoblarami

Pewnie nawet najambitniejsi i najzuchwalsi botanicy z Altdorfu nie potrafiliby sklasyfikować wszystkich stworzeń zamieszkujących Steigerwald, który wraz z zapadnięciem zmroku ożywał na nowo, rozbrzmiewając setkami głosów - niskimi i wysokimi, chropowatymi i melodyjnymi, zwierzęcymi i takimi, których nie dało się przypisać żadnym znanym gatunkom. Dziki chór mamił zmysły. Raz nacierał gwałtownym crescendo, jakby chciał rzucić komendę broń się!, a innym razem ulatniał się w dalekich ostępach lasu, dając ulgę skołatanym nerwom. Gdzieś w tej ciemnej jak plama atramentu puszczy, pomiędzy mglistymi wzgórzami, błyszczał niewielki, jasny punkt ogniska rozpalonego przez ocalałych zwiadowców. Kawałek suszonego mięsa zagryzany sucharkami i popijany wodą był dla każdego z nich tak dobry, jak suty obiad i kufel piwa w oberży, gdyż oznaczał, że dalej oddychają i że nie postradali zmysłów. Ogień pomógł chociaż trochę w walce z dającym w kość chłodem nadciągającym z jeziora. Atmosfera przy wspólnym posiłku poprawiła nieco humor, chociaż trudno będzie zapomnieć o zdarzeniach minionego dnia. Kto wie, czy widziane koszmary kiedykolwiek opuszczą umysły bohaterów...

Psy zaczęły szczekać. Moritz przeklął siarczyście.

- Wytropiły nas!

- Do broni! - krzyknął ze wzgórza Jochen, ponaglając rozespanych towarzyszy. Paskudztwa wyglądały zupełnie tak jak opisywał je Moritz. Szare pokurcze podeszły ich z trzech stron. Musiały czołgać się w wysokiej trawie, bo inaczej zobaczyliby je już z większej odległości. Nie natarły jak głupie, zamiast tego dzieląc się na kilka grupek. Bełt świsnął, wbijając się w trawę niedaleko od obozowiska. Kusznik wyprostował się dumnie, grożąc:

- Oddać ząb, my odejść! Nie oddać, zemsta!

Coś podobnego błyskawicy świsnęło Moritzowi koło ucha. Zwiadowca pośpiesznie zbiegł ze wzgórza. Skoczył za najbliższą osłonę, jaką okazało się rozłożyste drzewo. Próbujący dobiec i schować się za kamień stwór wylądował brzuchem na głazie. Z chudego uda sterczał bełt od Jochena. Moritz przytwierdził strzałą wierzgające się paskudztwo do skały na wieki.

W tym samym czasie Roran biegł za pobliskie drzewo. Gnoblary słały mu pod nogi bełty. Dyszący khazad oparł się o drzewo. Za plecami usłyszał świst, przypominający zarówno armatę jak i szum wodospadu. Coś w oddali jęknęło. Rozległy się głosy przerażenia. Krasnolud wymierzył strzał w krzykacza, widząc kątem oka jak jemu podobny upada przebity bełtem.

- Tak dalej Ivan! – krzyknął, posyłając śmiertelny pocisk, który ugrzązł w nietoperzym uchu, blisko czaszki. Paskudztwo, bezradnie piszcząc, osunęło się na ziemię.

Thurin dostrzegł źródło tajemniczego dźwięku. To z rąk Mathiasa wydobyła się kula oślepiającej energii, która wysmażyła nadchodzącą pokrakę. Grupka siepaczy - widząc nadprzyrodzone zdolności czarodzieja - stała oszołomiona, co krasnolud wykorzystał, szarżując dalej z okrzykiem na ustach.

Moritz przyłożył do ucha lotkę strzały. Wraz z brzękiem cięciwy usłyszał skowyt, który wydobył się z pyska szaroskórej małpy, przerażająco podobny do ludzkiego krzyku. Fontanna krwi trysła na trawę. Potwór złapał się za zdeformowany, kalafiorowaty nos. Przestał kląć, by złapać oddech. Dysząc i ociekając krwią, napiął mizerne ciałko jak tylko mógł i rzucił się naprzód, wykrzykując niebu okropną nienawiść, niby głos diablika wyjący z lochów. Wbiegał pod wzgórze. Upadł nagle wydając krótki szloch, z bełtem kuszy drżącym w miniaturowym sercu. Stojący na samym szczycie wzgórza kupiec roześmiał się okropnie. Dwa trupy były niemym dowodem utrzymującej się biegłości strzeleckiej Moritza i Jochena mimo upływu lat.

