Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-07-2015, 14:24   #4
Lord Cluttermonkey
 
Lord Cluttermonkey's Avatar
 
Reputacja: 1 Lord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputację
Drzwi stały otworem i płynął z nich snop światła. Słyszeli gwar podnieconych rozmów - całe życie strażnicy skupiło się w oberży. Bywalców było więcej niż miejsc siedzących. Targowali się, kłócili, uprawiali hazard, pili i kochali przy lakierowanych blatach stołów, napawając się radościami prostego życia. W powietrzu unosiła się mieszanina wszelkiego rodzaju miłych zapachów, roznoszącą się od tac pełnych parujących dań, wielkich kufli piwa i cynowych kielichów. Aż nie do wiary, że tak otwartych i przystępnych ludzi otaczali zawistni sąsiedzi, hartujący ich w nieustających napadach.

Dragan szedł pierwszy i omal nie zderzył się z człowiekiem niskiego wzrostu o masywnej, łysej głowie i rozbieganych, ciemnych oczach. Przepasany białym fartuchem grubas lawirował między stolikami, niosąc na tacy pełne kufle. Zniknął w zgiełku i obłokach dymu. Po minucie wrócił. Otarł fartuchem ręce i skłonił się.

- Dobry wieczór, czym rodzina Ollerisów może służyć?

- Dobry wieczór - odparł Dragan. - Jakąś komnatą, gdzie nasza kompania mogłaby noc spędzić albo ze dwie noce. Albo też i więcej komnat, byle byśmy sami być mogli, bez współlokatorów. No i łaźnia.

- No i coś do jedzenia - dodał Goran. - I kawał gnata dla niego – pogłaskał Wolfa po łbie. - Pies też człowiek.

- Jeśli chodzi o miejsce do spania, to proszę do budynku obok. Mamy jeszcze wolną jedną wspólną kwaterę, powinniście się zmieścić. Jeden srebrny argenteus za noc. Za jedzenie pięć srebrników od osoby, dla psa coś się znajdzie w tej cenie. Tam w rogu jest parę wolnych stolików, rozgośćcie się.

- Taniej byłoby chałupę sobie kupić - mruknął Dragan.

- Ma rację, trza by sprawdzić, po ile tu domy - odparł Seus po cichu. - Z gosposią najlepiej.

Najemnik Seus poczuł na sobie intensywne spojrzenie; odwracając się prędko, zobaczył przypatrującego mu się bacznie mężczyznę, który, sądząc po szatach, był członkiem Stowarzyszenia Wiedzy Zagubionej, Odnalezionej i Ponownie Utraconej, ten zaraz jednak oddalił się z nadmiernym pośpiechem i rozpłynął się w tłumie - mogła to być zwykła ludzka ciekawość, ale lepiej nie ryzykować. Seus natychmiast zaczął się mieć na baczności i nie przestał być ostrożny nawet wtedy, gdy zasiadł z towarzyszami.

Zanim podano do stołu, do szabrowników podszedł otulony w płaszcz traper, który jeszcze przed chwilą pałaszował polewkę tak, aż mu się uszy trzęsły, a łyżka migała.

- Widziałem, jak Pieru Danthan się na was wyżywał - łowca wziął niewielki łyk z okutego metalem rogu. Na wargach mężczyzny pojawił się pogłębiający uśmiech.

- No wiecie, ten urzędnik. Nie miejcie mu za złe, bywa zgryźliwy, bo sam też kiedyś był taki jak wy, jeszcze zanim Góra Dwimmer stanęła otworem. Za młodu próbował do niej wejść na wszystkie możliwe sposoby, ale nic z tego. Sami wiecie, że w kimś takim zdecydowanie lepiej mieć sprzymierzeńca niż wroga - wyjaśnił tropiciel.

- Ja mam gorzej, a zgryźliwy nie jestem. - orzekł Theile, upijając z kufla łyk rozwodnionego piwa.

Uśmiechnięty traper kiwnął rogiem i powiedział życzliwie:

- Odpocznijcie, nacieszcie się spokojem, bo chyba nie zaznacie go za dużo, kiedy znów wyruszycie.

- Się przyda, kto to był, ten w szatach taki dziwny, wyglądał jakby człowieka spojrzeniem na wylot przewiercał? - zapytał najemnik.

- Kto? Ach, już wiem! Nazywają go Climent. Czarodziej jakiś - powiedział nieufnie traper. - Wynajął pokój i siedzi w nim już dwa miesiące. Podobno czeka na kompanów, nazywają się Czerwonymi Tarczami. Choć tak między nami, nie wydaje się szczególnie do nich przywiązany - roześmiał się brodacz. - Przynajmniej raz na tydzień rusza w stronę Góry i szybko wraca. Podejrzany typ.

- Może zechcą panowie obejrzeć kwaterę w budynku obok, póki kolacja nie gotowa? - zagadał spocony grubasek w fartuchu. - Mamy tu dzisiaj urwanie głowy! Nóg wprost nie czuję, ale robię dla panów, co się da. Nieczęsto miewamy gości, którzy wrócili żywo z Góry Dwimmer, choć mamy tu wielu takich, co zamierzają tam się udać! Rodzina nie darowałaby mi, gdybym panów godnie nie przyjął. Tylko że tłok dzisiaj, jakiego już dawno nie było...

- Ja wynajęty mam pokój - stwierdził Trędowaty, ni to do siebie, ni to do towarzyszy. A może do oberżysty? Nie wiadomo.

- A my z chęcią przyjmiemy gościnę - rzekł Dromił. - Nie ma to jak wreszcie pod solidnym dachem spocząć.

- Chodźcie za mną - wytarł ręce w fartuch. Poczekał aż awanturnicy dopiją piwo i zaprowadził do "Flaszki i Zwoju".

- Tak w ogóle to mam na imię Mahe, jak nasz władca - rzekł, prowadząc przez krótki korytarz. Otworzył jakieś drzwi i powiedział:

- Tu jest przyjemnie - uśmiechnął się. - Kwatera jest na dwanaście osób, ale powinniście się zmieścić. Alissende, moja siostra, zaraz naleje gorącej wody, a bracia przyniosą spóźnioną kolację. A teraz proszę wybaczyć. Mam tyle roboty...

