Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-08-2015, 11:03   #5
Lord Cluttermonkey
 
Lord Cluttermonkey's Avatar
 
Reputacja: 1 Lord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputację
Fredas, 19. dzień Drugiego Siewu, 4711 rok Kalendarza Thuliańskiego

Druga wyprawa do Góry Dwimmer – poziom pierwszy: Ścieżka Mavorsa

W ostatniej chwili do wyprawy dołączył Thorgret Ironmaker - krasnolud, który ponoć potrafił posługiwać się starożytną magią run. Usłyszał on od miejscowych powtarzane plotki o krasnoludzkiej ekspedycji, która zakończyła się fiaskiem, czego dowodem były znalezione przez śmiałków skamieniałe zwłoki, krasnoludzki jeniec orków i mapa podziemi. Biedni Madar, Danig, Elid, Geto, Gimvar i wielu innych! Przepadli w trzewiach góry, nie odnajdując cmentarza swych przodków. Thorgret nie mógł pozostawić tej sprawy niedokończonej.

Awanturnicy poruszali się cicho w nadziei, że nie obudzą niczego groźnego. Kilku wypatrywało, czy nic nie czai się przed nimi, a inni pilnowali, by coś nie napadło ich od tyłu. Powietrze było chłodne, a słońce, balon barwy wina otoczony wysoko zalegającą mgłą, nie dawało ciepła, tylko rzucało promienie na bornitowe skały Śnieżnych Szczytów.

Szabrownicy wspięli się po schodach prowadzących do Czerwonych Drzwi i stali, w świetle Areonu, Kythirei, księżyca Ioun i dalekich gwiazd, wdychając powietrze odwiecznej Tellurii. Ile razy ktoś przed nimi wciągał już w płuca to powietrze? W ilu krzykach bólu to powietrze wydychano, w ilu westchnieniach, śmiechach, okrzykach wojennych, krzykach radości, ile razy wciągano je w gwałtownym wdechu?

Zawiasy drzwi skrzypnęły, ukazując ciemny jak najczarniejsza noc otwór, przez który nie sposób było nic dojrzeć. Kawaler Pieter przeciął mieczem powietrze w otworze. Nie napotkał najmniejszego nawet oporu, tylko ostrze wewnątrz zniknęło, jakby pogrążyło się w mrocznej wodzie. Paladyn spiesznie cofnął broń.

Śmiałkowie, rozpaliwszy pochodnie i latarnie, zanurzyli się w czerń doskonałą.

- Ciężkozbrojni przodem bym proponował, wiecie jak jest, ja z tyłu poprowadzę wsparcie - Seus nie powiedział nic na temat że wsparciem miała być magia. Do tej pory robił raczej toporem niż tajemnymi mocami.

- Pójdę drugim szeregu, z odwodem do walki wejdę - ustalił swe miejsce Trędowaty, wiedząc, że nie chronią go tarcza, czy stalowe płyty, a jedynie kolcza plecionka. Założył na bandaże grube, skórzane rękawice i ujął w dłonie groźny, paskudnie ciężki arbalest.
- A ja z tobą - powiedział Goran, mocniej ścisnąwszy tarczę. Miecza jeszcze nie wyciągał - był przekonany, że zdąży go dobyć w razie konieczności.

Dragan i Richbert nie zamierzali się wysuwać na czoło grupy. Oni także uważali, że przodem powinni iść ci, co są najbardziej opancerzeni.

Mark i Dromił bez słowa skargi ustawili się w pierwszej linii, ale Feliks wybrał miejsce w trzecim rzędzie, by móc razić wrogów strzałami.

Robga westchnął. Po raz wtóry stał u progu wrót prowadzących do pokrętnych korytarzy lochów pod Górą Dwimmer. Ostatnim razem wyprawa jego i jego towarzyszy nie poszła za dobrze. Mając to w pamięci, postanowił puścić przodem tych bardziej odpornych na razy mieczem. Sam ściągnął z pleców nowiutki łuk, a drugą ręką wyciągnął strzałę z kołczanu, opierając ją o cięciwę.

- Niech ktoś zapali jakąś pochodnię albo latarnię i oświetla drogę. Łucznicy z wiadomych względów tego zrobić nie mogą.

- No to zapalę, ale może mi upaść jak będę musiał się skupić - rzucił Seus, odpalając jedną z pochodni.

- Swojej nie zapalę, choć chciałbym. - burknął Theile. - Do arbalestu obie ręce wolne mieć muszę.

Thorgret zajął miejsce w środku szyku i, widząc jak mało osób ma pochodnie w rękach, odpalił własną. Nikt nie kwapił się do wybrania kierunku więc zaproponował:

- Poszedłbym w prawo.

-Tak! Chodźmy w prawo! - Pieter jak zwykle szybko chwytał dobre pomysły. Machnął ręką na towarzyszy i wskazał drogę sztychem miecza. Wierzył, że szczęście ich nie opuści, szczególnie teraz, gdy jeszcze miał ze sobą pomoc bogów. Grupka chłopów z nieodległej doliny obronną ręką wyszła z ostatniej wyprawy. Nie dość, że wszyscy przeżyli, to jeszcze wzbogacili się niepomiernie! Gdyby wrócili do domu, nikt nie pomyślałby, że ci panowie rycerze to dawni parobcy. Ale oni nie mieli zamiaru wracać. Apetyt rośnie w miarę jedzenia.

Kiedy tylko szabrownicy zeszli po schodach, marmurowe głowy najpotężniejszego z czarodziejów zwróciły się w ich stronę, a pełne szalonego triumfu oczy posągów rozbłysły strumieniami rubinowego światła. Weteran Rzepa padł przecięty wpół tak, że górna część jego ciała upadła w jedną stronę, a dolna w drugą. Promienie śmierci minęły o włos Pietera i Robgę. Gnani bezmyślną paniką awanturnicy skoczyli z powrotem na schody.

