Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-02-2016, 23:05   #4
Mag
 
Mag's Avatar
 
Reputacja: 1 Mag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputację
Próbowała się podnieść, ale podparcie się na lewej ręce sprawiło, że syknęła z bólu przez zaciśnięte zęby. Na domiar złego leżała na czymś cholernie niestabilnym co odkryła w drugiej kolejności. Miała ochotę przekląć na swój los, ale napastnicy mogli jeszcze tu być, a i nie miała pojęcia na jak długo straciła przytomność.
Próbowała się rozejrzeć i na łokciach przeczołgać w bezpieczniejsze miejsce by móc ocenić w jak wielkiej i czarnej dupie się znalazła.

Cała konstrukcja na jaką się zwaliła, trzeszczała, a w oczy leciał jej pył spróchniałego drewna i wszędobylski kurz. Kaszlnęła raz i drugi, zaczęła się czołgać, chcąc wydostać się na zewnątrz tej hałdy, jednak plecak, który cały czas był na swoim miejscu, utrudniał jej czołganie i zaczepiał się co rusz o belki, ryzykowała zawalenie konstrukcji. Skutków tego Alice nie mogła przewidzieć.

Przez chwilę rozważała pozbycie się bagażu. Ale bez ekwipunku równie dobrze mogła się uznawać za martwą. Wybór między wykrwawić się, albo złamać kark i wykrwawić. Pozostawało jej zachować większą ostrożność i zagryźć mocniej zęby.

Ostrożnie posuwała się do przodu, choć może trochę wolniej niż wcześniej. Słyszała jak płomienie z sykiem trawią samochód, którym jeszcze niedawno jechała. Czarny dym unosił się w niebo i aż tutaj czuła okropny smród palonych ciał. Ciał ludzi, których miała ochraniać. Wreszcie udało jej się wydostać na skraj bałaganu, nie tracąc przy tym żadnej kończyny. Ból w rozciętym przedramieniu promieniował na całą rękę. Okazało się, że leżała pod jakimś zniszczonym budynkiem, na którego parterze kiedyś była restauracja. Na środku ulicy stały resztki tego, co zostało z pojazdu, z makabrycznymi sylwetkami w środku. Prócz tego nie widziała na całej ulicy żywej duszy.

Osoby, które miała ochraniać i ten trzeci kretyn byli martwi. I to tak na chrupko martwi. Dopiero teraz mogła w przybliżeniu określić ile była nieprzytomna. Zdecydowanie za długo.
Upadła na kolana załamana.
- Kurwa mać... - przeklęła cicho patrząc na płomienie. Chuj z Tonym i tym trzecim. Jak ona spojrzy w oczy rodzinie Amandy?

- Nie ruszaj się - dobiegł jej uszu ochrypły, nosowy głos. Mówił gdzieś z boku, oddalony od miejsca w którym leżała o kilka bezpiecznych kroków. - Bez gwałtownych ruchów i darcia się. Rozumiesz?

Halsay zgrzytnęła zębami na słowa obcej. Musiała cholernie mocno przywalić o coś w głowę skoro tak nierozważnie wyszła na widok, dała się podejść i teraz pewnie ktoś celował jej w głowę. W ostatniej chwili powstrzymała się przed sięgnięciem po pistolet.
- Jeszcze trupy się dobrze nie zwęgliły, a już chcesz szabrować? - warknęła z wyraźnym nowojorskim akcentem nie mogąc opanować wzbierającego w niej gniewu.

Zapadła chwila ciszy, zakłócanej raptem odgłosami wydawanymi przez płonący wrak. W końcu jednak przerwało ją parsknięcie.
- Nie - odpowiedź była krótka, a głos wyraźnie niezadowolony. Parsknięcie powtórzyło się i zakończyło je krótkie:
- Ale tamci mogą być w pobliżu. Więc?

- Tym lepiej dla mnie - odparła ze złością blondyna z włosami zaplecionymi w warkocz sięgający jej za ramiona. Nawet nie drgnęła. [/i]- Krócej będę skurwieli szukać.[/i]
Alice zdawała sobie w tej chwili sprawę, że wrócić skąd przyjechała w tych okolicznościach nie mogła, więc zemsta wydawała się odpowiednim celem na obecną chwilę. Póki nie znajdzie innego lub zginie próbując wprowadzić w życie ten pierwotny.

Plama cienia przy stercie gruzu poruszyła się, wypluwając z siebie przygarbioną sylwetkę z łukiem w dłoniach. Wysoka, ubrana w ciemne, wielokrotnie łatane ciuchy kobieta pokręciła głową aż dyndająca na szyi maska przeciwgazowa podskoczyła nieznacznie. Zwróciła poznaczoną smugami kurzu i starych blizn twarz w stronę rozmówczyni, zawieszając wymownie wzrok na ciemniejących kleksach krwi, zdobiących jej ramię. Jasne, ze w takim stanie dałaby radę pokonać w pojedynkę agresorów odpowiedzialnych za zniszczenie samochodu…
- Dasz radę iść? - spytała, dzieląc uwagę pomiędzy najbliższe otoczenie, a drugą istotę ludzką. Zagrożenie przecież mogło się czaić dosłownie wszędzie. Uwaga i skupienie były więc wskazane i to w dużej ilości… wprost proporcjonalnej do popełnianej właśnie głupoty.

