Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-08-2015, 16:57   #19
Mag
 
Mag's Avatar
 
Reputacja: 1 Mag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputację
W głowie siedziała jej piosenka. Prosta i wpadająca łatwo w ucho. Doskonale opisująca jej obecne myśli.
- How did i get here… - zanuciła cicho pod nosem tekst tej piosenki.
Szpital czy wakacyjny kurort. Jedno i drugie przywoływało w niej podobne wspomnienia. Raz, jeden raz w swoim życiu pojechała na porządne wakacje aż na drugi kontynent. Dwa tygodnie imprezowania i wylegiwania się na piaszczystej plaży od czasu do czasu mocząc tyłek w oceanie. I jak się to skończyło? Źle!
Obudziła się wtedy tak samo jak dziś. Tak samo jak tamtego dnia miała przed sobą biały sufit i leżała w szpitalnym łóżku półżywa. Ile tu była? Dzień? Tydzień? Całkowicie straciła poczucie czasu.
Pulsujący ból głowy dawał do zrozumienia, że jeszcze nie umarła.
- No cóż, nie było to przecież nic poważnego - mruknęła do siebie. Uniosła głowę w górę i spojrzała na prawą rękę. Pomajtała koniuszkami palców, które wystawały jej z gipsu. To było dziwne uczucie, bo poruszyły się, ale nie czuła ich.
Opadła bez sił znów na łóżko. Aż kroplówki się zabujały na swoim wieszaku.
Dobrze, że jej rodzinie nie będzie dane zobaczyć jej w tym stanie. Mama chyba padłaby na zawał… Szczególnie, że była pielęgniarką z wieloletnim stażem.

- Kurwa… - w słowa te włożyła całą swoją frustrację na myśl, że cofną jej ważność badań lekarskich. Policzyła sobie w głowie zakładany czas wyleczenia ręki.
Jęknęła jakby ktoś ją ze skóry obdzierał.
- Ważność uprawnień mi wcześniej wyjdzie i będę musiała je wznawiać… Do tego Jasmine mnie nienawidzi, bo nie pojawiłam się na lotnisku… - czuła się załamana. A tak wszystko ładnie sobie zaplanowała: pójdzie do banku, podpisze co trzeba i szybciutko pojedzie stamtąd na lotnisko. Następnie polatałaby do wieczora i na autopilocie wróciłaby do mieszkania, gdzie tak jak stała zwaliłaby się do łóżka. Czyli standardowa procedura.
- A tak wszystko miałam super poukładane - mruknęła z goryczą. W pracy, która była jej wytłumaczeniem przed rodziną i znajomymi, dlaczego wyprowadziła się z Europy, mogła latać “swoją” piękną jeszcze-pachnącą-nowością czterysta dwudziestką dziewiątką. Ten śmigłowiec był najwspanialszą maszyną jaką dane jej było latać. Cywilna wersja jaką tutaj miała do dyspozycji była o niebo bardziej wybajerzona niż to co miała w policji. W marzeniach odpłynęła do wspomnień z ostatnich lotów…
I od razu zrobiło jej się przykro. Cały zapał jaki jej pozostał uszedł z niej jak powietrze z przebitego balonika.
Jak nic wywalą ją i już nie będzie mogła latać, bo nie będzie jej stać na wznowienie tych uprawnień. A jeszcze ręka może mieć niedowład, więc kaplica, żaden lekarz nie przepuści jej…
- Czemu akurat mi ten pieprzony pistolet nie wypalił - złościła się dalej. Szkoda jej było tamtego faceta, ale w końcu to wszystko jego wina, bo praktycznie na oczach gangsterów dopadł do niej i brakowało tylko transparentu “patrzcie jestem z policji, ale w cywilu”.
Owszem było jej przykro z jego powodu… Bo gdyby poczekała ze zgłoszeniem napadu to tamten gość by jej nie podsłuchał i może by jeszcze żył… Albo zginął przy pierwszej okazji jakby wparował do banku, w którym gangsterzy na dobre już się zadomowili. Tak. Zdecydowanie i tak by zginął. Jak Markus w Porotyko… Albo on albo ona.