Paladyn węszył niczym pies gończy, który pochwycił ten jeden istotny zapach. Pieter poczuł ostrawy, trudny do określenia smród, który unosił się wokół świeżo wypalonych w thuliańskim betonie zygzaków. Była to woń, od której ciarki wędrowały po plecach. Chaos! Bluźnierczo osadzone głowy Turmsa Termaxa były magiczną pułapką, która miała powstrzymać śmiałków opowiadających się po stronie Prawa przed wejściem do podziemi.

Pieter, Hugo i Jeroom zakrzyknęli w przestrachu i na widok gwałtownej śmierci towarzysza przypadli do jego martwego ciała. Niestety nic nie dało się zrobić! Kawaler Pieter zadecydował, że honorowym postępkiem będzie pochowanie rodaka, a żeby zrobić to jak należy, należało oczywiście zwieść jego zwłoki do Muntburga i pozwolić kapłanom odprawić stosowne obrzędy. Choć Jeroom i Hugo nie byli aż tak skorzy do odpuszczenia możliwości złupienia lochu, podążyli za swym przywódcą.

- Towarzysze! - Pieter wyglądał już jak rycerz, ale teraz starał się na dodatek tak zachowywać. - Musimy zaniechać wyprawy, by wyświadczyć ostatnią przysługę naszemu przyjacielowi Rzepie. Strzeżcie się Chaosu i jego sług! Następnym razem będziemy przygotowani i pomścimy śmierć Rzepy.

- Hej, ludzie! Nie przejdziemy tędy! Chaos broni nam, opiekunom Prawa, wejścia do tych przeklętych tuneli. Musicie zabrać te kamienne głowy i je przenieść, tak, abyśmy mogli ruszyć dalej i musicie pamiętać, żeby nie ustawiać ich na ewentualnej drodze powrotnej. Żebyśmy nie wpadli prosto pod ich mordercze spojrzenie. - powiedział Robga spoglądając na pozostałych członków wyprawy z lekką pogardą. Neutralność była prawie jak Chaos, a Robga wyznawał tylko Prawo.

- Ach, bezmyślne istoty! - zawołał Trędowaty. - Czym jesteście wobec bogów? Niczym, pyłkiem jeno! A wydaje wam się, że padając do stóp niszczącemu wszystko Chaosowi, bądź niezmiennemu, zmurszałemu Prawu coś osiągniecie. Kłam zadaję waszym poglądom, bowiem przez nie jedynie śmierć na siebie sprowadzacie, włączając się w plugawe zabawy sił, których nie rozumiecie i których nie jesteście godni - wojownik wskazał palcem rozciętego na dwoje Rzepę. Mimo jednak swej zawziętej retoryki, powolnymi krokami ruszył ku kamiennym czerepom, gotowy usunąć je z drogi jego wyznających Ład towarzyszy.

- Może by zarzucić linę i je ściągnąć, te łby? - zaproponował Goran, który przez moment milczał, przerażony tym, co się stało z Rzepą. - A potem wyniesiemy je, albo wyturlamy na zewnątrz.

- Jeśli już musicie panowie, to albo liny i przeciwwaga, albo idziemy po młoty do laboratorium, zdaje się tam było ich od zatrzęsienia. - Chyba że chcecie się zdać na ofensywę magiczną, chociaż lepiej ją trzymać na stwory - dodał z półuśmiechem myśląc o tym jak dobrze wychodziło mu momentami rzucanie magicznego pocisku.

- Nie byłem w tym laboratorium, lecz jeśli chce wam się fatygować… - burknął Theile. - Ja jednak odciągnąłbym je w odległe pomieszczenie, a potem, na miejscu tych co Prawo wyznają, omijałbym je szerokim łukiem.

- Pomogę ci - powiedział do Seusa krasnolud i podszedł do jego pomnika. - Może wyturlamy to na zewnątrz?

- Wyturlać wszystkie i zakopać tak sobie myślę, może przez warstwę ziemi się nie aktywują. Pytanie za złotego solida… kto ma łopatę? - rzucił spokojnie Seus.

- Ja mam - charknął Theile i przytomnie dodał: - Wisisz mi solida.

- Nie ma sprawy. Bierzmy się do roboty - powiedział czarodziej i zrobił jak zasugerował. Starając się ściągnąć głowę z posągu. Goran ruszył mu na pomoc, zaś Richbert ograniczył swą pomoc do obserwowania tego, co się dzieje.

Awanturnicy ostrożnie, z przygotowaną bronią, wkroczyli do sali wejściowej. Pochodnie Seusa i Thorgreta - jedyne źródła światła - rzucała krwawy blask, który odbijał się w ostrzu Gorana.

Dragan zauważył jak Wolfowi zjeżyła się sierść. Zwierzę zaczęło warczeć, a po chwili i skomleć. Pies był bliski paniki, niezdolny do postąpienia ani kroku naprzód. Wszystkie jego zmysły zwietrzyły niebezpieczeństwo.

- Upiór? - Syknął Seus widząc reakcje psiaka i rozejrzał się uważnie, jednak nie dostrzegł ani nie posłyszał żadnego zagrożenia w nienaturalnych mrokach Dwimmer, co go wcale nie zdziwiło - w podziemiach śmiertelnicy musieli być gotowi walczyć przeciw czemuś więcej niż miecze.

Grupa opancerzonych wojowników małą uwagę przywiązywała do tych zabaw z głowami, a w każdym razie mniejszą niż do warczenia Wolfa, które mogło zwiastować skąd przybędą wrogowie. Dzielni zbrojni stanęli w przejściu, obok Seusa, gotowi dalej się w ów korytarz zagłębić, gdyby reszta drużyny zdecydowała się ruszyć. Albo obronić się przed potworami, gdyby to one wpierw nadeszły.

