Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-07-2016, 23:47   #125
Mag
 
Mag's Avatar
 
Reputacja: 1 Mag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputację
... część druga ...

(...)

Andreas wydawał się zmęczony lub chory… ale z jakiegoś powodu Immy odniosła wrażenie, że po prostu taka już miała być jego fizjonomia. Zmienił się. - Masz coś do picia? Preferuję z procentami. Taki napój trudniej zamrozić - spojrzał z niechęcią na swoje białe dłonie.
Mimo wszystko, po nim, nie spodziewała się krzywdy.
- W pokoju mam tylko wodę - odparła spoglądając na butelki stojące przy laptopie. Zamknęła za sobą drzwi na balkon i podeszła do biurka. - Ale jak chcesz to mogę przynieść coś z baru - zaproponowała biorąc do ręki wodę i odkręcając korek. Zbliżyła się do łóżka i usiadła na jego brzegu. Spojrzała na niego i nie wiedzieć czemu nie mogła przestać się uśmiechać.
- Wyglądasz strasznie - stwierdziła z rozbawieniem. - Chyba nekromanta musiał cie wskrzeszać - dodała, gdy podała mu butelkę.
- Nekromanta - Andreas zarechotał tym nieswoim, gardłowym głosem. Gestem odmówił wody mineralnej. - Jeżeli tak nazwiesz rolnika w Namibii, który rozłupał lodową bryłą, w której hibernowałem. Bardzo się zdziwił, widząc, co przypływ zostawił na plaży niedaleko jego chatki - rzekł, po czym zwrócił na nią spojrzenie swych jasnoniebieskich oczu. - To prawda, co usłyszałem? Że ze wszystkich pieprzonych ludzi na wyspie akurat ty zdecydowałaś się mnie zabić? - w głosie nie pobrzmiewał ani cień wesołości. - Zupełnie jak modliszka. Po zbliżeniu odgryza głowę swojemu partnerowi.
Po plecach Immy przeszedł zimny dreszcz, a w piersi poczuła ukłucie. Czyżby przybył tylko po to, żeby zemścić się na niej za to? Nawet nie miała mu tego za złe.
Usiadła przodem do niego na podkulonych nogach. Uda zakrywał jej zielony materiał sukienki. Siedząc w tej pozycji ramiączko lekko zsunęło się jej odkrywając pozbawione skazy ramię.
- Jedyne kogo zdecydowałam się zabić tamtego dnia była ta ruska kurwa. I udało mi się - powiedziała choć już bez typowej dla tego momentu satysfakcji. - A ty... - westchnęła wracając wspomnieniami do tamtej chwili. - Tak, wiedziałam, że jesteś na tej łodzi. Tak, ja pilotowałam tamten śmigłowiec. Miałam wybór - zakręciła butelkę i rzuciła ją na podłogę. - Albo zrobię to co zrobiłam albo żołnierz siedzący na fotelu obok strzeli z karabinu do osób na tamtej łodzi. Chciałam dać ci chociaż cień szansy na uratowanie się. Nie mogłam po prostu odstąpić i pozwolić, żeby Konsumenci dostali się na statek. Tam byli niewinni ludzie. Tam byli twoi ludzie - wytłumaczyła mu swoje motywy działania. Dłonie położyła na swoich kolanach i odwróciła od niego wzrok. Czuła się winna.
- Ten żołnierz był na twoje rozkazy. Wcale nie musiał strzelać. Koniec końców Konsumenci i tak dostali się na statek, wmieszawszy się z uchodźcami na łodziach. Chciałaś chronić moich ludzi… przede mną… - jego głos nagle zmięknął. - Tak, pewnie powinienem ci za to podziękować. W każdym razie teraz jesteśmy kwita. Ty zaatakowałaś łódkę, nie wiedząc, czy przeżyje… a ja przyszedłem do ciebie, nie wiedząc, czy ty przeżyjesz - podciągnął nogi do tułowia i objął je rękoma. - Nie myślałem, że jeszcze kiedykolwiek będziemy mogli z sobą rozmawiać. Ta klątwa… jak w bajce Disneya, co nie?
Cobham roześmiała się na to porównanie.
- Czyli mam rozumieć, że białego rumaka zostawiłeś na parkingu dla gości i teraz zamierzasz uwolnić mnie od klątwy buziakiem? - odparła z rozbawieniem ale nie było w tym nic złośliwego. Co do tego ostatniego to nawet nie miałaby nic przeciw. - Prawdziwy romantyk z ciebie. I dobry człowiek - uśmiechnęła się do niego ciepło. Zaraz jednak pokręciła głową przecząco a mina jej spoważniała. - Z tym, że ja naprawdę umarłam, Andy.
Po tych słowach wstała z łóżka i podeszła do szafy, w której miała zabunkrowane łakocie. Całkiem sporo tego miała. Wyciągnęła butelkę coli i schyliła się do lodówki poniżej skąd wzięła malutką buteleczkę wódki, której cała zawartość wlała do szklanki i dopełniła ją napojem gazowanym. Tak przygotowanego "drinka" wzięła do ręki i wróciła do łóżka by podać go Andreasowi.
- Tak właśnie myślałem, że to nieprawdopodobne, abyś nie miała pod ręką wódki - rzekł mężczyzna, uśmiechając się półgębkiem. - Jeżeli nie jestem w zupełności czujny, woda mineralna zamarza w moim przełyku. Kąpać też muszę się w solance. Pamiętasz, jak przypadkiem cię poparzyłem? - rzekł, pociągając duży łyk. - Odkąd przekroczyłem tę granicę między życiem, a śmiercią, jest to normą. Czasami przypadkiem kogoś nie poparzę. Nowoczesny Midas ze mnie.
Zmartwienie wykwitło na twarzy Cobham.
- Może w IBPI potrafiłby ci pomóc? - zasugerowała nieśmiało. - Klątwa nie działa, możesz odejść od Konsumentów - zapewniła go przekonana że to prawda.
- Ale ja jestem Konsumentem. Nawet jak odejdę, nie zmieni to tego, kim jestem. Poza tym nie jestem pewny, czy w ogóle chcę odchodzić. To szaleni terroryści, ale tylko, jak spoglądasz na sprawę z zewnątrz. Od środka zupełnie inaczej to wygląda. Ale nie powinienem ci o tym opowiadać. Nie zdradzę Kościoła - dodał, pociągając kolejny łyk napoju. - Jesteś w stanie to zignorować, czy za chwilę... zaatakujesz mnie?
