Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-10-2015, 12:53   #145
Lord Cluttermonkey
 
Lord Cluttermonkey's Avatar
 
Reputacja: 1 Lord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputację
32 Pflugzeit 2515 KI, Angestag, pochmurny poranek

las nieopodal wioski Steinhöring, baronia Schrötera, na północ od wzgórz Varenka

Strzała uderzyła w pień drzewa i pozostała tam drgając. Samuel zesztywniał na moment ze strachu, a potem, odrzuciwszy łopatę, poderwał się z ziemi, rozejrzał wokoło. Wysilał swoje zmysły, by usłyszeć jakikolwiek dźwięk, lecz wszystko, co słyszał, to wiatr w gałęziach i śpiew ptaków. Przyjrzał się czarnym lotkom przymocowanym do drewna strzały. Czuł mrowienie między łopatkami, przeczuwając niebezpieczeństwo. Spodziewał się w każdej chwili, że znajdzie tam strzałę.

- To był strzał ostrzegawczy - rozległ się szorstki i nieokrzesany głos. - Rzuć broń na ziemię i oprzyj się rękoma o drzewo. Co tu robisz?

Zza drzew wychylił się duży, brzuchaty mężczyzna. Ubrany był w pstrokaty zielono-brązowy płaszcz. Jego szare oczy były zimne jak stal. Miał kalafiorowate uszy niczym starzejący się gladiator, a nos był złamany i spłaszczony. Mówił jak wieśniak, ale w jego oczach była bystrość, a styl w jakim powoli cedził słowa sugerował, że jest to przebiegły człowiek sprytnie się maskujący. Zdawało się, że trudno go rozzłościć, ale Samuel zgadywał, że jeśli do tego dochodzi, nieznajomy staje się strasznym przeciwnikiem.

Samuel był zaskoczony. Musiał wcześniej kilkakrotnie spoglądać na człowieka, ale nie domyślił się, że tam się ukrywa. Łowca poruszał się niezwykle cicho jak na tak dużego człowieka. Czy mężczyzna był sam - awanturnik nie był tego pewien.

Samuel pomyślał, że sprawy łatwo mogą przybrać nieprzyjemny obrót. Poszukiwacz przygód wysilał rozum, poszukując wyjścia z sytuacji. Tutejsi ludzie zdawali się przestraszeni i podejrzliwi i niewiele trzeba, by uznali za słuszne nafaszerować go strzałami. A zaufany sługa barona, obdarzony pewnością siebie ich pana, mógł zechcieć natychmiast sprawić zadość sprawiedliwości na podległych im terenach.

- Język zawiązał ci się na supeł, włóczęgo? Gadaj! Jak cię zwą? - huknął myśliwy. Samuel słyszał za sobą miękkie kroki, czuł ostre jak sztylet spojrzenie wbite w plecy.

- A co to za cacko? - łowca musiał najwyraźniej spojrzeć w wykopany dół. - Baron powinien chyba to zobaczyć. Pójdziesz ze mną. Na kolana, muszę cię związać.

Kocurowi chwilę zajęło, żeby ogarnąć co właściwie się wydarzyło i podjąć jakąś sensowną decyzję:

- Panowie! - rozłożył szeroko ręce w powszechnie znanym geście pokojowych zamiarów - A po cóż te strzały? Ta agresja? Nie możemy przycupnąć sobie przy pniaczku i porozmawiać jak przystało na światłych i dobrze usposobionych krajan? Niedobrze byłoby sprzeniewierzyć się gościności waszego pana, którą nas tak wspaniałomyślnie obdarzył - język mu się plątał od tych ligwistycznych wygibasów, ale gra toczyła się o wysoką stawkę. Jednocześnie rozglądał się za najlepszą drogą szybkiej ewakuacji, wiedząc, że adwersarze nie znają jego atutu - szybkości i kociej zwinności. Wszak ksywa zobowiązywała.

Zbliżająca się śmierć wyostrzyła czujność Samuela. Miękkie tapnięcie stóp łowcy stającego w pewnym rozkroku zabrzmiało dla jego wyostrzonych strachem zmysłów jak uderzenie dzwonu. Usłyszał napinanie cięciwy. Nie było czasu na dalszą dyskusję. Decyzja została podjęta za niego. Łotrzyk rzucił się do ucieczki, zawijając za sobą krótką peleryną.

