Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-01-2017, 00:44   #46
Mag
 
Mag's Avatar
 
Reputacja: 1 Mag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputację
- Jasne - odparła Imogen lekarzowi i nim pomyślała co robi wyjrzała przez drzwi...
A za nimi był widok jak z jakiegoś obozu dla uchodźców. To zdecydowanie nie była poczekalnia przed gabinetem pediatrycznym. W jednej chwili, cały spokój jaki odzyskała, gdy przekroczyła próg szpitala, prysnął niczym bańka mydlana. Olander odwróciła się za siebie robiąc krok w tył.


- O nie, nie, nie, nie! - jęknęła w przerażeniu widząc, że znajduje się w Sali Portalu. Ruszyła w kierunku osób, które wcześniej się tu znalazły, nerwowo rozglądając, w nadziei że dostrzeże swój skarb.
"O boże, Schroder trzymał ją na rękach!" odwróciła się na pięcie i wyczekująco wpatrywała w Portal błagając wszechświat, żeby jej córka się znalazła.
Solvi jednak nie było. Pozostała w kojcu w gabinecie pediatry. Co zapewne będzie wyglądało, jak gdyby Olander zostawiła dziecko w szpitalu i uciekła.

Rozejrzała się dookoła. Portal posiadał trzy wrota i Imogen wyszła środkowym. Z obu pojawili się równocześnie inni detektywi, których nie znała.
- To ty! - usłyszała znajomy, męski głos. Wnet utonęła w mocnym uścisku. - Tak bardzo się martwiłem!
Brandon Baird był cały i zdrowy.
- Brandy! Ty żyjesz! - Immy odwzajemniła uścisk, rzucając mu się na szyję. - Ja myślałam że cię zastrzelili, albo gorzej…
- Gorzej? - mężczyzna podciągnął brwi do góry i uśmiechnął się. - Wczesnym rankiem wróciłem z misji, poszedłem przebrać się i kiedy odczytywano zapis z mojego Skorpiona… właśnie wtedy miały miejsce te wstrętne zabójstwa - pokręcił głową, jakby w niedowierzaniu. - W rezultacie utknąłem tutaj i przekroczyłem limit jednej godziny przed ponownym skokiem. Utkwiłem w oddziale na dobre - westchnął. - Nawet nie ma zasięgu, bym mógł telefonować - westchnął. - Wszystko w porządku? - zlustrował ją wzrokiem, jak gdyby w poszukiwaniu ran. - Jesteś cała?
- Eeee… - jego troska o jej osobę, po tym całym dniu martwienia się o wszystkich tylko nie o siebie sprawiła, że Immy poczuła się zbita z tropu. Sięgnęła dłonią do obojczyka. - Myślałam, że coś sobie zrobiłam, ale już nie boli mnie... - spostrzegła, że zdecydowanie za długo przebywają w tym przyjacielskim uścisku więc puściła szyję Brandona i spojrzała na niego z poważną miną. - Ale przenieśli mnie w najgorszym możliwym momencie! Tylko wyjrzałam na chwilę! Boże jaka ja jestem bezmyślna... Solvi została tam - powiedziała z jękiem i ręką wskazała Portal. - W szpitalu, całkiem sama! Muszę po nią wrócić! - stwierdziła Imogen, a w jej spojrzeniu było widać olbrzymią determinację.
- Całkiem sama? - Brandon natychmiast spoważniał.
- Byłam u pediatry i... nawet nie wiem co on tam robił o tej porze... Znaczy w szpitalu Legacy Good Samaritian... - zafrapowała się. - Byłyśmy w gabinecie, dr Schroder ją akurat badał i poprosił, żebym sprawdziła czy ma jakiś pacjentów poczekalni... A ja DURNA bezmyślnie wyszłam to zrobić! - łzy napłynęły Immy do oczu.
- Nie mogłaś się tego spodziewać - Brandon pokręcił głową. - Ten szpital ma chyba nocne dyżury pediatryczne. Jestem pewien, że Schroder zaopiekuje się Solvi, przynajmniej na czas pracy. Mówiłaś, że jesteście w dobrych stosunkach - mężczyzna zastanowił się. - Choć może to skończyć się źle na wiele różnych sposobów - westchnął. - Może zadzwoń do Tiny, aby ją odebrała? Potem zapłacisz jej za nadgodziny. Pewnie wahasz się, czy dziewczyna jest warta zaufania, ale ja rozmawiałem z nią kilka razy i to dobra osoba. Musisz się do niej w końcu przekonać.