Halsay jeszcze chwilę wahała się. Mogłaby zastrzelić tą tutaj, bo pewnie była w zmowie... Ale za długo siedziała w Teksasie i miała teraz głupie przyzwyczajenie, że obcy ludzie mogą być pomocni.
- Mam ranną rękę i to tą, która i tak do niczego mi się nie przydaje. Tak, mogę chodzić - kobieta z przewieszonym przez plecy karabinem rozejrzała się po budynkach. Uwagę skierowała na okna, z których wtedy widziała wystrzał. - Czego chcesz?

- Dobrze - padła zwięzła odpowiedź. Nad pytaniem kobieta z łukiem wyraźnie zastanawiała się przez dłuższy moment, ale finalnie wzruszyła ramionami i odburknęła. - Niczego. To ciężki teren, nie wyglądasz na tropiciela. Krwawisz, trzeba to opatrzyć, bo przyciągniesz coś gorszego od ludzi.

- Powiedzmy, że czuje się jak w domu - odburknęła Alice po czym ignorując kobietę wstała i ruszyła do samochodu. To było głupie, ale musiała zobaczyć na własne oczy, z bliska. I zabrać co uda się odzyskać z pożaru. Mandy miała apteczkę...

- Randall, Ronnie… kojarzysz? - usłyszała za swoimi plecami.

- Czy ja wyglądam albo przynajmniej brzmię jak tubylec? - odparła z irytacją Alice. - Moja robota poszła kurwa z dymem. I to kurewsko dosłownie! - mimo złości to do wraku zbliżała się ostrożnie. Prawą rękę trzymała przy udzie gotową by sięgnąć po broń.

- Żyjesz. - lakonicznemu stwierdzeniu towarzyszyło ciche westchnięcie. Skrzywionej miny i kręcenia głową zauważyć nie mogła. - Uważaj na nich, mogą mieć więcej rakiet.
Szuranie butami zwiastowało, że obca przemieściła się, lecz dźwięki nie przybliżały się, a oddalały. - I zrób porządek z ręką.

Ta obca nie strzeliła do niej, a okazywanie współczucia poza Teksasem było bardzo rzadkim zjawiskiem, więc szkoda byłoby tą okazję zaprzepaścić. Kto nie ryzykuje...
- Tego, że żyje nie wpisałabym na stronę plusów w tej sytuacji - odparła nieco bardziej przyjaznym tonem głosu. Westchnęła. - Poczekaj. Mam tu parę fantów. Mój medyk jest nieco martwy... - skrzywiła się na dosyć chaotyczną wypowiedź.

Pobliźniona brunetka zatrzymała się w pół kroku. Zamarła z prawą nogą tuż nad powierzchnią gruntu, zaciskając silniej dłonie na majdanie łuku. Spojrzała przez ramię nieobecnym wzrokiem, wodząc nim po płonącym otoczeniu.
- Ja… - wydusiła z siebie, pokonując stawiające opór struny głosowe. Odkaszlnęła, splunęła pod nogi i dorzuciła. - Pierwsza pomoc to nie mój konik… mogę spróbować… obejrzę cię, ale nie tu. Trzeba zejść z ulicy.

Ta propozycja to już było coś. Halsey sama nie znała się na pierwszej pomocy no i ręka bolała ją jak skurwysyn, więc wolałaby żeby zrobił to za nią ktokolwiek inny. Choćby obca kobieta której imienia nawet nie znała.
- Dobra - odparła blondyna. - Szybko się uwinę - dodała podchodząc do auta i przyglądając się czy coś da się wyciągnąć.
- I po co wam to było? - mruknęła w stronę trupów. Była zła, że przeżyła, ale nie zamierzała z tym faktem polemizować a tym bardziej starać się go zmienić.

Ogień strawił doszczętnie to, co zostało po wybuchu ładunku umieszczonego w głowicy pocisku. Pickup był obrazem nędzy i rozpaczy, a dodatkowa makabryczna wkłada w środku, w postaci trzech zwęglonych trupów nie zwiastowała, by cokolwiek mogło przetrwać we wraku. Jedyną pozostałością po pasażerach był obrzyn, który siła wybuchu wyrzuciła poza zasięg pożaru. Pamiątka po teksańskim wieśniaku, który chciał zwiedzić świat.

Zabrała co mogła i ruszyła za nieznajomą. Halsey wiedziała, że równie dobrze właśnie idzie do kryjówki tych, którzy wysadzili auto. Ale musiała zaryzykować, bo sama w obcym mieście i tak nie da rady.
- Prowadź - odezwała się do nieznajomej, gdy była od niej raptem kilka kroków.
 
__________________
"Just remember, there is a thin line between being a hero and being a memory"

Gram jako: Irya, Venora, Chris i Lyn
Mag jest offline