- Dziękuję za pomoc, kimkolwiek jesteś. Niech twoi bogowie mają cię w opiece - tymi słowami bezimienny elf zwrócił się do
Jochena, zdobywając się na wdzięczne spojrzenie mimo wykrzywiającego twarz bólu, spowodowanego głęboką raną barku, którą przewiązał kawałkiem szmaty. Następnie zwrócił się do
Iwana:
- Łuk się przyda. Dla twojej wiadomości nie nazywam się "jakcitam". Mów mi
Valahuir. Imię mego ogłuszonego brata pewnie również zapomnieliście. Nazywa się
Calarchon - ciężko westchnął, spuszczając wzrok. -
Laurelandil, siostro, czym była ta kreatura? Czy zmiany w jego umyśle są nieodwracalne? - zapytał, wskazując palcem na nieprzytomnego.
- Skąd mam wiedzieć, drogi bracie. Tylu współżyło w tych lasach z duszami potępionych i tyle starożytnych demonów wzywano, że przestały mnie dziwić nawet wzgórza naszego utraconego królestwa, które przybrały obcy i pradawny wygląd od dziwnych zaklęć i inwokacji, a miałabym się przejmować koszmarem z jakiegoś zapomnianego bagna? Takie doświadczenia tylko rozbijają wpojone nam przeczucie, iż znamy nasz świat. W jakim zakłamaniu żyjemy! Czasami razi mnie bezsens tego wszystkiego... Duszę się w ponurym strachu przed tym, że złota warstewka tej rzeczywistości okaże się śliskim, kosmicznym bagnem, a wszystko, co do tej pory poznaliśmy, okaże się fałszywe... - mówiła stanowczo niczym prorok, podpierając się na wężowej lasce. Po chwili ponurej zadumy zmieniła temat, odpowiadając na drugie pytanie:
- Dowiemy się tego, gdy się obudzi. Póki co lepiej miejcie... Miejmy go na oku. A mnie nie musicie się obawiać, wszystko już w porządku - zwróciła się do wszystkich, a w szczególności do
Moritza, szczerze rozbawiona. - Moja magia niczym nie różni się od magii
Felixa, czy waszego świętej pamięci towarzysza. Jest tak samo nieprzewidywalna i niebezpieczna. Ufając któremukolwiek z nas, czy każdemu innemu adeptowi tajemnych sztuk, pokładacie zaufanie w Chaosie, chociaż wasze umysły nigdy pewnie nie zaakceptują tej oczywistej prawdy - syknęła z cieniem złośliwości, choć nadal z przyjacielskim uśmiechem na ustach. - Wracajmy, jestem wycieńczona. Potrzebuję cichego kąta i chwili medytacji.
Calarchon niespodziewanie oprzytomniał, uśmiechając się na widok pochylonego nad nim
Valahuira. Nie widać było po nim oznak niedawnego szaleństwa - oczy były ciemne i myślące. Spoglądając badawczo, z niebywałą trzeźwością umysłu zapytał:
- Który mamy rok?
- 2514 Kalendarza Imperialnego - odpowiedział
Jochen, zaciskając dłoń na rękojeści.
Po krótkiej kalkulacji leśny elf przesunął dłonią po czole, potrząsając głową, jakby próbował pozbyć się jakichś plączących myśli pajęczyn. Zaklął w swym języku.
- Zdawało mi się, że spędziłem wieki krocząc w ciemnościach, których nie zdołałyby przeniknąć niczyje bystre oczy... Powtarzam: już za wiele dla nas ryzykowaliście. Wynośmy się stąd... Chwila... Gdzie się podział
Cevethor? Gdzie...?
Elfia czarodziejka pomogła mu wstać, wzięła go na bok i zrelacjonowała, co się zdarzyło w ciągu ostatniej godziny. Pokryty bliznami przedstawiciel leśnego ludu wyglądał, jakby próbował obudzić umysł po dziesięcioletniej pustce.
Laurelandil jeszcze raz upewniła się, że
Calarchon i
Valahuir rozumieją intencje ich wybawców, w skrócie opowiadając o poprzednich wydarzeniach.
- Ruszajmy więc, czeka nas jeszcze wiele trudu, a natura nie stoi dzisiaj po naszej stronie.