- Niby czym? Buteleczką po wódce? - odparła z ironią w głosie. - Tak, wiem, rozbawi cię to ale naprawdę nie chce twojej krzywdy. Ani do niczego zmuszać. Ale ty teraz weź mi wytłumacz jedno. Co tu robisz skoro tak ci dobrze jest być Konsumentem? - zapytała z westchnieniem, że to spotkanie wcale nie ma zakończyć się dla niej dobrze. - Skąd wiesz, że żyję, jak mnie znalazłeś? - podsunęła się do wezgłowia łóżka i oparła o nie plecami.
Andreas przegryzł wargę. Wahał się, co odpowiedzieć.
- Po prostu… możesz założyć, że Kościół przypatruje się pewnym miejscom oraz osobom, które znajdują się w nich szczególnie długo. Rozpoznałem cię na zdjęciach i pomyślałem, że chcę cię spotkać. Zaproponowałem, że zajmę się określeniem twojej tożsamości i dlatego zostałem tu wysłany. I udało się - uśmiechnął się. - Toast za to - wyciągnął w górę rękę z kielichem.
Pokręciła głową na ten toast.
- Mdli mnie na sam zapach mocnego alkoholu - odparła po czym lekko pochyliła się w jego kierunku. - Wina też nie powinnam pić, jutro cały dzień będzie mnie łeb bolał - mruknęła pod nosem.
- Och, ty mnie naprawdę lubisz - Immy uśmiechnęła się promiennie gdy doszedł do niej sens jego wypowiedzi. - I nadal się martwisz klątwą, bo przecież w tych okolicznościach spotykając się ze mną wcale nie złamałeś jej warunków. Przecież ci mówię, że jest nieaktualna! Słuchasz ty mnie? - dodała. - Uwaga, dotknę cię - ostrzegła i powoli wyciągnęła do jego ramienia dłoń by zaspokoić ciekawość czy cały jest zimny, czy tylko jego ręce mrożą. - No to określiłeś moją tożsamość, wiesz że jestem wrogiem Kościoła, więc co będzie dalej? - zapytała w międzyczasie.
Jego ręce były przeraźliwie zimne, choć mężczyzna widocznie koncentrował się, aby jej nie poparzyć. Wreszcie wyzwolił się od jej dotyku. Zapewne nie tyle chciał zerwać kontakt fizyczny, co wolał nie ryzykować bezpieczeństwa i zdrowia Imogen.
- Jeżeli chodzi o klątwę, to nie wiedziałem, czy przeżyjesz. Uznałem, że skoro ciebie to nie obchodziło, kiedy zanurkowałaś na mnie helikopterem, to ja również nie powinienem martwić się takimi rzeczami - uśmiechnął się wyzywająco. - A jeżeli chodzi o to, co będzie dalej… - zastanowił się. - Wrócę do moich znajomych, powiem im, że widziałem Imogen Cobham. Oni przyjmą to do wiadomości i temat się zakończy. Na szczęście nie jesteś na tyle ważna, abym miał obowiązek cię zabijać. Wiesz, wtedy to miejsce byłoby spalone dla IBPI. A tak jest wciąż szansa, że pewnego dnia pojawi się tu jakaś większa ryba… na przykład… jak on się nazywał… Jenkins. Mogę cię prosić, abyś nie mówiła swoim, że mnie tu widziałaś? Pewnie nie, co? - westchnął.
Mina jaką zrobiła Cobham jasno mówiła jak bardzo ucierpiało jej ego po słowach mężczyzny.
- Tak, oczywiście nikomu nie powiem, że szykujecie tu zasadzkę - sarknęła spoglądając na niego ze złością w oczach. - Andy, kurwa mać, czy tobie całkiem mózg zmroziło? Nie pamiętasz już co oni nam robili na Poesji?! Zapomniałeś co Dahl z tą kurwą mówili jak się przekradaliśmy korytarzami po tym jak uciekliśmy? Do jasnej cholery, oni obudzili giganta, bo zachciało im się wyssać z niego Flux. Zdajesz sobie sprawę ile ludzi wtedy zginęło? Ilu ludziom świat się skończył? Ilu ludzi choć przeżyło to pragnęło skończyć ze sobą z tęsknoty za rodziną? - podsunęła się bliżej niego, pochylając nad nim. - Naprawdę zabijanie niewinnych i szerzenie terroru jest tym co pragniesz robić do końca swoich dni? Nie przeszkadza ci pomaganie tym których bawi cierpienie słabszych?! Chcesz się zamienić w jeden wielki sopel mrozu, bo to ci akurat wychodzi wspaniale - stwierdziła tonem ociekającym w sarkazm. - A może zwyczajnie masz kurewsko wielki syndrom Sztokholmski?! - w złości uniosła poduszkę i uderzyła nią w Andreasa by dać upust wzbierającemu w niej gniewowi.
Dircks odrzucił ją ręką. Puchowa miękkość zostało zamrożona w ułamku sekundy i roztrzaskała się na kawałki po dotknięciu podłogi. Mężczyzna uniósł się i wyciągnął palec wskazujący w kierunku Imogen - bardziej z powodu złości, niż jakichś bardziej niecnych zamiarów.
- Nic nie wiesz! - warknął. - Myślisz, że obudzili Scyllę, żeby ją wyssać?! Bo mieli na to jakoś dużo czasu po jej przebudzeniu, tak? Wokół rozgrywa się znacznie większa gra, a to, co miało miejsce na wyspie i statku… nie możesz wyciągać wniosków o wojnie, będąc świadkiem jednej małej bitwy.

Robiło się coraz zimniej. Gorzej panował nad sobą i nieświadomie wpływał na otoczenie. Immy zauważyła, jak kielich w jego dłoni marznie i pęka.
- Zabijanie niewinnych i szerzenie terroru?! Właśnie dążymy do tego, aby tego uniknąć, nawet jeżeli trzeba będzie kogoś po drodze poświęcić dla większego dobra. Ale to i tak lepiej niż być IBPI, cichym zabójcą całej ludzkości. Imogen, to ty jesteś po złej stronie barykady - warknął, po czym wstał. Zdaje się, że rozmowa chyliła się ku końcowi.

