Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-01-2016, 18:34   #29
Mag
 
Mag's Avatar
 
Reputacja: 1 Mag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputację
Kobieta pobrała zaliczkę i powoli skierowała się do wyjścia. Przechodząc obok mnicha zwolniła nieznacznie.
- Miło mi będzie jeśli dołączysz do mnie przy kolacji - powiedziała i nie czekając na jego odpowiedź poszła dalej.
Nieśpiesznie przeszła przez korytarz i schodami w dół. Od czasu, gdy była tu przed spotkaniem z wróżką odrobinę zmienił się krajobraz. Było więcej ludzi, gwarniej, duszniej ale i radośniej przez wypity do tego czasu alkochol. Nie było już awanturników i podłoga wydawała się być zdecydowanie bardziej czysta. "Czyżby się zatłukli?" pomyślała, lecz nie poświęciła już więcej uwagi temu, bo zbliżyła się do karczmarza i poprosiła o podanie wina i kolacji dla niej i Merinsela, który w tej chwili miał najnudniejsze zajęcie.
stolika, gdzie czekał jej anielski towarzysz.
- Całkiem dobrze poszła rozmowa - powiedziała dosiadając się do stolika. Odpięła od pasa miecz i położyła go na ławie obok siebie. Przelotnie spojrzała na plecak, który nadal znajdował się tam gdzie go zostawiła. - Zamówiłam kolację i zaprosiłam do naszego stolika jednego mnicha wyznającego mojego boga. Mam nadzieję, że nie masz nic przeciw - spojrzała na anioła pytająco.

Mnich wydawał się zaskoczony gdy nieznajoma, która zwała się Glynne, zaprosiła go do stolika. Był trochę głodny, choć to akurat nie stanowiło problemu żadnego. Trzymając cały więc swój dobytek w dłoni, ruszył za kobietą. Lekkim skinieniem głowy przywitał się z aniołem, jednocześnie odsuwając sobie krzesło. Gdy zasiadł na nim, kij położył na ziemi, bowiem nie sądził aby w tej rozmowie miał być on do czegokolwiek przydatny.
-Gdy los się nam uśmiecha, spotykamy przyjaciół, a gdy nam jest przeciwny, ładną kobietę. - odrzekł grzecznie, uśmiechając się przy tym do kobiety.
Gdy przyszła pora zamówienia posiłku poprosił o miskę zupy z ryżem i jakimś mięsem. Nie było to może zbyt wyszukane, ale mnich nie czuł potrzeby zamawiania wytrawnych potraw. Także jeżeli chodzi o napitek, tym razem zamierzał się delektować zwykłym sokiem z jabłek albo innych suszonych owoców.

