Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-10-2016, 18:58   #10
Mag
 
Mag's Avatar
 
Reputacja: 1 Mag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputację
W drodze powrotnej pani Olander była równie nie skora do rozmów co i wcześniej. Cała jej uwaga była skupiona na małej, choć tak naprawdę rodzicielstwo było w tym momencie świetną wymówką by nie wchodzić z nikim w interakcje, bo to zawsze sprowadza się do opowiadania o sobie. A tego Imogen nie lubiła.
Zaraz gdy Immy rozsiadła się na tylnej kanapie taksówki i ułożyła wygodnie córkę na rękach, sięgnęła po swój telefon, wyciągając go z torebki. Sprawdziła smsy oraz skrzynkę pocztową. Niestety ani Alissa, ani co gorsze Bran nie odezwali się. A minęła już ponad godzina. O ile do swojego pracodawcy nie miała pretensji, bo pewnie teraz w biurze jest chaos w związku z wizytą chińskiego ministra, a może i też zwyczajnie znalazła już kogoś innego na zastępstwo... Ale Baird?
Ze zmartwieniem Imogen przygryzła wargę. Wspomnieniami wróciła do poprzedniego poranka, starając się doszukać w nim czegoś, co przeoczyła, a dawało jednoznaczny sygnał, że Brandon nie zamierza więcej zamienić z nią słowa.

***

Rozległ się przeciągły dźwięk dzwonka. Było grubo po 10, ale i tak Imogen nikogo się nie spodziewała dzisiejszego dnia. Wstała z kanapy, zostawiając na niej Solvi, która właśnie była pochłonięta obślinianiem sobie rękawka koszulki swojego ubranka, więc nie miała chwilowo nic przeciw temu, że jej mama zniknęła.
Drzwi antywłamaniowe mieszkania, które wynajmowała Olander zamknięte były na w sumie trzy zamki. Lecz nim Imogen zabrała się za nie to spojrzała przez wizjer.
- Bran? - zdziwiła się. Zaraz na myśl przyszło jej czy, będąc wczorajszej nocy u niej, może coś zapomniał wziąć. W końcu wychodził całkiem chwiejnym krokiem. Już bez wahania odblokowała zamki i otworzyła drzwi.
- Hej, dawno się nie widzieliśmy - zażartowała na powitanie i wskazała mu gestem ręki by wszedł do środka.


Brandon Baird skorzystał z zaproszenia. Wystarczyło spojrzeć na niego przez sekundę, aby wydedukować, że jest śmiertelnie poważny i tym razem nie przyszedł w celach rozrywkowych.
- Jak się czujesz, po wczoraj? - zapytał z wymuszonym uśmiechem, chcąc dopełnić wymogi uprzejmości. - Nie powinnaś otwierać własnego barku, mój Jack Daniels w zupełności by wystarczył - mrugnął okiem. - Może usiądziemy na kanapie?
Jako że Imogen znała Brana, to zauważyła, że mężczyzna wcale nie jest tak spontaniczny, jak zazwyczaj. Udawał jednak, że jest inaczej i chociaż większość zapewne dałaby się nabrać na tę subtelną grę aktorską, Olander zdołała ją przejrzeć. Erm... prawda? A może tylko wydawało jej się, że coś jest nie tak?
"Może ma kaca?" Imogen starała się znaleźć wyjaśnienie dla nienaturalnej powagi przyjaciela.
- Niedobra Imogen lała na siłę do ust alkohol - blondynka przewróciła oczami teatralnie obruszając się i zamknęła za nim drzwi. Zaraz jednak uśmiechnęła się. - Wiesz jak to jest ze mną, na nowo uczę się pić, więc na razie nie przesadzam - odparła mu wciąż tym samym lekkim tonem.
Przeszli przez krótki korytarz do centralnej części jej mieszkania, gdzie obok kominka stał niski stolik kawowy a w koło niego dwa fotele i kanapa, która teraz była okupowana przez niemowlę.

Na stole w jadalni, która mieściła się tuż za kanapą, wciąż jeszcze stały dwie szklanki z brązowym nalotem na dnie, talerz z okruszkami po wieczornych przekąskach oraz dwie szklane butelki. Jedna duża i pusta z etykietą Jacka Danielsa oraz druga z czarnym Johnnie Walkerem, w której płyn sięgał do połowy wysokości butelki.