Wstała z łóżka i stanęła przed nim, zastawiając mu drogę do drzwi.
- Nic nie wiem!? Skoro są tacy wspaniałomyślni to czemu sam się tu pofatygowałeś? Bo dobrze wiesz, że ktokolwiek inny zrobiłby mi krzywdę na masę różnych sposobów! - wrzasnęła na niego, z emocji nie zauważyła, że w pokoju zrobiło się dużo zimniej. - To może mnie oświecisz, skoro uważasz, że to ja jestem ta durna i naiwna blondynka! - syknęła ściszając głos. - Co jest takie ważne, że warto dla tego wyzbyć się ludzkości i dać zmienić w... - wpatrywała się w niego szukając odpowiedniego określenia na stan w jakim był. Uniosła w końcu ręce w geście poddania się, bo nic nie była w stanie wymyślić. - ... W to czym się stałeś. Nawet cię dotknąć nie można! - w jej głosie wyczuwalna była pretensja. - No proszę, co jest tak ważne?! Może niepotrzebnie siedzę tu na odwyku, cierpiąc na cholerne bóle głowy, mdłości, wahania nastroju, po to tylko żeby wyleczyć się z krytycznie podwyższonego PWF? Może powinnam przyjąć skażenie Fluxem na klatę i po prostu napromieniować nim bardziej, żeby Konsumenci łaskawie mnie zechcieli! - przyglądała mu się gniewnie. - No dalej powiedz mi jak to fajnie jest być Konsumentem!
- Myślisz, że bez powodu Kościół Konsumentów poszukuje siły? - odparł zimnym tonem Andreas. - A może dlatego, bo chce wszystko rozwalić? Wtedy wystarczyłoby pójść do mediów i opowiedzieć o Fluxie, a cały świat zniknąłby w chaosie zgodnie z przepowiednią - wycedził. - My jesteśmy po to, aby bronić. Więcej nie powiem, i tak powiedziałem za dużo. A teraz… przesuń się i daj mi wyjść.
- NIE! - krzyknęła z nagłą gwałtownością. Ale aż sama się zdziwiła swoim zachowaniem. Odsunęła się od niego ale nie by zejść mu z drogi. Oparła się o drzwi. - Nie - zsunęła się w dół i usiadła na podłodze. - Proszę nie zostawiaj mnie tak - skryła twarz w dłoniach powstrzymując się od łez, które nagle zaszkliły się jej w oczach. - Nie rozstawajmy się w gniewie - dodała z łamiącym się głosem. Była zła na siebie, że zaczęła się rozklejać, choć wcale powód nie był teraz dla niej błahy.
Andreas jęknął.
- Ogarnij się. Masz wahania nastrojów, jakbyś była w ciąży - uśmiechnął się. - Jeżeli chcesz, to możemy się przespacerować wokół jezior. Po prostu nie atakuj mnie więcej poduszkami. Zgoda? - wyciągnął rękę w jej kierunku, lecz wnet nagle schował ją za siebie. Uśmiech jednak nie zniknął z jego twarzy.
Immy odsłoniła twarz i spojrzała na niego unosząc lekko głowę. W pierwszej chwili miała zdegustowaną minę jego insynuacją, ale zamyśliła się. I zbladła.
- O nie, nie, jeszcze tego by brakowało! Jakbym już dość zwichrowanego życia nie miała... I jak miałabym alimenty z ciebie ściągać? - mruknęła, odwracając od niego wzrok. Westchnęła ciężko.
- Ha... ha... - Andreas wyraźnie potraktował to jako żart ze strony Cobham. - Idziemy?
- Jasne śmiej się ze mnie - mruknęła naburmuszona. - Przynajmniej to by tłumaczyło czemu okres ciągle mi się spóźnia - prychnęła. Pokręciła głową chcąc wyzbyć się tej myśli.
- To pewnie i tak wina tego całego stresu - machnęła ręką. Znów wyglądała na spokojną, choć tak naprawdę była po prostu zmęczona. - Nie, zostańmy tutaj, na zewnątrz jest za dużo kamer, a ja i tak nie wiem jak się z ciebie tłumaczyć - westchnęła i powoli wstała. - To jak cię teraz nazywają? Jack Frost? - zażartowała sobie idąc przez pokój. - Jak wolisz whisky to mogę je zamówić, żeby przynieśli z baru - zaproponowała robiąc mu kolejną colę z wódką.
- Tak, whisky będzie potrzebna - Dircks westchnął, po czym oparł się plecami o drzwi i zsunął powoli na podłogę. Immy wyczytała z jego twarzy, że o ile wcześniejsza kłótnia na temat sporu IBPI z Konsumentami go zezłościła, to podejrzenie ojcostwa totalnie przygniotło i dobiło. Niegdysiejszy kapitan MSC Poesii nigdy nie przepadał za wiązaniem się z drugim człowiekiem, a tym bardziej na całe życie. Dziecko w jego oczach było tego rodzaju kajdanami. Natychmiastowe poruszenie przez Immy tematu alimentów również w niczym nie pomagało. - Whisky zawsze jest potrzebna, czasami po prostu o tym zapominamy.
Immy podała mu szklankę i podeszła do telefonu. Na kartce z informacjami o atrakcjach związanych z obiektem znalazła numer do baru.
- Poproszę czarnego Johnnie Walkera - spojrzała na Andreasa. - Nie, bez lodu. Tego dużego. Tak, sok może być pomarańczowy.
Rozłączyła się i usiadła naprzeciw swojego gościa, na podłodze, opierając się o łóżko.
- Masz minę jakbyś to ty musiał się tłumaczyć z dziecka z Konsumentem - z jego reakcji wywnioskowała, że ich chwila zapomnienia naprawdę może nie skończyć się bez konsekwencji. - Mażesz się jakbym specjalnie cie w to wrobiła. Myślałam, że skoro jesteś taki puszczalski to zrobiłeś sobie chociaż wazektomię - pokręciła głową. Mina Andreasa wyrażała przedziwny kolaż obrzydzenia, niedowierzenia i szoku. - Zresztą nie ważne, doigrałam się i tyle. Jedno czy dwójka dzieci, to chyba już nie zrobi mi różnicy. Choć nadal mam wielką nadzieję, że to tylko efekty Fluxu.
