Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-01-2017, 22:52   #144
Mag
 
Mag's Avatar
 
Reputacja: 1 Mag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputację
Skromny, ale duży pokój stanął przed Chloe otworem. Nie było w nim nic nadzwyczajnego do oglądania. Gospodyni wyszła na środek pokoju i rozłożyła ramiona jakby pokazywała go przyszłemu najemcy.
- Oto i on. Jest łóżko, stolik nocny, szafka, biurko, krzesła. W sumie wszystko. Tylko się wprowadzać i mieszkać. Poprzednim lokatorem był Jean Lopup Marchal, krasnoludzki kupiec, który pracował tu i przyjmował gości. Bardzo zacny człowiek. Pomaga Szuwaraom jak może. Teraz kupił dom i … - Amanda znów rozłożyła ręce, po czym wzruszyła ramionami. Chloe mogła dostrzec jakby łzę w jej oku… Chyba…
- i wyprowadził się. Zostałyśmy same - Amanda wyjęła chusteczkę i wytarła oko - Nie o tym jednak tak naprawdę chciałam z tobą mówić, panno Chloe. Źle zaczęłyśmy. Jakoś pani pojawienie się w mieście odczułam jako odrzucenie Barbary i tego jak dużo poświęciła dla parafii. Ona tego być może nie wie lub nie widzi. Myślałam, że może muszę czuć za nas dwie…
Amanda wyprostowała się i odchrząknęła przeganiając tę emocjonalną słabość. Wbiła wzrok w podłogę.
- Chciałam przeprosić. Jeśli wydałam się szorstka czy coś, proszę mi wybaczyć.
Chloe zbliżyła się do pani Amandy. Bez słowa ujęła w swoje dłonie jej ręce.
- Proszę nie przejmować się takimi głupotami. Naprawdę, nawet przez chwilę nie pomyślałam, że może mieć pani do mnie jakieś uprzedzenie. Wiadomo przecież w jakich okolicznościach przybyliśmy z cicerone i panienką Laurą do Szuwar. Każdy chyba wtedy był zdenerwowany - gdy kobieta spojrzała na pannę Vergest, ta miała na twarzy ciepły, przyjacielski uśmiech. - Jeśli mogłabym jakkolwiek pani pomóc w opiece nad panią Barbarą to proszę nie wahać się i o tym mówić mi bez żadnych oporów, dobrze? - na koniec Chloe spojrzała pani Amandzie prosto w oczy.

Na pomarszczonej twarzy pojawił się lekki uśmiech, a dłonie mocniej się zacisnęły.
- Dziękuję ci, moja droga - odrzekła cicho starsza dama i westchnęła - Nie jest łatwo opiekować się Barbarą. Tym bardziej, że ludzie nie przestali plotkować o niej i o ojcu Philippe. Noszę te wszystkie jej sekrety i są mi kulą u nogi. Już nie mogę. Po prostu nie mam siły.
Kobieta puściła ręce gosposi, usztywniła się by nadać swojej posturze szyku i szeleszcząc swoją suknią wyszła na korytarz. Chwyciła niewielki kaganek w dłoń.


- Pozwól ze mną, Chloe... Mogę tak do ciebie mówić? - Zapytała.
- Tak, tak, proszę mi mówić po imieniu - gosposia miała się jednak na baczności przez co nie dała po sobie poznać, że słowa pani Amandy niezmiernie ją zaintrygowały. Nawet udało jej się zrobić minę która wykazywała, że dziewczę nie wie o co może kobiecie chodzić, a i wieść o plotkach niby nieco ją zadziwiła.
Chloe bez ociągania, posłusznie ruszyła za gospodynią, nie tracąc jednak swej czujności.
Nagle od podłogi powiało chłodem, a cały korytarz zatelepał się złowrogo.
- Co się dzieje?! - wrzasnęła spanikowana Amanda i przytrzymała się szafeczki, w której stały kryształy. Niestety niewielki kaganek, który trzymała spadł na ziemię i rozlał nieco oliwy. Buchnął płomień a w jego blasku odbił się całkiem ładny obraz, który bujał się teraz na ścianie.
Chloe odskoczyła od ognia odruchowo i zaraz zaczęła rozglądać się za wodą. Dostrzegła dzban stojący tuż obok na niewielkim kredensie. Pochwyciła go i chlusnęła jego zawartością w ogień, ale tak by nie zalać pani Amandy.
- Co to było? - zapytała prędko gdy ogień z sykiem gasł. - To coś z tych sekretów? - dodała spoglądając pytająco. Nie czekając jednak na odpowiedź panna Vergest ruszyła prawie biegiem do pokoju, gdzie zostawili duchownego i strzacicę.

