Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-10-2016, 22:01   #4
Mag
 
Mag's Avatar
 
Reputacja: 1 Mag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputację
Kobieta wyłączyła budzik i przetarła dłoń o prześcieradło, bo z jakiegoś powodu wydała się jej być brudna. Jeszcze na chwilę ułożyła się na łóżku, wbijając zaspane spojrzenie w sufit.
O dziwo tej nocy spało jej się całkiem dobrze. I to pomimo poważnej rozmowy jaką poprzedniego ranka odbyła z Brandonem. W końcu nie upiła go specjalnie. Nie jej wina, że w ostatnim czasie nabierała co raz lepszej wprawy w alkoholowej interrogacji... No może trochę było w tym jej winy, jak później dolewała mu z większą częstotliwością zaciekawiona podjętym przez niego tematem. Ale obiecała. A jeśli już dała słowo to pewne było, że go dotrzyma. Tak, zdecydowanie ta sprawa nie dawała jej spokoju i korciło ją, żeby jeszcze jakoś do tego wrócić…

Imogen miała nadzieję, że jej zapewnienia uspokoiły mężczyznę na tyle by ten już przestał się wściekać za wieczór poprzedzający tamten poranek. Ich przyjaźń i zależność były równie skomplikowana co wszystko w życiu Immy. Zupełnie jakby jakaś Wyższa Siła stwierdziła: dość już mamy istot o spokojnym żywocie, dla odmiany zaszalejmy…
Lecz tego dnia obudziła się w dobrym humorze, optymistycznie nastawiona, że dziś wszystko będzie dobrze.

”(...) I am the same, I'm the same, I'm trying to change (...)”

Był to kolejny dzień jej nowego życia. Mijał jej drugi miesiąc odkąd wróciła z Błękitnej Laguny do Portland. Nowe mieszkanie w końcu zaczęło być dla niej domem. Lęki pierwszych dni spędzonych w tym mieście zdążyły wyciszyć się na tyle, że nawet zapanowała nad swoimi oporami przed wychodzeniem z mieszkania. No i była jeszcze nowa praca. Tłumacz przysięgły. Gdyby ktoś rok temu jej powiedział, że taki zawód będzie teraz wykonywać, to by wyśmiała. Ale teraz liczyło się to, że nowa praca nie stanowiła dla niej jakiegokolwiek wyzwania - ot siadała sobie w wolnej chwili z laptopem i jechała z tłumaczeniem, które tak naprawdę w pełni odwalał za nią jeden z modułów Skorpiona. Taka forma utrzymywania się była, w porównaniu z jej poprzednim zawodem, lekka i… Prawie nie odczuwała tego by zajmowała jej czas.

I co najważniejsze - Imogen od miesiąca była mamą.

Wciąż nie mogła uwierzyć jak bardzo ten fakt zmienił jej postrzeganie świata.
Solvi stała się dla niej całym światem i motorem napędzającym ją do działania. Teraz Imogen z ironią wspominała to jak śmiała się z Suzan, swojej własnej siostry, że była przewrażliwiona na punkcie swojej dwójki dzieciaków. A to dlatego, że teraz, sama będąc matką, wcale nie była lepsza. Choćby te telefony w środku nocy wykonywane do pediatry Solvi. Szczęśliwie, każdy z tych razów był fałszywym alarmem, ale gdy odkładała słuchawkę z poczuciem wstydu, że się wygłupia to i tak w głębi siebie czuła się z tym dobrze, bo jak przystało na odpowiedzialnego rodzica, nie zbagatelizowała sprawy, która mogła przecież być poważna. A na swoją obronę Immy miała choćby to, że Solvi była jej pierwszym dzieckiem, więc nie miała w tym temacie żadnego, ale to nawet najmniejszego doświadczenia. Bo dawne odwiedzanie raz na ruski rok siostrzeńców i bratanków się nie liczyło. Całe jej szczęście dr Shroder był cierpliwym człowiekiem i wszystko jej zawsze tłumaczył powoli i drukowanymi literami.

