Wątek: Cienie [+18]
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-08-2016, 22:41   #15
Mag
 
Mag's Avatar
 
Reputacja: 1 Mag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputację
część 1/2

Melissa nieruchomo, z szeroko otwartymi oczami przyglądała się jak trzylatka drepcze do łóżka i chce tulić się do Jaya. To jak go nazwała sprawiło że kobieta zakryła dłonią usta. Zszokowana rozejrzała się po pokoju i po sobie. Ubrana była jedynie w zwiewną koszulkę nocną do połowy ud. Cofnęła się w tył ale napotkała ścianę.
- Ty masz... dziecko?! - wydusiła z siebie Lisa. Całą sobą pokazywała, że jest zagubiona, zupełnie jak dzikie zwierzątko wrzucone do klatki. - Czemu my... razem w... łóżku… Co to za miejsce?!
Jayden mruknął i przeciągnął się, nie otwierając oczu. Zdawał się nie być świadom zaistniałej sytuacji… do czasu.
- Tatuś... - powtórzył i spojrzał przed siebie, wytrzeszczając oczy, jakby został sparaliżowany przez jadowitego węża.
- Sen? - spytał zdezorientowany, przechylając głowę. Liss wyskakująca z jego łóżka i mała dziewczynka mogło nie być tym, czego się spodziewał zastać o pranku. Nawet w snach.
- Co do ku… - mruknął i delikatnie, acz stanowczo odsunął się od dziecka i stanął po przeciwnej stronie łóżka, co Melissa. Spojrzał po sobie. Miał założony biały bezrękawnik i szare spodnie od pidżamy..

Serce zabiło mu szybciej. Chyba jeszcze nigdy nie miał tak realistycznego snu. I gdzie on do cholery był?, zdawał się pytać w myślach.
- Liss? Co tu się dzieje? My wczoraj jeszcze gdzieś pojechaliśmy? I kim jest to dziecko? - odparował jej swoją wiązką pytań, nie potrafiąc odpowiedzieć na jej własne. Cofnął się jeszcze trochę i rozejrzał po pokoju, starając się niczego nie dotykać. Może nie chciał zostawiać więcej śladów i odcisków palców.

[i]- Ostatnie co pamiętam to jak siedziałam na kanapie[/u] - odparła mu Lisa tłumiąc w sobie zdenerwowanie. Spojrzała nieufnie na dziewczynkę, która po odtrąceniu jej przez Jaydena wyglądała teraz na nie mniej zagubioną co dorośli. Przenikliwe spojrzenie błękitnych oczu dziecka powędrowało od Jaya do Melissy.
- Mama, tata nie chce mnie tulić! - odezwała się dziewczynka głosem pełnym pretensji, żalu i rozpaczy.
Lisa otworzyła po raz kolejny usta w zdumieniu, ale jedynie się zapowietrzyła i skrzyżowała ramiona przed sobą. Zaczerwieniła się za to i odwróciła wzrok od Jaya.
Mężczyzna pobiegł wzrokiem za spojrzeniem Liss i podrapał się po głowie, jakby wytężając umysł i próbując sobie coś przypomnieć. Ostatecznie odchrząknął i skupił się na dziewczynce, widząc jej zakłopotanie. Chyba zrobiło mu się jej żal, bowiem podszedł do niej i przyklęknął, zaglądając w jej oczy.
- Hej, mała, spokojnie. Nie wiem, co się dzieje, ale zaraz znajdę jakieś rozwiązanie, tylko musisz mi pomóc, okej? - zapytał łagodnie, starając nadać sobie uspokajający ton. - Gdzie są twoi rodzice?
Dziecko skrzywiło się na jego słowa. Dziewczynka palcem wskazała najpierw jego, a później Melissę. Po tym wyciągnęło ręce do mężczyzny by ją przytulił. Lisa zdawała się myśleć intensywnie nad tym wszystkim. W końcu skryła twarz w dłoniach.

- No jaasne… - mruknął Jay, krzywiąc się lekko. Choć mając dobre zamiary, nie wyglądał być skłonnym do dalszych poufałości z dzieckiem, dlatego tylko poklepał ją lekko po główce i wstał.
- Myślmy racjonalnie, myślmy racjonalnie… Liss, musimy się rozejrzeć. Może znajdziemy tu jakieś dane kontaktowe do jej rodziców. Wyjaśnimy całą sytuację i odwiozę cię do mieszkania. Brzmi jak plan? - zapytał, oklepując kieszeni spodni, jakby spodziewał się tam znaleźć kluczyki do samochodu.
Dziecko zrobiło minę jakby miało się zaraz rozpłakać. Jay za to wymacał prostokątny przedmiot z przyczepioną do niego jakąś zawieszką.
Melissa wyprostowała się i opuściła ręce.
- Jak, powiedz jak się tu znaleźliśmy? - spojrzała na mężczyznę prosząco. - Co się wczoraj wydarzyło jak urwał mi się film?

Blackleaf wyciągnął znalezioną rzecz przed siebie. Były to kluczyki - czy też pilot - do samochodu. Na breloku widniał znaczek marki Lexus. Jay przyjrzał się mu zaskoczony i zaraz odłożył go na stolik nocny. Kątem oka spojrzał na małą dziewczynkę, jednak wyglądało na to, że stara się ją ignorować.
- Nie mam zas… - chciał unieść głosem, jednak zaraz się pomiarkował. - … zielonego pojęcia, Liss. Tak właściwie, to wydaje mi się, że tylko śnię a ty i ona - tu wskazał palcem na dziecko - nie jesteście realni. Kurczaki, mówię ci. Cholerne kurczaki… - powiedział zrezygnowany i raz jeszcze pochylił się nad stolikiem. Znajdował się na nim smartfon - jeden z droższych, jeśli Jay dobrze kojarzył - i złota obrączka. Co ciekawe po drugiej stronie łóżka na podobnym stoliku znajdowały się podobne przedmioty.
- Czekaj, może coś będziemy mieli… - podniósł komórkę i ożywił ekran. I w tej chwili zamarł, wpatrując się ze zdezorientowaniem w ekran telefonu.
- Liiiiss?
Melissa w tym czasie stała w bezruchu jakby wahając się czy wyjść z pokoju czy podejść do dziecka które lada chwila a się rozpłacze. Jej przestraszone spojrzenie lustrowało pomieszczenie.
- Co?! - jęknęła i spojrzała na Jaya z wyrzutem.
- Nie sądzę, byś tego chciała, ale… musisz to zobaczyć - odparł, podchodząc do niej i podsuwając jej smartfon.
Kobieta spojrzała najpierw na ekran telefonu, potem na Jaya i na koniec na zrozpaczone dziecko.
- To nie jest moje dziecko! - Lisa sama nie wiedziała czemu szepcze. - Nie znam tego dziecka! - dodała równie cicho lecz z wkradającą się paniką.