Ku zdziwieniu pozostali przy życiu łucznicy nie wycofywali się z pola bitwy. Kropki zwęziły się w szparki, zza których buchał ogień. Na widok szarżującego samotnie krasnoluda zamglone czerwienią niezrozumnej furii oczy miotały wściekłe spojrzenia. Thurin sapiąc dobiegł do drzewa, w tej samej chwili słysząc głuchy odgłos strzały wbijającej się w pień. Druga poszarpała rękaw kaftana. Pancerz pokrył się krwią. Tyralierzy zbliżali się aby dopełnić masakry. Odgłosy gnoblarów zagłuszyło khazadzkie przekleństwo wzniesione pod niebiosa.

Po drugiej stronie pola bitwy sytuacja nie rysowała się w jaśniejszych barwach. Pieprzony Ranald znowu zakopał się pod ziemię. Szare pajace przecięły powietrze bełtami, rozrywając kurtki strzelców. Gównojady, jak to określił ich Roran, pozwoliły sobie na krótki, drwiący śmiech, widząc nieporadność górskich strażników. Zbliżali się procarze. Bitwa zdawała się być krwawą pułapką bez wyjścia. Właśnie wtedy rozwścieczony Bhazer zmienił się w szaleńczo pędzący koszmar mięśni i ociekających śliną kłów. Przeciągnął łapą po nieszczęśniku niczym wilk, zęby szczęknęły tuż koło jego szyi. Może straszydło miałoby szansę przeżyć, gdyby nie jego durni kompani, którzy w obawie przed czteronogą bestią obrzucali obojga kamieniami. Procarz leżał z rozłupaną czaszką, z której wypływał mózg. Gdy usłyszał skowyt ranionego psa, Rorana opanowała typowa dla jego rasy gorączka mordu.

Mathias wyglądał na zmęczonego. Zwykli śmiertelnicy nie mogli pojąć, ile wysiłku włożył w splatanie zaklęcia. Strząsnął z oczu pot. Błyszczały mu, jak gały polującej bestii. Ruch ręką, słowo pod nosem. Błysk. Małpa z procą stała, oślepiona wielkim kawałem skalpu zwisającego jej między oczami. Zadrżała konwulsyjnie, zesztywniała i padła bez życia. Tymczasem sam czarodziej zwymiotował i przytulił drzewo, tracąc przytomność. Splamiony krwią Ivan roześmiał się.

- Kurwa mać. Ten jak zwykle. Jak nie w karczmie, to w lesie...

Thurin biegł niczym byk, nisko i z pochyloną głową. Mimo niewielkiej postury wydawał się być teraz olbrzymem o gorejących oczach. Nadciągający wrogowie wyprostowali się, by wyjść naprzeciw szalonej szarży. Krasnolud wydał barbarzyński okrzyk i rozbujał toporzysko w wahadłowym ruchu. Jeden z przeciwników uchylił się przed śmiercią i skoczył do przodu, rozdając szalone ciosy, ale po krótkiej walce z czymś równie nieustępliwym, jak stalowa wieża, spojrzał w górę i ujrzał opadające ostrze topora, za późno by go uniknąć. Karykaturalny stwór zginął od ciosu, który rozciął go w pół. Runiczny topór śpiewał śmiertelną pieśń, usta litanię przekleństw, a krasnoludzka dusza gorzała pieśniami starożytnych przodków. Ci, którzy przeżyli atak, nadchodzili jak niepomni kostuchy szaleńcy, na oślep przecinając powietrze i przeszkadzając sobie nawzajem. Wschodzące słońce wzniecało ogień na ostrzach.

Ivan po kolejnym pudle skarcił samego siebie mruknięciem niezadowolenia. Udało mu się jednak złapać kusznika w kleszcze śmierci wtedy, gdy ten zajęty był przeładowywaniem. Dławiąc się, potwór upadł z bełtem w szyi, a usta wykrzywiły się w krótkiej agonii. Ivan wreszcie mógł odkleić się od pnia drzewa. W żołnierzu wezbrała się dzika radość, która przygasła wraz z krzykiem Thurina.