Po trzech kwadransach, nie zakłócanych czczymi rozmowami bywalców oberży, awanturnicy byli syci i odświeżeni. Pokrzepieni i rozochoceni mieli jeszcze siłę na wieczorną zabawę w gospodzie, ale może lepiej było wcześniej się położyć? Plotki rozchodzą się szybko, a muntburczycy wyglądają na takich, którzy nie przepuszczą okazji do wysłuchania ciekawej nowiny albo opowieści czy pieśni.

Robga padał z nóg. To był długi, ciężki dzień i leśnik miał zamiar zjeść porządny posiłek, wziąć kąpiel i napić się z towarzyszami po kufelku, i po jeszcze jednym za pamięć poległych kompanów. A potem kolejny za powodzenie przyszłej wyprawy, aż finalnie lekko podchmielonym udać się spać i nie wstawać skoro świt. Plan na przyszły dzień był prosty. Leśnik zabrał kilku ze swoich kompanów i wyruszył na miasto w celu “rozeznania” rynku i możliwości sprzedaży mapy, która znajdowała się na bukłaku. Oczywiście jej kopii. Za opłatą. I to niemałą.

Seus nie pił za wiele, był zmęczony, najważniejsze było dla niego się porządnie najeść. - Jutro szukamy kopiarza czy kartografa do tych map i otwieramy skrzynię. Do tego stałe kwatery lub mieszkanie z gosposią, jeśli nam pójdzie ze sprzedażą i znaleziskiem - rzucił zaspany najemnik. - To psisko to nieznajomych wyczuje? Jak nie robi rabanu, to może jakieś warty jednak warto? Kwatera kwaterą, a ludzie na łupy łase - dodał racjonalnie. Miał zamiar ogarnąć jak wartościowe znaleziska mieli, ubrać się w nowe łachy, kąpiel na szczęście już zaliczył. Zajrzeć do golibrody i odnaleźć maga. Było tego sporo. No i jakiejś szwaczce do nowych ciuchów kazać doszyć odpowiedni emblemat.

- Jak trzeba - powiedział Goran - to ja mogę z Wolfem na kwaterze posiedzieć. A dopiero jak wszystko załatwicie, to i ja pójdę pozwiedzać. Dawnom wśród tłumu ludzi nie był, najpierw przywyknąć muszę do tego hałasu.

- To ja się z tobą przejdę, Seusie - zaoferował swą pomoc Dragan. - Na interesach średnio się znam, ale ponoć co dwie głowy, to nie jedna. Może nasz karczmarz podsunie nam kilka adresów - dodał.

- Pójdę z wami, Muntburg nieco znam. - zaproponował trędowaty. - A i do szwaczki poprowadzić was mogę. No… chyba, że nie chcecie. - zaniepokoił się Theile.

- Mi tam szwaczka do szczęścia niepotrzebna - stwierdził Dragan. - Nie tylko z mieczem i łukiem miałem w życiu do czynienia. Ale dobry przewodnik to skarb, szczególnie w takim mieście.

O Muntburgu Dragan nie miał najlepszego zdania.



Fredas, 18. dzień Deszczowej Dłoni, 4711 rok Kalendarza Thuliańskiego

Muntburg, u kwatermistrza Tasina, ciepły poranek

U Tasina można było kupić wszystko, czego potrzebował łowca przygód. Kwatermistrz między innymi sprzedawał broń i to w zapierającym dech wyborze: od prostych rzeczy, przez szable, jatagany, kindżały, aż do noży do rzucania. Były także maczugi, małe, prawie "kieszonkowe" i takie, które pasowałyby do łapy berserkera. Mimo że awanturnikom przydałoby się dwakroć tyle oręża niż mieli, to bezbronni nie byli. Potrzebowali także opancerzenia i ekwipunku, a przyznać należy, że było w czym wybierać - z wrażenia Robga aż raz czy dwa poślizgnął się na dywanach, częściowo zaścielających podłogę.

Za blatem lakierowanego stołu siedział Tasin we własnej osobie. Mąż dobrze urodzony, choć nie posiadał własnej ziemi; był żołnierzem, póki nie okulał po wypadku w górach. Podobno we wczesnej młodości trafił za morze i podróżował razem z groźnymi kupcami, żeglarzami i włóczęgami morskimi, do krain owianych legendą, a teraz z trudnością stawał do walki na miecze lub topory. Nadal był jednak wyborowym kusznikiem. I jak dawniej umiał czytać mapy i rozważać plany bitewne. Ile lat mógł mieć? Trudno powiedzieć, choć zdawał się okrutnie stary, ponieważ jego włosy, brwi i krótko strzyżona bródka połyskiwała srebrzystym szronem.

- Kupujecie czy oglądacie? – zapytał Tasin.

- Kupujemy również - powiedział Dragan. - Ale najpierw chciałem sprzedać te artystyczne cacka.

Ostrożnie, by nie zarysować lakieru, Dragan położył na blat dwa kiścienie. Głowica jednego przedstawiała łeb barana, zaś druga była głową jakiejś maszkary, której banita nie potrafił nawet nazwać i której z pewnością nie chciałby spotkać na swej drodze.

Tasin wziął kiścienie do rąk, wydał z siebie przeciągłe, niemal bezgłośne westchnienie, po czym odłożył broń na blat i jakby od niechcenia kiwnął ręką w stronę Dragana.

- Wezmę oba za trzydzieści cztery srebrniki – zaproponował kwatermistrz/

- To może zamienię oba na długi miecz - zaproponował Dragan. - Dwa za jeden to chyba dobra zamiana. To są piękne rzeczy, a nie proste kawały stali.

- Niech będzie - powiedział znudzonym głosem i pokuśtykał w stronę ściany, z której zdjął wspaniały miecz, nowy, prosto z kuźni, sądząc z wyglądu. - Uratuje cię pewnie nieraz przed bardzo przykrym losem - rzekł, kierując leniwie wzrok w stronę pozostałych. - Coś jeszcze?