Anioł najwyraźniej nic przeciw towarzystwu mnicha nie miał. Skinął mu głową, w odpowiedzi na jego słowa, które na twarzy skrzydlatego wywołały pełen zdziwienia wyraz.
- Zadbałem o nocleg - poinformował swą towarzyszkę, postanawiając najwyraźniej zignorować póki co owego mnicha.
Glynne uśmiechnęła się na słowa mnicha, ale nie skomentowała ich choć początkowo miała na to ochotę.
- Bardzo miło z twojej strony - odparła do Merinsela. - Ruszamy z samego rana, więc jeśli uważasz że czegoś nam brakuje to jest jeszcze czas to nadrobić - mówiąc to podała mu zaliczkę od wróżki.
- Zajmę się tym - odparł biorąc sakiewkę. - Zostawię was samych - dodał, wyciągając z kieszeni klucz i podając go kobiecie. - Drugie piętro, pierwszy po prawej.
- Nie zjesz najpierw? - zapytała niepocieszona, że na darmo zamówiła dwie porcje pieczeni. Wzięła od niego klucz i schowała do swojej sakwy.
- To zajmie chwilę, targ jest tuż za rogiem, a resztą zajmie się Katupir. Wrócę nim zdąży ostygnąć. - Po raz pierwszy od jej powrotu przez jego twarz przemknął uśmiech, który jednak pozostał na niej tylko chwilę. - Lepiej załatwić zapasy wcześniej niż później.
- Dobrze, tylko nie wydaj wszystkiego na głupoty - uśmiechnęła się do anioła.
- Postaram się - odpowiedział, po czym skinął głową mnichowi, a dopiero później Glynne. Po chwili już go nie było.
Mnich przysłuchiwał się w milczeniu tej wymianie zdań. Co jakiś czas podnosił wzrok z nad talerza, przyglądając się nowo poznanym znajomym. Od dawna przebywał w samotności, więc ich dyskusja była przyjemną odmianą monotonnej ciszy.
- Od dawna znasz Skrzydlatego? - zapytał Mnich, gdy anioł odszedł.
- Od początku podróży w to miejsce - odpowiedziała. - Przybyliśmy z San, więc trochę minęło. Jest przyjemnym towarzyszem, choć małomównym - spojrzała na mnicha. - Od dawna wyznajesz Riv?
-Całe życie - odparł zgodnie z prawdą, choć trzeba było przyznać że mnich wypowiadał się zwięźle i krótko
- Rozumiem, że pochodzisz z Gór światła. To... Naprawdę spory kawał drogi w to miejsce. A już myślałam, że sama z daleka pochodzę - uśmiechnęła się do niego. Karczmarz pojawił się przy nich stawiając pieczeń i kielichy przy Glynne i przed mnichem, a karafkę z winem na środku blatu.
Gdy tylko odszedł kobieta poprawił pomyłkę i przesunęła porcję pieczeni w kierunku pustego teraz miejsca które zajmował anioł.
- Należysz do jakiegoś zakonu? - zapytała nalewając sobie wina do kielicha.
-Można to tak powiedzieć. Wychowałem się w klasztorze, pod okiem mistrzów. Na szczycie Gór Światła, istnieje klasztor Foshan. To tam mnie wychowano - odparł skromnie mnich -A Ty? Jak to jest z Tobą ? - zadał pytanie swojej rozmówczyni na koniec.
Glynne słuchała go uważnie nieśpiesznie sącząc wino. Gdy skończył odstawiła kielich i wzięła do ręki sztućce.
- Wcześnie trafiłam do sierocińca prowadzonego przez kapłanki Zakonu Vess. To one wychowały mnie otaczając troską. Bardzo dobrze wspominam tamten czas - nostalgia zagościła w jej spojrzeniu, gdy kroiła pieczeń. - Byłam wdzięczna im, ale przede wszystkim wyznawanej przez nie bogini Riv. Nie zastanawiałam się nawet, gdy zaproponowano mi dołączenie do Zakonu, bo zawsze marzyłam by stać się jedną z Vess - po tych słowach spojrzała na Li. - Opowiedz mi o swoim zakonie - poprosiła.
- Cóż. Nie ma za wiele do powiedzenia. Żyjemy z dala od ludzi choć czasem schodzimy do pobliskich osad pomagając biednym i słabszym. Klasztor jest dość ubogi i tam hartujemy ducha i ciało. Każdy po wielu latach przechodzi swoisty test. Każdemu pisana jest własna droga. Moja doprowadziła mnie tutaj - odpowiedział zgodnie z prawdą - Czemu akurat Ciebie wybrano do pomocy ? - zapytał bowiem kobieta wyglądała dość młodo.
Zastanowiła się nad jego pytaniem wbijając widelec w pieczeń. Wzruszyła ramionami.
- Nie wiem. Jeśli moje starsze siostry zakonne uznały, że temu podołam to tak będzie - odparła bez skrępowania, a w jej tonie głosu nie było nawet cienia przechwałki. - Ufam w ich osąd i wiem, że Riv mnie wesprze - w jej słowach czuć było wewnętrzny spokój. - W moim Zakonie nie ma testów. Jeśli kapłanki uznają kandydatkę za godną to dostąpi taka zaszczytu by przyjąć kapłańskie święcenia i otrzymuje przydomek Vess. Choć w moim kraju jesteśmy kojarzone z wizerunkiem walecznej kobiety okutej w zbroję płytową dzierżącą miecz półtoraręczny to również pośród nas są delikatne istoty, które poświęcają się na zgłębianiu tego co ofiarowuje nam Riv. Zakon wspiera króla, a ten nie szczędzi kapłankom funduszy, więc zarówno sierotom przez nas chowanym, jak i nam nie brak niczego - i to mogło tłumaczyć jej zadbany wygląd jak i pięknie zdobiony miecz jaki obok niej leżał.
Mnich przyjął w milczeniu słowa kobiety. Było to dla niego coś nowego. Nowy zwyczaj. Nowi ludzie, więc nie jemu ani było osądzać ani kwestionować cokolwiek. Skinął tylko głową że rozumie, i powrócił w milczeniu do spożywania swojego posiłku. Nie był rozmownym towarzyszem, bowiem cenił sobie ciszę i spokój. Poza tym uważał że słowa trzeba ważyć, bowiem potrafią one być przyczyną głupich sporów.
Kobieta nie nalegała na dalszą rozmowę i podobnie ja Li skupiła się na posiłku. Nie spieszyła się z tym zerkając tylko raz po raz na stygnąca porcję anioła. Czas mijał a jego wciąż nie było. Glynne zastanawiała się co chciał zakupić na drogę, że tyle mu się schodziło.
- Jak dowiedziałeś się o zadaniu? - zapytała, gdy jej talerz był już pusty a kielich po raz drugi opróżniony.
-Od tej skrzydlatej małej. Dziś. Wcześniej...nie wiedziałem - odparł zgodnie z prawdą.
Glynne spojrzała na niego z pewną dozą zdziwienia.
- Znaczy… Chyba nie znalazłeś się w tej karczmie przez przypadek skoro przybywasz z tak daleka - uściśliła swoje zapytanie.