Chloe z progu zlustrowała całe pomieszczenie. Ulga malowała się na jej twarzy widząc że duchownemu nic nie jest, ale zmartwiła się gdy spojrzała na skrzacicę, leżącą na pstrym dywanie. Od razu skierowała ku niej swoje kroki.
- Ojcze Glaive, co tu się wydarzyło? - zapytała, a w jej tonie głosu zdawać by się mogło, że była nutka nagany. A może to tylko zwykłe zdenerwowanie dziwnym zjawiskiem? Panna Vergest przyklęknęła przy starowince.
- Pani Barbaro, słyszy mnie pani? - Chloe przyłożyła swoją zimną dłoń do policzka skrzacicy. Dziewczyna przyglądała się uważnie jej, oceniając na tyle na ile mogła jej stan.
Barbarze prawdopodobnie nic się nie stało. A przynajmniej, wyglądała i zachowywała się jak dotychczas. Zatrzepotała skrzydełkami, a potem kichnęła, gdyż wzbiła tym nieco kurzu.
W drzwiach po chwili stanęła Amanda. Oddychała z trudem, więc oparła się o futrynę.
Wpatrywała się przez chwilę w scenę, po czym wysapała.
- Chyba czas już pożegnać naszych gości Barbaro. Późno już.
Nastąpiła cisza w pokoju, choć zza okna nadal słychać było rozszczekanego psiaka.
- Odprowadzić was, ojcze? - Zapytała gospodyni i nie czekając na odpowiedź duchownego podeszła, by pomóc założyć mu płaszcz.

Theseus zachował zimną krew, nie dając po sobie poznać, że coś “nabroił”. Dźwignął starownikę i upewnił, że trzyma się na swoich skrzydełkach.
- Zawieja okropna wpadła. Pani Barbara straciła na chwilę panowanie nad unoszeniem się, ale nic poważnego się nie stało - wytłumaczył się bez zająknięcia kapłan. Zerknął jeszcze na skrzacicę i podszedł do Amandy, odbierając od niej płaszcz.
- Dziękuję - skinął jej uprzejmie głową. - Późno już, racja. Czas na nas - spojrzał na Chloe. - Dziękuję za herbatę i przepraszam za kłopot - rzucił spokojnym głosem, ruszając powoli w stronę drzwi. Zatrzymał się jednak i obrócił na pięcie do Amandy.
- Jeśli mogę mieć ostatnie pytanie… - zagaił, unosząc palec wskazujący. - Czy ojciec Bernard palił tytoń?
Chloe stała w milczeniu, nie chcąc przerywać duchownemu w jego wypytywaniu. Poruszył bardzo interesujący temat więc z miną niby lekkiego zdziwienia, z uwagą przysłuchiwała się ich wymianie zdań.
Amanda zmarszczyła brwi. Pytanie zbiło gospodynię z pantałyku.
- Tytoń? Niee.. Nigdy… Choć tolerował, pamiętam… Często przychodzili do niego różni goście, którzy srogo kopcili.. Później trzeba było wietrzyć całą plebanię…
W oczach kapłana pojawił się błysk. Momentalnie podszedł do elfki i robiąc jak najbardziej przyjazną minę, na jaką było go stać, dotknął delikatnie jej ramienia.
- Ci goście, o których mówisz, Amando… - zaczął niskim, wibrującym głosem. - Wiesz może, kim byli, albo w jakich sprawach zjawiali się u ojca? - wypowiedział, wpatrując się w jej oczy z przejęciem.