- Powinnam była wiedzieć! - ledwo powstrzymywała się od szlochu. - Ja dobrze wiem co tu się dzieje! Wiem, że nawigatorzy zostali zamordowani, mafia włoska morduje detektywów, jeden przebrany za policjanta próbował mnie zastrzelić, a przeżyłam tylko dlatego, że mafia ruska mnie już miała w swoich rękach... Tina, za to jest dziewczyną gangstera, zwolnię ją! Już nigdy nikogo nie zatrudnię... - Immy spuściła wzrok. Wzięła kilka głębszych oddechów, żeby uspokoić się z tego ogarniającego ją gniewu. - Gadałam z Kate, znaczy tą Cobham... Nadzorca z Antarktydy jest moją bratową, ona... Wiedziała, że jest ze mną Sol! - zgrzytnęła zębami.
- No i co z tego? I tak zostawiłaś córkę w kojcu, zanim wyszłaś, czyż nie? - zapytał. - Może być tak, że wyślę po nią zaufanego kumpla? Chociaż najpierw musiałbym do jakiegoś zadzwonić, a więc znaleźć badacza z telefonem. Nawet wtedy nie wiem, czy Schroder po prostu oddałby ją przypadkowemu mężczyźnie. Co planujesz z tym zrobić?

- Nie Bran, ona była przez ten cały czas ze mną... - Imogen skuliła się. - Ja... Wracałam od pediatry jak mnie rosyjska mafia zgarnęła... Byłyśmy przez nich przetrzymywane, później ruscy zaczęli zwozić resztę detektywów z pierwszej strony listy śmierci, IBPI im zapłaciło za nas, ale Liam oberwał i pozwolono nam go zabrać do szpitala... I tak się tam znaleźliśmy... - Immy schowała twarz w dłoniach. - Nie wiem, Bran... Jestem beznadziejną matką... A co jeśli ktoś ją stamtąd porwie? Albo Schroder zgłosi do opieki społecznej, że ją porzuciłam - tym razem łzy pociekły po policzkach Szwedki.

Brandon mocno uścisnął dłonie kobiety.
- To pewnie zabrzmi banalnie… ale tak nie brzmi Imogen, którą znam. Zawsze byłaś silna i z tego też znajdziesz wyjście. Znajdziemy - poprawił się. - Musimy tylko spokojnie pomyśleć - dodał, po czym pociągnął ją ku ustawionym pufom, na których siedziało kilkoro mniej, lub bardziej poukładanych detektywów. Wybrali te ustawione w oddali, aby mieć nieco więcej prywatności. - Musimy znaleźć Katherine i porozmawiać z nią na ten temat.

- Bran, ja cały dzień zmagam się z tym pierdolnikiem! I to prawie, że z pierwszej linii, a na koniec tego wszystkiego, kiedy już prawie się udało, pieprzę to na całej linii, bo zapominam o tak prostej sprawie jak nie przechodzić przez drzwi bez córki! Moja mała Solvi, została tam sama. Jestem okropną matką, nie zasługuję na tak wspaniałe dziecko jak ona... Powinnam po prostu stąd wyjść i wrócić do szpitala... - jednak propozycja Brana zwróciła jej uwagę na tyle, by na chwilę przestała się nad sobą użalać. - Tak... Chodźmy do Kate - pokiwała głową.