Dwa policzki – krasnoluda i głowicy gnoblarskiego topora – zetknęły się ze straszliwym wrzaskiem. Coś gruchnęło ponad całym hałasem boju, jak pęknięcie grubej gałęzi. Z zadanej rany buchnęła krew. Zdeformowana szczęka zwisała nienaturalnie. Thurin stał, chwiejąc się i kołysząc na nogach, ale trzymał topór z wielką mocą i pocąc się zaciekle, gotów był odpowiedzieć na rzucone wyzwanie z całą właściwą sobie furią. W głowie krążyła mu tylko jedna myśl – dziki instynkt zabijania i lęk przed własną śmiercią.

Ukryte za drzewami brzydale - łucznicy przyglądały się walce, zagrzewając swoich okrzykami. Jeden z nich nieopatrznie wychylił głowę. Zachwiał się i upadł, jak drzewo po rąbnięciu drwala. Drzewiec strzały Moritza wystawał z czoła, twarda stal z potylicy.

Tymczasem Roran poczuł znajome mrowienie, zwiastujące gojenie się rany. Dojrzał do desperackiej akcji. Zaczął biec do drzewa. Przeciwnik jednak okazał się szybszy. Gdy krasnolud zdał sobie z tego sprawę, łomot serca prawie go udusił. Brzęk cięciwy i podobny do błyskawicy pocisk zatopił się w jego piersi. Khazad przykląkł. Oczy zaszły purpurową mgłą. Oddech przeszedł w świszczące sapanie. Żyły na jego skroniach nabrzmiały.

Nabrzmiały szaleństwem. Roran w jednej chwili wyprężył się i nacisnął dźwignię spustową, pozbawiając krzywula uśmiechu triumfu, który już zagościł na jego gębie. Po chwili szpetota leżała z otwartą paszczą i zaszklonymi gałami wbitymi w niebo. Krasnolud klął jak pirat. Mało brakowało. Splunął krwią, a jego pochmurne oczy były jak płonące żywym ogniem węgle.

Nagle Jochen usłyszał szuranie nagich stóp, które sprawiło, że przeszły go ciarki. Znał to uczucie. Prowadzony instynktem odwrócił się i w ostatniej chwili odchylił na dźwięk spuszczanej cięciwy. Paczka szarych małpoludów stała wysoko na wzgórzu, odrzucając już nieprzydatne łuki i przygotowując do zabójczego starcia sierpy, krótkie ząbkowane miecze i nabite pałki.

- Okrążyły nas!

Oczy Thurina zachodziły mgłą. Twarz spopielała. Omdlewający umysł zaczynał podszeptywać prymitywne lęki. Znosił torturę w straszliwej ciszy, jak się zdaje wcale nieosłabiony upływem krwi, tryskającej z obrzydliwej rany. Przerażająca walka, trwająca tylko parę sekund, wydawała się ciągnąć wiekami. Powietrze wokół khazada nabrzmiało od świszczącej zagłady. Oddychał ciężko i ruszał się jak osoba, której mięśnie i ścięgna zostały naciągnięte do granic możliwości. Krew sączyła się strużkami po udach, ramionach i piersi. Szare, niewyraźne sylwetki rzucały pogardliwe spojrzenia i wykonywały obraźliwe gesty. Do nozdrzy krasnoluda doszedł zgniły, gorący oddech wroga. Umięśnione łapska, pokryte kleistym potem, raz po raz parowały błyskawiczne ciosy. Dosięgnąć go było równie ciężko, jak trafić rozjuszoną panterę.

Wtedy, gdy zdawało się, że koniec mógł być tylko jeden, Smok zerwał się do skoku. Gnoblar wył jak zdychający pies, trzymając się za kikut ręki, która jeszcze chwilę temu gotowa była zakończyć gorzką bitwę rozłupaną czaszką Thurina. Khazad otarł krew z oczu. Ponownie nabrał animuszu i podwoił wysiłek. Mimo że zataczał się na szeroko rozstawionych nogach, walcząc o każdy oddech, a słońce i wzgórza falowaly krwawo, z jego oczu zniknęła niepewność – gorzały teraz jak błękitny stos, a zmasakrowaną twarz wykrzywiło coś jakby grymas nienawiści. Pozbawiony przez uścisk straszliwych kłów ręki potwór buzował ostatnimi spazmami wściekłości, szukając w gorączce noża zawieszonego za pas, a drugi z sekundy na sekundę dziczał, walcząc z szaleństwem i śmiercią w oczach.