Theile obrócił się na pięcie. Gdyby miał na schorowanym ciele włosy, zjeżyłyby mu się teraz. Zwierzęta są mądrzejsze od ludzi, pomyślał, i uniósł do oka masywną bryłę arbalestu. Poprawił odruchowo płaszcz i wciągnął gwałtowny haust powietrza. Po krótkiej chwili zadumy wycofał się bliżej wyjścia tunelu, skrył się wśród towarzyszy i wycelował z broni w stygijskie ciemności podziemnych tuneli, wypatrując stworów cienia.

Awanturnicy stali tak, w stanie niemałego napięcia zmysłów, a Wolf stawał się coraz bardziej niespokojny, zupełnie jakby coś się zbliżało, skradało, czekało aż ktoś to zobaczy, usłyszy i poczuje.

- Co się dzieje piesku? - Goran cofnął się nieco i przyklęknął przy Wolfie. - Co się stało? Ktoś idzie? - spytał, całkiem jakby pies potrafił odpowiedzieć na to pytanie. Wolf na widok swego pana uspokoił się, choć dalej nie przestawał lustrować ciemności bystrym, psim spojrzeniem.

- Upiór? Jaki upiór? - Richbert zrobił krok w stronę Seusa. - Ma ktoś wodę święconą?

Awanturnicy zamarli w napiętym oczekiwaniu, wytężając słuch aż do bólu, drżąc na myśl o szponach i kłach wyskakujących z cienia. Krew zastygła Trędowatemu w żyłach. Rozpoznał nieomylnie, lecz za późno, dźwięk giętkich łusek cicho ślizgających się po kamieniu. Z mroku wyłaniały się wężowe, błyszcząco blade i falujące kształty. Były to cielska najokropniejszych przedstawicieli gadziego rodu, przyćmiewające swoimi rozmiarami wszelkie widziane dotychczas gady, zwieńczone odrażającymi, klinowatymi, kościanymi łbami o wielkich kłach wygiętych niczym jatagany. Rozwidlone języki wsuwały się do paszcz i wysuwały z nich, a żółte ślepia zimno spoglądały z mroku, błyszcząc pradawnym okrucieństwem gadziego pomiotu.

Richbert stał jak porażony strachem posąg i nawet nie poczuł, kiedy łuk wyślizgnął się z jego ręki. Po chwili otrząsnął się z przerazenia, ale tylko na tyle, by podnieść łuk. Nie zamierzał wdawać się w spór z takimi wielkimi potworami, dlatego też wycofał się czym prędzej na schody.

- Węże! – krzyknął Richbert, zapewne całkiem niepotrzebnie. - Takie wielkie!

Theile syknął, widząc wyłaniające się z ciemności wężowate poczwary. A więc pies miał rację! Nagle rany na ciele trędowatego zapłonęły żywym ogniem, znamionującym jego gniew. Wojownik uniósł gwałtownym zrywem arbalest do oka i wystrzelił w kierunku pomiotu po lewej. Przebity bełtem wąż, który wyłonił się z mroku, wił się powoli i w bólach, a jego obrzydliwa, splamiona krwią głowa kiwała się jak w amoku. Żółte ślepia tliły się jeszcze wstrętnym życiem, by po chwili zaszklić się i znieruchomieć. Stalowa cięciwa arbalestu brzęknęła drugi raz, rozrywając łeb drugiego gada.

Z ciemności dobyły się zwielokrotnione obrzydliwe syki. Trędowaty, mimo perfekcyjnych wręcz strzałów, pozostawał niespokojny. Nie zwykł się wycofywać, zresztą z każdej strony miał jakiegoś kompana. Zamiast ruszać do boju, upuścił arbalest i wyjął z pochwy paskudny, wielki jak donżon miecz. Ułożył na nim pobolewające dłonie i skierował czubek ostrza wprost z ciemności i kryjące się tam istoty.

Goran pozostał przy psie, ale Dragan, z łukiem w dłoni, ruszył po schodach, by wspomóc kompanów w walce.

Ze straszliwym sykiem potwory pełzały w stronę awanturników. Na kostce Trędowatego zacisnęły się szczęki, rozrywając but i skórę. Wrzynające się w nogę stalowe zęby były jak rozżarzone węgle, lecz wojownik zdawał się być niewrażliwy na wszystkie rany - ból nie był tak dziki jak zalewająca jego duszę furia.

Drugi gad próbował owinąć się wokół Feliksa i wyglądało na to, że weteran nic nie wskóra wobec bestialskiej siły węża. Rozpoczęły się dzikie zapasy. Muskuły na ramionach i karku śmiałka wyglądały, jakby miały zaraz eksplodować. Zanim łucznik zdołał ściągnąć z siebie jedną bestię, kolejna owinęła się wokół jego nogi. Wojownik dostał gęsiej skórki, stykając się ze śliskim i wilgotnym ciałem. Krzyknął w lęku przed śmiercią, gdy poczuł, że pełzają po nim trzy oślizgłe potwory. Gdy spojrzał wprost w ohydne ślepia, podniósł głos do opętańczego krzyku, który odbił się drżącym echem w mrokach lochów.

Thorgret wykorzystał całą siłę ramienia i barku, by zasłonić się przed podrzuconym wysoko łbem węża. Młot bojowy krasnoluda opadł na łeb gada. Krasnolud poczuł, jak kość pęka, aż trysnęła krew, jednak paskuda dalej była gotowa skoczyć w ostatnim spazmie wściekłości i zacisnąć straszliwe kły na gardle brodacza.