Nim miała okazję usłyszeć odpowiedź na swe pytanie, w drzwiach karczmy pojawił się Merinsel i od razu ruszył w stronę stolika, przy którym wraz z mnichem siedziała.
- Zakupy zostaną dostarczone rano - poinformował ją siadając i zabierając się za swoją chłodnawą już pieczeń.
- Doskonale - odparła kapłanka krótko nalewając wina do kielicha jego i swojego.
-Przeznaczenie mnie tu skierowało. Kazało mi znaleźć...ją. I znalazłem - sam nie wiedział czemu, ale teraz wydawało mu się to zabawne. Przemierzył taki szmat drogi...by znaleźć tego skrzydlatego chochlika. Lekki uśmiech pojawił się na jego twarzy -Smacznego - rzucił do anioła, który zabrał się za jedzenie.
- Dziękuję - odparł Merinsel, gdy tylko przełknął to co akurat w swych ustach miał. - Merinsel - przedstawił się, nadrabiając ów brak z poprzedniego spotkania.
-Fei Li - odpowiedział mnich krótko.
Anioł skinął głową mnichowi, na chwil parę skupiając się na nadrabianiu zaległości w jedzeniu.
- Jak rozumiem także udział w zadaniu, które wróżka zleciła, bierzesz?
-Los tak chciał - potwierdził przypuszczenia anioła
- Zatem ciekawe towarzystwo się zebrało - stwierdził anioł, nie wydając się zrażony małomównością mnicha. - Miałem okazję spotkać kolejną z osób, które towarzyszyć nam będą. Ghula, kobietę. - Tym razem zwrócił się do Glynne.
- Tak, pamiętam ją. Ksenocidia - wspomniała ją sącząc wino. - Mamy też rybjię. Nigdy wcześniej nie widziałam takiej poza malowidłami. Niestety prawdą jest, że to niema istota - stwierdziła. - Rozumiem, że na minięciu się nie skończyło. Rozmawialiście o czymś konkretnym?
- O śmierci - odparł, odsuwając od siebie talerz z niedokończoną kolacją. - Spotkam się z nią ponownie za chwilę. Wydaje mi się iż temat ów jest dla niej niezwykle istotny. Ghule zwykle nie zaczepiają innych bez ważnego powodu, a przynajmniej te, które spotkałem tak nie czyniły. Rybja zaś… Może się okazać przydatna.
- Skoro żywi rozmawiają o życiu, to nie powinno nas dziwić, że Ghule chcą mówić o śmierci - wzruszyła ramionami. - Nie mniej ciekawi mnie wasza rozmowa, więc jeśli tylko nie będzie spowiedzią to chętnie usłyszę co ci ona powie - dodała
- Mam wrażenie iż nie będzie to nic więcej ponad rozmowę o egzystencji i jej celach. Oczywiście przekażę ci to, co będę mógł - odpowiedział, wstając. - Teraz zaś wybaczcie, lecz ponownie was opuszczę. Godzina minęła, a ja nie lubię się spóźniać. Szukać cię tu czy w pokoju, Glynne? - Zapytał jeszcze.