Leniwie przeciągnęła się i nieśpiesznie wstała z łóżka. Owinęła się aksamitnym szlafrokiem i podeszła do kołyski, w której słodko drzemał sobie jej skarb.
Brytyjka… A teraz to raczej Szwedka, widząc, że dziecko jeszcze chce pospać, poprawiła odruchowo swój szlafrok i skierowała się do wyjścia z pokoju. Tak jak zawsze, zatrzymała się w drzwiach sypialni i jeszcze raz spojrzała na córkę.

[media]https://tribzap2it.files.wordpress.com/2015/07/complications-beth-riesgraf-usa-network.jpg[/media]

Immy wiele razy łapała się na tym, że całe kwadranse przetracała tylko na to by patrzeć na małą Solvi. Dziewczynka była wcześniakiem i jej matka nie mało strachu najadła się z tego powodu. Szczególnie pierwsze dni były stresujące kiedy całymi dniami przesiadywała w szpitalu.

Najważniejsze jednak było to, że miała… Miały już to za sobą.

Dłonią zakryła usta i ziewnęła przeciągle. Odwróciła się na pięcie i wyszła do salonu. Nie była głodna, więc odpuściła sobie kierunek kuchnia. Wciąż nie do końca wybudzona, skierowała się ku kanapie i opadła na nią. Rozsiadła się wygodnie i wzięła do ręki pilot od telewizora włączając go. Ustawiony był na “mute” by dźwięki nie obudziły Sol.

[media]http://cdn.freshome.com/wp-content/uploads/2013/11/Complex-interior.jpg[/media]

Mieszkanie było przez nią tylko wynajmowane i cały wystrój zapewnił właściciel lokalu. Kobieta, odkąd uwolniła się od pęta kredytu jaki ciążył na niej w poprzednim życiu, teraz nie była chętna na nowe zobowiązania, nawet jeśli miałaby za nie tym razem kupić mieszkanie, a nie szkolenie na licencję zawodowego pilota śmigłowcowego.
Pogłośniła telewizor na minimum, tak by cokolwiek słyszeć. I AKURAT przełączyła telewizor na program, w którym gość o dziwnym fryzie AKURAT opowiadał o chupacabrach, a dla urozmaicenia randomowe osoby opowiadały o swoich przeżyciach związanych z tymi istotami. Imogen parsknęła gorzkich śmiechem.
Znała te paskudztwa aż za dobrze.

Zaraz skrzywiła się jakby zjadła coś kwaśnego. Jeszcze rok temu nosiła na swojej skórze wyraźnie widoczne blizny przypominające jej za każdym razem o tym, że na tym świecie dzieją się rzeczy, na które ponoć nie było naukowego potwierdzenia.
Jednak te “fikcyjne i zmyślone” istoty zaatakowały grupę wczasowiczów, zabiły jednego z jej znajomych, a ją samą dotkliwie raniły doprowadzając na skraj śmierci. Na swojej pierwszej misji dla IBPI wciąż nosiła bandaże.
Miała na pamiątkę trzy długie szramy na jednym barku, tyle samo na drugim i jedna na lewym boku. A może to było na prawym? Po dziewięciu miesiącach od czasu Poesii można było o tym zapomnieć. Dokładnie tak. Dla niej było to dziewięć miesięcy - nie tak jak dla reszty świata rok.
I choć teraz jej skóra była nieskazitelna, przez co czasem Immy miała wrażenie, że nieco odmłodniała, to nadal zdarzało jej się budzić z zapartym tchem, po całonocnej ucieczce przed stworami czającymi się w ciemności. Bestiach o wielkich oczach, które świeciły im na czerwono, a gdy się zbliżały do niej to mogła dostrzec kolce układające się na ich zielonkawych grzbietach. Ale nie, żeby był to jedyny temat jej “snów”. Materiału na koszmary w ostatnich dwóch latach zebrało się sporo...
Tak czy inaczej problem stworów wielkości dużego psa chyba został skutecznie rozwiązany dwa lata temu przez IBPI. Choć kto wie, może wtedy nie wszystkie wyłapali czy tam odstrzelili i lada chwila na nowo w okolice Portoryko zalęgną się te parszywce?