Feliks zakrzyczałby przeraźliwie, gdyby nie to, że aż stracił oddech, będąc atakowanym przez trójkę gadów. Ze wszystkich sił starał się uwolnić, modląc się do bogów w duszy, by fortuna mu tym razem sprzyjała. Udało mu się zrzucić z siebie dwa węże.

Mark rzucił się zaś w przód, z okrzykiem na ustach, gotów przekłuć włócznią najbliższego gada. Pewnie poprowadzona włócznia przeszyła olbrzymie szczęki wijącej się wokół Feliksa bestii. Mark przejrzał zamiary węża, który zamierzał strzelić naprzód całym cielskiem jak błyskawica i rozedrzeć ciało jego kompana - grot dzidy w porę udaremnił ten śmiertelny zamiar.

Dromił przesunął się w bok, krzycząc do Seusa by ten się cofnął, aby eks-tragarz mógł zarówno zasłonić go tarczą, jak i pomóc swemu zaplątanemu w oślizgłe sploty przyjacielowi.

Herlaf, trzymający w jednej ręce pochodnię, w drugiej miecz, podbiegł do Dragana i zaatakował węża, który usiłował zeżreć jego kompana. Miecz zabłysnął w powietrzu i podzielił obrzydliwy kształt na dwoje.

Seus wypowiedział zaklęcie w języku, od którego aż zazgrzytało pozostałym w uszach. Deszcz śmierci w postaci ostrych, niby brzytwa, sztyletów z czystej energii spadł na wężowe pomioty, a pole bitwy zaczęło przypominać krwawą i szaloną rzeźnię.

Dragan, wykręcając lekko tors, uniknął w ostatniej chwili przerażającego losu. Postanowił odpłacić potworom za chwile strachu. Bez wahania strzelił do jednego z węży. No, zamierzał strzelić - strzała wysunęła mu się z ręki przy zwalnianiu cięciwy. Zaskoczony pogranicznik mógł tylko przenieść wzrok z wielkiego gada na łuk i swoje niezgrabne ręce.

Postępy, jakie czyniła część drużyny wlała nieco otuchy w serce Richberta. Co prawda magia, jaką posługiwał się Seus, wywoływała u byłego kultysty nieco niechęci, ale postanowił opanować ową niechęć i dać tamtemu szansę... czyli wspomóc go w walce. Przesunął się nieco, by lepiej widzieć najbliższego przeciwnika i strzelił. Wąż trysnął krwią i zaległ w bezruchu.

Goran zostawił Wolfa i zszedł ja najszybciej mógł w dół, chcąc przyłączyć się do starcia. Łuk już trzymał w garści - pozostawało tylko wycelować i strzelić. Za jakąś chwilę lub dwie.

Dzierżąc dziarsko miecz, weteran Theile Trędowaty skoczył do przodu i - uderzając z całą siłą napiętych nerwów - oczyścił pole walki z ostatniego potwora niszczącym ciosem miecza.

Nie był to jednak koniec ich problemów, a dopiero początek - jeśli potwory czające się w mroku tylko poczują zapach padliny, będą przeć w stronę awanturników niczym burza. Ledwo opadł zgiełk walki, a śmiałkowie mieli nieodparte wrażenie, że śledzą ich czujne, choć niewidzialne oczy. Theile sam sobie opatrzył ranę na nodze. Szabrownicy powyciągali z węży niepołamane strzały i bełty - byli gotów do dalszych działań.

- Może wrzucimy te ukatrupione węże do jednego pomieszczenia? Wraz z tymi przeklętymi głowami - zaproponował Dragan. - Zamkniemy drzwi i będziemy mieć tutaj porządek.

- Tak, wywalmy je i ruszajmy rychło dalej - powiedział zasapany Feliks, który wciąż czuł na sobie ślady po ucisku węża, mimo iż ten leżał nieżyw na ziemi. - Chodźmy na południe, tam nic się na razie nie czai, prawda? - Ostatnie pytanie wojownik skierował retorycznie do psa Wolfa.

- Najpierw oskórujmy skurwysyństwo, z tego moc złota będzie. - zaoponował Trędowaty, stękając i kuśtykając jeszcze lekko na zranioną nogę. - Nie wspominaliście, że na południu spotkaliście tłum orków? - zapytał część kompanii, która byłą w Górze Dwimmer już wcześniej.

- Nie ma czasu na skórowanie. Na tym poziomie są przynajmniej trzy ścierwojady, które ciągną do padliny i to szybko, nie mówiąc już o innych stworach. Wepchnijmy wszytko do pomieszczenia tu na lewo, zamknijmy drzwi i idziemy do gadającej głowy. No, i trzeba będzie uważać na te orcze świńskie ryje. Szybciej zęby się wyrwie niż oskóruje całego węża - rzucił Seus.

- Niech więc i tak będzie. - zgodził się z magiem Theile.

- Możemy tak zrobić - w imieniu swych towarzyszy wypowiedział się Dragan, po pozostała trójka skwitowała skinieniem głów.

- Niech będzie - rzekł Dromił. Poprzednio jego ekipa miała kontakt tylko z koboldami i jakimiś dziwnymi pełzakami, których udało się uniknąć.

Thorgret się nie wyłamywał poszedł z resztą w myśl z zasady, że w grupie raźniej. Jednocześnie tym razem był jednym z tych którzy zdecydowali się na pełnienie warty.


Poszukiwacze starożytności pchnęli potężne drzwi z dębiny i żelaza. Ciemny korytarz prowadził do południowej części podziemnego kompleksu, która - jak zdążyli się o tym przekonać na własnej skórze - była terenem świniopodobnych orków - kreatur robiących wrażenie nieruchawych, ale doskonałych w walce, zwinnych, wprost niesamowicie wytrzymałych. Wiedzieli, że niezdrowo jest je lekceważyć, zwłaszcza, że zawsze służą Chaosowi.

