Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-11-2016, 22:31   #84
Mag
 
Mag's Avatar
 
Reputacja: 1 Mag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputację
- Cip cip cip cip cip… cip cip cip cip cip… - Nieco już bardziej ogarnięta, ubrana co prawda w skórzaną zbroję i siekierki u paska. Najedzona śniadaniem i napita kompotem… Hoe stała we własnym ogródku rozsypując zwierzakom żarcie. Akurat teraz, padło na kurki, z którymi zielonoskóra chyba odnalazła wspólny język. - Cip cip cip cip cip…


Niestety wyglądało na to, że akurat ktoś w tej właśnie chwili postanowił potrzebować orczyczę. W furtce ogrodzenia domu Hoe stanęła drobna sylwetka jakiejś dziewczyny. Jakiejś, bo nie kojarzyła jej z twarzy. Dziewczę to ubrane było schludnie, ciemno brązowe włosy miała spięte z tyłu głowy, a na bladej twarzy widniał lekki uprzejmy uśmiech.
- Przepraszam, szukam rzeźnika, czy dobrze trafiłam? - zapytała dziewczyna uchylając furtkę.
- Dobrze, dobrze - odparła Hoe, której jakoś nie dziwiło, że ktoś coś od niej znów miałby chcieć. - Co tam chce? - zapytała na chwilę przestając dosypywać kurką jedzonka i skupiając wzrok na dziewczynie.

A ta zachęcona przyśpieszyła kroku, by zaraz znaleźć się tuż obok orczycy.
- Jestem Chloe Vegest, gosposia duchownego - przedstawiła się z grzeczności. Widać było po niej zmęczenie i niewyspanie, przez które zapewne zapomniała, że już się nie tak dawno z zielonoskórą widziała. Powstrzymała się przy tym od ziewnięcia. - Chciałabym zakupić trochę mięsa dla sierocińca i porozmawiać o jakiś stałych zamówieniach - dodała zaraz.

- Aha… - odparła orczyca, na całe szczęście przeklinając tylko w myślach. - Niewiele na dziś mogę ci zapewnić. Takie czasy. Łowczy zaginął, a moja pomocnica musi pomagać w prowadzeniu karczmy… bo karczmarz zaginął... - zamarudziła Hoe. - Chodź pokażę ci co mam. - Po tych słowach sama ruszyła w stronę drzwi wejściowych do jej domu, upewniając się, że gosposia duchownego też idzie.

Panna Vergest bez ociągania podążyła za gospodarzem.
- Czy tu... W Szuwarach... - zaczęła Chloe niepewnym tonem głosu. - To tak zawsze kuźnia pracuje w nocy? - zapytała wchodząc do domu za zielonoskórą.
- Kuźnia? - Hoe zdziwiła się. Coś tam słyszała… ale mając tyle spraw na głowie, szczerze nie zwróciła na to uwagi.
Pomieszczenie do którego weszły musiało stanowić teraz korytarz i jednocześnie opuszczony sklep. Stała tu bowiem pusta lada i pusty stół. Zapewne w czasach gdy miasto tętniło życiem, rzeźnik potrzebował części, która była sklepem. Ale teraz stały tu głównie buty i puste pudła. Hoe prowadziła więc dalej, przez następne drzwi, do - sądząc po zapachach - kuchni.