- Dobra chłopaki, który potrzebuje zbroję to łapcie, toporzyska też. Co do dalszych zakupów, gwoździe: żelazne, długie, takie dziesięciocalowe się znajdą? No i czy jesteś zainteresowany mapami Egzarhatu Theany, pierwszego poziomu lochów Góry Dwimmer, notatkami odnośnie budowy golemów? Jakiś solidny hartowany kij dla mnie by się przydał. Do tego dmuchawka z zatrutymi strzałami jeśli masz, a jak nie to łuk i kołczan strzał. Ewentualnie długi miecz. - Seus rozwinął przed kwatermistrzem opcje handlowe warte solidny wóz srebra.

- Hej, powoli! - burknął Tasin. - Daj mi się zastanowić... Pokaż te przedmioty - kwatermistrz rozłożył mapy i notatki na blacie stołu.

- Za kopię mapy podziemi byłbym gotów dać dwieście dwadzieścia sześć złotych solidów, nie więcej. Z pewnością przyda się władzom i Wielkiemu Kościołowi. Znając takich jak wy, chcecie sprzedawać tę mapę każdemu, kogo napotkacie i w ten sposób robić sobie konkurencję? Zaproponowałbym wam sześćset dwadzieścia pięć złotych solidów, gdybyście dali mnie oryginał, sobie zostawili kopię i pod żadnym pozorem nie pozwalali jej nikomu dalej kopiować. Co wy na to?

- Przy tutejszych podatkach i opłatach na rogatkach? Tysiąc za oryginał i nie będziemy jej nikomu innemu pozwalać kopiować z naszej kopii. Konkurencji nikt nie chce.

- Dam sto solidów i ani jednego więcej.

- Więc siedemset dwadzieścia pięć za oryginał mapy. Mam lepszy pomysł. Siedemset za oryginał, nie pozwolimy nikomu kopiować, a ty nie będziesz z nas zdzierał przy kupowaniu zapasów żywności na drogę - odbił piłeczkę najemnik. – No wiesz, ceny jak dla miejscowych na żywność. - Sprecyzował.

- Pasuje. Mapa Egzarchatu Theany bardziej przydałaby się uczonym z wielkiego miasta, ale myślę, że możemy dobić interesu. Co powiecie na dwieście dwadzieścia siedem złotych solidów?

- Uczeni w wielkim mieście dadzą za nią czterysta, jak nie więcej, no i macie tu w mieście jakiegoś maga… ale dwieście trzydzieści, to taka ładna, okrągła liczba. Brzmi dużo lepiej - odparł Seus. - Dwieście trzydzieści i możemy dobić targu.

- Umowa stoi. A co do tych notatek... Nie mnie oceniać ich zawartość ani cenę - zmarszczył czoło. - Za kij i kołczan ze strzałami po solidzie, za łuk kompozytowy czterdzieści, za miecz dziesięć, a za dmuchawkę... Czy ja w ogóle mam tu jakieś dmuchawki? O, jest! Sześć solidów. Łącznie pięćdziesiąt osiem. Ile potrzebujesz tych gwoździ? Solid za dwanaście sztuk.

- Dwadzieścia cztery, żeby nam się ładnie dziesiątki układały - powiedział po krótkim namyśle najemnik. Pokiwał głową nad stosem śmiercionośnego uzbrojenia. Miał nadzieję że nada się w sam raz na powrót do trzewi góry.

- Faure, chodź no tu! Przyda mi się pomoc - Tasin zawołał nieśmiałego i układnego młodzieńca, którego odpowiednio poinstruował. Chłopak zaczął znosić rzeczy na kupę.

- Mówcie, czego jeszcze wam potrzeba. Muszę przyznać, że nieźle się obłowiliście na tej wyprawie...

- Jakieś ubrania dla wszystkich, żeby nie wyglądali jak strachy na wróble po powrocie z jatki. Trochę się obłowiliśmy, to fakt, ale połowa ludzi nie wyszła żywa.

- I krasnoludy. Nie ukrywam, że mapę, a raczej materiał, na którym jest wykonana, poznaję, ale nie będę dociekał, jak ją zdobyliście. To nie moja działka.

- Dzięki ironii… Koboldy zatłukły krasnoludy, my zatłukliśmy część koboldów, która miała ze sobą akurat mapę. Chyba dobrze wiesz, gdzie tu ironia - rzucił Seus, nawet nie zająkując się o tym, że krasnoludy wcale nie wyglądały na ofiary koboldów. - Z wyprawy krasnoludów zdaje się nikt nie przeżył - dodał po chwili.

- Zapomniałeś dodać: "krasnoludy stworzyły koboldy". Mają teraz za swoje. Ta zaraza rozprzestrzenia się po wszystkich kopalniach Śnieżnych Szczytów - powiedział ponurym głosem. - Ubrania mam. Za tunikę, spodnie i płaszcz z kapturem pięć solidów. Porządny ubiór, nie taki jak noszą chłopi.

- Dużo nas, ile z butami za to wszystko? - dodał z ciekawości Seus.

- Wysokie za trzy solidy, niskie za sześć srebrników.

- Wysokie weźmiemy. Sześćdziesiat dziewięć solidów wydaje mi się całkiem uczciwe, co ty na to? Za trzynaście zestawów - zapowiadały się zażarte negocjacje.

- Dziewięćdziesiąt siedem solidów będzie uczciwą ceną. Te ubrania wytrzymają lata podróży.

- Pewnie i właśnie o to chodzi: normalnego podróżowania to może zniosą lata, ale jest spora szansa, że za parę tygodni znowu tu zajrzymy, a mało kto może sobie obecnie pozwolić na coś więcej niż koszulę z samodziału. Osiemdziesiąt pięć - wypalił najemnik.

- Jako żeś wygadany, niech będzie moja krzywda. Osiemdziesiąt pięć.

- Doskonale się prowadzi z tobą interesy, ale zdaje się, że i ty nie zbiedniejesz, i sobie odbijesz, no to może jeszcze zwoje jakieś masz. Tak na wypadek, gdybyśmy zeszli na niższy poziom, na co się nawet zapowiada. Macie tu jakieś domy na sprzedaż albo dobrego ślusarza do wynajęcia, odważnego? - Seus obliczał ile zostanie im po tych całych targach, a i tak była to większa fortuna niż to, co przez całe życie zarobił.

