Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-06-2015, 16:26   #1
Lord Cluttermonkey
 
Lord Cluttermonkey's Avatar
 
Reputacja: 1 Lord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputację
[ACKS] Dwimmermount

Żyjemy w czasach, gdy słońce wygląda jak miedziak na niebie, gdy tchnienie zielonego oceanu nie ma już swej świeżości, gdy umarli są martwi, a nienarodzonych jeszcze nie ma. Jesteśmy jak nagie dzieci wobec nieprzebranej mądrości tajemnej przeszłości.

Wizję przesłaniały szare mgły, wielkie kłęby oparów, stale falujące i zmienne niczym duch wielkiej rzeki. Wśród owych mgieł pochwyciliście prędko przelatujące wizje pełne grozy i kuriozów. Przemieszczały się tam bestie i ludzie oraz kształty ani ludzkie, ani zwierzęce. Były to czasy Dawnych, pierwszej cywilizacji Tellurii, która podobno znała tajemnice życia i śmierci, gwiazdy na niebie i ziemie pod morzami. Pierwszej Rasie zawdzięczamy wiele cudów - stworzenie wielkich miast, krasnoludów czy kanon używanych dziś zaklęć. Najosobliwszym artefaktem, jaki po sobie Prekursorzy zostawili, była Góra Dwimmer, w której podziemnych korytarzach prowadzili eksperymenty, kształtując magią życie, czas i przestrzeń.

Jednak cywilizacje przemijają i przepadają w zapomnienie, gdyż takie jest ich przeznaczenie. Brukając stare, święte miejsca, rasa Eld - rasa Czerwonych Elfów Areonu, której czarnoksiężnicy potrafili zawezwać demony dziksze od wszelkich innych - podbiła znany nam świat. Dalszy los Dawnych pozostał do dziś tajemnicą. Nic poza niejasnymi legendami nie dotarło do nas przez wieki.

Choć nie dostrzegałem ich wyraźnie, płynęły ku mnie ich uczucia. Szli wszyscy w jednym kierunku i była to ucieczka. Owładnęło mną przemożne uczucie - nie, nie klęski. To nie nieznany nieprzyjaciel zmuszał ich do odwrotu, lecz raczej przeciwności losu. Zdawali się tęsknić do tego, co pozostawiali, tęsknotą tych, których odrywa się od głębokich korzeni. Nie wszyscy byli jednakowi, różnili się od siebie. Niektórzy, mijając mnie, przekazywali mi swój żal albo poczucie straty tak wyraźnie, jakby wykrzykiwali je słowami, które byłem zdolny zrozumieć. Inni natomiast mieli mniejsze zdolności porozumiewania się z taką siłą, chociaż ich uczucia były równie głębokie. Ten dziwny pochód zjaw już się oddalał, za nim wlokła się jeszcze garstka maruderów. Może to byli ci, którym najtrudniej było odejść? Czy słyszałem przez deszcz, czy nie - odgłosy płaczu? Jeżeli nie płakali żywymi łzami, to rozpaczali w myślach, a ich smutek kłębił się wokół mnie i nie mogłem już dłużej na to patrzeć, zakryłem oczy dłońmi i poczułem na własnych policzkach łzy jak ich własne.

Królestwo Eld było krajem na wpół obłąkańczej nauki oraz nieśmiertelnych aspiracji do podbojów. Rok po roku Czerwone Elfy z okrucieństwem i niezwykłą sprawnością rozpościerały swój cień coraz szerzej i szerzej, niewoląc mężów. Za każdego niewolnika, który uciekał z ich szponów, siedmiu gniło w lochach, zdychając dzień po dniu. Niebo było upiorne od latających smoków, a wysokie drzewa wznosiły się nad śmierdzącymi bagnami, gdzie nurzały się i zawodziły gadzie potwory.

Sześćset lat czekano na ród, który zjednoczył wszystkich pod jednym sztandarem i jednym dowództwem - i to miało zgubić rasę Eld. Barbarzyńskie plemię Thulian, które dla zaskarbienia sobie łaski bogów wyrzekło się praktykowania magii, zmusiło Czerwone Elfy do odwrotu na Areon, oczyszczając w ten sposób planetę ze straszliwej grozy. Włócznie napiły się krwi, zaspokojono pragnienie mieczy, a grzmot trąb narastał jak ogromna fala nadciągającej radości, niczym przybój wieczornego przypływu bijący z łagodnym hukiem o srebrzyste plaże, zwiastując wspaniałą przyszłość.

Powstało Imperium, które w nadchodzących latach zawdzięczało swój rozwój jednej religii i jednemu kościołowi, rozbudowanemu aparatowi państwowemu, ścisłemu nadzorowi nad czarodziejami i czystości rasowej. Nawet telluriańskie elfy, które odegrały istotną rolę podczas powstań przeciw Eld, zostały wygnane w odległe zakątki znanego świata.

Kiedym był wojownikiem, na chwałę bili mi w kotły,
Lud pod kopyta mego konia sypał pył szczerozłoty;
Lecz teraz jestem królem i oto jest przyczyna
Ciosu sztyletem w plecy i zatrutego wina.


- Droga Królów, R. E. Howard

Pograniczne prowincje dniami i nocami walczyły z Imperium o swą niezależność, czarodzieje o wolność badań, a inne rasy o równe prawa. Podupadający, zdegenerowany kraj, żyjący głównie mrzonką o minionej świetności, lecz będący wciąż pańtwem potężnym, stał się znienawidzonym krwawym tyranem.

I wtedy pojawił się Turms Termax. Mąż bez rodu, obdarzony talentem magicznym, jakiego świat jeszcze nie widział. Przekonany o tym, że magia to sztuka będąca w stanie wywyższyć śmiertelnika do stanu boskości, stał się inspirującym symbolem dla pokoleń rebeliantów. Pojmany i zaprowadzony przez inkwizytorów na Górę Dwimmer, został uznany za heretyka i ścięty, jednak nie zginął, a stał się bogiem, tak jak to przepowiadał.