- Kawy, herbaty? - zaproponowała skręcając ku kuchni. - Choć pewnie najlepsza będzie woda z cytryną. Ewentualnie aspiryna - dodała ciągnąc swoją luźną gadkę i własne insynuacje.
- Zastanawiam się, jak nazwać mieszaninę Jacka Danielsa z Johnniem Walkerem. Jeżeli pierwszy facet to whiskey z Tennesee, a drugi jest szkocką whisky, bez "e" w środku, to jak nazwać trunek? Jest gdzieś pomiędzy. Trochę ze Stanów, trochę z Europy. Alkohol Shrodingera. Ech... i za bardzo miesza w głowie. Nie chcę nic do picia, dziękuję, Imogen. Przyszedłem tutaj z innego powodu - dodał. Natychmiast spoważniał i wlepił w nią czujne spojrzenie. Szorstkie, na granicy wrogości. Nie był to mętny wzrok skacowanego pięćdziesięciolatka. - Wczorajszy dzień. Ile z tego pamiętasz? Z tego, co mówiłem.
- Ja próbowałam ci tylko wyjaśnić, że jest znaczna różnica w smaku na korzyść Johnniego. A że zajęło ci to trochę czasu to już nie moja wina - odparła kobieta ciągnąc swoją gadkę, ale mina Bairda zaczęła ją niepokoić. Zatrzymała się w półkroku, gdy zapytał o wczorajszy dzień. Dobrze wiedziała o co mu chodzi i czemu jest wściekły. W sumie to pewnie bardziej na siebie niż na nią, ale...

Był jej przyjacielem. Obecnie jedyną osobą, na której mogła polegać...
- Ah, o to ci chodzi. Nie martw się nie powiem nikomu - odparła i w końcu zdecydowała się włączyć czajnik. Wyciągnęła jeszcze z szafki imbryczek i pudełko zielonej herbaty. Odwróciła się przodem do gościa i oparła o kuchenny blat, który rozdzielał część kuchenną pomieszczenia od jadalnej. - Nawet nie miałabym przecież komu - dodała ze wzruszeniem ramion.
Brandon wstał z kanapy i ruszył ku Imogen. Mężczyzna również oparł się o kuchenny blat, po czym spojrzał w jej oczy. Trwało to co najmniej kilka sekund i łatwo było poczuć się niezręcznie. Powoli skinął głową, jednak wciąż wydawał się badać Imogen.
- To bardzo tajna sprawa. Nie chciałbym ryzykować, że pewnego dnia pojawi się tutaj Dircks, rzuci blefem, a ty mu wszystko wygadasz.
„…Tak, jak ja ci wszystko wygadałem”, zdawała się mówić jego mina.
- Mogę ci ufać?
Olander nie należała też do osób łatwych do zastraszenia, więc nawet na chwilę nie odwróciła wzroku. Co więcej wspomnienie tego jednego, konkretnego nazwiska wywołało pojawienie się w jej spojrzeniu iskierek gniewu. Tak, Baird dotknął bardzo nieprzyjemnego tematu.
- Jasne - warknęła, lecz zapanowała nad sobą. - Bo nie marzę o niczym tylko o poinformowaniu Kościoła, że niezwykle ważna dla CAŁEGO IBPI persona jest pod skrzydłami najmniej odpowiedniego do tego Oddziału - wycedziła przez zęby z pretensją o to oskarżenie. To co w tej sprawie myślała zachowała już dla siebie. Imogen nie miała najlepszego zdania o zorganizowaniu w Portland. - Sądzę, że dość już udowodniłam swoją lojalność wobec IBPI, żeby nie musieć odpowiadać na takie pytania - tym razem to ona zgromiła go wzrokiem.
Bran zastygł w bezruchu. Nie spodziewał się tak zdecydowanej reakcji Immy.
- Ja pytam o lojalność względem mnie, nie IBPI. Wykazując lojalność względem oddziału, poinformowałabyś jakiegoś Koordynatora, że inny detektyw powierzył ci informacje o wyższym kodzie dostępu… czego nie powinien robić. Ja pytam o lojalność względem mnie.

W międzyczasie Solvi zaczęła płakać, jak gdyby wyczuwając zmianę nastroju w swoim najbliższym otoczeniu.
- Bo to na pewno komukolwiek na dobre wyjdzie - mruknęła nieco schodząc z tonu, gdy ten sprostował o co mu chodzi. - Nie, nie zamierzałam tego zgłaszać. Ani nie zamierzam. Możesz spać spokojnie - fuknęła najwidoczniej wciąż zezłoszczona. Odsunęła się od kuchennego blatu i skierowała swoje kroki ku dziecku.
- Tak, niedobry wujek - biorąc dziecko do rąk, w mgnieniu oka Imogen zmieniła się. Jej twarz zrobiła się pogodna, a głos przyjemny dla ucha. Zaczęła kołysać dziecko w rękach by je uspokoić. - Czekaj chwilę - rzuciła przez ramię do Brandona i sama poszła z Solvi do sypialni.