Myśliwy warknął pod nosem i posłał migoczącą strzałę prosto w uciekającego Samuela. Nieszczęśnik upadł na kolana, gdy pocisk wyrwał całe powietrze z jego płuc. Obserwował swoje otoczenie w ten sposób, w jaki patrzy człowiek tylko wtedy, gdy wie, że każdy jego oddech może być ostatnim. Zmuszał się do koncentracji i spokojnego oddychania, kiedy druga strzała rozcięła skórę na udzie tak boleśnie, że jęknął z bólu i zgiął się. Samuela ogarnęło nagłe otępienie. Wokół niego wygasły wszystkie dźwięki. W każdej chwili spodziewał się poczuć straszliwy ból, gdy fatalne uderzenie wytłucze z niego życie. Nie było sensu się szamotać. Najlepiej po prostu położyć się i poddać nieuniknionemu.

Samuel usłyszał świst kolejnej strzały. Wreszcie poderwał się i zaczął uciekać w stronę drzew tak prędko, jak pozwalały mu na to nogi. Zanim znikł z oczu myśliwego, grot pocisku rozerwał lewy rękaw koszuli. Wełna szybko przesiąkła głęboką czernią krwi.

Już bezpieczny, Kocur spojrzał na otaczającą go plątaninę drzew i ciernistych krzewów. Dumał jak znalazł się w owym zapomnianym przez bogów padole, tak wiele mil od swego domu, gdzie człowiek okazywał się najbardziej dziką ze wszystkich drapieżnych bestii. Przez chwilę czuł, że zagubił się w nieskończonym ogromie Starego Świata, że nie ma punktu odniesienia w czasie ani przestrzeni, że był samotny w wymarłym świecie, gdzie duchy unosiły się w wieczności uwieszone na wykutych w Piekle łańcuchach wydarzeń.



32 Pflugzeit 2515 KI, Angestag, pochmurny poranek

gospoda Wiggenhagenów, wioska Steinhöring w baronii Schrötera, na północ od wzgórz Varenka

Reiner zasłyszał, że myśliwi barona trzymali oko na wszystko w okolicznych lasach. Polowanie na zwierzynę w obrębie baronii z pewnością zostałoby uznane za kłusownictwo. Najemnik zmienił więc plany. Zatrzymywał się tu i tam, by wymienić plotki z drwalami - którzy z przenikliwością człowieka lasu badali nieznajomego - albo aby zerkać na ładne dziewczyny o orzechowych włosach, niosące wiadra wody ze studni. Zbrojny dowiedział się, że wioska na zachód stąd jest przeklęta, odkąd mieszkańcy powiesili wiedźmę. Podobno pośród opuszczonych domostw nadal można spotkać jej ducha.



32 Pflugzeit 2515 KI, Angestag, pochmurny poranek

wioska Steinhöring w baronii Schrötera, na północ od wzgórz Varenka

- Jestem Oleg. Co ja tu robię? Jestem pomiędzy skończoną a jeszcze nie rozpoczętą robotą, można powiedzieć. Miałem spotkać tu pewnych mulników i zabrać ich na wschód, ale się nie pojawili. Podobno ostatnio widziano ich w połowie drogi do Brovski. Pewnie mieli jakieś kłopoty z mułami i stracili kilka dni, a może przytrafiło im się coś gorszego. Tak czy siak, nie mogę tu czekać w nieskończoność. Jeśli masz jakąś ciekawą propozycję, chętnie jej wysłucham.

Przepatrywacz okazał się nie pogranicznikiem, a Kislevitą, co w pierwszym momencie wywołało wątpliwości u Morlanala - nie wiedział, jak przedstawiciel tego ludu zareaguje na elfa. Całe szczęście, że Oleg Kuryitsin - bo tak nazywał się przepatrywacz - okazał się osobą nie kierującą się zabobonami i przesądami i z chęcią dołączył do poszukiwaczy przygód, godząc się na zaproponowane przez czarodzieja warunki.



