Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-09-2016, 20:51   #72
Mag
 
Mag's Avatar
 
Reputacja: 1 Mag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputację
Obudziła się kilka godzin po tym jak Albrecht zostawił ją samą. Głowa jej już nie bolała a i sen był lżejszy wiedząc, że wszystko skończyło się wiele lepiej niż początkowo zakładała. Za to listy od nowych przyjaciół pokrzepiały jej ducha. Cały czas w myślach powtarzała sobie jak niesamowicie dużo szczęścia w tym wszystkim miała, że wyszła cała. Zgodnie z zaleceniami zamierzała oszczędzać się przez najbliższe dni. Jednak owe błogie lenistwo mogła rozpocząć dopiero po wypełnieniu swojego obowiązku.

Chwilę zajęło jej wyszykowanie się by na spotkaniu z Augustem wyglądać schludnie. Niestety siniaków i skaleczeń na twarzy nie była w stanie ukryć w żaden sposób.
Z lekkim stresem, typowym przed spotkaniem z przełożonym, dotarła przed gabinet. Nie powinna była podsłuchiwać rozmowy, lecz nie jej winą było to, że rozmowy były prowadzone tak głośno. Chyba tylko dzięki szczęściu udało jej się uskoczyć nim drzwi się otworzyły na oścież a na korytarz wyszła istna furia. Nie spodziewała się, że Ludwik będzie wściekły. Nie rozumiała czemu swoją złość skierował właśnie na nią. Nie odpowiedziała rycerzowi nic głównie przez zaskoczenie jego zachowaniem. I o co mu chodziło z tym oskarżeniem? Czyżby w jego uznaniu była nie godna bycia paladyna? Akurat ta uwaga spłynęła po niej niczym woda po kaczce. Już dość się w tym temacie nasłuchała by skutecznie ignorować takie uwagi. Nie mniej nie mogła się oprzeć wrażeniu, że rozmowa sir Ludwika z Augustem mogła również tyczyć się jej osoby.

Venora stanęła w gabinecie i skinęła głową z szacunkiem do Augusta i Aleksandra. Po tym zasiadła na zdobionym stołku i o ile zdobień kobieta nie doceniała to komfort siedzenia w nim już tak. Paladynka na krótką chwilę zamyśliła się nad tym co też opowiedział Ludwik na temat wydarzeń. Kłamać co prawda nie mógł, lecz czasem wystarczyło sprawę przedstawić w odpowiednim świetle, jedne fakty podkreślić, inne pominąć...
- Dobrze sir - powiedziała w miarę pewnie panna Oakenfold spoglądając na podsunięty jej kielich. Miała sporą opowieść więc była wdzięczna za napitek.
- Na polecenie sir Aleksandra udałam się do kupca nazwiskiem Bardock. On wyjaśnił, że chce by znalezieni zostali bandyci którzy napadli na jego ludzi z transportem drewna. Towarzyszyć mi miała jego córka, Liamm. Razem udałyśmy się na trakt. Najpierw udałyśmy się do miejsca gdzie miało dojść o napadu. Dwóch ludzi Bardocka zginęło, jeden zaginął wraz z transportem. Było podejrzenie, że może ten zaginiony jest w to zamieszany. Niestety niczego nie znalazłyśmy na trakcie więc uznałam, że najlepiej będzie odwiedzić pobliską wioskę.
Wioska Bandengreen już od pierwszej chwili wydawała się... Dziwna, jakby wymarła. Wszyscy siedzieli zamknięci w swoich domach, nikt nie krzątał się w obejściu. Znalazłyśmy nocleg w tamtejszej gospodzie.