Aby zachować autorytet, Wielki Kościół musiał przejść reformy, wskutek których stał się instytucją znaną jako Wielka Trójca - patronem alchemii, astronomii i magii, trzech sztuk tajemnych, których arcymistrzem był Turms Termax. Kapłani Wielkiej Trójcy najpierw byli obiektem drwin, później doradzali Imperium, aż w końcu stanęli na jego czele, gdy Nekrolita Termaxian założył Żelazną Koronę Thulian, a wiara w Męża Który Stał Się Bogiem niemal zepchnęła starszych bogów w zapomnienie.

Niemal, gdyż kapłani Typhona i Tyche, nie godząc się na nowy ład, wciąż mobilizowali ludność do walki z Termaxianami. Mężowie zanieśli miecz i pożogę daleko w głąb Imperium, które, przyparte do muru, uciekło się do obudzenia Ciemnych Mocy z zapomnianych areońskich grimuarów. Czarnoksiężnicy zdegenerowali się pod wpływem potężnej magii, a na mulistych plażach całego świata znów rozbrzmiało zawodzenie potworów, fantazji rodem z szaleństwa i strachu. Jedyną szansą dla Mężów było zdobycie góry Dwimmer, a wraz z nią całego magicznego arsenału Termaxian.

Niespodziewanie stała się rzecz, której nawet mędrcy prastarzy jak tutejsze wzgórza nie byli w stanie przepowiedzieć. Światło Dwimmer zgasło. Cała góra wypełniła się zaklętą ciszą, a starożytne wrota zamknęły się raz na zawsze, pozbawiając Imperium środków do obrony. Upadek Termaxian stał się faktem, a Imperium rozpadło się na liczne księstwa i wolne miasta. Najpotężniejszą instytucją stała się świątynia Typhona, którego to kapłanów mianowano świętymi strażnikami Góry Dwimmer.

Wiek góry, jej niewiarygodna starożytność była przytłaczająca. Powietrze wokół było niczym szept z przeszłości, nasycony piżmem, wonią rzeczy zapomnianych, tchnący sekretami, które były wiekowe już wówczas, kiedy świat był młody. Było tak, jak gdyby zamknięte wrota, za którymi skrywają się wszystkie tajemnice tego świata, śmiały się bezgłośnie z nieprzeniknioną drwiną. Młodzi jesteście - mówiła góra Dwimmer - ale ja jestem stara. Jestem niezwyciężona, niezniszczalna, a wy przeminiecie, a więksi przyjdą po was. Więksi byli przed wami.

Niecałe dwa miesiące temu mieszkańcy Muntburga zaczęli słyszeć dźwięki, których niepodobna opisać. Światło księżyca odbijało się dziwnymi poblaskami, a jego promienie rozświetlały tajemnicze sylwetki wchodzące i schodzące z góry Dwimmer.

Wrota Góry Tajemnic znów stanęły otworem.


Nie jesteś bohaterem.

Jesteś awanturnikiem:
rozbójnikiem,
rzezimieszkiem,
twardym zbirem,
łotrem ze sztyletem u pasa i zdradą w sercu.

Szukasz chwały i złota,
które zdobędziesz mieczem i magią,
usmarowany krwią i mózgami słabych i potępionych, demonów i pokonanych.

Głęboko pod ziemią spoczywają skarby,
które zamierzasz posiąść.



Middas, 16. dzień Deszczowej Dłoni, 4711 rok Kalendarza Thuliańskiego

Pierwsza wyprawa do Góry Dwimmer – poziom pierwszy: Ścieżka Mavorsa

Od wieków obrzędem przejścia dla młodych muntburczyków była próba otworzenia Czerwonych Drzwi. Jak można się tego domyślić, żadnemu z nich się ten wyczyn nie udał. Po dwóch wiekach, dwa miesiące temu wrota otworzyły się same. Stało się to zupełnie tak, jakby drzwi same wiedziały, kiedy to zrobić; jakby były czującą istotą lub częścią jakiejś większej bezwzględnej inteligencji. Wykonane z dziwnego czerwonego pierwiastka - zwanego od planety, z której pochodził Areonitem - drzwi były tylko wejściem do większych jaskiń leżących w głębi Dwimmer, tak jak słowa i czyny męża wskazują tylko na ciemne groty mrocznych myśli i zamiarów, leżące za nimi i pod nimi.

Po przekroczeniu progu Czerwonych Drzwi starożytne, wyślizgane schody opadały, prowadząc w stygijsko mroczne światy. Oddychanie smrodliwym wyziewem, jaki zwykle bucha z otwartego lochu nie należało do najprzyjemniejszych doznań. Oświetlona blaskiem pochodni i latarni komnata wykonana była z thuliańskiego cementu, fundamentu dróg i budowli Imperium, materiału wytwarzanego z wulkanicznych pyłów wyspy Thule, przy którym dzisiaj używane surowce wydawały się być zaledwie marną, łamliwą gliną.

W sali stało sześć marmurowych posągów. Pięć z nich przedstawiało mężczyzn uchwyconych w różnych pozach i ubranych w starożytne thuliańskie szaty o odmiennym kroju. Statuy łączyła ta sama twarz brodatego mężczyzny o świdrującym spojrzeniu, napawającym lękiem w przejmujących ciszą podziemiach. Ostatnią z figur była kobieta - taka piękność, która może przywieźć męża do szaleństwa, ubrana w najzwyklejszy strój i spoglądająca na oćmioną komnatę surowym, kamiennym spojrzeniem, zgoła nie pasującym do jej delikatnych rysów.

Nawet nie będąc blisko związanymi z Wielkim Kościołem, awanturnicy w sylwetkach pięciu posągów rozpoznali thuliańskie bóstwa. Cainta - boga medycyny, poezji i muzyki, patrona szpitali i teatrów. Donna - ponurego boga śmierci, którego najgorliwsi kapłani są nieustraszonymi łowcami wampirów i nekromantów. Mavorsa - boga wojny, odwiecznego rywala bogini Asany, przekładającej strategię i intelektualne debaty nad fizyczną siłę. Tenena - boga rzemieślników, wynalazców i podróżników, któremu nie wznoszono świątyń, a którego duchowni całe życie wędrowali, poszukując nowych idei. Oraz największego z nich wszystkich - Typhona, boga sprawiedliwości, dyscypliny i handlu, trzech sfer, które są uznawane za fundament cywilizacji mężów.