33 Pflugzeit 2515 KI, Festag, słoneczne popołudnie

turniej rycerski, przed pojedynkiem Zygfryda i barona

Strzyganie wznieśli swój wielki pstrokaty namiot nieopodal placu turniejowego. Od rana do zachodu słońca mieszkańcy baronii mogli w nim obejrzeć taniec z niedźwiedziem, śpiewającego psa, żonglerów, akrobatów, połykanie ognia i wiele innych. Czarodzieje zauważyli, że wśród Strzygan przebywał iluzjonista - niektóre z prezentowanych sztuczek pobudzały wiatry magii. Osobny namiot został rozstawiony dla wróżbity, którego słowa cieszyły się ogromnym posłuchem. Po każdym dniu Strzyganie zbierali się wokół wagonów, aby w swoim gronie spożyć posiłek.

Nie wyglądało na to, aby cyrkowcy byli skorzy do jakiejkolwiek współpracy. Na widok elfa o mały włos, a nie doszło do rękoczynów. W pewien sposób Felix zazdrościł im poczucia należenia do społeczności, całkowicie polegali na sobie nawzajem. O ile był w stanie stwierdzić, nikt nie wątpił w umiejętności czy lojalność wszystkich pozostałych. Zdał sobie sprawę, że to musiał być efekt życia w odizolowanym, hermetycznym społeczeństwie. Każdy znał tutaj każdego przez większość życia. Więzy zaufania muszą być twarde i silne. Aż trudno było uwierzyć, że Strzyganie zgodzili się na towarzystwo Samuela - może wróżbita szepnął coś na ucho przywódcy karawany? Może to był tylko szczęśliwy traf, a może Samuel znał kogoś ze Strzygan?

Roran, przechadzając się między atrakcjami tego miejsca, spostrzegł w jednym z namiotów strzygańskiego guślarza. Już w młodości słyszał wiele wróżb, które się sprawdziły. Po dłuższym namyśle i sprawdzeniu, czy aby na pewno w jego sakiewce pobrzękują złote korony, syn Utha zdecydował, że za długo już błąka po omacku w poszukiwaniu receptury na odtrutkę swej przypadłości. Wiedział jednak, że, jak to wróżby, dla niego samego mogą być nie do końca zrozumiałe. Na szczęście znał takiego jednego "czary-mary", co już raz się zgodził mu pomóc, a wiedział, że to człek, który słowa nie łamie.

Nie namyślając się krasnolud wyruszył w poszukiwaniu towarzysza. Odnalazł Felixa szybciej niż przypuszczał, głównie dzięki łutowi szczęścia, gdyż wśród tych tłumów niełatwo było kogoś odnaleźć. Roran podszedł bliżej i szturchnął lekko maga pokazując, że chce z nim porozmawiać na osobności. Nie wiedział, co dokładnie mu powiedzieć, gdyż nie łatwo było mu prosić o pomoc w tej sprawie, ale miał nadzieję, że kompan, który nie jedno już z nim przeszedł, zrozumie go bez dłuższego uzewnętrzniania się. Gdy odeszli trochę nie patrząc na niego, by się jeszcze bardziej nie peszyć, Roran rzekł:

- No to ten… - zaczął niepewnym głosem, po czym odchrząknął i mówił dalej. - Felixie, dawno już nic nowego nie dowiedzieliśmy się w sprawie…. w sprawie mojej choroby… wiesz tej przypadłości. I jest tu taki wróżbita…. no i pomyślałem, że można by go odwiedzić i podpytać.

Po dłuższej chwili wypocin miał nadzieję, że dla Felixa wszystko było zrozumiałe. Następnie się szybko zreflektował, poklepał po sakiewce i dorzucił jak by to wszystko tłumaczyło:

- Złoto mam!

- Cóż wolałbym bardziej naukowe podejście do problemu, ale spróbować nie zaszkodzi - Felix wzruszył ramionami. - Jeżeli jest oszustem, może będę wstanie to wykryć, w końcu przepowiednie powinny ściągnąć do siebie błękitny wiatr magii.

