Leżący na pryczy otulony peleryną trzydziestoletni
Averlandczyk wspominał, jak poznał niektóre z towarzyszących mu osób. Trzeba przyznać, że była to historia nader ciekawa i niecodzienna.
- Słuchaj. Umiem to robić. Nie mam świadectwa, ale mam doświadczenie - nie chcesz wiedzieć, ilu żołnierzy zszywałem. Tak, tych Landsknechtów, którzy dźwigają miecze dwa razy większe od twojego. W ogóle, to w czym pomoże ci kawałek papieru, jeśli masz dziurę, którą trzeba zatkać, co? Do tego krwawisz jak Scheidhammer. Chodziłem na wszystkie wykłady i - do cholery - prawie wszystkie też skończyłem. Mów sobie co chcesz, ale pewnego dnia będziesz się cieszyć, że jestem w pobliżu - tymi słowami zaczęła się znajomość
Zszywacza z
Nathanielem, osobą, którą równie dobrze mógłby spotkać w averlandzkim wojsku, w przeciwieństwie do reszty towarzyszy, sprawiających wrażenie niezbyt zainteresowanych obiciem komuś pyska, a co dopiero walką na śmierć i życie.
Urgrima wcześniej nie znał, lecz krasnolud podawał się za brata Dwalgroma z Klanu Kruszących Kamieni, "ojca" wszystkich felczerów averlandzkiej armii, który - mimo że pracował z żywą tkanką - to traktował ciała żołnierzy jak mniej lub bardziej sprawne mechanizmy, działając zawsze z precyzją i jasnością umysłu godną khazadzkiego zegarmistrza, co oczywiście nie sprawdzało się we wszystkich przypadkach - niektóre chronometry nadawały się wyłącznie do śmieci.
Hans był daleką rodziną.
Ortwin był dla młodzieńca chyba synem córki szwagra brata dziadka od strony matki, a może było inaczej, może coś pokręcił. Czy to było ważne? Rodzina Eickholtów, rodzina "dębowego lasu" była liczna i rozproszona po całym świecie. Ba! Przecież ten dwudziestoletni smark Fritz zawędrował aż do Luccini!
Felczer musiał przyznać, że nawet najlichsze więzy krwi dawały większe poczucie komfortu niż towarzystwo nieznajomych. Z
Ulrichem łączyło go najmniej, co rzutowało na relacje w całej grupie -
Ortwin nie czuł się nigdy w pełni swobodnie, gdy chociaż jedna osoba nie sprawiała wrażenia "swego".
- Acqua to moje najgorętsze marzenie, cibo to drugie, a sonno trzecie - powiedział do siebie stosunkowo niski lecz postawny mężczyzna, którego pocerowany wams i znoszone pludry były szare od pokrywającego go grubą warstwą pyłu. Upodobniało go to do ożywionego posągu. Jedynie ogromny tasak za pasem - ni to broń, ni narzędzie - lśnił jak nowy. Mimo że kompani wiedzieli, do czego służy, woleli o tym nawet nie myśleć. Żaden z nich nie brał pod uwagę konieczności amputacji którejś części ciała w bliższej czy dalszej przyszłości. Wydawało się to co najwyżej odległym, nietrafionym i okrutnym żartem.
Zagłębiając się między pozieleniałe ze starości ruiny, połyskujące od pomarańczowego, ochrowego i purpurowego kwiecia, rozglądał się ciekawie, opukując ostrożnie ziemię długim drągiem.
- Mech w sam raz na plomby... Grunt Panowie to się nie rozdzielać. Jak będziemy działać jak zwarty szereg, nic nam się nie stanie - powiedział, zajmując dogodną pozycję, z łukiem i kołczanem pełnym strzał pod ręką. Wolny czas spędził na cerowaniu poplamionego krwią fartucha i innych nudnych czynnościach - zamierzał poczekać, aż
Nathaniel i
Hans wrócą z polowania.
- Co na froncie słychać? - zwrócił się do wykazujących się największą aktywnością kompanów.