- Oczywiście - mruknął jakby niezadowolony. Być może tym, że nie udało mu się ustalić niczego logicznego. Odłożył telefon z powrotem na stolik. Na jego ekranie wciąż wyświetlał się ekran blokady, którego tłem było zdjęcie. Zdjęcie Melissy i małej dziewczynki, która znajdowała się z nimi w pokoju.
- Dobra, mała - zwrócił się do dziecka. - Zostań tutaj, a ja poszukam twoich… rozejrzę się. A ty się ubierz - wskazał palcem na Liss i przebiegł wzrokiem po jej ciele. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że jeszcze nigdy nie widział jej tak… roznegliżowanej. Zarumienił się lekko, zatrzymując chwilę swoje spojrzenie na jej odkrytych nogach. Prędko jednak uciekł wzrokiem. Lisa widząc, że przygląda jej się tak wnikliwie zawstydziła się i uniosła rękę jakby chciała się zasłonić. Odwróciła spojrzenie.
- Myślę, że właściciele nie będą mieć nic przeciwko, jeśli coś od nich pożyczysz - dodał Jay, kierując się w stronę drzwi, które jak zakładał, musiały prowadzić do innego pokoju.
Mężczyzna wyszedł zostawiając Lisę na pastwę dziecka. Które akurat rozryczało się w najlepsze mamrocząc pod nosem jakieś niezrozumiałe dla kobiety słowa.
Melissa nigdy w życiu nie chciała mieć dzieci. Nie i koniec. Obecność takich istot bardzo ją stresowała. No może kiedy trzeba było mu nieść pomoc gdy wykonywała swoją pracę. Wtedy było co innego. Lisa spojrzała w kierunku drzwi gdzie zniknął Jayden jakby prosząc się o ratunek. Ten jednak nie przychodził. Serce kobiety nie wytrzymało i uległa jakiejś dziwnej sile każącej jej uspokoić dziewczynkę.
- No już, już... - pocieszyła ją ciepłym tonem głosu i zbliżyła się do dziecka, które wyciągnęło do niej tak ufnie rączki. - Jak ci na imię? - zapytała gdy wzięła ją w objęcia.
Ta najpierw przestała chlipać później wtuliła się w kobietę.
- Naziwam siem Maddy. Maddy Black... Blackleaf... - zająknęła się dziewczynka. Podała jeszcze adres zamieszkania. Zupełnie jak kiedyś uczyła Lisę jej własna matka, na wypadek gdyby się zgubiła na zakupach...
Kobieta czuła się zagubiona, serce waliło jej jak oszalałe. Zupełnie nie kojarzyła adresu jaki podała mała. Ale przytuliła dziecko mocniej. W końcu sięgnęła ręką do stolika gdzie leżała obrączka i pierścionek, wzięła z niego telefon. Po przesunięciu ekranu blokady od razu włączył się pulpit. Lisa skrzywiła się. Brat zawsze ją opieprzał, że nie miała ustawionej blokady telefonu...

Jayden nie wracał. Kobieta z perspektywy łóżka przyglądała się sypialni. Wstała, z uwieszonym jej szyi trzyletnim dzieckiem i podeszła do szaf. Otworzyła jedną i znalazła ubrania. Męskie i damskie podzielone równo na półkach. I miękki szlafrok uwieszony na haczyku na drzwiach. Puściła powoli dziecko i okryła się.
- Oprowadź mnie po domu - powiedziała w końcu do dziewczynki uśmiechając się lekko.
Dziecko choć wyraźnie zdziwione prośbą kiwnęło głową i wybiegło z sypialni.

Wychodząc za "Maddy" Lisa znalazła się w korytarzu. Widziała drzwi do innych pomieszczeń i schody prowadzące w dół. Tam też się skierowała.

[media]https://laurelberninteriors.com/wp-content/uploads/2014/12/windsor-smith-living-room-giannettijpg.jpg [/media]

Tak znalazła się w salonie, gdzie napotkała Jaya. Stał przed komodą wpatrzony w ustawione na niej zdjęcia w ramkach.
- Coś znalazłeś? - zapytała kobieta niepewnie, rozglądając się po pokoju. Trzeba było przyznać, że wystrój zachęcał by zasiąść tu z kubkiem gorącej kawy czy herbaty, owinąć się kocem i poczytać sobie książkę.

Jayden nie zareagował za pierwszym razem. Zdjęcia poukładane na masywnej komodzie zdawały się pochłaniać całkowicie jego uwagę. Wydawał się przygaszony i kompletnie zbity z tropu. Wreszcie powolnym ruchem odwrócił głowę w stronę Liss, wpatrując się w nią bezradnie.
- Ja… ja nie wiem, co tym myśleć… co tu jest do cholery grane? - zapytał, doszukując się w dziewczynie jakiś odpowiedzi. Liss chyba jeszcze nigdy nie miała okazji widzieć go tak przygnębionego.