Kate jednak sama ich znalazła. Kątem oka Imogen dojrzała trzy sztuki bratowej, które rozpierzchły się po ogromny holu. Wreszcie jedna z nich spostrzegła zapłakaną Imogen i Brandona siedzących na pufach i skierowała się w ich stronę.
- Dlaczego ona cię szuka? - zapytał Brandon.
Wnet jednak odpowiedź została podana na tacy.
- Imogen Cobham! Nie wierzę, że nie powiedziałaś mi, że jesteś matką! - Katherine pokręciła głową, podchodząc do nich. Oparła dłonie o smukłą talię, przeszywając wzrokiem swoją szwagierkę.
- Kate, ona tam została... - załkała Imogen kuląc się i kryjąc swoją twarz w dłoniach.
- Twoja godność?! A to na pewno! - Kate pokręciła głową. - Nawet już nie mam siły gniewać się na ciebie. Wpierw robisz co możesz, aby wywalili mnie z IBPI, a teraz okazuje się, że przez rok nie znalazłaś czasu na to, by mnie poinformować o tym, że jesteś w ciąży. Zabolało mnie to dlatego, bo miałam cię za przyjaciółkę, ale teraz już wiem, że nie ma sensu pokładać wiary w...
- Solvi tam została! Przenieśli mnie bez niej! - krzyknęła Imogen wcinając się w potok słów bratowej.
- Już drugi raz chcesz, abym ratowała twoje dziecko, a rano nie wiedziałam, że w ogóle istnieje! I właśnie z takich powodów informuje się rodzinę o tym, że jest się w ciąży, na miłość boską! Gdybyś mnie nie potrzebowała, za cholerę byś się do mnie nie odezwała! Gdyby ktoś w tej chwili odebrał mi wszelkie kompetencje, momentalnie zapomniałabyś o mnie! Widzisz, ty chcesz liczyć na mnie, ale ja wcale nie czuję, że ja mogę liczyć na ciebie - Katherine skrzywiła się. - I kiedy tylko już ci pomogę… wtedy też o mnie zapo...

- Tak, jestem najgorszym człowiekiem jakiego nosi ten świat! I jedyne czego chcę, to żebyś tylko pokazała mi drzwi z tego pieprzonego Oddziału! - znów wcięła jej się w wypowiedź Imogen. - Poza nią nie mam nikogo, bo sama tak zadecydowałam! Zrobiłam źle, każdego dnia tego żałuję, ale zrobiłam tak. Sama dobrze wiesz, że wskrzeszenie mnie nie miało szans powodzenia! Nie wiedziałam, że byłam w ciąży, ok? Ale stało się i żyje z konsekwencjami swoich wyborów. Nie Kate, nigdy nie zamierzałam się do ciebie odzywać, nigdy więcej miałaś na mnie nie patrzeć. Nie chciałam nikomu więcej niszczyć życia! A teraz błagam cię, ten jeden ostatni raz, muszę wrócić do Sol!

Katherine westchnęła, jak gdyby słowa Imogen zmęczyły ją, albo zasmuciły… trudno było wyczytać emocje na jej twarzy. Pewnie było ich kilka.
- Czy ty tego nie rozumiesz? - Cobham podniosła na nią wzrok. - Że najbardziej niebezpieczną osobą dla Solvi jesteś ty sama? - zabrzmiała chwila ciszy. - A przynajmniej tak długo, kiedy jesteś na celowniku włoskiej mafii. Dopóki nie pozbędziemy się jej… a ty będziesz z Solvi… Solvi nigdy nie będzie bezpieczna - kolejna pauza. - Przykro mi, ale nie wyślę cię z powrotem do niej. Powiedz mi, gdzie znajduje się, a wynajmę odpowiednie osoby, by zajęły się nią. Oddział w Portland posiada kontakty w swoim mieście.

Słowa Kate podziałały na Immy niczym kubeł zimnej wody. Spuściła głowę. Wyglądała jak uosobienie nieszczęścia tego świata. Bratowa miała całkowitą rację, Immy była wszystkiemu winna, tylko usilnie nie chciała tego faktu do siebie dopuścić.
- Jest w szpitalu Legacy Good Samaritian... Z pediatrą, który ją badał kiedy przeszłam przez drzwi... - mruknęła ledwo zrozumiale. W tonie jej głosu była rezygnacja. Immy przetarła łzy wierzchem lewej dłoni.
- Zajmę się nią - Katherine skinęła głową. - Ale nie będę cię pocieszać. Ciebie nie obchodziło, w jakim stanie byłam po Wyspie Wniebowstąpienia, więc ja nie będę lepsza. Nie tym razem.

