Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-02-2015, 16:39   #111
Lord Cluttermonkey
 
Lord Cluttermonkey's Avatar
 
Reputacja: 1 Lord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputację
12 Kaldezeita 2514 KI, wieczór

wioska Nonnweiler
- Wiesz co, Heiner? Moglibyśmy najpierw gdzieś usiąść i napić się jakiegoś dobrego piwa? Jak widzisz większość z nas ledwo trzyma się na nogach. W dodatku mamy wcześniej jeszcze coś do zrobienia - Iwan wskazał na Burkharda. - Znaleźliśmy go w Steigerwaldzie. Podobno jest stąd.

Gdy skończył mówić, spojrzał dokładnie na świętujących wieśniaków i wisielca. Widok ten wywoła u niego mieszane uczucia.

- Cóż to za święto? Festiwal Wisielca?

- Święto? Żadne święto, po prostu ludzie muszą odreagować. To długa historia... I ponura... - Heiner zmarszczył brwi. - Nasz nowy książę zaczął swe panowanie od przyozdabiania całej doliny dyndającymi trupami i toporami katów, więc gdy tylko usłyszał, że we wiosce niedaleko od nas, w Fensterbach, zbierają się ludzie przeciwni jego władzy, wybił wszystkich rękami tych ciemnoskórych, Tileańczyków - powiedział posępnym, głębokim głosem. - Od tego czasu siedzieliśmy jak myszy pod miotłą, aż do chwili, gdy przerzucono większość żołdactwa gdzie indziej. Mieliśmy trochę swobody, lecz dzisiaj pojawiły się nowe kłopoty, które, jak widać, świętujemy - próbował się uśmiechnąć, mimo że dzwonił zębami. - Sidortschuk z synami upolowali pół-kozła, pół-człowieka, właśnie w okolicach dawnego Fensterbach. Nie widziałem takiego czegoś nigdy w życiu! Pewnie przyszło z lasu. Oby nie było ich więcej...

Odźwierny przytulił Burkharda i podniósł malca nad ziemię, wyraźnie ucieszony jego widokiem.

- Ursula już straciła wszelką nadzieję! Jakim cudem go znaleźliście?!

Felix odsapnął z ulgą wszystko zdawało się być normalne.

- Go? Zupełnym przypadkiem, w worku ogrów z grupką elfów. Ci dwaj panowie - Jochen i Ivan jak pamiętał - jak i pan Roran, stoczyli bój z tymi bestiami o ich życie. Jak znalazł się między elfami to jakoś okazji nie mieliśmy by zapytać, ciężki oj ciężki był to dzień. Co do tych książąt, bo się gubię, obaliliście jednego to teraz nowy czy stary wrócił? I ci ludzie to faktycznie przeciwko księciu chcieli walczyć? Można usiąść i coś ze stołu zabrać i komu i ile zapłacić? -wskazał na ławy. - Może poczęstunek dla bohaterów? - lekko zażartował, mając nadzieję, że jednak może coś dostaną za uratowanie dziecka.

- Tym lepiej dla was. Ludzie tu zostali zmuszeni do bycia zbyt podejrzliwymi. Może jak zobaczą Burkharda, to nie uznają was od razu za wysłanników kolejnej wałęsającej się, krwiożerczej armii... Ale za koniokradów na pewno - na jego wargach pojawił się przyjacielski uśmiech. - Te konie, poznaję je - pogłaskał rumaki, które Felix z Jochenem i Valahuirem nie tak dawno odebrali z rąk najemników. Konie odpowiedziały na pieszczoty pomrukami. - Należały do Clausena, zanim te łachudry je skonfiskowały, jak to mają w zwyczaju mówić. Ta bezczelna kradzież niemal złamała poczciwego Pita…

Heiner kontynuował:

- Pytanie, czy w Fensterbach w ogóle zbierała się jakaś opozycja? Żyli tam normalni ludzie, tacy jak my... Pan nasz nowy, z zachodu. A o władzy i polityce to nie ze mną. Może będzie lepiej, jak ja was przedstawię?