Śmiałkowie poznali też twarze pomników. Bluźnierczo osadzone na ramionach figur głowy były podobiznami Turmsa Termaxa. Stojący naprzeciw posągu amatorzy mocnych wrażeń zdawali się niezdolni do oderwania oczu od pełnego szalonego triumfu wzroku najpotężniejszego z czarodziejów, który zdeformował Wielki Kościół, obalił Imperium Thuliańskie i stał się bogiem, niegdyś powszechnie czczonym przez Telluriańczyków, a dziś tylko przez na próżno zakazywane kulty.

- Hola, hola... - mruknął do siebie hodowca rzepy Pieter. - Za ostatnim razem tego nie było - chłop wskazał na ślady na ścianach, posadzce i drzwiach prowadzących do pokoju na północnym zachodzie. Wypalone w thuliańskim betonie zygzaki przypominały rolnikowi chaotycznie zaorane pole. Tylko że grunty zwykle nie parowały. Materiał budowlany lochu musiał być niedawno rozgrzany do czerwoności.

Pięć dębowych, wzmocnionych żelazem drzwi prowadziło do innych komnat. Ślusarz Jeroom, schodząc po schodach, spojrzał na prawo i wzdrygnął się na wspomnienie o poprzedniej wyprawie, która szybko skończyła się ucieczką przed żądnymi krwi, świniopodobnymi potworami zwanymi orkami. Podobne emocje dręczyły Dragana i Bucka, którzy widzieli krzepkich mężów ginących od jednego ukąszenia wielkiej stonogi.

Niespodziewanie zdarzyło się coś, co miało sprawić, że protagoniści tej opowieści - zakapiory, rozrabiacy i zadymiarze - nie zmrużą oka aż do następnego ranka z obawy przed najszkaradniejszymi snami. Na głowach pomników zaczęły pojawiać się i znikać ich twarze, znikąd dobiegał lament niewiasty, a wzburzone popioły przeszłości krzyczały:

- NO DALEJ, ZRÓB TO!

Nie minęło kilka bić serca, a znów zapanowała pełna napięcia cisza. Wolf szczeknął kilka razy. Pies wyniuchał coś za pomnikiem Cainta.

- Nikt nie będzie mówić Zaxiglesowi, co ma robić! – największy i najlepiej zbudowany z goblinów warknął w kierunku, z którego doszedł głos. Jego sroga twarz wykrzywiała się w podirytowanym grymasie. Stał pośrodku oświetlonej płomieniami pochodni komnaty, opierając się na swojej włóczni. No, może nie do końca swojej, ale kto by się tym przejmował? Był przywódcą. Wszystko co należało do jego braci, należało również do niego.

Za jego plecami dało się słyszeć nieprzyjemny dźwięk wciąganego i wypuszczanego powietrza. Odwrócił się w stronę niemalże przyklejonego do podłogi niewielkiego goblina. Ten bez skrępowania szorował twarzą po posadzce, pochłaniając jej zapachy. Kiedy uniósł głowę, spostrzegł piorunującego go wzrokiem Zaxiglesa. Na jego widok goblin wykrzywił swą szpetną twarz w rozbrajającym uśmiechu i zaczął niuchać dalej.

Pomimo ogromnych chęci przywódca zrezygnował z nadepnięcia na obleśną mordę podwładnego. Wiink był jedynym z trójki podwładnych, który nie rościł sobie prawa do pozycji Zaxiglesa. Włóczykijowi zależało jedynie na ujrzeniu i obwąchaniu jak największej ilości niesamowitych cudów oferowanych przez świat. A przy tym Wiink był najbardziej beztroskim i naiwnym przedstawicielem goblińskiego gatunku, jakiego Zaxigles kiedykolwiek widział.

Tuż obok Wiinka, z kamienną, pozbawioną emocji twarzą stał z założonymi rękami Gixing. Prawowity właściciel włóczni dzierżonej przez przywódcę. Odkąd Zaxigles pokonał go w brutalnym pojedynku, Gixing musiał spełniać wszystkie jego polecenia. Były strażnik pogranicza najwyraźniej nie był zadowolony z takiego stanu rzeczy. Nie mógł się pogodzić z tym, że odebrano mu jego broń, podporządkowano, a przede wszystkim ośmieszono, kiedy to pokonał go zwykły kucharz – gdyż Zaxigles parał się wcześniej tymże zawodem. Jednak poza rzadkimi grymasami wykrzywiającymi jego twarz na dźwięk głosu przywódcy i znużonymi westchnięciami, Gixing nigdy otwarcie nie wyrażał nieposłuszeństwa.

„Pewnie tylko czeka, aby wbić Zaxiglesowi ten tępy tasak w plecy”, pomyślał z rozbawieniem Zaxigles, a następnie przeniósł spojrzenie na ostatniego, stojącego obok goblina. „Przynajmniej ma więcej rozumu niż ten idiota”.

Były gobliński łowca, imieniem Noxenet stał obok, krzywiąc twarz. Najwyraźniej brak łuku, który bezceremonialnie przejął przywódca, bardzo mu doskwierał. Co krok starał się zaznaczać swoją wściekłość obecną sytuacją, jednak nigdy na tyle wyraźnie by Zaxigles musiał interweniować. Nie było wątpliwości, że łowca miał niewielkie szanse ze szczodro obdarowanym przez naturę kucharzem. Mruczał coś pod nosem i co kilka metrów spluwał na podłogę.

„Już wiem, kto pójdzie na pierwszy ogień”, pomyślał przywódca, obnażając zęby w obrzydliwym uśmiechu.

- Nu, ale tego mi nie obiecywołeś! Nic żeś nie godał o straszydłach, ino o lochach do przeszukanio, a jo tu słysza, że jakieś duchy się tu lęgną! - powiedział wyraźnie przestraszony Harob.