Pokręciła głową i wstała z kanapy czując narastający głód. Ten zaprowadził ją ku kuchni, którą jeszcze kwadrans temu ominęła szerokim łukiem.
Imogen bardzo lubiła układ tego mieszkania. Agent nieruchomości oprowadzający ją po tym mieszkaniu nazwał to "open space". Dla niej oznaczało to po prostu mniej futryn przez, które mogłaby zostać "przypadkiem" ściągnięta do Oddziału. Im mniej drzwi, tym większą kontrolę czuła nad możliwością nagłego zniknięcia. Przynajmniej takie zdanie w tym temacie miała Immy.
Podeszła do lodówki, przejrzała jej zawartość, nie wzięła niczego. Przesunęła się do szafek. Tam znalazła smakołyki zostawione przez Tinę. Immy od razu uśmiechnęła się i sięgnęła po talerz.
Zajadając się ciastkami podeszła do okna by spojrzeć na panoramę miasta.

Tyle razy widziała Portland z lotu ptaka, że i bez modułu map Skorpiona znała rozkład miasta. Najlepiej wyglądało ono nocą, gdy śmigłowcem robiło się trasę wzdłuż rzeki Willamette. Na to wspomnienie westchnęła z nostalgią, bo zaraz za nim przypełzło całe mnóstwo innych myśli.

"(...)'Cause there's a hole where your heart lies(...)"

Prawdę mówiąc przy dziecku nie miała jeszcze okazji dobrze zatęsknić za lataniem, znajomymi, rodziną czy własną, pogrzebaną tożsamością. Ani niezrozumiałym dla niej uczuciem, które kryło się w głębi jej serca i nie chciało odpuścić nawet pomimo upływu tylu miesięcy.
Zwyczajnie całą swoją uwagę skupiała na córce oraz na próbie poskładania swojego nowego życia w jakąś sensowną formę. Nie było to łatwe w mieście, które znała sprzed swojej śmierci.
Opuściła wzrok na przepyszne churros posypane cukrem pudrem. Immy uznała, że gdyby była facetem to zrobiłaby wszystko, żeby poślubić Tinę. Jednak rozmyślania o ożenku przerwał jej sygnał telefonu. Kobieta, w drodze ku antresoli, odstawiła talerz na kuchenny blat.

Bałagan na biurku był niezmienny. Bezkresna sterta papierów, w której tylko właścicielka jakimś cudem odnajdywała schemat, który nadawał temu chaosowi jakiś sens. Przekopując się przez kolejne warstwy papierów, odnajdując wszystko to co jej teraz nie było potrzebne, najpierw natrafiła na laptop. Otworzyła go. Na ekranie przyklejona była żółta karteczka z zapisaną datą i godziną. Przypominała o dzisiejszej wizycie u pediatry. Nie było opcji, żeby o tym zapomniała, ale mimo to, dla pewności zostawiała sobie takie przypominajki. Odłożyła komputer na fotel i szukała dalej.
Znalazła telefon.

Imogen uniosła brwi w zdziwieniu, gdy przeglądała historię połączeń. No owszem, zdarzało jej się wysyłać Alissie tłumaczenia o dziwnych porach - głównie, gdy nie mogła zasnąć, albo nie chciała woląc zająć się pracą niż bezczynnym wgapianiem w ekran telewizora. Podczas swojego pobytu na "odwyku" dość seriali się naoglądała, żeby teraz mieć ich dość.
Przeczytała wiadomość i przygryzła wargę zastanawiając się. Tekst ją ucieszył. I nie chodziło tu ani o śmierć pani Pulaski, ani włośnicę pana Wilkinsa. Ta propozycja była idealnym pretekstem by renegocjować warunki umowy jaką miała z biurem tłumaczeń.
Imogen uśmiechnęła się szerzej. Właśnie czegoś takiego potrzebowała. Odrobiny wyzwania.
Ale było też wielkie "ALE" w tym planie. Musiałaby na szybko znaleźć opiekunkę oraz odwołać wizytę u pediatry. O ile o opiekę nad dziewczynką mogłaby poprosić Brana, to już to ostatnie było awykonalne, bo kontrola zdrowia Solvi była rzeczą świętą. I gdzieś miała to, że ktoś to może podciągnąć pod nadopiekuńczość i przewrażliwienie.
Za to w kwestii zwrócenia na siebie czyjejś uwagi - co mogłoby narazić jej fałszywe wykształcenie - zaczęła już przeszukiwać listę kontaktów by zadzwonić do Firmy, zapytać ich o zgodę. Lecz zrezygnowała.
Nie lubiła Portland.
Nie odkąd musiała uważać, gdzie chodzi, by nie spotkać ludzi znających jej z przeszłości. To relatywnie było chyba większym problemem niż wzięcie udziału w spotkaniu sekretarza USA z jakimś tam chińskim ministrem... A może nie?
“Najwyżej jak będzie chryja to mnie w końcu przeniosą do innego Oddziału” przeszło jej przez myśl z zimną satysfakcją. Zresztą póki Solvi była niemowlakiem i nie miała zapuszczonych tu korzeni to tak nawet byłoby dla Imogen wygodnej.