- Będę w pokoju, czas odpocząć - odpowiedziała mu.
- Zatem to tam skieruję swe kroki po owej rozmowie - rzucił na pożegnanie, po czym skierował się w stronę Katupira, z którym zamienił słów parę, a następnie skierował się do korytarza po prawej stronie.
Mnich skinieniem głowy pożegnał anioła, by potem zwrócić się do Glynne:
-Jeśli jesteś zmęczona nie krępuj się. Ja tu jeszcze posiedzę. Wiele lat minęło od kiedy w okół mnie było więcej niż kilkoro ludzi. - uśmiechnął się szeroko.
- W takim razie życzę dobrej nocy - odparła i sięgnęła po swój plecak i miecz. - Do zobaczenia jutro rano - po tych słowach wstała i po uprzejmym skinieniu głową do Li na pożegnanie skierowała się ku schodom.

Wyciągnęła klucz z sakwy i okazało się, że drzwi, przed którymi stanęła były właściwe. Rozejrzała się po pokoju mającym dwa łóżka, stolik i okno.
Zamknęła za sobą drzwi i weszła do środka kładąc swój plecak przy łóżku, a miecz na poduszce. Podeszła do okna i wyjrzała przez nie. Widok zza szyby wychodził na ulicę. Idealnie.
Zaczęła rozbierać się ze swoich ubrań. Kurtkę powiesiła na krześle i tam też zostawiła pas oraz spodnie. Podeszła do małej toaletki i odświeżyła się przy niej. Wróciła do łóżka usiadła na jego środku uprzednio zdejmując buty. Siedząc ze skrzyżowanymi nogami położyła na udach wyciągnięty z pochwy miecz. W tej pozycji, z prawą dłonią położoną na płazie pogrążyła się w modlitwie.
Nie dane jej było długo ową samotnością się cieszyć. Skrzypienie podłogi przed drzwiami, a następnie ich otworzenie zwiastowało powrót jej skrzydlatego towarzysza. Anioł postanowił najwyraźniej iż przeszkadzać jej w modlitwie nie będzie i miast się odezwać w ciszy odjął swój płaszcz, a następnie zbroję, którą złożył przy łóżku. Do niej to dołączył długi miecz. Dopiero wtedy usiadł na wolnym łóżku, czekając cierpliwie aż Glynne zakończy swe modły.
Kobieta otworzyła oczy i spojrzała na Merinsela. Nieśpiesznie odłożyła miecz obok na poduszkę przy okazji gładząc go pieszczotliwie dłonią.
- Coś ciekawego? - zapytała.
- Ciekawy ghul, reszta jednakże taka jakiej się spodziewałem - odparł. - Będę musiał odwiedzić świątynie Tahary nim ruszymy. - Słowa te wypowiedziane zostały z pewną dozą niechęci.
- Jeśli uważasz to za konieczne - powiedziała. - Co chciała ghul? - zmieniła prędko temat by anioł przestał myśleć o niemiłej dla niego konieczności odwiedzenia miejsca sakralnego jego boga.
- Wiedzy - odpowiedział uśmiechając się łagodnie. - Chciała wiedzieć jak umrzeć. Ta istota nigdy nie pogodziła się z darem, który otrzymała. Zbyt wiele w niej zostało by tak się stało. Ofiarowałem jej swoje przemyślenia, które zrodziły się przy okazji spotkań z jej podobnymi. Mam nadzieję, że to jej pomoże. - Mówiąc uniósł dłoń do piersi, szukając na niej czegoś, jednak gdy tego nie znalazł, opuścił ją z powrotem na łóżko.
- Jeśli nie zmieni zdania to mogę jej pomóc - wymownie spojrzała na swoją klingę, która wybitnie do tego celu się nadawała. - Zgubiłeś medalion na zakupach? - zapytała patrząc na niego ze zdziwieniem odkrywając czego mu brakuje.
- Ona szuka godnej śmierci, takiej, która zmaże klątwę. Wspomniałem jednak iż winna ze swymi problemami do kapłana się udać. Kto wie, może wspomni ci o nich.
Nim odpowiedział na jej pytanie przez chwilę wydawał się tkwić we własnych myślach, jakby starając przypomnieć sobie co właściwie z owym medalionem zrobił. To jednak niezbyt pasowało do jego pewnej odpowiedzi, której w końcu udzielił.
- Oddałem.
- Rozumiem - uśmiechnęła się lekko. - Choć uważam, że taką śmierć również można uznać za chwalebną. Potrzeba odwagi by podjąć taką decyzję - dodała patrząc na swój miecz. Podniosła wzrok na anioła.
- Jak się czujesz? - zapytała go z nieco ukrywaną troską.
Podniósł na nią swój wzrok, który w pierwszej chwili nie wyrażał niczego, jednak już w następnej był pełen zdziwienia.
- Dlaczego pytasz?
- WyglÄ…dasz na zmartwionego
- odpowiedziała mu wprost.
- Nie przejmuj się tym - odparł, przywołując na usta łagodny uśmiech. - Powinnaś odpocząć skoro ruszamy z rana. Którędy wyznaczono trasę?
Glynne położyła się na boku przykładając głowę do poduszki tuż obok leżącej tam klingi.
- Jeśli wszystko ułoży się dobrze to wyruszamy z portu w Tasir i oszczędzimy sobie drogi do stolicy - odpowiedziała przyglądając mu się uważnie. - Ja wiem, że to nie moja sprawa, nie mniej serce się kraje od patrzenia na smutnego anioła - wydusiła z siebie w końcu marszcząc brwi w zmartwieniu.