- Papirus za piętnaście miedziaków od sztuki. Drewniany pojemnik na zwoje w cenie osiemnastu srebrników... Domy? Tutaj? Za jedną prywatną kwaterę legat zażyczyłby sobie tysiąc dwieście solidów, jak nie lepiej. Ślusarza nie znam żadnego, wytrychów zresztą też nie mam. Poszukajcie kogoś na targowisku albo w oberży.

- No to trzeba będzie się bardziej obłowić widzę i ożywić to miejsce. Dziesięć papirusów i pojemnik w takim razie - Seus uśmiechnął się szeroko. Gdyby udało mu się sprzedać notatki odnośnie golemów jakiemuś magowi, to może by i na jakąś kwaterę starczyło, a nie wiadomo co było w skrzyni, może była pełna złota?

- Raz, dwa, trzy... - Tasin odliczył papirusy i ostrożnie wsadził je do pojemnika. - Gotowe. Coś jeszcze?

Również i Dragan dorzucił kilka rzeczy, które mu do głowy przyszły, podczas gdy tak stał i oglądał dobra, co je Tasin miał na sprzedaż. A że Seus najwyraźniej miał dobry dzień na targowanie, to za jego pośrednictwem zamówienie złożył.

- Łuk kompozytowy, nie, dwa łuki - zmienił zdanie, widząc znaki, jakie dawał mu Robga - i do tego po dwadzieścia strzał. Dwie zbroje skórzane, no, a moją skórznię sprzedam. I łuk krótki. Latarnia i olej, żeby tak na pięć godzin starczyło, by się zdały. Worek albo lepiej plecak solidny, krzesiwo i hubkę, oraz dwa bukłaki. Kolczugę i hełm... - potarł ręką brodę - o, taki - pokazał na hełm pełny. Zdało mu się, że na Gorana w sam raz by pasował. - No i tarczę jeszcze.

- Za dwa łuki ze strzałami osiemdziesiąt dwa solidy, za skórzane zbroje dwadzieścia, za latarnię dziesięć, za olej trzy srebrniki, za plecak dwa solidy, za hubkę i krzesiwo osiem solidów, za dwa bukłaki dwanaście srebrników, za kolczugę czterdzieści solidów, za pełny hełm dwadzieścia solidów, za tarczę dziesięć - Tanis rzucał cenami z pamięci. - Łącznie... Sto dziewięćdziesiąt dwa solidy i piętnaście srebrników. Przygotowujecie się jak na bitwę. Zresztą, korzystajcie póki możecie, bo nie wiadomo, kiedy miastu-państwu będzie potrzebna nasza pomoc i cały rynsztunek pójdzie na front. Wojna zmienia twarz na bardziej srogą... Pokaż, co tam masz. Hmmm... - kwatermistrz zaczął oglądać przedmioty Dragana. - Wezmę łuk i skórznię za sześć solidów.

Robga rozglądał się po sklepie. Nigdy w życiu nie był w takiej wielkiej zbrojowni. Czuł się trochę przytłoczony ilością przedmiotów i wyborem, przywykł do małych sklepików, gdzie sprzedawcy sami produkowali swój asortyment.

Gdy usłyszał, że Dragan prosi Seusa o zamówienie łuku, machnął na niego, po czym pokazał mu uniesione dwa palce, a następnie wskazał na siebie, co miało znaczyć, że Robga również chciał jeden. Gdy jego poprzednik skończył wymieniać co potrzebuje tropiciel podszedł do Seusa i powiedział:

- Chcę sprzedać swoją skórznię i krótki łuk. A do tego, co zamówił mi Dragan, chciałbym jeszcze krótki miecz i pochwę do pasa na niego. I tarczę. Może wezmę też otwarty hełm, utwardzana skóra wystarczy, tylko taki, co by mi nie przesłaniał pola strzału!

- Ze dwie pochodnie, latarnię z olejem… Hubkę i krzesiwo, może jakieś żelazne racje? A nie, zaraz… mam jeszcze swoje. Bukłak będzie dobrym pomysłem… Plecak mam, lina jest. Chyba to wszystko. Może jakieś sugestie? – kontynuował.

- Jeden kawałek kredy i świeczkę mogę oddać, bo mnie nie potrzebne. Wartość znikoma, ale może komuś z was się przyda? – zapytał się Robga drużyny.

- Za twój łuk i skórznię też dam sześć solidów. Świeczka, kawałek kredy? Nie żartujmy sobie... Za hełm zażyczę sobie dwadzieścia solidów, za miecz siedem, za tarczę dziesięć, za latarnię też, za hubkę i krzesiwo osiem srebrników, za pochodnie srebrnik od sztuki. Dajesz mi czterdzieści osiem solidów i możesz panienki w oberży podrywać jak prawdziwy poszukiwacz przygód... Co ty na to?

Robga pokiwał głową w zamyśleniu. - Trzydzieści pięć. - rzucił propozycję.

- Czterdzieści cztery i pół.

- Trzydzieści osiem.

- Czterdzieści i siedem miedziaków.

- Trzydzieści dziewięć i dobiliśmy targu.

- Niech będzie.

- Świetnie - powiedział tropiciel, wyciągnął dłoń kupca i uścisnął ją na znak ubitego interesu.



Okres pomiędzy 18. dniem Deszczowej Dłoni a 17. dniem Drugiego Siewu, 4711 rok Kalendarza Thuliańskiego

Medium Seus Wolny

Seusowi nocami śniła się niezwykłej urody maszyna - w całości skrywały ją pasma delikatnej czerwonej, złotej i srebrzystej materii, której końce, muskając twarz najemnika, emanowały ciepłem żywej, ludzkiej skóry. Śniący poczuł dziwne mrowienie w czaszce, jak gdyby cieniutkie druciki wnikały w jego głowę i sondowały mózg.

Awanturnika otaczał szelest materii i delikatny śpiew. Wkrótce od tych dźwięków i od siatki przemykających przed oczyma czerwonych, złotych i srebrzystych smug zaczęło mu się mącić w głowie. Maszyna pieściła go i jakby wkraczała w niego tworząc jedną wspólną jaźń. Westchnął, ale jego głos rozbrzmiał muzyką materii; poruszył się, lecz jego członki były już wiotkimi pasami muślinu. Unosił się, jak gdyby pozbawiony ciała, i całkowicie zatracił poczucie czasu, wiedział jednakże, iż maszyna tworzy coś z jego własnych tkanek, aż nagle poczuł, jakby wszedł w posiadanie trzeciego oka i uzyskał możliwość spoglądania na świat w całkowicie odmienny sposób.