- Tata, tata! Oprowadzam mamę po domu! - oznajmiła dziewczynka z radosnym piskiem, gdy przebiegła obok niego.
Melissa westchnęła bezgłośnie i podeszła do Jaya by spojrzeć na to co on.
- O boże... - zakryła usta patrząc na ten rodzinny "ołtarzyk". - Matko boska… Moja rodzina… Dom… Co to… - zakryła usta dłonią. Była mocno zestresowana choć lepiej trzymała się od mężczyzny. Jej spojrzenie zatrzymało się na tym z całą masą ludzi. - Zobacz, tu jest data… - zauważyła napis w rogu zdjęcia ślubnego. - 2012 rok… - jak zaczarowana przyglądała się sylwetkom w centrum fotografii.
Jay również spojrzał na zdjęcia, choć wyglądało, że nie sprawia mu to przyjemności.
- Nie znam większości tych ludzi. Ale co tu robi mój ojciec? - wskazał ręką na grupowe zdjęcie, na którym oprócz Jason’a Blackleaf’a kojarzył jeszcze brata Liss oraz Mandy, jej kuzynkę.
- I jak… jak 2012 rok? Przecież ciebie jeszcze wtedy nie było w Nowym Jorku. Znamy się raptem pół roku, o ile dobrze sobie przypominam. - Oparł dłoń o komodę i zastukał palcami w zamyśleniu. - Nic tu się nie zgadza. Już nie wspominając o tym, że Jason nie ma kobiety.
- Też jej nie znam... Ale reszta - pokręciła głową jakby mocno wahając się nad czymś. Westchnęła znów. Przełknęła ślinę. - To moja rodzina. Rodzice - wskazała palcem na "ślubnym" zdjęciu opaloną bardzo zadbaną blondynę około 50 stojąca obok bruneta z lekką siwizna na głowie. - Rodzeństwo… - był tu William i jeszcze dwójka: dobrze zbudowany blondyn i śliczna brunetka. - Kuzynostwo... - tu w licznym gronie Jay poznał tylko Mandy. - Ciotki, wujkowie... Dziadkowie - w tym momencie jej głos się zaciął. Jakby zobaczyła ducha. - Mój dziadek Justin... On nie żyje od… jakichś pięciu lat... Nie może być na zdjęciu sprzed trzech lat... - po tych słowach zaczęła gorączkowo rozglądać się po pozostałych zdjęciach. Zajmowały one całą komodę więc było w czym wybierać. Na wszystkich były roześmiane lub po prostu radosne twarze Melissy i Jaydena, zwykle razem, czasem sami, ale wtedy zawsze w ramionach jednego z nich znajdowała się dziewczynka, raz jako niemowlę, na innych starsza lub w wieku takim jak ją dziś widzieli. I znalazło się też takie, na którym starszy pan obejmował w pasie Melisse trzymającą w jednym ręku przytulone do niej dziecko, a w drugim strzelbę. U ich nóg leżał martwy jeleń o pokaźnym porożu. Jakże teksańskie. - A to z zeszłego roku… - ewidentnie dla kobiety jedyne co w tym zdjęciu było niewłaściwe to obecność bardzo żywego, ale martwego jej zdaniem, dziadka.
Tuż obok było kolejne zdjęcie młodej pary z towarzyszącymi im na nim wystrojonymi Mandy i Brianem, zapewne będący w roli świadków tego wydarzenia.
- To nie może być na prawdę… - szepnęła Liss i spojrzała z zawstydzeniem na Jaydena. Odwróciła po chwili wzrok.
- Znalazłam telefon, jest bez hasła... - dodała kładąc urządzenie na komodzie po czym odsunęła się od mebla. Podeszła do dużej kanapy znajdującej się w centrum przestronnego salonu i usiadła tam owijając się szczelniej szlafrokiem.
- ... I tu jeśt kuknia i... i jadajnia - dopiero teraz do dorosłych dotarł głos dziewczynki, która na poważnie wzięła się za swoją rolę przewodnika. [i]- A tu... a tu gabnetet tatusia!
Melissa uniosła brew w zdziwieniu na te słowa i spojrzała najpierw na Jaydena a później w kierunku skąd dobiegał głos dziecka.

I zaraz po nim łomot czegoś spadającego na podłogę.

- Maddy! - kobieta podskoczyła jak oparzona i natychmiast ruszyła do dziecka.
- Ja nie kciałam… samo się zobijo… - odparła dziewczynka łamiącym się głosem.

Jayden zaczął się rozglądać w panice, nie będąc skupionym na huku i nawoływaniach. Zamiast tego złapał za odłożoną komórkę i przejrzał jej zawartość. Było tam tylko jeszcze więcej zdjęć. Jego, Melissy oraz małej dziewczynki. Na jednym Jayden i dziecko pochylali się nad otwartą maską samochodu, oboje ubrudzeni smarem. Inne zrobione z wnętrza samochodu, na którym on siedział za kółkiem i trzymał małą na kolanach, pozwalając jej bawić się kierownicą. Na kolejnym selfie jego i Liss stojących na jakimś moście.
- To nie może być prawda… - mruknął i wreszcie spojrzał na drzwi, które wedle słów dziecka miały prowadzić do gabinetu jej “taty”. Ruszył szybko, jakby spodziewał się znaleźć rozwianie swoich wątpliwości.

Okazało się, że dziewczynka wpadła na szafkę, która zadygotała i przez to spadł z niej puchar. Napis na cokole, który zarysował drewnianą podłogę głosił "Nagroda za zajęcie pierwszego miejsca w stanowym konkursie strzeleckim". Normalnie Melissa byłaby zła za uszkodzenie jej nagrody z którą wiązało się tak wiele wspomnień. Ale nie teraz.
- Uff, jesteś cała - stwierdziła Lisa z nie małą ulgą w głosie.
- Nie kciałam… - powtórzyła cichutko Maddy.
- Kto kładzie takie rzeczy na chybotliwym meblu - powiedziała do siebie kobieta.
- Tatuś miał napjawić... - mała bez zająknięcia sprzedała winowajcę.

