Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-11-2014, 10:15   #209
Lord Cluttermonkey
 
Lord Cluttermonkey's Avatar
 
Reputacja: 1 Lord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputację
- Dziękuję za pomoc, kimkolwiek jesteś. Niech twoi bogowie mają cię w opiece - tymi słowami bezimienny elf zwrócił się do Jochena, zdobywając się na wdzięczne spojrzenie mimo wykrzywiającego twarz bólu, spowodowanego głęboką raną barku, którą przewiązał kawałkiem szmaty. Następnie zwrócił się do Iwana:


- Łuk się przyda. Dla twojej wiadomości nie nazywam się "jakcitam". Mów mi Valahuir. Imię mego ogłuszonego brata pewnie również zapomnieliście. Nazywa się Calarchon - ciężko westchnął, spuszczając wzrok. - Laurelandil, siostro, czym była ta kreatura? Czy zmiany w jego umyśle są nieodwracalne? - zapytał, wskazując palcem na nieprzytomnego.

- Skąd mam wiedzieć, drogi bracie. Tylu współżyło w tych lasach z duszami potępionych i tyle starożytnych demonów wzywano, że przestały mnie dziwić nawet wzgórza naszego utraconego królestwa, które przybrały obcy i pradawny wygląd od dziwnych zaklęć i inwokacji, a miałabym się przejmować koszmarem z jakiegoś zapomnianego bagna? Takie doświadczenia tylko rozbijają wpojone nam przeczucie, iż znamy nasz świat. W jakim zakłamaniu żyjemy! Czasami razi mnie bezsens tego wszystkiego... Duszę się w ponurym strachu przed tym, że złota warstewka tej rzeczywistości okaże się śliskim, kosmicznym bagnem, a wszystko, co do tej pory poznaliśmy, okaże się fałszywe... - mówiła stanowczo niczym prorok, podpierając się na wężowej lasce. Po chwili ponurej zadumy zmieniła temat, odpowiadając na drugie pytanie:

- Dowiemy się tego, gdy się obudzi. Póki co lepiej miejcie... Miejmy go na oku. A mnie nie musicie się obawiać, wszystko już w porządku - zwróciła się do wszystkich, a w szczególności do Moritza, szczerze rozbawiona. - Moja magia niczym nie różni się od magii Felixa, czy waszego świętej pamięci towarzysza. Jest tak samo nieprzewidywalna i niebezpieczna. Ufając któremukolwiek z nas, czy każdemu innemu adeptowi tajemnych sztuk, pokładacie zaufanie w Chaosie, chociaż wasze umysły nigdy pewnie nie zaakceptują tej oczywistej prawdy - syknęła z cieniem złośliwości, choć nadal z przyjacielskim uśmiechem na ustach. - Wracajmy, jestem wycieńczona. Potrzebuję cichego kąta i chwili medytacji.

Calarchon niespodziewanie oprzytomniał, uśmiechając się na widok pochylonego nad nim Valahuira. Nie widać było po nim oznak niedawnego szaleństwa - oczy były ciemne i myślące. Spoglądając badawczo, z niebywałą trzeźwością umysłu zapytał:

- Który mamy rok?

- 2514 Kalendarza Imperialnego - odpowiedział Jochen, zaciskając dłoń na rękojeści.

Po krótkiej kalkulacji leśny elf przesunął dłonią po czole, potrząsając głową, jakby próbował pozbyć się jakichś plączących myśli pajęczyn. Zaklął w swym języku.


- Zdawało mi się, że spędziłem wieki krocząc w ciemnościach, których nie zdołałyby przeniknąć niczyje bystre oczy... Powtarzam: już za wiele dla nas ryzykowaliście. Wynośmy się stąd... Chwila... Gdzie się podział Cevethor? Gdzie...?