Spojrzała w sufit. "Oby to były efekty Fluksu" pomyślała gorliwie.
- Czyli nawet nie wiesz, czy jesteś w ciąży i zaczęłaś panikować? - Andreas podciągnął brwi do góry.
- Nie, to ty mi wyleciałeś z tym tekstem o ciąży - nie mniej głupio jej było, że nie wpadła na to, żeby sprawdzić. - Ej, nie patrz tak na mnie. Teraz dopiero do mnie dotarło, że mogłoby tak być... Po dwóch miesiącach ciężko zauważyć jakiekolwiek zmiany - mruknęła niepocieszona.
- Po dwóch? A nie pięciu? Czekaj, czyli to mogłoby być nie moje… - Andreas nie dokończył. Najwyraźniej słowo “dziecko” nie potrafiło mu przejść przez gardło.
Spojrzała na niego z wyrzutem, że mogłaby go oskarżać bezpodstawnie. Ale jakoś tak jego przerażenie zaczynało ją bawić.
- Przykro mi, ale w ciągu ostatniego roku tylko z tobą się przespałam - uniosła ramiona w geście bezsilności. Zaraz jednak zaśmiała się z siebie. - Tak, powinno być pięciu - potwierdziła mu. - Ale w drodze powrotnej z Wyspy Wniebowstąpienia tak bardzo się zgubiłam, że... No cóż, dla mnie wydarzenia na Poesji działy się dwa miesiące temu, więc może stąd bierze się moje wciąż emocjonalne podejście do tego co tam się działo - uśmiechnęła się smutno.

- Brakujące trzy miesiące, które zgubiły się gdzieś po drodze - Andreas przegryzł wargę. - Nie bierz tego do siebie, ale gdybym chciał kogoś wrobić w ojcostwo, a daty się nie zgadzały, to też bym coś takiego powiedział.
Przesunął się w bok, kiedy ktoś zapukał do drzwi. Andreas prędko podźwignął się na nogi i wyszedł na mały balkonik, aby zniknąć z oczu gościa. Okazało się, że to kelner przyniósł dwie szklanki wypełnione lodem oraz karafkę whiskey. Postawił ją na etażerce, po czym, jakby zmieszany, zwrócił się do Imogen.
- To pani zamówienie. Czy coś jeszcze do tego? - zapytał uprzejmym tonem.
Immy patrzyła na niego z niezadowoleniem.
- Nie, miało być bez lodu i w butelce - stwierdziła oschle - Ale niech już zostanie - dodała od niechcenia i machnięciem ręki ponagliła go by wyszedł już. Za to widząc jego zdziwione spojrzenie gdy dostrzegł bałagan na podłodze to westchnęła.
- Miałam telefon z domu, bardzo mnie zdenerwował i teraz zamierzam utopić smutki, pójdzie pan sobie w końcu? - warknęła do kelnera.
- Oczywiście - rzekł i zanim wyszedł, dodał z wymuszonym uśmiechem. - Mam nadzieję, że wszystkie nieprzyjemne sprawy zakończą się dla pani pomyślnie.
Na dwie sekundy Immy została sama, kiedy usłyszała głos Andreasa:
- Chodź z tym na balkon, wewnątrz jest zbyt gęsta atmosfera.
Już chciała zaproponować, że może włączyć klime, ale ugryzła się w język. Wzięła więc karawkę i jedna szklankę z której wysypała lód do drugiego naczynia.
- Sory, miała być w butelce, ale zmuszony będziesz pić w dystyngowany sposób - powiedziała wychodząc na balkon. Postawiła to co miała w rękach na stolik, nalała mu whisky i siadając na krzesełku obok niego rozsiadła się wygodnie wbijając spojrzenie w mgłę unosząca się nad wodą.
- Tak, wiem. Brzmi to wybitnie głupio. Ale wiesz, nie byłby to pierwszy raz kiedy opowiadam ci niestworzone rzeczy, które okazują się prawdą - mrugnęła do niego, gdy na niego spojrzała. Uśmiechnęła się pocieszająco. Pokręciła głową. - Nie przejmuj się. To i tak nie będzie nigdy twój problem - zapewniła go. - Z resztą nie o tym chciałam z tobą gadać... Czyli przybyłeś tu się na mnie zemścić? - uśmiechnęła się wyzywająco.
Mimika Andreasa sugerowała, że toczy w sobie jakąś wewnętrzną batalię pomiędzy sensownym dokończeniem wątku domniemanej ciąży, a chęcią podążenia za szybką zmianą tematu. Nie trwała ona jednak nawet sekundy. Pociągnął łyk bursztynowego napoju.
- Przybyłem tutaj, aby się z tobą zobaczyć - odparł. - Wiesz, ja nie rozmyślałem długo na ten temat. To ty mnie wprowadziłaś w ten paranormalny świat, który teraz stał się całym moim życiem, więc zawsze będę myśleć o tobie w dość szczególny sposób. Dlatego podjąłem prędką decyzję bardziej dyktowaną emocjami, niż jakimiś sensownymi planami i oto jestem - westchnął. - Wciąż jest mi w to trudno uwierzyć, w to wszystko - wyciągnął trupiobladą dłoń i zawiesił na niej wzrok. - Każdego ranka potrzebuję kilka sekund po przebudzeniu, żeby przypomnieć sobie, że nie jestem tym samym człowiekiem, którym byłem pół roku temu. Kto wie, gdzie będę za kolejne pół roku? - zamyślił się.
- Ja w sumie to nie mam na co narzekać. Życie detektywa IBPI nie różni się od normalnego wiele. A Skorpion mi dużo ułatwia życie codzienne. Parapersonum też żyją normalnie. Lubię tą pracę, lubię ludzi, których tam spotykam - wstała i wyszła zostawiając go na chwilę samego. Wróciła zaraz opatulona puchatym białym szlafrokiem.