Kobieta odsunęła się aż od Theseusa, nieco wystraszona jego entuzjazmem.
- Dużo miał tych gości.. ale ... - pokręciła głową... - Najbardziej kopciły te szelmy, rodzina Lortie. No i nasz Jean Lopup Marchal… Ale on rzucił… Później objadał się tymi lawendowymi cukierkami…
- Lortie… - powtórzył kapłan, próbując skojarzyć sobie z czymś to nazwisko. O ile krasnoluda Marchal’a miał okazję spotkać, o tyle tej wspomnianej rodziny nie potrafił sobie przypomnieć, nawet z ksiąg, które studiował.
- I nie usłyszałaś, Amando, oczywiście całkiem przypadkiem, w jakich celach ojciec Bernard kontaktował się z tymi ludźmi?
- Nie... - Pokręciła głową z nieukrywanym zdziwieniem - Dlaczego ojciec się tak tym interesuje?
Kapłan momentalnie się wycofał i machnął ręką. Uśmiechnął się przy tym lekko, co było sporym wyzwaniem w jego wykonaniu.
- Takie tam… zboczenie zawodowe. My klechy lubimy wszystko zapisywać i wszystko wiedzieć o swoich parafiach - pokiwał głową i spojrzał na elfkę ponownie, porzucając poprzedni uwodzicielski wzrok oraz barwę głosu.
- Jeszcze raz dziękuję za gościnę, pani Amando. Mam rozumieć, że zobaczę panią na niedzielnym nabożeństwie?
Amanda kompletnie zdębiała. Zaskoczona, odprowadziła wzrokiem kapłana do drzwi.
- T... tak... - odpowiedziała…

Chloe nie ruszyła się ani kroku.
- Ja jeszcze chwilę tu zostanę. Pomogę pani Amandzie posprzątać. Trochę wody rozlałam przypadkiem na korytarzu i nie wypada zostawiać za sobą bałaganu - odezwała się gosposia ubiegając naglące spojrzenie duchownego.
Cicerone spojrzał tylko na chwilę w stronę młodej gosposi i skinął jej krótko głową, jakby rozumiał, co ma na myśli.
- Poczekam na dole zatem. Nie chcę, żebyś sama szła o takiej porze do świątyni. Pomodlę się w ciszy za panią Barbarę - podsumował i otwarł drzwi. Spojrzał jeszcze na elfkę, która najwidoczniej tego wieczora będzie miała o czym myśleć.
- Dobrej nocy i pokój temu domowi - rzucił prawie nonszalancko i wyszedł.
- Tak… - odpowiedziała pani Rolande, stojąc w korytarzu i patrząc jak zamykają się drzwi za gościem. Nigdy wcześniej nie słyszała by duchowny używał słów “klecha” czy “zboczenie”... Albo by tak się zachowywał…
Ruszyła do pokoju i pochyliła się nad skrzacicą, która gramolila się właśnie na fotel.
- Co on ci zrobił biedaczko? - Powiedziała cicho i z głębokim współczuciem w tonie. I dopiero teraz zauważyła, że Chloe nadal przebywa w pomieszczeniu.
- O… - wyrwało jej się.
- To może... Pani chwilę zajmie się panią Barbarą, ja sprzątnę korytarz i wrócimy do zaczętego tematu? - panna Vergest zaproponowała używając do tego konspiracyjnego szeptu.

Chloe była niezmiernie ciekawa co też takiego chwiała jej przekazać pani Amanda, a do czego nie doszło przez… Cokolwiek co tu odprawiał duchowny. Z pewnością po kolacji będzie musiała wypytać ojczulka co tu się wydarzyło gdy nie była obecna w pokoju.
“Czyżby?” miała pewne podejrzenie, po uwzględnieniu tego co słyszały z panią Amandą. Odruchowo uniosła dłoń na wysokość dekoltu, gdzie za białą koszulką skryty był jej wisiorek. W każdym razie z pewnością nie uważała by ojczulek chciał jakkolwiek zaszkodzić pani Barbarze. Tego akurat była pewna.
 
__________________
"Just remember, there is a thin line between being a hero and being a memory"

Gram jako: Irya, Venora, Chris i Lyn

Ostatnio edytowane przez Mag : 26-01-2017 o 11:18.
Mag jest offline