Poruszając się z ostrożnością widoczną w każdym kroku, hieny cmentarne skręciły w prawo - tam, gdzie przymocowano do posadzki drewniane ławy; tam, gdzie zardzewiała płaskorzeźba przedstawiająca głowę brodatego mężczyzny odpowiadała na pytania najdociekliwszych.

Dwóch śmiałków stanęło na straży jak wilki, wypatrując choćby najmniejszego ruchu w kurtynie mroku, a reszta, niczym żądni wiedzy uczeni, zasiadła na ławach, na których ktoś niedawno musiał siedzieć - nie były zakurzone.

Przemawiający jakby z oddali tubalny głos zazgrzytał z demoniczną pewnością:

- PYTAJCIE.

Rozległy się porozumiewawcze szepty. Zanim z ust zgromadzonych padło jakiekolwiek pytanie, Dragan rzucił okiem na Wolfa - pies ożył i węszył po pokoju. Podrzucił kilka razy łbem i mlasnął jęzorem tak, jakby znalazł coś do jedzenia. Pogranicznik przykucnął, rozejrzał się. Tu i ówdzie były resztki jedzenia: łupinki orzechów, garść leśnych owoców, niedojedzone sucharki - z zewnątrz przypieczone i rumiane, wewnątrz jasne jak śmietana. Najwidoczniej awanturnicy nie byli jedynymi, którzy tego dnia wybrali się na wyprawę - zdwoili więc ostrożność.

Seus rzucił okiem na resztki żywności zostawionej na podłodze, które wskazał Dragan z Wolfrm. Przeanalizował sobie , do kogo mogą należeć, nie było żadnych kosteczek, skrawków tłuszczu, a dieta obozujących zdawała się dosłownie prosto z lasu.

- Jeśli to nie banda zbirów z lasu, to mogą to być elfy - powiedział po chwili zastanowienia. - A może by głowę spytać, jak najłatwiej tu wytruć koboldy albo gdzie są oryginalne głowy posągów? - rzucił kompanom jako propozycję pytania.

- Uważaj z tymi propozycjami - stwierdził Dragan. - A nuż nasz szanowny rozmówca potraktuje taką propozycję jako pytanie i stracimy naszą szansę. Mnie by na przykład interesowało na początek dużo złota. Albo bardzo dużo złota. Posągi jakoś przeżyją to, że nie mają swoich głów.

- Dużo złota na tym poziomie jeśli już, inaczej może nam zasugerować pójście na najniższy poziom lochów, a wiesz, że to niebyłoby zdrowe. - Odparł Seus. - Ale masz rację, złoto się przyda.

- Złoto, albo inne łatwe do wyniesienia skarby - uzupełnił Goran.

Podekscytowany perspektywą wejścia w posiadanie góry złota, Feliks wypalił do wyroczni:

- Gdzie są na tym poziomie lochów łatwe do wyniesienia i zdobycia kosztowności, klejnoty, magiczne przedmioty nieobarczone klątwami?

- W JEDNEJ Z OKRĄGŁYCH KOMNAT. A TERAZ ODEJDŹ.

Do awanturników dołączyli towarzysze - goblin Zaxigles i Gixink, którzy po drodze spotkali kawalera Pietera i dowiedzieli się o najnowszych przygodach szabrowników.

- Okrągłych komnat aż tak wiele nie ma - mruknął Goran. - Odwiedzimy wszystkie po kolei, zaczynając od najbliższej.

- Skoro tak, ruszajmy. - burknął Trędowaty. - Dosyć już tu zamarudziliśmy. Mój miecz łaknie świeżej krwi, spływającej aż po jelec.

- Spokojnie, znajdzie jej tutaj pod dostatkiem, poza tym, trochę głodny ten miecz, mogłeś go nakrwawić wbijając ostrze w któregoś z martwych węży... Niech no pomyślę. - Powiedział Seus rzucając okiem na ich własną mapę. - Koło laboratorium już byłem, wskazał okrągłe pomieszczenie. - Więc zostają dwa trzy okrągłe, lepiej zacząć od najbliższego, tylko trzeba uważać na usypiającą pleśń.

- Dostosuję się do większości. - stwierdził Theile. - Choć wolałbym jakoś ominąć tę pleśń. Nie dałoby się?

“Jednak medium dobrze gada”, pomyślał Mark, po czym w imieniu swoich towarzyszy przystanął na plan Seusa. - A może by tę pleśń podjarać, jak wejdzie nam w drogę? - odniósł się jeszcze do problemu trapiącego Theile.

Awanturnicy prześlizgiwali się przez ciemny korytarz, aż nie wkroczyli do pomieszczenia, które wyglądało na prawie puste, jeśli nie liczyć kilku taboretów, stojaków na broń i połamanych mebli. Mark o mało nie potknął się o ciało - okaleczone i ograbione zwłoki młodzieńca leżącego z otwartymi ustami, wpatrującego się w sufit pustymi oczodołami. Musiał zginąć od strzał i mieczy jeszcze zanim zdążył ujrzeć swych oprawców. Podobny los spotkał czterech pozostałych szabrowników, których trupy leżały w nasiąkniętym szkarłatem pyle - musieli zginąć jeszcze tej godziny!

Po prawej stronie były zamknięte potężne drzwi z dębiny i żelaza, zaryglowane na trzy zamki, z małym wizjerem zasłoniętym drewnianą zasuwą. Widocznie musiała znajdować się tam cela więzienna.

Na środku komnaty był nie wiadomo jak głęboki ciemny dół odgrodzony zardzewiałą żelazną kratą. Wokół unosił się obrzydliwy smród rozkładających się ciał.