- Wiesz to nie jest tak, że uważam IBPI za nieomylne - wyznała. - Eh, zarzucasz mi, że znam sprawę tylko z jednej strony. Z perspektywy IBPI. Ale ty wcale nie jesteś lepszy - stwierdziła, ale nie miała o to do niego pretensji. Odwróciła wzrok. - Choć nie rozumiem jak możesz popierać to co robią Konsumenci, bo zwyczajnie nie potrafię przebaczyć im tego co zrobili mi, tobie czy ludziom na wyspie, albo jak zastawiają sidła na w sumie bezbronnych detektywów - jej spojrzenie zrobiło się zdeterminowane i gniewne. - To ty też nie wiesz jak tak naprawdę wygląda z drugiej strony, bo twoja wiedza o IBPI jest oparta na tym co ci fanatycy tobie powiedzą... Nie mniej jestem skora uwierzyć, że IBPI i KK mają wspólny cel, tylko kurwa jakoś się dogadać nie mogą co do sposobu jego osiągnięcia - westchnęła. - Andy, mam cię za przyjaciela, w tej chwili może nawet jedynego, z którym, o ironio, mogę szczerze porozmawiać. Widzę, że jesteś nieszczęśliwy. Chciałabym ci jakoś pomóc... A IBPI ma dowody, że nie jesteś z własnej woli w KK, więc... tak sobie pomyślałam, że mógłbyś wtedy przynajmniej ty mieć pełen obraz sytuacji - wzruszyła ramionami.
- Mógłbym powiedzieć ci, o co chodzi w tej całej sprawie. Dlaczego nie chcę być w IBPI. Jednak gdy to powiem… i wszystko stanie się jasne… - Andreas pokręcił głową. - Nie, nic nie powiem. To ten… alkohol. Słuchaj, czy nie możemy na chwilę zapomnieć o IBPI, KK i tym całym bagnie? I porozmawiać, jak przyjaciele? Przyjechałem do ciebie, ale mam wrażenie, że jestem dla ciebie bardziej potencjalnym ojcem lub wrogiem z pracy, niż człowiekiem, którego kiedyś znałaś.
- Pij pij, będziesz łatwiejszy - Imogen roześmiała się i dolała mu whisky. Andreas podciągnął jedną brew do góry, ale również zaśmiał się. - Ta, trochę źle zaczęliśmy - Imogen pokiwała głową. - Ale za to twoje "wiem ale ci nie powiem" mam ochotę cie udusić - spojrzała na niego spode łba. Westchnęła.
- Racja, nie ma sensu się przepychać. Jestem za, pogadajmy jak przyjaciele... - uśmiechnęła się do niego szczerze. - To może pochwalę się, że Imogen Cobham miała całkiem ładny pogrzeb, więc zdecydowałam tak to zostawić i nie wskrzeszać się. Za duże ryzyko zawodowe... Ach, i podpisałam papiery o adopcję. I chyba rzucę lotnictwo - jak to pierwsze powiedziała tonem wskazującym pogodzenie się z tym, druga wieść nawet przywołała uśmiech na jej twarz to ostatnie powiedziała ze smutkiem. - A ty? - spojrzała na niego opierając głowę na ręce.
- A ja…? - zamyślił się. - Ani nie miałem pogrzebu, ani nikogo nie adoptowałem, ale chcąc nie chcąc rzuciłem pływanie. Nigdy nie miałem dobrych relacji z rodzicami, więc nie kiwnąłem palcem w związku z moich zniknięciem. Nie zadzwoniłem, nie zastanawiałem się. Najpewniej nawet nie zauważyli, że coś odbiega od normy. Od dziecka chcieli kontrolować mnie oraz moją przyszłość, a ja za każdym razem wymykałem się wszelkim ich planom. Znienacka wymknąłem się również moim własnym planom… i zostałem X-Menem - zaśmiał się, lecz śmiech wnet przerodził się w westchnięcie. - Dlaczego chcesz adoptować? Wpadkę jeszcze rozumiem, ale świadomie wziąć czyjeś dziecko? To ogromne zobowiązanie, a ty nie masz najlepszej ku temu pracy. Mówię to tylko dlatego, bo nie chcę, żebyś miała więcej ciężaru na barkach, niż to konieczne.
- A widzisz, bo nie wiesz jak praca w IBPI wygląda - mrugnęła do niego okiem. - Przez prawie dwa lata jak jestem z nimi to byłam na dwóch misjach. Na pierwszej dopiero jak skończyłam hospitalizacje po zaatakowaniu przez chupacabry w Portoryko. Paskudne blizny po tym miałam... - skrzywiła się. - Później miałam jedną o samobójcach... No i teraz była Poesja. Druga misja i od razu wielka inwazja Konsumentów, w sumie to straciłam rachubę ile razy mogłam na niej zginąć. Nie no, w końcu umarłam, ale... - westchnęła ciężko i pokręciła głową. - No... Więc chciałam zaznaczyć, że tak naprawdę mało czasu zajmuje mi IBPI. Reszta to robiłam co tam chciałam. Więc ja latałam tak jak wcześniej. A co do tej adopcji... - uśmiechnęła się. - Dopiero pierwsze kroki w tym stawiam, w sumie to jak z tą ciążą, nic tak naprawdę nie wiadomo - mrugnęła do niego i pochyliła się by znów mu dolać whisky. - Ta dziewczynka na wyspie straciła rodzinę, widziała okropne rzeczy. Nie chciałabym, żeby spędziła dzieciństwa w ośrodku opiekuńczym. Zaprzyjaźniłam się z nią. Nie myślę, o tym że mogę sobie z tym nie poradzić. Po prostu zakładam, że jakoś musi mi się udać. Latanie muszę porzucić bo czasu nie będę miała na nią. Nie wiem, może tłumaczem przysięgłym zostanę? Dla mnie to prosta robota by była - roześmiała się znów.
Nikt jej nie odpowiedział. Immy spojrzała na Andreasa, a ten zasnął na siedząco. Jego głowa opierała się o barierkę, a usta miarowo otwierały i zamykały. W tej pozycji wyglądał niewinnie i bezbronnie, niczym dziecko.
Immy podciągnęła nogi i owinęła się szczelniej szlafrokiem. Przyglądała mu się z zamyśloną miną. Tak bardzo nie mogła uwierzyć, że on naprawdę uważa, że KK robi dobrze dla świata. Przecież sam był świadkiem rozmowy Dahla z ruską dziwką! Do cholery, oni go torturowali!
"Jak? No jakim cudem możesz być po ich stronie?!" zmarszczyła gniewnie brwi patrząc na śpiącego Dircksa. I te niedopowiedzenia. Złość, gdy mu zaczęła wytykać błędy w jego rozumowaniu. W końcu unikanie tematu. "A może?" teraz na jej twarzy malowało się zaniepokojenie.