Wróciła dopiero po kilku minutach, zamykając za sobą drzwi sypialni. Zastała mężczyznę ze szklanką wody mineralnej w dłoni. Wpatrywał się w piękną panoramę Portland, przysiadłszy na parapecie tak, jak Immy miała w zwyczaju. Wydawał się całkowicie pogrążony w rozmyślaniach i nawet nie zareagował na dźwięk zamykanych drzwi.
- Żeby raz na zawsze było jasne - Imogen zaczęła, idąc do Bairda. - Jestem lojalna wobec Firmy, a nie Portland. Mam dość przeżyć by nie ufać temu oddziałowi - przeszła obok niego, wracając do kuchni by zalać herbatę wrzątkiem, a gdy to uczyniła stanęła przodem do Brana, skrzyżowała ręce przed sobą. Gdyby tylko wiedział jak bardzo jej wiedza wykracza poza jej poziom dostępu jaki posiadała... Sama Imogen uważała, że nie uzyskała od IBPI wyższego kodu dostępu tylko przez to, że nikt nie mógł tak naprawdę potwierdzić gdzie ona była przez 3 miesiące przez jakie była uważana za zmarłą. Były jedynie słowa zapewnienia jej własne, pewnej 11 letniej już dziewczynki oraz niepełny zapis ze Skorpiona.
- Bran, za kogo ty mnie masz? Myślałam, że darzysz mnie jakimś tam zaufaniem - ciągnęła dalej nie mogąc się pogodzić z tym oskarżeniem. - Jesteś moim przyjacielem, jeśli tylko nie będziesz szykował zniszczenia Firmy od środka to możesz mi powiedzieć wszystko, a ja i tak nigdy nie wykorzystam tych informacji przeciw tobie. I to nawet nie chodzi o to, że mam tylko ciebie - ostatnie wypowiedziała starając się nie brzmieć żałośnie.

Bran po raz pierwszy tego dnia uśmiechnął się szczerze, choć nie było w tym wesołości.
- Przepraszam, spanikowałem - rzekł, na moment kierując spojrzenie z powrotem na kobietę. - Po prostu… jak będziesz tak stara, jak ja, to pewnie również znajdziesz trudności z ufnością. Czasami ci, których uważaliśmy za przyjaciół, zmieniają się w ułamku sekundy w największych wrogów… nie wiadomo kiedy, nie zawsze jest to opatrzone wybuchem fajerwerków i ostrzegawczymi, czerwonymi chorągiewkami. Ludzie lubią magazynować słabości innych, gdyż daje im to nad nimi władzę. I też lubią od czasu do czasu o tym przypominać. Cieszę się, że jesteś dobrym człowiekiem… - uśmiechnął się trochę szerzej. - Choć w trakcie pierwszej naszej rozmowy w trakcie twojej rekonwalescencji na Błękitnej Lagunie nie do końca to odczułem - roześmiał się. - Jak to było…? Kazałaś mi popracować nad sylwetką? No i rzeczywiście, popracowałem, choć bynajmniej nie dlatego, bo miałem w zamiarze z większym powodzeniem podejmować kolejne, fałszywe próby podrywu - wypił głęboki łyk wody mineralnej.
Imogen parsknęła śmiechem.
- Tak, ciesz się, że "Jeff" za ten chamski podryw nie dostał w zęby - skomentowała ich pierwsze spotkanie. - Nie da się nie zauważyć że wyszczuplałeś od tamtego czasu. Instruktorka fitness odwaliła kawał dobrej roboty. Zobaczysz, wyjdzie ci to tylko na zdrowie. - odparła mu z mrugnięciem oka, ale z jej spojrzenia zniknęła owa wesołość, która była tak charakterystyczna dla jej osoby.
Gdzieś, kiedyś, dawno temu, w odległej galaktyce, już przechodziła tą rozmowę. Wcale nie potrzeba było wielu lat na karku by poruszać ten temat. Jej ostatni rozmówca, z którym rozmawiała o utraconym zaufaniu, zdradzie ze strony osób, którym się ufało...
Immy odwróciła wzrok. Czyżby oczy jej się lekko zaszkliły? Kobieta podeszła do imbryczka, otworzyła go by ocenić czy listki odpowiednio się zaparzyły. Wlała napar do szerokiego kubka, posłodziła nie żałując sobie słodyczy. Na chwilę zamarła, wsłuchując się, czy z sypialni nie dochodzą żadne odgłosy, a gdy tego się upewniła, nieśpiesznie podeszła do Brana, siadając obok niego. Owszem była uśmiechnięta, ale mógł wydawać się wymuszony.
- To co, powiesz mi kto jest tą mega ważną dla nas osobą, czy mam zawołać Johnniego i Jacka, żeby to z ciebie siłą wyciągnąć? Chociaż imię - zażartowała, dając sobie szansę na dowiedzenie się kim jest ten tajemniczy Detektyw. Zdawało się jednak, że to nie rozbawiło mężczyzny. Tylko skinął głową, po czym zostawił pustą szklankę na stoliku.
- Muszę się zbierać. Znasz moją żonę… I tak zaczęła wariować z zazdrości po wczoraj, nie chcę dolewać oliwy do ognia jeszcze dzisiaj.
"Och jeszcze naślę na ciebie chłopaków" zdawała się mówić mina Imogen. Zaraz jednak się rozpogodziła i uśmiechnęła uroczo do niego.
- Tak, lepiej, żeby się nie złościła - co do tego byli bardzo zgodni.