- Stul pysk głąbie! - warknął na niego Sareth. - Widzę, że coś twój pies wywąchał – najemnik zwrócił się do pasterza Gorana. - Mówiliście, że byliście tu wcześniej, a przynajmniej w karczmie tak opowiadaliście. Jakieś sugestie? - zakończył wypowiedź zbrojny, po czym zrobił kilka kroków w kierunku pomnika Cainta, rozglądając się za tym, co wzbudziło ciekawość Wolfa.

- Sugestie? - powtórzył Dragan. - Tu możesz wejść drugi raz do tej samej komnaty i dostrzeżesz zmiany. Tu wszystko się zmienia - podkreślił. Łgał jak pies. Nigdzie nigdy daleko nie łaził, ale nie miał zamiaru wyjść na takiego, co nic nie wie.

Sareth podniósł niewielki, pozbawiony ozdób kufer, w którym pobrzękiwały monety, prawdopodobnie kilkaset. Skrzynka była zamknięta, ale nie to było największym zmartwieniem żołnierza - z niewiadomego powodu dostał gęsiej skórki, na co mruknął pod nosem:

- Mam złe przeczucia... - najemnik odłożył kufer na podłogę, odsuwając się od niego kilka kroków. – Może ktoś z was rzuci na to okiem?

Harob poczłapał w kierunku odłożonej przez najemnika skrzynki, podniósł ją i zajrzał do dziurki od klucza. Kuferek jak kuferek, pomyślał. “Może lepiej zostawić zamek ślusarzowi?” Następnie obejrzał szkatułkę z każdej strony i odłożył na miejsce.

- Poczekajcie, mam pomysł - przerwał przeszukiwania Niris, po czym oparł skrzynkę o ścianę i tyczką spróbował otworzyć jej wieko, chcąc upewnić się, że jest zamknięta. Była.

- Przynajmniej mamy pewność… - powiedział Niris drapiąc się po brodzie. - Ktoś z was zna się otwieraniu zamków?

- Młotkiem? - zasugerował Buck. - Po co komu skrzynka? Ważne to, co w środku.

- Śmiało - powiedział dotychczas milczący Robga, nie przestając obserwować mrocznych zakątków komnaty. Bacznie obserwował co działo się na granicy światła, jakby czegoś wyczekiwał. - Jeśli śmierci się nie boisz, to śmiało. Ale odsuń się od grupy, żeby nie zrobić nam krzywdy.

- Jeroom? Może ty spróbujesz? - Carlos nie miał żadnych oporów przed wysuwaniem innych na pierwszą linię.

- Pułapka – pisnął goblin Wiink.

- Ja tam bym tą skrzynkę podpalił – mruknął Gixink. – Złoto się nie spali, a pułapka może tak…

- Może w tym szaleństwie jest metoda? - powiedział Niris. – Naprawdę, nikt z was nie zna się na otwieraniu zamków? A co jeśli w środku jest jakaś wiadomość, list albo... Magiczny zwój? – dodał, puszczając wodze fantazji.

- Taaa... Mapa – powiedział z ironią Dragan.

- Nie! – gobliny odpowiedziały zgodnym chórem. Może któremuś udałoby się otworzyć ten zamek, jednak chyba żaden z nich nie miał ochoty zbliżać się do ewidentnej pułapki.

- Walić tę skrzynię. I tak jest tam za mało złota dla nas wszystkich – zadecydował Zaxigles i pchnął Noxeneta w stronę znajdujących się naprzeciw drzwi. – Idziemy.

Noxenet mruknął jakieś przekleństwo i ruszył w stronę drzwi, a za nim podążyła reszta zielonoskórych. Łowca i pogranicznik przyłożyli ucho i zaczęli nasłuchiwać dźwięków po drugiej stronie.

Seusowi za to na pieniądzach zależało. Bez nich ciężko byłoby znaleźć magiczne środki na odzyskanie ukochanej. Pomyślał przez chwilę, a następnie chwycił kuferek. Rozkręcił się mocno i rzucił nim jak najdalej, z dala od wszystkich obecnych.

– Padnij! – krzyknął Seus chwilę po tym, jak skrzynia opuściła jego ręce. Ci, którzy choć trochę go znali, rzucili się na podłogę. Kuferek z pustym hukiem i grzechotem monet odbił się od ściany, a Seus i jego towarzysze po chwili podnieśli się z ziemi i otrzepali z kurzu, przybierając poważne miny i unikając rozbawionych spojrzeń pozostałych awanturników.

- Głupie ludzie – warknął Zaxigles. – Chcesz, żeby wszystkie stwory Góry nas usłyszały! -
tym samym dał znak Noxenetowi i Gixingowi, by nie przerywali. Jeżeli coś było za tymi drzwiami, to uderzenie skrzyni powinno to obudzić. Przywódca zaś ciągnął dalej:

- Weźcie tę cholerną skrzynię ze sobą! W mieście ją otworzycie!

Głos rozsądku ze strony goblina. Tego Robga się nie spodziewał. - Ma rację. Nie traćmy czasu na próby otwarcia. Zresztą i tak nie mamy w czym przenieść złota, a póki co jest bezpieczne w skrzyni. Dzięki Sesusowi wiemy, że wstrząsy nie uruchomią pułapki - po czym podszedł do drzwi przy których kręciły się gobliny, a zaraz za nim ruszyli Niris, Harob i Sareth.

- Sprawdźcie, co się znajduje za posągami. Kuferek przyda się jako obuch od biedy – najemnik Seus wzruszył ramionami. Trójka jego towarzyszy ruszyła ostrożnie sprawdzić posągi, a w tym czasie Robga i Sareth otwierali drzwi.

- Uj zostawcie te skrzynkie. I tak tylko jej nie otworzyta, fachu trza mieć w ręku. - sentencjonalnie stwierdził jedyny ślusarz wyprawy, Jeroom. Wcześniej był jeszcze jeden, ale widać udziabała go stonoga. Jeroom poczuł się nagle bardzo ważny i, nie patrząc na Pietrów, postanowił zarządzić kierunek.