I odeszła.

- Ona jest okrutna - Brandon prychnął, chwyciwszy dłoń Imogen. - Nie bierz do siebie tego, co mówi. Proszę.
Immy pokręciła przecząco głową.
- Wiesz co było pierwszą rzeczą jaką zrobiła moja bratowa, gdy dowiedziała się, że żyję? - spojrzała na Brana, w jej wzroku widoczny był rozdzierający smutek. - Miała pretensję, że IBPI odebrało jej kasę jaką dostała po tym jak uznano mnie za martwą - Olander popatrzyła na oddalając się Kate, dlatego też nie zauważyła, że mężczyzna parsknął cichym śmiechem, zanim zdążył się opanować. - Co więcej jest śmiertelnie na mnie obrażona, że nie poleciałam na ratunek jej KLONOWI, wtedy na wyspie. Czemu? Bo w tym czasie poleciałam ratować dziewczynkę, którą ONA kazała zostawić samą, której nikt poza mną by nie pomógł... Teraz wiem, że lecąc tam nie tylko uratowałam tamtą dziewczynkę, ale też i Solvi... - Immy oparła się na ramieniu Brandona.

- Wiem, że Kate jest złą osobą, która w sytuacji bezpośredniego zagrożenia życia myśli tylko o sobie. Tam na Wyspie Wniebowstąpienia, ja wtedy wiedziałam, że rzucenie się na Romanovą skończy się dla mnie śmiercią. Ale czy Kate, która tam była ze mną, zdecydowała się użyć swojej kopii? Nie, bo ją to boli kiedy jej kopia jest niszczona - prychnęła. - Wtedy mi to nie przeszkadzało... Zwyczajnie na rękę była mi śmierć - Immy wzruszyła ramionami. - No ale ze mną już tak jest, że jak czegoś chce to prędzej się skomplikuje niż to dostanę, nawet śmierć... - mruknęła ze smutkiem.

Brandon przez chwilę milczał, zanim odezwał się.
- Tyle że wiesz… z tego co mówiła mimo wszystko wynika, że zależy jej na tobie - wzruszył ramionami. - Na dodatek to jedyna rodzina, jaką masz poza Solvi. Na twoim miejscu próbowałbym pogodzić się z nią. Gdybyś zrobiła to dawno temu i wasze relacje w tym momencie były w porządku, to uniknęłabyś niepotrzebnego zamieszania - dodał. - Jednak dodam, że z moim bratem nie rozmawiałem już od dwudziestu lat, więc dawanie takich rad to hipokryzja.

- Bran, szczerze? Nie sądzę, żeby w moim przypadku to był dobry pomysł. - Immy pokręciła głową. - Jak Kate chce to niech sobie mnie nienawidzi. Chciałam nawet, żeby i ona nie wiedziała, że żyję, ale jakiś kretyn stwierdził, że przyzna jej odszkodowanie za moją śmierć. - wyprostowała się, przetarła dłonią łzy z policzka. - Koordynator pokazywał mi nagranie z mojego pogrzebu, ja widziałam jak oni wszyscy rozpaczali. Jak moi rodzice, rodzeństwo, siostrzeńcy, bratankowie i przyjaciele płakali za mną... To było pierwsze co zobaczyłam po powrocie z ... Stamtąd - machnęła ręką. - Nie chciałam, żeby cierpieli z mojego powodu. Dlatego zostałam martwa, wzięłam nową tożsamość. Bo przede mną jeszcze był odwyk, a wszyscy dobrze wiemy jak wielu Detektywów zaginęło podczas takiego "urlopu" - dodała ciszej. - Zakładałam, że i tak nie wrócę z tego żywa, więc jaki był sens odkręcania mojej śmierci skoro i tak zaraz miałabym umrzeć naprawdę? - znów oparła się o Brandona. - Swoją drogą dzięki, że nie wezwałeś nikogo gdy Dircks zalał się u mnie w trupa... No i w każdym razie... Dziś też prawie zginęłam... Bran, czemu akurat teraz nastąpił atak? Na tej liście byłam wymieniona z nowego nazwiska, więc to nie był wyciek z czasów Hayesa. To musi być świeże... A ja się teraz jeszcze boję, że... Że Konsumenci zechcą porwać Solvi... - spuściła głowę.