Drzwi do gabinetu "tatusia" nie stanowiły przeszkody, otworzyły się po naciśnięciu klamki ukazując istny raj. Mokry sen każdego informatyka.
Pokój zajmowały szafki, elektronika i wielkie biurko, na którym stały dwa monitory oraz złożone, jeden na drugim dwa laptopy. Wśród nich kubki. Jeden z Fordem Mustangiem, jeden w słoneczko i dwa białe z czarnym listkiem wyrysowanym na boku i poczyniony bardzo futurystyczną czcionką napis "blackleaf INC" tuż pod nim. Wszystkie naczynia były puste.
Rozglądając się dalej Jayden dostrzegł ścianę na której w antyramach wisiały jakieś ważne wyglądające dyplomy i certyfikaty. Każde opatrzone jego imieniem i nazwiskiem lub tylko "blackleaf INC".
Jeden z dyplomów przykuł jego szczególną uwagę. A był to ten mówiący, że Jayden Blackleaf ukończył kierunek studiów "Electrical Engineering and Computer Science" na uczelni "Massachusetts Institute of Technology".

W tym czasie w salonie Lisa wstała i prowadząc dziecko za rękę skierowała się do wypatrzonej przypadkiem damskiej torebki, która leżała na fotelu. Wzięła torbę i razem z Maddy usiadły na kanapie. Melissa przetrząsnęła zawartość znajdując portfel i klucze. Przy tych drugich była przywieszka z czerwonym znaczkiem Autobotów. Otworzyła portfel i przejrzała wszystkie karty tam się znajdujące. Na żadnej nie widniało jej nazwisko. Jedna z nich ją zaskoczyła najbardziej. Legitymacja studencka Boston University, wydziału medycyny będąca własnością… Melissy Blackleaf. Tego samego właściciela miał każdy inny plastik w portfelu.
Lisa wpatrywała się w milczeniu legitymacji, a Maddy nie omieszkała wykorzystać to i wtuliła się w kobietę.
- Mamusia będzie lekaziem - powiedziała z dumą dziewczynka gramoląc się Melissie na kolana.

Jayden przechadzał się po “swoim” gabinecie i przyglądał każdej znalezionej rzeczy. Za każdym razem kręcił z niedowierzaniem głową. Podniósł kubek z nadrukiem Mustanga, który do złudzenia przypominał jego samochód. Choć musiał przyznać, że na porcelanie prezentował się lepiej, niż w rzeczywistości. Jay objął mocno palcami naczynie i przytknął je sobie do czoła, przymykając jednocześnie oczy.
- To się nie dzieje naprawdę… Słyszysz, Liss?! To nie jest rzeczywistość! To nie jest moje prawdziwe życie! - wykrzyknął i zrobił zamach ręką, a następnie rozbił kubek o ścianę. Porcelana rozbryzgała się na setki kawałków. Jay nie zważając na znajdujące się przed pomieszczeniem osoby, wyszedł w pośpiechu z gabinetu, zaciskając pięści. Przez chwilę kręcił się po salonie warcząc i jakby szukając wyjścia ze śmiertelnej pułapki.
Popchnął jakieś drzwi, które zaprowadziły go do łazienki. Mężczyzna stanął przed znajdującym się tam lustrem i spojrzał sobie w oczy.
- To nie jestem ja! - zawołał i przywalił w taflę szkła pięścią. Z rozciętej dłoni popłynęła krew, a Jay oparł się ciężko o umywalkę, zwieszając głowę.
- To nie jest moja rzeczywistość - powtórzył cicho.

- Przestań się tłuc do jasnej cholery! - usłyszał od strony drzwi opieprzający go ton głosu Melissy. Nie spodziewał się po niej, że taki ma. Kobieta odkąd Jay rzucił kubkiem w ścianę przyglądała mu się ... nieufnie?
- Opanuj się ! Straszysz dziecko - ale widząc rozsmarowaną na stłuczonym lustrze krew jęknęła. - Boże Jay, co ty sobie zrobiłeś... - nagle jej słowa nabrały niezwykłej troski. Kobieta ruszyła do niego, chwyciła czysty, zwinięty w rulonik biały ręcznik. - Daj, opatrzę ci to... - powiedziała uspokajającym tonem.
Jednak Jay ją odepchnął, plamiąc przy okazji jej szlafrok swoją krwią.
- Zostaw mnie. Nie jesteś prawdziwa. To wszystko nie jest prawdziwe… - powiedział, wciąż trzymając wyciągniętą dłoń, choć jego opór osłabł.

Nie spodziewała się po nim takiej reakcji.
- Myślisz, że mi jest lekko?! - warknęła na niego ostro. - Że to wszystko... Jest dla mnie proste?! - głos na chwilę jej się załamał, ale opanowała się. - Daj mi do cholery, opatrzyć tą rękę!
- Jak myśmy tu trafili? - spytał, ale posłusznie wyciągnął do Liss pokaleczoną dłoń. Jego poprzedni gniew gdzieś wyparował, a przynajmniej ucichł na tyle, by pozostawić go z samym zrezygnowaniem.
- Nie wiem - odparła wprost. Wzięła w dłonie jego rękę i przyjrzała się skaleczeniu. Krew leciała ciurkiem, ale na szczęście było to tylko powierzchowne zranienie. Zmoczyła ręcznik w zlewie, zimną wodą i owinęła nim rękę Jaya.
- Na razie przynajmniej nie zachlapiesz podłogi. Zgaduje, że w kuchni są leki i bandaże - odparła odsuwając się od niego. Spojrzała po sobie i z niezadowoleniem dostrzegła krwawe ślady. Na szczęście w łazience był nowy szlafrok. Zdjęła jeden, wrzucając go do wanny i odkrywając się na chwilę, po czym założyła drugi, czysty.
- Liss… chyba oszalałem - powiedział i ponownie zerknął w swoje oblicze, tym razem odbite na popękanej powierzchni lustra. Zobaczył swoją zniekształconą karykaturę.
Uniósł owiniętą w barwiący na czerwono ręcznik dłoń i spojrzał zdziwiony, jakby dopiero w tej chwili dotarło do niego, co uczynił.
- Ja… przepraszam - dodał cicho i usiadł potulnie na krawędzi wanny, wpatrując się w swoje bose stopy.
- Nie, tylko chwilowo ci odwaliło - odparła mu Melissa z pewnością w głosie. Westchnęła ciężko. - To wszystko wygląda jak… - zawahała się. - Jak alternatywna rzeczywistość... - pokręciła głową. - Chodź do kuchni Jay - dodała i wyszła przodem.
- Alternatywna rzeczywistość - powtórzył z namysłem. Rozejrzał się jeszcze uważnie po łazience, jednak zaraz zaparł się o krawędź, na której siedział i wstał. Spojrzał na Liss i skinął jej głową, podążając za nią.
- Co… co z małą? - spytał, kiedy opuścili łazienkę.
- Powiedziałam jej, żeby poszła do swojego pokoju i przyniosła z niego wszystkie swoje zabawki do salonu. Po jednej oczywiście - odpowiedziała mu nieśmiało się uśmiechając. - Akurat powinnam zdążyć cię zabandażować, nawet jeśli będzie oszukiwać. Wystraszyłeś mnie…