Awanturnicy zawitali do namiotu wróżbity. Rycerz Zygfryd, którego doświadczenie życiowe nie wymiotło do końca romantycznych ideałów, wyobrażał sobie przepowiednię jako kobietę o ponętnej figurze, z iskrzącym rubinem wetkniętym w pieniącą się wielką kaskadę czarnych włosów. Srogo się rozczarował. Strzygański wróż był smukłym mężczyzną o brązowej skórze, zaczerwienionych oczach i poplamionej siwej brodzie. Na jego ciele nie było ani odrobiny tłuszczu, a na grzbiecie miał godne pożałowania łachmany.

- Witajcie w mojej budce, w której chroniony przed najmniejszym promykiem światła zgłębiam tajemnice świata - powitał ich patetycznie Strzygan, taksując każdego od stóp do głów świdrującym spojrzeniem.

- Do rzeczy - wróż cofnął się i usiadł na fotelu, przyjmując ton wyrachowanego handlarza. Aura tajemniczości znikła. - Za dwadzieścia karli udzielam przepowiedni zrozumiałym, przejrzystym językiem, za dziesięć mówię żargonem, który czasem dopuszcza dwuznaczność, za pięć wygłaszam przypowieść, którą można dowolnie interpretować, a za jednego karla bełkoczę w nieznanym języku.

- Wysoko cenisz swe zdolności starcze - powiedział niezadowolony Zygfryd. Gdyby nie fakt, że bóstwo, w które wierzył, wspierało wróżbitów, zapewne wystrzelałby po pysku bezczelnego Strzyganina i wyszedł. Z trudem się opanował i dalej ciągnął negocjacje. - Jestem skromnym sługą Morra, który ma tu misję do wykonania, więc starcze lepiej obniż cenę zanim się zdenerwuję.

- Tajemnice świata, które tu przed wami odsłonię, są bezcenne - odparł Strzygan, odmawiając jakichkolwiek negocjacji.

- Płacimy? - Thurin zagadnął lakonicznie swoich towarzyszy. Mimo wszystko lepiej było zapłacić, jeśli liczyli na prawdziwą przepowiednię. Kiwnął kompanom dopiero co zakupionym na jarmarku jędrnym i soczystym kwaszonym ogórkiem, wyciągniętym świeżo z beczki.

- Płacimy - zgodził się Zygfryd - Ale nie próbuj nas oszukać starcze, bo znajdziemy cię nawet w piekle.

- Płacimy, płacimy - rzekł Roran, po czym szepnął do czarodzieja: - Ty mu wytłumacz, czego chcemy.

- Tak - Felix umilkł na chwilę. - Chcielibyśmy przy tym pytaniu zostać sami - czarodziej poczekał aż ten warunek zostanie spełniony. - Mój przyjaciel zapadł na pewną nieprzyjemną przypadłość i szukamy rozwiązania jego problemu. Problem w tym, że jesteśmy w martwym punkcie naszych poszukiwań i zastanawiamy się czy jesteś wstanie wywróżyć nam kierunek, prowadzący do rozwiązania tej kwestii.

- Jedno pytanie, zanim odlecisz stąd umysłem i duszą - Thurin odchrząknął. - Jesteś petru swojego taboru, czy to zaszczytne miejsce sprawuje inna osoba?

- Tak - wróżbita napuszył się jak paw. - Jestem petru - przepowiednia nie wyjawił ani swojego imienia, ani rodu karawany, widocznie w obawie przed uzdolnionymi magicznie, których najwyraźniej musiał wyczuwać. - Której z moich usług sobie życzycie?

W tych czasach, ciężkich i wypełnionych obawami, awanturnicy postępowali ścieżkami, które wybierał dla nich ślepy los. Usłyszawszy przepowiednie, poszukiwacze przygód zadumali się nad swoim zagmatwanym przeznaczeniem. Podobno śmierć Thurina miała uratować siedmiu więźniów. Roranowi pisane było pozbawienie głowy czarodzieja. Tylko którego? Araba? Czarnoksiężnika? Chyba nie Felixa? Zygfryd miał w przyszłości z powodzeniem szantażować mężczyznę zajadającego się bażantem. A Felix dowiedział się, że nie może liczyć na przewagę zaskoczenia w niedalekiej przyszłości.

Po tym jak wszyscy zebrali się do wyjścia, Morlanal wszedł do namiotu, by porozmawiać z petru.