- Tej, chodźta na południe. Tam już bylim, drogę znamy. Ma ktosik kapkę oleju? Tam by się bardzo nam przydała! – powiedział, przypominając sobie o gadającej głowie, która wymagała naoliwienia.

W grupie siła. Ci, co już bywali w lochach, wiedzieli o tym aż za dobrze. Każdy z tej czwórki - od Bucka po Gorana - miał świadomość, że złota na pysk przypadnie mniej, ale po co truposzowi złoto? Lepiej umieść cały łeb i garść złota, niźli paść trupem. A taki los mógł spotkać tych, co sami łazili po lochach. Dlatego też żaden z nich nie dołączył do grupki, co ruszyła na południe. Stali i wgapiali się w to, co znajdowało się za otartymi drzwiami, gotowi włączyć się do walki - gdyby była taka potrzeba, lub by uciekać - gdyby ewentualni wrogowie przeważali liczbą i siłą. Kundlowaty pies pasterski Gorana usiłował wywęszyć coś ciekawego.

Zaxigles spojrzał na człowieczka, po czym bez słowa sięgnął do taskanego przez niego worka. Po chwili szperania wyciągnął niewielką buteleczkę i podał mu.

- W mieście odkupisz mi dwie – powiedział szczerząc zęby, które wcale nie dodały jego zielonej twarzy uroku. – Możemy się rozdzielić. Z taką bandą to i tak ciężko nam będzie się pomieścić w tych korytarzach. Połowa pójdzie tędy – wskazał na ciemny korytarz – a połowa tam, gdzie ty chcesz.

Następnie Zaxigles chwycił Wiinka za głowę i odwrócił go w stronę ślusarza, a następnie szepnął:

- Jak wyniuchają złoto, to zgarnij tyle, ile się da – po tych słowach bezceremonialnie kopnął go w tyłek. Wiink zatoczył się, omalże nie wpadając na człowieka.

- Do oliwy goblin gratis – powiedział, ani przez moment nie przestając się uśmiechać.

- Ji, taka sierota, ale jak darmo to bierem - rzekł chłop Pieter. Jeroom chwycił butlę z olejem, Hugo goblina i ruszyli na południe.

- Hej, mam tu coś! Kawałek habitu - Ruben podniósł materiał leżący koło posągu Donna i nim zamachał. Został jednak zignorowany przez resztę – mieli coś ciekawszego do roboty. Seus zaś popatrzył podejrzliwie na skrzyneczkę i w końcu ją podniósł.

- Wyglądają na bezpieczne, otwieramy?- zapytał dowódcy zielonoskórych, po czym powoli spróbował otworzyć drzwi. Zaxigles przytaknął, zaś Noxenet i Gixing z przyjemnością puścili człowieka przodem.

- No i co tam widać? - zapytał zaciekawiony Sareth, stojący za Harobem i Robgą, wyglądając zza ich pleców na odpychający korytarz. Ślepiom hałaburd ukazał się długi, ciemny tunel prowadzący nie wiadomo jak daleko i nie wiadomo dokąd. Od murów bił straszliwy chłód. Nad dębowymi, okutymi żelazem drzwiami znajdującymi się po lewej stronie ktoś wymalował czarną farbą napis: "WOJNA SIĘ SKOŃCZYŁA".

- Nu… cimno. Ni pierona nie widać nic - zabłysnął inteligencją Harob. Sareth zbliżył się do drzwi w miejsce, które zrobił mu Robga i wsunął rękę z pochodnią w głąb korytarza, chcąc oświetlić większy jego fragment.

- Dawaj worek, bierz pochodnię i zasuwaj pierwszy - powiedział najemnik do niezbyt rozgarniętego banity. - Jesteś najcichszy z nas, poradzisz sobie. - zapewnił go. W tym momencie jego wzrok skrzyżował się z karcącym spojrzeniem Robgi.

- Yyyyy, nu ale ja? Ja mom sam iść? No jak to… - powiedział Harob, ale gdy usłyszał pochwałę z ust Saretha, uśmiechnął się i wyprostował, wypinając dumnie pierś. Poprawił chwyt na pochodni i ruszył powolnym krokiem w kierunku najbliższych drzwi.

Kroki stawiane przez banitę były ostrożne i rzeczywiście ciche. Nieprzyjemny chłód panujący w korytarzu przyprawiał go o gęsią skórkę. Czy to z zimna, ze strachu czy podniecenia, wszystko jedno. Bacznie przyglądał się ścianom, podłodze i sufitowi, omiatając wszystko światłem pochodni. Gdy dotarł pod drzwi rozejrzał się wokół, a następnie uchylił drzwi, podczas gdy pozostali oczekiwali w napięciu na rozwój wydarzeń. Droga do pierwszych drzwi okazała się bezproblemowa. Gdy Harob dotarł do nich odwrócił się zadowolony w stronę Saretha, którego widział w świetle pochodni trzymanej przez Nirisa, pomachał mu z rozpromienioną twarzą. Widać, że głupek był z siebie bardzo zadowolony. Jednak wrócił do swej misji i zaczął nasłuchiwać. Do jego uszu nie dotarł żaden dźwięk, nawet naturalny, co było niepokojące.

Gdy banita uchylił drzwi, zobaczył skamieniałe zwłoki trójki krasnoludów. Leżały na zimnej posadze w pozach sugerujących śmierć w walce. Na ścianie wisiała jakaś broń, kilka sztuk kiścieni. Co najciekawsze, krasnoludy dalej miały na sobie swój rynsztunek - topór bojowy, włócznie, tarcze, kolczugi. Harob wybałuszył oczy na ten widok. Już na sam początek lochy dały mu taką nagrodę? Miał zamiar wbiec do środka i zabrać łupy tylko dla siebie, ale jednak w jego małym móżdżku zaświtała myśl - skoro dobrze wyposażone krasnoludy zginęły, to jak on - ubrany w kawałek skóry - miałby podołać takiemu zadaniu?