- Bylibyśmy niezmiernie wdzięczni. I chętnie przedyskutujemy również z Pitem kwestie znaleźnego za konie. W końcu i tak musimy znaleźć jakiś nocleg na kilka dni – powiedział wesoło Iwan, spoglądając na rumaka, na którym przez kilka ostatnich dni uczył się jeździć.

- Zdecydowanie na kilka dni - skrzywił się Jochen. - I zdecydowanie dobrze by było, gdyby to były dni spędzone w ciszy i spokoju. Pod opieką jakiegoś medyka. Jest tu jakiś w okolicy? Ale prawdziwy medyk, a nie jakiś rzezignat, co umie jedynie krew puszczać.

- Ano prawda, bebechy już nie te... Znaczy się, ktoś by je poskładać mógł. - Thurin pierdnął dwuznacznie. - Ale wpierw byśmy jakiegoś miejsca do spania poszukali… Pit ma duży dom, albo może stajnię?

- O medyku zapomnij! Tacy to co najwyżej w Riesenburgu siedzą i filozofują. Może gdy wpadnie do kieszeni któregoś z nich wielka sumka, to raczy spojrzeć na pacjenta, ale za nic w życiu go nie dotknie! - oczy były smutne i współczujące. - Był tu kiedyś przejazdem wędrowny wyrwiząb, cudak w spiczastym kapeluszu i z naszyjnikiem z zębów, ale teraz? Czarne nieszczęście i czerwony mór! - wykrzyknął, potrząsając pięścią w kierunku zachodu.

W miarę jak zbliżali się ku ucztującym mieszkańcom, gwar czynił się cichszy, rozległy się za to szepty, na które poturbowani awanturnicy nie zważali. Dzikie oczy pograniczników wpatrywały się spod kudłatych czupryn i grubych brwi, łypiąc podejrzliwie. Na widok nieznajomych zbiegowisko ludzi zapomniało na chwilę o powieszonym za kopyta wielkim cielsku stwora wyglądającego jak odyniec, który nauczył się mówić i poruszać na tylnich nogach.

- Heiner, kogo tam pro..

- Mama! - Burkhard wystrzelił jak z procy w stronę jednej z wieśniaczek. Między kobietami nastąpiło poruszenie, krzyk.

- Podróżnicy, których widzicie, odnaleźli Burkharda i zapewnili mu dobrą opiekę - oświadczył poważnie odźwierny. - Ponadto przyprowadzili konie Clausena!

- Ach, teraz wróci do nas szczęście! Przynieście jedzenia, dużo dobrego jadła. Niech się wzmocnią, a tymczasem porozmawiamy - powiedział stary mąż, który miał skrzywione plecy i chodził mocno kulejąc. Do niego dołączył brzuchaty i zwiotczały chłop o pełnym życia obliczu i kilka ciekawskich kobiet całkowicie zaabsorbowanych szczęściem Ursuli.

Erillan przyjrzał się truchłu zwierzoczłeka, rzadko widywało się pojedyńcze osobniki. Z jego doświadczenia wynikało, że gdzie jest jeden tam z reguły wcześniej czy później można znaleźć ich więcej. Patrząc na opłakany stan jego nowych towarzyszy, lepiej by było by się mylił.

- Dziękujemy za gościnę - rzekł do chłopów i skorzystał z zaproszenia rozsiadając się. Czekał aż gospodarze pierwsi narzucą temat rozmowy. Tymczasem rzekł ściszonym głosem do Felixa:

- Jeśli chłopak ma talent magiczny, ktoś powinien go uczyć. Inaczej dzika magia sama znajdzie sobie ujście i zrobi krzywdę sobie bądź innym. Mam rację?

- Pełną - czarodziej odpowiedział równie cicho. - Jednak dzisiaj nie mam serca i siły by ich o tym powiadomić. Niech się cieszą w spokoju.