Dostrzegał oceany jaskrawych barw, zniekształcone twarze, budynki i rośliny w nienaturalnej perspektywie. Przez sto lat sypały się z góry klejnoty, a potem poprzez jego oczy runęły ciemne wiatry, rozdzieliły się i ustąpiły miejsca oceanom, zamarzniętym, a jednocześnie silnie falującym, nieskończenie sympatycznym i dobrym stworzeniom oraz kobietom o zdumiewającym człowieczeństwie. Z tymi wizjami splotły się żywe wspomnienia z dzieciństwa i dalsze losy, składające się w mozaikę, aż ukazał mu się pełny obraz całego jego życia. Nadal jednak nie odczuwał żadnych emocji, tylko wspomnienia o emocjach, przepełniających go w przeszłości.

Najemnik obudził się oblany zimnym potem. Chciał krzyczeć, ale nie mógł wydobyć głosu. Zdawało mu się, że w jego gardle tkwi twardy knebel, a płuca ściska sztywna obręcz.

- Magia przeżre ci mózg na wylot, pochłonie świadomość i zmieni w zaślinione, bezmózgie zwierzę – przypomniał sobie ostrzeżenie starego druha z kompanii najemniczej.


Pozrywane dachy i zawalone budynki gospodarcze nie przeszkadzały mieszkańcom podgórskiej wsi zwanej Doliną Łask cieszyć się z tego, co ocalało po przejściu trąby powietrznej. Domy jak i kikuty budowli przyozdabiano kwiatami, mieszkańcy ubierali się w bogato haftowane, jedwabne i lniane stroje, odbywały się parady chełpiących się swoim wyszkoleniem gwardzistów. W wielobarwnym tłumie raz po raz rozlegał się jęk, wyrażający jakby mieszaninę żalu i nową nadzieję.

Seus przeciskał się przez obnoszącą się miriadą kolorów ciżbę. Pod pachą niósł wielkie koło sera - wygraną w konkursie arytmetycznym, zorganizowanym w ramach wiejskiego festynu. Nagle poczuł lekki dreszcz przebiegający mu po olbrzymim karku. Ktoś go obserwował. Wrażenie te stawało się coraz intensywniejsze i coraz mniej przyjemne. Nikt nie zdawał się zwracać na niego żadnej uwagi, ale najemnik nie dożył swoich lat dzięki zaufaniu do bliźnich. Wręcz przeciwnie...

Wreszcie go zauważył. W drzwiach jednego ze zrujnowanych domów stał mężczyzna tak starannie spowity w ciemny płaszcz, że przy swej szczupłej posturze przypominał cień oderwany od najbliższej ściany. Blada cera i szczelnie zapięty płaszcz wskazywały, iż nieczęsto przebywa na świeżym powietrzu. Rysy miał ludzkie, ale kształt nosa, warg i nieruchome mięśnie twarzy sprawiały niesamowite wrażenie. Oczy miał do połowy przymknięte, lecz Seus - nie wiedząc w sumie jak - zauważył, że płonęły głęboką, przytłumioną czerwienią węgli w dogasającym ognisku.

Najemnik upewnił się, iż ma do czynienia z adeptem: na wpół człowiekiem, na wpół nie wiadomo czym. Nie licząc oczu, jedyną barwą rzeczą w całej postaci była znajdująca się na ramieniu naszywka o tak skomplikowanym wzorze z wplecionymi weń magicznymi runami, iż nie sposób było odczytać jej znaczenia.


Seus, zanim stracił przytomność, pamiętał jedynie niski i monotonny głos, jakby powtarzający wyuczoną formułkę, nie przejawiając absolutnie żadnych uczuć. Obudził się w kącie niskiej sali o kamiennych ścianach i z takąż podłogą wytłumioną grubym rdzawym dywanem. Stare tomy leżały na długim stalowym stole lub były chaotycznie poutykane na półkach. Zaciekawiony najemnik zaczął przewracać ciężkie karty wypełnione znakami emanującymi niezwykłą siłą; wyglądały, jakby sterczały z kart, jakby chciały uciec z mrocznego odosobnienia, w którym tkwiły.

- Nie znalazłeś się tutaj bez powodu - rozległ się znajomy głos. W drzwiach pracowni stanął tajemniczy porywacz.

Seus nie czuł strachu, a może inaczej: najemnik był tak cholernie przerażony, że przeszedł ćwierć mili poza punkt, gdzie odczuwa się strach i patrzy na obiekt, który go powoduje jak na kuriozum.

- Zapewne nie, jeśli zadałeś sobie trud zaciągnięcia mnie tutaj, to zapewne miałeś jakiś powód. Nie wiem tylko, czy chętnie się dowiem jaki – powiedział Seus dość słabym głosem, próbując oderwać oczy od kart.

- Nazywam się Egububeus i jestem adeptem, adeptem Stowarzyszenia Wiedzy Zagubionej, Odnalezionej i Ponownie Utraconej - powiedział, jakby przynależność do Gildii niewiele dla niego znaczyła. - Nie dawniej niż dziesięć dni temu z Góry Dwimmer nadleciał nietoperz i namalował krwią twój wizerunek na skórze białego tygrysa, wiszącej przed długą chatą, w której śpią czterej bracia nocy - kontynuował, najwidoczniej nie rejestrując zdumienia malującego się na obliczu najemnika. - Drzemie w tobie rzadki talent magiczny, Seusie. Z chęcią ci pomogę go ujarzmić. Wiąże się z tym jednak pewien aspekt. Wszechświatem rządzi symetria i równowaga i ten stan zrównoważenia objawia się w każdej cząstce istnienia. Musimy zatem zachować równowagę w ramach naszej transakcji, pomogę ci więc, jeśli, zgodnie z procedurami Stowarzyszenia zobowiążesz się kiedyś odwzajemnić przysługą o takiej samej wartości.