- Chodźmy dalej - zaproponował Richbert, rzuciwszy okiem do wnętrza celi. - Tylko może trochę ostrożniej niż ci tutaj - dodał, głową skinąwszy w stronę leżących tu i ówdzie ciał.

- Nie ma się co zatrzymywać - potwierdził krasnolud, ruszając dalej.

- Proponuję się cofnąć i zajrzeć do tych drzwi po lewej. Jeśli ci napastnicy nie zaatakują nas teraz, to już pewnie ustawią się jak będziemy wracać ze złotem - powiedział Feliks, zaciskając palce na łuku.

- Dobrze mówi - skrzeknął Theile. - Zanim ruszymy, sprawdźmy co się kryje w pomieszczeniach po bokach. Wolę nie wpaść na tych zbirów, gdy będę kierował się z powrotem do Czerwonych Drzwi.

- To teren świń. Zaxigles ostatnio pokazać im swoją siłę, to teraz one kryją się po kątach – rzucił przywódca zielonoskórej bandy, która po ostatniej wyprawie zredukowała się do dwóch. – Niech połowa zostanie tutaj, a my sprawdzimy te dwa pokoje obok.

Gixink wymienił tylko krótkie spojrzenie ze swym przywódcą i bez słowa skierował się do najbliższych drzwi. Nie otworzył ich od razu. Ze stoickim spokojem przycisnął do nich ucho i zaczął nasłuchiwać dźwięków za nimi, miał zamiar również dokładnie je przebadać, a nawet obwąchać sprawdzając czy nie kryję się za nimi jakaś pułapka.

- Mam złe przeczucia. Goblin ma rację. To teren orków… Ostatnio… ostatnio jak tu się zapuściliśmy, straciłem trójkę przyjaciół - powiedział Robga, a jego twarz przeszedł grymas bólu.

- Musimy… musimy być ostrożni. Bardzo ostrożni. Musimy być pewni, że nikt nas nie zaskoczy. Popieram pomysł sprawdzenia bocznych pomieszczeń. - powiedziawszy to tropciel zrobił kilka kroków do przodu, wyciągnął strzałę z kołczanu i oparł ją o cięciwę swojego łuku. Ustawił się tak, aby mieć na oku całą okolicę oraz to co mogłoby znajdować się za drzwiami, które próbuje otworzyć goblin.

Gobliny uchyliły drzwi. Ich ślepiom ukazała się komnata z czterema kolumnami, pokrytymi od góry do dołu tajemniczymi symbolami. Seus przystanął i usiłował rozczytać runy, ale musiały być napisane w jakimś antycznym języku, nie dającym się odczytać pismem albo zawierały zaawansowaną terminologię; w każdym razie emanowało z nich takie tchnienie zagrożenia, że Gixink aż podskoczył ze strachu i zamknął drzwi.

Tymczasem Markowi i Dromiłowi krew ścięła się w żyłach, gdy usłyszeli skrzypienie zawiasów i zauważyli blask pochodni, wyłaniający się z zakrętu przed nimi.

Seus grzecznie czekał aż właściciele pochodni zmaterializują się przed nimi, zastanawiając się nad tym jakim zaklęciem ich potraktować, gdyby okazali się choćby nieprzychylnie nastawieni. Miał co nieco w zanadrzu. Póki co miał jednak zamiar dowiedziec się, kto czaił się na krawędzi blasku, chwilowo zostawiając tajemnicze filary w spokoju.

Z mroku wynurzyło się kilkanaście gibkich sylwetek. Z ich piersi wyrastały szerokie ramiona, smukłe boki przechodziły w silne, długie nogi i smukłe stopy. Wszyscy mieli gładkie, chłodne twarze o wyraźnych, choć płaskich rysach, a głowy zdobiły włosy barwy przykurzonego złota. Byli to mężowie wielkiej urody fizycznej, choć szabrownicy odkryli w nich jakiś niedobór, jakąś rozbieżność, której nie potrafili szybko określić. Byli to elfowie, starożytny leśny lud Tellurii.

Obie strony przywitały się bez użycia słów - głębokim odgłosem naciąganych cięciw.

- Stać! Kto idzie! Ani kroku albo naszpikujemy was strzałami! - młodo-stare elfie oczy łypały podejrzliwie na awanturników, taksując ich broń i liczebność.

- Ludzie, nie musisz krzyczeć, tylko orki ściągniesz - rzucił Seus, również oceniając mnogość przeciwników i zastanawiając się czy lepsze będzie oczarowanie, deszcz kolorów czy zwyczajna rzeźnia magicznymi pociskami. Póki co jednak nieco się pochylił pozwalając reszcie zasłonić się przed strzałami.

- Nam to już obojętne. Życie i śmierć są równie jałowe i w równym stopniu nimi gardzimy - powiedział elf wściekle, jakby na wspomnienie straszliwej udręki.

- No to wielce mi przykro z tego powodu, ale tak się składa, że nam to obojętne nie jest. - odwarknął przybyszom Mark. - A skoro nie jesteście orkami, to możemy pójść swoimi drogami, byście dłużej mogli pogardzić sobie czym chcecie. A my ruszymy dalej pozwiedzać.

- Skoro bez znaczenia dla was to, jak zakończy się nasze spotkanie, wymińmy się i ruszmy w swoją stronę. - zawołał Trędowaty, ważąc w dłoniach masywną bryłę arbalestu. Jeśli elfy porwą się na nich, gotów będzie im odpowiedzieć. Długousi! Kolejna zakała tego świata, niech ich Dwimmer pochłonie w całości!

- Niech tak będzie - odpowiedział elf. Kiwnął ręką na pozostałych i ruszyli w stronę, z której nadeszli awanturnicy.