Dalsze rozmyślania zakłóciły jej dwie rzeczy: dzwonek i wywołany nim ryk niemowlęcia z sypialni. W Imogen nagle obudziły się głęboko skrywane pokłady agresji skierowane ku istocie, która doprowadziła do płaczu jej córkę. Olander szybko zbiegła po schodkach ku drzwiom.
Otworzyła je z miną jakby miała mordować wzrokiem, gdy jej oczom ukazała się Tina. Immy była w tak dużej konsternacji, że cała złość z niej zeszła i aż z niepewności spojrzała na ekran telefonu by sprawdzić godzinę i datę. Owszem zdarzało jej się tracić poczucie jaki jest dzień tygodnia, ale… Nie, okazało się, że dziewczyna sama zapomniała, że miała być na późniejszą godzinę. A może wcale nie zapomniała? Może nie miała gdzie iść…
Imogen z niepokojem przyglądała się Tinie. Niby się nie przyjaźniły. Niby była tylko jej pomocą domową, która przychodziła do niej dwa dni w tygodniu. Ale ewidentnie coś było nie w porządku. Na chwilę Immy zawahała się czy jej pomóc. Lecz zaraz się opamiętała. Tina ewidentnie potrzebowała pomocy.
- Tak, wejdź - odparła Szwedka kiwając głową i odsunęła się od drzwi dając przejście dziewczynie. A gdy ta weszła do środka Immy od razu zamknęła drzwi mieszkania zamykając je na zamek. Co prawda mieszkała w dobrej dzielnicy i to na strzeżonym osiedlu to jednak wolała nie kusić losu.
- Usiądź, ja idę uspokoić małą - dodała wskazując na kanapę po czym sama skierowała się do sypialni.

Zapłakana Solvi od razu wyciągnęła rączki ku mamie, gdy tylko poczuła jej obecność. Imogen ostrożnie i niezwykle delikatnie uniosła dziewczynkę z kołyski i przytuliła do siebie.
- No już, już, zaraz będzie jedzonko - wyszeptała kobieta do ucha dziecka, a ono jakby rozumiejąc zaczynało się uspokajać i tulić do jej piersi. Jeszcze chwilę Imogen postała tak, kołysząc córkę w ramionach i gdy ta już całkiem przestała płakać, przetarła jej buźkę chusteczką. Dopiero wtedy razem wyszły z pokoju do kuchni.
To co Immy opanowała do perfekcji w swoim życiu to multitasking. Podtrzymując dziecko lewą ręką, stała w kuchni, gdzie na blat prawą ręką wyciągała z szafek wszystko to co było jej potrzebne do zrobienia posiłku dla Sol. Włączyła też czajnik, by podgrzać wodę. Jedna z szafek pozostawała otwarta bo na wewnętrznej stronie jej drzwiczek była przyklejona kartka - checklista z puntami co po kolei musi zrobić szykując posiłek dla córki. Kątem oka zerkając na “ściągę” wsypała mleko modyfikowane w proszku do butelki, w międzyczasie zmieszała wrzątek z przegotowaną wodą tak by woda, którą zalewa proszek była odpowiedniej temperatury. Na koniec włożyła mieszadełko do spieniania mleka i z jego pomocą zaczęła mieszać wszystko razem. Wtedy też Immy spojrzała w kierunku kanapy, na której siedział jej gość.