O ile wcześniej się wahała to teraz cała ta sytuacja ostatecznie przekonała ją, że jak tylko wyjdzie ze szpitala to załatwi sobie pozwolenie na broń i kupi jakiegoś glocka. Już raz broń palna uratowała jej życie.
Napad na bank sprawił, że wróciła do niej cała masa nieprzyjemnych wspomnień. Znów ktoś tuż przy niej stracił życie. Policjant nie miał nawet najmniejszych szans na ratunek.
Myśląc o tej chwili, gdy bez wahania pociągnęła za spust gotowa zabić po raz pierwszy dobitnie uświadomiła sobie, że incydent w Portoryko pozostawił na niej nie tylko blizny na ciele. Miała nadzieję, że przez jej pech - bo jak inaczej to nazwać? - nikt więcej nie zginął.
“Może odjechali i zrezygnowali z napadu?”

Użalanie się nad sobą przerwały jej potrzeby fizjologiczne. Powoli, ale sukcesywnie podnosiła się z łóżka. Już to przerabiała. Nie wolno było pośpieszać swojego ciała, bo mogło się to źle skończyć. Na przykład można było upaść i zerwać sobie szwy z ramienia i boku...
Minęła wieczność i Imogen nareszcie siedziała na brzegu łóżka już z nogami na zimnej podłodze. Lewą ręką chwyciła za stojak z kroplówkami. Prawa ręka przez gips strasznie jej ciążyła, a że przez leki przeciwbólowe nawet nie czuła koniuszków palców, więc nie mogła nawet marzyć, że w razie upadku będzie miała jak się ratować.
- Przecież nie może być gorzej - zapewniła sama siebie na poprawę humoru.
Nareszcie stała na nogach. Plus był taki, że miała cały pokój dla siebie wraz z łazienką. Mogła więc nie przejmować się, że ktoś zobaczy jej blizny.
- Weź się ogarnij - zganiła się, gdy zahaczyła nogą o brzeg łóżka i zachwiała się.
Otworzyła drzwi łazienki i przeszła przez nie…

… I tego się nie spodziewała. A myślała, że już nic jej nie zdziwi.
“I właśnie dlatego mam duży salon połączony z kuchnią, żadnych framug przez, które mogę znaleźć się…”
- Oh - powiedziała chwytając się mocniej stojaka na kroplówki. Rozejrzała się po wszystkich. Szczególnie uważnie zlustrowała lumpa w kajdankach i gościa, który wyglądał jakby zaginął w drodze do prosektorium. Za to panie wyglądały profesjonalnie. No poza tą mhroczną gothką.
Immy mimo wszystko odetchnęła z ulgą i chociaż odrobinę przestała się zamartwiać. Ale zaraz zestresowała się, że wzywają ją do roboty, a ta jest niedysponowana. Akurat w takim momencie dają jej zlecenie…

Westchnęła tłumiąc w sobie jęknięcie, gdy kobieta która używa ewidentnie za dużo czarnej kredki do oczu wspomniała by posłać po innych ludzi. Ale niestety miała rację. Imogen nawet nie miała sił by się sprzeciwić. Obawiała się, że znów odstawią ją na dłuższe oczekiwanie na nowe zlecenie.
Ucieszyła się w pierwszej chwili na wieść, że nikogo na zastępstwo nie ma. Gorzej, że ewidentnie nie tylko ona miała gorsze dni za sobą… Oby IBPI miało jakąś magiczną kapsułę do leczenia. Oczywiście zezłościłaby się, gdyby okazało się, że takowa naprawdę istnieje, a jej jeszcze nie wrzucili do niej. Na przykład, gdy za pierwszym razem wylądowała na intensywnej terapii.