Brandon skinął głową, po czym skierował się do drzwi. Przed wyjściem rzucił jeszcze:
- Tylko nie pomyl butelek, gdy będziesz mieszała tę papkę dla Solvi - podciągnął prawy kącik ust do góry. - Bo jak dorośnie, będzie jak matka.
- Dzięki, że masz jeszcze niższe zdanie o moich instynktach macierzyńskich niż ja sama - sarknęła, ale mrugnęła do niego okiem.

Zamknęła drzwi, zasunęła na zamki i odwracając się do nich plecami oparła o nie. Powoli zsunęła się w dół, aż usiadła na podłodze. Westchnęła przeciągle i spojrzała w sufit. Jeszcze nigdy nie widziała Brana w takim stanie. Dobrze zdawała sobie sprawę co do powodów, dla których tak reagował. "Degradacja" za brak profesjonalizmu. Gdyby Imogen na niego doniosła to byłby ugotowany. Baird zbyt dobrze zdawał sobie sprawę z tego jak bardzo był teraz w jej garści. Pozostawało jej mieć nadzieję, że te zapewnienia, które złożyła wystarczą mu. Nawet nie chciała myśleć co by było, gdyby odwrócił się od niej.

- Mógłbyś mi w końcu odpuścić? - mruknęła w przestrzeń nad sobą. Imogen nie była osobą wierzącą, szczególnie odkąd pracowała w IBPI, ale czasem miała wrażenie, że jest jakiś Większy Byt, który sobie urządził z jej życia rozrywkę. Coś w stylu Lokiego tylko, że nie tak niewinne w zachowaniu jak on.

***

Wróciła do rzeczywistości akurat w momencie by pełnym dezaprobaty spojrzeniem doprowadzić Tinę do porządku z jej wygibasami godnymi paralityka. Dusza rwąca się do tańca jedno, ale trochę talentu mogłoby się przydać. No cóż matka przynajmniej uratowała swoją córkę przed życiem na zasiłku. To jednak przypomniało Szwedce o tym jak cała jej rodzina była przeciwna jej marzeniom o licencji lotniczej, a ona i tak ją zrobiła. Widać jej gosposia nie wystarczająco bardzo pragnęła spełnienia swoich pragnień skoro się łatwo poddała.
Imogen westchnęła bezgłośnie wciąż czując żałobę po swojej licencji. Tyle się starała, tak bardzo się zapożyczyła i teraz była z niczym. Ale przynajmniej wraz z jej ukochanym świstkiem papieru zniknęło również zadłużenie. Dobrze, że zostały umiejętności i przyjemne wspomnienia z czasów, gdy powietrze było jej drugim żywiołem. Po cichu sobie obiecywała, że wróci do tego jak tylko Solvi podrośnie, nie będzie już potrzebowała stałej opieki...