Głowa Seusa niemalże pękała od nadmiaru informacji. Starał się sobie co nieco poukładać, ale nijak mu nie wychodziło. Zaczął więc małymi kroczkami.

– Ten nietoperz, to jakiś specjalny, tresowany do malowania, że tak łatwo mnie znalazłeś? Myślę, że odpowiedź na to, czym jest długa chata i czterej bracia nocy może poczekać – zawiesił się na chwilę, próbując zdecydować, czy warto kłócić się odnośnie tego, czy posiadał w sobie magiczną iskrę czy nie. Po ostatnich wariackich snach i wizycie w trzewiach góry jedynie przełknął ślinę na myśl o tym, co magia może zrobić z mózgiem i człowiekiem jako takim. Faktem jednak było, że dzicy magowie, o których się słyszało plotki tu i ówdzie, kończyli martwi dużo szybciej.

– Jaka by to była przysługa, zakładając oczywiście, że faktycznie mam w sobie magiczną iskrę? Przeszkolenie kogoś innego w przyszłości? – starał się opanowywać jak tylko mógł, ale głos nieco podjeżdżał mu do góry.

- Mam różne sposoby zdobywania informacji, czasami magiczne - czarodziej odezwał się z wahaniem, jak ktoś, kto nie bardzo chce mówić, ale nie ma innego wyjścia. - Wiem, że byłeś w środku Dwimmer. Coś lub ktoś w podziemiach napełnił cię energią magiczną. Przypadkiem dowiedziałem się, co może się zdarzyć, i to dość wcześnie, żeby cię znaleźć, zanim dopadli cię Termaxianie. Chyba nie chciałbyś skończyć jako katalizator w ich rytuałach...

- Tak, taką przysługą byłoby na przykład wyszkolenie kolejnego czarodzieja, jeśli napotkasz na swej drodze umysł, który byłby w stanie kontrolować materię przez czary - kontynuował Egububeus.

- Termaxanie? Nie, bycie użytym jako katalizator nie brzmi jakoś szczególnie przyjemnie. Mówisz coś w trzewiach góry? Hmm... była taka jedna maszyna, po której uruchomieniu jakoś dziwnie się zacząłem czuć – przyznał Seus. – Nauka kolejnego jeśli się takowego znajdzie brzmi nienajgorzej, ale... co dokładnie obejmuje takie szkolenie? Od niedawna mam dziwne sny i jeśli takie ujarzmienie tej magii miałoby cokolwiek pomóc, to chyba i tak nie mam innego wyjścia – powiedział po namyśle najemnik, myśląc o ukochanej zamkniętej w bursztynie.

- Termaxianie, kultyści Człowieka Który Stał Się Bogiem. Muntburg byłby ostatnim miejscem, w którym czuć byłoby fetor Chaosu, jednak wielu z nas, nie stojących po żadnej stronie, zmieniło sprzymierzeńców, zwabionych lepszą zapłatą i mglistą obietnicą boskości - przyznał z niechęcią adept.

- Maszyna, powiadasz... - kontynuował czarodziej. - Cóż, w przypadku zagrożenia używa się każdej broni, jaką można znaleźć. Nie postąpiłeś więc źle, choć moce, których użyłeś, musiały naruszyć strukturę wzorca, stąd twój dziki talent. Jeśli wyćwiczysz umysł na podobieństwo tego, co krasnoludzcy płatnerze robią z bronią, twój umysł będzie obroną i atakiem, jakiego dotąd nie znałeś. Nawet jeśli nie zanadto budzę w tobie chęć badania wiedzy tajemnej, warto walczyć o siebie i dla siebie, bo w końcu wszystko sprowadza się do przetrwania.

- Za bardzo przejmujesz się tą przysługą - parsknął mag. - Sam czekałem sto siedemnaście lat na kolejnego ucznia - w głosie Egububeusa brzmiała szczerość. – Podarowanie mi znalezionych przez ciebie notatek na temat budowy golemów możemy uznać za wystarczającą przysługę.

- Wewnątrz góry wszystkim posągom bogów pozamieniano głowy na Termaxa. Przeszło sto lat czekałeś? Sporo czekałeś. No i całkiem ładny wiek. Notatki? Proszę – odparł Seus, zastanawiając się, czy być może jednak znajdzie sposób na odczarowanie narzeczonej i wydostanie jej ze szponów Lorda Utterdark.

- Głowy posągów wcale mnie nie dziwią. Kiedy Czerwone Drzwi były ostatni raz otwarte, Góra Dwimmer była twierdzą i magicznym arsenałem Imperium Termaxian oraz świątynią Wielkiej Trójcy... - odpowiedział Egububeus.

– Na płatnerstwie się nie znam za dobrze, ale byłem najemnikiem, może to się uda jakoś do tego wykorzystać – zaproponował przypadkowy jeszcze nie praktykant sztuk tajemnych. Nie dodał, że prawdopodobnie magię zarówno obronną jak i zaczepną, wykorzysta jeśli tylko się uda we wnętrzu góry.

- Nie traćmy więc czasu, przed nami sporo pracy.

I w ten sposób Seus Wolny został czeladnikiem Egububeusa. Całymi dniami i w świetle nocy pracował pod nadzorem adepta. Opanował sylaby czarów, jakich używali Starożytni; tak skutecznych, że mózg awanturnika mógł spamiętać tylko sześć naraz. Egububeus nie wiedział, jakie niebezpieczeńtwa czyhają na jego ucznia w przyszłości, wybrał więc czary ogólnego stosowania: Kolorowy Rozpylacz Nchasera, Hiperpowiększające Modelowanie Otoczenia Thurla, Arnusańskie Cudowne Zauroczenie Osoby, Usypiającą Manipulację Ottona, Yagraxiańskie Rezonowanie ze Sługami Wielkiej Pustki i Eteryczny Pocisk Melfa i Mordenkainena.

Poza zaklęciami uczeń opanował dziwną abstrakcyjną tradycję, którą Egububeus nazywał "matematyką".