“Loki?” dziwna nazwa na urządzenie do leczenia… przeszło przez jej przytłumiony lekami umysł.
Mimowolnie odwzajemniła uśmiech Josha. Już tak jakoś miała, że gdy ktoś był dla niej miły to z automatu sama starała się być miła.
Mężczyzna zaprowadził ich do przebieralni i delikatnie odłączył jej rurki od wenflonów wbitych w żyły jej lewej ręki. Nic przyjemnego.
W łazience nieporadnie zaczęła zdejmować z siebie szpitalną koszulę. Niby była szeroka, ale ni jak nie mogła przełożyć ręki z gipsem czy nie zahaczyć wenflonami o rękaw. A o pomoc przy rozbieraniu się nie będzie przecież nikogo prosić.
No i uwolniła się ze swojej odzieży. Stanęła naga pod prysznicem i delektowała się tą drobną przyjemnością. Początkowo starała się nie zamoczyć gipsu, ale w końcu zrezygnowała z tego, bo nie miała siły trzymać ręki w górze.

Ubranie jak i ręczniki leżały przygotowane, ciepłe i suche. Aż chciało się wrócić do życia. Nieśpiesznie - bo jak robiła nagłe ruchy to od razu zaczynało jej się kręcić w głowie - założyła na siebie bieliznę, buty, spodnie i koszulkę z logiem firmy. To ostatnie było najtrudniejsze do nałożenia na siebie szczególnie jak musiała na raz przewlec gips przez jeden rękaw, drugą ręką nie zahaczyć wenflonami drugiego rękawa i jeszcze przełożyć owiniętą ręcznikiem głowę przez kołnierzyk. Po chwili wyprostowała się i spojrzała w swoje odbicie w lustrze. W końcu wyglądała jak człowiek.
Przetarła mocniej mokre włosy ręcznikiem. Chciała wysuszyć je, ale ze zmęczenia przez lewą rękę zaczynał jej przechodzić ból promieniujący od wenflonów. Więc wyszła z wilgotną głową.

Josh poprowadził ich do portalu i przeprowadził przez niego.
“Ten gość chyba chce, żebym ducha wyzionęła” przeszło jej przez myśl komentując szybkie tempo jakie tamten narzucił idąc przez korytarze tego miejsca. “Ergastulum…” Kolejne słowo, którego Immy nie zapamięta.
“Zupełnie jak Parapsolum… Parapersum?” Głowa niemiłosiernie ją bolała.
Zatrzymali się przed… czymś. Josh zaczął im tłumaczyć co to jest Loki. A raczej kim jest. Immy oparła się o ścianę starając się nie zemrzeć. Wraz z odłączeniem kroplówek poziom leków przeciwbólowych w jej krwioobiegu spadał, a z tym wiązał się już spory dyskomfort egzystencjalny. Lada chwila jak ją złapie ból w ręce…
“Ha! Paranormalium! a nie Parapesum” po tym odkryciu uważniej zaczęła słuchać co mówi Josh. “Ach czyli nie jest ze mną źle że czuję lawendę” odrobinę się pocieszyła. Przypomniała jej się jej pierwsza misja. Tam płatki róż były wkupnym, od którego zaczynały się problemy...

Rozmowę między Lokim i Joshem zdawało się, że tylko ona rozumiała.
Przeszedł ją zimny dreszcz, gdy uświadomiła sobie, że chłopiec był w wieku jej bratanka i siostrzenicy.
“Trzymanie dzieciaka w takich warunkach…”
Loki zgodził się pomóc.
Zawsze ją zadziwiało, że już tak małe dzieci rozumiały na czym polega handel wymienny.
Chłopiec podszedł do stoliczka i zrobił coś na kształt lalki, koślawej, ale gdy dobrał garstkę słomy Immy nie mogła się nie uśmiechnąć. Narysował jej twarz. Brytyjka pomyślała, że to urocze. Już to przerabiała z piątką gremlinów jej rodzeństwa…
Ale wzdrygnęła się, gdy po wyciągnięciu lalki w jej kierunku pojawiły się na niej blizny, a prawa rączka laleczki pękła rozsypując mąkę. To było upiorne, wzbudziło w Immy jakiś pierwotny lęk. Chłopczyk bez skrępowania odszedł i zabrał się do naprawiania laleczki.
To ciekawość była jedynym co trzymało ją przy celi. Gdyby nie to już dawno by stąd uciekła.
I zdarzył się cud. Pierwsze co zauważyła to na prawej ręce zrobiło się jej lekko. Podniosła dłoń i spojrzała na całkowicie zdrowe, nagie ramię. Zacisnęła pięść. Była zafascynowana tym zjawiskiem.
I nie tylko ręka była naprawiona. Ból głowy i zmęczenie odeszło. W końcu mogła stanąć prosto i nie musieć podpierać się o ścianę.
Spojrzała na dzieciaka, gdy ten jeszcze na nią patrzył.
- Gracias - powiedziała cicho pod nosem.