Radosny grubasek promieniujący na cały świat jowialnością i poczuciem wspólnoty sięgnął po dzban z winem, napełnił puchar i zerknął pytająco. Oczy rozbłysły przenikliwym, zimnym migotaniem, które nie pasowało do leniwego uśmiechu. Życie na pograniczu musiało przyzwyczaić go do oceniania ludzi tak, jak niektórzy oceniają konie czystej krwi.

- Pit Clausen. To nasz starszy, Jürgen Nimptsch. A to matka Burkharda, Ursula. A to Markus Lewe, a to Angelika Gramkow, wdowa po Jensenie, a to... A zresztą! Za dużo nas, by każdego z osobna przedstawiać! - oczy się skrzyły, tak że jego biała broda zdała się nie na miejscu. - I za mało słów, żeby opisać naszą radość, także może po prostu przedstawcie się i napijmy się za ten szczęśliwy dzień!

Na wieści o jadle i napitku, na ustach Iwana pojawił się niekontrolowany uśmiech. Usiadł przy stole, a następnie rozejrzał się jeszcze raz po zebranych, usilnie starając się zapamiętać ich imiona. Wiedział, że należało zachować jak najlepsze pierwsze wrażenie, zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że spędzić tu mieli przynajmniej kilka dni. Przytaknął grubaskowi, na odległość czując już w ustach smak pysznego wina, a po chwili odezwał się.

- Iwan Bramin. Wraz z karawaną niejakiego Eugena przejeżdżaliśmy tędy ze dwa tygodnie temu. Od tego czasu zmieniło się tu jak widać bardzo wiele. Ciekawi jesteśmy opowieści o wojnie, którą najwyraźniej przesiedzieliśmy w lesie. Oczywiście, jeśli temat ten nie jest na tyle przygnębiający, by popsuć ten wspaniały dzień!

- Wojna to nie jest temat, jaki chciałbym w tej chwili poruszać - stwierdził Jochen. - Ale o pełnym brzuchu można się będzie zastanowić, co robić dalej z tym właśnie problemem.

- Zachód uznał nasze rządy za tak słabe i nietrwałe, że najechali nas w dogodnej chwili - staruszek cedził słowa. - Można się było tego spodziewać... Według mnie wojna to za duże słowo. To porachunki między dolinami o Riesenburg, jakie już zdarzały się w przeszłości; które czasami bywają krwawe, ale nigdy nie wiążą więcej niż paruset mężów po każdej ze stron. My jesteśmy tylko odległym dodatkiem do krasnoludzkiej twierdzy, lecz i tak nam się oberwało... Zresztą ten pan czy inny, czy to ma znaczenie? Ważne żeby ludzie byli w stanie łączyć swe siły w chwilach nagłej i palącej potrzeby...

- Przecież wy ledwo chodzicie! Potrzebujecie odpoczynku! - opiekuńczo powiedziała jedna z wieśniaczek, a reszta jej przytaknęła.

- Tam, gdzie nie ma nic do wygrania, wojny szybko ustają - Clausen zaśmiał się. - Nowinek niestety nie usłyszycie od nas za wiele, żyjemy swoim życiem.

Kobiety częstowały podróżników różanymi i fiołkowymi cukrami przemyślnie ulepionymi na kształt kwiatów. Pit wyglądał, jakby nie mógł uciec od pewnych myśli. Zapytał się ściszonym głosem:

- Skoro macie moje konie, to ci najemnicy... Już dzisiaj ich nie zobaczymy, prawda? Wiecie, że jest za wami wysłany list gończy? Tylko nikt nie wie, jak wyglądacie i ilu was jest!

- Dopóki nikt nie powie, że my to my - stwierdził Jochen - to nikt nie będzie o nas nic wiedzieć. Ale z tymi końmi będziesz mieć problem, bo nie wiem jak wytłumaczysz, ze wróciły do twojej stajni.