Gosposia rozglądała się po mijanych pomieszczeniach lecz nie robiła tego natrętnie, od zwykłe, odruchowe rzucenie okiem.
- Nie słyszała pani? - dziewczyna wydawała się być nie lada zdziwiona tym faktem, a może zwyczajnie nie orientowała się w topografi miasta. - Karczmarz nie odnalazł się? - zmartwiła się. - Bo miałam w planach jeszcze z kimś z karczmy porozmawiać w podobnej sprawie co z panią - westchnęła ze zmartwieniem Chloe.
- No, niestety. Nie odnalazł się - oznajmiła Hoe z nieukrywanym smutkiem w głosie. - A kuźnia? Jest dość daleko - mruknęła, z niezadowoleniem. Gdyby tylko z Szuwar nie zniknął Harl… miałby się tym kto zająć.
Kuchnia orczycy była pomieszczeniem schludnym, skromnym i minimalistycznym. Może niepotrzebne było tu tych kilka pustych beczek i garnków. Może nie potrzebne były tu te ozdoby… zwierzęce kości, czaszki, łańcuchy z kośćmi (zapewne nie zmieściły się już jako zewnętrzne ozdoby domu). Ale właśnie to dodawało jej jakiegokolwiek klimatu. Pachniało tu, wędlinami.
Jednak to nie było miejsce, do którego prowadziła Hoe swojego gościa. W kuchni znajdowały się kolejne drzwi. Gdy zaś zielonoskóra je otworzyła, nie było tam pomieszczenia, a schody w dół. Do piwnicy…
aż zawiało chłodem. A zielonoskóra uśmiechnęła się, próbując być miła. Tyle, że uśmiech Hoe zawsze przywoływał na myśl te uczucia (zwłaszcza u tych, którzy mało ją znali) - czy uśmiecha się, czy śmieje się, czy właśnie ma ochotę cię zjeść…
Chloe zatrzymała się spoglądając w dół. Wydawała się wahać czy aby na pewno zejście z kimś o tak "czarującym" uśmiechu do piwnicy i do tego bez świadków... Dziewczyna przełknęła cicho, wyprostowała się i prawą dłoń puściła luźno obok uda.
- W świątyni niestety jest bardzo głośno. Dzieciaki prawie nie zmrużyły oka. Przy śniadaniu podpierały się nosami o stół - ciągnęła dalej swą luźną gadkę gosposia, gotowa by iść dalej.
- Mhhhm… - mruknęła Hoe. - Będzie trzeba coś z tym zrobić. - Podsumowała. Po tym zaś cmoknęła w zamyśleniu. - Ale wątpię by było kogo dziś wysłać by z kowalem gadał jak trzeba. Jutro prędzej - orczyca wzruszyła ramionami, chociaż nie wydawało się, by jej to nie obchodziło. Po prostu dosięgała ją powoli “bezradność”. Nie dało się zbawić na raz całego świata.
Ruszyła pierwsza w dół po schodach. Gestem dłoni zachęcając kobietę, by poszła za nią.
Chloe skinęła głową i, kilka kroków za orczycą, ruszyła powoli. Ostrożnie stawiała kroki, lewą ręką asekurując się w razie potknięcia i ryzyka upadku.
- Wiele ludzi zaginęło po tamtych wydarzeniach? - zapytała gosposia, a ton wskazywał, że pyta ze zmartwienia, a nie ciekawości.
- Wiele. Wiele DOBRYCH ludzi… osób… - poprawiła Hoe, bo przecież nie wszyscy byli ludźmi. - Szanowanych w mieście i potrzebnych miastu. Jesteś tu nowa i widzisz, że ciężko teraz od razu wszystkim stanąć na nogi. Musi przyjść czas. I musi wszystko się poukładać. O… daj łapę, tu ostatni schodek jest taki wielki. Dasz radę? - Zielonoskóra w między czasie wyciągnęła dłoń w stronę dziewczyny, wyraźnie chcąc jej pomóc pokonać ostatni bardzo wysoki stopień.

Dziewczyna popatrzyła na Hoe jakby robiąc rachunek za i przeciw by skorzystać z jej pomocy. A może zwyczajnie się wstydziła? W końcu pochwyciła jej rękę, by zaraz, z lekkością w ruchu, zeskoczyć z ostatniego stopnia.
- Dziękuję - odparła z delikatnym uśmiechem Chloe. - A czy coś już wiadomo co tu się tak naprawdę wydarzyło?
Hoe pokiwała tylko przecząco głową, prowadząc dziewczynę dalej. Piwnica była niewielkim, chłodnym i pachnącym wędlinami i ziołami pomieszczeniem. Znajdowało się tu sporo pustych naczyń do przechowywania mięsa… i niestety, niewiele pełnych.
- Szynka, kilka kiełbas, mięso z wiewiórek, z zająców i krew na czerninę, trochę jeszcze barana. Tylko nie udźca te pierwsze poszły. - Na tym Hoe skończyła, po kolei pokazując wymienione rzeczy, a mina świadczyła o tym, że w tej chwili nic więcej nie jest w stanie zaoferować, nawet jakby bardzo chciała.
- Z wiewiórek? - gosposia uniosła brew w zdziwieniu. - To je się je? - widać dziewczę nie mogło tego pojąć.
- Oczywiście - stwierdziła tonem jakby faktycznie było to zupełnie oczywiste, Hoe. W końcu… dla niej było.
Chloe mimo zapewnień nie wyglądała na przekonaną do wiewiórszczyzny.
- Na pewno wezmę kiełbasę. A mogłaby mi pani powiedzieć kto uprawia czosnek? Wiosna idzie, dobrze żeby dzieciaki zaczęły go jeść to nie będą chodziły zasmarkane - stwierdziła gosposia rozglądając się po piwnicy. - Oh i kurzynę, rosół przydałoby się ugotować.
- Po czosnek to do Józefa - odpowiedziała Hoe. Zresztą, mając nadzieję, że sam Józef je teraz dużo czosnku… Pochwyciła przy tym zapas kiełbasy, który miała. - Kurzynę… w piwnicy kur nie trzymam.