Dzieciak był upiorny. Te jego lalki… Całe IBPI chyba utrzymuje się z opisywania takich przypadków i sprzedawania tych opisów na scenariusze pod horrory wszelkiej maści.
Miała sprzeczne odczucia. Niby był dzieckiem, które z natury jest niewinne, ale z drugiej strony jako istota był niebezpieczny, mógł dla własnego kaprysu kontrolować ludzi… A wiedziała jak kapryśne potrafią być dzieciaki.
Uważała, że dobrze się stało, bo nie tylko świat był odizolowany od niego. Nie ulegało wątpliwości, że poza izolatką, chłopiec był mega niebezpieczny.
Ale też on był tu odizolowany od świata, od ludzi którzy chcieliby go zlinczować. Był tu bezpieczny. I chyba zadowolony. W jej odczuciu IBPI sprawowało nad nim na całkiem dobrą opiekę.
Odruchowo pomachała na pożegnanie Lokiemu tak jak to zwykła robić przy swoich siostrzeńcach i bratankach.

“Dobrze, że nie ja muszę podejmować takie decyzje…” pomyślała z westchnięciem chowając dłonie do kieszeni, gdy wracali do portalu. Pokręciła głową z niedowierzaniem, że sama uznała trzymanie dzieciaka w klatce za właściwe. Ale co można było zrobić innego? I wtedy zauważyła, że wenflony również zniknęły.
Z ciekawości odciągnęła lekko kołnierzyk odsłaniając lekko lewy bark. Skrzywiła się na to co zobaczyła i zaraz poprawiła kołnierzyk by dokładnie zakrywał to czego nie chciała by inni zobaczyli.
“Przynajmniej nie będzie nowej do kolekcji…” z tą myślą przekroczyła portal.

Zaprowadzono ich do pokoju konferencyjnego. Immy usiadła przy stole mając wciąż w pamięci zmęczenie jakie czuła przez spotkaniem Lokiego. Dopiero gdy już siedziała oparta łokciami o blat stołu uświadomiła sobie, że przecież czuje się świetnie, zupełnie jakby nic nigdy się nie wydarzyło, a ona dopiero co wstała z łóżka po długim śnie.
Była zadowolona z takiego rozwoju wypadków. Nawet przestała zamartwiać się o pracę-przykrywkę czy pozostawiony pistolet gangstera w swoim aucie. Wiedziała, że IBPI zajmie się tym i za te trzy dni kiedy wróci to nie będzie miała tak przesrane jak jeszcze niedawno zakładała. W każdym razie będzie to poziom problemu z jakim doskonale sobie radzi.
“Dzięki Mały za uratowanie mojej licencji” pomyślała ciepło o Lokim.
Fascynowało ją jak w magiczny sposób dzieciak “poskładał” jej rękę. Palcami lewej dłoni dokładnie badała kości prawego przedramienia, w miejscu, gdzie kość przerwała ciągłość skóry. Nawet najmniejszego śladu, zupełnie jakby to wszystko było tylko złym koszmarem.
I właśnie ta fascynacja, ciekawość nakreśliła rok temu dla Immy nowe cele w życiu. A była święcie przekonana, że jej życiowe pragnienia są niezmienne. Ewidentnie człowiek uczy się całe życie.