- Clausen, stary głupcze - z tłumu wyłonił się olbrzym o srogim spojrzeniu. - Prawisz frazesy o jedności, a cieszysz się ze śmierci tych, którzy mimo że łotrami byli, mogliby ci tyłek uratować, gdy w Fensterbach obudzi się żądza krwi - pokazał wymownie na truchło zwierzoludzia. - Teraz co najwyżej możemy liczyć na opinię kurwidołka, w którym szlachtuje się książęcych żołdaków... - zawzięte oczy pogranicznika nie mrugały, a jego uszy nie czekały na odpowiedź. To musiał być stary Sidortschuk, zarazem bohater i zapowiedź czarnych chmur, które miały wkrótce nadejść.

- Mogli ale równie dobrze mogliby was zdradzić, zmienić strony i obrabować. Łotry zawsze będą łotrami -stwierdził elf ni to do siebie ni to do ludzi go otaczających.

- To była jedyna taka jednostka w okolicy? - zapytał z nieco większą powagą Iwan. - Z końmi tak źle chyba być nie może Jochenie. Ktoś poza najemnikami i wami wiedział o tych koniach? A tak poza tym, jeżeli pojawiłoby się więcej takich zwierzoczłeków, to z chęcią wam pomożemy.

- Jest się czego bać z strony takich jak ten? - czarodziej wskazał powieszonego. - Więcej ich widziałeś w okolicy? Jeżeli tak to my jesteśmy lepsi od tamtych, bo to my wygraliśmy i bardziej przyjaźni jesteśmy. Jak wam potrzeba pomocy by się zorganizować w milicję czy podszkolić to możemy pomóc.

- Feliks i elf dobrze prawią - rzekł Wolfgang, po zaspokojeniu pierwszego głodu. - Na tych tileańczyków to nie macie co liczyć. Znam ja takich jak oni, was by od razu porzucili i wzięli nogi za pas, bo oni ryzyko przeliczają na pieniądze jakie dostaną, a najlepiej to by tylko gwałcili i palili i za to pieniądz zbierali. Żadnego honoru, czy przyzwoitości w nich, boga się nawet nie boją psie syny. Takich to tylko wieszać wypada.

- Czy jest się czego bać, tego jeszcze nie wiemy. Jutro wyślemy kogoś, by powiadomił wioski nieopodal, Eutzsch i Elsnigk. Jeśli tych diablich pomiotów jest więcej, leżący koło lasu Heisterbach jest już odcięty - Pit zmarszczył czoło. - O koniach nikt nie zdążył się dowiedzieć, a i przywłaszczone muły czekają na waszego znajomego - rozmówca skinął na Małego Wulfa. - Za dobre chęci dziękujemy, ale to my będziemy musieli chyba pomóc wam. Listy gończe to jedno. Gorzej, jak uznają was za szpiegów lub zwiadowców i zaczną węszyć w okolicy...

- Pójdę z tym, co rano wyruszy wioski powiadamiać. Przewodnik się przyda, w lesie lepszego ode mnie nie znajdziecie. Towarzysze moi muszą odpocząć, rany zagoić, siedzieć jednak bezczynnie w tym czasie nie zamierzam.

- Hm… Jak chcesz się sprawdzić, mógłbyś iść na zwiady do Heisterbach, omijając Fensterbach szerokim łukiem. Zawiadomienie pozostałych wiosek to dla nas żaden problem, konie mamy, a drogi ubite i wolne od rozbójników - odezwał się Sidortschuk. - Zresztą to niedaleko, rzut kamieniem przez pola.

- Mam wobec was dozgonny dług wdzięczności - do Iwana skierowała się zapłakana Ursula, z Burkhardem przed nią i garstką kobiet za jej plecami. - Proszę, opowiedzcie mi, jakim cudem…

Na zwrot „opowiedzcie mi” Iwan natychmiast przełknął spory łyk pysznego i orzeźwiającego wina, niemalże krztusząc się. Spojrzał na matkę chłopca z powagą, po czym przybrał niemalże teatralną maskę zadumy. Po chwili ciszy, gdy wszyscy myśleli, że nic nie powie, zaczął snuć swą opowieść.