Rankiem, na moje pytania o wydarzenie które nas przywiodło do wioski właściciel przybytku zaczął się mocno denerwować, jego odpowiedzi były wymijające. Postanowiłam rozpytać mieszkańców miasta czy może czegoś nie widzieli, czy nie słyszeli. Ale każde jedno domostwo było zamknięte i zdawało się być opustoszałe gdy pukałam do drzwi. Nikt nie chciał z nami rozmawiać. Wyczuwałam strach w tym. Dopiero w jednym domostwie ktoś się odezwał i po moich usilnych próbach zgodził się spotkać w neutralnym miejscu, o północy
- westchnęła.
Venora sięgnęła po kielich i upiła łyk dla nawilżenia gardła. Jednocześnie dała sobie chwilę dla namysłu. W tym czasie mężczyźni nie czekali w milczeniu.
- Jako że do nocy było jeszcze sporo czasu to wraz z Liamm udałyśmy się na sprawdzenie okolicy. Po nie długim marszu natrafiłyśmy na kryjówkę kłusownika.
Z początku miejsce wydawało się być używane i spodziewałyśmy się że kogoś napotkamy. Lecz po pobieżnych oględzinach dostrzegłyśmy rozrzucone narzędzia, gnijące mięs upolowanych zwierząt oraz zniszczony namiot. W końcu w głębi obozu znalazłyśmy kłusownika. Martwy człowiek, którego ciało było mocno pokiereszowane, był przybity do pnia drzewa ostrzem dwuręcznego topora. Nogi mężczyzny zwisały ponad stopę nad ziemią
- mówiąc to natychmiast skojarzyło jej się to, z jaką łatwością smoczydło uniosło ją, ubraną w pełen pancerz, w górę używając do tego tylko jednej ręki. Skrzywiła się nieco i znów upiła łyk wina. - Liamm zaprzeczyła by był to zaginiony pracownik pana Bardocka. Za to po przyjrzeniu dostrzegłam, że rękojeść topora nosiła na sobie ślady pazurów. Możliwe, że to właśnie smoczydło odwiedziło tego kłusownika - westchnęła ciężko. - W każdym razie gdy uznałyśmy, że już nie dowiemy się niczego o tym miejscu to poprosiłam Liamm by zaprowadziła nas do miejsca wycinki, z którego pochodziło drewno z transportu jej ojca.
Po przejściu leśną ścieżką dotarłyśmy do miejsca gdzie rosły zdeformowane drzewa. Był to charakterystyczny punkt, pnie tych drzew tuż przy ziemi kładły się by dopiero po łuku, niczym głowa węża kierowany się ku górze. I w tym miejscu wszystkie okoliczne drzewa tak wyglądały
- Venorę, która wychowała się w okolicy lasów bardzo zaintrygowało to zjawisko co można było wyczuć z tonu jej głosu. - Z tamtego miejsca po około pół godziny marszu znalazłyśmy się na wykarczowanym polu gdzie stała drewniana chata. Podobnie jak w wiosce także i tu nikt nie wyszedł nam na spotkanie, a spostrzeżone rozrzucone pordzewiałe narzędzia nie wskazywały, że ktokolwiek tu był w najbliższym czasie. Ruszyłam do chaty i z bliska okazał się, że ktoś wyważył drzwi. Wewnątrz był bałagan jakby przeszedł huragan. Warstwa kurzu wskazywała, że nie wydarzyło się to niedawno. Po przyjrzeniu dostrzegłam że podłoga zlana jest krwią. Również tu były ślady pazurów. W najbliższej okolicy chaty nie znalazłyśmy ciał drwali. Jedyne co mogłyśmy zrobić to wrócić do wioski.
Nie wiedziałyśmy, że tam już czekali ci których istnienie próbowałyśmy udowodnić. Bandytów było dwóch, jeden był bez pancerza, ale miał przy sobie dwa miecze, drugi natomiast miał napierśnik oraz miecz i tarczę. Nie zauważyli naszego pojawienia i po prostu panoszyli się po wiosce jakby należała do nich. Wlekli za sobą bezbronną kobietę którą chcieli... skrzywdzić na środku wioski. Nie mogłam na to pozwolić. Niestety moja towarzyszka nie mówiąc mi o swoich planach zniknęła. Myślałam, że się wystraszyła. Dobyłam miecza oraz tarczy i sama ruszyłam na oprychów. Pierwszego udało mi się w drugim moim ciosie pozbawić głowy, lecz chwilę wcześnie ranił mnie dość mocno w ramię. W międzyczasie okazało się że mam sprzymierzeńca. Był nim gnom, który później przedstawił mi się jako Ben z Lantanu. Jest czarodziejem i wspomógł mnie magią