Brandon wzruszył ramionami.
- Poruszasz ważne kwestie, jednak - wskazał dłonią na zamęt wokół - one gubią się pośród tego wszystkiego. Trzeba zażegnać kryzys, aby zastanawiać się nad jego przyczyną… tak myślę. W każdym razie… albo mamy wirusa, albo kolejnego kreta. Ale na twoim miejscu nie obawiałbym się porwania Solvi. To tylko niemowlę, a ty nie jesteś Dyrektorem IBPI - uśmiechnął się pokrzepiająco. - Tutaj akurat Katherine Cobham miała rację. Małe prawdopodobieństwo, że coś złego przytrafi się Solvi tak długo, jak - westchnął - z nią nie jesteś.

Nagle podeszła do nich jedna z pielęgniarek.
- Detektyw śledczy Imogen Olander? - zapytała. - Bardzo proszę o udanie się ze mną na kontrolę.
Brandon skinął głową.
- Leć - mruknął. - Ja nigdzie nie zniknę… jeszcze przez jakiś czas.
Imogen pokręciła głową.
- Nie, jestem cała - odmówiła pomocy uznając, że zajmowanie pielęgniarki swoją osobą było niepotrzebne w sytuacji gdy w koło było tylu rannych.
- Mówiłaś, że coś jest nie tak z obojczykiem? - Bran zmarszczył brwi.
- Och, z obojczykiem, tak? - pielęgniarka pokiwała głową.
- Eee… Tylko mi się wydawało? - odparła Imogen wymijająco. - Coś chrupnęło jak się przewróciłam, ale już nie boli - i na dowód tego dotknęła ręką obojczyka. - Serio, nic mi nie jest - spojrzała na Bairda. - Chyba powinnam zadzwonić do Schroder, wytłumaczyć się jakoś, zanim ktoś pojawi się po Solvi - stwierdziła.

- Zapytaj się technika, tam przy Portalu - Brandon wskazał palcem grupę mężczyzn doglądających wielkiego sześcianu. - Może znajdą jakąś szybszą formę komunikacji z pediatrą, niewymagającą użerania się z Badaczami - wzruszył ramionami. W międzyczasie pielęgniarka odeszła, widocznie nie mając ochoty na dalsze nagabywanie Olander.
- Chyba nie powinnam im teraz przeszkadzać… - zwątpiła widząc zamieszanie jakie tam się działo. - Pójdę się pokajać przed Kate, to może pozwoli mi zadzwonić - westchnęła. - Ah, a jak twoja “ważna osoba IBPI” ? - zapytała szeptem Brana.
Baird uderzył dłonią o twarz.
- Nic nie mów. Proszę, nic nie mów - jęknął. - Ale nie mogłem przewidzieć, że Portale nagle przestaną działać. Pewnie jest bez ochrony - westchnął, po czym spojrzał na Imogen. - Tylko nikomu nie mów o tym, że wiesz o niej - dodał. - No, a teraz idź - uśmiechnął się na koniec. - I powodzenia z bratową.
- Jeszcze tu do ciebie wrócę - odparła mu Immy z lekkim, nieco wymuszonym uśmiechem. Wstała ze swojego miejsca i ruszyła przed siebie.

Nie dane było jej jednak daleko zajść gdy stanął przed nią Koordynator.
- Hej, ty – Conrad zwrócił na siebie jej uwagę. Inaczej pewnie by go wyminęła. – Imogen Cobham, prawda?
- Teraz już Olander - odparła w tonie sprostowania. Westchnęła i przewróciła oczami, bo końcu on sam dawał jej papiery z nową tożsamością.
“Nic dziwnego, że zapomniał. Pewnie ma od cholery na głowie przez ten cały burdel” wytłumaczyła sobie sama jego gafę.
- Posłuchaj mnie – Conrad nachylił się, aby szepnąć jej do ucha. – Jeżeli odtąd będziesz kontaktować się w moim imieniu z bratową, to możesz liczyć na specjalne względy. Nie mogę ogarnąć tej kobiety. Ale na razie chodź ze mną – dodał.