- Natrafiliśmy na niego jakiś tydzień temu… Wraz z Jochenem, Roranem, mym świętej pamięci przyjacielem Mathiasem oraz naszymi dwoma psiakami ruszyliśmy śladem złodziejaszków, którzy zwędzili nam w nocy ostatnie zapasy pożywienia. W czasie pogoni próbowali nas zmylić, zacierając za sobą ślady, jednak spryt nie uchronił ich przed dwójką olbrzymich ogrów, które czaiły się w ruinach jakiegoś pradawnego miasta. Gdy w końcu ich dogoniliśmy, zastaliśmy elfią kobietę wraz z czwórką dzieci w łapskach tych przebrzydłych istot. Jak się później okazało jedynym ze schwytanych był właśnie Burkhard. Nie namyślając się długo, postanowiliśmy zastawić pułapkę. Szczekaniem psów zwabiliśmy jednego z nich w zasięg naszych strzał i bełtów. Sami nie uwierzylibyście, jakiego szoku doznaliśmy, gdy strzały zdawały się nie wyrządzać istocie zbyt wielkich krzywd. Ten ruszył w pierwszej kolejności na Rorana, po drodze ścierając na miazgę mego ukochanego psiaka. Wystarczył tylko jeden zamach buzdyganem, by doświadczony w bojach krasnolud odleciał na trzy… nie, pięć metrów! Zdruzgotani niebotyczną siłą ogra, rzuciliśmy się wraz z Jochenem na pomoc biednemu Mathiasowi, który stał się jego następnym celem. Kolejna strzała zatopiła się w cielsku wielkoluda, gdy w końcu dobiegłem i skoczyłem na jego plecy, wbijając weń oba me rapiery aż po rękojeść. Stwór zaczął kręcić się i szarpać, jednak po kilku chwilach padł bez życia… tuż obok martwego Mathiasa… Nie mieliśmy jednak zbyt wiele czasu na rozpacz, gdyż zaraz usłyszeliśmy groźbę drugiego ogra, który obiecał ukręcić dzieciakom karki, jeżeli zbliżylibyśmy się do niego. Tym razem zadziałaliśmy nieco inaczej, podając się za oddział Górskiej Straży patrolujący tamte okolicę. Zadeklarowaliśmy, że puścimy go wolno, jeśli oszczędzi dzieciaki. Blef najwidoczniej podziałał, gdyż ogr zostawił je i uciekł w głąb lasu. Chwilę później spostrzegliśmy, że wśród trójki elfich dzieci znajduje się także ludzki chłopiec. Burkhard we własnej osobie. Teraz cieszę się, że nasze zbłądzenie w lesie przyniosło chociaż jeden pożytek – zakończył, spoglądając z troską na malca. – Wiem, że ta historia zapewne brzmi jak kolejna opowieść podpitego kuglarza, jednak sam Burkhard potwierdzić ją może. Steigerwald jest siedliskiem niewyobrażalnego zła, a gdybym miał wam opowiedzieć o wszystkim, co tam ujrzeliśmy, to zapewne wzięlibyście nas za szaleńców. Na miłość boską, gdybym osobiście tego nie przeżył i nie zobaczył na własne oczy, sam pewnie uznałbym wszystko za bujdę.

Następnie Iwan zwrócił się bezpośrednio do Ursuli:

- Odnośnie tego, co chłopiec robił z tą elfką, to więcej do powiedzenia będzie mieć zapewne mój przyjaciel Felix. Jednakże jak widać nie wydaje się być dziś w stanie na długie rozprawy, dlatego myślę, że najlepiej będzie przełożyć to na jutro. Tak właściwie znalazła by się tu dla nas jakaś niewielka stodoła, w której moglibyśmy przespać kilka nocy?

Roran nie był w nastroju ani w humorze by dołączyć do zabawy. Dziwił go dobry humor towarzyszy, jakby zapomnieli już o bezsensownej śmierci Moritza, którą nie jako sami wywołali. Usiadł gdzieś na poboczu, zjadł to co mu podali i wypił sporo, niezważając na to, czy ktoś mu pozwala czy nie.

Miał trochę dość tego wszystkiego. Do rozmowy włączył się dopiero jak Wolf wypowiedział swoje zdanie.