Elfia czarodziejka pomogła mu wstać, wzięła go na bok i zrelacjonowała, co się zdarzyło w ciągu ostatniej godziny. Pokryty bliznami przedstawiciel leśnego ludu wyglądał, jakby próbował obudzić umysł po dziesięcioletniej pustce. Laurelandil jeszcze raz upewniła się, że Calarchon i Valahuir rozumieją intencje ich wybawców, w skrócie opowiadając o poprzednich wydarzeniach.

- Ruszajmy więc, czeka nas jeszcze wiele trudu, a natura nie stoi dzisiaj po naszej stronie.


rozrzucone tu i ówdzie monety o wartości: 5 zk 7 ss 40 p

wspomniany już duży słój ze smalcem "Tłuszcz z gryfa"

niewielka pozbawiona drzwiczek klatka dla ptaków

kilka drewnianych klinów do drzwi

krasnoludzkiej roboty młotek jubilerski z główką po obu stronach, z bogato ozdobionymi inicjałami G.R.

osiem sztyletów, z których jakością wyróżnia się jeden, wygląda na tileański puginał

drewniana miska z drzewa różanego

humorystyczny obraz przedstawiający chomiki walczące w śmiertelnym pojedynku, niepodpisany

sześć wyrzeźbionych figurek goblinów (słaba jakość)

szkielet małego ptaka - zamiast skrzydeł miał przypominające ludzkie ręce

karty do gry

zapas jagód i podobnej żywności na jeden dzień dla trzech osób

trzy pięciolitrowe bukłaki z wodą

inne przedmioty codziennego użytku (według kreatywności i potrzeb, za zgodą MG)



Było tak, jak powiedział. Niebo rozpogodziło się i na tle błękitu pojawił się żółty krąg słońca, którego wypalające światło nie dawało podróżnikom odpocząć. Zdjęli z siebie zbroje i hełmy, rozebrali się do pasa, a chętnie zdarliby i skórę. Fala bezlitosnego ciepła podczas Czasu Mrozów była rzadkim, niemal niespotykanym fenomenem. Meisterwind ucichł, a powietrze zastygło w bezruchu. Obeznane z tutejszymi warunkami leśne elfy okazywały o wiele mniej zaskoczenia niż awanturnicy. Według nich podobna pogoda mogła utrzymać się nawet przez trzy dni, co wcale nie pocieszało.

Wolfgang i Hakri zdążyli zrelacjonować swoje dotychczasowe przygody, jeśli tak można było określić ponurą walkę o każdy dzień życia. Udało im się uciec na oślep z zasadzki sił Chaosu dużą grupą, zarówno strażników jak i niewolników, tylko po to, by stać się ofiarą lasu, lecz nie w rozumieniu dziwnych bestii spłodzonych w bezimiennych zakątkach mrocznej puszczy. Spotykali jedynie śmierć albo z głodu, albo z wyczerpania, albo z pragnienia, albo w wyniku spożycia zatrutych owoców, czy niejadalnej zieleni. Kilku z nich zostało ugryzionych przez komary i zarażonych legendarną plagą sztygarską - ani Wolfgang ani Hakri nigdy nie widzieli straszniejszej choroby. Kto wie, czy dożyliby następnego świtu, gdyby nie trafili na bohaterów. Ci z kolei opowiedzieli o dotychczasowych zdarzeniach, o wiele bardziej interesujących niż śmierć głodowa, ale budzących mrożące krew w żyłach wątpliwości.

- Czemu Steigerwald nie miałby zaznać przyjemności zabawy nami, zanim zacznie nas niszczyć?


Po tym jak te poczwary się rozeszły, cała ekipa (bez Thurina i Felixa) ruszyła do jakiegoś tam księstwa, którego władcą był przyjaciel Mathiasa. Gdy przeszliśmy kawałek, Moritz ruszył zbadać teren w poszukiwaniu najłatwiejszej drogi, którą moglibyśmy się udać, a ja z Mathiasem zaczęliśmy się bawić w archeologów odkrywając jakiś pradawny cmentarz (wątek szybko się urwał). Potem pojawił się znienacka Thurin, który oberwał od jakiegoś demona w czasie ataku na karawanę i wtedy nas odnalazł.