- Wybacz, że przysparzam ci trosk. To minie, nie przejmuj się tym.
Słowom swoim starał się nadać lekkie brzmienie, jednak czas, który spędzili w drodze, pozwolił Glynne dostrzec niezbyt udaną próbę zbagatelizowania problemu. W jego słowach nie było jednak śladu kłamstwa. Tym bowiem usta jego nie skalały się ani razu odkąd go poznała.
Udzieliwszy jej tej odpowiedzi skupił się na przygotowaniach do snu. Powoli i z namysłem pozbył się wpierw butów, układając je następnie równo obok siebie i wsuwając pod łóżko. Po butach przyszła kolej na koszulę, która ułożona została na oparciu łóżka. Na końcu dołączyły do niej spodnie. Merinsel zawsze dbał o ład i porządek, szczególnie w miejscu, w którym przyszło im nocować. Kolejnym z jego zwyczajów było ustawienie ochronnej bariery wokół ich posłań. Tym jednak razem nic nie wskazywało na to by zamierzał to zrobić. Zakończywszy swe przygotowania usiadł i oparł się plecami o ścianę, podciągając prawe kolano ku górze i opierając o nie rękę. Skrzydła otuliły jego postać niczym śnieżnobiały płaszcz.
- Tasir - podjął wcześniejszą rozmowę, najwyraźniej zapominając iż dopiero co namawiał ja do odpoczynku. - Zatem czeka nas droga morska. Gdzie zatem zmierzamy, Glynne?
Przez cały ten czas kapłanka raz po raz spoglądała na Merinsela. Nie była szczególnie bardzo zmęczona. Wyciągnęła się wygodnie na łóżku i ułożyła rękojeść miecza pod poduszką. Zawsze tak sypiała niezależnie czy była w drodze czy miejscu całkowicie bezpiecznym. Kwestia przyzwyczajenia i pewnie również poczucia bezpieczeństwa jakie dawała jej bliskość klingi. Palcem zaczęła wodzić po wyżłobieniach biegnących przez ostrze.
Podniosła wzrok na anioła, gdy ten odezwał się.
- Lust. Siedziba nekromanckiej, samozwańczej królowej Sontii - dopiero teraz tak naprawdę do niej dotarło, że anioł przecież nie wiedział o misji więcej niż mu powiedziała. - Skradziono koronę królowej Hasiry. Miało to miejsce kilka dni temu. I to właśnie Sontii została uznana za tą która zleciła kradzież. Wyznaczono nad wyraz wysoką nagrodę za znalezienie korony. Sto tysięcy rivów oznacza, że jest to bardzo ważny przedmiot.
Anioł skinął głową przyjmując tą informację. Nie wydawał się zaskoczony. Na szczęśliwego także nie wyglądał.
- Sontia Dakara to groźny przeciwnik. Szczególnie będąc w posiadaniu korony Denary. Musiała jednak mieć ważny powód by dopuścić się tego czynu. Nagroda zaś… Nagroda dziwić nie powinna, ów przedmiot jest bezcenny.
- Denary? - zapytała unosząc brwi w zdziwieniu myśląc, że się przejęzyczył.
Ponowne skinięcie głową poprzedziło jego słowa.
- Pani Wody Denara. Wedle przekazów tą właśnie koronę nosiła na głowie, gdy jeszcze ukazywała się mieszkańcom Zaris. Gdy zniknęła, przekazała ją władcy Alezii. Od tamtej pory każdy kolejny władca wybierany jest nie z racji urodzenia, a umiejętności władania mocą zawartą w artefakcie.
Glynne była pod wrażeniem pochodzenia tego artefaktu.
- To trochę wygląda tak, jakby Sontii chciała udowodnić, że jej się bardziej należy korona... - wypowiedziała na głos swoje myśli. Władza była jednym z dogmatów Riv i obcym pragnieniem dla Glynne. Sama nigdy nie dążyła do władzy co na drodze do osiągnięcia równowagi między dogmatami bóstwa stanowiło przeszkodę. Najlepsze spośród Vess potrafiły osiągnąć tą równowagę. Ale Glynne nie czuła się z tego powodu źle. - Zadanie zostało dane przez mojego króla, więc San zdaje się chcieć zacieśnić więzi z Alezją - skryła ciche ziewnięcie zakrywając usta dłonią.
- Dopóki żyje prawowita właścicielka tej korony, Sontia jedyne co uczynić może to skorzystać z częściowej władzy jaką przedmiot ten posiada. Ta jednak sama w sobie daje jej dużą przewagę. Szczególnie gdy do jej uszu dotrze, że się zbliżamy.
Przez chwilę przyglądał się jej nim dodał.
- San i Alezia od jakiegoś czasu dążą do połączenia. Ta okazja jest aż nazbyt dogodna. Teraz jednak nie pora na te dywagacje. Śpij.
- Zdajesz sobie sprawę, że często zdarza ci się traktować mnie jak małe dziecko? - zwróciła mu uwagę. Nie było jednak w tym pretensji. Nawet uśmiechnęła się ciepło do niego.
Uśmiechnął się, jednak nieco smutno.
- Nie jest to moim zamierzeniem, Glynne. TroszczÄ™ siÄ™ o ciebie jak o towarzysza broni.
Westchnęła wiedząc że i tak nic nie zdziała.
- Pamiętaj tylko, że jestem tu obok, gdybyś zechciał o tym porozmawiać - odparła ciepłym tonem po czym położyła się na plecach okrywając kocem. - Śpij dobrze.