Tam gdzie pokazywała Maddy była kuchnia połączona z jadalnią. Urządzone w nowoczesnym stylu, z odważnym wykorzystaniem cytrusowej żółci połączonej z drewnem i czarnym granitem.

[media]http://interiorismos.com/wp-content/2016/02/cocinaII.jpg [/media]

- Zdecydowanie wygląda jak coś co bym wybrała… - mruknęła pod nosem Lisa wchodząc do pomieszczenia. Od razu zabrała się za przeszukiwanie szafek.
Jay oklapnął na jednym z krzeseł i oparł się o stół. Wciąż wyglądał na zrezygnowanego, chociaż teraz zaczął się uważniej rozglądać po mieszkaniu.
- Mam nadzieję, że nie zrobiłem jej krzywdy. Jak ona ma na imię?
- Maddy - odparła Lisa na chwilę przerywając szukanie. - Madyson - doprecyzowała i wróciła do swojej czynności. W końcu znalazła. Koszyk z wszelkiej maści lekami i temu podobnym. Chwyciła go i wyciągnęła. Całość zaniosła do stołu i zaczęła przeglądać zawartość wykładając na blat to co uznawała za potrzebne.
- Maddy… dobre imię - pokiwał głową w zamyśleniu. Zaraz jednak przeniósł uwagę na grzebiącą w koszyku Liss i omiótł jej sylwetkę spojrzeniem.
- Myślisz… myślisz, że tak mogłoby wyglądać nasze dziecko? - spytał rozkojarzony. Strata krwi, choć niewielka, musiała chyba na niego wpłynąć, bowiem leciutko się zachwiał.

Kobieta znieruchomiała na jego słowa.
- Wszystko wygląda na to, że... Że tak właśnie wygląda - choć powiedziała to żartobliwym tonem to zarumieniła się. Zerknęła na niego nieśmiało. Wzięła w ręce medykamenty i zajęła miejsce przy stole naprzeciw Jaya. Poukładała sobie wszystko i sięgnęła po jego owiniętą ręcznikiem rękę
- Na tym... ślubnym zdjęciu, wyglądałam trochę... grubo - zrobiła się czerwona na twarzy, ale chwyciła delikatnie jego rękę i podsunęła do siebie. Ostrożnie zaczęła odwijać prowizoryczny opatrunek. - Myślisz, że ona... była powodem… - mówiąc to Lisa uparcie wpatrywała się w jego rękę.
Jay odchrząknął, chyba dopiero teraz rozumiejąc, na jaki niezręczny temat ich naprowadził. Bądź co bądź byli tylko przyjaciółmi. Dobrymi. Ale nigdy nie okazywali nic więcej. A przynajmniej on to tak odbierał.
- Wciąż nie rozumiem, jak mogliśmy się poznać przed 2012 rokiem. Ja w tych latach… cóż, dużo szalałem, że tak to ujmę - mruknął i podrapał się zdrową ręką po brodzie. - 2012… to będzie Katrina? Nie, to potem. Może Elizabeth? Cholera, już nie pamiętam - mówił do siebie, jednak widząc wpatrującą się w niego Liss, szybko ugryzł się w język i przygasł. - No, w każdym razie na pewno nie chciałabyś mnie poznać wtedy.
- Brian kiedyś po pijaku opowiadał… - mruknęła i wzięła do ręki jakiś spray. Odwinęła całkiem rękę i spryskała skaleczenia. O dziwo nic nie zapiekło. Liss wprawnym ruchem położyła gaziki i nie wiedzieć kiedy już zaczęła go bandażować.
- Brian… - zmełł przekleństwo w ustach. - No cóż, w takim razie sama widzisz, że ja nigdy nie byłem stworzony do stałych związków. Każdy jeden, nieważne jak wspaniały, rozpadał się po góra kilku miesiącach. Jakim więc cudem mielibyśmy być ze sobą już od conajmniej trzech lat? - zapytał, jednak po chwili się skrzywił, jakby rozumiejąc, że tymi słowami mógł urazić Liss. W końcu wciąż była jego przyjaciółką.
Ona natomiast zbliżyła twarz do jego dłoni, pomagając sobie zębami w rozerwaniu końcówki bandaża, po czym zakończyła wiązanie go małym supełkiem. Opatrunek był gotowy. Melissa odsunęła się od niego i rozsiadła na krześle przyglądając mu się chwilę po czym postukała paznokciami po szklanym blacie stołu.
- Jeszcze rok temu byłam w Teksasie - wzruszyła ramionami. - A w 2012 to chyba nawet byłam w trakcie mojego kursu na ratownika medycznego - zmrużyła oczy wracając wspomnieniami do tamtego roku. - Spotykałam się z jednym gościem od paru lat... - skrzywiła się na tą myśl.