- W tej koncepcji kryje się cały wszechświat - wyjaśnił czarodziej. - Sama w sobie jest bierna i nie ma związku z czarami, lecz objaśnia każdy problem, każdą fazę itnienia, wszystkie sekrety czasu i przestrzeni. Twoje czary opierają się na tej mocy i zostały skodyfikowane w oparciu o ogromną ukrytą mozaikę magii. Nie jesteśmy w stanie zgłębić struktury tej mozaiki, nasza wiedza ma charakter dydaktyczny, empiryczny, arbitralny. Turms Termax ujrzał przez chwilę ten wzorzec i udało mu się sformułować wiele czarów, które noszą jego imię. Przez wieki usiłowałem przeniknąć przez tę zamgloną szybę, lecz moje badania spełzły na niczym. Ten, kto odkryje wzorzec, pozna całą magię, cały kanon siedmiuset szesnastu zaklęć i stanie się niewyobrażalnie potężnym człowiekiem.



Okres pomiędzy 18. dniem Deszczowej Dłoni a 17. dniem Drugiego Siewu, 4711 rok Kalendarza Thuliańskiego

Żebrak Jeroom

- Bogowie, jakże słodkie jest życie żebraka w Gildii - powiedział jeden złodziej do drugiego, obserwując, jak Jeroom, z lewą nogą przywiązaną w kostce do uda, hyca najładniej jak potrafi, niewrażliwy na okrutnie zaciągniętą linę. - Co za brak dyscypliny i niski poziom kwalifikacji! Belo przenajświętsza! A myślałbyś, że dziecko się połapie w tej ich maskaradzie. Cera za czerstwa, przyodziewek za schludny, nawet nie śmierdzi na tyle, aby ktoś mu rzucił miedziaka, żeby pozbyć się smrodu z ulicy.

- Jasne, że dzieciaki się połapią - odparł kompan. - Ale mamusiowie i tatusiowie tylko uronią łezkę i miedziaka, albo poczęstują kopniakiem. W codziennej harówce i marzeniach dorośli zatracili poczucie rzeczywistości i ślepną, jeśli nie uprawiają takiej profesji jak złodziejstwo, które niby zwierciadło prawdy zawsze ukazuje właściwy obraz świata.

Gildia Żebracza była odłamem Gildii Złodziejskiej, podobno najstarszej organizacji cywilizowanego świata, o której mówiono, że posiada loże w każdym cywilizowanym mieście i większym miasteczku, nie mówiąc już o klauzulach ekstradycji ze złodziejskimi i rozbójniczymi stowarzyszeniami z odległych zakątków Tellurii. Organizacja pałała nienawiścią do wszystkich wolnych strzelców w złodziejskim fachu, a jej kodeks - źródło prawa jeszcze starszego i mniej litościwego niż prawo miast-państw - zabraniał członkostwa kobietom, w myśl porzekadła: “Lepiej daj kobrze całusa, niźli wiarę kobiecie.” Nawiasem mówiąc, owe kobiety - potrzebne złodziejom na wabia, dla odwrócenia uwagi i tym podobne - zatrudniane były na godziny z Gildii Ladacznic. Zaspokoicielki chuci były opłacane lub gwałcone. Innych nie tolerowano.

Nie wiedzieć czemu, obowiązkiem wszystkich złodziei i żebraków było opanowanie reguł gry w zatrikio. Podobno sam Pies, Wielki Mistrz Gildii Złodziejskiej, którego nikt z poddanych nigdy na oczy nie widział, był zafascynowany ową grą i jej wpływem na kształtowanie umiejętności logicznego myślenia.

Podczas trzydziestu dni spędzonych wśród członków Gildii, Jeroom poznał blatnego Herlafa, świeżo upieczonego złodzieja. Byłemu ślusarzowi podobał się hart ducha młodego - sprawiał wrażenie jakby urodził się z ostrożnością i przebiegłością, której inni musieli się nauczyć. Herlaf do czasu poznania Jerooma myślał, że tylko on ma tyle odwagi, by się porwać na wyprawę do Góry Dwimmer. Młody przyznał, że nigdy nie wchodził w żadne spółki, lecz przystał na propozycję żebraka i dołączył do jego kompanii.



Okres pomiędzy 18. dniem Deszczowej Dłoni a 17. dniem Drugiego Siewu, 4711 rok Kalendarza Thuliańskiego

Kawaler Pieter

Szkolenie w wielkiej świątyni Adamas było ciężkie, wręcz okrutne, jakby miało na celu wykorzenić wszelkie ludzkie uczucia i odruchy. Paladynów trenowano w sztukach walki i zabijania, by mogli chronić mężów od potworów i wszelkiego innego plugastwa, choć nieżyczliwi powiadali, że sami paladyni z czasem stawali się potworami. Dla życzliwych natomiast bandy paladynów w polerowanych zbrojach były ucieleśnieniem płaskorzeźb zdobiących świątynie Wielkiego Kościoła i bohaterskich opowieści, a takie nieraz fałszywe wyobrażenia wzmacniane były przez postrzeleńców, chcących szaleńczo ożywiać legendy o tym, jak to śmiały rycerz w pojedynkę pokonuje smoka. Prawda, jak zwykle, była gdzieś pośrodku - paladyni nie byli ani zimnymi i bezmyślnymi zabójcami, ani wrażliwymi i pełnymi zalet rycerzami z legend. Byli po prostu profesjonalistami kierującymi się kodeksem swej profesji i zimną rutyną, które strzegły przed emocjami, przed popełnieniem błędu.

Ćwiczeniom towarzyszyła także teoria. Prawo i Chaos walczą ze sobą. Obowiązkiem każdego paladyna było opowiadanie się po stronie Prawa. Neutralni zawsze mogli zmienić się we wrogów czy zdrajców. Odwieczna wojna między Prawem i Chaosem wybuchała okresowo, lecz prawa Losu nie pozwalały żadnej ze stron na decydujące zwycięstwo, do czasu, gdy nie pojawi się niebezpieczeństwo lub niebezpieczeństwa, dla którego ani Prawo, ani Chaos, ani Los nie będą ograniczeniami - za takie zagrożenie Wielki Kościół uważał Turmsa Termaxa. Kapłani Typhona przestrzegali, że jego kult stwarza okazję do powstania zła, przy którym zło Chaosu prawie się nie liczy.