Słowa mężczyzny, który przedstawił się jako Daniel Visser wytrąciły ją z rozmyślań. Trochę się zająknęła, bo powstrzymała się od błędu, który popełniła ostatnim razem. Teraz zastanowiła się zanim zaczęła paplać bez sensu, czy lansować się jak to nazwał dosadnie jeden z detektywów z jej pierwszego zlecenia. Zrażenie do siebie innych detektywów na pierwszym spotkaniu nie było dobrym rozwiązaniem na przyszłość. Wtedy praca z takimi ludźmi była katorgą. Oj wiedziała to nazbyt dobrze. Zaskoczyło ją, że Daniel i Lotte to rodzeństwo. Nie sądziła, że rekrutują więcej jak jedną osobę na raz. Ale ich bycie parapersonum wiele tłumaczyło.
Jej uwagę chwilowo zwrócił mężczyzna, który wcześniej był w kajdankach i określiła go wtedy mianem lumpa. Skądś kojarzyła tą twarz. A może po prostu miał pospolitą aparycję? Może.
Imogen przedstawiła się, więc grupie. Skrupulatnie dopierała informacje, którymi się o sobie dzieliła. Nie chciała by wyszło, że się “lansuje”.
Lotte, Daniel i Russel okazali się być całkiem przyjaźnie nastawieni. Żadne z nich nie miało za sobą więcej jak jedno zlecenie. Czy to źle czy dobrze to się okaże. Immy w każdym razie zakładała, że będzie dobrze i sobie poradzą. Mieli zróżnicowane umiejętności i całe szczęście Daniel twierdził, że potrafi posługiwać się bronią palną. Na teraz dla Cobham było to ważne. Lotte natomiast sprawiała wrażenie osoby profesjonalnej, a to bardzo ceniła w ludziach mimo, że rzadko to okazywała.

Na posiłek przywieziony przez Alice czekała z utęsknieniem. Żyjąc w biegu żywiła się głównie fastfoodami, a tutaj mogła liczyć na naprawdę smaczny obiad. Prawie jak u mamy. Prawie, bo u mamy nie byłoby wybierania i musiałaby zjeść znienawidzony “bukiet warzyw”.
Po jedzeniu rozmowa przyjemnie się rozwijała. Lotte i Russel wydawali się jej być sympatyczny. Daniel natomiast zdawał się nie być zaangażowany w rozmowę. Ale skoro był psychologiem to pewnie tylko się im przyglądał i “wyciągał wnioski”.
“A niech sobie wyciąga” pomyślała z lekkim uśmieszkiem wspominając sobie psychologia, przez którego musiała przejść zanim przyjęli ją do policji. “Tamten to był śmieszny typ”.
Gdy Russel wyżalił się z tego, dlaczego miał kajdanki na rękach w pierwszej chwili Imogen była rozbawiona jego opowieścią. “Porwano go, ale wylądował w areszcie?” niewiarygodne. Zaraz jednak powstrzymała się od skomentowania tego, bo zdała sobie sprawę, że nie koniecznie jego teoria o Lokim bawiącym się jego kosztem musiała być przesadzona. Przypomniała sobie, że przecież laleczki Russela i Daniela były już gotowe. To laleczkę przedstawiającą ją samą zrobił dopiero na ich oczach. Daniela mógł mieć, bo jak Josh wspomniał, wcześniej już go trochę podratowali.
Ale co robiła tam gotowa laleczka Russela?

Pytanie o jej imię ją zaskoczyło. “Bo z Wielkiej Brytanii, to od razu Szekspir” rozbawiło ją to w duchu. Z pełną premedytacją wspomniała o swojej lepszej połowie genów jak to zwykła nazywać jej siostra. Zwykle ludzie byli zakłopotani jak zaszufladkować dwunarodowościową osobę. Inna sprawa, że swoją aparycją podchodziła pod standardową wizję jak powinna wyglądać Szwedka.

Natomiast zaraz po zadaniu Lotte pytania o ich pochodzenie pożałowała tego, bo w jej głowie nie brzmiało to tak głupio jak wyszło. No nic przynajmniej Russel nie połapie się w tej gafie, bo jak na Amerykanina przystało nie powinien interesować się niczym poza znajomością nazw Stanów czy wymienienia wszystkich prezydentów USA.
 
__________________
"Just remember, there is a thin line between being a hero and being a memory"

Gram jako: Irya, Venora, Chris i Lyn

Ostatnio edytowane przez Mag : 31-08-2015 o 20:58.
Mag jest offline