- Na pewno jest tu jeszcze cała banda zwierzoludzi, w pojedynkę nie chodzą. Szczerze mówiąc, lepiej byście zrobili nie zabijająć go. Bo teraz na pewno ściągnęliście na nich swoją uwagę, a tak może by się wam upiekło.

Elf zgłosił się na ochotnika do zwiadu - krasnolud o ile dobrze go pamiętał z Górskiej Straży to był pewien, że lepszego człowieka do tej roboty nie znajdą. Czuł się w miarę bezpiecznie i jedyne o czym teraz marzył, to odpocząć i położyć się spać.

- Chwila, chwila... To leśny lud porywa nasze dzieci, a chwilę później śmie jeść z naszego stołu? - odezwał się jeden z podpitych chłopów w stronę Erillana, a kilku podobnych mu psów obronnych zawtórowało.

- Nie ten leśny ludek. - warknął Thurin stając w obronie nowego towarzysza. - Tamtemu skurwielowi obiłem paszczękę.

- Ten elf - Erillan wskazał palcem na siebie - oddał wam dziecko, a nie zabrał. Pojmujemy różnicę?

Starszego wioski natomiast spytał:

- Przestrzec ich mam, ale co planujecie? Cicho siedzieć i pozycje obronne trzymać? Czy może lepiej powiadomić władykę waszego, w końcu te bestie zabić będzie trzeba. Inaczej to one po was przyjdą wcześniej czy później.

- Przestańcie! - krzyknęła Ursula z twarzą pokraśniałą od gniewu, ściągając na siebie złowrogie spojrzenia. - Uratowaliście mojego synka przed bardzo przykrym losem. Każdy z mieszkańców miałby w was wspaniały wzór do naśladowania.

- Co planujemy? - Sidortschuk zaniósł się kaszlem. - Nic. Chciałem tylko wiedzieć, czy mieszkańców Heisterbach już spotkał los, który zmiękczyłby serce posągu - rzekł zachrypniętym głosem. - Jeśli krwiożercze bestie jeszcze chrapią, mielibyśmy szansę się zebrać i otoczyć je z trzech stron - znany z zamiłowania do łowiectwa chłop musiał być dawniej zbrojnym. Ciekawe, jakie to gorzkie i bolesne rany zmusiły go do osiedlenia się.

- Miejsce w stodole się dla was znajdzie - powiedział z przyjacielskim uśmiechem Clausen. - Chociaż wydaje mi się, że na kilku nocach się nie skończy…

- Ktoś z waszych, jakiś bystry myśliwy, co zna teren pójdzie ze mną?

- Jak już jednego posłałem do piekła, to nie będę tu siedzieć i smętnie czekać na śmierć. Wyruszymy o świcie. A teraz pozwolicie, że staruch uda się na zasłużony odpoczynek…

- Posilmy się i odpocznijmy to chyba najważniejsze. Potrzebuje dodatkowego kołczanu strzał nie będzie z tym problemu?

Szepty między kobietami narastały niczym ogromny grzmot radości. Szepty coraz bardziej życzliwe - Iwan kilkakrotnie usłyszał, jak któraś z kobiet ku jego rozbawieniu tytułuje go rycerzem. Było to krzepiące i zrodziło gwałtowny dreszcz w duszy żołnierza.

- Nie mamy zbyt wielu strzał, które nadają się do czegoś więcej, niż do ćwiczenia na strachu na wróble. Wezmę cały mój zapas z dawnych lat, powinno nam starczyć, jeśli nie wpakujemy się w żadne kłopoty.

Elf pokiwał głową w geście potwierdzenia. Zielarkę jakaś macie albo kogoś kto się na ziołach zna i zbiera po okolicy?

- Wy nam to powiedzcie - Pit uśmiechnął się porozumiewawczo. Łącząc fakty musiał wiedzieć, że śmiałkowie spotkali na swej drodze Karlę. - Nie miejcie nam za złe. Żołnierze musieli przycisnąć któregoś z nas. Nawet nie wiemy, kto nagadał takich głupot o poczciwej Karli tym łotrom…

- Nie będziemy dociekać - na twarzy Thurina wykwitł ponury grymas. - Względem zaś tej stajni, to czy byłbyś łaskawy nam ją wskazać. A poza tym, macie tu kowala? A kontynuując… proszę przyjacielu, opowiedz mi o okolicy. Doszły nas różne plotki, opowieści… ale zawsze lepiej jest trzymać rękę na pulsie.