Harob machnął w powietrzu ręką i odwrócił się w prawo, spoglądając w głąb korytarza. Po przeciwnej stronie ujrzał kolejne drzwi, wyglądające identycznie jak te, które przed chwilą uchylił. Postanowił ponowić manewr i powoli, po cichutku ruszył w ich kierunku, aby sprawdzić, co też kryje się za nimi, uprzednio nasłuchując, a następnie uchylając drzwi...


Wiejscy grandziarze wraz z "wypożyczonym" goblinem skierowali się w stronę położonego na południe korytarza - miejsca ich niedawnej klęski w konfrontacji z orkami (choć Pieter za sukces uważał nadzianie jednego ze świniopodobnych potworów na widły). Skręcili w prawo, prosto do pokoju z przymocowanymi do posadzki drewnianymi ławami, ustawionymi na wprost zardzewiałej, mamroczącej płaskorzeźby, przedstawiającej twarz brodatego mężczyzny. Dlaczego akurat tam? Gdyż jeden z tych wiejskich impetyków słusznie wydedukował, że naoliwienie zawiasów gadającej głowy umożliwi zrozumienie jej metalicznego bełkotu.

Polana oliwą głowa przestała na chwilę poruszać rdzawoczerwoną szczęką, po czym przemówiła tubalnym głosem:

- PYTAJCIE.

Jednak rozmyślania nad celnym pytaniem zagłuszał stalowy szczęk zbliżających się zbroi…

- Łorkowie! - jęknął sierota Hugo.

- Łorkowie nam nie straszni - butnie odpowiedział Pieter. - Jednego już zasieklim. - przypomniał towarzyszom. - Goblin na przód! On prawie jak ork, się dogadają.

- A wy czego tu? - szepnęło świniopodobne monstrum o szkarłatnej sierści, które było zakute w... Zbroję rycerza miasta-państwa Adamas! Za nim nadeszło dwóch podobnie opancerzonych. Co prawda rycerski rynsztunek nie pasował idealnie do ich barczystych sylwetek, ale i tak metalowe płyty na tułowiu i kończynach czyniły z nich groźnych przeciwników.

Orkowie byli obłąkanymi hybrydami człowieka i świni, według uczonych stworzonymi tysiące lat temu w kadziach tajnych areońskich laboratoriów, gdzie z pomocą magii nadawano kształt różnym bluźnierczym formom życia. Orkowie podobno cierpieli na skrzywienie mózgu, z powodu którego to, co mężowie uznawali za piękne, im wydawało się odpychające i brzydkie, a to, co uważano powszechnie za brzydkie, było dla nich niewyobrażalnie odrażające, w stopniu, którego pojąć nie sposób. Potwory te uważały świat za miejsce pełne goryczy, a ludzi traktowały nieraz z najwyższą wrogością.

Czerwone Elfy wykorzystywały niegdyś orków do terroryzowania Mężów, jednak w dzisiejszych czasach stanowiły one niemal doszczętnie wytępiony gatunek, którego pozostali przy życiu przedstawiciele za odpowiednią opłatą oddawali swe topory na usługi najsilniejszej strony konfliktu lub grasowali w luźnych bandach, niepowstrzymani przez nikogo, a opowieściami o krwiożerczych, dwunożnych świniach straszono niegrzeczne dzieci.

Jeden z orków stojących z tyłu szturchnął drugiego i pokazał na Pietera.

- To nasz teren. Wstęp wzbroniony - kontynuował największy i najobrzydliwszy z całej trójki.

Wiink zawiesił się na moment, spoglądając na abominacje. Po chwili, w napływie goblińskiego sprytu bądź głupoty postanowił zagaić.

- Wiink i wieśniaki właśnie się stąd zabierać – zapiszczał cicho. - A może orki chcą się dogadać? Jeden z naszych, o tam – wskazał w stronę pomieszczenie z posągami – dać wam szkatułka pełna złota, a wy podzielić się informacja o podziemiach. Uczciwa oferta.

Goblin liczył na to, że przy odrobinie szczęścia orki dezaktywują pułapkę w skrzyni za nich, a przy okazji podzielą się informacjami. W ostateczności Zaxigles ponadziewa ich na swą włócznię. Koniec końców, pozbędą się maszkar. O ile oczywiście te zgodzą się na propozycję goblina.

- Złoto? - parsknął ork. - Dostaliśmy go wystarczająco dużo od naszego przywódcy, Mahkrgama Urgadusha.

- Dobra, dobra. To my iść – odpowiedział goblin i kopnął jednego z chłopów, by kierował się do wyjścia. Sam jednak odwrócił się z powrotem do poczwar. – A gdyby Wiink miał rozwikłać dla was dowolna tajemnica Góry? Odpowiedzieć na dowolne pytanie. To orkowie zgodziliby się na układ?

- Jasne – odpowiedziało zdumione taką ofertą wynaturzenie. - Chcemy wiedzieć, jak pokonać czarnoksiężnika Varazesa i służące mu hieny!

- Da się chyba zrobić – odparł goblin. Być może nie była to odpowiedź, której on również potrzebował, ale równie dobrze oni mogli natrafić na tego czarnoksiężnika. A tak, to pozbędą się wielkiego zagrożenia, bez kiwnięcia nawet palcem. – To wy tu czekać sekunda. Wiink się dowiedzieć.

Po tych słowach Wiink niemalże wskoczył do pomieszczenia z głową. Podszedł do niej i cicho zadał pytanie:

- Jak najłatwiej pokonać czarnoksiężnika Varazesa i służące mu hieny?

- DOLEJ NIESKAZITELNEJ WODY DO KADZI ŻYCIA, ABY ZAKŁÓCIĆ MATRYCĘ PORZĄDKUJĄCĄ KOMPONENTY WZORCA.

Po czym gadająca głowa zgrzytnęła:

- A TERAZ ODEJDŹ - i przestała się poruszać.

Nieco zbity z tropu goblin wrócił do orków i powtórzył odpowiedź.

- Chyba trzeba go oblać czysta woda. Albo dolać mu ją do czegoś – dodał po chwili. – Teraz wy odpowiedzieć na nasze pytania?