Przypatrując się uważnie, acz nie natarczywie Tinie, zastanawiała się nad tym jak zacząć rozmowę. Westchnęła cicho. Wróciła spojrzeniem na blat. Odstawiła mieszadełko, nałożyła zakrętkę na butelkę i jedną dłonią skręciła w całość. Wzięła do ręki i kapnęła sobie na ramię nieco mleka. Temperatura była odpowiednia. Imogen odwróciła się i ruszyła do Tiny.
Zajęła miejsce na kanapie, tuż obok kominka. Ułożyła wygodnie Solvi w ramionach i dała jej butelkę z mlekiem. Dziewczynka od razu zaczęła ssać smoczek i wyciągać rączki ku butelce trzymanej przez dłoń jej matki.
- Co się stało? - zapytała Olander wprost, bez zbędnych podchodów, przy czym nie podniosła wzroku na Tinę, bo teraz przyglądała się małej by ta przypadkiem nie zakrztusiła się mlekiem. Co z tego, że miała butelkę antykolkową - wiadomo, lepiej dmuchać na zimne.

Tina spoglądała to na Imogen - czy może raczej małą Solvi skoncentrowaną obecnie na spożywaniu pieczołowicie przyrządzonego śniadania - to na chusteczkę higieniczną, którą trzymała zwiniętą w prawej dłoni. Musiała wytrzeć nią krew z kącika ust. Teraz też, przyglądając się jej dokładnie, Immy stwierdziła, że policzek jest opuchnięty. A może dopiero przed chwilą nieco nabrzmiał? Mogłoby to oznaczać, że stłuczenie jest rzeczywiście bardzo świeże.
- Ja… ja upadłam na schodach. Wie pani, że winda nie działa? - Tina, zdawało się, przygotowała to tłumaczenie w czasie, kiedy Immy była zajęta robieniem mleka dla Solvi. - No i ja się spieszyłam, jak szalona, bo pomyliłam godziny i wtedy… Noga omsknęła mi się i wywróciłam się. Straszna ze mnie gapa - Tina spuściła wzrok z wielkim smutkiem na podłogę, milcząc. Prędko schowała zakrwawioną chusteczkę do kieszeni, jak gdyby dopiero teraz sobie o niej przypomniała.- Pani… pani Olander, to ja się już przebiorę w fartuch i zacznę odkurzać, dobrze? Czy może lepiej będzie… e… może umyję okna, aby nie denerwować Solvi szumem…?

Imogen spojrzała na dziewczynę kręcąc głową. W milczeniu, które tylko dla Tiny mogło się teraz wydawać krępujące, Solvi wypiła swoje śniadanie. Kobieta odłożyła buteleczkę na stolik kawowy i wstała trzymając dziecko lewą ręką, a prawą poklepując delikatnie po pleckach dziewczynki. Olander już miała zapytać jak na imię było tym "schodom", ale się powstrzymała. Tłumaczenie było tak bardzo klasyczne dla kogoś będącego ofiarą przemocy. Ale z drugiej strony pierwszy raz widziała dziewczynę w takim stanie. Możliwe, że to tylko jednorazowa sprawa.
- Skoro winda nie działa, to muszę to zgłosić do zarządcy budynku - stwierdziła poważnym tonem Imogen, gdy ruszyła do kuchni. Po drodze Solvi cicho beknęła oznajmując, że mleko zostało zaakceptowane przez jej żołądek. Immy za to odtworzyła lodówkę i wyciągnęła z zamrażarki paczkę mrożonych brokuł, a z szuflady świeżą szmatkę. Tak, będąc w czasie "odwyku" i ciąży zaczęła się cholernie zdrowo odżywiać, głównie dla zdrowia dziecko, ale przez ten czas przyzwyczaiła się i po powrocie do Portland kontynuowała taką dietę.
Wróciła do Tiny i podała jej mrożonkę i szmatkę.
- Przyłóż sobie to - poleciła Szwedka. - Ale przez ścierkę, bo inaczej odmrozisz sobie skórę - mrugnęła do niej po czym usiadła na powrót na kanapę. Solvi już wróciła do spania, więc cichutko posapując tuliła się do mamy.
- Dobrze, więc panno Russov. Umówmy się tak: ty zaczynasz swoją pracę od teraz, na razie odpocznij sobie. Spokojnie twoja dniówka liczy się od teraz. Ale będę mała prośbę. Dużą.
Po tych słowach pani Olander wyciągnęła telefon, który siedział sobie w kieszeni jej szlafroka. Musiała odpowiedzieć Alissie.