- Czekajcie - Thorgret wyszedł do przodu. Przełykając ślinę powiedział:

- Należy się trochę dobrego wychowania nawet tu moi drodzy. Wszak żadne z nas potworem nie jest - rzekł do wszystkich, po czym przemówił do elfów:

- Do wyjścia w miarę czysto. Choć przy samych drzwiach zabiliśmy trochę wężowatych bestii. Krew mogła już tam kogoś zwabić choć ciała przezornie zamknęliśmy w innym pomieszczeniu. Co przed nami? - zapytał tonem pełnym szacunku. Choć osobiście podejrzewał, że te cztery trupy to dzieło elfów. Uważał jednak, że martwi pewnie im czymś poważnym podpadli.

- I czy możecie nam powiedzieć, jakie niebezpieczeństwa spotkaliście podczas wędrówki - dodał Herlaf.

- Dopiero co przekroczyliśmy próg Czerwonych Drzwi - odpowiedział elf Herlafowi. - Przed wami? Nic ciekawego, chyba że chcecie poćwiczyć przemówienia na mównicy - oznajmił obojętnie. Najwyraźniej elfowie nie odnaleźli sekretnego przejścia, które awanturnicy mieli zaznaczone na krasnoludzkiej mapie.

Pozostałe elfy były milczące i skwaszone, rzucały na prawo i lewo podejrzliwe spojrzenia. Ich przywódca rozpoczął roztropnym i ugodowym tonem:

- Jesteście śmiertelnikami, mogę więc założyć, że poszukujecie w podziemiach Dwimmer Eliksiru Życia i Eliksiru Śmierci, gdyż który z was nie chciałby żyć wiecznie? Wiecie cokolwiek o tych tajemniczych artefaktach?

- Wieczne życie, będąc chorym na trąd, to wyjątkowo nieatrakcyjna oferta - spochmurniał Theile. - Nigdy nie słyszałem o tych artefaktach i nie zamierzam ich szukać… chyba, że mogą uleczyć mnie z mej choroby.

- Mogą i to, i wiele innych cudów, gdyż Eliksiry pochodzą z czasów, gdy czarnoksięstwo znało tysiące czarów, a czarnoksiężnicy zaspokajali magią wszystkie zachcianki.

- Ach… - weteran przełknął ślinę, myśli kierując ku eliksirom, mogącym wreszcie odmienić jego smutny los. - Czy wasza wiedza obejmuje również ewentualne i aktualne położenie tych mikstur?

- Eliksiry są w podziemiach Dwimmer, a gdzie - tego musimy się już sami dowiedzieć. Miałem nadzieję, że wiecie więcej niż my... - Theile miał nieodparte wrażenie, że umysł przedstawiciela leśnego ludu aż struchlał na myśl o tym, co będzie musiał zrobić, by zdobyć potrzebne mu informacje, mimo że nie dawał tego po sobie poznać. A zresztą, po co elfom byłyby te Eliksiry, skoro są już nieśmiertelne?

Elf zwęził chytrze oczy:

- Nie macie może mapy podziemi?

- Tak się składa, że mamy – oznajmił Robga. - “Przewodnik po Górze Dwimmer dla opornych” edycja pierwsza, bez poprawek. No ale jak to z takimi cudeńkami bywa… Trochę nas kosztowało zdobycie go, także i wam nie odstąpimy go za darmo. - powiedział Robga. Informacje, które do tej pory przekazały elfy nie były za dużo warte, ale jeśli dorzucą kilka ciekawostek albo chociaż sztuk złota to łowca był skłonny oddać im kopię map. Choć z drugiej strony zawsze to kolejni awanturnicy plądrujący podziemia - konkurencja.

Według Gorana Robga po prostu niepotrzebnie kłapał pyskiem. No ale zatkać mu ust nie zdążył. Najwyraźniej papla nie uwzględnił faktu, że najtaniej kupuje ten, co za swój towar nic nie płaci.

- Jesteśmy ludem dysponującym różnymi możliwościami. Nie cechuje nas niestety bogactwo materialne.

- Informacja za informację w takim miejscu to dobra waluta. Ale skoro dopiero zeszliście do podziemi to raczej nic przydatnego dla nas nie macie. - powiedział Robga.

- Jednakże możemy połączyć nasze siły. Nastawiwszy się mentalnie na przygodę, agresję i zapał wspólnie pokonamy strach, duchy staną się wyłącznie produktami umysłu, a podziemny terror ustąpi przed naszymi mieczami.

- Nie znamy się, dziś nie skrzyżujemy stali, ale też nie będziemy walczyć ramię w ramię. Z tymi, których tu widzisz - powiedział pogranicznik - przelewaliśmy nie raz krew potworów i bandytów. Jesteśmy sobie braćmi. Wy, jako istoty silnie związane z rodziną i przywiązujące wagę do więzów krwi i braterstwa broni powinniście to zrozumieć. Doceniamy waszą propozycję, jednakże zmuszeni jesteśmy odmówić - zakończył Robga. Czy naprawdę musiał dodawać, że nie chcieli dzielić się zyskami z bandą długouchych obdartusów?

- Rozumiem. Sami nie chcielibyśmy mieć w grupie nowicjuszy o nastawieniu oportunistycznym albo impul... - elf nagle chwycił się za brzuch, odszedł na bok i zaczął sprzeczać się gwałtownie ze swą wątrobą. Inny elf, zakłopotany sytuacją, próbował przejąć rolę kompana i dokończyć pożegnanie, ale dopadła go ta sama uciążliwość. Wkrótce wszystkich szesnastu przyciskało dłonie do brzucha, walcząc z bólem i przekrzykując się w nieznanym awanturnikom melodyjnym języku.