- wyjaśniła. - Drugiego z bandytów Liamm zaatakowała od tyłu sztyletem, a ja powaliłam go i dobiłam. Dzięki dobrotliwości naszego boga udało mi się zaleczyć ranę jaką w tej walce odnosłam. Dopiero to zdarzenie, gdy dowiodłam mieszkańcom wioski że można im pomóc, sprawiło, że zaczęli mówić. I było tak jak pisałam w liście, który dostarczyła tu wieśniaczka Arsen. Wioskę sterroryzowali bandyci, pod groźbą śmierci kazali mężczyznom iść na półnoć by pracować dla ich przywódcy. W wiosce pozostały tylko starcy, kobiety i dzieci. Gnom Ben został uznany za dziecko więc dlatego nie został zabrany z mężczyznami. Okazało się też, że to on był tą osobą która chciała się ze mną spotkać o północy. Zaleciłam by ciała bandytów ukryć, a ja i Liamm miałyśmy pozostawać w gotowości do odparcia ataku ze strony kogoś kto przyszedł by sprawdzić czemu tamci nie wrócili - Venora znów wychyliła kielich. - Podjęłam wtedy decyzję, że nie jestem w stanie sama poradzić sobie z tą sytuacją i potrzebuję wsparcia. Nie mogłam się rozdzielić, a trzeba było chronić wioskę, sprawdzić kryjówkę bandytów i jeszcze poinformować Was o sytuacji. Wysłałam dziewczynę z listem i moim medalionem. Sama po uleczeniu miksturą udałam się na spoczynek by odzyskać siły.
Przed świtem przybył sir Ludwik wraz ze swoimi dwoma giermkami
- paladynka przemilczała zachowanie rycerza, bo wspominanie o nim było nieistotne, tym bardziej, że po słowach przełożonego wnioskowała iż byli doskonale świadomi “temperamentu” Ludwika. - Wyruszyliśmy niebawem, a z nami zabrał się gnom Ben. Tuż przed świtem dotarliśmy do opuszczonej świątyni Chutanei znajdującej się w niewielkim jarze. Przedarliśmy się przez zarośla na dawny plac przed budynkiem. I tam napotkaliśmy siedmiu bandytów. Jeden pobiegł do pobliskiej stodoły. Podejrzewałam, że tam trzymali pojmanych mężczyzn, a drugi wbiegł do świątyni by “ostrzec żelaznego” - zacytowała. - Pozostali ruszyli na nas.
Walka była wyrównana. Giermkowie dzielnie się bronili jednak nie byli wstanie przebić obrony przeciwników. Ludwik walczył w tym czasie z tym który wydawał się być przywódcą oprychów. Mi udało się jako pierwszej zabić i zaraz wsparłam uczniów Ludwika. Po kolei wyeliminowaliśmy wszystkich, choć w pewnym momencie myślałam, że sir Ludwik nie podoła. Szczęśliwie Helm mu sprzyjał i ostatecznie dobił przywódcę bandytów.
- słowa te były naprawdę szczere, bo Venorę cieszyły sukcesy jej sprzymierzeńców. - Jedne z giermków został raniony na tyle że stracił przytomność. Po walce Ludwik chyba go ozdrowił na tyle na ile mógł i kazał mu zostać w tyle uznając, że nie da on rady w dalszej walce. To chyba on był tym który na koniec został zabity... Ludwik rozkazał mi i Benowi iść do świątyni, a sam z drugim giermkiem ruszył do szopy - Venora nerwowo zastukała paznokciami o kielich.