Prośba Egelmana zaskoczyła Immy.
“No tak, teraz wszystko jasne czemu zwracał się do mnie po moim “panieńskim” nazwisku…” westchnęła ciężko.
- Jasne, czemu nie - wzruszyła ramionami Olander, bo przecież i tak chciała jeszcze się zobaczyć z bratową. Ale gdy miała zamiar iść w swoim kierunku, drogę zastąpiła jej jakaś kobieta. Wkrótce Molly - jak okazała się mieć na imię asystentka koordynatora - zaprowadziła Imogen i kilku innych detektywów do przebieralni. Wyjaśnienie Conrada czemu ich zbiera wywołało w Immy niezadowolenie. Zdecydowanie wolałaby zostać w Oddziale licząc, że zaraz ten horror się skończy i będzie mogła wrócić do swojej córki. Ale nie miała co liczyć, że ktokolwiek wstawi się za nią co do tej prośby. Nie miała innego wyjścia jak zaufać Kate, że dołoży ona wszelkich starań by Solvi była bezpieczna.

Olander w pełni zaabsorbowana własnymi przemyśleniami nawet nie zarejestrowała obecności innych Detektywów których zebrał Egelman. Z resztą i tak ostatnie czego chciała teraz Immy to integrowania się z innymi. Zwyczajnie czuła się zbyt przybita własnymi problemami.

Czarne myśli wzmogły się w Imogen, gdy w przebieralni już rozebrała się z tego co na sobie miała i stanęła pod gorącym prysznicem. Oczywiście ubrania od razu trafiły do kosza.
Gdy tak woda obmywała jej ciało, Immy przyjrzała się sobie uważnie. Na swojej skórze nie znalazła nawet jednego zadrapania, a obojczyk wyglądał tak jak powinien, nie licząc dużego, rozlanego siniaka, którego miała na szyi to naprawdę nic jej nie dolegało. Dla niej wydawało się to być nad wyraz nieprawdopodobne, zważywszy na okoliczności w jakich brała udział. Tym bardziej poczuła się źle na wspomnienie tego, że jej córka miała skaleczenie na skroni. I do tego w tak nagły sposób została z nią rozdzielona. Dla Imogen było to bardzo bolesne rozstanie, bo odkąd dziewczynka przyszła na świat to Immy każdą jedną chwilę spędzała z nią. Całe życie jeszcze będąc w ciąży przestawiła tak by w pełni poświęcić się rodzicielstwu. I szło jej to całkiem dobrze. Przynajmniej tak jej się wydawało…
Po latach życia na najwyższych obrotach Immy niewiele odczuła to nocne wstawanie do płaczącego dziecka, czy całe mnóstwo obowiązków jakie przyszły wraz z dzieckiem. Ale poprzyklejane do drzwiczek szafek listy z tym co i jak robić pomagały jej złapać nowy rytm. Nawet już ich nie potrzebowała, bo wszystko zaczynała mieć w pamięci…

A teraz stała tu całkiem sama, w głowie echem tłukły jej się słowa Kate, że ona sama stanowi dla małej największe niebezpieczeństwo. Potwierdzenie Brana tych słów tylko wzmagały jej parszywy nastrój. To wszystko dawało jej wprost do zrozumienia, że jak bardzo by się nie starała to i tak wychodzi to źle. Wcale by się nie zdziwiła, gdyby Kate w zemście za jej “marmury” teraz zaczęła szukać sposobu na pozbawienie jej praw rodzicielskich…
- A może to wcale nie byłoby takie złe… Miałaby normalne życie - powiedziała do siebie zakręcając wodę. - Nikt nie próbowałby jej zabić, a prawny opiekun nie znikałby w niewyjaśnionych okolicznościach...
Ze złością złapała za ręcznik, który prawie zrzuciła na mokrą podłogę.