Cytat:
Napisał do: Alissa Cooper praca
Bardzo chętnie, ale mam problem. Mam wizytę u pediatry. Zaraz zadzwonię do dr Shrodera i poproszę go o przesunięcie wizyty na zaraz. Nie wiem czy się uda, ale jak jeszcze znajdę opiekunkę to będziesz miała swojego tłumacza na wieczór.
pozdrawiam, Immy Olander
I wysłała sms.

Na chwilę jakby zapomniała o istnieniu Tiny, która czekała na wyjawienie o jaką prośbę chodzi jej pracodawcy, i zajęła się kolejnym punktem misternego planu złapania wszystkich srok za ogon.
Wiedziała, że doktor Robert Shroder raczej nie odbierze telefonu teraz, więc postanowiła wysłać mu sms.
Cytat:
Napisał do: lekarz Solvi
Błagam, czy możemy wizytę przesunąć na wcześniejszą porę? W pracy straszliwie potrzebują mnie na zastępstwo. O 18 muszę już być w ministerstwie edukacji i pilnować by nasz senator nie obraził chińskiego ministra.
Imogen odłożyła telefon na stolik tak by widzieć czy ktoś dzwoni, albo odpisał, zwróciła swoją uwagę w końcu na Tinę.
- Chcę żebyś mi dzisiaj poświęciła cały dzień - zaczęła. - Ale dziś nie będziesz się zajmować porządkami tylko samą Solvi - wyjawiła, a co wcale nie przeszło Immy łatwo przez gardło.
Tina ucieszyła się, że rozmowa zeszła na inne tory.
- Z chęcią pozostanę tutaj cały dzień - od razu wypaliła. Być może zbyt prędko. - Co prawda, jeszcze nie mam własnych dzieci, ale jestem przekonana, że bardzo dobrze zajmę się dziewczynką. Solvi też mnie już trochę zna. Obiecuję, że nie będzie miała pani ani jednego zastrzeżenia - Tina wreszcie uśmiechnęła się. - Upiekę coś smacznego, aby miała pani gotową kolację po powrocie.

Nagle komórka brzęknęła. Immy nachyliła się, by przeczytać odpowiedź wysłaną przez doktora Shrodera w rekordowym tempie.
Cytat:
Napisał lekarz Solvi
Jako że pani wizyta jest ostatnia w moim grafiku, dlatego mi też odpowiadałoby przeniesienie jej na wcześniej. Właśnie zwolniło się zaplanowano spotkanie o 9:30. Czy zdążyłaby pani przyjść z Solvi? Pozdrawiam, dr Shroder.
Immy spojrzała na zegar. Za kwadrans dziewiąta. Tak właściwie musiałaby już teraz zacząć się zbierać. Każde wyjście z Solvi wymagało wcześniejszego przygotowania dziewczynki, wyścielenia kosza podróżnego, zabrania akcesoriów. Sama Olander wciąż była owinięta jedynie szlafrokiem. A droga do gabinetu dr Shrodera chwilę zajmowała, zwłaszcza że mogła trafić na godzinę szczytu.

Cytat:
Napisał do: lekarz Solvi
Super! Spróbuję się jakoś odwdzięczyć : )
I natychmiast wysłała.
Otworzyła kolejną wiadomość.
Cytat:
Napisał do: Alissa Cooper praca
Mam opiekę i wizyta przełożona. Prześlij mi na mail szczegóły dzisiejszego wieczoru to się jeszcze przygotuję
Wybrała z listy kontaktów numer Alissy i również do niej wysłała.
- Cholera - mruknęła Imogen pod nosem. To było naprawdę mało czasu. Wstała i skierowała się ku sypialni.
- Pomożesz mi - zarządziła spoglądając na Tinę w zamyśleniu. - Za 45 minut musimy być w gabinecie pediatry. Zadzwoń proszę po taksówkę, ja wyszykuję siebie i Sol do wyjścia. Pojedziesz z nami. Ale na razie przyłóż te brokuły, żeby ci nie spuchło - i nie czekając na odpowiedź dziewczyny poszła zrobić to co zamierzała.
Idąc do pokoju i trzymając w lewej ręce córkę, w prawej na telefonie wybrała numer do przyjaciela. A właściwie to kciukiem zaczęła pisać sms.
Cytat:
Napisał do: Brandy
Wychodzę dziś wieczorem, możesz pod moją nieobecność zajrzeć jak Tina radzi sobie z Solvi? Bardzo proszę
I kolejna wiadomość opuściła czarnego BlackBerry, tym razem kierując się do jej przyjaciela Brandona. Immy schowała telefon do kieszonki szlafroka i przekraczając próg pokoju wzięła się za przebranie małej w "wyjściowe" śpioszki.