Najpierw był krzyk taksówkarza, po nim huk i walnięcie w tył auta. Imogen poczuła się jakby ktoś wylał na nią wiadro zimnej wody. Natychmiast spojrzała w tył. Jechał za nimi czarny sedan z rozwalonym przodem - co akurat nie dziwiło biorąc pod uwagę, że ledwo co w nich się wpieprzył!
Czyżby nie zauważył i zwyczajnie przez nieuwagę najechał na taksówkę?
Nie, telefon jaki odebrała Tina jasno dawał do zrozumienia, że nie było to nic przypadkowego. Olander początkowo była w szoku. Powiększył się on gdy wyszło, że przez telefon dziewczyny, ten typ w aucie za nimi ją namierzył.
Ale żarty skończyły się gdy o mało a Solvi wylądowała by na przedniej szybie. To doprowadziło Szwedkę do białej furii.
- To są kurwa jakieś żarty - warknęła Imogen doskonale zdając sobie sprawę z tego, że jeśli komuś to miało się przytrafić to tylko jej. Myśli Imogen pędziły w szaleńczym tempie.
- Na ładne "schody" wpadłaś - prychnęła z dezaprobatą do Tiny, tuląc do siebie córeczkę. Olander nagle zdała sobie sprawę co to oznaczało. Gdyby to nie wydarzyło się teraz to zapewne ten typ z czarnego wozu pojawiłby się w jej mieszkaniu, pod jej nieobecność, gdy Solvi byłaby tylko zdana na opiekę Tiny... A co jakby typ ubzdurał sobie, że mała jest dzieckiem Tiny!?
W jednej chwili Imogen pożałowała, że w ogóle pomyślała o wyjściu z domu na wieczór, a do dziewczyny zaczęła czuć rosnącą wrogość.

Olander, gdy taksówka starała się zgubić czarnego sedana, kątem oka spojrzała na to jakie numery rejestracyjne miał. Wyciągnęła telefon, wpisała je w niego i wysłała mail na własną skrzynkę. Na szybko wystukała też drugą wiadomość.
Cytat:
Napisał do: Brandy
Nie wiem czy to norma czy tylko ja mam takiego farta, że natrafiłam na opiekunkę, która pokłóciła się ze swoim chłopakiem z rosyjskiej mafii o jej kolegę araba
Wysłała.

Chowając BlackBerry na powrót do torebki zaczęła żałować, że nie miała teraz przy sobie pistoletu, mogła by wtedy…
“Strzelić do gościa i uciec?” zganiła się w myślach. Jeszcze nigdy pistolet nie przyniósł jej pożytku, ani tym bardziej szczęścia. A wspomnienie o tym obudziło w niej skrywane pokłady frustracji i bezsilności zmieszanej z poczuciem winy.
Nie, nie miała w tej chwili nawet najmniejszej ochoty dochodzić czy prawdą czy kłamstwem było, że Tina zdradziła ruska z arabem czy nie. Pewne było to, że tamten czuł urazę i teraz jej córka była zagrożona przez to "nieporozumienie".
"Na cholerę uciekamy?!" przeszła nagle ta myśl Imogen. “Czemu auto wyjechało z miasta”. Spojrzała na kierowcę. Wyglądał jakby zaraz miał dostać zawału. Tylko Imogen zdawała się nie tracić w tym towarzystwie głowy. I tak też było. Pani Olander chłodno, oceniała sytuację.

"Przejebane" brzmiała konkluzja.

Imogen mogła teraz zrobić tylko jedno.
- STOP! - krzyknęła chcąc przebić się przez płacz pasażerów. - Zatrzymaj samochód! - rozkazała taksówkarzowi.
- Pojebało?! - wrzasnął taksówkarz. - Jak się zatrzymamy, to sedan wryje się w tylne siedzenie.
Tina spoglądała niepewnie na komórkę.
- Może powinnam zadzwonić i przeprosić? - zapytała ni to siebie, ni to otoczenie.
- Rób to w tej chwili! - ponagliła ją Olander, a mina jaką w tym momencie miała wskazywała, że zazdrosny chłopak może być najmniejszym problemem Tiny.
- Kieruj się na Northwest Bridge Ave. Wracajmy do miasta, w lesie to prędzej nas wszystkich wystrzelą i zostawią niedźwiedziom na pożarcie - dodała w odpowiedzi taksówkarzowi.
- No to do cholery mam zatrzymać się, czy jechać?! - taksówkarz krzyknął. Uznał, że pierwsza wypowiedź Imogen była skierowana do niego, a nie Tiny.
- No dobra, łączę się - niechętnie mruknęła studentka, wciskając przycisk zielonej słuchawki.
Oczy Solvi były okrągłe niczym księżyc w pełni. Wystraszona mina sugerowała, że niemowlę nadzwyczaj dobrze orientuje się w sytuacji. Dziewczynka zawsze była wrażliwa na dźwięk i raczej źle zniosła zamianę spokojnej muzyki ambient na trzaski wgniatanego bagażnika.
Wlepiła swoje ogromne, niebieskie oczy w Immy. “Ratunku, mamusiu!” - to kobieta z nich wyczytała.
Olander przytuliła córkę jeszcze bliżej siebie. Zaczęła ją gładzić po plecach by ją uspokoić. Sama, choć w gniewie to nadal zachowywała wewnętrzny spokój.
- Do cholery jak nie chcesz się zatrzymywać to jedź gdzie mówię! - fuknęła Immy rozsierdzona jeszcze bardziej. - Tina, dzwoń i błagaj go o przebaczenie, bo nie ręczę za siebie!
- BOGDAN! - studentka wrzasnęła do słuchawki. - BOGDAN, słyszysz mnie?!
- Przepraszam, pan Gorelov pije drinka i nie może teraz rozmawiać - rozległ się zblazowany głos, płynący z miniaturowych głośniczków.
Tina zaniemówiła.
- Tutaj mówi jego dziewczyna, podaj go do telefonu!
- Pan Gorelov nie ma żadnej dziewczyny. W każdym razie, nie w chwili obecnej.
- VITALIJ, do cholery! - krzyknęła dziewczyna. Imogen nigdy nie widziała jej tak rozgniewanej. - Nie udawaj, że mnie nie znasz, do jasnej cholery, bo powiem Katji, gdzie tak naprawdę byłeś w noc sylwestrową!
Chwila ciszy.
- No… no dobrze - Vitalij mruknął niepewnie. - Zapytam się, czy znajdzie dla ciebie odrobinę czasu. Oddzwonię za minutę.
- VITALIJ, nawet nie waż się rozłą… - Tina niechcący opluła wyświetlacz smartphone’a. - No i rozłączył się.