Jay przyglądał się uważnie czynnościom Liss, chociaż był święcie przekonany, że sam nie potrafiłby tego powtórzyć. Wiedział, jak złożyć silnik, ale nie byłby wstanie założyć głupiego opatrunku. Taki już był.
- Dzięki - powiedział, kilka razy zginając i prostując palce w rannej dłoni. - Zaraz… ty miałaś chłopaka? Myślałem… cóż, przynajmniej nie wyglądałaś na kogoś, kto się umawia - starał się zapytać delikatnie, by jej nie spłoszyć, choć i w tym nie był najlepszy.
Ta uśmiechnęła się smutno.
- Zerwaliśmy przez mój wyjazd - westchnęła. - Dobrze się stało... Ale sposób… - pokręciła głową. - Tak jakby, trochę się zraziłam do związków i zerwałam kontakt z dawnymi znajomymi - wymusiła na sobie uśmiech, ale odwróciła wzrok. I tylko nerwowo zastukała paznokciem o szkło.
Jay oparł świeżo zabandażowaną rękę o dłoń Melissy i spróbował złapać jej spojrzenie.
- W Nowym Jorku nic ci nie groziło - powiedział stanowczo. - Chyba nie tęskniłaś za Teksasem?
Pokręciła głową przecząco.
- Lubię Nowy Jork. Jest zimno - tym razem szczerze się uśmiechnęła. - Ale ludzie mają cieplejsze serca - dodała na chwilę spoglądając na Jaya, by zaraz odwrócić wzrok.
Mężczyzna również się uśmiechnął, ale ponownie odchrząknął i cofnął dłoń.
- Może coś w tym jest - odparł, wzdychając. - Co my… co my teraz powinniśmy zrobić? - zapytał, złączając dłonie między kolanami i rozglądając się uważnie po kuchni.
- Śniadanie? - wypaliła wstając od stołu. Od razu podeszła do lodówki i zajrzała do niej. - Naleśniki? - zaproponowała nie odwracając się. Jay wyczuł, że nagła beztroska w jej głosie była wmuszona.

- O rety… - westchnął Jayden ostatnim gestem sprzeciwu do przyjęcia nowej - jak to powiedziała Liss - “alternatywnej rzeczywistości”. - To ja może pójdę sprawdzić co z małą… To znaczy z Maddy - odparł, powoli wstając od stołu. Spojrzał jeszcze na kręcącą się przy lodówce dziewczynę. Czy tak mógł wyglądać ich poranek w “tamtej” rzeczywistości?, zdawał się pytać w myślach. Nie zastanawiając się nad tym długo, skierował się do salonu.
- Maddy?

Dziewczynka właśnie schodziła po schodach niosąc trzy zabawki. Widząc Jaya upuściła część z nich. Przyglądała się nieco niepewnie mężczyźnie.
- Mama poźwoliua mi... - zaczęła się tłumaczyć i powoli zeszła na dół. Z tylko jedną zabawką w ręku kierowała się do niewielkiej sterty już przyniesionych przedmiotów ze swojego pokoju.
Będąc świadom swoich poprzednich wybryków Jayden zdawał się nie pamiętać o słowach Liss i o tym, co powiedziała, kiedy nakazała dziewczynce przynieść swoje zabawki. Zamiast tego podrapał się po głowie, próbując ukryć swoje zażenowanie. Ostatecznie wziął głębszy wdech i podszedł do dziecka, przyklękając przed nią jak przedtem w sypialni.
- Posłuchaj, Maddy. Chcę cię przeprosić za tamto w gabinecie. Tat… - słowo ugrzęzło mu w gardle. - Byłem na coś zły, ale już mi przeszło i nie musisz się bać, okej? To się już więcej nie powtórzy. Obiecuję - powiedział i położył jej dłoń na ramię, jakby próbując dodać otuchy.
- Koffam cie tatusiu! - usłyszał i nawet nie zdążył zareagować jak rzuciła mu się na szyję uwieszając jej. Wtuliła się mocno.
Jayden westchnął, czując uderzenie małego ciałka, które się na niego porwało i zastygł w bezruchu. Mimo to objął Maddy ramieniem i przycisnął ostrożnie do siebie, jakby pierwszy raz w życiu tulił dziecko.
- Taak… Też cię… - zamilkł na moment, jakby zastanawiając się nad słowem. Być może myślał o tym, czy potrafiłby okłamać to dziecko. Nie był oczywiście święty, ale mimo to coś sprawiało, że przy tej małej dziewczynce miał potrzebę zachowywać się… inaczej. - nie pozwolę nikomu skrzywdzić. Zawsze będziesz bezpieczna - dopowiedział, głaszcząc Maddy po pleckach.
Dziewczynka dłuższą chwilę nie chciała go puścić. A gdy w końcu do zrobiła to bardzo stanowczo trzymając go za rękę zaprowadziła go do zabawek.
- Kuku? - wskazała na zabandażowaną rękę, którą nagle dostrzegła.
Jay machnął niedbale skaleczoną dłonią.
- To nic takiego. Lepiej pokaż mi, jakie masz autka. - Ponownie znieruchomiał. Dlaczego pomyślał, że ta dziewczynka miała mieć jakieś autka? No cóż, skoro była “jego” córką…
Madyson zamrugała oczkami, uśmiechnęła się i łapiąc go za rękę zaczęła ciągnąć, żeby wyszli z salonu.