Tina podeszła do Olander z koszem podróżnym, wyścieliła go kocykiem w różowe misie i nieśmiało odchrząknęła.
- Czy… czy muszę wychodzić z mieszkania? - zapytała. - Ja… ja mam ech… zawroty głowy po tym wypadku na schodach i boję się, że znów się wywrócę.
- Naprawdę? - Imogen spojrzała na nią z niezadowoleniem. No tak, mogła teraz nie chcieć pokazywać się publicznie z opuchniętą twarzą. Szwedka spojrzała w kierunku drzwi do salonu. Nie zostawiała pomocy domowej samej, nawet jak miała coś do zrobienia to prosiła Brana o rzucenie na nią okiem. Niby nie miała w mieszkaniu nic związanego ani z IBPI ani z informacjami o jej poprzednim życiu. No może tylko jedna pamiątka, ale nic nie znacząca.
- Lekarz Solvi przyjmuje w prywatnej klinice. Tym bardziej powinnam ciebie zabrać, żeby zbadał ciebie lekarz - Imogen zaraz jednak się skrzywiła. - Skoro masz zawroty to nie powinnaś zajmować się dzieckiem - wbiła w Tinę podejrzliwe spojrzenie, w którym widać było wahanie czy aby chce by ktoś taki opiekował się jej skarbem.
Tina otworzyła szeroka usta, po czym je zemknęła. Została pokonana.
- Dobrze, proszę pani. Pojadę - rzekła. - Ja wywróciłam się niedawno, za niedługo też zawroty powinny minąć. Ja... nie chciałam wywrzeć złego wrażenia.
Spoglądając na studentkę, Immy zastanowiła się, czy rzeczywiście Tina obawia się pokazania publicznie z niedostatkami estetycznymi, czy też może raczej... boi się, że znów wpadnie na ten "stopień", na którym się przewróciła.
- Czy przygotować mleko do termosu dla Solvi? - Tina zapytała, spoglądając na puszkę z sypkim mlekiem dla niemowląt.
- Tak, zrób proszę - odparła z uśmiechem pani Olander. Była niezwykle zadowolona z tego jak udało jej się podejść Tinę i teraz nie musiała jej do niczego zmuszać. Immy nie lubiła rozkazywać innym, ani nigdy nie chciała być pracodawcą. Niestety lubienie sobie, a codzienne potrzeby sobie. Bez Tiny życie dawnej pani pilot byłoby dużo trudniejsze. Dlatego też zawsze dobrze ją traktowała i nawet, gdy dziewczyna zrobiła coś, źle to Cobham... Znaczy Olander, starała się poruszać te tematy z wyczuciem. Szczęśliwie do Tiny nie było wielu zastrzeżeń, bo była zwykle sumienna i punktualna. No i jej zdolności kulinarne...
Choć stawka za godzinę pracy dziewczyny była jasno ustalona w umowie jaką obie podpisały, to Immy i tak często dorzucała jej jakiś napiwek.