Taksówkarz w tym czasie skręcił w NE Bridge Ave. Koła prawie nie wytrzymały na ostrym zakręcie, który przeprowadził. W ostatniej chwili minął pędzący z drugiej strony karawan pogrzebowy.
- Zdrowaś Maryjo, oni jadą po nas - szepnął do siebie.
Tymczasem… HUK! Czarny sedan uderzył w taksówkę kolejny raz! Tina upuściła komórkę i schyliła się, by ją podnieść.
- Nie mogę jej znaleźć! - krzyknęła rozpaczliwie. - Pani Olander, proszę pomóc mi jej szukać…!
Imogen trzymając w lewej ręce córkę, prawą chwyciła za mocowanie zagłówka siedzenia kierowcy, tak by lepiej widzieć drogę z przodu i przy uderzeniu nie stracić równowagi. Głównie skupiła się na jeździe taksówkarza. Odpaliła moduł map w Skorpionie i zaczęła szukać alternatywnych dróg, tak by nie trafili w ślepą uliczkę. Wydając krótkie i zwięzłe polecenia kierowała spanikowanym mężczyzną. Na prośbę Tiny Immy najpierw spojrzała na nią ze złością po czym skierowała wzrok pod nogi.
- Chyba tu jest - Olander wskazała swoje stopy, gdzie pod podeszwą butów wyczuła kształt w rozmiarze iPhona dziewczyny. Sama nie zamierzała po niego sięgnąć bo w razie kolejnego uderzenia nie miałaby jak się utrzymać.
Tymczasem telefon zadzwonił. Tina zanurkowała pod stopy Imogen i odebrała połączenie.
- Słucham - rozległ się ochrypnięty głos Rosjanina.
Studentka zastygła w bezruchu. Zadzwoniła pod presją Olander, jednakże teraz, słysząc głos swojego oprawcy… zaczęła się trząść, nie mogący wydobyć z siebie ani jednego słowa. Strach po porannym pobiciu najwyraźniej był znacznie bardziej przytłaczający, niż Imogen mogłaby podejrzewać.
Olander puściła zagłówek i wyrwała Tinie telefon z ręki. Oparła się o kanapę tylnego siedzenia taksówki.
- Bogdan! - odezwała się Imogen do telefonu. - Jestem Imogen, pracodawca twojej dziewczyny. Nie wiem czy Tina cię zdradziła czy nie - zaczęła po rusku bez najmniejszego zająknięcia. - Jeśli to prawda to należą ci się wyjaśnienia, a twoja złość jest słuszna. Ale na miłość boską ustalcie to między sobą! W aucie, które teraz taranuje twój towarzysz jestem ja i moje małe dziecko! - płacz Solvi tylko dodawał jej słowom wiarygodności. - Nie chce się mieszać w waszą sprawę, więc odwołaj swojego człowieka, zatrzymamy się wtedy i Tina przesiądzie się do twojego kumpla i dokończycie tą awanturę między sobą!
Na te ostatnie słowa Tina obróciła do Imogen swoją twarz, po czym złapała ją za dłoń i wpiła w nie paznokcie.
- Ty… ty chcesz mnie mu wydać - mina studentki ukazywała przedziwną mieszaninę bólu, niedowierzania i złości. Wydarła komórkę tłumaczce i krzyknęła. - Bogdan! Ta kobieta mnie porwała i wbrew woli zaciągnęła do lekarza! Chciała zrobić obdukcję i wsadzić cię do paki. Jak słyszysz, to Rosjanka, a masz kilku nieprzyjaciół w tym kraju. Jeżeli jesteś choć w połowie takim mężczyzną, za jakiego cię uważałam, uratujesz mnie od tej jędzy! Do cholery! Weź ją na spytki, a mnie wypuść!