"A może..." skrzywiła się.
W głowie pojawiła jej się myśl, że mogła by teraz pójść po telefon i zadzwonić do oddziału. On nawet by się nie obudził w tym czasie. Za to w przeciągu kilku chwil zjawiliby się ludzie z IBPI, spacyfikowaliby go i zabrali na przesłuchanie. Może nawet by udało się jej ubłagać IBPI, żeby wyczyścili mu pamięć, tak by pamiętał tylko moment zamknięcia się w lodowym kokonie...
"Dahl chce pokonać Khapshta... Założycieli Bibliotheki. Zapewniający Ziemi militarną ochronę przed wrogimi obcymi" wypuściła powoli powietrze z płuc...

Jenkins wytykał w ulotce, że Bibliotheka ma przyjazne usposobienie, ale chwalą się potęgą militarną... Ale to było naiwne z jego strony czepiając się tego. Czy ludzie między sobą nie robią podobnie? Póki dyplomata nie ma za swoimi plecami atomówek, czołgów i myśliwców, które dodają jego argumentom mocy, to żadne gadanie nie sprawi, że wrogi kraj zaniecha działań. Tak właśnie na tą sprawę patrzyła Imogen i jak była mu wdzięczna za polecenie modułu "języki" w Skorpionie to akurat w tym temacie się z nim nie zgadzała.
"Brak nam alternatyw" pisał w ulotce Jenkins.
- Wcale nie brak, tylko jest chujowa - mruknęła do siebie pod nosem mając na myśli Konsumentów. Zastanawiała się czy przypadkiem "srebrzysty anioł" jaki nawiedzał Dahla to nie jest...
- Obcy, któremu zależy na skłóceniu Ziemian z Bibliotheką? Żeby Ziemia została bez ochrony... - zamrugała zaskoczona własnymi wnioskami.
"Chyba za dużo Stargate się naoglądałam..." westchnęła, ale wcale się nie uspokoiła.
Wyprostowała się i sięgnęła po karafkę. Dolała do szklaneczki Andreasa i odstawiła. Naciągnęła rękaw szlafroka na dłoń i szturchnęła nią śpiącego.
- Hej, przyszedłeś tu ze mną porozmawiać czy spać? - powiedziała szturchając go ponownie. Nie chciała być sama z tymi myślami.
Andreas poruszył się lekko i nieznacznie rozchylił powieki.
- … tak, też bym chciał, ale to mogłoby być niebezpe… niebezpieczne…
Kobieta spojrzała na niego nie rozumiejąc o czym on mówi. Znów go szturchnęła, mocniej niż ostatnio. Czyżby stres, zmęczenie i alkohol na pusty żołądek tak się w nim skumulowały?
- Co niebezpieczne? - zapytała szturchając go jeszcze raz. - Jak chcesz spać to idź do środka. Nie będziesz przecież spać jak jakiś menel na zewnątrz.
- Dobrze - Andy skinął głową. - Niebezpieczne… dla ciebie… nie chciałbym cię zranić…
Podźwignął się na nogi, po czym zachwiał, lecz barierka za jego plecami powstrzymała go od upadku. Ruszył do przodu, lecz znowu zatoczył.
- Chyba musisz pomóc - rzekł.
- No chyba nie mam wyjścia - stwierdziła Imogen patrząc na niego z politowaniem. - Jeszcze byś mi spadł z balkonu to dopiero by się narobiło - zażartowała poprawiając szlafrok. Podeszła do niego i pomogła mu utrzymać pion w drodze do pokoju.
- No i co ja mam z tobą zrobić? - zapytała gdy po chwili dotarli do łóżka i ten natychmiast rozłożył się na nim. Cobham stała nad nim, przyglądając mu się z założonymi rękami. Wahała się. Dircks był mocno wstawiony i chyba zaraz urwie mu się film. Telefon leżał przy laptopie. Jedna wiadomość i IBPI wkroczy. Westchnęła.
Bała się że Andreas może być zindoktrynowany. Coś jak Hayes, który nawet nie był świadom, że działa dla Konsumentów. KK zrobił mu pranie mózgu i dlatego jest po ich stronie. Może oni wszystkim to robią? Bo skoro ich “zbawca” jest szaleńcem…
Ale jeśli wyda Andiego teraz IBPI to on może jej nigdy tego nie wybaczyć. I choć wierzyła że Firma może mu pomóc, to miała też obawę że Dircks przekroczył już granicę, za którą przestawał być parapersonum III stopnia. A wtedy IBPI wystawiło by go na odstrzał. W tej chwili to nawet powinna martwić się o własną skórę w tym temacie.
Dircks wydawał się kompletnie nieprzytomny. Imogen przekonała się, że wypił ponad pół litra alkoholu, nie licząc drinka, który sama zrobiła z wódki. Wszystko wskazywało na to, że podwyższone PWF nie chroniło przed procentami. Teraz, kiedy mogła mu się na spokojnie przyjrzeć, zauważyła, że cała jego skóra jest mlecznobiała. Wraz z jasnymi włosami mógł uchodzić za albinosa. Oddychał miarowo. Gdy Immy przesunęła palec wskazujący po jego policzku, na opuszce zebrał się delikatny szron. Wszystko wskazywało na to, że Andreas był teraz Paranormalium, jak inni przedstawiciele Kościoła Konsumentów. Przekroczył śmiertelną granicę… i przeżył.

Imogen długo nie mogła zasnąć. Wpierw czuła pobudzenie, a kiedy jej oczy zaczęły zamykać się i położyła się na materacu obok Andreasa, odkryła, że prześcieradło przywarło jej do skóry. Kiedy spróbowała odkleić materiał, połamał się, niczym cieniutki wafelek.
- I jak ja się z tego będę tłumaczyć? - mruknęła Immy otrzepując rękę ze skruszonych zimnych strzępów materiału. Odsunęła się na brzeg łóżka i oparła o wezgłowie. Wbiła spojrzenie w sufit. - Przydałaby się procedura na taką okoliczność - sarknęła. Czuła się śpiąca, ale...
- Powinnam cie zepchnąć na podłogę - westchnęła patrząc na śpiącego z tak niewinną miną Andreasa. Choć była zmęczona to wiedziała, że nie zaśnie. Nawet jak wytarga strzęp kołdry spod niego.