- Kowala mamy, ale już śpi - Pit parsknął śmiechem, jak gdyby absencja w świętowaniu godziła w męstwo rzemieślnika. - Honsdorf się nazywa.

- Dziękuję. - uśmiechnął się Thurin. - Sam jestem kowalem, a także płatnerzem. Z rana być może z nim pogawędzę. Względem zaś tych plotek…

Felix pił wino i słuchał. Wino nie było dobre, ale smaczne. Ojciec szanownym gościom i przyjaciołom, jeżeli faktycznie takich miał, nigdy by go nie podał. Młodsze niż dziesięć lat i nie bretońskie jak ostatnio przebywał w domu było faux pas. Trochę jak rozmowa, do której musiał się włączyć - niedobra i nieprzyjemna, ale konieczna.

- Panie łowczy niech pan chwilę zaczeka. Możliwie ważną sprawę mam.

- Panowie, moim planem na wieczór była butelka wina i wspomnienia o poległych, ale rozmowa zeszła na mniej przyjemne tory. Dla waszego wąskiego grona, by zabawy nie psuć - ściszył głos.

- Skoro zakładacie bandę zwierzoludzi to podzielę się naszymi informacjami. Zasadniczo w lesie wiemy, że są co najmniej dwie zorganizowane wrogie ludziom grupy. Pierwsza to hobgobliny w liczebności około pięćdziesięciu. Z przesłuchania jeńca zbierają siły i zakładam z zwierzoludźmi nie wejdą w komitywę. Druga groźniejsza to czarnoksiężnik i mutanci pod jego komendą, ścierwo Chaosu w liczbie około stu. Jeżeli w okolicy są zwierzoludzie, to dwie te grupy mogą się połączyć. To i to przeciwko nam, z bogami Chaosu. Cokolwiek będziecie na przyszłość planować, weźcie to pod uwagę - pociągnął kolejny łyk i rozejrzał się za jakimś jedzeniem.

- Mieliśmy nadzieję zawiadomić władzę, by coś zrobiła, ale biorąc pod uwagę burdel po wojnie to może nic nie zrobić. Mutant czy zwierzoczłek, więcej w walce wart niż przeciętny człowiek. Jeżeli jest w okolicy dość ludzi, by rozbić jedną grupę, to warto, bo jeżeli dwie się zejdą, a wy będziecie chcieli się bronić, mogą was zniszczyć jednego po drugim. Nie wiem, ilu was jest i jak się na wojaczce znacie i czy w formacji jakiej więc więcej doradzić poza informacją nie mogę.

- Pamiętam czasy, kiedy kilku panów łączyło siły w wycieczce przeciw banitom z Odłogów albo innej sprawie. Wydawało mi się, że w życiu nie będę widział poważniejszych konfliktów, a to, o czym mówisz, na taki wygląda... Musimy się z tym przespać. Jak Sidortschuk wróci z waszym znajomym ze zwiadu, wrócimy do rozmowy - rzekł starszy wioski, skubiąc brodę.

- Potrafimy jak dzikie stworzenia zwietrzyć niebezpieczeństwo, jeżeli wejdzie na nasz teren - powoli powiedział olbrzym, chcąc nie chcąc w sposób uwypuklający archaiczny, twardy reikspiel pograniczników. - Dobrej nocy panowie - łowczy odszedł.