- Genialne! Tylko gdzie my znajdziemy tę nieskazitelną wodę? Zresztą nieważne, Mahkrgam będzie to wiedział - orkowie popatrzyli po sobie, po czym największy z nich zmierzył goblina srogim spojrzeniem i huknął: - Czemu mielibyśmy odpowiadać na pytania brudnych zwierząt, które nie tak dawno temu rzuciły się na nas z pazurami?

- Bo te brudne zwierzęta są głupie przecież. Nawet po swojemu mówić ledwo co potrafią. Mój przywódca Zaxigles będzie je trzymał teraz na smyczy! I może dać wam butelka z woda! – odparł goblin.

- Nieskazitelnej? - widać było, że ork sam za bardzo nie rozumiał, o czym mówiła „wyrocznia”.

- No tak! Z czystego źródła, nie zatruta, bez błota i chyba nawet przegotowana. Tak, tak. Nieskazitelnie czysta!

- Pokaż - bestia bezrefleksyjnie wyciągnęła łapę.

- Wiink mówić, że Zaxigles ją ma. Mogę po niego iść. On jest, o, tam – Wiink wskazał na drzwi za sobą.

- Nie ruszaj się! Niech twoje zwierzaki przyniosą.

Krasomówcze zdolności goblina niebywale zdumiały ludzi. Nawet Jeroom nie odezwał się słowem na Winnka, który skradł mu pytanie do gadającej głowy. Teraz jednak w zapadłym milczeniu Pieter zebrał się na odwagę:

- Juści gobliny jak te zwierzęta. Ale szybko to chyba nie przyjdo jak się nie zawoła. - szturchnął sierotę Hugo, który ruszył się do końca korytarza i zawołał głośno:

- ZAXI, chodź no! - po czym gwizdnął głośno przez palce.


Harob zmierzając w stronę kolejnych drzwi przyuważył, że szeroki korytarz dalej przechodził w okrągłą komnatę. W pomieszczeniu, do którego miał zamiar zajrzeć, panowała zaklęta cisza. Uchylił drzwi i ujrzał dużą salę, w której jedynymi meblami był stół i krzesło, oba znajdujące się na granicy światła pochodni.

Blady jak morska piana przed sztormem śmiałek przyglądał się, jak zasiadająca na stołku ponura, cicha zjawa thuliańskiego legionisty grała w zatrikio - ulubioną grę planszową thuliańskich wojskowych - z... No właśnie, z kim? Tego Harob już nie widział. Duch wyglądał tak, jakby się o coś kłócił, jakby miał zaraz skoczyć z pięściami na przeciwnika za oszustwo lub niedopatrzenie zasad.

Harob pokręcił głową i zacmokał cicho. Nie było dobrze - tu trupy, tu zjawy. Spodziewał sie, że lochy bardziej przypominać będą jego piwnice niż mauzoleum, ale rzeczywistość była inna. Banita zrobił więc zwrot na pięcie i po cichu zaczął wracać w kierunku pozostałych. Opowiedział im o znaleziskach.

- Brzmi nieźle. Zjawę zawsze można ominąć, pójść w inne drzwi, no bo… co nam taki martwuch zrobi, jak nawet ciała nie ma? – rzucił najemnik Seus, który wierzył w siłę ramienia.

Sareth odparował: - Weźmy sprzęt od krasnoludów. Z duchami… nie mam doświadczenia - po czym cała czwórka ruszyła w kierunku pomieszczenia z martwymi krasnoludami, chwilę czekając na pozostałych członków wyprawy. Na szpicy Harob, następny szedł Sareth, Robga, a stawkę zamykał Niris. Gdy grupa ponownie znalazła się przy drzwiach, Harob wszedł jako pierwszy do pomieszczenia, lustrując ściany, podłogę i sufit, a przede wszystkim wypatrując czegoś, co zabiło krasnoludy. Banda starała się być gotowa na ewentualne zaskoczenie. Robga naciągnął cięciwę łuku, Niris uniósł w górę “magiczną” różdżkę, a Sareth, z uniesionym mieczem w prawicy, starał się ocenić ułożenie zwłok - czy zabiła ich pułapka, miecz czy potwór? Jeśli wszystko wyglądało w porządku, to Harob jako piewszy położył łapy na przedmiotach należących do krasnoludów.

Towarzysze Seusa ruszyli do środka. Najemnik rozejrzał się po narzędziach swego fachu, znajdujących się dookoła. Reszta weszła za nim, rozglądając się uważnie i ostrożnie przeczesując pomieszczenie. Oczy, uszy i pochodnie były nadstawione. Ronaldowi jednak dziwnie trzęsły się nogi i miecz. Na szczęście kto inny trzymał pochodnię, inaczej ciągle rzucaliby tańczące cienie na ściany, w ten sposób potęgując jeszcze bardziej ponurą atmosferę.

Na ścianach zbrojowni wisiało dwadzieścia sześć kiścieni różniących się od siebie kształtami stalowych bijaków - niektóre były w kształcie najeżonych kolcami kuli, inne w kształcie czaszek, jeszcze inne przedstawiały szczerzącego się w nienawistnym uśmiechu brodatego mężczyznę czy jaszczurze głowy hydry, mitycznego potwora z dawnych wieków. Głowice były połączone z trzymadłami za pomocą ciężkich łańcuchów. Część kiścieni nie miała w ogóle drewnianego trzonka, tylko rzemień, który należało owinąć wokół ręki. Szkoda tylko, że znalezione bronie nie potrafiły same walczyć, pomyśleli awanturnicy.

Już na pierwszy rzut oka widać było, że krasnoludowie zginęli niedawno - skamieniałe ciała leżały w kałuży jeszcze lepkiej purpury. Trudno było ocenić, kto czyhał na życie krasnoludów - brakowało wyrazistych, jednoznacznych ran, a kamienna postać zwłok tylko utrudniała zadanie. Kimkolwiek tajemniczy morderca lub mordercy byli, nie interesował ich dobytek ofiar tylko rozlew krwi.