Biegnąc, Roran, gdzieś w oddali za sobą, usłyszał histeryczny krzyk gnoblara, który był na wpół jękiem, a na wpół przekleństwem. Usmarowany na czerwono Bhazer wył jak dziki wilk.

Jochen, widząc nacierające straszydła, wyprostował się gibko i zerwał do biegu w dół wzgórza. Wszystko działo się tak szybko. Zdenerwowany, tak samo jak Moritz i Ivan, posłał niecelny pocisk. To już nie była walka, lecz mściwa, krwawa i szalona rzeź, nie tocząca się między człowiekiem a bestią, lecz między dzikimi, bezlitosnymi stworzeniami. Oczy wrogów gorzały jak złoty ogień piekielny, a zęby błyskały wrogo. Mimo że atakujące ze wzgórza gnoblary zaskoczyła szybka reakcja, po chwili jednak gotowe były do szturmu, by przewagą zgnieść przeciwnika.

- Dobrze Smok, zgotujmy im piekło! – pomyślał Thurin, obserwując rozszarpywanego potwora, samemu teraz wyglądając jak pomalowany purpurą wilk z toporem w dłoniach. Zamknięty w oblebionej krwawym mułem głowie umysł słabł, a mimo to upojony rzezią krasnolud walczył z desperacką odwagą pantery. Kreślił wielkim toporem świetlisty krąg śmierci, który przeciwnik usilnie próbował przełamać, w celu zadania pewnie poprowadzonego cięcia. Jednak nawet gdyby gnoblary posiadały jakikolwiek cień wyuczonego warsztatu wojennego, byłby on teraz bezużyteczny wobec pierwotnej furii khazada, tak jak zdolność do walki na pięści wobec dzikości tygrysa. Był tak zaślepiony szaleńczym koszmarem tego starcia, że nie umiał sobie później nawet przypomnieć, jak właściwie uśmiercił wroga.

Oczy Jochena i Moritza błyszały jak ślepia osaczonych wilków. Stanęli i przez chwilę patrzyli, jak zaciska się wokół nich krąg, po czym rzucili się w oślepiający wir stali. Między każdym uderzeniem a kontrą zarówno broniący się, jak i napastnicy syczeli przez zaciśnięte usta przekleństwa. Czasami zdawało się, że przeciwnicy unikają wzajemnego kontaktu, a potem nagle zwierali się w ataku, w huraganie świszczących ostrzy i chłostających pałek. Wszystko mieszało się w diabelskim tańcu szaleństwa. Nagle upiorna walka wypełniła się chrzęstem kości i rozrywanych mięśni. Jedna paskuda padła z fontanną krwi wyrzeźbioną mieczem wprost z jej uda, a druga poczuła nagle, że całe jej ramię staje się bezwładne od straszliwego ciosu, oznajmiając to krzykiem bólu. Moritz splunął na leżącą, odsuwającą się w panice pokrakę.

Wtedy Ivan ruszył do ataku z oszałamiającą szybkością – był niczym tygrys wśród małp, kiedy tak lawirował w nieustannym ruchu, a rapiery błyskały zimno w świetle słońca, zespolone z każdą cząstką ciała, z każdym nerwem. Traf chciał, że choć celował na oślep, pchnął poczwarę w wyjątkowo czuły punkt. Z całą siłą uderzył w skroń napastnika. Szary mózg obryzgał mu twarz.

Tak oto waleczny duch gnoblarów zgasł, a pozostali przy życiu odkładali broń, ostrożnie się cofając i jednocześnie błagając o litość, przypominając teraz bardziej ludzi niż bestie. Łucznik uciekał goniony przez Smoka. Czyhający na Rorana procarz już dawno zniknął z pola widzenia i chyba jako jedyny uniknął dzisiejszej zagłady.
 
__________________
[D&D 5E | Zapomniane Krainy] Megaloszek Szalonego Clutterbane’a - czekam na: Lord Melkor, Dust Mephit, Panicz, psionik
[Adventurer Conqueror King System] Saga Utraconego Królestwa - czekam na: Gladin, WOLOLOKIWOLO, Stalowy, Lord Melkor

Ostatnio edytowane przez Lord Cluttermonkey : 05-09-2014 o 01:36.
Lord Cluttermonkey jest offline