Zatargała go... do garażu. Był on spory, dwustanowiskowy. Ale to co zobaczył Jay sprawiło, że opadła mu szczęka.
Stały tam dwa Mustangi. Jeden, błękitny, tak bardzo zadbany, że jego odrestaurowanie musiało kosztować fortunę. A obok niego była znajoma Jaydenowi sylwetka czarnego wozu. Lecz nie był pewien czy to ten sam, bo... Był zadbany. Rozgrzebany akurat, z otworzoną w tym momencie maską, ale nawet w takim stanie wyglądał o niebo lepiej niż ten, którym jeździł ostatniego wieczoru.
Dziewczynka puściła go i pobiegła do czarnego Mustanga.
Jay zagwizdał, widząc pierwszego Mustanga. Nagle przypomniało mu się, że o podobnym wspominała kiedyś Liss. Ponoć należał do jej dziadka. Serce Jaydena drgnęło jednak widząc znane mu kształty. Jego wóz tu był, razem z nim! Czy raczej razem z Jayden’em z “tej” rzeczywistości. “Jego” Mustang wciąż stał pod blokiem.
- Cholera - mruknął. - Nie schowałem go do garażu - powiedział do siebie, wspominając “tamten” samochód. Mimo to opanował niepokój i podszedł do błyszczącego czarnego Mustanga. “Tam” nie byłoby go stać na takie odrestaurowanie. Wszystko co robił, to utrzymywał go przy życiu. Tutaj Ford miał znacznie lepsze życie.
- Wiesz co dobre, hm? - zawołał do Maddy, która zdążyła już dopaść Mustanga i pochylić nad maską. Kiedy odwróciła się do Jay’a, miała już rączki całe upaćkane w smarze, razem ze swoim ubrankiem. Przetarła twarz zostawiając na policzku małą czarną smugę i uśmiechnęła się do niego.
- Życia ci nie starczy, żeby go uratować, mała - zachichotał i podszedł do niej, samemu chcąc rzucić okiem.
- Tatuś ujatuje - odparła mu Maddy z zapałem i wiarą w głosie. - Pan Czarnuszek bemdzie ładny.
“Tatuś” spojrzał na Maddy z ukosa i zrobił zaskoczoną minkę.
- Tak go nazywasz? Cóż… właściwie nigdy nie miał imienia. Dla ciebie niech będzie Pan Czarnuszek - uśmiechnął się i sięgnął po rękawice. Leżały tam, gdzie mógł spodziewać się je znaleźć.
- Hmm… nie jest źle, ale wciąż jest nieukończony - powiedział po chwili badania zawartości pod maską. - Pieniądze czy nie, jemu potrzeba czasu. I serca. Zwłaszcza najwięcej tego drugiego - zwrócił się do Maddy i pomachał kluczem nasadowym w geście pouczenia.
Czas mijał im miło. Maddy z zaciekawieniem przyglądała się pracy taty, nawet niektóre klucze rozpoznawała i potrafiła mu przynieść jeśli wyraźnie się co do niego określił. Całkowicie zapomnieli, że nie jedli śniadania...

Natomiast w czasie, gdy tamta para bawiła się w najlepsze to "pani Blackleaf", po przejrzeniu tego co oferowały szafki kuchni, zaczęła poważnie zastanawiać się nad bardzo ważnym dylematem.
"Co do cholery mogą jeść trzylatki?!" zasępiła się Lisa. Nigdy nie niańczyła dzieci. Co więcej omijała je szerokim łukiem, a gdy ciotki zaczynały schodzić na ten temat to prawie do perfekcji opanowała ruchy ninja które pozwalały jej się ulotnić.
Teraz MUSIAŁA to jednak zrobić. Pomysł na szczęście przyszedł szybko. "Zapytam wujka Google" i ruszyła do salonu gdzie ostatnio widziała telefon. Tam nie zastała nikogo, ale spoglądając na schody pomyślała, że pewnie siedzą na piętrze. Zgarnęła urządzenie i wróciła do kuchni.
- Ok, naleśniki dozwolone - odetchnęła z ulgą i odłożyła smartfona. Wyciągnęła mąkę, jajka i całą resztę która sprawiała, że naleśniki będą miały niepowtarzalny smak. Produkty były takie jakie sama by wybrała, czyli najlepszej jakości. Melissa dużą wagę przykładała do tego co jadła i czym częstowała innych.

Ciasto było gotowe, patelnia osiągnęła optymalną temperaturę i pierwsza partia już się smażyła. Wtedy rozdzwonił się telefon... To był William, jej brat.
Melissa zestresowała się nie wiedząc czy odebrać. Wahała się, bo jeśli odbierze i zacznie się mieszać w zeznaniach to może wyjść nie ciekawie. Z drugiej jednak strony ignorowanie może tylko zaniepokoić rodzinę i kto wie czy zaraz nie zwalą im się na głowę wszyscy Waggonerowie na raz.
Westchnęła ciężko i odebrała telefon.
- Część Will - odezwała się do telefonu niepewnym głosem, bardzo starała się wymusić na sobie wesoły ton głosu.
(...)
Czy dobrze zrobiła zapraszając tu brata? Nie miała pojęcia. Ale chyba lepiej będzie rozwiązać problem innego wymiaru we trójkę. Inna sprawa, że chyba też powinna zapytać o zdanie Jaydena. Jakby nie patrzeć to był też jego dom. I wtedy zdała sobie sprawę, że wszystkie naleśniki były już gotowe, ale Jay i Maddy jeszcze nie było.
- Co oni tam robią? - mruknęła pod nosem i biorąc telefon do ręki poszła ich szukać.
Nie znalazła ich w salonie. Ani w łazience, gabinecie czy nawet pokojach na piętrze. Lisa na poważnie zaczęła wpadać w panikę. Pojawiły jej się nawet myśli że oni naprawdę zniknęli… Byli tylko wytworem jej wyobraźni… Przygryzła zestresowana paznokcie prawej ręki. Podeszła do półki i dotknęła stojącego tam pucharu. Jednego z kilku. Wydawał się istnieć.
Dłońmi pogładziła po swoich ramionach, szyi, twarzy. Też wydawała się istnieć. Dłonie pachniały jej wanilią dodaną do naleśników. W snach podobno nie czuje się zapachu… Zebrała się w sobie i ruszyła ich szukać. Nie mogli zniknąć. Po prostu nie mogli.

Odetchnęła z wielką ulgą gdy znalazła ich w garażu. Nie myślała że mogła się aż tak bardzo ucieszyć że ich widzi.