* * *

O świcie obudziło ją czyjeś krzątanie się. Anielskie skrzydła były bardzo nieporęczne w ciasnych pomieszczeniach. A ciasnym okazywał się nawet nie mały przecież pokoik jaki wynajmowali. Otworzyła oczy i przeciągnęła się na łóżku.
- Dzień dobry - przywitała Merinsela zaspanym głosem. Powoli podniosła się przeczesując włosy. Anioł był już gotowy do wyjścia i łapiąc za klamkę poinformował ją tylko, że idzie do świątyni. Obiecał wrócić na śniadanie. Nim Vess zdołała cokolwiek odpowiedzieć ten zamknął już za sobą drzwi.
Glynne bez ociągania się wstała z łóżka i zaczęła się rozciągać. Po tej czynności, którą miała w zwyczaju robić każdego ranka, zaczęła się w końcu ubierać.
Postanowiła, że uprzednio zamknie drzwi pokoju na klucz. Teraz dopiero zdjęła z siebie koszulę by zmienić ją na inną, wyciągniętą z plecaka. Narzuciła ją na naznaczone kilkoma bliznami plecy i podeszła do lustra toaletki, żeby zapiąć ją. Na brzuchu i boku widniały kolejne ślady po dawno zaleczonych ranach.

Wkrótce była gotowa do wyjścia. Zapakowała jeszcze swoje rzeczy do plecaka i umocowała miecz przy pasie. Nigdzie się bez niego nie ruszała.
Wyszła z pokoju zamykając za sobą drzwi na klucz. Zeszła na dół do sali i po zamówieniu dwóch porcji usiadła przy wolnym stoliku. O tej nieludzkiej porze nie było o to trudno.
 
__________________
"Just remember, there is a thin line between being a hero and being a memory"

Gram jako: Irya, Venora, Chris i Lyn
Mag jest offline