- Jasne, bo mam przecież tak bardzo rosyjskie imię - sarknęła Imogen przewracając oczami. Na paznokcie, które Russov wbijała jej w rękę nawet nie zareagowała. No cóż Immy w swym życiu dość fizycznego cierpienia doznała by takie drobnostki nie robiły na niej wrażenia.
- Jesteś cholernie żałosna. Teraz to już nawet mi cię nie żal - dodała Szwedka z zimnym spokojem. - Bogdan - krzyknęła głośniej by Rosjanin mógł usłyszeć. - Chętnie się z tobą spotkam! Powiedz tylko jaką wódkę lubisz, a ja z całą przyjemnością porozmawiam z tobą. Zawsze na studiach najlepiej piło mi się w słowiańskim towarzystwie. I daruj sobie Tine, bo teraz widzę, że nie jest ciebie warta!
Tina zaczęła płakać, jednak jej głos był mocny. Przykryła głośnik, aby Bogdan nie słyszał kolejnych słów.
- Ja dla ciebie sprzątałam, gotowałam, prasowałam… a ty nie wahałaś się ani chwili, by wydać mnie Bogdanowi - Tina zawyła. - Troszczysz się tylko i wyłącznie o siebie, no i może też o tę różową cegłę, którą nazywasz Solvi - podniosła palec wskazujący do góry i nim pomachała. - Nic dziwnego, że sama wychowujesz dziecko, gdybym była twoim mężem, również popełniłabym samobójstwo! - dziewczyna dodała, choć ton jej głosu zadrżał na sam koniec, jak gdyby nie była pewna, co właściwie przytrafiło się domniemanej drugiej połówce Imogen. - Nie wierzę, że widziałaś moje sińce i krwotoki, a mimo to tak po prostu… posłałabyś mnie do kata. Nie jesteś wcale lepsza od niego, wy obydwoje jesteście siebie warci.
Nagle Tina ściągnęła rękę z telefonu.
- Każ swojemu tavarishowi pospieszyć się, bo nie chcę żyć na tym świecie już dłużej! - wrzasnęła z wściekłością. - Niech wali!
- Nie! - wrzasnął taksówkarz. - Nie słuchaj jej, panie Rosjaninie!
- Byle szybko! - Tina dalej wydzierała się. - Przynajmniej dołączę do klubu 27.
"Przysięgam, jeśli to przeżyje to piszę podanie o przeniesienie do innego Oddziału" przeszło przez myśl Imogen.
Olander nawet nie zamierzała wchodzić w polemikę z Tiną. Immy spoglądała na nią z rosnącym obrzydzeniem. W końcu Szwedka zaśmiała się, co przy jej oziębłym tonie zabrzmiało dość złowieszczo. Coś zabawnego było w całej tej sytuacji.
- Bogdan, wyluzuj. Taksówkarz zaraz na zawał zejdzie, nie chcesz przecież, żeby jego wnuczka opłakiwała dziadka. Nie wolisz się z Tiną policzyć osobiście i nie mieć postronnych osób na sumieniu? - dodała swoje trzy grosze do rozmowy dziewczyny z jej zazdrosnym chłopakiem.
- Cholera - Tina mruknęła w międzyczasie. - Musiało rozłączyć. Dzwonię do niego znowu.