Wstała więc i biorąc po drodze z szafki łakocie usadowiła się na fotelu przed biurkiem. Rozsiadając się założyła nogi na blat. Otworzyła laptop, włączyła go, wyciągnęła z szuflady biurka słuchawki. Postanowiła przetracić tą noc oglądając seriale. W ten sposób już kilka nocy jej tu minęło, gdy cierpiała na bezsenność. Podpięła pod komputer słuchawki i założyła je na głowę.
Włączyła odcinek „Trzeciej planety od słońca”. Obejrzała być może dwadzieścia minut, kiedy oparła się bardziej o biurko… po czym ściszyła głos… ściągnęła słuchawki… i zasnęła. Kiedy obudziła się, świeciło już słońce. Gdy poruszyła się, materiał zsunął się z jej ciała. Kiedy przetarła oczy i spojrzała na podłogę, ujrzała koc. Andreas musiał ją przykryć. Ziewnęła przeciągle, zasłaniając usta i obróciła się, chcąc upewnić się, że mężczyzna dalej śpi… ale go nie było!
Nawet nie mogła przewidywać jaki czas temu wyszedł, jednakże jeżeli chciała go odszukać, każda sekunda zwlekania mogła okazać się decydująca.
Zerwała się na nogi.
- Nie wierzę, że to zrobiłeś Andy - mruknęła pod nosem, ale zaraz musiała oprzeć się o biurko, bo zakręciło jej się w głowie. Próbowała się zmusić do myślenia gdzie mógł się udać. Podeszła do łóżka żeby sprawdzić jak bardzo jest zimne. Mimo wszystko postanowiła najpierw sprawdzić czy nie ma go na balkonie albo w łazience. A jak nie tam, to rozszerzy swoje poszukiwania.
Łóżko wciąż było zimne. W łazience spostrzegła okruchy lodu pod prysznicem. Natomiast na balkonie głucho i pusto. Andy musiał wyjść niedawno. Ponadto ujrzała na dywanie kartkę, którą musiał strącić wiatr ze stolika lub biurka. Było to nakreślone w kilku zdaniach pożegnanie, przeprosiny za kłopot i najlepsze życzenie. Nikt się nie podpisał, lecz nadawce zdawał się oczywisty.
Choć była na niego zła, że wyszedł bez pożegnania to nie mogła się nie zaśmiać na to co napisał w liście.
"Ciekawe ilu detektywów dostało przeprosiny za kłopot od Konsumenta".
Schowała kartkę do szuflady, złapała za telefon który wsadziła do kieszeni i wybiegła z pokoju z nadzieją, że go znajdzie.
Przyglądała się czy na podłodze nie widać śladów lodu. Sądząc po tym ile wypił powinien mieć teraz sporego kaca.
Żadnych śladów lodu nie było. Immy patrzyła na podłogę i nawet nie zauważyła, gdy na kogoś wpadła. Wyminęła go i biegła dalej, lecz zdawało się, że Andreasa nie ma na piętrze. Wreszcie musiała zadecydować, czy skorzystać ze schodów, czy windy. Powinna pytać ludzi, czy widzieli Dircksa? A może zdać się tylko na siebie?
Wybrała bez wahania schody. Zdecydowała, że jeśli kogoś po drodze minie to zapyta czy nie widział wysokiego blondyna w dresie.
- Połowa mężczyzn tutaj to wysocy blondyni w dresach. Uroki Skandynawii - nastolatka emo wzruszyła ramionami. - Na przykład jeden wziął kanapkę na wynos w barze. Chwilę temu. Choć nie jestem pewna, że miał jasne włosy, bo miał kaptur naciągnięty na głowę. Nieważne, idę na masaże - rzuciła znudzonym tonem i minęła Imogen.
Uwaga nieznajomej była słuszna. Dopiero teraz Immy zdała sobie sprawę czemu tak łatwo Andreas zakradł się do hotelu.
- O! - nie tracąc więcej czasu ruszyła tropem gościa z kapturem na głowie.
W barze pokierowali ją w stronę recepcji.
- Rzeczywiście, podobna osoba wyszła przed minutą frontowymi drzwiami - odparła pani za monitorem. Nagle wydała się zaniepokojona. - Czy wezwać ochronę? Czy doszło do kradzieży lub napaści?
Minuta to ogrom czasu. Immy posmutniała, myśląc że się spóźniła.
- Nie, jest ok - odparła kręcąc głową i ruszyła dalej. Przeszła przez drzwi obrotowe, wychodząc na zewnątrz… i zamarła. Ujrzała mężczyznę wzrostem odpowiadającemu Andreasowi, który kierował się ku przystankowi autobusowemu. Jeszcze dalej stała taksówka. Za chwilę miał w niej zniknąć… być może na zawsze.
Zatrzymała się w miejscu.
- Andy! - krzyknęła do mężczyzny nie przejmując się, że mogła właśnie pomylić osoby, bo akurat to byłoby najmniej wstydliwą rzeczą jaką dokonała w ostatnich dwóch miesiącach.
Mężczyzna nie zatrzymał się jednak i dalej szedł przed siebie.
- Mogłeś chociaż powiedzieć na czym stoimy - powiedziała po holendersku. - Przyjaciel czy wróg - w głosie była wyczuwalna pretensja do niego.
Mężczyzna dopiero wtedy obrócił się, a Imogen spostrzegła… że to nie jest Andreas.
- Przepraszam, do mnie pani mówi? - rzekł z mocno wyczuwalną konsternacją. - Czy zna pani islandzki?
- Przepraszam, pomyliłam się. Tylu tu blondynów - stwierdziła w języku angielskim, z wymuszonym rozbawieniem w głosie. Uśmiechnęła się uprzejmie do niego i odwróciła się na pięcie. Wracając do hotelu schowała dłonie do kieszeni. Jedną z dłoni zacisnęła na telefonie i zastanawiała się co ma powiedzieć, gdy w końcu wybierze numer do Portland. Zamyślona chciała przekroczyć obrotowe drzwi… lecz ktoś pochwycił ją za ramię i zatrzymał.
- Nie wiem, jak mogłaś mnie z nim pomylić - rzekł Andreas. Zaśmiał się. - Myślałem, że jestem przystojniejszy.