Moritz w czasie zwiadu odnalazł olbrzymią czaszkę jakiegoś giganta, a w niej wspaniały srebrny ząb. Okazało się jednak, że był on własnością pewnej dość zażartej bandy Gnoblarów. Gdy powrócił z nową zdobyczą, okazało się, że ściągnął ze sobą dość sporą grupę tych istot. Bitwę wygraliśmy, jednak buźka Thuria na wskutek odważnej (i głupiej) szarży na przeważających liczebnie przeciwników, straciła nieco na urodzie.

Potem postanowiliśmy nie zbliżać się do tej wielkiej czaszki i plemion gnoblarów. Ruszyliśmy okrężną drogą, chcąc ominąć bagna. Po drodze spotkaliśmy jakąś karawanę dowodzoną przez pewnego araba, któremu nie spodobała się moja opowieść o złym, demonicznym przywódcy karawany. Koniec końców, sprzedał na kilka bibelotów i odesłał nas w dalszą drogę.

Przez następny tydzień leczyliśmy rany w jakiejś jaskini, a potem postanowiliśmy zwiedzić ruiny miasta, które widzieliśmy w oddali. Wcześniej jednak pewna urocza elfka i jej banda dzieciaków ograbiła nas z prowiantu. Ivan obrał sobie za cel złapanie złodziei. Okazało się jednak, że ubiegły nas dwa Ogry. Po krótkiej walce jeden z nich padł (zabijając Mathiasa i mojego pieska), a drugi zwiał. Gdy wróciliśmy do obozu, przypałętał się Felix, a elfka opowiedziała nam o tym, że te ogry były częścią większej bandy, która schwytała jej klan. Postanowiliśmy jej pomóc w uwolnieniu części jej towarzyszy. Z rana ruszyliśmy w drogę, zostawiając część naszego sprzętu i dziecka w opuszczonej wieży.

Potem kolejno - dotarliśmy do opuszczonego zajazdu; rozgromiliśmy bandę hobgoblinów; uwolniliśmy elfy; weszliśmy do piwnicy; napadła nas przeklęta roślina; dwa elfy wybiły się nawzajem pod wpływem jakichś pyłków; Felix spalił roślinę; znalazłem magiczną zbroję; przybyło wsparcie Hobgoblinów; znów ich wybiliśmy; wy przybyliście.




Gdy druga grupa dotarła do strażnicy po szabrze i żołnierskim pochówku zabitych elfów, pierwsza już zdążyła wrzucić nieprzytomnego hobgoblina do piwnicy i upewnić się, że z dziećmi wszystko w porządku, jedynie upał dawał im się we znaki. Mimo tego nigdy nie widzieli bardziej uradowanych brzdąców. Jednak było coś, co stanowiło zaskoczenie dla wszystkich - na drzwiach budynku znaleziono wiadomość zapisaną węglem na pergaminie. Żaden z maluchów nie spostrzegł, kiedy notka została zostawiona; żaden nic nie słyszał.



WITAJCIE
SPOTKAJMY SIĘ PRZED STRAŻNICĄ PO ZMIERZCHU
MAMY WSPÓLNEGO WROGA
NIE BÓJCIE SIĘ



Kim byli "oni"?

Po co dopisek "nie bójcie się"?

Kogo uważali za wspólnego wroga?

Tajemniczość wiadomości wzbudzała potworne podejrzenia...

Ktoś wiedział o kryjówce i obserwował ich poczynania.

 
__________________
[D&D 5E | Zapomniane Krainy] Megaloszek Szalonego Clutterbane’a - czekam na: Lord Melkor, Dust Mephit, Panicz, psionik
[Adventurer Conqueror King System] Saga Utraconego Królestwa - czekam na: Gladin, WOLOLOKIWOLO, Stalowy, Lord Melkor, Pliman

Ostatnio edytowane przez Lord Cluttermonkey : 18-11-2014 o 12:09.
Lord Cluttermonkey jest offline