Wycierając się do sucha rozmyślała nad tym jak mogłoby wyglądać życie jej córki bez niej. Immy wychowała się, w jej odczuciu, w szczęśliwej rodzinie. Miała oboje rodziców, rodzeństwo, które zawsze było zgrane i kryło się nawzajem, gdy któreś coś przeskrobało.
Solvi nie dość, że była aż dwumiesięcznym wcześniakiem - zapewne przez stres jaki czuła Imogen wracając do Portland - to z pewnością nie będzie miała, ze szczęściem jej matki, okazji na posiadanie ojca czy rodzeństwa.
Same pesymistyczne myśli nawiedzały Olander. Miała wrażenie, że na całym świecie tylko Brandon miał dobre zdanie o niej, choć w trakcie poprzedniej rozmowy napomknął, że mała skończy przy niej jako alkoholiczka.
"Jak wda się w rodziców to przynajmniej wątrobę będzie miała wytrzymałą” uśmiechnęła się krzywo do swojego odbicia w lustrze, na które nawet nie miała ochotę patrzeć.

- Chciałam tylko odrobiny spokoju, nie chciałam niczyjej pomocy, nikogo angażować w swoje problemy… - mruknęła do siebie.
Ale to nie było jedyne co trapiło Olander.

Brandon zwrócił, pewnie tylko przypadkiem, jej uwagę na bardzo ważną sprawę - Portland było w tak bardzo czarnej dupie i nie nadążali z tym co się działo tak bardzo, że nie byli w stanie zacząć rozglądać się za powodem, który wywołał tą lawinę. A to było cholernie niebezpieczne. Co z mordercą nawigatorów? Skąd w ogóle on się wziął w Oddziale? Jak pozyskali dane o Detektywach? Czy w tym całym zamieszaniu ktokolwiek zdecydował się na skorzystanie z jej sugestii co do wrobienia FBI, by IBPI miało szansę wykaraskać się z tego pierdolnika jako tako?

Ale gdy była już gotowa do wyjścia to dopadło ją zwątpienie.
Tyle starań, tyle zachodu by uratować życie ludzi IBPI wtedy, rok temu i teraz...
A to wszystko po co?

Immy zdawało się, że jakby się nie starała to i tak wychodzi źle. Konsmenci i tak pogrywali sobie z nimi jak tylko chcieli. W tym stanie rzeczy Imogen wcale nie zdziwiłoby gdyby Oddział został ostatecznie zamknięty.

“Nie wykluczone, że KK właśnie o to chodzi” przeszło jej przez myśl, gdy opuściła przebieralnię i szybkim krokiem skierowała się do sali konferencyjnej nr 1. W tym momencie, po raz pierwszy w życiu zaczęła żałować, że nie przycisnęła wtedy w Błękitnej Lagunie Dircksa, gdy ten pieprzył swoje pijackie farmazony. A teraz? Najpewniej był martwy lub przynajmniej szurnięty na tyle, by teraz uczestniczyć w tym co miało miejsce w Portland.
“Mam nadzieję, że wszystko z nim w porządku” zmartwiła się jeszcze bardziej.

Siadając na swoim miejscu w sali konferencyjnej nie potrafiła się skupić. Jej myśli chaotycznie kręciły się wokół tak wielu tematów, że Olander czuła się jakby była pijana. Miła w głowie tak wiele pytań, a to wzmagało w niej i tak już niemałą irytację.
Nawet nie wiedziała kiedy, w głowie pojawiła się myśl, że gdy tylko przeniosą ich do innego miejsca to pierwsze co zrobi po zakwaterowaniu to się spije. Pójdzie do baru i na koszt IBPI zaleje się tak bardzo w trupa.

Tak, whisky zawsze była dobrą odpowiedzią na problemy.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=dcaqjoUslrY [/media]
 
__________________
"Just remember, there is a thin line between being a hero and being a memory"

Gram jako: Irya, Venora, Chris i Lyn
Mag jest offline