- “Niebiańskie Wrota”? - skrzywił się wyznawca Asmodeusza. - Sądząc po nazwie, będzie to gorsze od... - szlachetka chciał zakończyć zdanie zwrotem “dupy dziwki”, ale powstrzymał się w towarzystwie Colina. Profesjonalny wizerunek kompanii i dobre maniery przede wszystkim. - Od “Wyspy Szczęśliwości”. Nie zrozumcie mnie źle, mam uprzedzenie do przybytków o tak radosnych i beztroskich nazwach. Wolałbym coś... Pikantniejszego. - “Coś, co przynajmniej pasowałoby do mojej czarno-czerwonej garderoby. Gdzie ja znajdę błękity? I za co je kupię?!”, dodał w myślach.
Szlachetka był wyraźnie znudzony. Całe to świeże powietrze, słońce, światło księżyca i gwiazd z chęcią zamieniłby na najciemniejszą, najbardziej ponurą dziurę w Riddleport. Obserwując poczynania Darriela i Mitabu miał ogromną chęć ubłocić ich zaklęciem, dosiąść Obsydianka i odegrać swoje ulubione przedstawienie pod tytułem “pan na folwarku”. Jednak, jak to zwykł powtarzać: “profesjonalny wizerunek kompanii i dobre maniery przede wszystkim”.
- Nabijaj się Mitabu z piratów, nabijaj... - burknął Valerand, jakby rozgniewany, jednak widząc niezrozumienie na niebezpiecznej gębie kompana, zaczął wyjaśniać swoją złość. - Bogowie mi cię wtedy zesłali, kiedy widok tylu obcych chętnych do pozbawienia mnie życia nie napawał zbytnim optymizmem, ale zawsze zapominasz o tym... - o mały włos nie wymsknęło mu się “pieprzonym pomiocie zasyfiałego osła” - rozkochanym w naszej “Małej Syrence” krasnoludzie, który, eufemistycznie rzecz ujmując, wyraził chęć ponownego spotkania z nami w niedalekiej przyszłości...
- Drogi Colinie, a wracając do orczych legowisk, nie słyszałeś czasem, czy jaskinie te kryją coś więcej? Jakieś plotki, przypuszczenia? To tylko taka luźna dywagacja z mojej strony. Takie potwory przecież lgną ku zapomnianym od wieków mrocznym zakątkom świata jak pszczoły ku różom.