- Wspominała pani, że brakuje rąk do pracy - zainteresowała się nagle Chloe. - Ostatnio z ojcem Glaive rozmawialiśmy o tym, że niektóre z dzieciaków w sierocińcu powinny zacząć się przyuczać do zawodu, ale najpierw będzie trzeba sprawdzić kto do czego ma zdolności. Ale do tego potrzebujemy pomocy rzemieślników. Czy byłaby pani chętna wspomóc sierociniec w tej kwestii?
- Hmmmm… - Hoe mruknęła przeciągle w zamyśleniu. - Jedną sierotę przygarnęłam już. Nie stać mnie na utrzymanie kolejnej… ale nie o to tobie chodzi, a o samo przyuczenie do zawodu, co?
Chloe skinęła głową.
- Tak, chodzi nam tylko i zarazem aż o naukę - potwierdziła panna Vergest. - Ojciec Glaive chce dzieciakom dać szansę stać się wartościowymi obywatelami Szuwar. A wiadomo, że gdy one poczują, że są ważnymi członkami społeczeństwa to i same będą garnęły się do pomocy. Teraz mam wrażenie, że są pozbawione ambicji, brak im autorytetu... - gosposia wydawała się być przejęta gdy wspominała o tym. - Na razie to tylko pomysł. Niewiadomą jest ilu rzemieślników będzie chętnych nas w tym wesprzeć - na koniec wypowiedzi dziewczyna uśmiechnęła się lekko.
- Jasne - odpowiedziała jej Hoe. - Macie moją pomoc. Jednak ostrzegam uczciwie, że przy obecnym zamieszaniu jakie panuje w mieście. Nie jutro i nie pojutrze. Kilka spraw ino musi się ułożyć. Ale, zapasy się kończą i niebawem będzie trza zabić jakiegoś świniaka. Dam znać dzień wcześniej, jeśli kogoś będziecie chcieli do mnie posłać na naukę, to poślecie.
- Jak to wszystko, to kurzynę dam ci już na górze -
orczyca dalej trzymając kiełbasy wskazała podbródkiem schody prowadzące ku wyjściu. - Te, a do karczmy kogoś nie macie? Kto by pomógł na kilka dni w prowadzeniu? - zapytała, nieco rozmarzonym tonem głosu. Miała po dziurki w nosie braku Lisy, zwłaszcza teraz. Akurat teraz… no, chociaż wiedziała, że tak trzeba.
Gosposia skinęła głową i ruszyła za orczycą.
- Zobaczę co da się zrobić, porozmawiam jednak o tym najpierw z cicerone - odparła Chloe w sprawie pomocy przy karczmie. - A kurczaki wezmę dwa - dodała zaraz.

Gdy wyszły z powrotem do kuchni, Hoe owinęła kiełbasy w papier, by gosposi łatwiej było je przenieść. I włożyła je w jej ręce. Po tym ze swoim charakterystycznym lekkim uśmiechem zaprosiła ją na zewnątrz po kurczaki. Hoe, musiała mieć niezłą wprawę, bo złapanie pierwszego kurczaka zajęło jej niewiele czasu. Ukręcenie mu łba było tylko jednym ruchem.
- Proszę - powiedziała orczyca podając Chloe, ciepłego i dopiero co pozbawionego życia zwierzaka.

Panna Vergest wydawała się być w lekkim szoku, gdy wzięła do ręki martwą tuszkę kurczaka. Co innego kupić na targu zwierzę pozbawione ducha, a zupełnie co innego widzieć na własne oczy jak ukręca mu się łebek. Gosposia już nawet nie wspomniała, że chciała dwa kuraki. Na razie zdecydowała, że jeden na ten dzień w zupełności wystarczy.
- Dziękuję - odezwała się w końcu Chloe. Wtedy też sięgnęła do kieszeni w swojej sukience i wyciągnęła pieniądze. - Proszę - dała Hoe do ręki równo wyliczone monety.

Zaraz po tym pożegnała się z rzeźniczką i opuściła jej posesję, kierując swe kroki prosto do świątyni.
 
__________________
"Just remember, there is a thin line between being a hero and being a memory"

Gram jako: Irya, Venora, Chris i Lyn
Mag jest offline