Na potwierdzenie ukończenia treningu Pieter otrzymał najniższy tytuł szlachecki – tytuł kawalera oraz miecz wykonany ze srebra, symbol mocy i autorytetu bezlitosnych pogromców potworów świątyni Typhona. Odesłany z powrotem do Muntburga, paladyn został poinformowany o zniknięciu dwóch akolitów, Mathyeu i Symona, którzy wybrali się do Góry Dwimmer w celu odnalezienia relikwii świętego Obliantuka Odważnego. Kawaler Pieter został zobowiązany do pomocy kapłanowi Louysowi Herintowi, który obecnie sam sprawował pieczę nad muntburską świątynią oraz pomocy Pięściom Typhona – grupie awanturników usankcjonowanych przez świątynię i prowadzonych przez kapłana Jehana, która ma wkrótce pojawić się w Muntburgu z zamiarem ekspedycji w podziemia.



Okres pomiędzy 18. dniem Deszczowej Dłoni a 17. dniem Drugiego Siewu, 4711 rok Kalendarza Thuliańskiego

Drużynowi weterani

Nie da się wyrazić słowami, ile krwi władzom potrafi napsuć banda hałaburd i włóczęg, która - pod wpływem starożytnej księgi o sztuce wojennej - każdy napotkany obiekt, czy to przydrożny słup, czy pustą beczkę, czy stary dąb, traktuje jak chochoła do ćwiczeń. Na nic zdały się upomnienia, karcące uwagi i pełne cynicznego szyderstwa spojrzenia strażników, a czasem i przymusowa odsiadka któregoś z grandziarzy w lochu, zaraz po tym jak sprowokował bójkę, którą wygrał jednym zmyślnym chwytem. (Nie trzeba chyba wspominać, że to ostatnie było przede wszystkim działką goblinów, które bardziej niż inne rasy musiały zapracować na swój "szacunek" w ludzkim społeczeństwie.)

Awanturnicy dalej robili swoje. Potrafili walczyć cały dzień, a całą noc śpiewać wrzaskliwym głosem swoje pieśni i żłopać piwsko. Straż w końcu machnęła dłonią, żywiąc przeświadczenie o bezcelowości dyskusji z takimi uparciuchami.

Natomiast Adryen Hermen, wielki mistrz Gildii Najemników, zobaczywszy, że śmiałkowie w krótkim czasie stają się niebywale doświadczeni w sztuce wojennej, zręczni nie tylko w pośledniejszych ćwiczeniach, których można wyuczyć każdego chłopca o silnych członkach i bystrych oczach, ale i w działaniach, które wymagały sprytnych sposobów i wiązały się z rozkazywaniem większym lub mniejszym grupom ludzi, przestał być sceptycznie nastawiony do metod wojowników, a - co więcej - nawet zaoferował im członkostwo w Gildii i tysiąc złotych solidów za odsprzedaż "Arto Bellumoi". Adryen zamierzał wykorzystać wiedzę z zamierzchłych czasów do szkolenia wartowników Muntburga, co miał zapewnione na wyłączność w kontrakcie zawartym z legatem Theveninem Verodartem, jak i przyszłych najemników, którzy w pocie czoła dzień w dzień trenowali w ufortyfikowanym, podgórskim obozie stanowiącym główną siedzibę Gildii.



Okres pomiędzy 18. dniem Deszczowej Dłoni a 17. dniem Drugiego Siewu, 4711 rok Kalendarza Thuliańskiego

Pogranicznicy Robga, Dragan i Hugo

- Tacy ludzie jak my, nawykli do życia w dziczy, w takim terenie jesteśmy warci dziesięciu żołnierzy - powiedział pewnego razu traper Othon, ten sam, który zdradził awanturnikom w oberży gorzką tajemnicę urzędnika Pieru Danthana. Łowca - ogromny mężczyzna, który wyrósł na srogim brzegu granicy - był jedyną osobą, od której Robga, Dragan i Hugo mógł się nauczyć fachu tropiciela. Musieli przyznać, że miał czego nauczać - nikt nie mógł się z nim równać w sztuce cichego chodzenia. Othon sprawiał wręcz wrażenie, jakby był drapieżnikiem, któremu kontakt z cywilizacją nie złagodził w żadnym stopniu jego usposobienia ani nie osłabił pierwotnych instynktów. Traper był bardziej użyteczny węsząc w dzikich ostępach, niż zamknięty w forcie.

A było co węszyć.

Pewnego dnia kwartet tropicieli na patrolu napotkało samotnego mężczyznę, który sprawiał wrażenie kompletnego głupca. Potykał się na skałach i wyglądał, jakby pragnął znaleźć w górach pewną, choć powolną i raczej nieprzyjemną śmierć. Na widok łowców z rezygnacją uniósł wzrok, jego wymizerowana twarz nie wyrażała żadnych emocji poza strachem, a z ust dobywał się oszalały bełkot.

Z tego, co zrozumieli, nazywał się Gahariet i podjął się wyprawy na Śnieżne Szczyty w celu odnalezienia zapomnianej Czarnej Kopalni. W nieskładnych zdaniach ogarniętego gorączką nieszczęśnika ciągle przewijały się takie słowa jak złoto, klejnoty, purpurowy ogień, trzęsienia ziemi i krwiożercze cienie. Padł i umarł z wycieńczenia, zanim tropiciele zdążyli mu pomóc.

- Stare przekazy mówią o Czarnej Kopalni, która dawniej była cenną żyłą złota i klejnotów i w późniejszych latach została z niewiadomych powodów opuszczona - wyjaśnił Othon. Legendy głoszą, że skarby nadal czekają na szczęśliwego śmiałka... Na waszym miejscu nie ryzykowałbym takiej wyprawy. Śnieżne Szczyty są bardziej zdradliwe niż piwo w nieznanej gospodzie.

 
__________________
[D&D 5E | Zapomniane Krainy] Megaloszek Szalonego Clutterbane’a - czekam na: Lord Melkor, Dust Mephit, Panicz, psionik
[Adventurer Conqueror King System] Saga Utraconego Królestwa - czekam na: Gladin, WOLOLOKIWOLO, Stalowy, Lord Melkor, Pliman

Ostatnio edytowane przez Lord Cluttermonkey : 26-07-2015 o 16:31.
Lord Cluttermonkey jest offline