- Chce ci jedynie powiedzieć, że nie musisz się obawiać. Szanowny Petru, Felix i ja nie życzymy źle żadnemu użytkownikowi magii. O ile nie używa jej do czynienia zła i zniszczenia. Twoja zdolności to cenny dar. Twoja rodzina ma olbrzymie szczęście. Wyczułem wśród was również prawdziwego iluzjonistę. Gdyby obdarzeni mocą z twojej rodziny chcieli zgłębić trochę wiedzy w tym zakresie. Myślę, że mógłbym pomóc. Znam zaklęcia z różnych szkół. W tym i obronne iluzje. Mam nadzieję, że wyczujesz czystość mych intencji. Nie ulegniesz stereotypom jak i ja nie uległem zjawiając się tu.

Wróżbita na zapewnienia Morlanala kiwnął ze zrozumieniem głową, jednak nie przystał na jego propozycję.

- Nie ma czasu - burknął petru. - Jutro stąd odjeżdżamy.



33 Pflugzeit 2515 KI, Festag, słoneczne popołudnie

turniej rycerski, pojedynek Zygfryda i barona

Ludzie wydali okrzyk radości, gdy tylko ich ulubieńcy powstali z brudnej ziemi. Pojedynkowicze mogli złościć się, kląć, czy też lękać, lecz wszystkie te emocje pozostawały niewidoczne, ukryte za przyłbicami rycerskich hełmów. Zygfryd z pomocą sługi dosiadł rumaka, nie zwracając uwagi na zdrętwiałe od wstrząsu ramię. Baron i Czarny Strażnik ponownie stawili się w szrankach, gotów kontynuować zacięty pojedynek.

Rycerze zmusili konie do szaleńczego galopu. Wałachy pognały, niepomne szkód, jakie czyniły kopytami rozgrzebującymi ziemię. Rumaki były coraz bliżej, aż kopie i tarcze szczepiły się ze sobą. Zygfryd rozłupał tarczę władcy i wyrzucił go z siodła z dziecinną łatwością. Upadając baron uderzył głośno głową o ziemię, aż wszyscy jęknęli. Zwycięzca odbywał swój triumfalny objazd dookoła placu. Brawa zaczęły szybko przybierać na sile, jak gdyby ludzie chcieli, by cały Stary Świat usłyszał ich owacje, dudniące stąd - ze skrawka zapomnianego przez bogów pogranicza.

Wreszcie przyniesiono lektykę i odniesiono pokonanego zawodnika do namiotu, ogłuszonego i obolałego, a herold obwieścił wynik pojedynku. Tłum ucichł zmęczony. Ludzie ruszyli wolno do domów, zaś Zygfryda i jego towarzyszy zaproszono na odebranie nagrody i uroczystą ucztę do zamku.



33 Pflugzeit 2515 KI, Festag, ciepły wieczór

zamek barona Melfa Wolframa Schrötera, na północ od wzgórz Varenka

Awanturnicy wraz z kawalerzystami i służącymi skierowali się w stronę siedziby barona, mrocznej budowli ozdobionej smutno zwisającymi sztandarami, pamiętającymi lepsze czasy. Mimo że zamek, ze swym zdeterminowanym garnizonem, pełnił przede wszystkim funkcję obronną w tej jałowej, przerażającej i niebezpiecznej krainie, warownia miała w sobie coś z wytwornego pałacu. Budowla wyglądała na miejsce, które niegdyś mogło być wyjątkowo eleganckie. Dziesiątki lat zaniedbania jednak nie przeszkodziły zapadającemu zmierzchowi w nadaniu temu miejscu melancholijnego piękna. W oknach zamku paliły się światła. Delikatne oświetlenie podkreślało łuki i okna warowni, przypominając, że nadeszła pora na oddanie się hulankom i ucztowaniu.

W towarzystwie służących poszukiwacze przygód powłóczyli się trochę po zamku, oglądając z przyjemnością, jak jest urządzony. Za dnia musiał wyglądać jeszcze piękniej. Bogate umeblowanie, błyszczące kandelabry i dyskretny ruch szambelanów w liberiach sprawiły, że Felix i Zygfryd poczuli się jak w domu, a pozostali z włóczęg mogli skosztować przynajmniej namiastki luksusu przebywając w jednym z nielicznych pogranicznych bastionów cywilizowanego świata.