Szabrownicy zebrali łup - trzy kolczugi, jeden topór bojowy, dwie włócznie, dwie jedna tarcza i trzy jeden plecak, w których przechowywane były łącznie trzy racje żywnościowe, pięćdziesiąt stóp liny, rolka czystych bandaży, trzy świece, mały kociołek, butelka wina, cylindryczny bukłak z geometrycznym wzorem i worek z czterdziestoma złotymi, kwadratowymi monetami konsekracyjnymi, wybitymi ku czci jakiegoś nieznanego śmiałkom bohatera krasnoludzkiej rasy - Thranamuda Złotoustego.

W tym czasie Harob oraz Niris podeszli do drzwi znajdujących się po prawej stronie pomieszczenia, chcąc sprawdzić, co znajduje sie po drugiej stronie, a Robga podniósł bukłak i przyjrzał mu się. Geometryczny wzór na bukłaku był nieczytelny - za bardzo zlewał się z materiałem, na którym został wyryty. Jednak w jednym miejscu wypełniony był tuszem, co czyniło go bardziej czytelnym. Całość musiała być mapą jakiegoś podziemnego kompleksu.

Leśnik odkorkował i powąchał ostrożnie zawartość bukłaku, nie wsadzając nosa do środka, tylko wachlując przed otworem ręką, w sposób jaki robili to alchemicy. Wnętrze skórzanego naczynia musiało być niedawno wypełnione wzmacnianym winem.

- Hmmm… ciekawe… - powiedział Robga chowając bukłak do plecaka. Przy najbliższej okazji będzie musiał zakupić kapkę tuszu, może mapa się do czegoś przyda.

Nagle, ni stąd ni zowąd do szabrowników dotarło donośne gwizdnięcie, poprzedzone krzykiem z komnaty pełnej posągów. Najwyraźniej grupa, która wybrała się na południe, już wracała. Tylko czego oni chcieli od Zaxiglesa?

- Co do? Głupie ludzie postradali do końca rozum, że się tak drą? – powiedział Noxenet.

- Chyba szefa wołali – dodał niewzruszony Gixing.

- Idziemy – zadecydował bez namysłu przywódca.

Grupa zielonoskórych, odziana teraz w skradzione krasnoludzkim posągom kolczugi, ostrożnie wyjrzała na korytarz, a następnie bacząc na kroki, skierowali się w stronę komnaty, od której zaczęli swą podróż. Kiedy zaś ujrzeli chłopa, z ust podirytowanego Zaxiglesa dobyło się proste pytanie:

- Czego?!

Poinformowane przez chłopa o zaistniałej sytuacji gobliny wręczyły mu jeden z zabranych przez nich kiścieni i pospiesznie ruszyły w stronę trójki orków. Przed wyjściem na korytarz Zaxigles posłał towarzyszom swój zabójczy uśmieszek. Wszyscy już wiedzieli, że spotkanie nie mogło skończyć się inaczej, niż krwawą rzezią…

Opierając się o włócznię, Zaxigles stanął za swoimi towarzyszami, którzy blokowali orkom drogę ucieczki. Zza ich pleców dobył się piskliwy głos Wiinka:

- Szefie! Orki chcą czysta woda, za informacja! Uczciwa umowa!

- Rzeczywiście… - odparł przywódca i wyciągnął zza pasa butelkę. Odkorkował ją i delikatnie potrząsnął butelką, tak, że kilka kropel bezbarwnej cieczy skapało na podłogę. – Orki dostać woda. Zaxigles zwany Łakomym daje wam swoje słowo. Ale wy najpierw odpowiedzieć na nasze pytania.

- A sio mi stąd, nie podchodzić tak blisko - rzucił wódz, odgradzając się od napływającego motłochu mieczem i tarczą. Orkowie wycofali się wgłąb korytarza. - Teraz możemy rozmawiać.

- No dobra... To teraz gadać. Wy pewnie wiedzieć, jakie paskudztwa mieszkać w te podziemia poza wy. Powiedzieć, co to i jak z tym walczyć – zaczął Zaxigles.

- Najpierw woda! - parsknął jeden z przybocznych.

- Tak, najpierw woda. Daj łyka! Bugdul musi wiedzieć, czy jest nieskazitelna - zażądał zbrojny stojący za plecami swego przywódcy.

Bugdul schował miecz do pochwy i wyciągnął łapę w kierunku Zaxiglesa.

- Hmm… - mruknął przywódca spoglądając to na butelkę, to na orka. Następnie warknął na Noxeneta by się przesunął, tak by Zaxigles stać mógł naprzeciw przywódcy świń. – To najpierw wy opowiedzieć o jedna bestia z góra. Potem dostać woda. Zaxigles daje słowo!

- Opowiedzieć o czarnoksiężnik! - z głębi pomieszczenia z gadającą głową dobiegł głos Wiinka.

- Co za czarnoksiężnik? - powtórzył goblin.

- To była wielka pomyłka wiązać jakiekolwiek nadzieje z tak paskudnym gatunkiem zwierząt - rzekł Bugdul z pyskiem pokraśniałym od gniewu. - Precz stąd! I żebym was tu więcej nie widział! - warknął jak najbardziej władczym tonem.

Grymas pełen gniewu pojawił się na krzywym obliczu Zaxiglesa. Ręka ściskająca włócznię niemalże zbielała. Zmierzył paskudy wściekłym wzrokiem i przez zaciśnięte zęby wysyczał:

- Zaxigles was zapamiętać…

Do towarzyszy zaś rzucił:

– Nie ma tu niczego wartego uwagi. Wracać do reszty.

 
__________________
[D&D 5E | Zapomniane Krainy] Megaloszek Szalonego Clutterbane’a - czekam na: Lord Melkor, Dust Mephit, Panicz, psionik
[Adventurer Conqueror King System] Saga Utraconego Królestwa - czekam na: Gladin, WOLOLOKIWOLO, Stalowy, Lord Melkor, Pliman

Ostatnio edytowane przez Lord Cluttermonkey : 07-01-2016 o 23:02.
Lord Cluttermonkey jest offline