- Jeśli będzie nam dane się jeszcze spotkać, napijemy się wina na nasz rachunek. Żegnajcie - dokończył spocony elf, wycofując się w ciemny korytarz.

- Na wszystkie demony... - Richbert odsunął się jak najdalej od miejsca, w którym przed chwilą jeszcze stały elfy. - Zaraza jakaś zaczęła je dusić! - wykonał znak odpędzający demony.

- Ruszajmy dalej- powiedział krasnolud, gdy elfy się oddaliły.

Szabrownicy, rzucając podejrzliwe spojrzenia, wyminęli elfy i zebrali się do dalszej drogi. Mieli już opuścić komnatę, gdy nagle gobliny stanęły jak wryte, z uczuciem, jakby trzewia ścisnęła im dłoń strachu.

Zaxigles przełknął ślinę i spojrzał za siebie. Spod żelaznej kraty wypełzła macka pokryta śluzem i - unikając jak się dało światła pochodni - powędrowała w stronę zmarłego młodzieńca, którego złapała za kostkę i zaczęła wciągać w mroczną czeluść. Głowa trupa zaklinowała się w szczelinie między krawędzią posadzki a uniesioną kratą. Macka pozaziemskiego padlinożercy raz po raz próbowała bezskutecznie przecisnąć zdobycz, kalecząc ją okrutnie i hałasując kratą jak tuzin młokosów walczących na miecze. Przerywane postukiwanie miało w sobie jakiś straszliwy ciężar, który sprawiał, że włosy stanęły awanturnikom dęba. Korytarze Dwimmer rozbrzmiały plugawym buczeniem pełnym rozczarowania i przepełnionej frustracją żądzy. Za którymś razem z rzędu bestia wreszcie zrealizowała swój straszliwy zamiar, mlaszcząc diabelsko.

Spoglądając raz to na monstrum, raz to na oddalające się chwiejnymi krokami elfy, gobliny stanęły w miejscu. Wymieniając wcześniej porozumiewawcze spojrzenie z podwładnym, Zaxigles założył swe kudłate ręce na piersiach i zadeklarował.

- W-R-C-A-W-Y – przeliterował głośno i najdokładniej jak potrafił, zaznaczając w ten sposób powagę swych słów.

- Wracamy – poprawił go Gixink.

- Właśnie! Te robale które was napadły chyba wam rozum wyssały, o ile głupia ludzia go kiedykolwiek miała! Wy myśleć, że co się stało tym pięknisiom . Te świnie przygotowały tam na nich pułapkę, a te długouche leśne ludki się nawet nie zorientowały. To dlatego orków tu nigdzie nie ma… Ostatnio Zaxigles pokazać im, że gobliny są najlepsze w walka! Teraz chowają się i używają swoich świńskich sztuczek! Zaxigles nie ma zamiaru umierać w ten sposób…

- Jeśli w pomieszczeniu z posągami są jakieś potwory, to zajmują się właśnie elfami. Tamtą drogą też możemy dostać się do tego okrągłego pomieszczenia – dodał spokojnym jednak podirytowanym głosem Gixink. Po tych słowach oboje zielonoskórych zaczęło się wycofywać do pomieszczenia od którego zaczęli. Omijając dziurę w pomieszczeniu, z której wyłoniła się macka, oboje bacznie spoglądali pod nogi i trzymali w gotowości broń na wypadek gdyby istota wolała ciepłe posiłki.

Seus poszedł po rozum do głowy. Skoro była to tylko paszcza, można było ominąć ją bez sentymentów, chociaż zapewne skrywała w sobie jakies skarby. Mocno przetrawione. - Idziemy dalej. Za nimi w sensie.

Ostrożnie, z wysuniętym orężem, awanturnicy wkroczyli do głównego korytarza, a mroki podziemi, zaludniane przez ich wyobraźnię groźnymi kształtami, skradały się wokół nich na bezszelestnych stopach. Szabrownicy rzucali niespokojne spojrzenia w otaczający ich mrok, ale nawet mężowie o wyostrzonych jak u wilka zmysłach byli bezradni wobec wyrafinowanego okrucieństwa czarnoksiężników Chaosu.

Spoza kręgu światła nadleciał czerwony promień śmierci. Śmiałkowie, gnani paniką, odskoczyli w ostatniej chwili w poszukiwaniu schronienia. Na ziemię osunęło się tryskające krwią, bezgłowe ciało Robgi. Jego czaszka eksplodowała jak dojrzała dynia. Strach zatrząsł awanturnikami niczym trzęsienie ziemi. Mieli wręcz wrażenie, że błąkają się po piekielnych czeluściach, a ciemność prędzej czy później przybierze namacalny kształt i skoczy im na plecy, zanosząc się straszliwym chichotem.

- Myślałem, że ten gadający jest inny – powiedział cicho Gixink, podnosząc się z ziemi. - E, ty miałeś nam pomagać, a nie zabijać – zarzucił pomnikowi oburzony Zaxigles i dumnym krokiem ruszył w jego kierunku.

Z grubych, marmurowych warg czarnoksiężnika o pomarszczonej twarzy nie wydobył się żaden dźwięk, choć poszukiwacze starożytności wyraźnie czuli czyjąś obecność - istnienie jakiejś niewidzialnej, nieuchwytnej inteligencji, która złowrogo unosiła się nieopodal.

 
__________________
[D&D 5E | Zapomniane Krainy] Megaloszek Szalonego Clutterbane’a - czekam na: Lord Melkor, Dust Mephit, Panicz, psionik
[Adventurer Conqueror King System] Saga Utraconego Królestwa - czekam na: Gladin, WOLOLOKIWOLO, Stalowy, Lord Melkor, Pliman

Ostatnio edytowane przez Lord Cluttermonkey : 07-01-2016 o 23:03.
Lord Cluttermonkey jest offline