Usługujący potwierdzili, że wieki temu ziemie te ród Wollbrinków przegrał na rzecz rodu Schröter, że włości przez te wszystkie dziesięciolecia skurczyły się do starego zamku i kilku wiosek, zarządzanych przez bezdzietnego władcę. Pragnący rozpaczliwie dziedzica baron był podobno nawet gotów zapomnieć o posagu, ogłuchnąć na wszelkie podejrzane pogłoski i przywitać kandydatkę z wszelkimi honorami.

W oknach zamku paliły się światła. Delikatne oświetlenie podkreślało łuki i okna warowni, przypominając, że nadeszła pora na oddanie się hulankom i ucztowaniu. Goście wreszcie przeszli pod arkadą i wkroczyli do wielkiej komnaty. Za oknem niebo było ciemnoniebieskie, pełne ogromnych, lśniących gwiazd.

Podano do stołu. Ustawiono mięsa, auszpiki i paszteciki wszelkiego rodzaju. Baron - mężczyzna o sokolich rysach i wypielęgnowanej bródce - tego wieczoru ubrany był w szaty barwy ochry i czerwieni, ze złotymi epoletami i w sandałach z rzemykami sięgającymi kolan. Usiadł na tle wielkiej mapy okolicznych terenów, podpisanej przez samego Jürgena Krogmanna, jednego z najwybitniejszych kartografów Imperium.

Kwiat rycerstwa, ubrany na modłę władcy, zajął najdalsze miejsca przy stole, co nie przeszkadzało kawalerzystom patrzeć na awanturników w sposób, który w końcu zaczął ich drażnić, jakby pograniczni katafrakci byli dostojnymi lordami, a oni cuchnącymi żebrakami. W posępnym nastroju zaczęto spożywać kolację, podejmując niepewne próby rozmowy. Nie było śladu po arabskim czarodzieju, jedynie jego orli chowaniec siedział niczym chimera na kamiennej półce, nad drzwiami prowadzącymi do wielkiego holu, łypiąc na awanturników.

- Winszuję i cieszę się z waszego zwycięstwa, Herr de Leve - zaczął baron. - Rzadko mam okazję gościć tak tęgiego zawodnika w swych skromnych progach. Wiecie Herren, wszędzie wokół bagna, pola i lasy, ani jednej godziwej karczmy... Nawet polować strach się bać, ale o tym jeszcze porozmawiamy, być może dane będzie nam współpracować. Ufam, że Herren mieliście dobrą podróż, zżera mnie tylko ciekawość, skąd tak właściwie Herren przybywacie?

Spoglądając na jednego z kawalerzystów, w Felixie odezwały się przejmujące, lecz niejasne wspomnienia. Widział wcześniej tę twarz, tylko gdzie? Mężczyzna ten musiał być jednym z absolwentów reiklandzkiego Kolegium Wojskowego Diesdorfu. Na Sigmara, przecież byli razem w jednym plutonie, w plutonie Przełęczy Czarnego Ognia! Tylko jak on się nazywał? Faulheit! Casimir Faulheit! Teraz już pamiętał. Casimir Faulheit jednak nie był absolwentem, nie ukończył kolegium. Na ostatnim roku został wyrzucony za najęcie jakiejś bandy awanturników do wykradnięcia odpowiedzi na końcowy egzamin, przerażony perspektywą oblania i pogróżkami ojca. Widać nic nie poszło po myśli Casimira, skoro się tu znalazł, z twarzą pokrytą bliznami i grubszy o co najmniej cztery kamienie.

Felixa opanowało współczucie - przecież czarodziej sam latami próbował zadowolić ciężką pracą swego despotycznego ojca. Zbudowali kamień po kamieniu mur, którego żaden z nich nie potrafił zburzyć.

 
__________________
[D&D 5E | Zapomniane Krainy] Megaloszek Szalonego Clutterbane’a - czekam na: Lord Melkor, Dust Mephit, Panicz, psionik
[Adventurer Conqueror King System] Saga Utraconego Królestwa - czekam na: Gladin, WOLOLOKIWOLO, Stalowy, Lord Melkor

Ostatnio edytowane przez Lord Cluttermonkey : 06-10-2015 o 13:39.
Lord Cluttermonkey jest offline