Zaskoczenie zmieszane z ulgą pojawiło się na twarzy Cobham.
- A podobno to piloci mają wysoką samoocenę - odparła mu powstrzymując się od wzruszenia. - No wiesz co! Ja ci odstępuje łóżko, a ty znikasz bez pożegnania. Tak się robi laskom poznanym po pijaku w barze a nie przyjaciółce - spojrzała na niego z wyrzutem. Ale przytuliła się do niego na tą krótką chwilę nim poczuła zimno.
- Przyjaciółce? O, coś nowego - Andy droczył się. - A, jak widać, ani nie zniknąłem, ani nie bez pożegnania. Zostawiłem przecież notatkę. Dzięki, że nie zawiadomiłaś SWAT, kiedy spałem. Wiem, że ktoś inny tak by postąpił.
- Do kogoś innego byś nie przyszedł pogadać - szturchnęła go w bok. Immy odsunęła się od niego nieco. Pociągnęła go by zeszli na bok, poza widok kamer. Skrzyżowała ręce przed sobą.
- Tak, list pożegnalny był uroczy. Konsument przepraszający za kłopot... - stwierdziła z rozbawieniem. Pokręciła głową. - Zastanawiałam się co z tobą zrobić. Wyobrażasz sobie minę ludzi IBPI, którzy przybyli by po ciebie? Spity gość, który zamraża dotykiem, leży na moim łóżku i co raz mamrocze, że chciałby się, że mną przespać - mrugnęła do niego i wyszczerzyła się w szerokim uśmiechu.
- Powiedziałem coś takiego? No cóż, alkohol rozwiązuje język - Dircks bezczelnie spojrzał prosto w jej oczy. Czym o dziwo ją zawstydził. - Ale obawiam się, że pożegnania nadszedł czas - westchnął, zrywając kontakt wzrokowy. - Nie mogę zwlekać z tym zbyt długo, bo jeszcze za bardzo nam się spodobają wspólne wakacje.
- Wspólne wakacje na koszt IBPI, to by było coś - odparła z rozbawieniem. - I to zdziwienie badacza sprawdzającego jak idzie mi zmiejszanie PWF, gdy okazuje się, że stoi w miejscu. W sumie to ciekawe ile na takim odwyku można najdłużej posiedzieć? - choć Cobham wiedziała, że muszą się zaraz pożegnać to i tak starała się jeszcze odrobinę to odwlec. Andy uśmiechnął się smutno w odpowiedzi. Zdaje się potraktował to pytanie jako retoryczne.
- Co, jeżeli spotkamy się w trakcie misji? I staniemy naprzeciwko siebie? Będziemy w stanie siebie nawzajem pozabijać? Jak zamiast tego pocałujemy się, to i tak zginiemy. Bo zdrajców czeka kara. W twoich i moich szeregach - Andreas wyciągnął rękę i nawinął pasemko blond włosów Imogen na palec wskazujący. - Cholerni Romeo i Julia. Tyle że bez tego całego pieprzenia o miłości.
To ostatnie zdanie… to było pytanie, czy zdanie oznajmiające?
Cobham zbliżyła się do niego na tyle na ile pozwalała jego "moc". Westchnęła ciężko, bardzo posmutniała.
- Nigdy nie będę w stanie zrobić ci krzywdy, niezależnie od konsekwencji. Czy to przez wzgląd na obiecaną ci przyjaźń czy... - Immy pokręciła głową nie kończąc zdania. To było smutne, że gdyby nie wydarzenia na Poesji to oboje już dawno zapomnieliby o swoim istnieniu, a tak wytworzyła się między nimi dziwna nić sympatii, która w obecnej sytuacji bardziej obojgu przeszkadzała. Każde z nich wiedziało, że będą z tego tylko kłopoty.
“Komplikowanie sobie życia to moja specjalność” jęknęła w duchu.
- Andy, czy naprawdę to wszystko jest tego warte? Czy możesz mnie zapewnić, że jak twoim znajomym się uda i Bibliotheka wycofa się z Ziemi... To kto będzie nas wtedy chronił przed zagrożeniem z innych światów? - nie było w tym pretensji. Po prostu chciała odpowiedzi na nurtujące ją od tej nocy pytanie.
Andy tylko zmarszczył czoło na słowa Imogen. Otworzył usta, ale wnet je zamknął. Wreszcie odpowiedział.
- Ktoś tu pracował nad zadaniem domowym - rzekł niepewnie. I zamilkł.
- Jak człowiek przez dwa miesiące nie robi nic poza wylegiwaniem się w gorących źródłach to ma czas myśleć - uśmiechnęła się blado. - Ech, nie mówię, że tak musiało być, ale... Co jeśli Dahla "nawiedził" obcy, któremu na rękę jest by nasz świat został bez opieki? Pewnie na tle galaktycznym jesteśmy cywilizacją, którą ledwo można nazwać inteligentną - stwierdziła z ubolewaniem. Bardzo chciała się komuś wygadać z tych myśli. Spuściła wzrok.
- A co, jeżeli to Bibliotheka zechce nas zaatakować? - chłodno odparł Andreas. - IBPI przekazuje jej wszelkie możliwe informacje o Ziemi. Co, jeżeli nie ma żadnych innych i jest tylko Bibliotheka?
- Andy, proszę cie, nie złość się na mnie - szturchnęła go w żebra, ale spojrzała na niego przepraszająco. - Ja zanim bym podjęła walkę z kimś kto przyszedł mi z pomocą to spróbowałabym go poznać - uśmiechnęła się niepewnie. - Bibliotheka miała mnóstwo czasu by zrobić z nami co tylko chcą. Czemu dopiero teraz mieliby nas atakować? Eh, obiecasz mi, że będziesz miał otwarty umysł w tej sprawie? - poprosiła go.
- Przez otwarty umysł masz na myśli otwarty umysł, czy przyjęcie twojej wersji rzeczywistości? - odparł Andreas. - Nieważne, w każdym razie… ciebie też proszę o otwarty umysł.
Obejrzał się do tyłu, gdy taksówka zajechała na pobocze.
- Muszę iść - rzekł… czyżby ze smutkiem?

(...)
 
__________________
"Just remember, there is a thin line between being a hero and being a memory"

Gram jako: Irya, Venora, Chris i Lyn
Mag jest offline