Wjechali właśnie w NW Yeon Ave, kiedy czarny sedan uderzył… tym razem po raz ostatni.
Tylne opony pękły, a Imogen kątem ujrzała snop żółci i pomarańczowych odcieni - mnogość jaskrawych iskier. Jednocześnie okropny zgrzyt rozległ się w powietrzu, kiedy metalowe podwozie zaryło o asfalt.

Na szczęście taksówka nie przewróciła się i jej stan - o dziwo - zdawał się stabilny, choć tragiczny. Stopniowo traciła na prędkości, aż w końcu przystanęła pośród gąszczu jasnozielonych drzew i bieli zabudowy industrialnej.
Czarny sedan na szczęście również zwolnił, zamiast przeć naprzód.
- To chyba koniec - taksówkarz po części zapytał, oznajmił i pomodlił się.
- Trochę głupio byłoby tak ginąć, co? - odparła mu całkiem spokojnie Imogen.

Szwedka oparła się na kanapie tylnego siedzenia i wbiła spojrzenie w podsufitkę pojazdu. Nie mogła uwierzyć w to co teraz się działo. Po tym wszystkim co przeszła w ostatnich dwóch latach...
Spojrzała na boczne drzwi auta, te przy których siedziała, i w jej głowie pojawiła się głupia myśl, że miło byłoby gdyby otwierając je, przekroczyła je... A wtedy znalazłaby się w Oddziale.
Tak to była bardzo głupia myśl, przecież wciąż była na macierzyńskim i nikt jej nie zawoła do pracy, ratując przypadkiem przed tym wszystkim.
Jedyne w co pozostawało jej wierzyć to to, że do Bogdana dotarły jakiekolwiek słowa. Choćby nawet te, w których Tina szczuła nim Imogen-rosjankę. Olander westchnęła tuląc do siebie zapłakaną Solvi, tak by w razie silnego uderzenia auta osłonić córkę własnym ciałem.
- Przynajmniej wypaliliśmy już całe paliwo. Gdyby ten szaleniec nie przegonił nas wcześniej, to moglibyśmy wybuchnąć - taksówkarz szeptał do siebie w szoku. - Czy my aby na pewno żyjemy? - rozejrzał się niespodziewanie, jak gdyby w międzyczasie przeoczył moment przejścia w zaświaty.

Wtem drzwi po jego stronie gwałtownie otworzyły się. Imogen ujrzała starszego mężczyznę z czarnym kaszkietem przykrywającym siwy czerep. Mimo że najlepsze lata życia miał już za sobą, w żadnym wypadku nie sprawiał wrażenie niedołężnego. Stał wyprostowany niczym dwudziestolatek, a w ręku trzymał pistolet z tłumikiem - raczej zbędnym dodatkiem, biorąc pod uwagę okolicę zdarzenia.
- Bogdan kazał zaprowadzić was do niego - rzekł z mocnym, rosyjskim akcentem. - Grzecznie pójdziecie, czy też… wolicie niespodziewany wypadek, shlyukhami?
Immy, jeszcze mieszkając w Londynie miewała kontakt z ruską mniejszością narodową. Byli oni różnorodni niczym żwir zmieszany z opiłkami metali i okruszków diamentów. Oznaczało to, że cholera wie co ją teraz czekało.
"Czy przypadkiem rok temu, dokładnie o tej porze nie znalazłam się w banku, podczas napadu?" zmarszczyła brwi samej będąc zaskoczona tą myślą. Tym razem dla odmiany nie włoska czy tam inna hiszpańska mafia tylko rosyjska.
"Ja pierdole, jak ja się z tego wyłgam?" jak na złość żaden pomysł nie przyszedł jej by rozwiązać tą sytuację. Niby w ostatnim czasie nabrała biegłości w używaniu paralizatorów, ale... No cóż, musiała zawierzyć temu co potrafiła robić najlepiej - IMPROWIZOWAĆ!

- Ja tam nie zamierzam stawiać oporu - westchnęła Olander po rusku. Rozejrzała się za swoimi torbami. W tym czasie Solvi rozryczała się jeszcze bardziej po tym nagłym najściu smutnego pana z pistoletem, ale teraz przeszła na wyższe, bardziej drażniące uszy tony, że nawet jej matkę rozbolała głowa. - No już kochanie, spokojne wszystko będzie dobrze - wyszeptała Immy do córki po szwedzku, biorąc na ramię swoją torbę i torbę Solvi. Na Tinę spoglądała tylko kątem oka, by przypadkiem nie dać się jej zaskoczyć.

Część myśli Imogen rozprawiała już o tym, że jeśli to przeżyje to kupi ona cały krzaczek tej cholernej lawendy i będzie wrzucać ją na stałe do swojej torebki. Poza tym do myśli, uparcie, nawet nie dopuszczała, że mogą zrobić krzywdę Solvi, bo wtedy by chyba zwariowała...
 
__________________
"Just remember, there is a thin line between being a hero and being a memory"

Gram jako: Irya, Venora, Chris i Lyn
Mag jest offline