- Wnętrze świątyni było opustoszałe i zaniedbane. Wydawało się że nikogo nie ma, ale wtedy ktoś krzyknął od strony głównego wejścia i trzech bandytów rzuciło się na nas. Ben ranił ich kulą ognia. Dwóch zginęło od razu, jeden konał na podłodze. Niestety płomienie z czaru szybko rozprzestrzeniły się na deski i po chwili całe wnętrze świątyni stanęła w ogniu. Starają się nie wpaść pod spadające nadpalone krokwie szukałam Bena, bo nie chciałam go zostawić w płomieniach, ale wtedy usłyszałam za sobą łomot. Myślałam że zawalił się strop. Wtedy właśnie pojawił się on... Ten smoczy pomiot. Byliśmy sami. Patrzył na mnie jak bym nie stanowiła dla niego żadnego zagrożenia. Powoli ruszył w moim kierunku. Chyba go ktoś ranił, bo prawą rękę trzymał przy ciele jakby była złamana. Zamachnął się na mnie buławą którą trzymał w lewej dłoni, ale udało mi się zrobić unik i tylko uderzył w deski podłogi tak mocno że kolce którymi była nabita buława wbiła się w nie. Lecz on miał tak potworną siłę w sobie że bez problemu wyszarpnął broń. Chciałam wykorzystać tą chwilę i zaatakowałam go. Udało mi się go ranić w bok rozcinając jego skórzaną zbroję. Krew ciekła z niego, ale on zdawał się nic sobie z tego nie robić.
Ponownie zamachnął się na mnie ale tym razem osłoniłam się tarczą. Niestety kolce buławy mocno wgryzły się w jej drewno i smoczydło po prostu wyszarpnęło mi ją z wielką siłą z ręki. Odskoczyłam w tył mając w ręku już tylko miecz. On natomiast odrzucił z ręki swoją broń i ruszył na mnie z gołymi pięściami. Chybiłam, tak paskudnie chybiłam. On to wykorzystał i uderzył mnie kolanem w klatkę piersiową, gdzie miałam już stłuczenia z walki z bandytami na dziedzińcu świątyni. Kopnął mnie z taką siłą że aż pociemniało mi w oczach. Zaraz po tym chwycił mnie tą drugą, ranną ręką za szyję i zaczął mnie dusić. Nie miałam siły nawet unieść miecza. Gdy już myślałam, że mnie zadusi to ten zaczął mówić do mnie, że zabił moich towarzyszy
- Venora znów upiła łyk wina. - Że Ludwikowi kazał patrzeć jak wyrywa serca jego giermkom. Mnie jednak nie planował zabijać. Chciał żebym cierpiała długo i w upokorzeniu. Zaczął okładać mnie pięścią po twarzy. Nie wiem ile to trwało, starałam się już tylko nie stracić przytomności.
Stwór zawył w pewnym momencie i puścił mnie. To była Liamm. Nie wiem skąd się tam wzięła, ale wbiła sztylet smoczydle w udo. Na nie wiele się to zdało bo odwrócił się i uderzył ją tak mocno że przeleciała na drugi koniec sali. On jednak nie poświęcił jej więcej uwagi, wrócił po mnie, znów złapał mnie za szyję i uniósł nad ziemię, na wysokość swojego pyska. Przyglądał mi się, aż w końcu splunął mi w twarz i puścił. Zostawił mnie tak i odszedł. Dopiero jak leżałam na ziemi to poczułam zapach kwasu wyżerającego metal w moim pancerzu. Nie rozumiem czemu nie wypaliło mi też skóry
- uniosła pytające spojrzenie na swoich przełożonych. - A gdy już myślałam, że skończę swój żywot w płomieniach to ujrzałam orka i stojącego za nim gnoma Bena. Ork, który musiał zostać przywołany magią przez niego podniósł mnie na ręce. Wtedy też straciłam przytomność. Nic więcej nie pamiętam. Dopiero dziś, gdy się przebudziłam to Albrecht powiedział mi, że słowa smoczydła były tylko kłamstwem - powiedziała z ulgą panna Oakenfold kończąc zdawanie raportu. Odstawiła kielich na blat i położyła dłonie na swoich kolanach w oczekiwaniu na reakcję ze strony przełożonych.
 
__________________
"Just remember, there is a thin line between being a hero and being a memory"

Gram jako: Irya, Venora, Chris i Lyn
Mag jest offline