Wyjście z Solvi poza mieszkanie zawsze było logistycznym wyzwaniem. Nie wystarczyło wziąć tylko dziecko. Było jeszcze całe zaplecze w postaci torby wyjściowej. Zawierała ona wszystko to co może i pewnie przyda się, gdy dziecko jest poza domem: pieluszki, chusteczki, mały biały ręczniczek, awaryjne ubranko na przebranie, kilka bawełnianych chusteczek oraz suche jednorazowe. W bocznych kieszonkach kryły się nawet nożyczki, plastry, płyn antybakteryjny, spray odkażający rany i krem dziecięcy. Wszystko w rozmiarze podróżnym, niektóre nawet raz nie użyte. Torba wyjściowa zawsze była gotowa na podróż, czekając na nią uwieszona na wieszaku tuż przy drzwiach wejściowych.
Dlatego też Imogen, jak tylko przebrała córkę i przekazała ją pod czujne oko gosposi, sama udała się do łazienki.

Jeszcze w Błękitnej Lagunie Immy obiecała sobie, że nie zapuści się tak jak to miały w zwyczaju młode matki. Aneta, poznana przez nią w tamtejszym klubie fitness, dość naopowiadała Imogen o sobie, o tym jak przytyła, wmawiając sobie, że to normalne lecz w głębi ducha czuła się ze sobą źle… Szczęśliwie po swojej własnej matce, rodowitej Szwedce, Immy odziedziczyła nie tylko błękitne oczy, jasną karnację i blond włosy, a również długie nogi i szczupłą sylwetkę, której nawet ciążowe objadanie się nie było w stanie zepsuć. Teraz może nawet wyglądała lepiej, jeszcze bardziej kobieco z pełną piersią, kształtnymi biodrami i smukłą talią, która zadziwiająco szybko doszła do tego stanu po okresie ciąży.
Zgodnie, więc z własnymi obietnicami Imogen rozebrała się i wskoczyła pod prysznic. Skorpion w tym czasie usłużnie odliczał czas jaki jej pozostał do wizyty u lekarza.
Szybki prysznic i już stała przed lustrem rozczesując włosy sięgające jej teraz za ramiona. Zaraz związała je w kucyk gumką i zaczęła zapinać guziki koszulki, którą na siebie narzuciła. Zawsze starała ubierać się ładnie i to nie tylko do wyjścia, ale również chodząc po mieszkaniu. Dla samej siebie.

Wreszcie była gotowa, a wszystko to zjadło jej tylko 10 minut z czasu jaki miała. Ostatni raz spojrzała w duże lustro jakie miała uwieszone na ścianie łazienki.
Imogen Olander. Ta osoba w odbiciu. Wydawała jej się czasem obca. Ale to chyba nic dziwnego skoro tak wiele wydarzyło się w jej życiu w tak krótkim czasie, a zmiany były tak drastyczne. Immy wciąż musiała się pilnować, żeby nie spalić swojej przykrywki. A to było bardzo męczące i dodatkowo zniechęcało do zawierania nowych znajomości.
Czasem to wszystko w czym się znalazła wydawało jej się być tak bardzo nierealne. Nawet bardziej od wymiaru tej mrocznej istoty, z którą powiązana była Camille.

"(...)You don't have to be a ghost, Here amongst the living. You are flesh and blood!(...)”

Westchnęła bezgłośnie i nie tracąc więcej czasu na bzdurne egzystencjalne rozważania nie prowadzące do niczego, wyszła z łazienki. Tina czekała na kanapie, trzymając na kolanach Solvi ubraną w błękitne śpioszki z nadrukiem Pepe Pana Dziobaka na przodzie. Imogen była świadoma, że minie jeszcze trochę czasu nim córeczka będzie rozumiała to co leci w telewizji, ale mimo to bajka, a szczególnie postać tajnego agenta dziobaka wyjątkowo przypadła Immy do gustu. Może dlatego, bo sama identyfikowała się z tą postacią? Więc i tak z małą dzień w dzień oglądała to popołudniami bawiąc małą na kolanach. Mimowolnie Immy uśmiechnęła się z tego powodu. Przez myśl jej przeszło, ze powinna córeczce kupić pluszowego dziobaka.
- No to idziemy - powiedziała pani Olander zakładając buty, po czym wzięła na ręce Solvi, której zaraz dała buziaka w czółko. Tinę poprosiła o zabranie torby wyjściowej. Taksówka już na nie czekała przed budynkiem.
 
__________________
"Just remember, there is a thin line between being a hero and being a memory"

Gram jako: Irya, Venora, Chris i Lyn
Mag jest offline