Większą część wieczoru Iwan postanowił poświęcić na bałamucenie tutejszych kobiet. Ot, prowadził z nimi zwyczajną rozmowę, często zabawiając je opowieściami o swych mężnych czyna. Dokładnie lustrował wzrokiem każdą kobietę, oceniając, która z nich wpasowuje się w jego standardy. W obecnej sytuacji nie był wybredny, wioska nie posiadała ni to karczmy, ni to burdelu, dlatego musiał nieco zaniżyć swe oczekiwania. A gdy już znalazł daną grupę “wybranek”, szybko starał się zorientować, która z nich ma męża, a która nie. Wolał nie wywoływać żadnego skandalu, skoro za ich głowami posłano listy gończe.

Młode dziewczyny, które siłą rzeczy mało w życiu widziały, posyłały Iwanowi ciekawskie, a nieraz i pożądliwe spojrzenia, lecz na tym się kończyło - utrzymywały dystans konieczny, by nie stać się obiektem ostracyzmu niewielkiej społeczności, która była całym ich światem. A może to sam śmiałek już nie wyglądał jak zalotny młodzieniec, tylko groźny i nieobliczalny żołdak?

- Hmm… - Iwan zamyślił się w pewnej chwili, gładząc delikatnie wciąż świeże ran na twarzy. Wiedział, że najprawdopodobniej pozostaną po nich blizny, mające oszpecić go na wieki. - A może w tamtych dwóch wioskach, co to jutro ktoś się do nich wybiera, znalazłby się jakiś medyk, czy zielarz?

- Panie, nie mam pojęcia, gdzie mógłbyś znaleźć taką osobę. Możesz gdzieś na północy, bliżej Riesenburga… - powiedziała jedna z kobiet.

Wolfgang był niezwykle wdzięczny wieśniakom za gościnę. Choć być może jednak nie wszyscy zdawali sobie z tego sprawę, mieszkańcom przyjdzie zapewne słono za nią zapłacić. Muszą zatem coś zrobić.

- Niezależnie, czy to zwierzoludzie, czy całkiem ludzcy z wyglądu bandyci, przyda wam się parę lekcji jak machać bronią i walczyć zespołowo. Skoro i tak nie mogę się stąd ruszyć i zdać na coś łowcom, to mogę was podszkolić. Każdy mąż, co ma w ręku siłę, powinien wiedzieć jak walczyć, zwłaszcza na tych terenach.

- Mało jeszcze młodzieńcze widziałeś - zaczął Nimptsch. - Rozlew krwi, przemoc i dzikość jest naturalną częścią znanego nam życia. Nieraz musieliśmy zbierać się i walczyć. Na takiej ziemi czyha wiele pułapek i niebezpieczeństw. Tylko ten, kto jest czujny na dźwięki i znaki, może żywić nadzieję na przeżycie na pograniczu.

Po chwili zadumy spojrzał jeszcze raz na Wolfganga i, uśmiechnąwszy się, powiedział:

- Tak czy inaczej, dziękuję. Być może nadejdzie dzień, kiedy będziemy potrzebowali przyjaciół, którzy chwycą za tarcze razem z nami.

Czarodziej uprzejmie pożegnał się zarówno z łowczym, który odszedł jak i starszym, którego zostawił swoim rozmyślaniom, by udać się bardziej w centrum wydarzeń.

- Proszę o chwilę uwagi! - rzucił donośnym głosem - Rad jestem, że mogliśmy uratować młodego Burkharda i wdzięczny za okazaną wdzięczność - po połowie butelki powtórzenie mu zbytnio nie przeszkadzało. - Jednak nie zrobiliśmy tego sami, kilku z nas poległo nim tu dotarliśmy.

- Toast ku pamięci poległych! - pociągnął łyk z butelki - Za Mathiasa Reissa, Hakriego i Moritza z Vogendorfu, niech znajdą spokój w ogrodach Morra!

- Zdrowia! - ryknął znienacka podchmielony Thurin. - Zaśpiewajmy! - ryknął i jął śpiewąc bełkotliwie, dozwoliwszy pijackim dźwiękom wzbijać się ku powale. - Był sobie niedźwiedź, wierz, jeśli chcesz! Czarno-brązowy, kudłaty zwierz!

 

Ostatnio edytowane przez Lord Cluttermonkey : 28-02-2015 o 11:11.
Lord Cluttermonkey jest offline