- Nie strasz mnie! - głos zaniepokojonej Melissy wdarł się do garażu. - Szukałam was po całym domu... Myślałam, że... zniknęliście. - wydawała się być bardzo zdenerwowana. Stała z poważną miną, ze skrzyżowanymi rękami na piersi i patrzyła z wyrzutem na Jaya, ale też i dużą ulgą.
- Można tak powiedzieć, że zniknęliśmy - odparł i wytarł ręce o spodnie. Totalnie zapomniał o tym, że wciąż jest w pidżamie. Podobnie jak Maddy, która ścigała się z nim w “kto bardziej ubrudzi się smarem”.
- Przepraszam… po prostu nie mogłem uwierzyć, że on tu jest - westchnął i wskazał brodą na czarnego Mustanga.
Lisa uspokoiła się. Westchnęła ciężko i przetarła nos rozglądając się po garażu.
- Estell?! - odparła zawieszając oko na błękitnym egzemplarzu. - Ale, co... Nie, dobra to bez sensu ciągle zastanawiać się, dlaczego coś tu jest… - pokręciła głową strofując siebie samą. - Śniadanie nam stygnie - odparła uśmiechając się do brudasów.
Szeroki uśmiech Maddy wskazywał, że mama najwidoczniej nie miała w zwyczaju krzyczeć za to.
Jayden odłożył narzędzia i chwycił za parę w miarę czystych szmatek, w których wytarł ręce. Widząc umazaną Maddy uśmiechnął się dobrodusznie i przyklęknął przed nią, ścierając co większe plamy.
- A tobie to się przyda wizyta w łazience - bąknął i pacnął dziewczynkę szmatką w nos.
Mała zachichotała z rozbawieniem podskakując przy tym.

- Ogarnijcie się i czekam na was w kuchni - stwierdziła Melissa uśmiechając się. Odwróciła na pięcie i wyszła nim Jay mógł zaprotestować.
- Oho, lepiej chodźmy, zanim Liss się na nas pogniewa - zagaił i wstał, odrzucając szmatkę na swoje miejsce.
- Mamusia, nie Liś! - zaoponowała Maddy i zmarszczyła śmiesznie nosek.
- Taak… mamusia - odparł i wyprowadził dziewczynkę z garażu. Chwilę potem byli już w kuchni, po drodze zahaczając jeszcze o łazienkę.
Jay nie odpowiedział Maddy, co tak naprawdę stało się z lustrem, a ta na szczęście nie dociekała.

W kuchni… A raczej w jej części jadalnej wszystko było już przygotowane. Trzy miejsca przy stole: jedno od węższej strony blatu stołu, stał przy nim fotelik do karmienia dziecka i dwa talerze wraz ze sztućcami rozłożone były po obu bokach tej pierwszej miejscówki. Za to na środku stołu stały pachnące, świeże i wciąż parujące naleśniki. W koło nich rozstawione było mrowie mniejszych i większych słoiczków: wszelkiej maści konfitury, sosy, a nawet nutella. Do wyboru do koloru.
Melissa uśmiechnęła się widząc ich i jeszcze coś niosła z lodówki.
- Zrobimy sobie dziś dzień dziecka - powiedziała wesoło do nich Liss. Zajęła miejsce przy stole i siadając, jedną ręką postawiła słoiczek z czymś białym mielonym na stół, a drugą odłożyła telefon. - Nie są opisane, więc trzeba otwierać i sprawdzać co w nich - wskazała na słoiczki.
Maddy wyciągnęła ręce do Jaydena.
- Pomuś.. - powiedziała, mając za pewne na myśli by posadził ją w foteliku.
Jay spojrzał na przygotowany posiłek na następnie na dziewczyny. Ponownie zdawał się pytać w myślach, czy tak mogły wyglądać jego poranki? Potrząsnął głową.
- Chodź, mała - mruknął i złapał ją pod pachy, a następnie podniósł i usadowił w foteliku. Na końcu zajął swoje miejsce po jej prawej stronie.
- W swoim żywiole, co? - zagaił do Liss, podnosząc zabandażowaną ręką widelec. Zaciągnął się zapachem naleśników, a w odpowiedzi zaburczało mu w brzuchu. Ostatnie co jadł, były jej kanapki wczorajszego wieczoru. W “tamtym” świecie.
- W necie sprawdziłam co może jeść… Dziecko w jej wieku - wskazała skinieniem głowy na Madyson. - Naleśniki i dżem są dozwolone - uśmiechnęła się lekko. - Nie widziałam też żadnych przesłanek żeby miała jakąś alergię - przyjrzała się uważnie dziewczynce jakby chcąc dopatrzyć się wysypki. - Ale u mnie w rodzinie nigdy nie było z tym problemów... No chyba że u ciebie? - spojrzała na niego pytająco i z lekką obawą w spojrzeniu.
Jay’owi chyba udzielił się lęk o Maddy, bowiem spoważniał i zmrużył oczy, jakby próbując sobie o czymś przypomnieć.
- Nie, ja nie miałem z tym żadnych problemów. Ojciec też nigdy nie wykazywał kłopotów zdrowotnych. No, może poza chlaniem na umór i przegrywaniem zarobionych pieniędzy w karty, ale to się raczej nie zalicza - mruknął, kwasząc minę na wspomnienie rodziciela. - A poza tym nie znam wielu członków mojej rodziny. O ile mam jakąś - dodał zrezygnowany i spojrzał na Maddy, która wyszczerzyła się do niego z pełnymi ustami naleśników. Jay uśmiechnął się półgębkiem.
- Powinna tu gdzieś być jej karta zdrowia. Tam będzie wszystko napisane - podzielił się z Liss swoją uwagą i sam nałożył sobie porcję.
- Nie no, raczej wstrząsu anafilaktycznego nie dostanie. - Melissa machnęła niby beztrosko ręką. - Nigdzie nie widziałam ampułkostrzykawek - dodała zaraz w tonie wyjaśnienia.
Choć dziecko jadło samo, bardziej lub mniej skutecznie posługując się plastikowym dziecięcym widelczykiem to i tak kobieta jedząc naleśniki z pomarańczowym dżemem czujnie mu się przyglądała.
- Bardzo samodzielna jest - skomentowała po chwili Liss, gdy oparła się na lewym łokciu o blat a widelcem w prawej dłoni dziubała w naleśnik.
 
__________________
"Just remember, there is a thin line between being a hero and being a memory"

Gram jako: Irya, Venora, Chris i Lyn

Ostatnio edytowane przez Mag : 22-08-2016 o 22:46.
Mag jest offline